stycznia 26, 2016

stycznia 26, 2016

Ember in the Ashes. Imperium ognia

Ember in the Ashes. Imperium ognia

Nie mam pojęcia od czego zacząć. Jak powinnam rozpocząć by należycie zaprezentować powyższą książkę. Książkę, która od dłuższego czasu zbiera żniwo samych pozytywnych recenzji oraz opinii słownych. Chyba jeszcze nie znalazłam choćby kawałka krytyki celującej właśnie w ten tytuł...
Czas mijał, czytałam, słuchałam i spoglądałam w stronę tej, która powinna mnie wciągnąć w wir niesamowitej fabuły, by później wypluć zdruzgotaną i odmienioną. Bo każdy kto przeczytał Ember in the Ashes,  się zmienia, twierdzi, że po przeczytaniu nic już nie jest takie jak było. Czy rzeczywiście? W czym tkwi tak wielki fenomen? Musiałam się dowiedzieć. I dowiedziałam...

Laila jest sierotą, pochodzącą z rodu, któremu nie należą się żadne prawa. Każdy dzień jest walką o przetrwanie, o to by jutro znowu można było zmagać się z przeciwnościami losu. Tam nikt nikogo nie oszczędza, nikt nie jest przyjacielem. Nie można ryzykować. Im mniej wiesz od drugiej osobie, tym lepiej dla Ciebie.
Dziewczyna ma brata, który od pewnego czasu zachowuje się dość dziwnie, jednak zanim tak naprawdę zorientuje czym młodzieniec się zajmuje, do drzwi domu pukają maski. Uprowadzają brata,posądzając o zdradę i przyłączenie do buntowników. Zabijają dziadków. Laila pozostaje sama. Wszystkie wydarzenia dzieją się bardzo szybko. Zbyt szybko i bardzo brutalnie. Zdana na samą siebie postanawia odszukać kryjówkę buntowników, by prosić o pomoc w uratowaniu jedynej osoby, która została jej na tym świecie. Nie zdając sobie sprawy ile będzie musiała poświęcić, w obliczu jak wielkiego ryzyka się znajdzie, jak wiele cierpienia i krwi znajdzie się na jej drodze...

Nie każdy żołnierz urodził się stworzony do zabijania, nie każdy potrafi przyglądać się śmierci z mściwą satysfakcją. Nie każdy potrafi nosić maskę... Dla Eliasa, który lada chwila zakończy edukację w Akademii, każdy dzień jest walką z samym sobą. Ze złem, którego musi być świadkiem, nie potrafiąc mu zaradzić. 
Elias został wychowywany w "normalnej" rodzinie, do pewnego czasu. Później zabrany do Akademii kształcił się na żołnierza, którym nigdy nie chciał zostać. Maski, zawsze budziły przestrach i chęć ucieczki u tych, którzy nieopatrznie stanęli z nimi twarzą w twarz. I On. Elias musi ją nosić. Musi zapomnieć o wyglądzie swojej prawdziwej twarzy. Stać się jednym z nich. Bezwzględnym, pozbawionym uczuć żołnierzem. Rodzący się bunt, sprzeciw, każdego dnia będzie wytrącał z równowagi, ale w Akademii nie można pozwolić sobie na słabość. Każde potknięcie jest karane. Bardzo srogo i oczywiście w najbardziej brutalniejszy z możliwych sposobów. Sama śmierć jest już tylko wybawieniem. Są gorsze rzeczy od samej śmierci...
Wie jedno, niesienie śmierci oraz przemocy nie jawi się wspaniałą przyszłością. Nawet jako "wolny żołnierz, ponieważ każdy służący Imperium, tak naprawdę nigdy nie będzie wolnym człowiekiem. Przeznaczenie zdaje się być nieuniknione, mimo noszonej w sercu niepewności i sprzeciwu. Rola egzekutora, dla innych spełnienie wieloletnich marzeń. Dla Eliasa przekleństwo. Czy można zmienić własną ścieżkę życiową, która od dawna została przesądzona?

Niewolnica i przyszły egzekutor. Dwa różne światy. Podobne pragnienia. Każde dąży do własnego celu. Poznają się, ale nie po to by pokochać. W świecie pełnym śmierci i krwi nie ma miejsca na uczucie. Dwoje ludzi, walka o coś co wydaje się być niemożliwe. Kiedy każda godzina, minuta może przynieść śmierć. W jaki sposób tych dwoje może odmienić losy?  I czy w ogóle jest to możliwe....
Gdzie w tym wszystkim jest szansa na przyjaźń? Na uczucia inne od nienawiści? Czy można odkryć swoje prawdziwe wnętrze, postąpić z honorem i ze  zgodnością własnych przekonań? 


Chciałabym w tym miejscu napisać apel, ale recenzje to nie apel. Opinia ma was zniechęcić, albo zachęcić. Chciałabym was zachęcić do TEJ właśnie książki, ale nie dlatego, że być może znajdziecie w niej wątek miłosny. Bo z tego co zauważyłam, już została obniżona do tego poziomu. Czytelnicy przestali widzieć główny problem, porzucili wątek wiodący... Skupiając się na na relacjach Laili i Eliasa. Co tak naprawdę jest krzywdzące dla książki. Bo Ember in the Ashes jest po prostu fenomenalna, ukazuje najmroczniejsze strony ludzkiego umysłu, jego wnętrza. 
Autorka ani przez chwile nie koloryzuje, nie stara się załagodzić obraz, który postanowiła wykreować. Od samego początku do ostatniej strony jest brutalnie. 
Bardzo ważna jest postawa bohaterów. Ani Laila, ani Elias nie są sztuczni czy przerysowani. Ona jest po prostu zwykła. Odczuwa strach, najnormalniej w świecie przeraża ją podróż do miejsca, które odkąd pamięta jawiło się złem i czymś najgorszym. I właśnie do wnętrza samego piekła musi się udać by jak się zdaje, ocalić brata.
Elias, jawi się jako oderwany od rzeczywistości. Niedopasowany element puzzli. Bo jak ktoś, kto nie potrafi patrzeć z radością na cierpienie uciekiniera, zadawane mu "słuszne" ciosy, chce zostać szanowanym i przerażającym egzekutorem?  Lata nauki, przeróżnych szkoleń, sprawdzających sprawność umysłu i kondycji. Teraz, gdy dzielą go dni, a nawet ostatnie godziny czuje,że jest u kresu własnej wytrzymałości. Wrogowie są wszędzie, obserwują by znaleźć choćby jeden nieodpowiedni ruch... 
Świat ukazany przez autorkę jest okrutny. Wydaje mi się, że to jedno słowo powinno wystarczyć. Czytając nie spotkałam się z opisami przepięknej krainy, dominował wszechobecny brud, zdawało się, że czuć odór krwi, rozkładających się ciał. Tak. To jest brutalne. W książce znajdziecie jeszcze więcej i o wiele gorszych opisów. Jak powiedziała jedna z blogerek - pisarka nie oszczędza, wręcz przeciwnie. Z każdą kolejną stroną będzie coraz gorzej. I było. Chwilami miałam dosyć. Emocje tak bardzo przytłaczały,że czułam ból. Jednocześnie nie potrafiłam się oderwać od stron. Musiałam wiedzieć, musiałam się też dowiedzieć dlaczego pewna osoba, była tak bardzo wyrachowana, wyzuta z jakichkolwiek ludzkich odruchów.  Odpowiedź była bardziej przerażająca, a może i porażająca, niż się tego spodziewałam.  Zostałam wciągnięta w wir wydarzeń i tak po prostu wyrzucona. Na końcu nie poczułam ulgi, zostałam z jeszcze większą ilością pytań. Z tym strasznym poczuciem, że tak długo muszę czekać. Kac książkowy - nijak się ma do tego co czułam. Mam ochotę jeszcze raz przeczytać. Bo w tej książce tak wiele zostało przemycone. I smuci mnie świadomość, że i tak większość, po przeczytaniu ostatniego zdania zada pytanie. Elias czy ten drugi? Laila czy Helena?  
I kiedy dochodzi do mnie ta smutna prawda. Mam ochotę poprosić autorkę o wycięcie tego wątku. Bo może wtedy w pełni zostanie doceniony jej kunszt i przesłanie.... 
Napisałam wszystko co mogłam, by przekonać tych, którzy jeszcze nie sięgnęli po Ember in the Ashes, że naprawdę warto. Jest to książka jedyna w swoim rodzaju. Brutalna, ale dzięki temu wspaniała. Gdybym mogła, wykrzyczałabym na cały mój zachrypnięty teraz głos - CZYTAJCIE !!!!

Muszę podziękować, za polecenie przeczytania, a raczej nakazu i rozkazu, wszystkiego razem.
Bo gdyby nie Sylwia z bloga Recenzentka książek, nie byłabym świadoma istnienia tak genialnej książki. I to właśnie dzięki tej niesamowitej kobietce, która tak uparcie wierciła mi dziurę w brzuchu, przeczytałam:) Kochana! Teraz przez Ciebie i razem z Tobą cierpię w oczekiwaniu:) Was natomiast odsyłam do pięknej recenzji, która na pewno przekona tych, którzy będą mają wątpliwości :) Tutaj



stycznia 23, 2016

stycznia 23, 2016

Kalendarz - Rok pozytywnego myślenia

Kalendarz - Rok pozytywnego myślenia


Chyba większość z nas gdy zbliża się koniec starego roku, albo na samym początku nowego, stara się zaopatrzyć w kalendarz. Najlepszy ten książkowy. Starannie wydany, solidny, by przez kolejne dwanaście miesięcy należycie spełniał swoją rolę. Jak wiadomo na rynku ukazuje się wiele form, możliwości mamy do wyboru do koloru. Od najprostszych, tych minimalistycznych po oprawy z weluru, koralików i Bóg wie czego jeszcze. Rzecz gustu i usposobienia zainteresowanego. 

Sama nie wyobrażam sobie funkcjonowania be tego ważnego elementu wyposażenia mojej torebki. W kalendarzu mam wszystko, zapisuję najważniejsze spotkania, wizyty, adresy czy numery telefonów. Po prostu muszę go mieć. Najlepiej poręczny, nie za wielki. Bo wiadome, nie zawsze musimy nosić torebkę typu zmieszczę w niej słonia. Kobieta zmienną jest, więc i lubi od czasu do czasu coś delikatniejszego. Dlatego format jak najbardziej musi być dogodna. Przez wiele lat szukałam tego idealnego, dzięki któremu każdy dzień będzie jakby troszkę inny. Ktoś może powiedzieć "czego chcesz od kalendarza?", no właśnie czegoś chciałam? Dzięki Beacie Pawlikowskiej oraz wydawnictwu Edipresse znalazłam, to czego tyle czasu szukałam.  Rok pozytywnego myślenia jest czymś o czym od zawsze marzyłam. Przede wszystkim niesamowicie wesoły. Przykuwa wzrok, zmusza by zwrócić na niego uwagę. A gdy już sięgniemy i otworzymy to... jest coraz lepiej. Podróżniczka stworzyła niebanalny kalendarz, który niesie złotą myśl na każdy nowy dzień. I nawet kiedy siedzę sobie i myślę "ale wszystko jest beznadziejne" otwieram stronę z aktualną datą, by zobaczyć co "na dzisiaj" zaserwował autorka. I wtedy jakoś robi się lżej. Nawet mimo braku słońca człowiek czuje, że wszystko zależy od nas samych.

Beata Pawlikowska ma sobie coś, co bardzo cenię u ludzi. Kiedy dawno temu po raz pierwszy spotkałam się z jej twórczością, wiedziałam,że to będzie znajomość na zawsze. Dlatego i teraz nie mogłam sobie odmówić, by nie posiadać kalendarza właśnie od TEJ kobiety.  Jestem nim naprawdę zachwycona, zawiera wszystko to co powinien mieć, ale i nawet więcej. Wspaniałe cytaty, złote myśli, ważne obchody i przepisy.  I nawet kiedy rok 2016 się skończy, to zostanie on w mojej pamięci i kalendarz zajmie naprawdę ważne miejsce na mojej półce.  

"Zobacz. Jak świat dba o nas. Codziennie rano wstaje słońce i zaczyna się nowy dzień.
Specjalnie dla nas!"
Wiem, że rok już dawno się zaczął, ale jeżeli są jacyś spóźnialscy, albo niezdecydowani, którzy jeszcze nie nabyli kalendarza... Nie zastanawiajcie się! Biegnijcie do księgarni, zaglądnijcie na strony internetowe i kupujcie właśnie TEN. Naprawdę warto. Wszystko w nim jest idealne. Okładka, nietypowa, nawet jak coś "kapnie" nie pozostawi śladu, poręczny i po prostu pozytywny!


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

stycznia 16, 2016

stycznia 16, 2016

Mały książę - w nowej wersji

Mały książę - w nowej wersji


O "Małym Księciu" słyszał każdy. Nie chcę nawet myśleć, że jest osoba która nie zaznajomiła się z tą książką, że nie odkryła jej fenomenu. No oczywiście poza kategorią dzieci i młodzieży. Małego księcia należy zrozumieć, więc i wiek musi być odpowiedni. Ja swoją miłość do tej historii odkryłam w gimnazjum, kiedy to w szkole MUSIELIŚMY przeczytać. Nie miałam pojęcia czym jest owa pozycja, kim jest autor o tak trudnym nazwisku. Jednak kiedy zaczęłam czytać i gdy poznałam ukochanego liska...Przepadłam.
Dzisiaj chciałam Wam kochani przedstawić nową wersję i jak dla mnie bardzo ciekawie zrobioną, z rozszerzoną rzeczywistością.  Wydawnictwo Galaktyka     pokusiło się o świetne wnętrze, które dzięki interaktywnej aplikacji może zabrać czytelnika do świata Małego Księcia.

Warunkiem korzystania z aplikacji jest posiadanie telefonu bądź tabletu z androidem wersji 4.2. Niestety te starsze sobie nie poradzą i to jest taki spory mankament, bo nie każdy smatfon spełnia warunki. Sama przez jakiś czas nie mogłam skorzystać z tej świetnej funkcji, na szczęście w planach była zmiana telefonu i dzięki temu mogłam swobodnie wejść w ten piękny świat. 
W książce zawarte są wszelkie instrukcje w jaki sposób zainstalować i posługiwać aplikacją. Dla zainteresowanych zapraszam na stronę Tutaj.



Ogólnie książka została bardzo solidnie i estetycznie wydana. Twarda oprawa, kredowy papier oraz piękne ilustracje. Nawet jeżeli jeszcze nie możecie korzystać z funkcji 3D, to i tak czytanie będzie samą przyjemnością. A kiedy już rozpoczniecie przygodę w wirtualnym świecie, nie będziecie potrafili się od niego oderwać. Bo to nie tylko obrazy wyłaniające się poza karty stron, ale również klimatyczna muzyka. Zabawa i gry z postaciami tej wspaniałej książki. Efekty na żywo są tak piękne, no wręcz nie potrafiłam się napatrzyć, za każdym razem wpadałam w ten sam zachwyt.

Zdjęcia niestety nie oddają tego, co można zobaczyć podczas uruchomienia aplikacji. Oczywiście nie każda strona może nas przenieść do wersji 3d.  Na szczęście zostały one oznaczone w górnym rogu czerwoną różyczką, po przeskanowaniu automatycznie zostaje ukazany obraz w przestrzeni oraz dźwięki. Jak widać na zdjęciu, można dzięki "łapce" poruszać wybranymi postaciami czy rzeczami. Sprawia to wrażenie jakby ożywały na naszych oczach. 


Mogłabym tak bardzo długo wymieniać zalety oraz wygłaszać peany pochwalne na temat odświeżonego Księcia, jednak nie będę. Wydaje mi się,że każdy powinien sam krok po kroku odkryć te wspaniałości. Osobiście nigdy nie byłam za wrzucaniem do technologii czegoś co podbiło świat o wiele wcześniej..., ale tutaj naprawdę jestem na ogromne TAK.  Z początku troszkę się obawiałam, ale nie. Nie poczułam się rozczarowana. 
Skoro już jesteśmy przy temacie Małego Księcia. Chciałabym bardzo polecić bajkę - dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji zobaczyć. Mam nadzieje,że zachwycicie się tak samo jak i ja. Przepiękna muzyka Hansa Zimmera, ale nie tylko jego. Całość, wykonanie, ten przekaz. No podbiła moje serce. Wzruszałam się wiele razy i no cóż mogę powiedzieć? Kocham Małego Księcia!

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Galaktyka.

stycznia 07, 2016

stycznia 07, 2016

Serce ze szkła

Serce ze szkła

Nowy rok, nowe postanowienia, marzenia, cele i dni. Jednak, niektóre rzeczy pozostaną stare. Tak jak ja (nie zamierzam się zmieniać) i czytanie egzemplarzy recenzenckich. I oto jest – moja pierwsza książka przeczytana w tym roku, która czekała jakiś czas na tę recenzję. Jaka była i czy warto? Zapraszam!

Główną bohaterką jest Juli – młoda córka pisarza. Dziewczyna nie jest szczęśliwa, gdy tata prosi ją, by spędziła razem z nim zimową przerwę świąteczną na wyspie Martha's Vineyard. Jej niecodziennym zadaniem ma być rozweselenie Davida – syna pracodawcy ojca Juli, którego narzeczona niedawno spadła z klifu. Po przybyciu na miejsce, dziewczyna odczuwa dziwną atmosferę i spotyka niesamowicie zamkniętego w sobie Davida. Smutny chłopak traktuje ją chłodno, ale ona mimo wszystko jest nim zafascynowana. Wkrótce Juli odkrywa, że narzeczona Davida nie jest jedyną kobietą, która zginęła w ten sposób, a wszystko podobno za sprawą dziewiętnastowiecznej klątwy, która skłania młode kobiety do rzucenia się w morską otchłań. Wkrótce Juli zaczyna słyszeć głosy i przestaje odróżniać, co jest prawdą, a co iluzją stworzoną w jej głowie. Jednak ogromne niebezpieczeństwo czeka na nią wtedy, gdy zakocha się w Davidzie. Co się stanie i czy klątwa rzeczywiście istnieje? Dlaczego nagle Juli przestaje logicznie myśleć? 

Muszę się Wam przyznać, że ta pozycja zawładnęła całym moim światem i pochłonęła mnie do tego stopnia, że zarwałam dwie nocki. Nie wiem czemu, ale czułam, jakbym była częścią fabuły, tak bardzo wdrożyłam się w akcję i tajemniczą klątwę, że zaczęłam nawet kląć pod nosem, gdy Juli popełniała błędy. Ja i Serce ze szkła w pewnym momencie byłyśmy jednością, nie potrafiłam się od niej oderwać, a gdy już musiałam, ciągle myślałam o tym, co stanie się na kolejnych stronicach tejże pozycji. A najlepsze w tym wszystkim i tak było to, że akcja rozgrywała się zupełnie inaczej, niż przypuszczałam. Za każdym razem byłam niesamowicie zszokowana tym, co działo się w świecie bohaterów. Świecie, który z biegiem czasu i stron, stał się również po części moim światem. 

Już zacieram rączki na myśl, że lada chwila pojawi się kontynuacja. Naprawdę! Nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co stanie się dalej. Autorka sprawiła, że chce się tylko więcej i więcej. Okrutna była tylko w tym, że w takim momencie zakończyła pierwszy tom, ale ma to też swój niesamowity urok – jeszcze bardziej pragnie się trzymać w dłoniach kolejną część. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko polecić Wam bardzo gorąco zapoznanie się z historią Juli, Davida i tajemniczej klątwy. Mam nadzieję, że spodoba się Wam tak bardzo, jak mnie. No i oczywiście liczę, że razem z niecierpliwością będziemy czekać na kontynuację. 

stycznia 03, 2016

stycznia 03, 2016

Pan Darcy nie żyje

Pan Darcy nie żyje



Na temat książki Magdaleny Knedler, zrobiło się bardzo szumnie na długo przed premierą. I szczerze muszę przyznać, kiedy wyszła zapowiedź powyższego tytułu nie czułam się nim zainteresowana. Sama nie wiem dlaczego. Po prostu spojrzałam na okładkę, nietypowy opis i poczułam "Nie", skoro nie, no to nie. Czas mijał, niczym grzybki po deszczu wyrastały, a raczej pojawiały się dookoła pozytywne recenzje. Zdecydowałam się przeczytać jedną z nich i nagle się okazało, że ja jednak chcę,  i co gorsza MUSZĘ TERAZ przeczytać. Książeczka dotarła, odczekała swoje i ... ?


Kto z nas nie słyszał o Dumie i uprzedzeniu ? Chyba nie ma osoby, która by nie uległa urokowi powieści, która stała się ponadczasowa. Jane Austen, to nazwisko nie jest nikomu obce. I chociaż w adaptacjach filmowych można już niemalże "przebierać", to jak widać pomysły się nie kończą.  
Tym sposobem trafiamy wraz z naszymi bohaterami na plan filmowy, gdzie jeden z dość sławnych producentów postanowił odświeżyć znaną historię, a nawet pokusić się pójść o krok dalej i zawalczyć o największe nagrody. Bo przecież nikt nie jest niezastąpiony... 

Do obsady zostali wybrani różni aktorzy, jedni trafieni tak zwanym strzałem w dziesiątkę, drudzy budzący sprzeczne uczucia. Taką postacią był nie mniej, nie więcej, jak sam odtwórca najważniejszej roli, Peter Murphy. Według większości mężczyzna nie nadawał się by wcielić w tego, który złamał nie jedno kobiece serce. 
Niestety Pan Darcy nie zdąży na kolejne podbicie serc, nie dowie się czy przekonał do siebie widzów.. Umiera w dziwnych i dosyć podejrzanych okolicznościach. Czy śmierć aktora tak bardzo nielubianego była czystym wypadkiem, czy zaplanowanym morderstwem?  
Wieść o śmierci na planie filmu rozbiegnie się bardzo szybko, co gorsza zawiśnie czarna chmura w postaci wstrzymania dalszej produkcji. 
Współpracownicy, pozostały skład obsady automatycznie stają się podejrzani, zaczyna się walka o przetrwanie, oczyszczenie własnego imienia od potencjalnych zarzutów, a co za tym idzie, roi się od intryg i spisków.  

Będę szczera, książka bardzo przypadła mi do gustu. Nietypowa konstrukcja, zaskakująca akcja. Ani przez chwilę nie poczułam się znudzona, wręcz przeciwnie. Każdy wątek, postać zdawały być się ważnymi fragmentami całości układanki. Było sporo humoru, tajemnic, a wszystko na naprawdę bardzo wysokim poziomie. 
Sami bohaterowie, nie potrafiłam wyczuć kto jaką rolę odgrywa, kto jest szczery, a kto ma za uszami. Do ostatnich stron autorka pozostawia czytelnika w niewiedzy. Jakbym miała się zastanowić kogo najbardziej polubiłam, to chyba byłaby oryginalna para, nie lubiących się ludzi Zoe i Jack.  Ależ ta dwójka intryguje, ona od samego początku, on od momentu nieszczęsnego wypadku. 
Jednak w książce, jak wspomniałam wcześniej, każda z postaci jest bardzo charakterystyczna o mocno zarysowanej osobowości. Nie mogłabym się przyczepić absolutnie do nikogo. No chyba tylko się przyznać, że sama nie polubiłam Petera, nieszczęśnika, który nie zdążył odegrać być może najważniejszej roli w swoim życiu. 
Każda strona, każde zdanie odzwierciedla wspaniały styl autorki, który powinien spodobać się wielu czytelnikom. Ja z pewnością będę wyczekiwała kolejnej pozycji pani Knedler, zaś Pan Darcy nie żyje serdecznie polecam, na pewno nikt się nie rozczaruje. 

Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki/2016.
Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Czwarta strona. 


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger