maja 31, 2022

maja 31, 2022

Podsumowanie maja - czyli dżem, mydło i powidło

Podsumowanie maja - czyli dżem, mydło i powidło

 


Maj bez wątpienia był miesiącem intensywnym, z wieloma wycieczkami, które naprawdę były udane i satysfakcjonujące. Miałam w planach zaprezentowanie moich kilku udanych zdobyczy zakupowych, trafiłam na przepiękną promocję jednej z bardzo dobrych firm ubraniowych, ale i równie drogich. Ceny regularne są naprawdę oszałamiające, a mnie się udało wstrzelić w promocje -70%, więc nic tylko brać. Niestety pogoda się zepsuła, a mnie niekoniecznie bawią sesje domowe, do ubrań, które są ewidentnie letnie. Trudno, będę prezentowała w innym poście, bo moje wystrzałowe spodnie po prostu musicie zobaczyć. Chociaż zdaje sobie sprawę, że nie każdemu się spodobają, ale ja mam dosyć dziwny gust. 

Idziemy dalej, skoro nie będzie ubrań, mogę Wam pokazać zapachy, w które się zaopatrzyłam. Ogólnie z wodami toaletowymi - perfum nie lubię, są mi za ciężkie. Mam taki problem, że muszą być słodkie, jeśli jest coś, co odbiega od słodkości od razu zaczyna mi przeszkadzać. Zrobiłam błąd, szukałam po nutach - niby wiedziałam jakie mają być, ale... no spudłowałam. Zamówiłam wodę Calvina Kleina i się okazała niewypałem, Już po otwarciu pudełka poczułam, że to nie jest mój zapach. 



Jak widać powyżej, cała flaszka stoi i czeka. Nie mam jak oddać mamie, bo dopiero co, dałam cały flakon innej wody, którą namiętnie używałam w młodości, kupiłam z sentymentu i okazało się, że jednak gust mi się odmienił;) kupiłam na promocji, bo normalnie jest okrutnie droga, całe szczęście, mamusia przyjęła z zachwytem. 

Celowałam dalej, bo kto bogatemu zabroni wywalać pieniążki na nieudane perfumy. W końcu przypomniałam sobie o starym dobrym Bruno Banani, popędziłam do drogerii, obwąchałam. Kupiłam. I wszystko byłoby super, tylko uważam, że trwałość jest biedna. Nawet gorzej niż biedna. Nie wiem, ja czuje zapach tylko przez jakąś godzinę, a później, po prostu się ulatnia. Szkoda ogromna, bo słodycz jest cudowna tego zapachu. 


Na koniec, pozostawiłam sobie perełkę miesiąca Maj, która to powinna być kwintesencją moich zakupów, chociaż w tym przypadku nie wydałam złamanej złotówki, ale ów nabytek jest mój (mam na niego papiery), Radość była ogromna. I w ogóle, ale nie przedłużając, mój R kupił mi nowe auto. Cudne, piękne, model jaki chciałam, nawet kolor jaki pragnęłam żeby miało - spokojnie, nie chwalę się, zaraz dojdę do sedna. Na drugi dzień, po zakupie, uszczęśliwiona popędziłam do mamusi, a z mamusią na cmentarz do tatusia. Chyba tatuś nie bardzo miał tego dnia ochotę na odwiedziny, bo auto brutalnie i boleśnie przerysowałam.   



Samochód, który kosztował naprawdę sporo, przejechałam nim zaledwie 50 kilometrów. Przepięknie przeorałam bokiem o przydrożny słupek. Oczywiście dramat w moim wykonaniu był koncertowy, zadzwoniłam z płaczem do brata, że rozbiłam auto, że potrzebuje pomocy. Brat przyjechał z odsieczą, na wszelki wypadek lawetą - nie wiedział jak wielkie straty. Okazało się, że może uszczerbek dla auta nie wielki, ale jednak koszt naprawy spory. Bo jedyne 1200 zł.  

Mój kochany R, spokojnie zapytał czy nic mi nie jest, gdy udzieliłam informacji, że mnie nie, ale autko jakby lekko straciło na uroku, równie spokojnie udzielił mi odpowiedzi, że drugiego już mi nie kupi ;). 




Taki to był Maj, mimo całej sytuacji z samochodem, muszę przyznać, że nie było tak źle. Więcej wynikło mojej paniki, bo jednak nigdy nie zaliczyłam takiej wtopy. Tłumaczy mnie jedynie fakt, że jeszcze nie wyczułam samochodu, bo jednak i sprzęgło i gaz trzeba wydeptać żeby się dopasować.  Stare autko, było stare, ale kochałam całym sercem, mimo tych wszystkich niedogodności, które już zaczęły dokuczać. Tutaj wszystko działa płynnie, a ja nie przywykłam, no i jest jak jest;).  W ramach pocieszenia brat mi zrobił klimatyzacje - której szczerze nienawidzę, bo niszczy mi krtań, ale czasem jednak się przydaje. 
Jeśli chodzi o wycieczki, jestem zadowolona, bo póki była ładna pogoda, wykorzystywaliśmy każdą wolną chwilę. 
Przeczytałam sporo książek, mam nadzieje, że w końcu zbiorę się w sobie i nadrobię zaległe recenzje, w końcu zapomnę o czym były i będę musiała drugi raz czytać;).



Jestem ciekawa co przyniesie Czerwiec, bo już pierwsze dni - zaczynając od piątku, będzie się działo, ale o tym, na pewno zrobię specjalny wpis na blogu. Mam nadzieję, że będzie miesiącem równie udanym, bo ileż można mieć pecha? W prawdzie staram się nie wpadać w rozpacz, kiedy coś się dzieje negatywnego, ale jednak troszkę luzu mogłoby się przydać:)
Napiszcie, jaki był wasz ten miesiąc, czy również zachwycacie się przepiękną zielenią w maju, która już później nie robi takiego wrażenia? 

maja 28, 2022

maja 28, 2022

Skrzydła i kości

Skrzydła i kości

 


Skrzydła i kości, a dokładnie opinie do tej książki, zobaczyłam na blogu do którego zaglądam. Recenzja na tyle mnie zaciekawiła, że od razu pobrałam książkę na swoją półkę Legimi.  Jako, że czytnik lubię nosić ze sobą do pracy - od razu wyjaśnię, nie, nie czytam w trakcie godzin pracujących. Po prostu często muszę zostać dłużej w oczekiwaniu na mojego R, czas przejazdu z jednego końca miasta na drugi, po mnie, wynosi około 30 min, szkoda marnować na siedzenie, więc czytam. Ten tytuł miałam tylko sprawdzić, czy przypadnie mi do gustu, ale od razu tak się wciągnęłam, że nie wiedziałam, kiedy i byłam na 50 stronie.  Co mnie w tej książce tak zainteresowało? 


Malumice to mała wieś, w której ludzie wiedzą o sobie wszystko, a każde nowe wydarzenie musi trafić do wszystkich mieszkańców. Podobnie było, gdy do dawno opuszczonego domu wprowadziła się rodzina Bocheńskich. Małżeństwo z dwiema córkami, małą i już dorosłą - Kingą. Dlaczego przyjechali do miejsca, z którego większość miejscowych marzyła o ucieczce, tylko jakoś brakowało odwagi? 

Najbliższa sąsiadka nowo przybyłych, spokojna i raczej najmniej plotkująca kobieta, próbowała nawiązać kontakt z sąsiadami, ale pani Bocheńska niekoniecznie wykazywała zainteresowanie. Widywała przez płot resztę rodziny, męża i dzieci. Pana Janusza, uważała za porządnego i pracowitego człowieka, pracował w pobliskim sklepie budowlanym. Starsza córka, z tego co można było zaobserwować, nie bardzo cieszyła się na mieszkanie w tym domu, w tym miejscu, a już tym bardziej ze swoją macochą - bo pani Bocheńska nie była jej rodzoną matką. Relacje tych dwóch były bardzo napięte, to też w domu często panowała ciężka atmosfera. 

Mieszkańcy wsi obserwowali nowych, Ci starsi i młodsi. W końcu najciekawsze jest cudze życie, a jeszcze bardziej tajemnice, które mogą ukrywać. Kinga nawiązała kilka znajomości, ale czy były to szczere relacje? Jednak potrzebowała wyjść gdzieś z domu, żeby nie być z kobietą, której nienawidziła. Wybrała się na dyskotekę do pobliskiego miasteczka, a później na festyn - wydarzenie zbierające chyba większość okolicznej ludności. 

Kinga z tego festynu nie wróciła. Czy byłą to okazja do ucieczki z domu? W końcu nie byłaby jej pierwszym wyczynem. Dlaczego nie zostawiła żadnej wiadomości? A może był świadek jej zniknięcia? Jaka jest prawda? 


Kiedyś już pisałam, że najbardziej lubiane przeze mnie thrillery to te, gdzie akcja rozgrywa się w małych miejscowościach albo wioskach. Wiadomo, że klimacik będzie odpowiednio ciężki, a każda tajemnica, odkryje kolejną. Aż w końcu układanka ukaże przerażający finał. 

Napisałam wyżej, że książka mnie wciągnęła od razu, ale nie miałam pojęcia co tam się wydarzy. W pewnym momencie to już wręcz na głos reagowałam, na pewne wydarzenia. O mój Boże, co tam się zadziało, nie wiem, gdzieś trafiłam na opinię, że było przewidywalne, szczerze? Przeczytałam naprawdę sporo książek w tym gatunku i jestem wymagająca, tutaj jak dla mnie, nie było niczego przewidywalnego. Ja to się już bałam, że zanim dotrę do końca, cała wioska się wymorduje. Takiej akcji to w życiu się nie spodziewałam, a już na pewno, nie po niektórych osobach. 

Według mojej skromnej opinii jest to bardzo dobrze napisana książka. Atmosfera jest pełna napięcia, czuć, że coś się wydarzy, nie wiadomo kogo oskarżyć, komu zaufać. Ja tam, już każdego w pewnej chwili się bałam, wiadomo, zadupia zawsze cechowały się dziwnymi ludźmi ze skłonnościami do odchyleń psychopatycznych. Bo przecież lepiej zabić, niż ktoś mógłby się dowiedzieć, że ukradłam rzodkiewkę sąsiadce. Jezu, ja to się czasem zastanawiam, czy na tej mojej wsi, też mieszkają tacy porąbani ludzie. Niby nie jest mała, ale jednak, niepokój zostaje. 

Cóż mogę więcej napisać, ja Skrzydła i kości szczerze polecam, mnie pochłonęła kompletnie, zakończenie było w porządku, nie czułam rozczarowania. Jeśli lubicie kryminały w tym klimacie, to jak najbardziej polecam. 


maja 24, 2022

maja 24, 2022

Wyjazd na weekend

Wyjazd na weekend



Ostatnio kiepsko mi wychodzi pisanie recenzji, a książek czytam dosyć sporo, jak na możliwości czasowe. Nie będę ukrywała, że czytnik bardzo wychodzi na plus, bo wszędzie go ze sobą zabieram - nawet do pracy, chociaż tam nie czytam, ale jak już muszę gdzieś zaczekać, to wtedy, chociaż ten kwadrans. Zamiast gapić bezmyślnie w telefon. Oczywiście najwięcej czasu dla książek, mam wieczorem, chyba, że pada deszcz i nie siedzę tyle godzin w ogrodzie, wiadomo. 

Wiedziona wieloma opiniami do książki, a nawet i filmu, stwierdziłam, że w końcu sprawdzę czy Wyjazd na weekend, jest taki ciekawy i jak odbiorę tę historię. Filmu jeszcze nie widziałam, chciałam najpierw przeczytać książkę, może w piątek, będzie możliwość.  A zatem, najpierw nakreślę o czym mniej więcej jest fabuła, a później jak mi przypadła do gustu. 


Orla, jest młodą matką, która przez dosyć długi czas, nie mogła zajść w ciążę. Nieudane próby in vitro. I wreszcie, gdy postanawia, że to było ostatni raz - udało się. Teraz, gdy jej córeczka ma kilka miesięcy, czuje, że potrzebuje odskoczni od codzienności, która chociaż wyczekana, jednak potrafi działać nużąco.  Brak relacji z innymi ludźmi poza grono mamusiek, daje się we znaki. Dlatego, gdy niespodziewanie, jej przyjaciółka Kate, proponuje weekendowy wypad do Lizbony,  z chęcią przystaje. Oczywiście, ma pewne obawy, w końcu musi zostawić córeczkę na dwa dni z mężem, nie będzie jej miała na oku i w ogóle. Mimo wszystkich obaw, lecą na długo wyczekiwany babski wypad, jak za dawnych czasów. 

Kate jest w trakcie rozwodu, jej mąż okazał się zdrajcą, miał romans. Dlatego ten wyjazd, traktuje jako zemstę i w pewnym sensie odskocznie od myśli, które jeszcze nie opuściły. W dodatku jest nareszcie możliwość by pobyć sam na sam z przyjaciółką, czego dawno nie robiły, z przyczyn wiadomych. 

Gdy już lokują się w apartamencie, odświeżają po podróży, Kate, postanawia, by udały się na kolację do restauracji. Orla wprawdzie wolałaby się wyspać, ale w końcu nie po to, leciała do tego pięknego miasta. Będąc w lokalu, Kate zachowuje się troszkę nerwowo, ale jaka kobieta jest spokojna mając na głowie rozwód i niewiernego męża? 

Po zakończonym posiłku, Kate postanawia odwiedzić jeden z klubów nocnych, chce aby ta noc była rozrywkowa jak za dawnych czasów. Orla uważa, że jest po prostu zmęczona i właściwie nie czuje potrzeby na zabawę wśród hałasu i mnóstwa alkoholu, zwłaszcza, że na drugi dzień zaplanowały atrakcje turystyczne, ale Kate jest uparta. W końcu lądują w klubie. Na miejscu poznają dwóch przystojnych Portugalczyków, którzy z chęcią dotrzymują obu kobietom towarzystwa. 


Do tego momentu sięgają wspomnienia Orli, kiedy budzi się następnego dnia w łóżku wynajętego apartamentu. Czuje się dziwnie, zważywszy na fakt, że nie wypiła zbyt wiele alkoholu, ale jeszcze dziwniejsza jest nieobecność przyjaciółki. Możliwe, że gdzieś wyszła,gdy ona spała. Tylko dlaczego telefon jest wyłączony, a Kate nie wraca? I co wydarzyło się minionej nocy? 


Muszę napisać, że podchodziłam do tej książki z lekką rezerwą. Trochę było o niej głośno, w dodatku film na Netflix, miałam obawy, czy nie będzie przerost formy nad treścią. Może dzięki sceptycyzmowi, nie postawiłam poprzeczki, a czytałam z czystej ciekawości. Na początku wiadomo, akcja musi obrać właściwe tory, ale w momencie, w którym przerwałam opis fabuły, zaczyna się akcja książki. Musimy razem z Orlą, odnajdywać poszczególne elementy układanki. Na początku jest strach o Kate, czy nie została jej wyrządzona krzywda, dlaczego opuściła apartament i dokąd się udała? 

Autorka bardzo sprawnie prowadzi zagadki, podrzuca nowe tropy, by później udowodnić, że jednaki były błędne. Mimo całego zamieszania, miałam swoje podejrzenia, które się sprawdziły, chociaż nie tak od razu wydedukowałam, prawdziwe dno tej historii. Jednak to zakończenie i finalne wydarzenia były najciekawsze i sposób jak autorka wyprowadziła nawet mnie w pole. I teraz nie wiem, czy będzie coś dalej, czy zostałam z tym wielkim znakiem zapytania przed oczami - co dalej? 

Uważam, że Wyjazd na weekend jest ciekawą książką, nie jest to thriller,  przynajmniej nie odniosłam takiego wrażenia. Atmosfera nie była napięta lub ciężka, strachu również nie odczuwałam. Byłam ciekawa rozwiązania zagadki. Odpowiedź, która przyszła, może zakończyła jedną sprawę, ale otworzyła jakby nowy wątek. Przyjemnie się czytało, myślę, że mogę polecić, ale proszę nie stawiać zbyt wysoko poprzeczki. 





maja 18, 2022

maja 18, 2022

O znanych oraz wcześniej nie zwiedzanych miejscach

O znanych oraz wcześniej nie zwiedzanych miejscach

 


Lubicie wycieczki? Bo ja uwielbiam, mogłabym ciągle gdzieś jeździć i zwiedzać, odkrywać nowe zakątki i zachwycać od nowa poznanymi już miejscami. Śmiałam się z siebie, bo mieszkam około 8 km od Zamku Chojnik, a pierwszy raz, byłam dopiero tydzień temu. Wybierałam się tyle razy, ale zawsze było - mam blisko, to pojedziemy gdzieś dalej. I tak czas mijał, a ja jeździłam wszędzie, tylko nie tam, gdzie mam pod nosem. Wreszcie, stwierdziłam, że jedziemy po pracy, pogoda piękna, nie ma na co czekać. I pojechaliśmy. Nie miałam pojęcia, że spod Zamku jest tyle przepięknych widoków. Wspięłam się na szczyt i po prostu oniemiałam z wrażenia. Kolejny raz się zachwyciłam w jak pięknych okolicach mieszkam. 

Królowa jest tylko jedna - tak często słyszę na temat Śnieżki. Czy jest? Nie wiem, bo jeszcze nigdy do niej nie podeszłam, a mam przecież pod samym nosem. Byłam przy schronisku Samotnia, gdzie jest wręcz bajkowo - ale do Śnieżki już nie poszłam, stałam, patrzyłam się i nic, nie ciągnie mnie ten szczyt. Nie mam pojęcia dlaczego, lubię patrzeć z daleka, jak na zdjęciu wyżej. Byłam na kilku górach, ale ta "moja", jest jeszcze przeze mnie nie zdobyta. Może gdy nie będzie tylu ludzi, kiedy w końcu Śnieżka zostanie lekko zapomniana - pójdę, bo jednego czego najbardziej nie lubię, to tłumów ludzi na szlaku. To dlatego, wybieramy się poza sezonem - nigdy w weekendy. Lubię ten moment, kiedy jestem ja i natura. Bez tego hałasu i jazgotu. 


Na Chojniku byliśmy sami, kiedy wszyscy schodzili, my dopiero zaczynaliśmy podejście. Co nas oboje ucieszyło. Bo wiedzieliśmy, że będzie spokój, nikt nie zakłóci tej chwili radości, czerpanej widokiem. Ja bym mogła siedzieć godzinami i tak po prostu patrzeć. Często się śmieje, że lubię pojechać nad morze, ale to w górach zostawiłam serce. 



To już jest zupełnie inna lokalizacja, ta skała po prostu "wyrasta" w środku lasu. Jest niesamowita i robi ogromne wrażenie, nie miałam pojęcia, że coś podobnego napotkam w lesie. Niestety, tam na górę, jest możliwość dostania się tylko przez wspinaczkę na linach. Ja takiej umiejętności nie posiadam, więc podziwiałam z nieco niższej skały, na którą oczywiście się wdrapałam. 


Myślę, że na tym zdjęciu widać, jak wielka jest ta skała. A na samej półce, do której podeszłam, była już dosyć konkretna wysokość. Nieco się bałam, bo jakby nie było, mój lęk wysokości często utrudnia wycieczki, zwłaszcza kiedy poniżej jest przepaść, dlatego zbliżyłam się dosłownie na chwilę i wróciłam w bezpieczne miejsce. 
Widziałam jak u dołu skały, grupa wspinaczkowa szykowała się żeby wejść na sam szczyt, jestem ciekawa jaki rozpościera się widok, ponieważ z miejsca na którym stałam, było niesamowicie, a co dopiero tam o wiele, wiele wyżej. 
Co najciekawsze, ta skała ma interesujący stempel, ale nie mogłam go uchwycić, ponieważ znajduje się z drugiej strony, a od dołu, nie mogłam tego złapać. 

Może kupię sobie porządny aparat, to jakimś bajeranckim zoomem, zrobię zbliżenie i wtedy dodam zdjęcie;) 




Kolejne miejsce, które już kilka razy widziałam, a bardzo lubię do niego wracać, bo jak się okazuje, za każdym razem odkrywamy nowe ścieżki i ciekawe zakątki, jest Szwajcaria Lwówecka, myślę, że najlepiej sobie wygooglować skąd nazwa i dlaczego, nie będę kopiowała wiadomości z wiki;). Zajmę się pokazaniem miejsca z mojej perspektywy. 



Jest to miejsce, które znajduje się dosłownie przy samej ulicy, nie sposób nie zwrócić uwagi. Bo nagle, zza zakrętu wyłaniają się te oto przepiękne skały piaskowe. Ja do tej pory myślałam, że to miejsce, które jest imponujące, ale i jednak łatwe do zdobycia, nie ma do zaoferowania zbyt wiele, poza widokiem, który rozpościera się po wejściu na szczyt.  Jakież było moje zdziwienie, kiedy wybierając tym razem inną ścieżkę, zawędrowaliśmy w zupełnie nieznane, ciekawe zakątki lasu, bo skały, przyklejone są do skarpy, na której rośnie las, a w nim, mnóstwo tajemniczych miejsc. 




Tutaj już widok z samej góry, na te kamienie teoretycznie nie można wchodzić, a w praktyce, każdy właśnie na nich, robi sobie sesje zdjęciowe - sama mam kilka, chociaż nie powiem, bałam się okrutnie, tej przepaści, ale zakazany owoc..;) i warto dla efektu, co tu ukrywać! 



Macie w pobliżu swoje ulubione miejsca, które lubicie odwiedzać? Mimo, że były widziane wiele razy, to i tak się nie nudzą, tylko za każdym razem przynoszą podobną radość z przebywania? A może jest takie, do którego chcecie wybrać?  I przede wszystkim, czy lubicie podróżować?:) Team morze czy góry?:)))


maja 15, 2022

maja 15, 2022

Zła mamusia

Zła mamusia

 


Ta książka dotarła do mnie za sprawą pewnej akcji, czytania w ciemno - wiedziałam, że będzie coś w klimacie kryminału i thrillera. Kategoria z moich ulubionych, więc wyczekiwałam z ciekawością, cóż to będzie. Opis jest interesujący, ale jak mogę już tutaj napisać, troszkę nie bardzo oddaje treść książki. W każdym razie, Zła mamusia mocno mnie zaintrygowała, od razu rzuciłam się do czytania, no i odbiłam się mocno "od ściany", a dlaczego? Muszę nakreślić kilka słów na temat fabuły. 

Poznajemy dwie kobiety, obie są w centrum handlowym. Kim i Sara. Ta pierwsza jest matką dwójki dzieci, trzecie w drodze, na co wskazuje mocno zaawansowana ciąża. Według spostrzeżeń Sary, która przygląda się młodej matce, niezbyt zainteresowanej swoimi pociechami, Kim nie jest właściwą osobą,  posiadającą dzieci. Dlatego, gdy widzi oddalającą się między półkami małą dziewczynkę, niezauważoną przez nieodpowiedzialną matkę, postanawia nawiązać z nią kontakt - z dzieckiem, nie z matką. Dla ścisłości. 

Sara, jest kobietą, która ma wszystko - oprócz upragnionych dzieci. Widok nieco zaniedbanej i wulgarnej Kim, sprawia, że czuje się pokrzywdzona jeszcze bardziej. Ona, zadbana, wypowiadająca się w sposób na poziomie, nie otrzymała szansy macierzyństwa. A tutaj, dziewczyna,  nie interesuje się żadnym z potomków, w dodatku jej zachowanie jest nieodpowiednie. Sara jest przekonana, że zabierając córeczkę od Kim, robi dziecku przysługę. W końcu skoro matka się nią nie interesuje, powinna być szczęśliwa z nią, bo będzie nareszcie kochana. Jak myśli, tak też robi. Zagaduje dziewczynkę i pod pretekstem obietnicy czegoś, zabiera ze sklepu, czego nie zauważa Kim - matka małej Tonyi.  

Kim źle się czuje, ciąża zbliża się ku końcowi, a musiała się wybrać na zakupy z dziećmi, w dodatku potrzebowała skorzystać z toalety. Dzieci jak na złość, nie pomagały, młodszy syn marudził, a Tonya chciała żeby koniecznie coś jej kupiła, ciągle rozglądając się między półkami z kolorowymi rzeczami. Gdy Kim, zauważa nieobecność córki, myśli, że po prostu poszła w dalsze alejki, ale gdy jej poszukiwania nie dają rezultatu, z przerażeniem odkrywa, że dziecko zniknęło. Razem z pracownikami sklepu, a później ochroną, zaglądają do każdego zakamarka, ale bez powodzenia. 

W tym czasie, Sara wychodzi niepostrzeżona, niosąc na rękach niczego nieświadomą dziewczynkę, która jeszcze nie wie, co z pozoru miła pani,  zafunduje jej już niebawem. 


Cóż to była za książka. Gdy napisałam, że szybko zabrałam się za czytanie, by później odbić od tak zwanej ściany, miałam na myśli, jak trudno przechodziło się przez rozdziały. Nie dlatego, że była źle napisana, absolutnie. Po prostu będąc w "głowie" Sary, czytając jej przemyślenia i plany, względem małej Tonyi, oraz monologi do pewnej osoby, które sprawiały, że głowa po prostu parowała. Ja już nie chcę sobie przypominać retrospekcji z przeszłości tej kobiety, ponieważ zrobiły mi okropne pranie mózgu. Czytam sporo książek, gdzie pojawiają się wątki psychopatami, ale Sarę nie mam pojęcia do kogo przypisać. Jaka kategoria się kwalifikuje. Chciałabym chociaż trochę napisać, o jej poczynaniach, jednak mogę komuś zaburzyć odkrywanie fabuły. 

Z kolei Kim, tę kobietę trudno było polubić - zważywszy na okoliczności, bo w końcu porwano jej dziecko, poszukiwania szły dziwnymi tropami, ciągle jakieś mylne wskazówki, a jej jak nie było, tak nie było. W dodatku, postawa i zachowanie - Kim, to taki przykład bardzo prostej i przez to, wulgarnej kobiety, nie potrafiła panować nad emocjami, a kiedy już wybuchała, zachowywała po prostu prostacko. I można przyznać rację, że trudno zachować spokój, patrząc na okoliczności. Jednak tutaj, widoczna była patologiczna przeszłość tej młodej kobiety.  Nie potrafiła współpracować z policją, a już tym bardziej z mediami - dlatego osąd był prosty - jest winna zaniedbania bezpieczeństwa córki. 

Książka jest prowadzona z kilku perspektyw, wiodącymi jest Kim, Mamusia - czyli Sara i Tonya. O ile narracja w przypadku pierwszej kobiety, nie jest prowadzona w pierwszej osobie, tak już u Sary, mamy wgląd w jej myśli, zachowanie. Co bardzo mocno działa na wyobraźnie. Dlatego czytanie było męczące i obciążające głowę, mnie chyba zajęło 4 popołudnia, a to jednak sporo. 

Jestem trochę zawiedziona zakończeniem, ponieważ odnoszę wrażenie, że autorka nagle postanowiła przerwać pisanie. O ile każdy rozdział, jest analizowany, ukazywane są drobne szczegóły, tak już przy samym końcu, akcja przyśpiesza, dzieje się tyle, że przestałam nadążać i nagle byłam przy podziękowaniu. Czuję niedosyt względem kilku wątków, o których nie mogę teraz napisać, by nie zdradzić kluczowych sytuacji.  Mimo to, książka jest warta przeczytania, ale od razu uprzedzam, atmosfera jest ciężka i przytłacza, to nie z cyklu lekkiej do poduszki - chociaż ja czytałam akurat wieczorami.   



Książkę otrzymałam od wydawnictwa Filia.






maja 10, 2022

maja 10, 2022

Mój kraj nad Wisłą

Mój kraj nad Wisłą


Dziś będzie o książce, którą nabyłam już jakiś czas temu, ale przyznam szczerze, czytałam pomalutku, wręcz smakowałam każdy rozdział. Co najciekawsze, autorką jest Pani Jadwiga Śmigiera - znana większości jako Stokrotka z bloga Bajeczki Stokrotki, bardzo się ucieszyłam, gdy się dowiedziałam, że Pani Stokrotka, napisała książkę! Bardzo lubię podczytywać blog, gdzie dosłownie każdy wpis, snuje wciągającą historię. Dlatego, gdy otrzymałam Mój kraj nad Wisłą, wiedziałam, że to nie będzie książka do przeczytania i odłożenia. 

Książka jak sam tytuł wskazuje, przenosi czytelnika do znanych lub mniej znanych zakątków naszego kraju. I jeśli mam być szczera, to czasem byłam wręcz zafascynowana ilością podróży oraz ciekawostkami. Do każdego miasta, miasteczka czy maleńkiej osady znajdziemy sporo informacji, które mogą sprawić, że każdy lubiący podróże, będzie chciał odwiedzić właśnie to konkretne miejsce. 

Ja może sporo jeżdżę tu i tam, ale wstyd się przyznać, większość opisanych miejsc, jeszcze nie miałam okazji zobaczyć. A szkoda. 

Mnie zaciekawił pałac, który nikt nie chce kupić, a jest wystawiony za niezbyt wielką sumę. Przez jedną chwilę, pomyślałam - pojadę, zobaczę i biorę go:).Oczywiście jest to szalone marzenie, ale któż wie, w życiu wszystko jest możliwe. I obiecuje publicznie, jeśli kiedyś trafi w moje posiadanie, zaproszę na spacer po ogrodzie. 

Zainteresował mnie przylądek Rozewie, mimo wielu pobytów nad morzem, tam jakoś nie dotarłam. Tak się stało, że miłością od pierwszego wejrzenia był Hel i teraz, gdy półwysep stał się bardzo przerobiony turystycznie, jest mi smutno. Bo w pamięci mam ciche miasteczko, do którego trafiali Ci, co chcieli odpocząć, delektować pięknymi widokami. A teraz, zrobiło się jak w większości osadach turystycznych. Dlatego, gdy wyczytałam ciekawostki o Rozewiu, pomyślałam, że muszę się mu przyjrzeć z bliska. 

Wiecie, co jest w tej książce najlepsze? Wspaniałe i lekkie pióro pani Jadwigi, każda z opowieści jest snuta w ten wyjątkowy sposób, że chciałoby się posłuchać na żywo. Ja zawsze lubiłam opowieści, które wciągały i zabierały do miejsca, w którym nie byłam, ale za sprawą gawędziarza, pokazywały się w wyobraźni. Jak na przykład ten fragment, koncertu Chopina, granego podczas burzy - kto czytał tę książkę, będzie wiedział. Jeśli nie, żałujcie, bo jest w niej o wiele więcej, równie ciekawych smaczków. 

Bardzo bym chciała i życzę Pani Jadwidze, aby ta książka i inne, jeśli są lub będą, zostały wydane na większą skalę, ponieważ według mnie. Mój kraj nad Wisłą, jest świetnym wprowadzeniem, do rejonu które chciałoby się odwiedzić, ale nie wiemy, czy warto, albo co można zastać? W internecie suche informacje, a tutaj, niesamowita pigułka historyczna z odległej przeszłości i nabyta, teraz aktualnie. 

Będę z pewnością nie jeden raz wracała do tej książki, zwłaszcza podczas szykowania się do wyjazdów. Was zachęcam do czytania bloga, ponieważ jest prowadzony z ciepłem i pasją. Uwielbiam wpis o Łazienkach, gdzie pisała Pani Jadwiga, jak przez wiele lat, uważała swoje,  bo mnóstwo czasu jako dziecko, spędzała na zabawie właśnie w tym parku. Myślę, że każdy kto pokochał Łazienki, chciałby chociaż przez chwilę poczuć, że są jego.  I tak właściwie jest, gdy się w tym miejscu przebywa. 

Cóż mogę więcej napisać, przeczytałam przepiękną książkę, która jest przepełniona mnóstwem uczucia do każdego odwiedzonego zakątka. Jestem pełna podziwu wiedzy i zapału do podróżowania, nie tylko jako widz, ale człowiek złakniony wiedzy odwiedzanego miejsca. Coś pięknego. 


 

maja 07, 2022

maja 07, 2022

Spontanicznie do Warszawy

Spontanicznie do Warszawy



Lubię co jakiś czas, pojechać do Warszawy - mam wielu znajomych w tym mieście, chociaż mieszkam na drugim końcu kraju. Mimo to, zazwyczaj gdy jakoś się wyrwę z mojego zachodu, mam tę przyjemność, że będę miała z kim wyjść na kawę. Jednak tym razem, wyjazd był nieco niespodziewany, spontaniczny, ale w pewnym momencie zastanawiałam się czy nie zrezygnować. W końcu, stwierdziłam, że jadę bo potrzebuje zmiany otoczenia. I to tak porządnie. A gdzie, jak nie do Warszawy? To miasto, ma w sobie coś, co mnie strasznie męczy, ale i pociąga. Dlatego, wbrew wszystkiemu, gdy jestem zmęczona psychicznie, wybieram się właśnie do stolicy, by naładować baterię, tą energią, biegnącymi ludźmi i zawsze dziejącym się "cosiem". 


Dlatego, gdy koleżanka napisała zapytanie do znajomych, czy są chętne dziewczyny, na wyjazd szkoleniowy z laminacji rzęs, stwierdziłam, że jadę! Nie zależało mi jakoś specjalnie na samym zabiegu, a raczej jego efekcie. Chciałam pobyć w tym mieście, sama ze sobą. To dlatego, nie umówiłam się z żadną z koleżanek. Nie napisałam kiedy będę, bo chciałam pojechać sama do moich ukochanych Łazienek, przejść się jedną z najbardziej zatłoczonych ulic, a nawet zgubić się i odnaleźć. Pójść na kawę, popatrzeć na ulice i nie musieć nic, poczuć się trochę w innym świecie, w innej codzienności. Niby nic, ale czasem, właśnie to, jest najbardziej potrzebne. 



Ostatnio się śmiałam, że chociaż byłam wiele razy, nigdy nie miałam okazji zobaczyć Syrenkę, nie wiem, zawsze lądowałam gdzieś obok, albo zeszłam z trasy w drodze do sławnego pomnika i w końcu nigdy do niej nie dotarłam. I wreszcie, w tym roku, zupełnie przypadkiem i niespodziewanie - bo moja orientacja jest równa zeru. Trafiłam pod samiuteńką, kamienną płetwę syrenki ;)



Pod wieloma względami był to ważny dla mnie wyjazd. Nie miałam pojęcia, jak bardzo potrzebowałam nabrać dystansu do pewnych spraw, a dopiero gdy byłam daleko od domu, samotnie spacerując, zrozumiałam, że muszę wiele zmienić w swoim życiu.  Mimo, że szkolenie odbywała moja koleżanka, to mnie się udzieliła ta energia i chęć zrobienia czegoś o czym od dawna marzyłam, ale gdzieś po drodze zaniechałam realizacji. Mam nadzieję, że energii nie braknie:)



Chciałabym pokazać efekt laminacji rzęs, ale niestety jeszcze nie mam zdjęć, które były zrobione przed zabiegiem i już po nim, nie spodziewałam się, że będzie tak naturalnie i ładnie wyglądało, mimo, że nie jestem posiadaczką długich "firanek":) dla mnie, taka forma podkreślenia oka jest ładniejsza niż sztuczne, które kiedyś próbowałam nosić, wyglądały super, ale mi przeszkadzały:)).


Jeszcze troszkę moich ukochanych Łazienek. Nie umiem się zdecydować za co uwielbiam to miejsce. Jedno jest pewne, gdybym tam mieszkała, jeździłabym ciągle, żeby pospacerować alejkami i spotkać cudowne wiewiórki:)



maja 01, 2022

maja 01, 2022

To już 10 lat!

To już 10 lat!

 



Właśnie dziś, mija dziesięć lat od założenia bloga. Pamiętam ten dzień, a dokładnie wieczór gdy kliknęłam ten przycisk, gdzie oto, nie miałam pojęcia, jak bardzo ta strona zmieni mnie i moje życie. Bo na początku, nie wiedziałam, co będę pisała, co robiła. Po prostu to zrobiłam. Nie wiedziałam też, jak wielu ludzi poznam w tym wirtualnym świecie, jak wielu stanie się dla mnie ważnymi, a już na pewno nigdy w życiu, nie spodziewałabym się, że będę miała w sobie na tyle odwagi by wsiąść w samolot i polecieć na drugi koniec Polski, by spędzić kilka dni z kobietami, których nigdy w życiu nie widziałam na oczy. 


I właśnie o tym będzie ten post, o ludziach, dzięki którym zrozumiałam, że niemożliwe jest możliwe. A zawarte znajomości w internecie, mogą przenieść się poza niego. I o tym, na jak ogromne wsparcie w trudnych chwilach mogłam liczyć, kiedy zaistniała taka potrzeba. 




Na początku Irena - blog Zapatrzona w książki, na który was odsyłam. Och Irena, to kobieta, która jest po prostu cudowna. I chyba moje uczucie do niej, widać na tym zdjęciu. To wtedy poznałyśmy się osobiście. To wtedy, wymyśliłyśmy szalony pomysł, by pojechać na Targi Książki do Warszawy.  Impuls, jedno hasło, ona zamawiała bilety na pendolino, ja na samolot z Wrocławia. Czyste szaleństwo. Była jeszcze Agatka, wspaniała Agatka, która nas pilotowała - mimo, że w Warszawie była pierwszy raz! Jednak bez niej, byśmy zginęły, Agata, jeśli kiedyś to przeczytasz, wiedz, że od pierwszego spotkania byłaś dla mnie niesamowita i tak już zostało. 






Z Ireną, poznałyśmy się przez blog, a jakże inaczej,szybko poczułyśmy, że nadajemy na podobnych falach, mimo, że ja, ta wredna, przeciwieństwo dobrej i ciepłej kobiety, szalałam w internecie. Nie wiem, jakim cudem, nasze relacje tak fantastycznie się zgrały, ale musicie wiedzieć, że był taki czas, kiedy autorzy, których spotykałyśmy, myśleli, że jesteśmy prawdziwymi siostrami;) chociaż ja Irenę tak traktuje.   Jeśli nie znacie Ireny, szukajcie jej na instagramie lub blogu. Tak wartościowe osoby warto poznawać. 


Kolejną kobietą, która była poznana dzięki blogu, a z którą spędziłyśmy na wspólnym pisaniu o życiu i nie tylko, wiele nocy - jest Anita.  Pisząca cudowne opowiadania, którymi zaczytywałam się wieczorami. Bardzo mi ich brakuje, ale rozumiem, że w pewnym momencie, musiała przerwać swoje twórcze zapędy - chociaż ja wiem, że ta kobieta napisze książkę, która podbije rynek czytelniczy, a wtedy powiem - nareszcie! 

Bardzo byłam szczęśliwa, kiedy w końcu, po latach umawiania się na spotkanie, miałyśmy możliwość poznać, również na targach książki. 
Mam nadzieję, że przyjdzie ten piękny dzień, gdy zjawie się u Anitki, na obiecane deserki, bo ja o nich pamiętam:) 









Później była Sabinka, która mnie wypatrzyła w kolejce do jednej z autorek. Kobieta, prowadząca blog, wiele lat przede mną, można powiedzieć, że była dla mnie wzorem. Ja wtedy, nie miałam śmiałości u niej komentować. I właśnie Sabinka, podbiegła do mnie z radością, że w końcu mnie poznała, bo tak lubi czytać moje teksty. Nigdy nie zapomnę, jaka była wtedy onieśmielona i zdziwiona. Bo blog, miałam dopiero z 2 lata, nie bardzo czułam się pewna w tym świecie. Podziwiałam te już znane blogerki, które współpracowały bezpośrednio z autorami,
często czytały drugi jeszcze przed korektą - dla mnie, to było coś. I nagle, jedna z tych przeze mnie podziwianych, biegnie roześmiana, bo wypatrzyła mnie w tłumie. Nasza znajomość, trwa do dziś, co najciekawsze, okazało się, że chociaż Sabina, mieszka daleko, daleko, to w mojej miejscowości, do której się kilka lat temu przeprowadziłam. Mieszka jej wieloletnia przyjaciółka. 






Dzięki Sabince, miałam okazję poznać osobiście świetną pisarkę Madzie Kordel. Kto nie czytał książek Magdy, a lubi powieści obyczajowe,szczerze polecam. Seria Malownicze jest naprawdę urocza i pełna ciepła oraz wzruszeń. 
Ja Magdę, najpierw poznałam z jej bloga, uwielbiałam zaglądać na stronę, która miała pełno cudownego klimatu i takiej swojskości. 
Były czasy, gdy dzieliłyśmy się przepisami na różne okazje, podróżowaniem razem z Magdą i jej rodziną po pięknych terenach. Dlatego tamtego majowego dnia, podczas targów, gdy poznałam Kordelkę we własnej osobie, byłam naprawdę szczęśliwa. Wtedy, nie miałam pojęcia, że za kilka lat, będę gościła w jej domu. Musicie wiedzieć, że Magda, ma wspaniałego męża, który towarzyszy na każdym spotkaniu autorskim, tworzą razem niesamowity duet.  To dzięki Kubie, nauczyłam się robić, makaron ze szpinakiem - bo wcześniej, ciągle coś było nie tak, a Kuba, w czasie telekonferencji tłumaczył mi, jak mam krok po kroku, przyrządzać te niby prostą potrawę. Dzięki Kuba!:) 





Kasia Bulicz -Kasprzak, przypadkowo się okazało, że pochodzi z Lubania, miejscowości, obok której ja mieszkałam. A wszystko przez wysyłkę książki, którą Kasia mi chciała podarować. Rozpoznała kod pocztowy i później, miałyśmy możliwość poznać się na spotkaniu w Lubańskiej bibliotece. Również polecam książki Kasi, są bardzo ciekawe i można w nich spotkać trochę Lubania i okolic - co mnie zawsze bardzo cieszy. Kasia gościła mnie w swoim domu, podczas WTK, miałyśmy sporo czasu na przeróżne dyskusje. 


Podczas spotkania w bibliotece z Kasią Bulicz-Kasprzak, miałam przyjemność, poznania kolejnej autorki, której książki bardzo lubię i naprawdę szczerze polecam Pani Anny Marii Chmielewskiej. 
Jeśli jeszcze nie znacie, koniecznie przeczytajcie. Niesamowicie wartościowe opowieści, które na mnie robiły ogromne wrażenie. I lubię do nich wracać, chociaż to nie są cukierkowe historie. 





Jest i Kasia, z którą nie miałam jeszcze okazji się spotkać, a która jest mi niesamowicie bliska. Kasia, wspierała mnie w najtrudniejszym dla mnie czasie, dzięki niej, przeszłam w miarę "normalnie", przez chyba jednie z najgorszych przeżyć, jakie mogą spotkać kobietę. Dzieliła się swoją wiedzą i wsparciem. Często się zastanawiam, co bym zrobiła, gdybym wtedy, nie nie miała jej przy sobie? Wiele kobiet nie ma, zostają same, nie zrozumiane. Kasia trwała przy mnie, gdy straciłam dwie ciąże. Była moim przewodnikiem po wszystkich etapach, które towarzyszyły, dawała nadzieje, ale nigdy nie oceniała.  Wiem, że przyjdzie dzień, kiedy będę mogła wyściskać moją Kasię i podziękować jej, że była przy mnie, gdy świat wydawał się czarniejszy od czarnego, a gdy traciłam grunt pod nogami, łapała mnie i mówiła, że jeszcze będzie dobrze. 




Kiedy myślę o blogu -widzę ludzi, których dzięki niemu poznałam. Jedni weszli do mojego życia na stałe, z innymi mam kontakt nieco luźniejszy. Gdyby te 10 lat temu, ktoś powiedział, że zyskam tak wiele wartościowych znajomych, z pewnością bym się zaśmiała. Ja nawet nie planowałam ujawniać swojego imienia i nazwiska. Długo, bardzo długo byłam tylko loginem;). Chociaż wydarzyło się wiele przez tę dekadę, złego i dobrego. To nigdy, ale to nigdy, nie żałowałam decyzji założenia tej strony. Mam nadzieję, że kolejne lata, przyniosą nowe znajomości - nie tylko internetowe, bo jak widzicie na załączonych zdjęciach, stworzyliśmy zacną ekipę, która się trzyma. Piszemy do siebie, cieszymy z małych i dużych sukcesów, ale i wspieramy gdy zajdzie potrzeba.  Mój blog, to nie tylko książki, to ludzie, z którymi mogłam dzielić pasję. Mogłabym wymieć wiele, naprawdę wiele osób, ale boje się, że ten post, byłyby zbyt długi. I tak jest. Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które go przeczytają w całości. 



Cóż mogę więcej napisać, kochani - już poza blogowi znajomi i przyjaciele - dziękuję, że jesteście. 
A Was, nowi znajomi, zapraszam do pozostania na dłużej, mam nadzieję, że kiedyś, jeśli zechcecie, poznamy się poza stronami internetowymi - bo często, naprawdę warto, wyjść poza monitor:)



Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger