czerwca 30, 2017

czerwca 30, 2017

Potrzebna pomoc!

Potrzebna pomoc!


źródło



Kochani, ja dzisiaj przychodzę z prośbą. Potrzebna jest pomoc. Młoda kobieta. W wyniku wypadku złamała kręgosłup. I tu już nie chodzi o jakieś cud operacje, które postawią na nogi, czy chociaż przywrócą jako taką władzę ruchową. Dziewczynie wysiadł pęcherz. Praktycznie przestaje istnieć. Potrzebne są pieniążki na operacje, która pozwoli naprawić, to, co się zepsuło. I przychodzę do Was. Bo wiem jak siła internetu potrafi zdziałać cuda. Wpłaćmy chociaż po 10zł a nawet 5. Dajmy szansę, by chociaż w tym swoim siedzącym życiu, nie musiała odczuwać bólu. Bo wyobraźcie sobie żyć, a raczej egzystować z ciągłym zapaleniem pęcherza. To musi być straszne. I jest.  W dodatku zagraża życiu. Dlatego bardzo, ale to bardzo proszę. Często symboliczna złotówka, może uratować komuś życie. 

 Podsyłam link  tam możecie przeczytać więcej na temat Agaty i jej historii, ale tutaj ważny jest czas, by zielona kreska dotarła do końca swojej drogi. By można było zacząć leczenie. 

Mam nadzieje, że kolejny raz siła internetu okaże się niezawodna, że pomożemy :) Do dzieła!



 

czerwca 29, 2017

czerwca 29, 2017

Trylogia. Henryka Sienkiewicza

Trylogia. Henryka Sienkiewicza
źródło


Chyba większość słyszała o sławnej Trylogii, Henryka Sienkiewicza. Bo kto nie poznał się choćby z filmową wersją, Ogniem i mieczem, Potopem czy Panem Wołodyjowskim. I chociaż na jej temat krąży wiele sprzecznych opinii. Przyznać trzeba jedno. Sienkiewicz stworzył coś ponadczasowego. I nawet jeśli historia nas niezbyt interesuje, to większość wie, kim był Skrzetuski, Bohun, Azja, Zagłoba i wielu, wielu innych wspaniałych postaci.

Na rynku wydawniczym pojawiło się wiele wydań trylogii. Zazwyczaj są podzielone na trzy osobne egzemplarze. Tym razem wyszło tomiszcze. Trzy w jednym. Chciałam się mu przyjrzeć. Jak to wygląda, jak się czyta. I czy po latach od zapoznania z bohaterami, dalej będą wywoływali te same emocje?

Oczywiście, jak większość wie (albo i nie) Trylogię rozpoczyna Ogniem i mieczem. I to właśnie wstęp zawsze, ale to zawsze wywołuje we mnie dziwne emocje. Jest w nim coś takiego, co sprawia, że chce się zatrzymać i zastanowić. Czy rzeczywiście tak było, czy było czuć nadciągające niebezpieczeństwo? Natura naprawdę dawała znaki?


" Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastował jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia."*


Pierwotnie Ogniem i mieczem, miało być historią typowo miłosną. Opowiadającą o dwóch zakochanych mężczyznach w jednej kobiecie. Czyli Bohun i Skrzetuski w pięknej Helenie. Później jednak Sienkiewicz postanowił nieco rozbudować tło historyczne. Naciągnął fakty. Wszystko miało swoje wytłumaczenie. Polska znajdowała się pod zaborami. Panowała depresja i jakaś niemoc. Dlatego z miłosnej historyjki, powstało dzieło „ku pokrzepieniu serc". Mające na celu, dodanie wiary i otuchy w beznadziejnych czasach.

I tak oto mamy piękną historię miłosną, zbudowaną w okresie wojny. Między przelewającą się krwią, między jednym odetchnieniem a drugim. Dwóch mężczyzn pała miłością do kobiety, która wydaje się ucieleśnieniem wszystkiego, co najlepsze. Niestety, tylko jeden może zaznać szczęścia odwzajemnienia miłości.

I ja chyba nie byłabym sobą, gdybym napisała, że rozumiałam Helenę i razem z nią miłowałam Skrzetuskiego. Bo tak nie było. Od początku kibicowałam Bohunowi. I chociaż wiedziałam, że biedny kozak jest na straconej pozycji, nie mogłam pojąć dlaczego. Skrzetuski również zabijał. Ba! On nawet nie kochał Heleny w połowie, tak mocno, jak jego rywal. Owszem. Coś tam czuł do niewiasty. Jednak czy jego miłość była ponad wszystko?


Chyba najmniej lubianą częścią trylogii jest Potop, sama pamiętam, że w czasach liceum, jakoś nie podchodziło mi czytanie. Jednak z biegiem czasu, przekonałam  się i teraz, mogłabym czytać i czytać.  Tutaj mamy obronę Jasnej Góry, paskudne zagrywki i  ofiarę w postaci Kmicica.  Myślę, że tutaj warto zapoznać z tym fragmentem historii. Chociażby w postaci ekranizacji. Oczywiście, nie wszystko zostało w niej ukazane. Myślę jednak, że i tak warto.  


W Potopie miałam swoich ulubieńców, chociaż na pierwszy plan wchodzą inne emocje. Tutaj nie mogłam znieść obłudy Księcia. Było wiele momentów, gdy myślałam sobie, jakby to dziada utłuc. Wiadomym jest, musi być i wątek miłosny. Oleńka i Kmicic. Nie jest to łatwe uczucie, zwłaszcza przez sytuację, w jakiej znalazł ów wybrany pięknej oblubienicy. Jak się zakończyła? Ten, kto przeczytał, z pewnością wie, ale nie bardzo możliwe, że są tacy, którzy bronią się przed Potopem, ale w końcu przyjdzie ta chwila i zechcę się zapoznać. Niechaj nie wiedzą...


Na sam koniec pozostaje Pan Wołodyjowski, najbardziej lubiana i nawet rzekłabym ukochana postać. Sławny mały rycerz, którego walka szablą jest znana, nawet jeżeli nie znają książki czy nawet filmu. Michał Wołodyjowski, wspaniały patriota, postać niesamowicie pozytywna i trzeba przyznać niedająca się nie polubić. Oczywiście nie zapomniałam o Bohunie, ale ten niestety nie był bohaterem, lecz postacią negatywną, to tylko moja słabość do czarnych charakterów jak zwykle się ujawniła.


Mogłabym napisać wiele, ale kiedy tak teraz siedzę. Myślę sobie, że o Wołodyjowskim po prostu trzeba przeczytać. Ewentualnie obejrzeć film. Nie wiem dlaczego. Gdy nadchodzi koniec. I za każdym razem, mimo jakie świadomości będzie zakończenie. I tak mam nadzieję, że Oni zmieni.a zdanie, że jednak nie zrobią tego, co zrobili. I w tej jednej chwili mam ochotę powiedzieć — gdzieś z taką przysięgą.
 
I Tak jak w Ogniem i mieczem wstęp wywołuje we mnie pewne emocje, tak tutaj słowa kierowane przy końcu. Zawsze, ale to zawsze mam ciarki i to coś, co trudno opisać, co po prostu. Trzeba poczuć. 


— Panie pułkowniku Wołodyjowski!

— Dla Boga, panie  Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a Ty się nie zrywasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawisz?"**



Mam słabość do tych książek. Mogłabym czytać, oglądać filmy i nigdy się nie znudzą. Mało tego, ja za każdym razem przeżywam od nowa. Nerwy na Helenę, która nie wiem co, zobaczyła w nijakim Skrzetuskim. Współczucie dla nieszczęśliwie zakochanego Bohuna. Rozpacz, gdy nadchodzi śmierć Podbipięty, niby wiedząc, że ona i tak nastąpi, ale jednak i tak boli.

Nie polubiłam też Oleńki, jakaś ona była taka, sama nie wiem. Dziwna to była kobieta, ale widać wtedy one takie były. Chociaż Baśka, ta to miała charakterek. Nie co te dwie mimozy — Oleńka i Krzysia. Nie wiem, która bardziej mnie drażniła.


Wypadałoby napisać coś na temat wydania książki, o której dzisiaj Wam piszę. Z jednej strony doceniam fakt, że wszystko jest w jednym tomie. Z drugiej jednak strony — nie wiedziałam, że tekst będzie w dwóch kolumnach, coś jak w Biblii. Nie dość, że maleńki druk, to jeszcze te kolumny. Strasznie nie lubię czegoś takiego. Druga sprawa. Książka jest nieporęczna. Chcąc sobie przeczytać, no stanowi wyzwanie. Bo jeśli ktoś potrafi siedząc przy biurku, czy stole, to dobrze. Ewentualnie leżeć na brzuchu, a książka na łóżku. W rękach albo na kolanach kiepska sprawa.

Powierzchownie prezentuje się pięknie. Naprawdę. Świetnie mieć w swojej biblioteczce taki okaz. Jednak tylko do zaglądania do wybranych fragmentów. Do poczytania  polecam osobne tomy. Jest wygodniej i poręczniej. 

Podczas czytania zwróciłam uwagę, że jest sporo literówek. Być może trafił się mi taki druk, ale jeśli w każdej są błędy... troszkę szkoda. To nie jest byle jaka powiastka. Szkoda kalać błędami, których ktoś nie dopatrzył.

Cóż mogę więcej napisać. Samą Trylogię polecam szczerze i od serca. Czy ten konkretny egzemplarz? Pozostawiam do Waszej decyzji. 




Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.





* cytat pochodzi z Ogniem i mieczem, Henryka Sienkiewicza.
** cytat pochodzi z Pana Wołodyjowskiego, Henryka Sienkiewicza.

czerwca 27, 2017

czerwca 27, 2017

Kroniki Jaaru. Księga luster.

Kroniki Jaaru. Księga luster.



Pierwsze co rzuca się w informacji, na temat niniejszej książki, to porównanie do Harry’ego Pottera, którego na szczęście nie czytałam. Nie byłam i mam nadzieje, że nigdy nie zostanę fanką tej serii. Dlatego w pewnym sensie, hasło reklamowe do Kronik Jaaru, nie podziałało na mnie kusząco. Bardziej sam opis tego, co może się wydarzyć. A to, zapowiadało się dosyć ciekawie. Czy było podobne do słynnego Pottera? Nie mam zielonego pojęcia. Ominęło mnie mimowolne porównanie. Mogłam wczuć się (albo nie) w fabułę. Pozostaje jednak pytanie, książka aż tak zachwalana jeszcze przed premierą mogła podbić czytelników? Jak było ze mną?




Kate, mieszka w Londynie wraz z ciotką. Z pewnych powodów, jej rodzice postanowili, by ich córka zamieszkała z dala od domu rodzinnego. Dlaczego? Tego Kate nie bardzo pamiętała. Ciotka nie była zła. Miała swoje jakieś dziwactwa, ale ogólnie wspólne mieszkanie było spokojne i bez zbędnych komplikacji. Obie sporadycznie rozmawiały ze sobą. W zasadzie bardziej się mijały, niż szukały wspólnych chwil. Jedyne czego nie mogła robić dziewczyna, to próbować wejść do zamkniętego pomieszczenia na piętrze. I szczerze mówiąc, nie była za bardzo ciekawa, dlaczego i co znajduje się za zamkniętymi drzwiami. Ot, widać każdy może mieć swoje tajemnice. Do czasu.

W dniu, w którym coś ją przyciągnęło do jednego ze sklepów. A dokładniej — wystawy. Było w niej coś takiego, co spowodowało, że Kate chciała wejść i sprawdzić co. W końcu nigdy nie interesowała się magią, wróżbami czy innymi gusłami. Nie lubiła takich rzeczy, a koleżanki, które namiętnie czytały horoskopy, brała z przymrużeniem oka. I nagle, coś sprawiło, że weszła do miejsca, które nie pasowało do niej samej.


Tymczasem w innym wymiarze. Zaostrza się konflikt Fiona z ojcem. Młodzieniec jest Ferem. U progu dorosłości. Jego magia jest nieco nieokiełznana. To też najstarszy w domu, coraz częściej czuje irytacje na popełniane błędy syna. Ten pierwszy wierzy, że gdy nadejdzie połączenie z czarownicą, wszystkie problemy pójdą w niepamięć. Niestety. Swoją bezmyślnością i chęcią rozładowania złości. Popełnia straszliwy błąd, który będzie katastrofalny w skutkach. Nie tylko dla niego samego. 

Dwa światy. Dwa wymiary. Obok siebie. Mające ze sobą więcej wspólnego, niż można sobie wyobrazić. Zbuntowany Fer i nieświadoma dziewczyna. Jest i oczywiście zło, czające z każdej strony. Tam, gdzie wydaje się go nie spodziewać. A może, zwłaszcza tam...





Muszę przyznać, że książka okazała się miłym zaskoczeniem. Było sporo magii, co nieco z baśni. Podział na dwa równoległe światy i tajemnicze przejścia do nich. Całość napisana lekko i bardzo przyjemnie. 

Usiadłam, żeby przeczytać sam wstęp, rozeznać, o czym w ogóle będzie fabuła. I zanim się spostrzegłam byłam w połowie. Autor bardzo zgrabnie prowadzi fabułę, dzięki czemu można porwać się już od pierwszych stron. Oczywiście mając na względzie fakt, że nie jest to jakaś poważna fantastyka. Tutaj przedział wiekowy odbiorcy jest dosyć zaniżony. Dlatego dorośli mogą się rozczarować, jeśli oczekują czegoś konkretniejszego. To taka baśń dla nastolatek. I z tą wiedzą powinno zasiadać do czytania.

Jak wspomniałam na początku, nie porównywałam do Pottera, ponieważ nie znam tych książek. Mnie tylko raził ten marny chwyt reklamowy. Harry Potter na swoje zasłużył (albo i nie). Na jakiego grzybka wisieć na jego sławie? Bądź innych tytułach, które mają już swoją pozycję. Według mnie jest to szkodliwe dla debiutującego autora/ autorki.

Na szczęście, Kroniki Jaaru bronią się same. I nie potrzebują innej formy promocji. Książka jest naprawdę dobrze napisana. Jest ciekawie zarysowany świat fantastyczny, który zaraz po przekroczeniu widzimy oczami wyobraźni.

Postaci również są ciekawe, nie jakieś płaskie bez wyrazu. I co najważniejsze, sporo jest znaków zapytania. Autor pozostawił nas bez wielu odpowiedzi. Dzięki czemu ja przynajmniej. Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejną część.


Za możliwość przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.

czerwca 16, 2017

czerwca 16, 2017

Pójdę do jedynej

Pójdę do jedynej
źródło

W końcu doczekałam się, najnowszej powieści, jednej z moich ulubionych pisarek. Troszkę obawiałam się, że może Kasia zrezygnowała z pisania, bo dosyć długo nie było żadnej informacji, kiedy nagle zobaczyłam zapowiedź. I ta radość. Decyzja - biorę w ciemno. Bez względu na tematykę.

Teraz, po zakończonej lekturze, opisze Wam moje wrażenia.
 

 
Poznajemy dwóch młodzieńców. Karola i Pawła. Obaj stoją u progu dorosłości. Muszą podjąć ważne życiowe decyzje. Kim zostaną, jak dalej potoczą się przyszłe losy. Trudne lata siedemdziesiąte, nie jawiły się zbytnio optymistycznie.

Paweł wychowujący się na wsi. Mający w głowie wizje biedy, którą zaznał, chce za wszelką cenę skończyć szkołę z najlepszymi wynikami. By móc zapewnić sobie, a może w przyszłości swojej rodzinie, lepsze życie. Nie, żeby w jego działo się źle. Tylko ich chałupa była mała. Z jedzeniem bywało różnie. Oni przywykli do skromnego życia, jednak żona, kiedyś dziecko. Musi wziąć odpowiedzialność już nie tylko za siebie. Gdzie będą mieszkać? Skąd wezmą pieniądze?

I niespodziewanie przychodzi rozwiązanie problemów. Może niespełnienie marzeń. Bo służba w wojsku nie jest rajem, ale wizja otrzymania mieszkania oraz stałego wynagrodzenia, przechyla się na swoją stronę. Kusi młodego mężczyznę, chcącego wyrwać się z biedy. Zaoferować ukochanej tego, o czym tylko zamarzy...

Karol, wielkie oczekiwanie rodziców. Miał być dumą rodziny. Realia okazały się nieco inne, niż jakie sobie wyobrażali. On sam, miał dosyć presji, narzuconej już we wczesnym dzieciństwie. Nie mógł znieść ojca dyktatora. Chciał jednego, żeby dali mu święty spokój. By mógł uciec jak najdalej od nich wszystkich.

W dosyć feralnych splotach wydarzeń los decyduje za Karola, który nie do końca wiedzący, co chce w życiu robić. Trafia do wojska. Nie do końca z własnej woli. Po prostu to było mniejsze zło... Tak mu się przynajmniej wtedy wydawało, ale czy na pewno?
Może uciekł od rodziny, ojca, z którym nigdy nie znalazł wspólnego języka, tylko czy odnalazł własny spokój i równowagę, które potrzebował?

 
 
Dwóch mężczyzn, próbujących sprostać z góry narzuconym wymaganiom. Jednocześnie, chcący pozostać sobą, w świecie gdzie nie było to łatwe. Wojsko to nie sielanka, koszary nie przypominały letniego obozu. A i koledzy nie byli kolegami. Częściej wrogami, w najlepszym wypadku obojętnie reagowali. Życie na rozkaz. Pod dyktando. Gdzie każde wyjście musiało być zgłaszane. Mimo wszystko podjęli decyzje, by zostać w służbie. Pracować i może, kiedyś dojść do czegoś.

Paweł marzył o mieszkaniu, dla siebie i swojej ukochanej. Karol pragnął wyjechać jak najdalej od miejsca, w którym się urodził. Gdzieś między jedną pobudką, a zaprawa, drogi tych dwóch się przetną. Obaj bardzo różni. A jednak połączy ich męska przyjaźń. Nawet po czasie rozłąki, nie straci na mocy. I okaże się jedną z trwalszych.

 
 
Twórczość Kasi Bulicz-Kasprzak, poznałam kilka lat temu. I całkiem przypadkiem, dowiedziałam się, że mieszkająca w Sulejówku autorka, pochodzi z moich stron. I pamiętam, jakie to było wspaniałe uczucie. Duma, bo do grona wspaniałych Polskich autorów, dołączyła kobieta, dorastająca tak niedaleko. I oto mały Lubań, zyskał swoją autorkę. I to nie jakąś tam. Tylko piszącą wspaniałe książki. Przyznać się muszę, że każda nowość, jest przeze mnie wyczekiwana. Co najważniejsze. Zawsze mam pewność, że się nie zawiodę.

Siadając do książki, byłam niesamowicie ciekawa, jakich bohaterów poznam. Czy ukazane sytuacje będą wciągające? Poczuje wykreowany klimat.

Poznajemy dwóch mężczyzn i to z ich perspektywy przyglądamy się wydarzeniom. Zazwyczaj obawiam się, kiedy kobieta, wciela się w męskie postacie. Różne bywają efekty, ale tutaj. Nie wiem co mam napisać. Kasia stworzyła coś niesamowitego. Bardzo realistyczni bohaterowie. Paweł i Karol. Różni, ale jednak umiejący się zaprzyjaźnić. Trudne zadanie, bo w wojsku mało kto, obdarzał się szczerym uczuciem. Tam nie było zazwyczaj miejsca na takie rzeczy.
 
I właśnie. Jestem pod wrażeniem, jak Kasia odtworzyła klimat koszarów, tej charakterystycznej społeczności, zamkniętej od cywilów. Spraw, o których wielu nigdy nie miało pojęcia.
 
W dodatku ta niesamowita aura lat siedemdziesiątych. Panującego ustroju. Czytając, odnosiłam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. I to dosłownie. Mało tego, nie potrafiłam oderwać od stron, dopóki nie poznałam zakończenia.

Żyłam losem bohaterów. Obaj stali się mi bardzo bliscy. Miałam wrażenie, jakby stali się dla mnie kimś więcej, niż tylko papierowymi postaciami. Oni naprawdę żyli. I nawet, teraz gdy książka leży obok, jestem ciekawa, co u nich. Co dalej?

Podsumowując,  książka jest cudowna. Trudno jest wyrazić słowami, jak bardzo wywarła na mnie wrażenie. Ja przeżywałam wszystkie wydarzenia. Byłam tam w środku. I gdy dotarłam do końca, poczułam smutek, że to już. Mam kaca książkowego. Zazdroszczę tym, którzy dopiero będą czytać.
 
 
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

czerwca 15, 2017

czerwca 15, 2017

Moje Skarby

Moje Skarby
źródło

Patrick (Jean Reno), jest złodziejem z wyższej półki. Jego ?interes? kręci się bardzo dobrze przez wiele lat, do czasu, gdy wspólnik dopuszcza się zdrady, kradnąc obłędnie drogiego Stradivariusa. W dodatku pokusza się o zamach, na tego, który zorganizował całe przedsięwzięcie. Od teraz, Patrick musi radzić sobie w pojedynkę... No, chyba że uda mu się, wkręcić do pomocy córki. Nie wiedzące o swoim istnieniu. Lata temu porzucił ich matki. Teraz ma nadzieje, że wizja milionów na koncie skusi ich do współpracy. Gra jest warta świeczki, ale najpierw musi sprawdzić zaufanie dorosłych kobiet, które prawdę powiedziawszy, nie czują żadnych więzów krwi z własnym ojcem...
Można by powiedzieć, że pomysł na fabułę jakby średnio odkrywczy. Bo i podobnych produkcji nie brakuje. Jednak skusić powinna obsada oraz niesamowite scenerie, w jakich rozgrywa się akcja. Genialny Jean Reno, udający skruszonego ojca, ale bez zbędnego rozczulania. Patrick to człowiek egoista. Jego życiem były pieniądze i kobiety. Na chwilę. Bawienie się w kochającego tatusia, wracającego co dzień do domu? Nie ta bajka. Gdy na świecie można było, zdobyć tyle wartościowych, pięknych przedmiotów.



źródło

Druga sprawa, siostry. Obie w niczym do siebie podobne. Caroline (Reem Kherici), przepiękna i umiejąca wykorzystać swoje uroki... w okradaniu bogatych biznesmenów. I Carole (Camille Chamoux), okularnica, zafiksowana informatyczka. Jej świat to łamanie blokad. Im większe wyzwanie, tym lepiej. Żyjąca pod pantoflem mamusi. Typ grzecznej i ułożonej dziewczynki. Z nosem w monitorze komputera.
Złodziej nie do złapania, piękność i mózg informatyczny. Trio nie do złamania. Pozostaje tylko pytanie. Czy siostry zechcą pomóc wyrodnemu ojcu? Zaakceptować istnienie tej, o której nie miało się pojęcia. Złączyć siły i odebrać skradzioną ?własność? ojczulka?

Trzeba przyznać, że Pascal Bourdiaux, stworzył lekką, ale i zabawną czarną komedię o światku przestępczym. Mamy tutaj osamotnionego w swoim fachu złodzieja, wyższej rangi, który potrzebuje pomocy w odzyskaniu skradzionego Stradivariusa. Mającego świadomość, że podejście może być tylko jedne, a były wspólnik, nie może domyślić się, że jego ofiara, jednak żyje i planuje zemstę. Zdesperowany złodziej decyduje się na ryzykowny, ale i niestety, jedyny krok, który albo się powiedzie, albo spali na panewce. Wysyła listy do swoich córek, z informacją o swojej śmierci. Chcąc zwabić pod pretekstem spadku, w postaci domku w górach.

Obie kobiety, nie mają pojęcia, że są posiadaczkami przyrodniej siostry. Poznają się u notariusza. Oczywiście o wybuchu siostrzanej miłości nie może być mowy. Pewna siebie Caroline, nie potrzebuje rodziny, chce po prostu pieniędzy. Nie bardzo obeszła ją śmierć tatusia, który po prawdzie jest nim tylko z nazwy. Inaczej reaguje Carole, po szoku próbuje jakoś przeanalizować sprawę.

W końcu ciekawość zwycięża, siostry spotykają się na trasie do posiadłości zmarłego ojca. Na miejscu okazuje się, że nie tylko mało imponujący dom ? zdaniem Caroline, wywiera wrażenie. A fakt, że ich oczom, ukazuje się nie kto inny, jak zmarły tatuś.

Jaką decyzję podejmują córki, czy zechcą pomóc wyrodnemu bądź co bądź, jednak ojcu?



źródło

Pełna nieoczekiwanych zwrotów historyjka, może nie należy do górnolotnych, ale na relaks po ciężkim dniu, poprawy humoru, nadaje się w sam raz. Bardzo przypadła mi do gustu gra obu aktorek, wcielających się w rolę sióstr. Genialnie oddały przeciwieństwa charakterków. Jednocześnie mających wspólne cechy, o których nie zdawały sobie sprawy. Duet wyborowy, mieszanka wybuchowa. Co z tego mogło wyniknąć? Sporo kłótni i mnóstwo śmiechu.
W dodatku otaczające krajobrazy są wisienka na torcie. Jeśli były pewne braki w fabule, nie zauważyłam, zajęta podziwianiem widoków zimowych gór. Przepiękne i zachwycające. Świetna gra Jeana Reno w towarzystwie pięknych kobiet. Spora dawka humoru. Czego chcieć więcej?

W mojej ocenie film bardzo ciekawie zrobiony. Nie ma jakiegoś szaleństwa, ale bardzo przyjemnie spędziłam czas podczas oglądania. Myślę, że śmiało można, włączyć w nudny wieczór lub popołudnie.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

czerwca 12, 2017

czerwca 12, 2017

Takie rzeczy tylko z mężem

Takie rzeczy tylko z mężem
źródło


Naczytałam się zachwytów, na temat tej pozycji. Również nad tym, jak autorka wspaniale pisze, o poczuciu humoru. O tym, że nie można się oderwać, a podczas czytania można się zaśmiewać do łez. Dlatego też napaliłam się na ów tytuł. Bo w końcu, kto nie lubi komedii? Chyba większość jest na tak, prawda? Gdy tylko otrzymałam w prezencie swój egzemplarz, zasiadłam do czytania. By zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się, w czym tkwi fenomen Pani Przybyłek.

Jestem już po lekturze pierwszej części, druga czeka na półce, jakież są więc moje wrażenia i czy dołączyłam do grona fanów autorki?



Poznajemy Zuzannę, kobietę, matkę i żonę. Właśnie przywaliła w auto pewnej kobiety, a dokładniej mówiąc. W otwarte drzwi, które zresztą nie przetrwały zderzenia. Zuza wściekła na niezbyt ogarniętą właścicielkę pojazdu, którego właśnie pozbawiła drzwi, postanawia uświadomić, jakim jest beznadziejnym kierowcą. No, ale gdy widzi, że sprawczyni kłopotów jest zapłakana, postanawia litościwie służyć poradą, po czym dumnie odchodzi, chcąc kontynuować podróż.

Bo Zuza, pojechała do miasta  w konkretnym celu. Zakupienia prezentu urodzinowego, to też postanawia poszukać go w jednej z księgarni. Traf chce, że trafia na spotkanie autorskie, której pisarki wprawdzie nie zna, ale może w każdej chwilo poznać. I ląduje na kanapie obok innych fanek. Okazuje się, że rzekomo znana autorka, prowadzi szkolenia motywacyjne, pomagając innym ludziom odnalezienia swojego szczęścia, ale najpierw by do tego dojść. Należy uświadomić sobie, co nas unieszczęśliwia. Zuzanna w przypływie chwili wylewa swoje żale na męża, który jakoś zapomniał o tym, że ona go potrzebuje i ogólnie dochodzi do wniosków, że ich wspólne życie jakoś się rozjechało. On żyje sobie, ona sobie. I nawet wspólnie noce obok siebie nie łączą, ponieważ Ludwik nocami szuka skarbów, a raczej gratów.

I w chwili, gdy ignorowana małżonka, mówi na głos, co ją boli, uświadamia sobie, że musi zacząć walczyć o swoją pozycję, jako kobiety. I musi koniecznie pobudzić, dawne emocje, które teraz, jakoś sobie poszły spać.

Przypadkowe spotkanie w księgarni, nieoczekiwana wizyta niezbyt lubianej kuzynki męża. I... gość, na którego nikt nie czekał. A to dopiero początek problemów.
 
 
 


Wiele oczekiwałam po tejże książce, byłam niesamowicie szczęśliwa, kiedy trafiła w moje ręce. I gdy w końcu zaczęłam czytać. Poczułam, rozczarowanie. Na początek muszę przyznać, że nie mogłam wgryźć się w sposób narracji. Zuzanna wypowiadała się do „Was”, czy sami rozumiecie, no sami powiedzcie. Kto? My czytelnicy, czy pojedynczy czytelnik? To było na początku pisane w formie artykułu, pamiętnika? Nie bardzo ogarnęłam. Z jednej strony pamiętniczek, a z drugiej jakieś komunikaty w stronę czytelnika. No ale trudno. Widać autorka taki miała zamysł. Trzeba było przetrwać.

Miałam nadzieje, że fabuła w końcu się rozwinie. I Zuzanna, która wychodząc z księgarni, miała moce postanowienie, zrobienie CZEGOŚ ze swoim małżeństwem, wpadnie na super pomysł. W dodatku, na okładce widnieje napis o komedii małżeńskiej. Bardzo czekałam na tę komedię, tak czekałam, że zastałam zakończenie, ale komedii nie. Szkoda wielka. Humor jako taki, dostarczała postać matki bohaterki, która co chwila szykowała się na śmierć. I jej wstawki z pożegnaniem, wywoływały uśmiech. Niestety matki było jak na lekarstwo, nie ma co się dziwić, wszak umierała. Trzeba jej było zapewnić spokój.

Próżno było czekać wielkiego bum, związanego z małżeństwem Zuzki. Bo ten zapał razem z pomysłem autorki, chyba gdzieś się ulotniły w trakcie pisania. Ponieważ przez większą część, borykamy się z zacofaniem wioski, w której to została osadzona akcja. I ja tutaj chciałam wystosować zapytanie do Pani Przybyłek. Gdzie znalazła aż tak zacofanych i zawistnych ludzi? Bo myślałam, że lata temu, Michalak, przestała wymyślać podobne rzeczy, ale jednak nie. Jest i następczyni podobnych głupot.

Dziewczyna ubrana na czarno, wywołująca strach i przerażenie. Ani to śmieszne, bardziej żenujące, by coś podobnego wymyślić. Przykre bardziej niż śmieszne. No, ale możliwe, że autorka zna taką wioskę. Jednak proszę mi wierzyć. Wieś w dzisiejszych czasach, nie jest już tak zacofana. Wiem, bo całkiem przypadkiem mieszkam od niespełna trzydziestu lat. I jeszcze nikt, nikogo odmiennie ubranego nie miał zamiaru wypędzić.

No wreszcie główna bohaterka. Głupia jak but. Zuzanna chce coś zmienić. I robi to w tak nieudolny sposób, że chyba gimnazjalistki wpadłyby na bardziej dojrzały pomysł. W dodatku jej brak reakcji na ataki w stronę gościa, który zamieszkał pod ich dachem, był po prostu porażający. Sytuacji, w których ta kobieta zachowywała się bezmyślnie, było tak wiele, że w pewnym momencie miałam dosyć czytania.

Książkę czytało mi się koszmarnie. Na domiar złego, ilość błędów przerażała. Literówki i przekręcone wyrazy oślepiały. Jak można dopuścić, by w tekście, który ma iść do druku, znalazło się aż tyle błędów? Mam nadzieje, że kontynuacja będzie lepsza. Niestety już mam i przeczytam. Nie chcę zrażać się do autorki po jednej książce. Oby kolejna była miłym zaskoczeniem. Tutaj niestety spotkało mnie rozczarowanie.
 
 

czerwca 11, 2017

czerwca 11, 2017

Zakwakani -Bajka

Zakwakani  -Bajka
źródło



Bajki, mimo że kierowane są dla dzieci, lubię czasem obejrzeć. Bo i aktualne produkcje są ciekawie zrobione, i dobrze jest się odstresować przy czymś kolorowym i często zabawnym. Ostatnio wpadła mi w ręce bajka reżyserii Viktora Lukisova, o dosyć zabawnym tytule Zakwakani, w której główną rolę odgrywały kaczki, a dokładniej mówiąc mędrzec kaczego grodu i jego syn, następca, a zarazem ten, który miał być wybrańcem przepowiedni. Według zapisków raz na sto lat, zła czarownica atakowała słońce, a wybrany kaczy syn, miał stawić jej opór, tym samy ratując cały świat przed zagładą.

Jak większość się orientuje, w takich produkcjach fabuła odgrywa dość skąpo rozbudowaną rolę, więcej zależy od wykreowanych postaci oraz humoru, jakim powinna charakteryzować się bajka. Bardzo dobrze, gdy w treść, zostały przemycone nauki dla małego odbiorcy. Jak więc rzecz się miewa u Zakwakanych? Czy bajeczka, której nazwa nie wydaje się mówić zbyt wiele, ma w sobie, coś, co przyciągnie dziecko i może nawet dorosłego widza?



 Przede wszystkim pomysł na historyjkę, nie do końca zrozumiałam, o co w niej chodziło.Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy kaczy syn (tak się cały czas nazywa ów młody kaczor) żali się swojemu ojcu, jednocześnie miejscowemu magowi/mędrcowi, że chciałby w końcu polatać, niestety ciągle, jest mu ta czynność wzbraniana. Dlaczego? Tłumaczenia są dosyć pokrętne i ja albo nie miałam dnia do tej bajki, ale nie zrozumiałam, dlaczego latanie miało zaszkodzić młodemu. Wyjaśnienie było, tylko po prostu głupie.


 Kolejna sprawa, nasze kaczki mieszkają we wiosce, przypominające chińską/japońską wioskę, w takim też klimacie są okoliczne domy i jakby lokalny folklor. Nawet te kaczki mają skośne oczy... Nie miałam pojęcia, że japońskie czy też chińskie kaczki mają skośne oczy... A to dopiero nowinka.


źródło


 Wracając do tej jakże rozbudowanej fabuły. Mędrzec kartkuje swoją prastarą księgę, przeczuwając, że oto już niebawem nadejdzie dzień, gdy zagrożenie zniknięcia słońca, osiągnie apogeum. Zła czarownica nie odpuszcza, co sto lat, ponawia próby objęcia w posiadania tego niezbędnego do życia światła. Ktoś musi przeszkodzić w tym niecnym planie, ale jak można mieć pewność, że uda się kolejny raz?

Skoro, już zaczęliśmy temat czarownicy, wypadałoby się jej bliżej przyjrzeć. Otóż tą złą i okrutną okazuje się młoda, ?piękna? kobieta. Dosyć dziwnie wyglądająca, a jeszcze dziwniej się poruszająca. Stworzona na femme fatale, tylko z takim lekkim defektem kręgosłupa. Ponieważ za każdym razem, gdy stawiała krok, jej sylwetka wyginała się pod dziwnym kątem, co wyglądało dosyć karykaturalnie. Z pewnością zamysłem było uwodzicielskie poruszanie biodrami. Niestety, efekt okazał się tragiczny. 



źródło






Ogólnie, bardzo trudno jest mi cokolwiek powiedzieć o tej bajce. Oglądając, miałam wrażenie, że pomysł w trakcie tworzenia gdzieś się ulotnił. I reszta była marną improwizacją. Kaczki robiły swoje, rzucały tekstami, które nie bawił dorosłego, swoimi sucharami, natomiast dziecko po prostu nie wiedziało, o czym jest mowa. Do oglądania zasiadłam z dzieckiem, żeby mieć porównanie, jak produkcja przypadnie dorosłemu i młodszemu. Niestety. Zakwakani, okazali się nieporozumieniem kompletnym. Dziecko po dwudziestu minutach przestało się interesować tym, co kaczki wyrabiały w swojej osadzie. Dialogi były tak beznadziejne, że nawet mnie zaczęły nużyć, a później irytować.

Niestety, ja nie miałam tego komfortu, by pójść i pobawić się w coś ciekawszego. Musiałam obejrzeć do samego końca, by móc napisać, że ten wyrób od początku do końca jest dnem. Bajkowym dnem. To coś, nawet na miano bajki nie zasługuje. Ani dziecka, ani dorosłego nie zainteresuje. Co gorsza, jedyne co zapamiętałam, to było pompowanie słońca (?!?!) Tak, w tej bajce, kaczka starsza, chodziła pompować słonko, przyrządem, przypominającym miech... Nie wiem, chyba jestem za stara, ale tego naprawdę nie dało się oglądać. Na pewno nie na trzeźwo.

Straciłam czas, dziecko prawie zasnęło. Dobrze, że miało zabawki, chociaż nie straciło czasu, na gapienie w ekran i zastanawianie, dlaczego musi się męczyć. Nie polecam, nikomu. Dla dorosłych puste teksty będą żenujące, dzieci się po prostu znudzą i zaczną denerwować.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

czerwca 08, 2017

czerwca 08, 2017

Czerwień Rubinu

Czerwień Rubinu


Podróże w czasie, któż o nich nie słyszał. Wielu próbowało, a może i nadal po kryjomu próbuje, sprawdzić, czy istnieje możliwość poruszania się w czasie. Do przeszłości, a może i przyszłości. Bo wydaje mi się, że znalazłoby się sporo osób, które chciałyby wybrać się do konkretnego momentu w życiu i móc zapobiec czemuś albo sprawić, żeby podjęło się inną decyzję. Tak, sama chciałabym mieć możliwość zmiany jednej decyzji. Niestety, nie ma tak dobrze, można sobie pomarzyć. I zastanawiać, co by było, gdyby.

Podróże w czasie stały się dobrym materiałem na książki. Autorzy prześcigają się w coraz to lepszych pomysłach. I tak też, możemy cofnąć się przez portal, zegarek, tajemne drzwi, lub... dzięki posiadaniu wyjątkowego genu. Jak główna bohaterka historii, o której dzisiaj Wam opowiem.
 
 


Gewndolyn jest normalną nastolatką, to znaczy tak jej się wydaje. Mieszka wraz z matką i dwójką rodzeństwa w domu swojej babki Lady Aristy. Oprócz nich dom zajmują jeszcze ciotka Glenda z córką Charlottą oraz cioteczna babka Maddie. Ojców jakoś zabrakło. To znaczy, ojciec Gwen zmarł
na białaczkę, gdy była dzieckiem. Od tamtej pory zamieszkali wraz z babką i ciotkami.

Można by pomyśleć — szczęśliwy, wesoły dom. Otóż nic bardziej mylnego. Rodzina, z której się wywodzi, obdarzona jestem szczególnym genem, podróży w czasie. Nosicielką okazała się kuzynka, Charlotta, to też, od dziecka była specjalnie przygotowywana, szkolona i traktowana wyjątkowo. Gwen natomiast żyła na uboczu, ciesząc się, że ta cała maskarada ją ominęła. I teraz gdy skończyła szesnaście lat, nie musi odpowiadać na ciągłe pytania — czy czuje objawy, charakterystyczne pierwszemu przeskokowi w czasie.

Niestety, los bywa przewrotny i niespodziewanie, okazuje się, że to Gwendolyn przenosi się w czasie. Zupełnie nieprzygotowana, ląduje w odległej przeszłości, nie wiedząc co, powinna zrobić, jak się zachowywać. Z głową przepełnioną myślami, że doszło do paskudnej pomyłki, a ona jest tak jakby, tego ofiarą. A co najzabawniejsze, Charlotta pobierała nauki, zupełnie niepotrzebnie. Z czego na pewno nie będzie zadowolona ona sama, jak i jej matka.

Jednak nie to jest największym problemem, a fakt, że o całej sprawie, musiała dowiedzieć się loża, kontrolująca wszystkich podróżników oraz chronografu. Urządzenia pomagającemu na bezpieczne podróżowanie do przeszłości. Teraz, będą musieli wtajemniczyć Gwen, ale ile i jaką prawdę przedstawią nieświadomej dziewczynie? I czy będzie mogła zaufać ludziom, których tak bardzo obawiała się jej własna matka? Jaką tajemnicę skrywają strażnicy, dlaczego potrzebują krwi wszystkich podróżników. I przede wszystkim, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Ona?
 
 


Długo oczekiwałam Czerwieni Rubinu, polubiłam twórczość Gier, dlatego każde kolejne spotkanie z postaciami wykreowanymi przez tę kobietę, uważam za niesłychanie ciekawe i wciągające. W dodatku podróże w czasie moja ulubiona tematyka. Chyba większość książek poruszających ten wątek, są moimi ulubionymi. I nie przejdę obojętnie obok żadnej.

Mowa jednak o Rubinie, tutaj jesteśmy dopiero wprowadzani do tematu. Nasza młoda bohaterka, nie jest świadoma, tego, jakie zadanie zostało jej przydzielone. Nagle, jej życie z dnia na dzień, ulegnie zmianie. I to takiej, która znacznie utrudni normalne funkcjonowanie. Codzienne poddawanie się elapsji, wypełnianie misji, o której celu nie ma pojęcia, bądź ma przedstawione tylko strzępki informacji. Mnóstwo pytań, jeszcze więcej oczekiwań i brak odpowiedzi. Jak więc odnaleźć się w podobnym położeniu? Na domiar złego, partnerem podróży jest przystojny, ale równie zarozumiały Gideon.

Nie wiem, jak to jest, ale Kerstin Gier, ma swoim piórze taką lekkość, która sprawia, że od pierwszych stron, czytelnik wpada w fabułę. I żyje nią, aż do przeczytania ostatniego zdania. Gdy widząc kropkę, przegląda stronę w szukaniu dalszej części tekstu, powoli rozumiejąc, że to już niestety koniec. 

Podsumowając, muszę ale to muszę pozachwycać się nad wydaniem. Uwielbiam Media Rodzinę, za to, jak cudownie, wręcz idealnie wydają książki. Dopieszczone w każdym calu (nie, nie mam prowizji za reklamę). Oryginalne okładki są genialne, jestem zakochana i ze zniecierpliwieniem będę oczekiwała kolejnych części. I Wam szczerze polecam trylogię czasu, jest naprawdę świetna. Nie tylko ze względu na swój wygląd. Wnętrze jest jeszcze lepsze.
 


 Za możliwość przeczytania książki, chciałam podziękować wydawnictwu Media Rodzina.


czerwca 06, 2017

czerwca 06, 2017

Życie na wynos

Życie na wynos
źródło


O mojej sympatii do twórczości autorki, pisałam wiele razy. Gdy lata temu, przeczytałam pierwszą książkę, wiedziałam, że to będzie dopiero początek fajne przygody z nowo poznaną autorką. Dlatego wyczekiwałam w zapowiedziach, czy pojawi się nazwisko, o którym wcześniej nie słyszałam. Teraz większość czytelników wie, że Olga Rudnicka, to ta od czarnego humoru, w którym śledztwo często jest prowadzone oficjalnie i na własną rękę przez uczestników ewentualnego zdarzenia. Pełno jest przy tym dziwnych zdarzeń i śmiechu. Właśnie za to, polubiliśmy Siostry Sucharskie i inne postaci.
Później pojawili się inni bohaterowie, inne sprawy, tylko pozostaje pytanie, czy książki nadal dostarczaj tej samej radości?


Życie na wynos jest drugą częścią cyklu o Emilii Przecinek. Pisarki, która została samotną matką, jej były mąż zamieszany w przekręty, odsiaduje wyrok. Ona ma na głowie, kredyt hipoteczny, dwójkę nastolatków i obie matki na głowie. Kochane mamusie litościwie postanowiły wspomóc biedną, zdradzoną i oszukaną kobietę, to też wynajęły własne mieszkania, oddając zyski na rachunku, same zaś wprowadziły się do domu córki/synowej. Tym samy tworząc dosyć interesującą mieszankę wybuchową.

Po rewolucjach, jakie zaszły w wyniku rozwodu i osadzenia niewiernego w więzieniu, rodzina Przecinków odzyskała względny spokój. O ile jest to możliwe, mając za towarzystwo, dwie starsze i w dodatku wścibskie panie.

Emilia próbuje napisać kolejną książkę, niby nic trudnego, ale nagle okazało się, że musi stworzyć wątek erotyczny. Dla niej, kobiety, której ta sfera życia, jakby chwilowo umarła, było nie do pomyślenia, a i wcześniej jakoś nie czuła się królową seksu. Jak więc teraz ma stworzyć odpowiednią scenę, tak by czytelniczki czuły się zadowolone, a ona nie zapadła się pod ziemie ze wstydu?
Na domiar złego, w wyniku pewnej ekspedycji, teściowa łamie nogę. Niby gorzej być nie może, ale jednak. Bo ta niedogodność będzie niczym, w porównaniu do tego, co stanie się później. W ich rzekomo spokojnym domu, gdzie osiedle jest strzeżone. I nic złego nie powinno się wydarzyć...

Dwie staruszki węszące po osiedlu, nogi (nieokazujące oznak życia) wystające u wejścia do piwnicy i na samym środku tego wszystkiego Emilia, nierozumiejąca, dlaczego znowu, musi odpowiadać na pytania policji.




Przeważnie czytając książki Rudnickiej, zaśmiewałam się w głos. Bo humor, jakim operuje, bardzo wpasował się w moje gusta. Sięgając po każdą kolejną pozycję, miałam pewność, że czas spędzony w jej towarzystwie będzie pełen radości.

I tym razem miałam taką nadzieję, że będzie wesoło, mój nastrój podczas czytania znacznie się poprawi i ogólnie będzie super. No i niestety, z ogromną przykrością, a wręcz rozpaczą, muszę przyznać się, że było odwrotnie. Zupełnie nie poczułam humoru, jaki zaserwowała autorka.

Przede wszystkim, próbuje zrozumieć, w jakim celu są poruszane wątki polityczne. I to tylko pod kierunkiem jednej konkretnej partii. Tu nie chodzi o moje zapatrywania, po prostu uważam, że tego typu „chwyty” są żałosne i niesmaczne. Każdy ma prawo do własnych poglądów. I nie znaczy, że trzeba się z tego naśmiewać. A tutaj teksty - „No chyba się nie zapisałaś do PiS-u?” były tak żenujące, że aż mnie po prostu odechciewało się czytać. Podobnie było z podśmiewaniem się z Radia Maryja. Jest sobie owa stacja i będzie. Ja jej nie słucham, większość młodych tego nie robi, ba nawet nie każda staruszka. Jednak są też i takie, które słuchają, I co? Mamy się z nich śmiać? Ubliżać albo upokarzać, bo sobie słuchają różańca na antenie? Czy to sprawia komuś krzywdę, czy może jest aż tak zabawne? Bo dla mnie po prostu smutne, że autorka, która ma tak dobrą opinię, której nazwisko jest reklamą samą w sobie, zniżyła się do takiego poziomu.

Druga sprawa. Odnoszę wrażenie, że autorka stanęła w miejscu. Czytając każdą kolejną książę, jest ten sam schemat. Jakieś morderstwo, dwoje policjantów, jedno musi być mniej rozgarnięty. Musi pojawić się osoba, robiąca dochodzenie potajemnie, nawet dialogi wyglądają identyczne, z tą różnicą, że miejsce akcji i imiona postaci są pozmieniane. Wszystko inne tak samo. I owszem, na początku było naprawdę fajnie. Potyczki słowne, mnóstwo zabawnych dygresji. Tylko ileż można. Jeden trup, a sprawa ciągnie się przez całą książkę, przy czym, większość sprawy „odwala”, postronna postać, ponieważ policja jest mało ogarnięta w sprawie.

Miałam nadzieje, że fabuła książki będzie bardziej rozwinięta, coś nowego się pojawi, a tutaj na okrętkę to samo. Dużo słów, mało treści, ot, żeby leciały żarty jeden za drugim.

Ogólnie, patrząca to, co się dzieje, na rynku wydawniczym, odczuwam smutek. Tutaj spotykamy się z naśmiewaniem z partii rządzącej, gdzie indziej plakaty z wizerunkami obrazów. Czy naprawdę takie chwyty są potrzebne? Tyle marszów w sprawie tolerancji było. Ja się więc teraz pytam, gdzie jest ta tolerancja i szacunek? Nie jestem lesbijką, ale nie naśmiewam się z innych, dlaczego więc ateiście można naśmiewać się z wizerunków religijnych albo popierających konkretną partię z ich opozycji? Czy naprawdę w literaturze musi dojść do czegoś takiego? Bo jeśli tak, to ja chyba sobie odpuszczę czytanie nowości. Bo mnie nie interesuje, kto w kogo wierzy, kto, jaką partię popiera. Nie życzę sobie czytać podobnych rzeczy. Jest to po prostu niesmaczne.



 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Secretum


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger