marca 29, 2015

marca 29, 2015

Szepty o wschodzie księżyca

Szepty o wschodzie księżyca



Byłam niezmiernie ciekawa czwartej już części, sławnej serii, która w moim odczuciu zaczęła się niepozornie, by później wiele razy zaskakiwać i pobudzać wyobraźnię. Trzeci tom zaserwował sporo ciekawych wydarzeń, które w wielu kwestiach położyły cień na dalsze losy Kylie. Zakończenie nie do końca udzieliło odpowiedzi, wprawdzie wraz z bohaterką dostajemy informacje do jakiego rodzaju, a dokładnie, gatunku przynależy nastolatka, ale na tym koniec. Otrzymaliśmy odpowiedź na jedno pytanie, by zyskać kolejne. Zastanawiałam się w jaki sposób i czy w ogóle zaskoczy mnie Hunter w Szeptach, mam wiele mieszanych odczuć, ale przejdźmy do zarysu fabuły.

Dziewczyna już wie, jest kameleonem, ale co dalej? Jak dotąd nie spotkała się z żadną istotą tego pochodzenia, co gorsza nie potrafi sobie wyobrazić siebie jako... jaszczurki. Niby może powiedzieć kim jest, ale sytuacja nadal pozostaje taka sama, w dalszym ciągu nie można odczytać  wzoru, który dla każdego z obozowiczów oraz wychowawców jest zagadką. Na domiar złego nawiedza ją duch Holiday, która żyje i ma się całkiem dobrze. Czy odwiedziny zjawy mają być zapowiedzią czegoś strasznego, zaś życie komendantki obozu zostanie zagrożone? Tego Kylie będzie musiała dowiedzieć się sama. Ponieważ nie wyobraża sobie by poinformować bliską osobę o niepotwierdzonych obawach.
Nawet w sprawach sercowych nastolatka nie może czuć się pewnie, Lukas silnie przynależący do swojej watahy musi lojalnie spędzać większość czasu w grupie. Co często oznacza długie rozłąki zakochanych, wiele razy Kylie zostaje sama właśnie wtedy gdy potrzebuje wsparcia ukochanego. W trudnych chwilach pojawia się Derek, wyczuwający targające emocje dziewczyny, zdającej sobie sprawy z uczuć jakimi darzy ją półelf.  Nic nie jest takie jak powinno, nawet długo oczekiwana wizyta dziadka staje pod wielkim znakiem zapytania.
Do obozu zostają przyjęci nowi nauczyciele, matka Kylie przyjedzie z osobą towarzyszącą odwiedzić córkę, sytuacja z pozoru mająca wyglądać niewinnie będzie miała ciekawy finał, ale co najważniejsze. Kameleon-ka odkryje nowe zdolności, bardzo interesujące....

Zastanawiam się od czego zacząć. Przede wszystkim czuję pewien niedosyt, a może to już rozczarowanie? Zaczynam obawiać się, że Wodospady Cienia dotknęła tendencja spadkowa, autorka rozkręciła się w drugiej i trzeciej części, dała nadzieje i pobudziła ciekawość "co będzie dalej", by teraz najnormalniej w świecie grać nie na emocjach, a na nerwach.  Od pierwszego tomu przed czytelnikami zostaje postawione pytanie – Kim jest Kylie? No i dobrze, zastanawiamy się, przeżywamy wraz bohaterką przygodny, niekoniecznie wesołe, chwilami tragiczne. Kiedy wreszcie zostaje rzucone to, na co tyle czekamy, zostajemy z niczym. Okazuje się, że nikt nigdy nie słyszał o gatunku jakim jest dziewczyna, niby są pewne mdłe wzmianki nie wnoszące żadnych istotnych informacji. W dalszym ciągu czekamy,  na rozwój wypadków. Między czasie Hunter postanowiła skupić się na miłosnym trójkąciku, który jak miałam ogromną nadzieje, zostanie jakoś zakończony w tym tomie. Niestety, tak się nie dzieje. Rozumiem, że życie uczuciowe nastolatków jest niezwykle burzliwe, zaś sytuacja potrafi się zmienić jak w kalejdoskopie, ale... litości. Nie chcę się czepiać, ale osobiście mam dosyć Wilka, więc albo niech się autorka zdecyduje czy jaszczurka ma biegać z pieskami po lesie, czy może zaserwuje trzecią postać i wtedy będzie tak zwany nieoczekiwany zwrot akcji ( na co po cichutku liczę) Fakt, polubiłam Dereka, ale odnoszę wrażenie, że raczej odpada w przedbiegach, i albo dziewczyna będzie z wyjącym do księżyca, albo ja się poddaje.
Druga sprawa, zanim otrzymamy jakiekolwiek przesłanki na temat bycia kameleonem, i tego co ze sobą niesie ten zaszczyt, nie dzieje się nic. Duchy przychodzą, muszą wszak mamy do czynienia z zaklinaczką, dlatego ta sytuacja mnie przestała zaskakiwać, bądź trzymać w napięciu jak to bywało podczas lektury poprzednich części. Skoro jestem przy duchach, osobiście zaczęłam się nudzić kiedy po raz enty, Hunter próbowała budować napięcie kreując ducha na niemotę, nie potrafiącą przez połowę książki powiedzieć kim jest, jak zginęła po co i dlaczego. Można było pokusić się o coś ciekawszego, a nie za każdym razem pielgrzymki zjawy wyglądają tak samo.
Jak wspomniałam na początku, Szepty o wschodzie księżyca nie porwały mnie w takim stopniu, jakim oczekiwałam. Było poprawnie, wydaje mi się, że z przywiązania do bohaterów i ogólnego klimatu książki czytało się lekko. Polubiłam serię i mam ogromną nadzieje, że tutaj przydarzyło się coś niefortunnego, zaś kolejne spotkanie będzie lepsze.
Nie mogę powiedzieć, że całość jest słaba, było wiele ciekawych, a nawet zabawnych sytuacji, nawet zachowanie Kylie pozytywnie mnie zaskoczyło, co uważam za wielki plus w jej zmianie, ponieważ pokazała, że umie powiedzieć na głos co jej się nie podoba. W końcu! Przestała być nijaka.
Mimo wielu uchybień, które jak sądzę przeszkadzają tylko mnie. Książkę należy przeczytać, ponieważ dowiecie się ciekawych rzeczy o Kylie, jej byciu kameleonem w praktyce, oraz starciu córki z partnerem matki... (moja ulubiona scena). 
 Oczekuję numeru pięć i tego z czym przyjdzie się nam, czytelnikom zmierzyć, czy koniec będzie zaskoczeniem?

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Feeria.
Książkach bierze udział w wyzwaniach - 52 książki oraz Czytam fantastykę.



marca 26, 2015

marca 26, 2015

Barwy miłości

Barwy miłości




Erotyki, czy jak kiedyś nazywana "literatura" z wykrzyknikiem, w ostatnim czasie wyrastają niemalże jak grzybki po deszczu. Dawniej, w czasach gdy byłam młodym dinozaurem( teraz już jestem starszą kobietą przed trzydziestką)  zaczytywałam się w książkach, które były tylko dla dorosłych — czytaj. Zawierały treści nawiązujące do seksu. Wtedy byłam zachwycona, bo i to nawet fabułę miało dosyć ciekawą no i wątki miłosne prowadzone były naprawdę zgrabnie i z wyczuciem. Teraz coraz częściej (ku mojej rozpaczy) autorzy czytadeł, przeze mnie roboczo nazywanych w przerwie gotowania obiadu, tworzą coś co nawet nie powinno zasługiwać na miano książki. Mimo wszystko po kolejnym rozczarowaniu uparcie daję szansę następnemu pisarzowi,  z nadzieją, że może tym razem będzie lepiej. Jak też było w przypadku Barw miłości? Czy było warto zaryzykować? Postaram się wszystko zgrabnie i rzeczowo przedstawić...


Poznajemy Grace Lawson, studentkę ekonomii lecącą z Chicago do Londynu. Na wyspie ma odbywać praktyki w jednej z najbardziej znanych i prężnych firm, której szefem jest wspaniały oraz tajemniczy  Jonathan Huntington. Dziewczyna po wylądowaniu ma niewiele czasu na odbiór bagażu, dotarciu do metra i udanie się na spotkanie w biurze gdzie oczekiwać ma na nią jedna z pracownic,  o umówionej wcześniej godzinie. Niestety już po wylądowaniu okazuje się, że Grace musi czekać na bagaż dłużej niż przewidziała, a kiedy już go otrzymuje i idzie w kierunku wyjścia jej oczom ukazuje się nie kto inny jak szef we własnej boskiej osobie. Wydawać by się mogło, że sympatyczna niespodzianka od losu, studentka, a raczej przyszła praktykantka wychodzi na przeciw swemu pracodawcy, z uśmiechem na twarzy i... czar pryska. Ponieważ Jonathan Huntington owszem wybrał się na lotnisko odebrać kogoś, ale tą osobą nie była przyszła podwładna. Ot taki psikus od losu. W chwili kiedy do kobiety dochodzi popełniona gafa zaczynają się dziać przedziwne wydarzenia. Otóż, ona chce jak najszybciej uciec, jednak z drugiej strony mężczyzna jest nieziemsko przystojny i wspaniale jest się wpatrywać w błękit jego oczu. On chce ją podwieźć, jakże to tak zostawić niewiastę samą sobie w obcym kraju, skoro i tak zmierzają w tym samym kierunku. Ona jednak nie chce, wstyd blokuje szare komórki odpowiadające za myślenie, więc przestaje myśleć i zachowuje się jakby miała 10 lat, chociaż czasami dziesięciolatki potrafią zbudować normalnie brzmiące zdanie, rzekomo inteligentna Grace nie potrafi.  Stoją więc i debatują jechać nie jechać, metrem czy autem. Wszak metra są takie pociągające. Na szczęście, o czym wiele razy się przekonamy Jonathan swym władczym tonem podejmie decyzję, nie znoszącą sprzeciwu oczywiście.

W ten oto sposób wraz z niewinną amerykanką zaglądamy do świata biznesu, w samym biurowcu dzieją się tajemnicze sprawy w związku z masowym opuszczaniem pracy każdej kobiety, która... zbliżyła się do niedostępnego szefa. Jak plotka głosi, dotąd żadnej nie udało się usidlić przystojniaka w szponach miłości. Czyżby kryła się jakaś mroczna tajemnica? Grace koniecznie musi się dowiedzieć, wypytuje biedną Annie, później gdy ma sposobność zadaje pytania głównemu zainteresowanemu. Kim jest Japończyk, z którym spotkała się pierwszego dnia na lotnisku i jaki może mieć wpływ na życie Huntingtona?  Same zagadki, jakże fascynujące...


Wystarczy na temat fabuły, nadeszła pora bym mogła opisać swoje wrażenia, oraz cała gamę emocji towarzyszących podczas czytania. A były! Och cóż to była za lektura!
Zacznijmy od początku. Całość okropnie, wręcz rażąco przypomina Greya. Rozumiem, że autorka była pod urokiem słynnej trylogii. Nie oceniam ludzi, którym się podobało to coś, ale... Nawet gdybym była pod ogromnym wrażeniem pewnej książki i tak bardzo wryła by się ona w moją pamięć, to mimo wszystko uwierzcie mi na słowo, nie popełniłabym czegoś takiego. Biznesmen, sierota, tam i tutaj. Grey się pieprzył - Jonathan również.  Pierwszy nie uznawał uczuć, drugi również.  W jednym i drugim MUSIAŁA (!!!) być winda. Od dzisiaj winda stanie się moim celem. Muszę coś w niej zrobić, tylko jeszcze nie wiem co. Mam klaustrofobię. Schematy, schematy. Bogaty nadęty i arogancki bufon zwraca uwagę na sierotę, która ma problem z wypowiedziami. Teraz już wiem dlaczego nie wyrwałam żadnego milionera. Dzięki tej książce rozwiązałam zagadkę mojego życia. Czarne spódniczki koniecznie mini. Nie posiadam takiej, Grace miała i poderwała Jonathana, aż to cwaniara, widać nie była taka niewinna za jaką uchodziła. Co najciekawsze, studentka była jedną z najzdolniejszych na uczelni, niestety nie było mi dane przekonać się o jej inteligencji, ponieważ jeżeli już zaświeciła to szczytem głupoty i nieporadności. Szkoda, ale miała swoje wytłumaczenie. Była ekonomistką, lubiła cyferki (numerki też) literatura wchodziła opornie już wiemy dlaczego nie potrafiła poprawnie budować zdań. "eee, uum, ekhhm" Tak.  Grace została mistrzynią w zgłoskowaniu, sylabizowaniu i dukaniu. Musiała kochać etap przedszkolny.
Jest mi niezmiernie przykro, że autorka wykreowała postać Grace na taką ciapę i "mameję" życiową. Która przy każdej możliwej okazji potwierdzała swoją głupotę. Skoro już musiał być zachowany szablon Ona sierotka, On nieprzyzwoicie bogaty. Można było chociaż nie poskąpić szarych komórek bohaterce. 
Jonathan, nie ujął mnie ten facet niczym. Niby władczy, a nijaki. Niby miał charakter, ale ja go nie wyczułam. Niby miał serwować zmysłową rozkosz i wiele innych, a musiałam zadowolić się stołem kuchennym i pokoiczkiem z ... (Ci co czytali wiedzą co mam na myśli) Owe pokoiki były tak żałosnym doświadczeniem z jakim musiałam się zmierzyć czytając, że chyba już nic nie będzie mnie w stanie zaskoczyć.
I chociaż narzekałabym jeszcze długo, długo.. mam świadomość, że Barwy miłości zyskają swoich zwolenników, już zyskały, ale i przeciwników. Jeżeli macie ochotę powiedzieć "nie czytaj skoro krytykujesz". Odpowiem krótko. Miałam nadzieje, że w końcu zostanie wydany erotyk na poziomie. Teraz wiem, że tak się nie stanie. Ostatni raz przeżywałam tego typu męczarnie. Wielka szkoda, że kolejna autorka poszła na łatwiznę. Męczyłam się niemiłosiernie, a uwierzcie, nastawienie miałam naprawdę pozytywne i chciałam miło spędzić czas z lekturą. Niestety wyszło jak wyszło.
Nikomu nie będę odradzała. Jeżeli ktoś lubi erotyki, jest fanem Greya może śmiało sięgać po tą pozycję.


PREMIERA - 08.04.2015


Za możliwość przeczytania chciałam podziękować wydawnictwu Akurat.


Książka bierze udział w wyzwaniu - 52 książki.




marca 24, 2015

marca 24, 2015

Będzie dobrze kotku

Będzie dobrze kotku


Kolejne cudo i kolejna niesamowita powieść. Przygoda od początku do końca, napięcie, które trzyma czytelnika, i ciągła nadzieja, że wszystko pójdzie tak, jak pójść powinno...

Gotowi na przygodę z Anną i Patrykiem? Zapraszam!

W życiu Anny wszystko zaczyna się układać. Jest wspaniałą żoną i jeszcze lepszą matką. Ma wrażenie, że znalazła to, czego szukała, ale... Ciągle jej czegoś brakuje. Nie narzeka, wie, że liczy się przede wszystkim rodzina, ale bycie kurą domową to dla niej za mało. Małżeństwo troszczy się o Majkę, pragnie, by była szczęśliwa i wreszcie poczuła się kochana. Oczywiście Patryk jest zbyt gorliwy i nie wszystko wychodzi mu tak, jak zakładał od początku. Zaczyna mocno kontrolować obie panie, co strasznie zaczyna je irytować. Anna zamierza znaleźć swojego zaginionego ojca. Ale jak to w życiu – wszystko musi się pokomplikować... Co będzie dalej i jak potoczą się ich losy? Dowiecie się po przeczytaniu książki! Gorąco zachęcam! 

"Będzie dobrze, kotku" to kontynuacja debiutu Wioletty Sawickiej "Wyjdziesz za mnie kotku?". Pierwsza część podbiła serca czytelników (w tym moje). Jak przedstawia się to tym razem?

Pewnie nie będziecie zdziwieni, jak napiszę, że po raz kolejny trafiłam na niesamowitą książkę, prawda? Ale znowu tak się stało! Wioletta Sawicka mnie nie zawiodła, znowu pozwoliła całkowicie zagłębić się w fabułę powieści. Siedziałam nawet po nocach i nie potrafiłam przestać. Nienaganne pióro, przemyślane szczegóły, doskonała puenta, a do tego – prześliczna okładka, od której nie mogłam oderwać wzroku. Czego chcieć więcej? Ewentualnie wolnego czasu, by móc w spokoju czytać tę niesamowitą książkę. 

Bardzo podobała mi się w tej części Anna jako żona i matka. Wiele razy zachowywała zimną krew, walczyła do końca i się nie poddawała. Oczywiście irytował mnie Patryk, ale od samego początku nie przepadałam za tym bohaterem. Jednak to wszystko w doskonałym połączeniu sprawiło, że chciałam tylko więcej i więcej! Mam nadzieję, że autorka już niedługo poinformuje wszystkich czytelników, co dalej. Będzie trzecia część czy może to już koniec? Nie chciałabym, żeby to się zakończyło.

Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko podziękować Wioletcie Sawickiej za kolejną dobrą książkę, która zajmuje na mojej półce miejsce pod etykietką ULUBIONE. Pani Wiolu, serdeczne dzięki! 

Będzie dobrze, kotku polecam wszystkim, niezależnie od płci i wieku. Drodzy czytelnicy, naprawdę warto. Doskonały sposób na relaks i zagospodarowanie wolnego czasu. Zaręczam, że nie będziecie żałować. Umoralniający wątek i prawie 500 stron czystej przyjemności!



Książka pojawiła się na mojej półce dzięki współpracy z Redakcją Essentia.
http://redakcja-essentia.blogspot.com/2015/03/nie-martw-sie-wszystko-sie-uozy-kotku.html#more

marca 21, 2015

marca 21, 2015

Tajemnicza moc medalionu

Tajemnicza moc medalionu


Podróże w czasie interesują niemalże każdego. Wielu naukowców zastanawiało się, czy istnieje maszyna lub coś innego, co potrafi przenieść człowieka do na przykład do przeszłości? Bądź zaspokoić ciekawość, jak będzie wyglądał świat na przykład za sto lat? Temat ten został wielokrotnie poruszony w literaturze. Autorzy w różny sposób przedstawiali czytelnikom metody przeniesienia w czasie. Tak, by były one jak najbardziej wiarygodne. Może się wydawać, że temat został wyczerpany i nic zaskakującego nie może powstać. Rysa Walker postanowiła przedstawić swoją wizję, opierając się na informacjach historycznych dotyczących wehikułów czasu. Czy pomysł autorki trafił w mój gust czytelniczy i jak spędziłam czas z lekturą? Postaram się wyjaśnić w poniższej recenzji.


Poznajemy Kate, nastolatkę mieszkającą w Waszyngtonie. Rodzice dziewczyny są rozwiedzeni, dlatego też dziewczyna pomieszkuje na zmianę  u matki lub ojca. Pewnego dnia wraz ze swoją rodzicielką zostają zaproszone na spotkanie z babcią. Khaterine od wielu lat nie kontaktowała się z córką i wnuczką. Jednak sprawa, którą niezwłocznie musi się zająć, wymaga natychmiastowej interwencji, a do jej rozwiązania potrzebna jest nieświadoma Kate. Dziewczyna nagle dowiaduje się, że jest nosicielką genu, który pomaga w podróżowaniu w czasie. Kluczem ma być medalion, którego posiadaczką jest jej babka. W momencie kiedy tajemnica zostaje wyjawiona, wydarzenia nabierają tempa. Nastolatka zostaje wciągnięta w wir dziwnych sytuacji, których nie potrafi logicznie wytłumaczyć. Dopiero szczera rozmowa z babcią pomaga w zrozumieniu wielu rzeczy. Niestety kiedy Kate zostaje wtajemniczona w sprawy CHRONOSA, jej życie diametralnie się zmienia. Spotyka ludzi, którzy niekoniecznie życzą jej dobrze, zaś czyjeś niecne plany zakłócą porządek czasu, przez co trzeba będzie wyruszyć do miejsca, w którym jak się wydaje babce, można zapobiec tragedii, ale czy na pewno? Nasza bohaterka poznaje dwóch młodzieńców, obaj skradają jej serce, jednak nic nie może być proste, kiedy jest się wybraną do poważnej misji, wiedząc, że po powrocie nic już nie będzie takie, jak do tej pory.

Wiele sobie wyobrażałam po najnowszej serii CHRONOSA. Bardzo lubię kategorię poruszającą właśnie taką tematykę, ponieważ osobiście od zawsze fascynowały mnie wehikuły oraz realne szanse do przebycia takiej właśnie podróży. Dlatego też Archiwum CHRONOSA niesamowicie mnie interesowało, ale... Niestety jest pewne ale.
Sposób w jaki autorka poprowadziła całą fabułę był naprawdę interesujący. Zaserwowała czytelnikowi wiele informacji o prawdziwych zdarzeniach mających miejsce w historii.  Ten zabieg był naprawdę ciekawy i godny uwagi. Niestety mam sporo zastrzeżeń do całości. Zacznijmy od zarysu postaci. Przede wszystkim Kate. Nie mogłam przekonać się do niej. Drażniło mnie zachowanie dziewczyny, wiele razy miałam wrażenie, że jej reakcje są zbyt płytkie, nie odpowiednie w danej sytuacji. Ogólnie odnosiłam wrażenie, że każdemu z nich czegoś brakowało. Jednak motyw z zapoznaniem Treya i tego, jak przedstawiła się Kate po prostu mnie załamało. Nie mogę napisać za wiele, by nie zdradzać szczegółów, ale uwierzyć w taką historyjkę od osoby którą widzimy po raz pierwszy w życiu jest okropnie naciągniętą bajeczką. Kolejna sprawa, to wyprawa do ojca Kate, już bardziej bezmyślnego zachowania nie mogłam się spodziewać. Drażniły mnie decyzje podejmowane przez nastolatkę, nie dość, że była nijaka to w dodatku kiedy miała coś wykonać wybierała najgłupszą z opcji.
Koniec narzekania, przejdźmy do pozytywnych postaci. Zaciekawił mnie Connor. Jego tajemniczość wydaje się mieć drugie dno i podejrzewam, że w kolejnym tomie autorka zaskoczy rozwinięciem tej właśnie postaci. Zaintrygowała mnie również Prudence i mam nadzieje, że za sprawą tej kobiety będzie się sporo działo. Trey jak dla mnie był zbyt mdły, idealny i przesłodzony, ale wszystko przed nami, jeżeli Rysa Walker popracuje nad osobowością młodzieńca w starciu z Kiernanem, możemy być pewni fascynującej rozgrywki. Jeżeli chodzi o tego drugiego, aż jestem ciekawa w jakim kierunku potoczy się relacja między nim, a Kate...
Wspomnieć muszę jeszcze o kilku ważnych sprawach. Mimo ciekawej fabuły, mimo faktu, że rzekomo nie można było się nudzić, ponieważ ciągle coś się działo. Bywały chwile gdy czułam się znużona niepotrzebnymi opisami. Rozważaniami Kate nad wykonaniem swojego zadania, nad tym co w danym momencie robiła. Bywało, że kilka stron dotyczyły opisu miejsca, w którym akurat się znajdowała, ludzi oraz wielu nieistotnych informacji. Zupełnie nie rozumiem w jakim celu autorka rozwlekała rozdziały. Zanim doszło do kluczowej sceny miałam dość oczekiwania, ponieważ ani nie było budowane napięcie, ani nie dowiedziałam się niczego nowego, wnoszącego do sprawy.
Natomiast ciekawe były nowinki technologiczne, którymi dzieliła się babka Kate, mnie troszkę zabrakło opisów jak wyglądał świat w przyszłości, jednak mam ogromną nadzieje, że najciekawsze dopiero nastąpi. Pomimo kilku moich zastrzeżeń muszę stwierdzić, że książka ma potencjał i seria zapowiada się interesująco. Fani tej kategorii nie powinni czuć się rozczarowani, gdyż książka jest dopracowana i nie można się przyczepić do powierzchownie potraktowanego tematu.

Tekst stanowi oficjalną recenzje na stronie redakcji Essentia
Książka bierze udział w wyzwaniach - 52 książki oraz czytam fantastykę.
 

marca 17, 2015

marca 17, 2015

Wywiad z Kasią Bulicz-Kasprzak

Wywiad z Kasią Bulicz-Kasprzak

Chciałam Wam kochani zaprezentować wywiad z Kasią Bulicz-Kasprzak autorką ciekawych książek, które miałam przyjemność przeczytać. Wszystko zaczęło się od Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna -  Właśnie ta historia zachwyciła wielu czytelników, później ukazały się Nalewka zapomnienia oraz w nieco innym klimacie i innych czasach piękne Meandry miłości.
Dzisiaj swoją premierę ma najnowsza książka zatytułowana Dom na skraju. Z tej właśnie okazji postanowiłam zadać kilka pytań związanych z czasami bardziej odległymi. Jak wspomniałam w ostatnim poście Kasia pochodzi z Lubania, i to właśnie z tym miejscem ma wiele ciepłych wspomnień. Jakich? Zapraszam do wywiadu! :)







A.B - Może na dobry początek zapytam z jakim ciepłym wspomnieniem kojarzy Ci się dzieciństwo w Lubaniu? Czy jest chwila do której lubisz wracać?

K.B-K - Spędziłam w Lubaniu całe dzieciństwo i mam mnóstwo ciepłych wspomnień związanych z tym miastem. To przecież był mój dom. Przez długie lata mieszkaliśmy z rodzicami na ulicy Esperantystów 1a/17. Najwcześniejsze wspomnienie jakie mam, wiąże się z tym mieszkaniem – pamiętam, że w czasie zabawy przewróciłam doniczkę, która się stłukła. Wystraszyłam się bardzo, ale jednocześnie byłam zafascynowana ziemią rozsypaną na dywanie. Inne, ważne dla mnie wspomnienie pochodzi z czasów, gdy chodziłam już do pierwszej klasy. Zachorowałam na świnkę, mama poszła po lekarstwa i po drodze wstąpiła do księgarni. Przyniosła mi komiks Tadeusza Baranowskiego „Skąd się bierze woda sodowa”. I mimo że świnka to nieprzyjemna choroba, dzięki temu komiksowi ten dzień jest jednym z moich przyjemniejszych wspomnień. Tym ważniejsze, że na komiksach tego autora mój syn uczył się czytać.
Z przyjemnością wspominam też święta, choć czasem bywało tak, że spędzałyśmy je z mamą same, bo tato, który był wojskowym, musiał być w koszarach.
Wiem, że zdarzały się jakieś cięższe chwile, ale generalnie Lubań jest dla mnie magiczną krainą dzieciństwa, gdzie zawsze było miło i wesoło. Zachowałam tylko dobre wspomnienia.


A.B - Jaka była mała Kasia? Grzeczna dziewczynka, czy może biegająca wraz z innymi dziećmi w zakazane miejsca?

K.B-K  - Jedną i drugą oczywiście. Byłam grzeczną dziewczynką i dobrą uczennicą, ale bywałam też łobuzem, który niejedno miał na sumieniu.

A.B - Gdzie lubiłaś wychodzić na spacery aby pobyć sama? Masz ulubione miejsce w mieście?

K.B-K - Kiedy dziś myślę o Lubaniu, to właśnie spacery są tym, co najbardziej kojarzy mi się z miastem. I to wcale nie samotne spacery, tylko takie z rodzicami i przyjaciółmi. Najczęściej chodziliśmy do lasu za Osiedlem Piastów. Było tam wiele klimatycznych miejsc, zwłaszcza nad strumykiem. Pieszo docieraliśmy do Pisarzowic. Spacerowaliśmy po terenach ogródków działkowych. Z moim tatą wypuszczaliśmy się na wycieczki rowerowe do Kościelnika, Henrykowa, Wesołówki. Sama chętnie włóczyłam się po mieście, Lubań ma wiele urokliwych zakątków, lubiłam je odkrywać wciąż od nowa. Jednym z miejsc które wspominam z ogromnym sentymentem jest księgarnia, która mieściła się przy ulicy Spółdzielczej. Pojawia się ona w moich bardzo wczesnych wspomnieniach. W jednym z nich stoję przed kasą z książeczką „Kolczatek” Heleny Bechlerowej. Mam ją do dziś, a mój syn pokochał uroczego jeżyka równie mocno, jak ja. Kiedy byłam starsza bywałam w tej księgarni prawie co dzień.

A.B - Jako dziecko intrygował mnie ciemny i nieco tajemniczy park na Kamiennej Górze i wiedza, że miejsce to jest pozostałością po wulkanie, jakie w Tobie budził reakcje?

K.B-K - Na Kamiennej Górze po raz pierwszy w życiu zobaczyłam wiewiórkę. Pewnie nie miałam wtedy nawet trzech lat. Później było to miejsce jesiennych wypraw po liście, spacerów z koleżankami.

A.B -   Poza Lubaniem miałaś miejsca które zwiedzałaś na przykład z koleżankami ?

K.B-K - Dużo zwiedzałam, choć teraz mam wrażenie niedosytu, które wynika z poczucia, że nie dość doceniałam możliwość korzystania z uroków mieszkania w tak pięknym miejscu. Pamiętam wycieczki na Chojnik, do Zamków Czocha i Książ, wyprawy w góry. Jednak moje najcenniejsze wspomnienie z miejscem poza Lubaniem to klasowa wycieczka do fabryki szkła w Pieńsku. To było coś niesamowicie fascynującego.

A.B -  Jakie były Twoje pierwsze odczucia gdy po wielu latach przechadzałaś się ulicami miasta?

K.B-K - Przyznam szczerze, że było mi smutno. Zawsze wiedziałam, że kiedyś wyjadę z Lubania, nie przypuszczałam jednak, że moje więzy z tym miastem zostaną prawie całkowicie zerwane. I nagle poczułam, że choć ja ciągle myślę o tym miejscu, jestem mu zupełnie obojętna. Zdałam sobie również sprawę, że gdybym cofnęła czas, moje życiowe wybory byłyby takie same – na pewno wyjechałabym na studia do Wrocławia.

A.B -  Twoje najlepsze bądź najciekawsze wspomnienie ze szkoły?


K.B-K -  Najlepsze wspomnienie ze szkoły – zakończenie roku. To nie żart. Tak naprawdę nie przepadałam za szkołą. Nie mogę powiedzieć, że było źle. Wręcz przeciwnie, atmosfera zarówno w podstawówce, jak i liceum była bardzo dobra, nauczycielom nie brak było doświadczenia i zaangażowania. Doceniam to i teraz, jako osoba dorosła czuję wdzięczność. Nie będę jednak hipokrytką opowiadającą, jak to uwielbiałam szkołę. Prawda jest taka, że nie lubiłam do niej chodzić.

A.B -  Pamiętasz swoje pierwsze marzenia o przyszłości? Kim chciałaś zostać?


K.B-K - Świat przyrody fascynował mnie od zawsze, więc kiedy wyrosłam z dziecięcych marzeń o zostaniu księżniczką, myśl o tym, że wybiorę zawód z nim związany, była najsilniejsza.

A.B - Szkolne miłości? Kasine serduszko zabiło szybciej na widok kolegi z ławki, klasy wyżej? :)

K.B-K - Nie przypominam sobie. Nie powiem, żeby nie było w tamtych czasach jakiś szalonych fascynacji, ale obiekty moich westchnień na ogół bywały bardzo papierowe. Kochałam się w bohaterach książkowych. Zazwyczaj miłość taka kończyła się na ostatniej stronie, ale kilka fascynacji pozostało do dziś, na przykład Atos z „Trzech muszkieterów” wciąż wydaje mi się bardzo interesujący.

A.B -  Pisząc wypracowania miałaś podejrzenia, że dłuższa forma to byłoby coś co polubisz robić? Czy raczej zajmowanie się nimi było czymś mało interesującym?

K.B-K - Początkowo preferowałam matematykę, głównie dlatego, że Pani Krystyna Wandycz miała niezwykły dar czynienia zagmatwanego świata liczb jasnym i prostym. No i w matematyce było mało pisania. Byłam w szóstej klasie, gdy moim nauczycielem języka polskiego został Pan Jerzy Zieliński. Lekcje polskiego stały się przygodą, bo nagle było ciekawie, fajnie. Czasem poważnie, czasem zabawnie. Tematy wypracowań, które zadawał, wymagały kreatywności, to mi się bardzo podobało. Jednak nie przyszło mi wtedy do głowy, że mogłabym pisać zawodowo. Wolałam czytać to, co napisali inni. I bardzo się cieszę, że mój zachwyt nad cudzą książka do dziś został nienaruszony, że gdy czytam, nie zastanawiam się nad zastosowanymi przez autora rozwiązaniami strukturalnymi, tylko zostaję pochłonięta przez fabułę. Nie chciałabym czytać jak literaturoznawca, czy pisarz konkurent, chcę zawsze pochłaniać historie z książek jak zwykły czytelnik.
                   
                                    Premiera - 17.03.2015


Kasiu, serdecznie dziękuję za ciekawe odpowiedzi:) 


Dla Was moi drodzy mam jeszcze dwa linki, pierwszy do filmu w którym Kasia czyta fragment najnowszej książki!:) Oraz do konkursu u zaprzyjaźnionej koleżanki z bloga, kochanej Irenki - Zapatrzona w książki - gdzie można wygrać o ile dobrze pamiętam trzy egzemplarze Domu na skraju !!  


marca 16, 2015

marca 16, 2015

Book Tour - Zaplątani

 Book Tour - Zaplątani



Wiele ostatnimi czasy działo się w kategorii z pieprzykiem, określanymi również jako erotyki. Zazwyczaj większość tego typu utworów zostało stworzone przez kobiety, chociaż i mężczyźni mieli coś do powiedzenia w tym temacie. Jednak historia opowiedziana z perspektywy mężczyzny, napisana kobiecą ręką  spotęgowała moją ciekawość. O Zaplątanych zrobiło się niezwykle głośno, wszędzie znajdywałam pozytywne opinie, a nawet pełne zachwytów słowa. Dlatego też gdy nadarzyła się możliwość postanowiłam sprawdzić w czym tkwi fenomen.

Poznajemy Drew, bogatego i rzekomo nieziemsko przystojnego człowieka sukcesu. Uwielbia kobiety oraz seks. Nie potrzebuje związku i tłumaczenia się z kim, kiedy i dlaczego. Jest panem swojego losu. Do czasu. Kiedy poznaje Katherine Brooks, piękną oraz inteligentną istotę, od tej pory nie potrafi przestać o niej myśleć. Co nie oznacza, że rezygnuje z randkowania z innymi przedstawicielkami płci przeciwnej. Dla faceta seks to seks. Potrzeba, którą trzeba zaspokoić. Traf chce, że Kate pojawia się w firmie prowadzonej przez ojca Drew, mają razem współpracować. Co jest pewnym problemem. Evans syn, ma swoje zasady, żadnych romansów w pracy, a tutaj taka niespodzianka. W dodatku koleżanka ma charakterek oraz narzeczonego w pakiecie. Nie żeby partner potencjalnej ofiary stanowił przeszkodę, ale jak się okazuje Kate nie należy do łatwych zdobyczy. Piękny uśmiech oraz czarujące teksty nie wystarczają. Wyższa szkoła jazdy i ogólnie znany playboy będzie musiał się nieźle nagimnastykować by zwrócić na siebie uwagę... Evansowi żadna nie powiedziała NIE, sam ten fakt wystarcza by pobudzić fascynację. A to dopiero początek tej jakże ciekawej relacji, Na polu służbowym jak i prywatnym...


Byłam bardzo pozytywnie nastawiona do książki, wprawdzie nie czytuję publikacji tej kategorii, ale czasem można sięgnąć i zaryzykować, zwłaszcza kiedy dookoła tyle pozytywnych słów. Ciekawość zwyciężyła. Kiedy zaczynałam czytać do gustu przypadła mi narracja, opowiadana przez samego Drew, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się w jaki sposób mężczyźni wybierają swoje „ofiary” jakie mają podejście do tak zwanych szybkich numerków, oraz ogólnie ciekawiej było wejść w umysł faceta. Zazwyczaj jesteśmy kobietą, sfrustrowaną albo zakompleksioną, tutaj autorka postanowiła w pewnym sensie zaryzykować i udało się. Nie mogę powiedzieć, że było sztywno, przemyślenia i uwagi Drew nie sprawiały wrażenia naciąganych. Z pewną dozą ironii oraz typowego męskiego poczucia humoru. Świetna sprawa, jestem jak najbardziej na tak.
Niestety na tym plusy książki się kończą, dalsza część mojej opinii nie będzie już tak radosna i z przykrością się przyznam, nie dołączyłam do wielkich fanów tej serii. Przede wszystkim bohaterowie, Evans jak to Evans, jego myśli kluczyły w wiadomym temacie, czasem gdzieś pobieżnie był wtrącony wątek nawiązujący do firmy oraz pozyskiwania nowych klientów. Kate, typ kobiety, który strasznie, przeraźliwie mnie irytował. Odniosłam wrażenie, że autorka tak bardzo chciała zarysować jej charakterek co chyba nie do końca wyszło. Niby sprzeczali się, niby pazurki pokazywała, miało tryskać humorem oraz nie wiem czym jeszcze, ale mnie wynudziły sceny z pogadankami tych dwojga. O wiele bardziej ubawiły mnie dialogi, w których występowała siostrzenica Drew, znacznie naturalniej zostało to ukazane.

Całość nie porwała mnie, historia niesamowicie przewidywalna, tak naprawdę nie zostałam niczym zaskoczona, zabrakło „ŁAŁ”, wielka szkoda. Jedynym i ogromnym plusem jest narracja, a przede wszystkim lekcje serwowane dla kobiet, chyba dzięki temu czytałam z uśmiechem na twarzy. Reszta przyzwoita, sceny w porządku. Tutaj autorka również dobrze sobie poradziła, ale nic poza tym.
Zaplątani są przyzwoicie napisaną książką, którą można przeczytać dla odprężenia, mnie nie powaliła, nie krzyczałam z zachwytu. Ot takie czytadełko z pieprzykiem:).



Bardzo chciałam podziękować Irence z Zapatrzona w książki za możliwość przeczytania książki, było to dla mnie ciekawe doświadczenie, wzięcia udziału w takiej akcji:) Książeczka została podpisana oraz wysłana dalej. Tak więc kolejna osoba lada dzień będzie miała w swoich rączkach!:)



Każdy bloger, do którego dotrze książka, musi:
- wpisać adres swojego bloga na stronie tytułowej
- opublikować krótką recenzję ZAPLĄTANYCH na swoim blogu
- zrobić zdjęcie egzemplarza, opublikować je wraz z recenzją
- szybko przesłać książkę kolejnej osobie
WSZYSCY, którzy wpiszą się na stronie tytułowej TEGO EGZEMPLARZA książki i opublikują recenzję ZAPLĄTANYCH dostaną od nas tom 2!
Pamiętajcie, że książka z wpisami musi wrócić do wydawnictwa Filia do 15 kwietnia!

Książka bierze udział w wyzwaniu - 52 książki.



marca 15, 2015

marca 15, 2015

Wyniki konkursu :)

Wyniki konkursu :)

Nadeszła chwili ogłoszenia wyników konkursu z książką autorstwa Rachel Van Dyken.  Frekwencja była jaka była. Cóż poradzić ;D
nie będę przedłużała, jedynie co chciałam przekazać to by wygrana osoba jak najszybciej podała adres do wysyłki, już piszę maila z informacją. Jutro jakby się udało książka pofrunęłaby do zwycięzcy:)

Wypowiedź, którą wybrałyśmy wspólnie z Wiktorią prezentuje się tak i należy do ....


MAGDALENY SZ L



Gratuluję i czekam na wiadomość zwrotną z adresem do wysyłki. Jeżeli w ciągu trzech dni nie otrzymam odpowiedzi zostanie wylosowana kolejna osoba. 


marca 13, 2015

marca 13, 2015

Althea & Oliver

Althea & Oliver






Będąc w wieku dorastania wielu z nas nie myślało o przyszłości. Liczyło się co było tu i teraz. Nauka oczywiście była ważna, jednak to nie ona plasuje się w czołówce priorytetów każdego nastolatka. Wiadome jest, że szkoła średnia jest etapem, w którym młodzież przeżywa swoje pierwsze miłości, może próbuje zaplanować czym dalej będzie się zajmowało po odebraniu dokumentu dojrzałości. Jednak zanim do tego dojdzie, wolny czas spędza się z rówieśnikami. Na imprezach, wycieczkach bądź zwykłym oglądaniu filmów z dala od zasięgu wzroku rodzica.


Althea i Oliver od zawsze trzymali się razem, dziewczyna nie miała koleżanek, nie dlatego, że nie dała się lubić, po prostu wystarczało jej towarzystwo przyjaciela. Oliver poza swoją wieloletnią koleżanką nie stronił od znajomości ze swoimi rówieśnikami, ale to z nią lubił przebywać w każdej wolnej chwili. Mieli bardzo swobodny stosunek do swojej relacji. Chłopak rozumiał porywczość All, ona natomiast lubiła spokój jakim cechował się kolega.
Można by powiedzieć, że bardzo dobrze się uzupełniali. Kiedy nagle Olivera dotyka dziwna przypadłość nikt nie potrafi wytłumaczyć przyczyny, która powoduje długotrwały sen. Wyniki są dobre, niby nie ma żadnego uchybienia zdrowotnego, a jednak. Nastolatek kolejny raz zapada w sen, który wyłącza go z codzienności na kilka tygodni. W tym czasie dochodzi do wielu zmian w życiu Althei, nie potrafiącej sobie poradzić z tęsknotą oraz z podejrzanym zachowaniem przyjaciela. Nagle pozostawiona sama wśród ludzi, którzy jak dotąd nie mieli dla niej wielkiego znaczenia, musi odnaleźć się w nowych okolicznościach.
Główny zainteresowany czuje się jeszcze gorzej, nie fizycznie, ale psychicznie. Obudzić się dwa miesiące od ostatniego wydarzenia jawi się strasznie. Tyle rzeczy go ominęło, przespał wiele ważnych dat. W jego przyjaciółce również zaszła zmiana, jakby była inną osobą. Co działo się kiedy błądził myślami w krainach snów? Po ulicach biegał papa smerf głosząc, że w końcu wydała się tajemnica smerfetki. Dlaczego jej nastawienie uległo zmianie, jakby na gorsze? I najważniejsze z pytań co za choroba wkroczyła w jego życie i czy kiedyś przestanie być nękany niekontrolowanym snem?


O chorobie Kleinego-Levina usłyszałam dawno temu, przez przypadek w pewnym programie leciał dokument o dziewczynie, którą spotkała ta przypadłość. Przez pewien okres w jej życiu ekipa nagrywała zachowanie podczas snu, oraz wtedy gdy się wybudziła. Jakie były objawy poprzedzające ten znacznie dłuższy czas spoczynku. Przeprowadzono mnóstwo badań, podobnych do tych, które miał bohater książki, jednak w żadnym z nich nie wyszło nic podejrzanego. Co więc powodowało niespotykaną dolegliwość?
Mówiąc szczerze bardzo ucieszyłam się, że autorka poruszyła w swojej książce właśnie tę chorobę, ponieważ w pewnym sensie od  czasu obejrzenia tamtego filmu fascynowała mnie tajemnicza dolegliwość, jakie są postępy w badaniach, czy odnaleziono cudowny lek hamujący chęć snu, albo przynajmniej skracający jego czas. Pomysł był naprawdę świetny i na tym polu można było uczynić naprawdę sporo. Niestety według mnie czegoś zabrakło. Przede wszystkim w moim odczuciu bardzo mało było o samym Olivierze, owszem dowiadujemy się wraz z nim o chorobie, później leczenie i całe zamieszanie z werdyktem, ale... autorka bardzo skupiła się na przemianie Althei, jej wyczynach podczas nieobecności przyjaciela, zamiast ukazać jaka więź była między tym dwojgiem. Uczucia była zbyt płaskie. Nie miałam ani przez chwilę wrażenia, że są dla siebie niezwykle ważni. Postać dziewczyny była drażniąca, agresywna. Rozumiem młodość jednak nie wszystko można wytłumaczyć wiekiem. W pewnym momencie fabuła jakby zmieniła bieg i oscylowała tylko wokół Althei jej poczynań i decyzji względem przyszłości. Oliver był na uboczu. Mało było na temat samej choroby, tylko muśnięte pobieżnie, uważam, że wystarczyło rozwinąć temat. Niestety tak się nie stało, czuję niedosyt. Ogólnie cały klimat był nijaki. Nie pochłonęła mnie historia tych dwojga, zabrakło czegoś ważnego, nie odczułam głębszych emocji. Wydaje mi się, że opinie na temat powyższej książki będą podzielone. Nie mogę napisać, że nie warto. Absolutnie tak nie jest. Wierzę, że trafi w gusta wielu odbiorców.



Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Feeria.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki.





marca 12, 2015

marca 12, 2015

Butik na Astor Place

Butik na Astor Place




Zastanawiam się czym moją uwagę przykuła  książka nieznanej autorki, że tak bardzo zachciałam ją przeczytać. Okładka jest  zwykła, opis wydawał być obiecujący, ale było coś jeszcze. Poczułam, że historia, którą opisała Lehmann wciągnie i zawładnie moje myśli. Czasami miewam przeczucie, które popycha do zapoznania z danym tytułem. Jakie więc są moje wrażenia po zakończonej lekturze Butiku na Astor Place?

Akcja książki rozgrywa się dwutorowo, opowiadając życie dwóch bohaterek. Żyjącej w czasach współczesnych Amandy oraz Olive mieszkającej w tym samym mieście przeszło sto lat wcześniej. Amanda prowadzi butik z odzieżą staromodną, bądź ładniej określaną "Vintage", jej ulubionym zajęciem jest polowanie na oryginalne perełki z różnych epok. Bo jak twierdziła każde dziesięciolecie miało swoje charakterystyczne kroje, mniej lub bardziej efektowne. I tak będąc na przeglądzie ubrań w domu pewnej staruszki zakupuje sporą część garderoby, znajdując w starej mufce wszyty zeszyt. Po bliższych oględzinach okazuje się, że należał do kobiety mieszkającej w Nowym Jorku w roku 1907. Amanda zaintrygowana zapiskami z tak dawnych czasów postanawia zapoznać się z nimi w zaciszu domowym, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. 
I tak z hałaśliwego zgiełku Manhattanu przenosimy się w czasie, gdzie ulice miasta nie są jeszcze tak zatłoczone, damą nie wolno samym meldować się w hotelu, priorytetem ich przyszłości jest odpowiednie zarządzenie domem i dobre zamążpójście. Kariera zawodowa to tylko marzenie dla najbardziej odważnych, które wyłamywały się utartym konwenansom by móc czuć się i być niezależnymi, decydować o swoim losie bez ograniczeń. Olivie jest właśnie tego typu kobietą. Mając u boku kochanego ojca wiele czasu spędza na nauce o handlu, jej marzeniem jest zostać specjalistką do spraw sprzedaży, ale czy w świecie gdzie mężczyźni mają ostatnie słowo możliwe jest awansowanie na tak poważne stanowisko?

Z kolei druga, a tak naprawdę pierwsza z bohaterek, Amanda jest w pewien sposób bardzo podobna do Olive, z tą różnicą, że dzięki zmianom jakie zaszły w społeczeństwie nie musiała borykać się z problemami, które potrafiły spędzać sen z powiek kobietą w odległej przeszłości. Co nie oznacza, że było jej łatwiej. Sklep miewał lepsze i gorsze czasy, chętnych na tego typu ubrania nie brakowało, ale też nie zjawiali się notorycznie. W dodatku kobieta zmagała się z bezsennością, każda noc była wyzwaniem, kiedy i czy w ogóle zaśnie. Gdy w jej rękach pojawia się dziennik zaczyna interesować losami kobiety, która wydaje się być niezwykle znajoma, jakby dzieląca różnica lat nie miała wielkiego znaczenia. Kim jest Olive i jaki ma związek z Amandą? 


Muszę przyznać, że lektura tejże książki bardzo mnie pochłonęła, czytałam z ogromnym zainteresowaniem, bez problemu przenosiłam się w czasie, chociaż mówiąc szczerze to losy Olive wydały się dla mnie bardzo interesujące. Nie mogłam się doczekać kiedy znowu zagoszczę w jej świecie, dowiem co słychać jak radzi w odnajdywaniu własnej tożsamości w trudnym etapie życiowym. Wielokrotnie podziwiałam jej postawę oraz samozaparcie w dążeniu do określonego celu, dumę oraz konsekwentność. Zwłaszcza kiedy nie mogła tak naprawdę na nikogo liczyć. A żyjąc w epoce niezbyt przychylnej kobietom było naprawdę wielką odwagą, stawić czoła i iść przed siebie, nawet wtedy gdy czuła gorycz upokorzenia.
Z Amandą było inaczej, nie bardzo polubiłam jej postać. Nie pochwalałam zachowania dotyczącego relacji z Jeffem, wydawało się być absurdalne, ale z drugiej strony łatwo oceniać patrząc z boku. niestety odnoszę wrażenie, że ta postać nie miała wryć się w pamięć, jakby stanowiła tło do Olive, ona grała pierwsze skrzypce i w moim odczuciu jej losy zawładnęły całością. Poczułam niezwykłą nic sympatii do tej kobiety. W dodatku autorka tak wspaniale zobrazowała epokę w której przyszło się wychować i dorastać Olive, że praktycznie oczami wyobraźni widziałam wszystkie miejsca w których danej chwili się znajdowała.
Ogólnie całość jest wspaniale napisana, Lehmann genialnie stworzyła fabułę, przeskoki z bohaterek były płynne i nie odczuwało się dyskomfortu podczas czytania. Klimat był dość tajemniczy, nie jeden raz przechodziły mnie dziwne ciarki. Zwłaszcza kiedy Amanda odczuwała cudzą obecność w mieszkaniu.
Jedyne do czego niestety muszę się przyczepić to zakończenie, wydawało się być zbyt płytkie, zbyt proste do tego co serwowane było przez całość. Poczułam się porzucona w trakcie lektury, oto nadszedł koniec i trzeba odkryć karty. I nic. Oczekiwałam spektakularnego zakończenia, nieoczekiwanego zwrotu akcji, niestety tak się nie stało. Szkoda. Mimo wszystko,  książkę uważam za świetną, gdyż nawet zakończenie nie zburzyło mojej bardzo pozytywnej opinii. Mogło być jeszcze lepiej, ale uważam, że Butik na Astor Place  jest świetnie napisaną, dokładnie opracowaną książką, którą warto przeczytać. Długi czas zajmowała moje myśli, a to chyba najlepsza rekomendacja.


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu MUZA.
Książka bierze udział w wyzwaniu - 52 książki.


marca 11, 2015

marca 11, 2015

Przedstawiam nową członkinię! :)

Przedstawiam nową członkinię! :)
 
Kochani! Chciałam Wam przekazać informację, 
do mojego ukochanego bloga dołączyła Wiktoria, wesoła oraz bardzo otwarta kobietka, poznałyśmy się dzięki współpracy w redakcji Essentia, i oto proszę nasze relacje jeżeli można by tak rzec, na tyle się pozytywnie rozwinęły, że postanowiłyśmy razem poprowadzić blog, z czego ogromnie się cieszę. Ponieważ uważam, że wraz z wiosną przyda się powiew świeżości oraz  nowych ciekawych tekstów i ogólnie czuje, że nasza współpraca będzie niezwykle interesująca. Wika jest niesamowicie pozytywną osobą, w dodatku muzycznie uzdolnią. Grywa na saksofonie!! Jestem pod wrażeniem, sama niestety nie mam żadnych talentów. W każdym razie od tej chwili do Niekończących się Marzeń dołączyła Wiktoria.  Marzycielka, która uwielbia pisać, spacerować (jest i coś wspólnego ze mną) jak twierdzi wszędzie jej pełno. Teraz już wiadomo dlaczego pojawiła się i tutaj;).
Wspólnie będziemy  zajmowały się recenzowaniem oraz zamieszczaniem tekstów o różnej tematyce. Tak więc kochani blog się rozwija;);) 

Wikuś! Mam nadzieje, że jako marzycielka, będziesz dobrze się czuła w moich skromnych "progach" :) :*
Was drodzy czytelniczy proszę o ciepłe przywitanie nowej osóbki.


marca 10, 2015

marca 10, 2015

Zbliżająca się premiera

Zbliżająca się premiera

źródło
Zrobiłam krótką notatkę na fanapge, ale to tutaj chciałam powiedzieć słów kilka na temat premiery książki, na która czekam i tak szczerze odliczam dni aż w końcu oficjalnie się ukaże:)
Mam na myśli "Dom na skraju" Kasi Bulicz- Kasprzak.
Autorki, którą bardzo cenię, nie tylko za twórczość, ale i osobowość. Kasia jest bardzo serdeczną i radosną osobą, Jeżeli do tej pory nie mieliście możliwości zapoznać się z książkami napisanymi przez Kasię, musicie to koniecznie nadrobić! Kiedy pierwszy raz usłyszałam o kolejnej polskiej autorce nie miałam pojęcia, że będzie mi tak bliska. W trakcie rozmowy prowadzonej na Facebooku okazało się, że Kasia urodziła się i dorastała w moim ukochanym Lubaniu, ja wprawdzie mieszkam kilka kilometrów obok tego miasta, ale jest ono bliskie mojemu sercu. Tak więc  wyszła prawda. Kasia jest Lubanianką! Mimo, że aktualnie mieszka bardzo daleko.  Miałam przyjemność uczestniczenia w spotkaniu, które było organizowane przez panie pracujące w Lubańskiej bibliotece. Bardzo miłe wspomnienia, mam nadzieje, że jeszcze się spotkamy w rodzinnym mieście Kasi:)

Tymczasem chciałam Wam kochani zaprezentować, podkradzione zdjęcie do zwiastuna wspomnianej przeze mnie książki.



źródło
Zdjęcie oraz sama okładka książki są niesamowicie klimatyczne. Natomiast nota od wydawcy wiele obiecuje, a znając Kasię domyślam się, że całość z pewnością nie jeden raz zaskoczy czytelnika.


"Maria, żyjąca wspomnieniami młodzieńczego uczucia, w tajemnicy przed matką pisze płomienne poezje. Leokadia, która wiele lat temu straciła ukochanego męża, teraz usiłuje ratować małżeństwo wnuka. Marta już nie potrafi rozmawiać z Olgierdem, ale trudno jej żyć bez niego. Agata zakochuje się w żonatym mężczyźnie. Karolina, nie umiejąc się odnaleźć w roli żony i matki, postanawia odmienić swoje życie.
W dodatku po wielu latach nieobecności na Różaną wraca Wanda, a jej przyjazd może bardzo skomplikować sytuację dawnych przyjaciółek.
Każda z tych kobiet jest inna, łączą je marzenia o szczęściu i miłość do ogrodnictwa. Co łatwiej pielęgnować – róże czy uczucia?"

                                                                                     ( źródło )



Pewnie nie każdy wie gdzie dorastała znana wielu osobom Kasia Bulicz-Kasprzak. Dlatego postanowiłam przybliżyć czytelnikom miejsce, które przez wiele lat było domem naszej pisarki:) Jeżeli będziecie kiedyś w okolicach Lubania, zajrzyjcie do miasta, jest bardzo urokliwe i ma w sobie klimat.
Mam kilka fotografii samego miasta, sławnego parku, który osobiście uwielbiam i mogłabym spacerować po nim godzinami. Zwłaszcza jesienią gdy liście się złocą. Szkół do których uczęszczała Kasia.


              Może nie centralne miejsce Lubania, ale tutaj często organizowane są różne imprezy okolicznościowe



źródło
                                Miejska Powiatowa Biblioteka Publiczna im. Marii Konopnickiej


                            Budynek szkoły Podstawowej nr 5 w której rozpoczęła swoją naukę Kasia.
                     

                                                Odremontowany budynek, w obecnej chwili szkoła podstawowa nr 4 (po reformie światy w 1999 roku)





źródło
    Baszta Bracka usytuowana w centrum miasta, tuż obok mały park;)


Park na Kamiennej Górze, piękne urokliwe miejsce:)


Jest to tylko niewielka część parku, ciekawych jego historii zapraszam Tutaj



Dawne liceum ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w którym uczyła się Kasia
(dzielone ze szkołą podstawową nr 1)

W chwili obecnej znajduje się tutaj wspomniana szkoła podstawowa oraz gimnazjum




źródło
Moja słabość do starych fotografii, ale jakże pięknie się prezentuje budynek








Mam nadzieje, że zainteresowała was moja notatka i chociaż troszkę przybliżyłam postać znanej autorki Kasi Bulicz-Kasprzak Miasto w którym się wychowała jak sądzę zawsze będzie bliskie dzięki wspomnieniem minionych lat.   Ja natomiast czuję się dumna i szczęśliwa, że z moich stron pochodzi tak wspaniała osoba!:)









marca 07, 2015

marca 07, 2015

Jego wysokość Longin

Jego wysokość Longin



Marcina Prokopa zna chyba każdy, jest rozpoznawalny dzięki dwóm cechom, jedna jest wzrost, drugą zaś poczucie humoru. Za każdym razem gdy program jest prowadzony właśnie przez  jego osobę mogę być pewna, że nie zabraknie powodów do uśmiechu. Dlatego też kiedy w moje ręce trafiła ta właśnie książka byłam niezmiernie ciekawa jak też Prokop poradził sobie ze słowem pisanym...

Longinowi nie jest łatwo, jak zresztą każdemu dorastającemu chłopcu, a kiedy ma się nieprawdopodobnie długie kończyny niż przeciętne dziecko w jego wieku, sprawa zaczyna wyglądać bardzo poważnie. Ponieważ nie można spokojnie usiąść w ławce, która jest przystosowana do wzrostu w danej kategorii wiekowej, będąc wyjątkowym trzeba znosić dzielnie te różnice, albo mieć nadzieję, że stolik "się powiększy", problemy dotyczą również zabaw. Trudno jest się schować kiedy wystaje tu i ówdzie jakaś część ciała. Co ma robić w takiej sytuacji Longin? Wymyślać swoje sposoby na spędzanie wolnego czasu, a tych mu na szczęście nie brakuje. Zwłaszcza kiedy ma się młodszego brachola, skupiającego na sobie uwagę rodziców. Na szczęście Longin ma pokój, a właściwie kuchnio-pokój, który to został stworzony dzięki tacie. Rozdzielił część kuchni, by najstarszy potomek miał swój własny kąt. Miejsca to tam za wiele nie było, ale co najważniejsze się zmieściło. No i było blisko do kuchni!
Longin ma swoją paczkę, z którą spędza wspólny czas na przerwach w szkole, ale i również po lekcjach, wymyślając różne przedziwne zajęcia, bądź sposoby na zlikwidowanie przybytku niedoli, zwanym szkołą. Oczywiście nie może objeść się bez kłopotów, ale czasem pączki babci mogą zdziałać naprawdę bardzo wiele..

Kiedy po raz pierwszy wpadł mi w oczy ten tytuł nie poczułam się za bardzo zainteresowana. W ostatnim czasie coraz więcej postaci ze świata telewizji wydaje publikacje o sobie. Jakby fakt, że widzimy ich na szklanym ekranie miał sprawić, że staną się tak interesujący by napisać z tego tytułu książkę. Osobiście nie interesuje się życiem prywatnym aktorów, dziennikarzy i całej reszty. Dlatego też z zaciekawieniem, ale i też z pewną rezerwą zabierałam się za czytanie Longina. I muszę szczerze przyznać, że już po otwarciu okładki zostałam mile zaskoczona... Ponieważ książka została "wyposażona" w fotografie autora pochodzące z wczesnego dzieciństwa, do każdej z nich jest krótka notatka, oczywiście w żartobliwym tonie.
Ogólnie całość jest napisana z perspektywy dziecka, dlatego też młodszy czytelnik będzie miał sporą uciechę czytając opowieści z dzieciństwa, które miało miejsce w "innym świecie", gdyż czasy sławnego PRL-u często jawią się groteskowo, wręcz nierealnie dzięki absurdom z którymi codziennie musiało zmierzać się społeczeństwo. Starsze, ale i przede wszystkim najmłodsze, niewiele rozumiejące z ustroju politycznego jaki wtedy panował i konsekwencji wielu jak sądzę nieprzemyślanych decyzji władz. Jednak dla mnie te właśnie lata w dziejach naszej historii uważam za najciekawsze, z jednej strony wydają się lepsze od tych teraz, z drugiej trudno jest mi sobie wyobrazić stanie w wielogodzinnych kolejkach po mięso bądź inne potrzebne sprawunki.
Wracając jednak do książki, Marcin Prokop w sposób przezabawny przedstawił lata swego dzieciństwa oraz przeżyte przygody. Bywały chwile kiedy zaśmiewałam się do łez. Ten kto przeczytał powinien wiedzieć... Kozaki babci po prostu doprowadziły mnie do niepohamowanego ataku śmiechu, który nawet teraz nie  opuszcza gdy tylko przypomnę sobie całą sytuację:).  Dodatkowo strony zostały ozdobione ilustracjami ukazanymi w iście krzywym zwierciadle. Dzięki czemu wizualizacja staje się realniejsza i jeszcze bardziej zabawna. Kozaki! Są moim numerem jeden. Chyba nie przestanę się śmiać.
Nie muszę pisać, że polecam? Ponieważ książkę należy przeczytać, zwłaszcza jeżeli macie zły humor. Czas z Longinem upłynie w przyjemnej atmosferze.


Książka bierze udział w wyzwaniu - 53 książki.

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger