Czytelnicy mojego bloga wiedzą, jak bardzo polubiłam pióro Pani
Agnieszki Olejnik, to też wyczekiwałam najnowszej zapowiedzi. Ławeczka
jawiła się wspaniałą powieścią w sam raz na letnie popołudnia. Gdy tylko
otrzymałam swój egzemplarz, zasiadłam do czytania. A o swoich
wrażeniach napiszę poniżej.
Iga mieszka wraz ze swoją matką i jej
partnerem w małym mieszkanku. Niby jest już dorosła i mogłaby żyć na
własny rachunek, jednak po zdarzeniu, które wydarzyło się jakiś czas
temu, a dokładniej mówiąc następstwach tego, co stało się w jego wyniku.
Kobieta musiała porzucić studia i dorabiać w salonie fryzjerskim matki,
którego prawdę powiedziawszy, szczerze nie znosiła. Co innego książki,
te mogła czytać nałogowo. Marzyła się jej własna biblioteczka, a jeszcze
lepiej własny dom. Ten niestety, nie miała szansy kupić. Chyba że los
obdarowałby niespodziewanym przypływem gotówki.
Pod wpływem
chwili Iga wraz z przyjaciółką Agatą postanawiają wypełnić kupon
totolotka i sprawdzić, czy szczęście się do nich uśmiechnie,
jednocześnie obiecując wzajemnie, że ta, dla której padnie szczęśliwy
traf, podzieli się z drugą nagrodą.
Okazuje się, że szczęście
uśmiecha do Igi, która nagle zostaje posiadaczką dwudziestu milionów
złotych. Mówi się, że brak pieniędzy utrudnia życie, ale nadmiar również
może sprawić kłopot. Zwłaszcza dla kogoś, kto od lat żyje w
uzależnieniu od własnej matki. Nie wie, czego od życia oczekuje. Poza
jednym — ławeczką pod bzem. Teraz to marzenie ma szansę się z iścić, ale
droga do niego, okażę się dosyć przebojowa...
Iga, dziewczyna,
która nie poczuła głębszego uczucia do żadnego mężczyzny. Nagła
posiadaczka milionów. Przyjaciółka z ciągłymi zawirowaniami sercowymi. I
niespodziewani adoratorzy... Jak zakończy się cała historia?
Kiedy zapoznałam się z fragmentem książki, który otrzymałam jeszcze na
długo przed finalnym egzemplarzem, byłam bardzo pozytywnie nastawiona.
Ponieważ zapowiadała się naprawdę ciekawie i dosyć inaczej do tych, z
którymi do tej pory miałam styczność. Jeśli mowa o twórczości autorki.
Niestety,
gdy zaczęłam zagłębiać się w kolejne strony, coraz częściej odnosiłam
wrażenie, że fabuła zaczyna, brzydko mówiąc — zalatywać absurdami.
Kojarzącymi się z inną rodzimą pisarką, bardzo lubiącą odlatywać w
swoich fantazjach względem fikcji literackiej.
Co najgorzej,
mijając połowę, doszłam do przykrego wniosku, że książka po prostu
zaczyna mnie nudzić. Akcja nie miała ani tempa, ani porywów, które by
podbijały emocje. Mało tego, było coraz bardziej przewidywalne. Szczerze
mówiąc, właśnie po przekroczeniu połowy wiedziałam, jakie będzie
zakończenie. I żałowałam, że tak uparcie czytałam. Ponieważ te wszystkie
niby zabawne scenki, które serwowała główna bohaterka, były dla mnie
troszkę żenujące.
Jestem w lekkim szoku. Poznałam i zachwyciłam
się Panią Olejnik, jeszcze, kiedy napisała książkę skierowaną dla
dzieci. Później było tylko lepiej. Byłam przekonana, że nie jest w
stanie mnie rozczarować. Bo przecież ktoś piszący tak dobrze, nie może
wymyślić nijakiej fabuły. A tak niestety było. Tytułowa ławeczka, no
niestety, samo marzenie bohaterki to za słaby filar, by stworzyć całość.
Nic
tam się nie trzymało ładu i składu. Panowie pojawiający się w tak
absurdalnych okolicznościach, jeszcze głupsze były ich pobudki. Nie
wiem. Chcę zapomnieć, że przeczytałam tę książkę, że napisała ją moja
autorka. Wmawiam sobie, że był to spadek formy, do której każdy ma
prawo.
Nie polubiłam bohaterów, nie potrafiłam wciągnąć się w
wydarzenia, których zresztą nie było. Iga albo szukała czegoś w sklepach
internetowych, albo wymyślała kolejne kłamstwa swojej matce. No i
jeszcze snuła marzenia jak uwieść jednego z facetów, którego wmówiła
sobie, że kocha.
Odnoszę wrażenie, że książka została napisana
naprędce. Ot był jakiś zamysł z ławeczką. Wizja, która nie udźwignęła
całości. Szkoda wielka.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czwarta Strona.