sierpnia 27, 2018

sierpnia 27, 2018

Dziewczyna z Dzielnicy Cudów

Dziewczyna z Dzielnicy Cudów

Sporo słyszałam, na temat twórczości Anety Jadowskiej, od dłuższego czasu zbierałam się do zapoznania z autorką. Jakoś miałam wrażenie, że jej książki na pewno wpiszą się w mój czytelniczy gust. Akurat nadarzyła się okazja, więc nie byłabym sobą, gdybym nie dała sobie szansę, na przygodę z nową serią. Mimo że od dawna obiecuje, niewchodzenie w kolejne cykle. Cóż mogę powiedzieć. Życie wszystko weryfikuje. Książka pojawiła się w domu, no i zasiadłam do czytania.
 


Wars i Sawa, dwa alternatywne miasta, które pod wpływem problemów z magią, nieco się przeobraziły.
Legendy głoszą, że dawniej było zupełnie inaczej, ale wydarzenia historyczne, które zatrzęsły światem, odcisnęły swoje znamię, również i tutaj.

Nikita, już ma rozeznanie w tych magicznych zawirowaniach. Poza tym nie ufa nikomu, nawet samej sobie. A dokładniej, drugiej naturze. Jako córka Ireny — matki zakonu, wie, że nie ma litości, nawet ze strony najbliższych. Może i nawet zwłaszcza z ich strony. Jakby nie patrzeć, niewola i cudem ocalone życie, które próbował jej odebrać ojciec, swoje nauczyło.

Opinię dziewczyna ma niezbyt przyjazną. To też, jeśli chodzi o przyjaciół, nie ma co liczyć, na poklepywanie po pleckach. Nikita pracuje sama. Dokładniej mówiąc — pracowała. Bo nagle, okazało się, że otrzymała partnera. Kto ją zna, wie, że jego dni będą policzone. I chociaż Robin wzbudza nieco inne emocje, niż pozostali partnerzy, to jednak nie do końca czuje, czy może mu zaufać.

Na dodatek w zaprzyjaźnionym miejscu, zostaje porwana jedna z pracownic. Nikita otrzymuje ważne zlecenie, na odnalezienie i dowiedzenie, kto i dlaczego posunął się do takiego kroku. Tropy zaczynaj niepokoić dziewczynę, zwłaszcza że otrzymuje dziwną przesyłkę i wieści od swoich szpiegów. Kółko się zawężą, a finał zadania, okaże się bardzo zaskakujący.
 


Chciałabym zacząć od tego, jak bardzo pochłonęła mnie książka i przepadłam podczas czytania. Niestety nie mogę tego uczynić. Pierwsze rozdziały czytało się strasznie. Styl autorki i to, w jaki sposób prowadziła fabułę, wydawał się twardy i jakby na siłę ordynarny, by nie można było powiedzieć — och, jakże przyjemna lektura. Ja rozumiem, że miało być strasznie, tajemniczo i cała reszta. Jednak nie do końca przemówiło do mnie to wszystko.

Na początku Nikita zostaje ukazana, jako chodzą zabójczyni, nie można jej dotknąć, a nawet popatrzeć, bo zostaje odstrzelony łeb, potencjalnemu delikwentowi. Całość jawi się jednym wielkim niebezpieczeństwem. Ogólnie, to nie wiem, nie da się tam żyć, ale jednak jest fajnie.

Wszędzie magia, demony i jakieś inne stworki. I ja naprawdę to lubię. Niestety klimat, który kreuje Jadowska, nie przemówił do mnie tak, jakbym tego oczekiwała. Myślę, że autorka bardzo chciała, by jej książki trafiły w gust mężczyzn. Ponieważ teksty, jakie odlatują, na to wskazywały.

W pewnym momencie coś się dzieje, Nikita jakby schodzi z tonu. I chyba autorka razem z nią, bo tekst przyswaja się przyjemniej
. I nie, ja nie oczekiwałam lekkiej bajeczki. Nie o to chodzi. Tylko, te ciągłe powtórzenia, jakie to dziewczyna przeżyła akcje, jak to wszędzie czyha śmierć, zaczynają nużyć, zamiast wzbudzać emocje. Umówmy się, na początku budujemy atmosferę, nawiązujemy do jakichś wydarzeń i już. Nie, Jadowska co chwila musi powtarzać się, co naprawdę jest męczące.

Najbardziej co w mnie w książce zachwyciło, to były ilustracje. No naprawdę, genialna robota. I to nazwisko autorki, tych rysunków, powinno widnieć, zaraz pod Jadowską. Bo dzięki niej, tak książka łapie czytelnika. Naprawdę.

Nie mogę powiedzieć, by fabuła totalnie mnie rozczarowała. W pewnym momencie, jak już się wgryzłam, poczułam się zainteresowana. Z zaciekawieniem śledziłam poszczególne wątki, chociaż no bywało różnie. To był ten stan, kiedy z jednej strony było coś nie tak, a z drugiej, ciągle myślałam, co będzie dalej.

Nie wiem, coś u mnie, nie tak zaskoczyło. Szkoda, bo naprawdę byłam napalona. Mam jeszcze przed sobą, dwa kolejne tomy, oby poszło lżej. Już wiem, na co nastawić.

Czy polecam? Oczywiście, jestem przekonana, że to u mnie był problem z zaskokiem. I mam ogromną nadzieję, że następne części, będą się o wiele lepiej czytały.


Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu SQN.

sierpnia 24, 2018

sierpnia 24, 2018

Ksiądz Rafał - Dobra Nowina

Ksiądz Rafał - Dobra Nowina
Zazwyczaj ze sporą rezerwą, podchodzę do książek polecanych przez innych czytelników. I często te, najbardziej zachwalane, mnie się po prostu nie podobają. Cóż, taka jestem. Z pewnym wyjątkiem.

Kiedy dostaje polecenie od moje kochanej Kasiek, bo  Ona, jak już powie, to nie ma wyjścia.
Trzeba spod ziemi wykopać tytuł, siadać i czytać. 
Pamiętam, jak opowiadała o księdzu Rafale, jak mocno wczułam się w jej filmik. I postanowiłam, że ten cykl przeczytam. Na początek, skromnie, tylko pierwsza część. Bo różnie bywa. No i Rafał przyjechał do mnie, a ja siadłam do czytania.



W Gródku czas toczy się pewnym schematem, który określają pory roku i obowiązku z nimi związane.
Wiosną przygotowywanie ziemi do upraw, sianie i cała reszta. Później sianokosy, żniwa i tak dalej. Kto, chociaż troszkę interesował się życiem na wsi, tym dawnym, będzie wiedział, o czym mowa. Kto nie ma problem. Ja tłumaczyła nie będę.

W tym sennym miasteczku, gdzie twardą ręką do tej pory trząsł ksiądz Stanisław, nagle przyszła pora na zmiany. Bo proboszcz, po latach posługi i doglądania swych owieczek, umiera. I, mimo że różnie ludzie reagowali na jego metody nauczania, jedno było wiadome. Wszyscy go szanowali.

Zmiany jak to zmiany, przynoszą coś nowego, czasem lepszego, ale częściej gorszego. Nowy proboszcz jest witany z ciekawością, ale i strachem. Nie zapominajmy, jest przełom lat 70/80 a co za tym idzie, towarzysze partyjni czyhają wszędzie i szukają wszystkiego, co może przydać się do donosu.

I w to osobliwe miasteczko, trafia ksiądz Rafał Nowina. Młody i bardzo charyzmatyczny człowiek. Jego dotychczasowe doświadczenie, było zbierane na wikariatach. Kto nie wie, kim jest wikariusz, jego problem. Tłumaczyć nie będę.

W każdym razie Rafał trafia na pierwszą parafię. Jest tym nieco onieśmielony, bo odpowiedzialność, jaka spada, jest ogromna. A i poprzednik, który dokończył żywot, był bardzo ceniony i poważany. Mimo, że jego metody, były skrajnie surowe i często wzbudzały kontrowersje.


Nowy proboszcz wzbudza sensację samym przybyciem, a to dopiero początek, . Ponieważ jak się okaże, jego metody i podejście nie tylko do ludzi. Będą budziły różne reakcje, od szacunku po zgorszenie.
Otrzyma przydomek, rozmawiający ze zwierzętami. I nie na darmo.

Trudne zadanie przed księdzem Rafałem, jeszcze trudniejsze będą przed nim wyzwania, które los zaserwuje. Jego decyzje będą niosły różne konsekwencje, a wszystko w tym charakterystycznym klimacie komuny.


Zastanawiam się, pojąć nie mogę. Dlaczego tak cudowna książka, tak mądrze napisana. Przeszła bez echa w jakichkolwiek zapowiedziach? Czyżby sam tytuł zdegradował? Bo właśnie takie odnoszę wrażenie. Ja wiem, teraz jest nagonka na kler, nie będę się opowiadała po żadnej ze stron. Jednak, skoro erotyki dostają tak cudowne reklamy — a ja nimi gardzę i muszę to znosić. To dlaczego, książka, która mogłaby naprawdę trafić do szerokiego grona, została puszczona "po cichu"??

Gdyby nie Kasiek, gdyby nie jej film, nie miałabym pojęcia, że taki cykl w ogóle został napisany. Jednak chłam i dziadostwo ma sprzedaż imponującą.  Przykre, naprawdę przykre.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że większość, kiedy zobaczy tytuł, powie — to nie dla mnie. A proszę mi wierzyć, ja bardzo nie lubię księży. Mam swoje prywatne powody. Jednak mam świadomość, że nie każdy jest złym człowiekiem.

Autor w swojej książce, pięknie ukazuje tę stronę, z którą my, mamy niewiele wspólnego. Absolutnie nie gloryfikuje kościoła. Bynajmniej, jest tutaj ukazana ta dobra i ciemna strona mocy. Polityka, która również panoszy się za murami plebani czy kurii. I w tym wszystkim, ta niewielka część prawdziwych i wierzących w to, co robią księży.

Książka jest napisana pięknym językiem, przede wszystkim, z każdej strony bije mądrość życiowa. Ukazuje kościół, władze komunistyczne z każdej strony. I podobnie jak w kościele, mogą być i ci źli i dobrzy, podobnie było w partii. Nie każdy „komuch”, był podłym człowiekiem.

I właśnie o tym, jest ta książka, o ludziach, popełniających błędy, o wierze we własne idee, wartości i walce, by chęć władzy, nie zasłoniła tego, co najbardziej wartościowe.

Ubolewam nad zapomnieniem książki. Nad tym, jak mało o niej było i jest słychać. Nasze promocje książek, siedzą w czarnej dupie. Reklamując byle co, byle tylko się sprzedało. Nie chcę oceniać tego, co i kto czyta. Jednak kiedy widzę, że dobre książki nie mają siły przebicia. Odczuwam autentyczny ból. Wiem, że muszą być młodzieżówki, nawet te podłe erotyczki, ale dla Boga! Dlaczego to one mają pierwszeństwo?!

Wydawcy, pracownicy księgarni, co z Wami jest?? Czy naprawdę nie potraficie sprawiedliwie reklamować?
Polecam Wam księdza Rafała, nawet jeśli Wasza wiara jest inna. Tu nikt nie zmusza Was do biegania do kościoła. Ta książka ma bardzo wiele do zaoferowania. 
Kasiek, Ty powinnaś robić promocje, Ty masz cudowny talent do wyszukiwania perełek. Wielkie dzięki, że jesteś.


sierpnia 20, 2018

sierpnia 20, 2018

Wiedźmy na gigancie

Wiedźmy na gigancie


Niedawno poczyniłam wpis, który nawiązywał do głośnej afery. Zamieszanie i ogólne oburzenie wywołała ta książka. Aby mieć pełny wgląd na to, co tak naprawdę doprowadziło do publicznego żalu.

Wiedźmy zamówiłam, kiedy do mnie dotarły, od razu zasiadłam do czytania. Oczywiście nadmienić muszę, że nie żyję w wielkiej przyjaźni z autorką - żeby mi nikt tutaj nie zarzucał, że jestem po ciemnej stronie mocy, czy coś. W sumie jestem, ale nie w tym sensie.
Moja ocena jest mocno subiektywna. I oceniać będę stronę Pani Kursy, jak tę, która kilka miesięcy wcześniej, pokusiła się o coś podobnego.

Książkę nabyłam za własne pieniążki, Mogę powiedzieć — odmówiłam siedmiu kotom przysmaku, aby Wam kochani, napisać prawdę. Bez widma ręki autora/wydawcy nad głową. Jakbym kiedykolwiek się tego bała, he he he. No dobrze, jednak czego się nie robi dla publiczności. Nieprawdaż? Doceńcie, koty przez tydzień będą żarły psią karmę.
Jako że nie muszę pisać typowej recenzji — wolność Tomku w swoim domku. Kto jest wyczulony, na moje analizowanie tekstu, bez podawania konkretnej fabuły. W tym momencie może sobie iść. I nie, nie wypraszam. Absolutnie. Po prostu forma, jaką za chwilę przyjmę, nie każdemu może przypaść do gustu. Ja natomiast, nie mam zamiaru przejmować się Waszymi marudzeniami.
Mam nadzieje, że wszystko zostało wyjaśnione, mogę spokojnie zaczynać. 


Agencja literacka TERCET składa się z trzech kobiet, zajmującymi się wyszukiwaniem, najlepszych tytułów, autorów i promowaniem ich na swojej stronie. W skład załogi wchodzą kobiety, które mnie osobiście strasznie drażniły. I prędzej poszłabym do lasu na grzyby, niż złożyła podanie o pracę — nawet gdybym miała nóż na gardle.

Jest jeszcze sekretarek. Tak, dokładnie tak. SEKRETAREK — o imieniu Piotr. Facet dosyć uroczy i chyba zdrowo kopnięty, bo z nimi wytrzymuje. Ja bym dawno te baby zastrzeliła. I na wszelki wypadek podpaliła.

I nie, one nie były jakieś złe. Niestety ja, nie znoszę jazgotliwych kobiet. Po prostu nie znoszę takiego towarzystwa. Ogólnie lubię moje własne, ewentualnie jedną postać, z tendencją do przesadnego milczenia.

Wróćmy do załogi. Jedna coś tam pisze, druga szuka, a trzecia ogólnie zajmuje się wszystkim. Jedno jest pewne. Ich stanowisko w świecie literackim jest ważne. Mają dużo do powiedzenia, autorzy ich nienawidzą, ale i potrzebują. Dobra reklama jak widać, warta jest nawet znoszenia wariatek. Życie.

Wiedźmy nie lubią pewnego autora, który to, wydał jedno dzieło i aspiruje na poważnego pretendenta top roku. Marzenia jedno, możliwości drugie. Adaś nie ma niestety zaplecza. Za to serwuje cudowne histerie i taktyki. Uwielbiam autorów histeryków. Adaś bardzo z kimś się kojarzył. I mordujcie mnie, ile chcecie. Nic na to nie poradzę. Jest jeden autor, który nasuwa się, po przeczytaniu opisu tego ludzika.

Żeby było weselej, niespełniony artysta, zaczyna szukać pomocy. Znajduje sobie pisarkę, literatury miałkiej i bez polotu. Jednak znanej i dobrze prosperującej na rynku. Jakim cudem? Adaś ma jedno wytłumaczenie. Marietta — bo tak jej na imię. Wyśmienicie wciela się w odpowiednie role, przed swoimi czytelniczkami. A te, naiwne i niestety głupie, łykają niczym młode, głodne pelikany rybki.

Tutaj się w trącę. Ten opis, również skojarzył się z pewną panią, która prześlicznie wykreowała sobie wizerunek przed czytelniczkami. Ojejku, no przecież one tego chcą, Ona im to daje, wszyscy są zadowoleni, prawda? Nieważne, że ma ich głęboko w dupie. Oj tam, oj tam.



Adaś próbuje przebić się przez tłum, wyjść na podium. Marietta go drażni, ale musi ją jakoś znosić. Wiedźmy rzucają kłody pod nogi. A w tym wszystkim, niczym lampion oświetli mu drogę — złotokap pospolity.


Słuchajcie, od razu zapowiem. Ta książka nie jest typowym kryminałem. Większa część ukazuje świat autorów. I nie powiem, by to były karykatury. To byłoby zbyt piękne. A ja musiałabym nie siedzieć od ponad sześciu lat, tu gdzie jestem. I nie zderzyć się ze wszystkimi aferami.

Bo wszystko, co zostało napisane, jest po prostu prawdą. Czy można rozpoznać autorów, którzy aż tak się oburzyli, czy rzeczywiście wyciekły jakieś ważne rozmowy? Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że nawet bystry bloger, tego nie wychwyci.


Oczywiście, można zauważyć podobieństwo do konkretnych nazwisk. Nie będę kłamała, że nie, no co Wy. Oczywiście, że można. Jeśli potraficie patrzeć oczami, a nie tym, czym mamią was autorzy. Zobaczycie.

Nie umiem napisać, że ta książka jest zabawna. Dla mnie jest przerażająca. Bo dotychczas, myślałam, że tylko ja widzę w ten sposób świat pisarzy/ autorów, wybaczcie, nie umiem wszystkich nazwać pisarzem, tylko dlatego, że wydrukowali mu książkę.
Sama siebie, nie nazywam recenzentką, ja piszę opinie. Do recenzji, bardzo mi daleko. Potrafię to dostrzec, nie będę robiła z siebie gwiazdy.

Szkoda, że większość autorów, nie potrafi zobaczyć, czego im brakuje. W co wpadli, w tym całym pędzie do zaistnienia. A jeszcze bardziej jest smutne, to jak blogerzy się sprzedali. Pięknie zostało napisane, jak działa prezentowanie blogerom. Szkoda, że większość, za te głupie gadżety, zachowuje się, jakby nie potrafili samodzielnie myśleć. I wiecie co, jest najgorsze? Pisze teraz do blogerów. Jak dajecie się napuszczać. Wasz autor zostanie skrytykowany, pisze żale, a wy co? Biegniecie jak dzicz, stratować tego, kto ośmielił się napisać odmiennie. Powtórzę kolejny raz. Wstyd.

Podziwiam Panią Kursę, zrobić coś takiego we własnym gnieździe. Trzeba mieć hart ducha, pozostać sobą. Brawo. Ja wiem, że był powód, by ta książka powstała. I bardzo się cieszę, że nie każdy pisarz zachowuje się jak Ci, ukazani w książce. Nie muszę wiedzieć, co Pani zjada na obiad, czy jaką ma piżamkę. Ja chcę czytać Pani książki. I tego się trzymajmy.

Reszta literackich celebrytów. No cóż. Kółka wzajemnej adoracji będą. Muszą się napędzać. Ja ich nie zlikwiduje ani ta książka. Jednak nie muszę w tym uczestniczyć. I nie będę.
Bardzo mnie rozbawiło, że książka wywołała aż taką aferę. Kochani. No co Wy? Przecież już podobna była napisana. W żenującym stylu, ale co poradzić, pisać nie każdy może, ale jak się uprze, to jest jak jest.  Dlatego darujcie sobie, bo sami sobie strzelacie w kolanka.


Czy i komu polecam książkę? Jeśli jesteście blogerami, jeśli znacie ten świat. Czytajcie. Może się obrazicie, może coś zrozumiecie. Kto jest poza, cóż. Zobaczy, jak ta machina działa od kuchni. Jednak wyroby, nie zawsze są smakowite. Decydujecie sami. Ja poczekam, na kolejną książkę autorki.
Jeszcze jedno. Moich "FANÓW", bardzo proszę, by linkowali do całości tekstu, kiedy już sobie powycinają fragmenty. Macie odwagę sobie wycinać. Miejcie odwagę mnie powiadomić.  


Książkę sponsorowałam sobie SAMA.


sierpnia 14, 2018

sierpnia 14, 2018

Mgły Toskanii

Mgły Toskanii


Książki Nataszy Sochy, wzbudzają różne emocje. Część odbiorców jest zachwycona, sięga po kolejne tytuły niemalże w ciemno. Z kolei inni, twierdzą, że nie potrafią się odnaleźć. Jedno jest pewne, co łączy obie grupy. Styl autorki, który nie jest nijaki. I chociaż podczas czytania, można na pierwsze wrażenie, pomyśleć, że czasem fabuła spowalnia, to jednak, każde zatrzymanie, ma swój konkretny cel. I naprawdę sztuką jest, by umieć go wyczytać. 

Gdy wyszła zapowiedź Mgieł Toskanii, wiedziałam, że książkę chcę przeczytać. Troszkę sobie odleżała, ale w końcu przyszła na nią pora. Wrażenia mam różne, ale o nich, za chwilę. 



Lena jest konserwatorem zabytków. Pracę swoją bardzo lubi i oddaje się jej całą sobą. Zadania, które ma zlecane, są fascynujące i sprawiają, że nawet największy ignorant sztuki, z wrażeniem pochyli się, nad ukończoną pracą. Bo odkrywanie ukrytych obrazów, czy sprawdzanie autentyczności, musi być naprawdę wspaniałe. To też, zajęcie, któremu się poświęca, jest tym, co kobieta po prostu kocha.

Nasza bohaterka mieszka z Igorem, razem też pracują, bo chociaż mężczyzna konserwatorem nie jest, to jego zadania, również są bardzo istotne. I właśnie praca, połączyła tych dwoje. Można powiedzieć, trafił swój na swego. Porozumiewali się w domu i poza nim.

W końcu Lena otrzymuje propozycje pracy przy fresku, musi polecieć do Toskanii, tam w małym kościółku, czeka na nią coś bardzo interesujące.

Na miejscu nieoczekiwane sytuacje, sprawią, że kobieta poprosi o pomoc mężczyznę, którego w razie wypadku, polecił jej Igor. I tak się jakoś poukłada, że drogi tych trojga, będą się ciągle krzyżowały.


 
Pierwszy raz chyba, po przeczytaniu książki autorki, nie umiem się określić. Z jednej strony, nie zainteresowała mnie sytuacja Leny, tego jej romansu z Ianem. Nie potrafiłam się wczuć, zrozumieć jej postępowania. Najnormalniej w świecie, ta kobieta była mi zupełnie obca. I w żadnej części, nie odnalazłam w niej, coś z siebie.

Co innego jednak mogę napisać o sztuce, samego klimatu Toskanii. Bo ta warstwa, szalenie m nie pochłonęła. Byłam tam, przechadzałam się uliczkami, a nawet smakowałam potraw. I jeszcze sam fresk w kościele. To wszystko sprawiało, że naprawdę z przyjemnością czytałam.

Nie polubiłam Leny, to typ kobiety, z którym ja się rozmijam. Tak kompletnie, nie było mi z nią po drodze. Co do Iana, jako mężczyzna, nie pociągałby mnie. Opis wizualny, czy sposób bycia. Jedno co mnie u tego człowieka się spodobało — Było przeżywanie, tego, jak uczył Lenę odczuwać. Powoli, bez przesytu.

Z jednej strony byłam zachwycona samym klimatem, z drugiej drażniło mnie postępowanie Leny. Jej w pewnym sensie egoizm. No nie lubię takiego zachowania. Lubiłam Igora, fajny facet, no ale cóż zrobić, trafił na kobietę o głębokim sercu. Niespecjalnie potrafię uwierzyć na podział dwóch osobowości. Po prostu nie przemówiło to do mnie.

No i jeszcze Ian, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co ona w nim zobaczyła. Ja wiem, mówi się, że wiek to liczby. Mimo wszystko nie. Po prostu nie poczułam tego rzekomego uczucia.

Podsumowując, Mgły Toskanii, nie jest książką dla każdego. Nie wiem, komu może przypaść do gustu.
Myślę, że każdy powinien zdecydować sam. Mnie się szybko czytało. Jednak wątek uczuciowy, niczym mnie nie ujął. Atmosfera miejsc — bardzo.

Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Edipresse Książki.

sierpnia 09, 2018

sierpnia 09, 2018

Słuchaj swojego serca

Słuchaj swojego serca



Z twórczością Kasie West, jest tak, że może nie tworzy literatury z wysokiej półki. Jednak ma w swoim piórze, to coś, co sprawia, że bardzo przyjemnie się czyta. I chociaż przestałam z utęsknieniem wyczekiwać kolejnych premier, to jednak skłamałabym pisząc, że nie sięgam z zaciekawieniem, po nowości. 
Gdy lato jest upalne, no i nie oszukujmy się, trudne teksty gorzej się przyswaja, częściej sięga się, po coś lżejszego, przyjemnego. Co umili czas. I akurat, w te gorące dni, otrzymałam Słuchaj swojego serca, czy wpasowało się w atmosferę? 



Wakacje się już zakończyły, Kate musi pożegnać się z całodniowym przebywaniem nad swoim ukochanym jeziorem.  Jej rodzina prowadzi marine, dziewczyna pomaga w biznesie, a w wolnym czasie, szaleje skuterem po wodzie. 
Teraz niestety, będzie musiała jezioro zamienić na szkolną salę, a skuter na krzesło. W dodatku, w nowym roku szkolnym, należy wybrać przedmiot dodatkowy, który ukierunkuje jej przyszłość. Padło na podcasty, oczywiście, nie zrobiła tego dobrowolnie, a za namową, swojej najlepszej przyjaciółki. 

O ironio, Kate nie znosi być w centrum uwagi, ma z tym ogromny problem, a co w dodatku, prowadzić rozmowy z innymi uczniami. 


Jak nie trudno się domyślić, początkowa niechęć i obawy, z czasem przechodzą w zapomnienie. Co nie znaczy, że dziewczyna, czuje się pewnie w studiu nagrań, po prostu, pomalutku oswaja się z nową sytuacją. W dodatku, poza zajęciami, dzieje się dosyć sporo. 
Pomaga swojej przyjaciółce, w poderwaniu jednego ze szkolnych przystojniaków, tym samym poznając chłopaka, bardziej, niż powinna. 


Sytuacja zaczyna nabierać troszkę niespodziewane obroty, co najśmieszniejsze, Kate wraz ze swoją współprowadzącą podcast, udzielają porad innym uczniom. I problem w tym, że kiedy z innymi, jakoś sobie radzi, tak z własnymi sprawami, wychodzi o wiele gorzej. 




Wiele razy pisałam, że książki Kasie West, wiekowo, już dawno powinny być poza moim zasięgiem. Szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Ja najnormalniej w świecie, lubię poczytać o młodzieńczych miłościach, problemach. Szkolnej atmosferze. A West pisze tak lekko, przyjemnie. Bez przerysowania. Tworzy realne postacie, które nie wydają się sztuczne i naciągane. Mało tego, ja chyba najbardziej polubiłam autorkę, za to, jak ładnie ukazuje uczucia młodych. W dobie wszechobecnych erotyków, seksu wylewającego z każdej strony, autorka pozostała niezmienna.

Młodzi nie organizują orgii, o których to niestety w innych, młodzieżówkach czytałam. Tutaj jest tak normalne, pomalutku, z motylkami i całą tą otoczką, która sprawia, że chciałoby się cofnąć w czasie i poczuć pierwsze emocje zakochania.

Fabuła w książce może i nie zaskakuje, nie sprawia, że czytamy wbici w fotel. Jednak potrafi przykuć uwagę, pociągnąć ze sobą i trzymać do samego końca. Mnie się bardzo przyjemnie czytało. W sam raz na letnie dni, kiedy po prostu chcemy się oderwać, odstresować.

Postaci są bardzo różne, dzięki temu nie ma nudy. Polubiłam chyba każdego. I nawet jeśli, trafiły się tak zwane, czarniejsze charakterki, to były one w odpowiednim momencie. Co więcej, jak to już jest u West, ukazuje jakieś problemy, czy to nastolatków, czy ogólne. Może tym razem, nie było aż takiego nacisku, ale na pewno można było odczuć, o co chodziło.

Myślę, że po ten tytuł, śmiało, można sięgnąć w każdym wieku. Nie patrząc na to, że już dawno, nie jest się nastolatkiem. W końcu wiek to tylko cyfry. A już całkiem poważnie. Warto czasem, powrócić do wspomnień. Ja w każdym razie, bardzo lubię. A za sprawą West, podróż w czasie, jest naprawdę przyjemna.



Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Feeria Young.

sierpnia 05, 2018

sierpnia 05, 2018

Wakacje, tropiki i afery książkowe :) (:

Wakacje, tropiki i afery książkowe :) (:
źródło

Tegoroczne, upalne lato daje się we znaki. Znaczy, mnie męczy, okrutnie, do tego stopnia, że czytam minimalne liczby stron, mim wolnego czasu. Jak to bywa, gdy jestem totalnie odłączona, nie zwracam uwagi na wiele wydarzeń. I błąd. Okazuje się, że tropiki może i szaleją, ale nie powstrzymują do aferek :D A gdzie aferki, tam nie może zabraknąć naczelnej Hejterki. Wstyd mi bardzo, że dopiero teraz. Sami rozumiecie. Temperatura 34 + swoje zrobiła. Jak widzę, nie tylko mnie:)

Do czego zmierzam? Może zacznę od początku. Tak będzie najlepiej. Pamiętacie mój tekst, który wywołał olbrzymią burzę, do tego stopnia, że zostałam „bohaterką”, postu obrończego :D jestę celebrytę — kto chce ałtograf? (Tak, czekam na komentarze typu — celowe błędy są...)

Pisałam o książce autora, który w sposób prześmiewczy ukazał swoje środowisko, jak i to blogerskie. I w sumie w porządku, tylko całość wątpliwej fabuły, była na tak niskim poziomie, że chyba nie temat, a ogół przyprawiał o ból głowy. Niestety chyba tylko mnie. No dobrze, było nas kilka. Reszta rzuciła się jak hieny na padlinę, oblizywała radośnie, okrzykując dziełem. Można i tak. Ja nie lubuje się w padlinie. Możliwe, że się nie znam. Ciekawych, którzy nie czytali, odsyłam Tutaj. By wszystko było wiadome, o czym będzie w dalszej części, można się zapoznać. Nie nalegam. I bez tego można czytać dalej ;).



 

Jak się okazuje. Dziwnym sposobem, źle napisana książka, może być. Nawet jeśli w widoczny sposób, naśmiewa się w niej, ze swoich kolegów po fachu. I tutaj dochodzę do celu mojego odzewu. Jakiś czas temu, na rynek wyszła książka, a przecudnym tytule, który już na dzień dobry zrobił mi radość. A dokładnie, chodzi mi o „Wiedźmy na gigancie, Pani Małgorzaty Kursy. Z twórczością autorki poznałam się dawno temu. I bardzo polubiłam. Czarny humor, przyjemnie się czyta. W zasadzie nie ma do czego przyczepić.

Słuchajcie, teraz wisienka na torcie. Oburzyli się.... AUTORZY. Ponieważ jak się dowiedziałam. Przeczesując odmęty internetów, fabuła nawiązuje do środowiska pisarskiego. Pani Kursa pozwoliła sobie, w przerysowany sposób przedstawić, światek, w którym od lat przebywa. Jak nie trudno się domyślić. Wielu autorów, doszukało się swoich cech w bohaterach. Jazgot i ogólne szaleństwo. Tropiki, to nic, co się tam dzieje.

Na dobrą sprawę, mogłabym mieć to gdzieś. Tylko pozostaje jedno, ale. A gdzie wyście byli, kiedy ukazał się największy chłam, jaki kiedykolwiek drzewa widziały? Dlaczego nikt nie zgłaszał sprzeciwu? Bo w tamtej książce, naśmiewanie się było z kogoś innego, czy może jest inna przyczyna? Jeden może, drugi nie? W dodatku ja wiem, jak pisze Pani Kursa, a jak piszę Pan z ww. książki. I przepaść jest nie do pokonania.



 
 

Wygląda to mniej więcej tak. Kogo lubimy, temu pozwalamy na wszystko. Tego nie lubimy, będziemy się sprzeciwiać i robić aferę.

Ja też wielu blogerów nie lubię, muszę jakoś z tym żyć, bo oni są. Nic nie robią, poza ładnymi zdjęciami. Jak wiadomo, teraz instagram robi robotę. Nie trzeba znać książki. Wystarczy zajebiste zdjęcie i jest fejm. Tak teraz niestety jest. A ja, naprawdę jestem dinozaurem. Ponieważ promuję, co przeczytałam, co wiem, że innego odbiorcę może zainteresować. Dzisiaj, chodzi tylko o ukazanie okładki. By przykuła uwagę, a czy książka ciekawa? Kogo to interesuje?

I powstają takie książki, bez ładu i składu. Bez porządnej korekty. Bez solidnego fundamentu. Zlepek zdań, przypadkowo wystukanych na klawiaturze. Płaskie, a często żenujące żarty. Bo przecież i tak się sprzeda. Prawda?

No ale, pisać każdy może — trochę lepiej i trochę gorzej. Z naciskiem na — Gorzej.

źródło

Podsumowując, jestem w szoku. I chwilami, mam ochotę wyjść z facebooka, ze wszystkich grup. I czytać, tylko to, co polecą mi rzetelni czytelnicy. A Wam kochani autorzy, powiem jedno. Przestańcie "gwiazdorzyć". Tylko piszcie. Dobra książka zawsze się sprzeda. Nie potrzebne są afery, fochy. Uważacie, że dobrze piszecie? Tego się trzymajcie. A jeśli potrzebni są „przyklaskiwacze”, nie dziwcie się, kiedy powstają takie książki, jak Wiedźmy na gigancie :)


sierpnia 02, 2018

sierpnia 02, 2018

Jesienny poniedziałek - przedpremierowo

Jesienny poniedziałek - przedpremierowo
źródło


Byłam niezmiernie ciekawa, ale i również bardzo bałam się „Jesiennego poniedziałku”. Zawsze towarzyszy mi takie uczucie, gdy pierwszy tom zachwyci, złapie za jakąś strunę, która mną zawładnie. I przeżywam całą sobą wydarzenia. To też, kiedy otrzymałam możliwość przeczytania kontynuacji „Dróg do wolności”, jeszcze na długo przed premierą, poczułam i radość, i lęk. Czy i tym razem opowieść mnie pochłonie, pociągnie w przeszłość?
Książkę przeczytałam, a o towarzyszących emocjach, o tym, co zaserwował autor, jak odebrałam dalsze losy rodziny Biernackich, już za chwilę.

Jest rok 1918. Wojna od kilku lat zmienia oblicze świata. Te zmiany będą nieodwracalne. Niemal każdy mieszkaniec naszego podzielonego kraju zastanawia się, czy i w jakim kształcie Polska znów powróci na mapę Europy. Jedno jest pewne, sytuacja z dnia na dzień, jest coraz bardziej napięta. Coraz silniej dają o sobie znać rozłamy i podziały polityczne. Akcja tego tomu dzieje się w czasie kiedy ponad stuletnie marzenia o niepodległości, w końcu mają szansę być spełnione. Czekało na to pięć pokoleń Polaków, a tak wielu poległo w powstaniach (Kościuszkowskim, Listopadowym, Styczniowym) i na polach Wielkiej Wojny.

W tej atmosferze pełnej oczekiwania, siostry Biernackie próbują zaistnieć w zdominowanym przez mężczyzn dziennikarskim świecie. Sam pomysł na założenie „Iskry” to jedno, a wprowadzenie go w życie - to drugie. Kraków ciągle jeszcze jest w zaborze austriackim. Trzeba otrzymać zgodę na wprowadzenie nowego pisma na rynek. I w tym właśnie celu, najstarsza z sióstr, odbywa samotną podróż do Wiednia. Wyjazd ten wzbudza mnóstwo emocji, a poznane na miejscu osoby, będą miały ogromny wpływ, nie tylko na samą gazetę.

Przez ostatni rok wojny, od pamiętnego spotkania w domu Biernackich, najbardziej szalona i porywcza Lala, kontynuuje w tajemnicy, swój romantyczny związek z Ludwigiem. Między Wiedniem a Krakowem krążą dziesiątki miłosnych listów. Korespondencja jest ściśle strzeżona, wszystko dzieje się tak, by nikt z rodziny, nie domyślił się, jak bardzo dziewczyna jest zaangażowana w tę płomienną miłość.

Wszystkie kobiety z rodziny Biernackich, po swojemu przeżywają panującą ostatnie miesiące kończącej się wojny. Anna, nagle poczuła się, jakby złapała oddech, i po wielu latach bycia w ukryciu, w cieniu dwóch nieprzychylnych kobiet, otrzymała namiastkę radości. Zachowanie jej, na tyle się odmieniło, że nie mogło zostać, niezauważone przez domowników. Jednak jak to w życiu, wszystko, co słodkie i zakazane, musi mieć swój koniec.

Siostry zmagają się z pierwszymi problemami, związanymi z wprowadzeniem gazety, do druku. Wokół ich redakcji robił się coraz bardziej gorąco mimo, że jesień jest chłodna. Wszystko kręci się wokół przyspieszających coraz bardziej wydarzeń politycznych. Najbardziej porywają one Alinę, a towarzyszył jej, pewien mężczyzna. Doświadczony redaktor i reporter pomaga jej odnaleźć się w dziennikarskim światku.

Gdy przeczytałam „Iskrę”, byłam zachwycona. Czekałam na kolejny tom ale nie byłam pewna czy wciągnie mnie tak samo jak pierwszy. Ale ciekawość zwyciężyła. Kiedy zaczęłam czytać, od razu zrozumiałam, jak wysoką poprzeczkę postawił sobie i nam, autor. Coś niesamowitego. Byłam i chyba cały czas, jestem pod ogromnym wrażeniem.

Tutaj nie miejsca na ckliwe sentymenty. I choć w „Iskrze”, wcale nie było słodko, to jednak w „Jesiennym poniedziałku” czas przyspiesza, a akcja się zagęszcza. Nie można złapać oddechu. Każda wprowadzana postać, zasługuje na uwagę. Należy je zapamiętać, bo z pewnością odegra jakąś rolę. Nikt nie pojawia się przypadkowo. Można tylko pochylić czoło nad precyzją narracji.

Największe wrażenie wywarło na mnie historyczne tło. W wielu momentach wysuwa się na pierwsze miejsce ale zawsze splata się emocjonalnie z losami bohaterów powieści. Szalenie mi się podobały wszystkie sceny, które powolutku odkrywają kolejne rodzinne tajemnice. Czułam ogromne napięcie. Zwłaszcza, że pojawiają się nowe postaci, które w miarę przebiegu akcji nabierają coraz większego znaczenia. 

I oczywiście, mamy cały czas przed oczami losy rodziny Biernackich, przeplatające w wydarzeniach politycznych. Jednak w tej książce, to na Alinę padło światło. Ona będzie, tą bohaterką, która przykuje uwagę czytelnika, wzbudzi wielką sympatię i szacunek.

Co innego, niestety muszę powiedzieć o Lali. W :Jesiennym poniedziałku” daje o sobie znać jej porywczy temperament, nawet pewien egoizm, a na pewno nieprzewidywalność. Można oczywiście zrozumieć postępowanie tej dziewczyny. Z jednej strony irytujące, ale później, wywołujące żal i współczucie.
Darzę ogromną sympatią Dawida Szrajbera za jego cudowne listy do żony. Często wywoływały we mnie uśmiech, ale i wzruszenie. Cudowny i niesamowicie mądry życiowo człowiek. Widzący więcej, niż niektórym się wydaje.

Tak wiele się w tej książce dzieje, że trudno napisać więcej, tak żeby nie zdradzić byt wiele. Długo zbierałam się, żeby o tej książce napisać bo nie ułatwia tego natłok emocji. One cały czas są we mnie. Przeżywam każdy rozdział, w którym los poplątał drogę życia bliskich mi już kobiet. Nie mam pojęcia co będzie dalej. Nie mogę się doczekać.

Jeśli jesteście po pierwszym tomie, nie miejcie żadnych wątpliwości, czy czytać drugi. Trzeba i to koniecznie. A jeśli, jest ktoś, kto dopiero ma przed sobą lekturę Iskrę, to powiem jedno. Bierzcie obie hurtem. Nie ma nic lepszego, jak przeczytać bez oczekiwania.

 Książkę przedpremierowo, otrzymałam od autora.

Recenzja przedpremierowa

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger