października 31, 2022

października 31, 2022

Moja "siostra" nerwica

Moja "siostra" nerwica


Nigdy nie pomyślałam, a na pewno nie te 9 lat temu, że publicznie o tym napiszę, że będę wstanie powiedzieć głośno - choruję na Nerwice. Gdy te dziewięć lat temu siedziałam pod gabinetem do psychiatry czułam się jakbym przegrała życie. I nic, nie miało już sensu. Poszłam do psychiatry bo nie miałam siły już żyć, a jednocześnie brakowało odwagi by przerwać, bo bałam się śmierci. Wtedy bałam się wszystkiego, do tego stopnia, że przestałam żyć. Wegetowałam z dnia na dzień, a każda godzina była panicznym lękiem i walką o to, by nie oszaleć. Bo nie wiedziałam co się dzieje, bo zanim u kresu sił fizycznych i psychicznych trafiłam przed gabinet, myślałam, że jestem już kompletną wariatką i już tylko oddział zamknięty mi pozostaje. ( co też nie jest czymś złym, ale wtedy się tego bałam).

Pamiętam, jakby to było przed chwilą, gdy usiadłam na krześle i niepewnie patrząc na lekarza, powiedziałam, że jestem pierdolnięta. Użyłam dosłownie takich słów, a później się rozpłakałam. 

Tak zaczyna się moja historia. Wtedy poznałam się z moją "siostrą" - Nerwicą, pierwsze co  pomyślałam, że to już koniec. Jak nauczyć się żyć z ciągłymi napadami lęku. Wiecie czym jest atak paniki? Nie, to nie jest strach. To jest o wiele gorsze, bo strach jest naturalny, a atak paniki (lęk paniczny) odbiera wszystko. 
Jak to napisał autor książki, którą wam prezentuje  - Atak paniki to jak przeżywanie śmierci za życia. 

Gdy tego pamiętnego dnia, lekarz postawił diagnozę, przepisał tabletki, nie wiedziałam, że dopiero rozpoczynam te jakże trudną drogę. Bo tabletki są cudowne, mogą nam pomóc, mogą dać wiele spokoju. Jednak nie można ich brać ciągle, przychodzi dzień, kiedy trzeba stanąć ze sobą oko w oko i próbować żyć. Mimo lęku i razem z nim. 

Zamknęłam się w domu na rok. Przez rok, nigdzie nie wychodziłam. Wpadałam w histerię gdy miałam przejść jakieś 300 metrów sama, było to dla mnie niemożliwe. Później wyjść z domu. Nie umiałam, większa grupa ludzi automatycznie uruchamiała panikę, przewijało się wszystko, duszności, nogi jak z waty, walące serce i to okropne uczucie nazywane - derealizacją. To tego najbardziej się bałam, to doprowadzało do obłędu, nie miałam pojęcia, że w ten sposób mózg próbuje się bronić przed nadmiarem stresu, że tak naprawdę jest to zdrowy objaw. 

Nerwica jest bardzo trudna. Towarzyszy codziennie, w każdej chwili jest i sobie czeka, czasem nie daje znać o sobie przez dłuższy czas, niekiedy co kilka dni. Bywa, że przysiada się na długo, długo i wtedy trzeba mieć w sobie mnóstwo siły by się z nią zmierzyć, nie pozwolić żeby przejęła władzę. Natrętne myśli, pisanie czarnych, tych najczarniejszych scenariuszy. Nie ma czegoś takiego, że się nie martwię. Ja codziennie czegoś się boję, jeśli nie mam czego, to można być pewnym, że sobie znajdę powód do zamartwiania. Najgorsze jest, że mimo świadomości, tych wszystkich objawów, nie jest łatwo zapanować nad reakcjami. Niepokój ma pierwszeństwo, zanim się rozumie co jest przyczyną, trzeba się nieźle namęczyć. 

Na pozór wszystko wygląda normalnie, możecie siedzieć obok, nie mając świadomości, że wasz towarzysz przechodzi w swojej głowie przez piekło. Chyba że przez hiperwentylacje dojdzie do omdlenia, tak, to też jest bardzo ciekawe, jednak jeśli już się wie, to można zapanować nad oddechem. 

I nie, ataki paniki, Stany lękowe nie są strachem. Ludzie bardzo, ale to bardzo często reagują tak samo.  - No przecież my też się boimy, każdy czuje strach - . No tak, ale to nie jest strach. Tylko lęk, który pojawia się nie przed zagrożeniem faktycznym, tylko czymś nieistniejącym. Wiem również, że zrozumie o co chodzi, tylko ten, kto przez to przeszedł. 

Nie jest tak, że powiecie osobie z nerwicą, zajmij się czymś to Ci przejdzie. Nie, to tak nie działa. Oczywiście pewne formy zajęcia są pomocne w terapii, ale problem i tak zostanie. Z nerwicą, trzeba nauczyć się żyć, gdy jest bardzo dokuczliwa, potrzeba leków i terapii. A co później? Najważniejsze to nie uciekać, jeśli jest napad lęku, dobrze jest pozwolić mu przepłynąć,  obserwować co było czynnikiem wywołującym, co poprzedziło atak.  Nie walczyć, nie próbować na siłę go wyprzeć. Jeśli objawy są zbyt dokuczliwe, warto skupić się na czymś, najlepiej coś co zainteresuje umysł. Mnie pomagało wyobrażanie płatka śniegu na czubku nosa. Wydaje się głupie prawda? Jednak gdy jechałam pociągiem, miałam bardzo silny atak, chęć ucieczki, byle jak najdalej od tych ludzi, musiałam się ratować, właśnie czymś takim. Bo zanim nauczymy się rozumieć lęk, sama myśl o nim, paraliżuje. Mnie w pewnym momencie tak zaciekawiło, kiedy pojawiają się napady, że zaczęłam ich wyczekiwać. W rezultacie, przestały mnie męczyć, ponieważ przestałam się nimi stresować. 

Można teraz pomyśleć - super, łatwo się pozbyć. Zrozumieć, przeanalizować i jest po sprawie. Niestety nie. Nerwica jest przebiegła, uderza z różnych stron, w najmniej spodziewanym momencie. Czasami, zanim się zrozumie, że to napad lęku, naprawdę ma się wrażenie, że coś dzieje się złego z naszym ciałem. Bo ataki paniki to również ukochane somaty. Objawy somatyczne. Ile razy miałam udar, zawał czy inne guzy, nie potrafię zliczyć. Drętwienia rąk, nóg, twarzy, zaburzenia mowy. Zawroty głowy, bóle głowy i trudności widzenia. Lista długa i chyba nie ma końca. Możecie znaleźć wszystko. 

Mogłabym napisać naprawdę bardzo dużo na ten temat. Jeśli będzie potrzeba, na pewno napiszę. W chwili obecnej moja nerwica, niestety dała o sobie znać, na szczęście wiem, kiedy reagować, dlatego poszłam na zwolnienie. Zdałam sobie sprawę, że przyszedł moment krytyczny. Ostatnie wydarzenia, które się nawarstwiły, doprowadziły do tego co jest. Potrzebowałam odpoczynku, spokoju i wyciszenia. Gdy objawy somatyczne przejęły kontrolę, zrozumiałam, że czas reagować. Wiem, że to wymaga czasu i pracy nad sobą, powtórzę - tabletki są fajne, ale to ciągła praca ze swoimi myślami, przynosi największe efekty. Codzienne wychodzenie ze swojej strefy komfortu.  "Chcę iść na zakupy, ale się boję. Tym bardziej pójdę. Mimo lęku. Nawet jeśli się pojawi, poradzę sobie. A gdy wrócę, będę silniejsza." Właśnie w ten sposób to działa.   

Jest to niewielka, wręcz maleńka część tego, jak wygląda życie z nerwicą. Jeśli macie pytania - piszcie. Może ktoś w waszym otoczeniu się z nią zmaga, może sami stawiacie jej czoła. 

Przez wiele lat, milczałam, bałam się napiętnowania, wykluczenia. W końcu zrozumiałam, że to nie jest moja wina, a nerwica nie czyni mnie kimś gorszym od innych ludzi. 


Książka, którą możecie zobaczyć na zdjęciu, jest napisana przez według mnie - jednego z lepszych lekarzy, specjalizujący się właśnie w leczeniu ludzi z nerwicą. To dzięki niemu dowiedziałam się o wielu ważnych elementach, których wcześniej nie znałam. Teraz, dzięki tej książce będzie mi łatwiej pracować nad sobą, a przynajmniej już wiem, jak ta praca powinna wyglądać. 


października 22, 2022

października 22, 2022

Narzeczona z powstania

Narzeczona z powstania

 


Zaczynałam pisanie tej recenzji i za każdym razem, miałam wrażenie, że nie wiem, jak ubrać słowami emocje i wszystko, co towarzyszyło mi podczas czytania. Wiedziałam, że nazwisko autorki zobowiązuje. Bo każdy kto poznał twórczość Magdy Knedler wie, że jeśli porusza dany temat, to będzie dopracowany od początku do końca. Zwłaszcza, gdy dotyczy prawdziwych wydarzeń, ludzi i miejsc. Tym razem, nie miałam pojęcia przez rozpoczęciem czytania, jaka historia się przede mną otwiera. 


Jest początek lata, tego lata, które jeszcze nie niesie za sobą zło. Jeszcze każdy ma nadzieję,że wojna to tylko ciche pogróżki, a tak naprawdę nic złego się nie wydarzy. Maria jest młodą dziewczyną, chce iść do pracy i być niezależna. Od zawsze musiała coś robić, każdy jej mówił by kontynuowała edukację, ale ona musiała robić coś, a nie siedzieć i się uczyć. Szykuje się do obozu, który ma przygotować członkinie jej organizacji do ewentualnego ataku zbrojnego. Jeszcze te wyprawy niosą ze sobą mnóstwo ekscytacji. Bo co innego szykować się do czegoś, nie mając świadomości jak wygląda w rzeczywistości, a konfrontacja bezpośrednia z zagrożeniem życia. Teraz jednak, jest wśród koleżanek, są szczęśliwe a lato piękne. Po powrocie spotka się ze swoim ukochanym, który jako żołnierz też jeździ na swoje przygotowania. Oboje mają wspólne plany na przyszłość. Cieszą się tym, co będzie już niedługo.  Teraz spacerują i podziwiają Warszawę, która jeszcze jest piękna i daje wiele możliwości. Niektórzy tylko - jak jej rodzice. Mają w pamięci Wielką Wojnę i wiedzą, że nie można być niczego pewnym. Jednak młodzi czują życie inaczej i cieszą się byciem razem. 

A później, później wybucha wojna i nic już nie jest takiej jak miało być. Chociaż oboje szykowali się do tej możliwości, do swoich ról, jakie będą mieli do odegrania w tym trudnym czasie. Nie mieli pojęcia, jak codzienność zmieni się nie do poznania. Jak każdy dzień, godzina, będą ryzykiem. A strach zagości na dobre. Jak dźwięk nadlatujących samolotów i bombardowania, będą czymś do czego w pewnym stopniu się przyzwyczają. Dawna beztroska ucieknie daleko w zapomnienie, a jej miejsce zajmie strach o nieznane. I pytanie, czy może być gorzej niż jest? 

Maria, która wcześniej nie znała w pełni przeszłości swoje matki, która musiała porzucić własny dom i uciekać do nieznanego kraju, zostawiając za sobą wszystko i wszystkich. Nie rozumiała, gdy ta dzieliła swoje życie na "przed i po", która trzymała skrawki przeszłości zamknięte w jednym pudełku.  Zrozumie, jak los potrafi być przewrotny i ukazać swoją bezwzględność w całej okazałości.

Rozdzielona podczas wybuchu z narzeczonym, spotykają się ponownie. Radość ogromna, która cały czas jest doprawiana niewiedzą na jak długo będą razem. Gdy przychodzą rozkazy o powstaniu, nie mają wątpliwości, czy wezmą udział. Wiadome jest, że tak. Pytanie jedno - czy wyjdą oboje cało? 


Napisałam w pewnym miejscu, że jest to książka boleśnie piękna. A czytanie wywołuje wiele emocji. Ukazana historia wciąga od samego początku. I chociaż fabuła nie jest wartka, tutaj wydarzenia nie dzieją się jak w filmie akcji, to nie można powiedzieć by czytanie nużyło. Wręcz przeciwnie, gdy tylko otwierałam strony na przerwanym wątku, czułam jak się zatracam w świecie, którego fragment uchyliła przed czytelnikami autorka. Nawet kiedy nie mogłam czytać, byłam tam i zastanawiałam się nad tym, co się wydarzyło i co jeszcze spotka bohaterów. Jakie niesie zakończenie? 

Magda Knedler cudownie ukazała prawdziwe wydarzenia, losy rodziny zbierane skrupulatnie i układanie niczym puzzle, ale chyba jeszcze bardziej niesamowitym jest, jak prowadzi czytelnika po fabule poprzez wyjątkowa narrację. Nie chcę pisać więcej, chociaż niestety kto przeczyta opinie na jednym ze znanych portali, będzie wiedział o czym mowa. Jestem trochę niepocieszona, że ludzie tak nietaktownie podchodzą do pisania opinii, zdradzając to, co każdy czytelnik powinien odkrywać sam. Miałam szczęście, że nie czytam przed zapoznaniem z tytułem, innych opinii. Dlatego, jeśli planujecie przeczytać, a jeszcze nie sprawdzaliście o czym jest Narzeczona z powstania, nie róbcie tego sobie, nie odbierajcie magii odkrywania skrawek po skrawku zaskoczenia, które przeżyłam docierając do samego końca pięknej, ale jakże przejmującej historii. 

Po prostu pozwólcie by Magda Knedler zabrała was w podróż  do opowieści, która jest niesamowita i wyjątkowa. Ja mogę dodać ze swojej strony, nie miejcie wątpliwości, po prostu przeczytajcie, jeśli ten gatunek jest wam bliski.


Książkę mogłam przeczytać dzięki współpracy z wydawnictwem MANDO

października 18, 2022

października 18, 2022

O wszystkim i o niczym ;)

O wszystkim i o niczym ;)

 


Miałam napisać recenzję książki, którą kilka dni temu skończyłam czytać.  I bardzo, ale to bardzo mocno polecić, ale no rozłożyło mnie chorubsko, bardzo paskudnie i podstępnie. Recenzje w moim wykonaniu - jak pisałam wcześniej, muszą być dopracowane i po prostu porządne. Nie napiszę kilku zdań o historii, która trzymała mnie przez długi długi czas, musicie mniej więcej zrozumieć dlaczego?

No więc, siedzę pod kocykiem z kotem na jednej nodze, laptopem na drugiej i pisze luźny post o wszystkim i niczym. Na zdjęciu powyżej moje dwie nowe zdobycze z Home&You i wiecie, te kubki to oni mają cholernie drogie, a ja kocham kubki i mogę naprawdę dużo zapłacić, ale jako naczelny łowca promocji, czekam, cierpliwe i wytrwale. Wreszcie trafiłam na zniżkę 90% drugi produkt, tak wyszło, że sowa kosztuje 45 zł i tyle też za nią zapłaciła, ale lis z 35 zł wyszedł za jakieś 3,66 - mniej więcej. W każdym razie, przyznać muszę, że o ile lis jest przepiękny i cieszy oczy, tak do używania beznadziejny. Ucho fatalnie się trzyma, jak już jest w nim napój to w ogóle porażka, lepiej podtrzymywać pod spodem.  Tak więc, za te niecałe 4 Zeta, spoko, ale 35 zł nie polecam.  Sowa jest większa, wygodnie się trzyma, ale jest dosyć ciężkim kubkiem. Piszę o tym, bo sporo osób tego nie lubi. Ja nie ukrywam, kupiłam oba kubki .. do zdjęć ;). Sporo wrzucam na Instagram, więc fajne gadżety mile widziane.   



Rozpoczęłam spacery z kotami. Może i śmieszne, ale no niestety mieszkam zbyt blisko ulicy, nie chce ryzykować ich życia, więc by mogły przewietrzyć i pobiegać, chodzimy na spacery. Niestety muszę brać siostry osobno. Jakoś tak jest, że kiedy jedna chce w lewo, to druga planuje iść w prawo. A ja, stoję po środku ciągnięta. Tyle dobrego, że jeszcze są małe i mnie nie pociągną ;). 
Gdy jeszcze do mamusi, siostry biegają po ogrodzie, ale tam mają możliwość, droga jest bardzo daleko, a i po niej, jeździ bardzo mało samochodów, bo to taka typowo dojazdowa do wybranych posesji. 
Oczywiście biegają pod moim nadzorem, na noc zabieram do domu. Właściwie one nie bardzo odchodzą gdzieś dalej, są zbyt strachliwe, co mnie bardzo cieszy. 
Średnio wychodzą nam podróże samochodem, to znaczy jedna siedzi spokojnie i pewnie smacznie by spala, gdyby nie wrzeszcząca na całą noc siostrunia. Nie wiem, czemu ta jedna jest taka rozdarta. Nie tylko w podróży, ogólnie wszystko musi przeforsować głosem. Roboczo mówimy do niej - Miaukot ;).






Jesień w końcu zrobiła się taka, jak powinna być - czyli ciepła i zaczyna być złota. Tutaj u mnie, jest jeszcze sporo zieleni, zależy jeszcze od drzew.  Chciałam zrobić moje tradycyjne ujęcie przy moście, który zdobył swego czasu sławę, ale najpierw nie było złotych liści, a później pogody, teraz jeszcze siedzę u mamy.  Jutro wracam do siebie, może uda się wybrać w to moje miejsce. Tymczasem podrzucam widoczki, które mam w okolicach domu :).  Trochę jestem niepocieszona, że las jest na górze, nie mogę sobie ot tak spacerować, tylko od razu ostra wspinaczka w górę ;). 




Sporo się ostatnio dzieje, ale na szczęście mam czas na spacery, czytanie książek i zbieranie tego wszystkiego co przez lato urosło - pigwy w tym roku jest mnóstwo, już mam pełne wiaderka, będzie rozdawana, zrobimy soki i nalewki ;).  Ostatnio będąc u mamusi trafiłam na śliczny zachód słońca, aż żałowałam, że nie mam porządnego aparatu, tylko ten mój biedny telefon. 




Korzystam z tego mojego zwolnienia, myślę, że niebawem napiszę więcej o co chodzi. Muszę się tylko bardziej do tego przygotować, zakupiłam nawet książkę, która pomoże mi samej, ale też będzie mi pomocna do napisania tekstu. Bo już teraz mogę napisać, nie będzie on najłatwiejszy, zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja, nie lubię się uzewnętrzniać publicznie. Zrobię wyjątek tylko dlatego, że czasem taki tekst może komuś pomóc, tak jak mnie, wiele lat temu, pomógł wpis jednej dziewczyny, na który trafiłam zupełnym przypadkiem.  To będzie bardzo długi tekst, bardzo prywatny, ale jeśli pomoże chociaż jednej osobie - warto. 

Pamiętam jaka zrobiłam "burze", właśnie na Instagramie wpisem o poronieniach. Oj jakże ten temat jest unikany, ależ to niewygodne do rozmowy. Wiecie jakie były reakcje? Pisały do mnie obce kobiety, z podziękowaniem, że piszę otwarcie, że nie są same, czują ulgę bo rozumieją co się z nimi dzieje. 
I tak, zaczęłam moją samotna krucjatę. Bo jeśli konkretny tekst, podniesie jednego człowieka, to warto go napisać. Tamtych kobiet było więcej. Może i tutaj napiszę więcej, ale jeszcze nie teraz. 

Teraz będzie o czymś zupełnie innym, ale równie pomijanym,  a nawet lekceważonym. Dlatego znowu podejmę się oswajania. Mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu pojawi się wpis. 

Tymczasem, uciekam czytać, ale najpierw odwiedzę wasze blogi i wybaczcie, jeśli robię to zbyt wolno. Ja serio nie nadążam za waszym tempem dodawania wpisów - ale podziwiam! :) 






października 10, 2022

października 10, 2022

Październik miesiąc lekarzy - jesień na pełnej

Październik miesiąc lekarzy  - jesień na pełnej


Miałam w planach napisać dziś recenzje, ale jakoś słowa nie układają w zdania. Mam zasadę, recenzja musi być prawdziwa, a nie pisana na siłę. Dlatego pomyślałam, że napiszę luźny post. O październiku, który zaczął się dziwnie, a później ruszył nagle z kopyta. I teraz, gdy mam chwilę przerwy zastanawiam się, jak to jest, że czasem przez długi czas nie dzieje się nic, a nagle wszystko przyspiesza.

Wcześniej pisałam, że jestem na zwolnieniu - może za jakiś czas, napiszę co się do tego przyczyniło, ale jeszcze nie chcę, to nie ten czas. W każdym razie, jak już trafiłam na słynne L4, worek się rozwiązał. Jeżdżę po lekarzach, wizyta za wizytą i przyznam szczerze, że trzeba mieć na leczenie bardzo dużo czasu ;). 

Niby godziny są dopasowywane, ale w praktyce chyba większość wie, jak wygląda przychodzenie na swój czas. Lekarze mają czas, nie spieszą się, człowiek musi być punktualnie bo inaczej, albo zaleje fala pacjentów, albo zabraknie miejsca.  No więc, trzeba rezerwować wiele godzina na badania.  

Zazwyczaj właśnie w październiku staram się porobić wyniki krwi, a później to już jak coś trzeba, umawiam się do specjalistów. Nie będę ukrywała, że wszędzie chodzę prywatnie. Nie mam siły i nerwów na dobijanie się na NFZ. Wiem, nie każdego stać, ale do póki mogę, chodzę prywatnie.  


Dziś jest światowy dzień zdrowia psychicznego. Pamiętam, jak jeszcze niedawno ludzie, którzy leczyli się psychiatrycznie byli piętnowani - bo wariat. Teraz, na szczęście takich sytuacji jest coraz mniej, a ludzie nareszcie zaczynają rozumieć, że zdrowie psychiczne jest równie ważne jak fizyczne. I nie ma wstydu iść do psychiatry czy terapeuty. A tym bardziej - być chorym. Bardzo mnie drażni, kiedy rzekomo "zdrowi" ludzie, wrzucają w ten dzień, prześmiewcze obrazki dotyczące chorób psychicznych. Tak, one mogłyby być zabawne, gdyby nie fakt, że wiele osób, jeszcze nie umie prosić o pomoc, jeszcze czuje wstyd i strach przed etykietą - nienormalny.  I takie postawy, często sprawiają, że powiedzieć głośno, o problemie jest potężnym wyzwaniem.  

Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy nie będzie problemem rozmowa o chorobach, których często nie widać, ale równie groźnych, do tych namacalnych.  I dostęp do leczenie będzie bardziej cywilizowany, bez kosztownych terapii - niby są te na fundusz, ale czas oczekiwania lekko przeraża.  Oczywiście wszystko jest zależne od regionu. Jednak u mnie, z tego co wiem, to na prywatne wizyty terapeuty trzeba swoje odczekać. 

Pozostaje mieć nadzieję, że jak najdłużej nie będzie potrzebna taka pomoc, a jeśli już się zdarzy, to trafimy w dobre ręce. 



Październik to oczywiście jesień w tej najpiękniejszej odsłonie, złote liście, feeria barw i zapach, który zwiastuje zimę, ale jeszcze nie teraz. U mnie już bywają przymrozki, ale cóż, góry zobowiązują, szybciej się robi zimno. Na szczęście w dzień temperatury  nadrabiają, zrobiło się ciepło i słonecznie. Tylko spacerować. 

A jak u Was październik? Też macie spis wizyty lekarskich, czy może już za sobą? Mam nadzieję, że dbacie o zdrowie, bo jak to mówią - lepiej zapobiegać :). 







października 06, 2022

października 06, 2022

Świece sojowe

Świece sojowe

 

Dziś będzie post polecankowy. Jakiś czas temu dostałam zapytanie na Instagramie, czy nie chciałabym kupić ze zniżką świec sojowych, by przetestować produkty. Stwierdziłam, że i tak chciałam kupić właśnie sojowe, a teraz jesień to z chęcią sprawdzę czy warto - skoro zniżki były naprawdę fajne. Przejrzałam sobie asortyment, dostałam propozycję zapachów i sposobu w jaki mogę łączyć. Z tego co zauważyłam to produkty są dostępne tylko na Instagramie, nie znalazłam odnośnika do strony internetowej sklepu.

Zdecydowała się zakupić dwa słoiki - piwonia z maliną oraz drugi - bez z jeżyną. Dwie tabliczki zapachowe - są cudowne i szczerze polecam do zawieszenia np. w szafie, pachną obłędnie. Ja wybrałam zapachy - mięta z arbuzem. Szczerze, nie mogę się ich nawąchać, są naprawdę świetne. W gratisie otrzymałam dwie świeczki mi bubble. Planuje w następnym zamówieniu kupić już w tej dużej wersji, są naprawdę piękne. 





Jeśli zainteresują was świeczki, albo po prostu chcecie zobaczyć co jest w ofercie możecie znaleźć TUTAJ , ogólnie to nie trzeba mieć konta na ig żeby wejść w link, ewentualnie przy zamówieniu to już chyba trzeba. 




października 04, 2022

października 04, 2022

Gra

Gra

 


Miałam dosyć długą przerwę w czytaniu, żadna książka nie potrafiła mnie przytrzymać na tyle, bym chciała usiąść i czytać. Aż wreszcie sięgnęłam po Grę - Sary Antczak. Opis zapowiadał ciekawy thriller,  a jak można zauważyć, ostatnio właśnie ten gatunek mnie przyciąga, więc liczyłam na ciekawie spędzony czas przy tej lekturze. 

Poznajemy szóstkę osób, które zdecydowały się wziąć udział w grze. Niby nic nadzwyczajnego, ale zasady są dosyć dziwne, a i samo miejsce docelowe wzbudza różne emocje. Ogromny las, a dokładnie puszcza, kryje za sobą wiele tajemnic. Okoliczni mieszkańcy pamiętają sytuację sprzed wielu lat, gdy kilku maturzystów w celu uczczenia dobrych wyników egzaminu, zorganizowało ognisko właśnie w tym lesie. Nigdy nie zostali odnalezieni, ani ich ciała czy choćby szczątki. 

Teraz, ochotnicy którzy zgłosili się do gry, muszą zagłębić się w puszczę by zdobyć wskazówki do poszczególnych etapów gry. Należy wspomnieć, że są to ludzie, którzy nigdy się nie znali, każdy ma różne pobudki, które popchnęły do tej dziwnej "zabawy". Raisa, Lana, Marika, Daniel, Tymon i Aleks. Mieszanka różnych osobowości, będą musieli współpracować ze sobą, by osiągnąć cel.  W założeniu uważają, że gra skończy się jeszcze tego samego dnia. A jakie plany mają organizatorzy? 

Jest marzec, wieczór robi się zimny, wilgoć a nawet przygruntowe przymrozki nie ułatwiają poruszanie się po lesie, zwłaszcza gdy zmęczenie daje się we znaki, kolejna wskazówka jest trudniejsza od poprzedniej. O co, tak naprawdę chodzi w tej grze i dlaczego właśnie te osoby wzięły udział? Czy faktycznie była to tylko ich decyzja? 


Gra jest książką, która wciąga już od pierwszej strony i później nie chce się przerywać. Przeczytałam w jedno popołudnie. Cały czas byłam pochłonięta klimatem jaki stworzyła autorka. Nie wiem, ale nie było nawet chwili bym poczuła  się zniechęcona, a tym bardziej znudzona. Fragment po fragmencie odkrywamy kim są ludzie biorący udział w tej dosyć osobliwej grze. Jednak do samego końca nie znamy intencji organizatorów, którzy na różnych etapach nie dają o sobie zapomnieć i godzina po godzinie wprowadzają w przerażenie szóstkę śmiałków. 

Zastanawiam się ile mogę zdradzić z fabuły, by nie zepsuć przyjemności z czytania. Naprawdę dawno nie spotkałam tak przemyślanej fabuły, która jest spójna i każdy element z pozoru nie pasujący do całości znajduje swoje wytłumaczenie. Myślę, że nie będę pisała za wiele, bo jest to książka, o której napisać mniej znaczy najlepiej. Jedno mogę zagwarantować, jeśli jesteście zaciekawieni właśnie  tym tytułem to szczerze polecam. W moim przypadku nie było rozczarowania, a wręcz przeciwnie. 

Cóż mogę napisać o zakończeniu? Było bardzo dobre, chociaż w tym przypadku podejrzewam, że każdy będzie miał swój scenariusz i później siłą rzeczy zastanawiał, - co by było gdyby? I to jest chyba najlepsze, bo autorka nie rozczarowuje, ale też zmusza do myślenia nad tym co się wydarzyło. Ja tak się jeszcze zastanawiam, czy nie dało by się tutaj napisać jakiejś kontynuacji,  bo jest coś, co nie daje mi spokoju, ale co? Tutaj już zachęcam do przeczytania. 


Książkę przeczytałam dzięki współpracy z wydawnictwem Filia. 




    

października 01, 2022

października 01, 2022

Chojnów zapomniane miasto?

Chojnów zapomniane miasto?


 Na początku witajcie w październiku.Tegoroczna jesień przyszła jakoś szybko i od razu z deszczowym zimnem - przynajmniej tu u mnie. Prosto z urlopu wjechałam na zwolnienie i tak sobie siedzę na tym zacnym L4, niby mam dużo czasu, a w praktyce wygląda tak, że nie chce się nic. Powód dysfunkcji pozostawię dla siebie, niestety nie jestem z tych, którzy lubią publicznie pisać o sobie, zwłaszcza gdy jest coś nie tak. Właściwie to nawet bliskim nie lubię mówić, ale wpis nie o tym.  
W każdym razie, siedzę, przeglądam zdjęcia, wspominam lato, które nagle się skończyło i nie wiem kiedy zrobiło zimno. Moja ostatnia wycieczka była do Chojnowa, więc słów kilka o tym miejscu i kilka fotografii. 



Do Chojnowa bardzo chciał pojechać mój R, a mnie akurat nie chciało się wymyślać gdzie, więc stwierdziłam, że czemu nie? Lubimy sobie odwiedzać większe i mniejsza miasta. Sprawdzać co jest ciekawego ukryte. Pozwiedzać rynek, zakamarki by na końcu stwierdzić czy było warto. No i Chonów, cóż można o nim napisać. Niby położony w dobrym miejscu, blisko do Legnicy i do Wrocławia. wydaje się świetną bazą wypadową - wszędzie. Bo i do tych moich gór nie jest daleko. A jednak, to miasto jest dziwne. I chyba lepszego określenia nie znajduje.  Jest to dosyć małe miasteczko, ale ja naprawdę bardzo lubię małe miasteczka. Jednak nie Chojnów, ma dziwne wibracje;).  Poważnie, chodziłam po nim i czułam się nieswojo. 




Rynek prezentuje się właśnie tak, jest olbrzymi kościół, oczywiście stara dobra kostka brukowa, kilka ławeczek, klomby z kwiatami i fontanna, Fontanny być muszą. Bez fontanny nie ma chyba żadnego rynku:). Niby przyjemnie, zadbane i w ogóle, ale jakoś nie porwało mnie nic. Poszliśmy więc dalej, poszukać ukrytego czegoś, co zazwyczaj można znaleźć w małych miasteczkach.



Ładnie by wyglądał ten budynek, ale wiadomo na utrzymanie pieniędzy nie ma, więc sobie tak marnieje i zapada w sobie, szkoda...

Znaleźliśmy park, a raczej smutne wspomnienie parku, który być może kiedyś był ładny i nawet klimatyczny, ale został zapomniany i tak sobie dogorywa w cieniu dawnej świetności. 





Szczerze mówiąc nawet nie było szansy na zrobienie więcej zdjęć, bo po prostu nie było nic ciekawego do uwiecznienia. Podchodziliśmy sobie trochę, szukaliśmy i oprócz wieży ciśnień, która jest na zdjęciu wyżej, nie było nic ciekawego. Tym samym, stwierdzam, że wcale mnie nie dziwi, kiedy słyszałam o uciekaniu młodych z tego miasta. Sama bym zwiała jak najszybciej i najdalej. 


Tymczasem, kończę moją krótką relację, życzę udanego miesiąca, oby październik pokazał, że złota jesień to tylko u nas :). 


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger