grudnia 31, 2016

grudnia 31, 2016

Życzenia

Życzenia

Kochani, miałam napisać recenzje. Nawet jest większa część. Jednak odpuściłam sobie. Życzenia ważniejsze. 
Jak wspomniałam kilka dni temu, ten rok, który dzisiaj żegnamy dał mi w kość. Wiem, że nie mnie jednej.  Dlatego nie będę już smęcić i pisać jak to było mi źle. Było. Czas minął. Teraz z nadzieją wyglądam jutra.  I chociaż wiem, że zwykła zmiana daty w kalendarzu nie sprawi cudu... to mimo wszystko nie przeszkadza w marzeniach:) 

Przyszłam z życzeniami. Niechaj Nowy Rok będzie wspaniały, a jeżeli przyjdzie się komuś zmierzyć z troskami, oby jak najprędzej minęły i nigdy nie zabrakło siły do walki o lepsze jutro.  Przesyłam wirtualne uściski i buziaczki! :) (: 


grudnia 30, 2016

grudnia 30, 2016

Caraval. Chłopak, który smakował jak północ

Caraval. Chłopak, który smakował jak północ

Wyobraźcie sobie, że od dziecka marzycie o udziale w grze, która może spełnić jedno wybrane życzenie. Zasady ustala tajemniczy człowiek, którego niewiele osób widziało. Jest obdarzony magią, dzięki której zasady są o wiele bardziej interesujące. Nie wiadomo jak od różnić rzeczywistość, od fikcji. Trzeba być ostrożnym, ale i  się wczuć. Wygrany może być tylko jeden, cena może być wysoka. Zadania do wykonania nieznane. W końcu otrzymujecie zaproszenie do Caravalu... Odważycie się zaryzykować?

Scarlett przez wiele lat wysyłała listy do Legendy, jej marzeniem było wziąć udział w corocznym Caravalu. W końcu nadszedł czas, kiedy przestała czekać, została zaręczona z nieznanym hrabiom. Pisywali do siebie listy, które napawały ją nadzieją na lepszą przyszłość. I nie chodziło o wielką miłość, tylko fakt, że w końcu będzie mogła wraz z siostrą opuścić wyspę, być z dala od okropnego ojca.

Niespodziewanie dziewczyna otrzymuje odpowiedź o Legendy, przy liście znajduje zaproszenia do Gry, dla siebie, siostry i narzeczonego. Po latach czekania i nadziei doczekała się, tylko teraz już nie czuje pragnienia przedostania się do wyznaczonego miejsca. Niebawem mają nastąpić zaślubiny, a po nich popłynie do nowego domu. Będzie bezpieczna — o ile przyszły mąż nie okaże się gorszy od ojca.

Scarlett postanowiła zrezygnować z udziału w grze, jednak jej młodsza siostra — Tella, ma nieco inne zdanie na ten temat. Za wszelką cenę chce pojechać na wyspę i poznać tajemniczego mistrza, zasmakować ryzyka, poczuć radość. Choćby miała za wszystko ponieść najwyższą cenę. Starsza siostra boi się gniewu ojca, nie ma pojęcia, w jaki sposób mogłyby dostać się na inną wyspę, ale tutaj z pomocą przychodzi nieznajomy żeglarz. Julian, przybił swoim statkiem do ich portu, miał zrobić przerwę i wracać. Dowiadując się o zaproszeniach, obiecuje obu dziewczętom pomoc. W zamian za uczestnictwo w grze.

Ucieczka z domu w sekrecie przed okrutnym ojcem. Tajemnicza wyspa i nieznajomy mężczyzna, którego Scarlett od początku nie polubiła. Gra, która rządzi się dziwnymi prawami. Tutaj magia jest na porządku dziennym. Kto jest sprzymierzeńcem, komu można zaufać? Gdzie szukać wskazówek, czas ucieka. Wygrana jest tylko jedna...

Nie wiem, jak to jest, ale czasami otrzymując zapowiedź nowej książki, czuję, po prostu wiem, że historia w niej zawarta będzie ciekawa.
Gdy otrzymała swój egzemplarz wraz z pięknym zaproszeniem do Caravalu, nie miałam jeszcze pojęcia, że rzeczywiście podczas czytania poczuje się jak uczestnik gry. Niewiele wiedziałam o autorce, debiutanckie książki bardzo często potrafią rozczarować, jednak gdzieś w środku czułam, że tym razem będzie dobrze. A było jeszcze lepiej, niż mogłam przypuszczać.

Zacznę od klimatu całości. Już sam wstęp jest ciekawy, mamy wgląd na listy, które słała Scarlett jako dziecko, prosząc o udział w grze. Ostatni jest inny, informuje o swoich zaręczynach i zaprzestaniu dalszych próśb. Poznajemy dziewczynę w chwili, gdy otrzymuje list od Legendy, list, o którym marzyła w dzieciństwie, teraz wydający się jak by spóźnionym. Pogodzona z nadchodzącą przyszłością chce zrezygnować. Dawne pragnienie straciło na mocy, gdy jako dziecko karmiona opowieściami babci, idealizowała sobie Caraval.

Na całe szczęście młodsza siostra ma inne plany, zapoznaje Scarlett z młodym żeglarzem, który proponuje pomoc w podróży. Scarlett oczywiście jest przeciwna, ale i temu potrafi zaradzić sprytniejsza Tella. Mimo sprzeciwu przyszłej mężatki wyruszają w podróż na nieznaną wyspę. Gdzie niebawem ma rozpocząć się pięciodniowa Caravala.

Zanim napiszę, jak wyglądało miejsce gry, co takiego spotkało naszych bohaterów, muszę wspomnieć, jak ich odbierałam. Bo przez bardzo, ale to bardzo długi czas, drażniła mnie Scarlett, normalnie nie potrafiłam jej zdzierżyć. I co najdziwniejsze, mimo że była niesamowicie irytująca, nie potrafiłam oderwać się od książki.

Autorka zrobiła coś genialnego, z jednej strony drażniąca Scarlett a z drugiej wyspa, zagadki, wskazówki naprowadzające i to przysłowiowe „coś”, co sprawiało, że czułam się uczestnikiem gry. I gdyby nie marudzenia dziewczyny, byłoby jeszcze lepiej.

Intrygował mnie Julian, nie wiedziałam, kim jest, niby jakiś żeglarz, ale cała jego wiedza na temat Caravalu wydawała się podejrzana. Po przybyciu na wyspę mają we trójkę wziąć udział w zabawie, ale nagle okazuje się, że Tella poszła sama, innym wejściem. Starsza siostra jest przerażona, że ojciec ich dopadnie i srogo ukarze nieposłuszeństwo. Dlatego przez długi fragment nie cieszymy się udziałem w grze, tylko jesteśmy świadkami jej lamentów.

I jak wspomniałam, dziewczyna denerwowała bardzo, ale mimo tego, czytałam z coraz większym zainteresowaniem, pochłonął mnie klimat wyspy, aranżacji miejsca, w którym znaleźli się uczestnicy, same reguły i wskazówki. Polecenia dodawały największego smaczku, aby dotrzeć na miejsce, trzeba było wypełnić wszystkie pięć zadań, co uwierzcie, wymagało sporo trudu i spostrzegawczości.

Nie byłam ciekawa czy Scarlett wygra, chciałam dowiedzieć się, kim jest Legenda, co zrobi na samym końcu podróży, akcja z każdą stroną nabierała tempa, ale.... zakończenie jest mistrzowskie.

Byłam zachwycona sposobem, w jaki autorka porywa czytelnika, weszłam w świat Caravalu, próbowałam odgadnąć, odpowiedzi, gdzie spodziewać się oszustwa, miałam swoje typy do samego Legendy — organizatora gry. Co najciekawsze, gdy zmierzałam już do końca, wydawało się, że wszystkie karty zostały odsłonięte, nagle...

Ze smutkiem odkładałam książkę, mając w głowie jeszcze więcej pytań, niż na samym początku. Przez pięć dni byłam uczestnikiem Caravalu, wraz z bohaterką, która po pewnym czasie przeszła przemianę, wpadłam w wir poszukiwań, odpowiedzi na zagadki i poszukiwaniach siostry. Zaskoczyły mnie ostatnie strony. Nie wiem jak dalej mam żyć. W dodatku cały czas odnoszę wrażenie, że wszystko, co napisałam, nie oddaje mojego zachwytu nad książką. Jest to jeden z najlepszych debiutów, jakie czytałam. Mam przeczucie, że niebawem, nazwisko autorki będzie bardzo znane.

Szczerze polecam, dajcie porwać się Caravalowi, I pamiętajcie, to tylko gra...


PREMIERA KSIĄŻKI - 15.02.2017


grudnia 29, 2016

grudnia 29, 2016

Żegnamy się z rokiem...

Żegnamy się z rokiem...


Co roku robię pożegnanie, omówienie minionego roku. Jednocześnie składając życzenia na ten kolejny, nadchodzący. Na który bardzo często czekamy z wytęsknieniem. I chociaż nie zawsze odczuwam różnicy między starym a nowym, tak tym razem odliczam. Najpierw były to miesiące, tygodnie, niebawem pozostaną godziny. 

Kiedy rok temu siedziałam z mamą, wyczekując 31-go, powiedziała mi coś, co sprawiło, że zaczęłam się śmiać. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że bardzo szybko będę musiała przyznać rację maminym słowom. Brzmiały następująco " To będzie rok przestępny, zobaczysz ile złego przyniesie i jak bardzo będzie trudny". Pomyślałam sobie - mamo, co Ty mi opowiadasz, jeszcze się nie zaczął a Ty już czarne wizje wprowadzasz. Jakże bym chciała żeby te słowa się nie spełniły, aby były tylko głupim zabobonem. 

Nie wiem, może każdy rok przestępny jest trudny, jak dotąd nie zwracałam uwagi, może nie wpasowywałam trudności w dany termin. Wiem jedno. Gdy wybije godzina zero, kiedy kartka kalendarza pokaże pierwszy stycznia 2017 chyba popłaczę się z ulgi i nadziei. Na coś lepszego. Bo rok 2016 przyniósł wiele złego, zbyt wiele smutku i cierpienia.  I chociaż były chwile gdy czułam nieopisaną radość. To gdzieś ta podła równowaga musiała sprawić, by dobre wspomnienia zostały przysłonięte smutkiem, czasem tragedią. 


Miało być dobrze, nie wierzyłam w pecha jaki przyniesie przyszłość. I jak u każdego były lepsze i gorsze dni. Uśmiech przeplatał się ze smutkiem. Czasem niepewnością. Patrzyłam w przyszłość i nie widziałam nic. To bardzo dziwne, nie mieć poczucia co będzie dalej, i chyba właśnie wtedy zrozumiałam, że coś się stanie. Tylko najpierw było złudzenie dobra. 

Często przypadki rządzą światem, tak było chyba pewnego lutowego dnia. Miałam być w pracy, miało mnie nie być w . Widać gdzieś ktoś, postanowił, że mam być w domu. Gdybym tego dnia była w pracy, byłby jednym z najgorszych dni w moim życiu. I chociaż na samo wspomnienie jest mi dziwnie, to cieszę się, że skończyło dobrze. Tego dnia zrozumiałam czym jest paraliżujący strach, kiedy najprostsze czynności stają się niewykonalne. Gdyby ktoś mi powiedział, że można w stresie zapomnieć numer na pogotowie - śmiałabym się. Teraz wiem, że gdy na Twoich oczach z kogoś uchodzi życie, możesz stracić rozum.  Do końca swoich dni zapamiętam, jak wygląda człowiek, który dostaje zawału,  nie miałam pojęcia jak ból potrafi zdeformować twarz. Uwierzcie, tego nie można zapomnieć. 
My mieliśmy szczęście, szczęście w całej tragedii...


Później nastąpiła niesplanowana decyzja o wyjeździe do Warszawy, może nic w tym wielkiego, ale dla mnie bardzo udana i pełna cudownych wspomnień podróż. Spotkanie z ukochaną Irenką, poznanie Agatki. Innych kobietek znanych tylko wirtualnie. Coś niesamowitego. Dzięki wyjazdowi zrozumiałam, że przypadkowo poznani obcy ludzie, potrafią całkiem bezinteresownie wyciągnąć pomocną dłoń. Mam na myśli Ewunię, dzięki niej dotarłam do Warszawy. Dobrzy ludzie istnieją, tylko nie zawsze potrafimy ich zobaczyć. 
Maj był pięknym miesiącem. Chodziłam naładowana pozytywną energią.  Trzy dni sprawiły, że czułam się wspaniale. 

I wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że za miesiąc wszystko się zmieni, że los przetasuje karty, wybierając bardzo brutalny zestaw. 
Czerwiec okazał się letnim miesiącem smutku. Bólu i rozpaczy. Nie można przygotować się na stratę kogoś bliskiego. I nie mówię o rodzinie. Często obcy ludzie są o wiele bliżsi. Może były jakieś znaki, może ta niewiadoma co dalej zwiastowała tragedie... może.  

Lato wydaje się przyjemnym okresem, w końcu oczekiwane urlopy, spotkania i wyjazdy. Mnie się kojarzy z żałobą. Odszedł człowiek, którego kochałam, który był dobrym i wartościowym człowiekiem. Pozostawił po sobie pustkę i smutek. Minęły miesiące a tęsknota nie znika. Później wyjechała najbliższa memu sercu osoba, zostałam sama. Rozumiałam i popierałam jej decyzję, tylko rozum z sercem nie zawsze potrafi współpracować. 


Gdybym chciała zrobić bilans, tych dobrych i smutnych chwil... Chyba lepiej tego nie robić. Łapałam się dobrych dni, kiedy los wydawał się przychylniejszy, kiedy na siłę wmawiałam sobie, że będzie dobrze. W końcu już nie muszę. Odliczam. Niech ten paskudny rok się wreszcie skończy. Jestem zmęczona. Czy nowy będzie lepszy? Przyniesie ulgę i chociaż troszkę spokoju? Ja w to wierzę.  Zaś ten mijający zapamiętam wybiórczo - chwile dzięki, którym mogłam uciec we wspomnienia i cieszyć nimi, kiedy było bardzo źle. 
Ten post nie miał być smutny, ale chyba taki wyszedł. Chciałam napisać więcej dobrego, ale nie umiałam.  Tęsknie za moją ukochaną przyjaciółką, za jej tatusiem, którego już nigdy nie zobaczę i nie usłyszę. Mam w pamięci wiele zdarzeń, teraz już tylko wspomnień. Kiedy umarł, zmieniło się wszystko. I chyba tej zmiany nie potrafię jeszcze zaakceptować. Może z czasem się to uda... 

Chyba  napiszę Wam życzenia w osobnym poście, tutaj jakoś mi nie pasują. Nie będę robiła podsumowania czytelniczego. Nie mam na to chęci, wybaczcie. Rok 2016 kojarzy się z tęsknotą i stratą.
Nie umiem napisać czegoś zabawnego, jak do tej pory. 
Ten Sylwester będzie dla mnie trudny.

grudnia 28, 2016

grudnia 28, 2016

Podarunek

Podarunek

Ostatnio przeżywałam kryzys z twórczością jednej z moich ulubionych autorek. Otóż, kiedy wpadłam w radość, że oto jest pisarka, której wszystkie książki pochłaniam, nagle stało się coś, co mnie zmartwiło. Kilka tytułów (niebawem o nich będę pisała), nie bardzo wpasowały się w mój czytelniczy gust. W dodatku odnosiłam wrażenie jakby autorka, chwilami gubiła swój charakterystyczny styl. Dlatego, gdy ukazało się wznowienie Podarunku, zainteresowałam się nim z pewną dozą niepewności.

Jak odebrałam ten tytuł? Zniechęcił mnie do autorki, a może sprawił, że ponownie pokochałam jej twórczość? Wyjaśnię w dalszej części tekstu.

Okres przedświąteczny zdaje się jednym, z najbardziej szalonych. Ludzie dają ponieść się pędowi ku czemuś, szukając prezentów, produktów i całej reszty. A gdy dojdą do tego odpowiednie dekoracje i reklamy nawołujące do zakupów, nie jeden zapomina o zdrowym rozsądku.

Lou nie pamięta by dał się kiedyś temu ponieść, raczej przyglądał się tym wszystkim pędzącym z okien biurowca. Jego priorytetem były inne sprawy niż sprawunki świąteczne. Praca. Pochłaniała każdą chwilę życia. Nic nie było ważniejszego od pięcia się na wyżyny kariery. Będącym wyznacznikiem jego istnienia. Mężczyzna zatracił się w swojej perfekcyjności. Dawno temu usłyszał słowa, które wziął do serca, aż za bardzo.

Lou posiadał nie tylko wspaniałą pracę, ale również rodzinę. Żonę i dwójkę dzieci. Pracował dla nich, aby nie zabrakło niczego. I owszem, mieli piękny dom, mogli spełnić każdej zachcianki, brakowało tylko jego samego. Ruth była dla dzieci matką i ojcem, bo ten zajęty karierą zapomniał, jakie należą do niego obowiązki - poza zarabianiem pieniędzy.

Tego dnia Lou spieszył się jak zwykle, ale nagle został zatrzymany, tuż przed wejściem do biurowca. Jakiś bezdomny zagadnął, ich rozmowa była dosyć dziwna. Gabe mówił o ludziach, których identyfikował poprzez buty, potrafił rozpoznać każdego styl chodzenia. Zapamiętywał o której godzinie, jaka para opuściła budynek, albo weszła. Informacje te wydały się dla Lou bardzo interesujące. Jako człowiek sukcesu nie mógł pozwolić sobie na żadne potknięcie. Nikt i nic, nie mogło być przed nim. Nie wyobrażał sobie, by opuścić ważne spotkanie na rzecz jakiejś imprezy rodzinnej. Bo cóż mogło być ważniejsze od zasług w pracy?

Pomagając bezdomnemu, nie jest do końca świadomy swoich decyzji, wie jedno, że może mieć dzięki temu korzyści. Jednak po pewnym czasie tajemniczy Gabe, zaczyna zachowywać niepokojące, dla Lou z każdym dniem stanowi coraz większą zagadkę. Zwłaszcza pojawianie się go w dosyć nietypowych momentach w chwili, gdy powinien znajdować w zupełnie innym miejscu. Kim jest tajemniczy bezdomny? Dlaczego pojawił się przed biurem Lou?

Dosyć szybko przeczytałam książkę, ku mojej radości fabuła wciągała od samego początku. I może nie stanowiła wielkiej zagadki oraz nie zastałam tu niespodziewanych zwrotów akcji - bo nie oszukujmy się, podobnych historii traktujących o zapomnieniu znajdziemy wiele. Ahern nie porusza nowego tematu. To prawda, jednak robi to w bardzo ciekawy i trafiający do odbiorcy sposób.

Poznajemy Lou, człowieka zapatrzonego w siebie i własne potrzeby. Nie myślącego o nikim. Jego potrzeby i pragnienia stanowią priorytety. Dąży do najwyższego szczebla w drabinie kariery. Na początku chciał zapewnić jak najlepszy byt rodzinie - tak twierdził. Później okazało się, że ciągle czegoś mi brakuje. Musi być numerem jeden. Tylko do tego potrzebny jest czas. Dlatego Lou poświęca rodzinę, kontakty z dziećmi, relacje z żoną na rzecz pracy. Bo przecież tak trzeba. Oni mają tam w domu wszystko. Ruth może sobie wynająć nianie, wyjść, by odpocząć. Stać ich na ten luksus. On musi pracować, jeździć na spotkania. Występ córeczki w przedszkolu? Nieważne, w końcu może mu pokazać, co zrobi w domu, jaki problem? Przecież o tej samej godzinie jest umówiony z jakimś dyrektorem.

Pomyślnie dokonane transakcje, kończące się w barze przy drinkach, kobiety, które dotrzymywały towarzystwa. Obiecywał sobie, że nie będzie zdradzał żony, ale od jakiegoś czasu odsunęli się od siebie, więc chyba nic w tym złego? Niewinne flirty, żadnej nie obiecywał czegoś więcej...

I pojawia się Gabe, a dokładniej Gabriel, który nie ma problemu z wyrażaniem własnych spostrzeżeń, które nie zawsze przypadają do gustu Lou. Nikt nie wie, kim jest bezdomny, skąd się wziął, ale ma on w sobie coś takiego, co budzi sympatię.

Relacje obu mężczyzn są dosyć dziwne. Bezdomny nie tyle próbuje uświadomić coś Lou, on tylko od czasu do czasu rzuca przytyki, pojawia się tam, gdzie nie powinien, często wprawiając mężczyznę w konsternacje a czasem i irytację. Jaki ma cel pojawienie się nieznajomego?

Kto poznał twórczość Cecelii Ahern, wie, o czym traktują jej książki, przeważnie w treści ukryte są przesłania. Mające na celu uświadomić ludziom by zatrzymali się, zastanowili nad własnym życiem i jeżeli jest taka potrzeba. Zmienili, póki jest jeszcze czas. I właśnie o czas chodzi w Podarunku. Lou jest przekonany, że zdąży ze wszystkim. Z przyjęciem urodzinowym ojca, ze spotkaniami w zarządzie. Będzie wszędzie i nic nie poświęci. Bo w końcu jest idealny. Nie zdaje sobie tylko sprawy z jednego. Czas nie poczeka, nie zawróci. Nie odda mu chwil, które stracił, siedząc na zebraniu.

Podsumowując, książka jest ciekawa i mądrze napisana, czasem wydaje się lekko nierealna, oderwana od rzeczywistości. Lou nas denerwuje, Gabe intryguje. Jednak najważniejsze jest co innego. Każdy, kto chce poznać jak zakończy się historia Lou, powinien sięgnąć po Podarunek. Ciekawa i nawet wzruszająca historia. Polecam.
 
 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa
 

grudnia 27, 2016

grudnia 27, 2016

November 9

November 9
źródło


Niemalże o każdej nowej książce Collen Hoover, jest bardzo głośno. Jakby sam fakt, że autorka wypuściła w świat swoje nowe dzieło, gwarantowało czytelnikowi niezapomnianą lekturę.
Polubiłam twórczość pisarki i chociaż nie mogę powiedzieć, że każda z przeczytanych książek podbiła moje serce, to jednak przyznać muszę, że inne wryły się w moją pamięć na bardzo długo. Dlatego gdy pojawia się nowa powieść, jestem jej bardzo ciekawa. Hoover ma sobie coś takiego, co przyciąga uwagę, może jej styl, może zmysł obserwacji ludzkich zachowań? Sama nie wiem, jedno jest pewne. Kobieta posiada talent.
Oczekiwałam November 9 i w końcu zasiadłam do czytania najnowszego tytułu, czy trafił w mój czytelniczy gust?

Fallon i Ben spotykają się zupełnie przypadkowo. On zwraca uwagę na dziewczynę, która ma spotkanie z ojcem w restauracji. Nastolatka nie do końca jest zadowolona z przebiegu rozmowy, jaką prowadzą i kiedy sytuacja zaczyna stawać się napięta, nagle pojawia się nieznajomy chłopak — z odsieczą. Przysłuchując się rozmowie tych dwojga, nie potrafił zignorować zachowania ojca, który w obcesowy sposób komentował sytuację córki, w jakiej się aktualnie znajduje.

Dwoje nieznających się nastolatków, ona za kilka godzin ma samolot. Przeprowadza się do Nowego Jorku, więcej nie zobaczy chłopaka, który postanowił stanąć w jej obronie. Nigdy nie spotkała się z czymś podobnym.

On nie planuje dalszych spotkań, w końcu ich znajomość zakończy się w chwili, gdy dziewczyna wsiądzie na pokład samolotu.

Oboje postanawiają kontynuować dziwną znajomość przez czas, który pozostał do wylotu. Spędzają wspólnie kilka godzin, które są przełomowe dla obojga. Dlatego obiecują sobie, że nie będą kontaktować ze sobą przez cały rok, ale 9 listopada spotkają ponownie. I opowiedzą, co wydarzyło się w minionym czasie.

Ben obiecuje pisać książkę, która ma opowiadać ich historię poznania. Niby zwykły żarty, w końcu znali się zaledwie niecały dzień, a jednak coś się wydarzyło. Za rok ma odbyć się kolejne spotkanie, do tego czasu żadnego kontaktu. Czy można dotrzymać obietnicy, komuś z kim rozmawiało się tylko kilka chwil?

Dwoje nastolatków. Dwie historie. Fallon uratowana z pożaru, nosząca szpecące blizny na ciele. I Ben, chłopak wesoły i pełen pozytywnej energii....

Blizny, mogą być nie tylko na naszym ciele, ale również na duszy. Tylko tych, nie tak łatwo jest dostrzec.

Książkę miałam czytać w zupełnie innym terminie (Madziu wybacz mi !!), ale akurat trafiła się bezsenna noc, szkoda było zmarnować czas na leżenie, złapałam więc za November, myślałam, że poczytam kilka stron i zmorzy mnie sen. Tak się nie stało. Nie wiedzieć kiedy książką mnie wciągnęła tak bardzo, że nie potrafiłam się oderwać. I chociaż fabuła nie jest aż tak porywająca, nie trzyma w Bóg wie jakim napięciu, to czytałam z zainteresowaniem.

Przede wszystkim postaci. Hoover jest mistrzynią w kreowaniu postaci. Każdy jest wyrazisty, żadne ideały. Ludzie, których możemy spotykać każdego dnia.

Ben i Fallon mieli swoje wady i zalety, dzięki czemu oboje stali się bardziej realni i wiarygodni. Rozumiałam kompleksy dziewczyny, która nie potrafiła przebić się przez skorupę, w jaką się zamknęła. Tak bardzo nie chciała, aby ludzie zwracali uwagę na jej blizny, że osiągnęła skutek odwrotny.

Natomiast Ben był świetny, nie jakiś przesłodzony ideał. Jego postać ma w sobie coś takiego, co sprawiło, że od początku wzbudzał sympatię, nie wiedziałam czym, to było, ale gdy tylko przysiadł się do stolika Fallon, wiedziałam, że on będzie kimś interesującym.

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o przyjaciołach dziewczyny — Amber i jej chłopaka Galena. No genialni, uśmiałam się dzięki nim wiele razy. Takich znajomych tylko zazdrościć i życzyć każdemu.

I teraz słów kilka o całej fabule. Gdy doszłam do fragmentu, w którym Fallon i Ben omawiają swoje spotkania raz w roku, miałam odruch powiedzieć — zaraz, zaraz. Coś już takiego było. Tylko po chwili dotarło do mnie, że oni obiecali sobie brak kontaktu, do czasu kolejnego spotkania. Kolejną sprawą była książka, którą pisał chłopak. Bardzo długo nic o niej nie wiemy. Akcja toczy się dosyć luźno. Niewiele wiemy o samym wypadku, co spowodowało pożar. Autorka bardzo długo trzyma w tajemnicy przeszłość Bena, co działo się z nim przed spotkaniem z Fallon.

Ogólnie bardzo mało wiemy o naszych postaciach, na wszystko trzeba czekać do kolejnych rocznicowych spotkań. Wszystko idzie sobie w ciekawym kierunku, kolejny rok i nagle... Bum. Siedziałam tak troszkę oniemiała, no nie bardzo spodziewałam się takiego obrotu sprawy, do tego stopnia, że zbombardowałam biednego Bujaczka pytaniami, co, jak i dlaczego (oczywiście nie udzieliła żadnej odpowiedzi, poza poleceniem — czytaj!) No i czytałam.

Coollen Hoover kolejny raz stawia przed czytelnikami historię o ludziach, takich zwyczajnych. Mających swoje marzenia, dążących do wytyczonych celów. Takich, którym czasem los postawi na drodze ku szczęściu przeszkody. Jedni radzą sobie lepiej, inni wcale — co nie znaczy, że się poddali. Jak w przypadku Fallon, ona przeżyła koszmar, coś, co odwróciło jej życie o 180 stopni, zmieniła się i wycofała. Potrzebowała czegoś, co sprawiłoby, że ponownie uwierzyłaby w swoje siły, tym kimś był Ben, dzięki niemu pomalutku odbudowywała samą siebie. On za sprawą dziewczyny stawał się kimś innym, odnajdywał dalszy sens swojego życia. Potrzebowali siebie nawzajem, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy.

Może nie jest to powieść łamiąca serce, jednak były chwile, kiedy odczuwałam smutek i ogromne współczucie. Gdy naprawdę identyfikowałam się z rozpaczą każdej z postaci. Polubiłam oboje i im kibicowałam, ale czy ta historia będzie miała pozytywne zakończenie? Tego polecam dowiedzieć się z samej książki, którą warto przeczytać. Zwłaszcza jeżeli jest się fanem twórczości Hoover.

grudnia 21, 2016

grudnia 21, 2016

Chemia naszych serc

Chemia naszych serc


Dzisiaj przychodzę z opinią do książki, która bardzo szybko zaczęła zbierać same pozytywne recenzje. Będąc osobą podatną na sugestie, stwierdziłam, że i ja chcę przeczytać. W końcu taka genialna oderwać się nie można. Niebanalna i porywająca. Łamiąca serce i nie wiem co jeszcze....

Książkę dostałam, uszczęśliwiona zasiadłam do czytania a moje wrażenia, są następujące.

Poznajemy Henry'ego, nastolatka w ostatniej klasie szkoły średniej. Jest młodzieńcem niemalże idealnym, grzecznym i dobrze się uczącym. Nie mający na koncie żadnych wybryków, które kojarzone są z chłopcami w jego wieku. Nie. Henry to męska wersja wzoru cnót i romantyczności. Jeszcze nie miał okazji się w nikim zakochać, ale oczekuje tego momentu niemalże jak zjawiska atmosferycznego, którego nigdy nie widział, ale słyszał, odkąd pamięta.

Nastolatek od pierwszej klasy marzył, aby objąć stanowisko redaktora naczelnego szkolnej gazetki. Pracował żmudnie i wytrwale. I oto okazuje się, że gdy jest już bardzo blisko, nauczyciel proponuje posadę jemu i nowej uczennicy, która wcale nie ma ochoty piastować stery. Henry czuje się zirytowany i rozżalony, przez tyle lat zabiegał a tutaj, pojawia się jakaś nieznajoma i od razu dostaje jego marzenie. W dodatku jeszcze śmie odrzucić propozycję. Coś nie do pomyślenia.

Grace ma tajemnice. Ubiera się dosyć specyficznie. Dokładniej mówiąc po chłopięcemu, jakby nie zwracała uwagi na wygląd. Pierwsze lepsze koszulki, bluzy, spodnie. Wszystko w klimacie męskim. Włosy trudno określić, kiedyś może były ładnej, teraz wyglądają żałośnie. Dziewczyna utyka i nikt nie wie, skąd się wzięła. Dlaczego nie zależy jej na własnym wizerunku i relacjach z rówieśnikami? Chodząca zagadka...

Nie będę pisała, że w jakiś sposób losy tych dwojga się splotą i jak to się zacznie między obojgiem dziać Bóg jeden wie co. Nie. Nie napiszę czegoś takiego.

Szczerze mówiąc, gdybym miała napisać, co myślę, tekst nie nadawałby się do publikacji. Dlatego spróbuje, jakoś uporządkować myśli, ubrać własne emocje w bardziej odpowiednie słowa...
Cały czas podczas czytania, zastanawiałam się, w którym momencie zacznę czuć, ale nie irytację a poczuję klimat książki. Czekałam i czekałam, niestety się nie doczekałam. Autorka pomysł mogła mieć dobry, lecz co z tego. Skoro nie przyszło jej do głowy, aby włożyć w swoją historię emocje i naturalność. To „coś”, dzięki czemu odbiorca po przeczytaniu kilku stron wpadnie w wir wydarzeń albo czegokolwiek czym „częstowała” w tekście.

W zasadzie bardzo lubię, kiedy w fabule mamy wgląd na wymianę wiadomości bohaterów, e-maile czy też inne komunikatory. Bez znaczenia. Jednak rozmowy Grace i Henry'ego były, nie wiem sama, co to było. Bez ładu i składu. I albo jestem już tak przestarzała i różnica pokoleniowa zwyciężyła, albo pani Sutherland coś się pomyliło, ponieważ jak żyję, nie widziałam, aż tak drętwych wiadomości.

Kolejna sprawa. Gdzie była tytułowa chemia serc"? Może ktoś ją znalazł? Nie mogę opisać relacji, nie mogę zdradzić. Jednak jeżeli tam była chemia, to ja powoli zaczynam wierzyć w krasnoludki i królewnę śnieżkę, z naciskiem na krasnoludki.

Henry dla mnie był dziwny, sztuczny jakiś mimozowaty. Totalnie nie jak młody facet, który mając postrzelonych znajomych, zachowuje się niczym oderwany od rzeczywistości. Ogólnie oni wszyscy byli specyficzni. Rozmowy znajomych — Panie Boże, zrzuć mi słownik, ponieważ nie widziałam w nich nic śmiesznego, kojarzącego z beztroską nastolatków.
Chociaż i tak, nic bardziej nie rozłożyło mnie na części, jak — rozmowy z rodzicami. Nie wiem, jak jest w Ameryce. Czy rzeczywiście relacje z dziećmi są aż tak swobodne? No ja mając 16 lat, nie rzucałam żarcików do mamy, typu - „wychodzę się schlać i sponiewierać. Bardzo możliwe są grupowe orgie".
Odnoszę wrażenie, że pani autorka bardzo chciała stworzyć młodzieżową, troszkę wesołą, ale jednak dramatyczną powiastkę i tak bardzo się starała, że zmarnowała wszystko. Od a do z. Nic tylko pogratulować.

Bo uwierzcie, tajemnica Grace była smutna i można było jej współczuć. Gdyby zostały włożone prawdziwe emocje ale  coś takiego spłyconego. W dodatku zakończenie. Chyba już sobie odpuszczę komentowanie.

Chemia naszych serc — książka, która nie ma sobie ani kropelki chemii, dzięki której fabuła poruszyłby najczulsze struny, dzięki czemu przeżycia bohaterów byłyby naszymi. Nic takiego nie znalazłam. Bardzo mi przykro.

Decyzje o przeczytaniu pozostawiam do indywidualnej oceny, nie chcę na nikogo wpływać. Mnie się nie podobało i czytanie zamiast przyjemnością było męczarnią.
 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies 

grudnia 20, 2016

grudnia 20, 2016

Mój przyjaciel orzeł - Film

Mój przyjaciel orzeł - Film
źródło

Bardzo lubię filmy z motywem zwierzęcym w roli głównej, dlatego, gdy zobaczyłam zapowiedź do Mój przyjaciel orzeł, wiedziałam, że chce go zobaczyć. Zasiadłam do oglądania zaraz po otrzymaniu płyty DVD. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Przeczytanie opinie były dosyć krytyczne, ale czułam, że w moim przypadku niewiele wpłyną na odbiór opowieści ukazanej przez Gerardo Olivares i Otmar'a Penker. Jaką historię ukazuje film?

Pierwsze sceny ukazują przepiękne widoki przyrody zaś narrator (w wersji oryginalnej Jean Reno, polskiej Władysław Kowalski), zaczyna opowieść o dwóch braciach orłach oraz o tym, jak życie jednego z nich splotło się z małym chłopcem Lukasem (Manuel Camacho). Lukas stracił matkę w pożarze domku, teraz mieszka wraz z ojcem (Tobias Moretti). Nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Chłopiec, który nie potrafi zapomnieć tragicznej nocy i ojciec pozostawiony sam ze swoją żałobą i dzieckiem, które jest inne, niż by sobie tego życzył. Albo po prostu On sam nie próbował znaleźć wspólnego języka z również skrzywdzonym przez los chłopcem. Równocześnie obserwujemy jak w gnieździe orłów, wykluwają się pisklęta. Jedno jest silniejsze od drugiego. Wydaje się z góry przesądzony los młodszego o kilka minut. Widzimy jak pisklęta dorastają i niebawem zabraknie miejsca dla obu przy matce, która może zająć się tylko jednym z nich. I w ten oto sposób, prawem przyrody, jedno orlątko zostaje wypchnięte z gniazda na pewną śmierć. W czasie gdy bezbronny młody orzeł daremnie nawołuje matkę o pomoc, nieoczekiwanie zamiast niej, pojawia się chłopiec. Kochający przyrodę, nieumiejący skrzywdzić żadne zwierzę. Postanawia zaopiekować się osieroconym młodym. Zdając sobie sprawę, że ptak będzie potrzebował uwagi i poświęcenia. Wszystko oczywiście dzieje się w tajemnicy przed ojcem, który od lat kłusuje na dziką zwierzynę. Lukas nieznający się na orłach nieudolnie będzie próbował sprostać zadaniu, jednak otrzyma pomoc w postaci starszego mężczyzny o imieniu Danzer (Jean Reno), znającego na obyczajach dzikich zwierząt. Służący radą i wsparciem w trudnych chwilach opieki nad dorastających ptakiem.

Film ukazuje więź, jaka nawiązuje się między małym chłopcem a dzikim ptakiem, trudy w opiekowaniu się wymagającym pisklęciem. Tego, jakie zagrożenia czyhają na każdym kroku. W końcu Lukas nie mógł trzymać ocalałego w domu. Musiał zapewnić mu bezpieczeństwo daleko od domu... Zdaję sobie sprawę, że sam opis nie działa zbyt przekonująco, ale ja również nie miałam pojęcia co, tak naprawdę reżyser chciał ukazać widzom.

I chyba nie spodziewałam się, że film wywrze na mnie tak wiele emocji. Ponieważ już od samego początku jesteśmy świadkami, jak brutalna potrafi być przyroda i chociaż nie możemy mieć żalu o takie, a nie inne prawa, to jednak serce boli na widok cierpienia tego słabszego zwierzęcia. Dlatego, kiedy z gniazda zostaje wyrzucone drugie pisklę, będę szczera przeżywałam bardzo mocno. Kibicowałam małemu Lukasowi, by poradził sobie w wychowywaniu tego jakże pięknego i zarazem wymagającego ptaka. Przyglądałam się więzi, która z każdym dniem się umacniała między tym dwojgiem. Zdając sobie sprawę, że w końcu nadejdzie dzień, gdy Abel (takie imię nadał chłopiec orłu) będzie musiał zostać wypuszczony na wolność. Opuścić chłopca i zmierzyć z czasem okrutnym światem.

Dodatkowo ogromnym i chyba jednym z największych atutów filmu są cudowne ujęcia przyrody. Widoki niekiedy zapierające dech w piersi. Naprawdę coś niesamowitego. Dla samego podziwiania przyrody warto obejrzeć film.

źródło


Gdzieś przeczytałam, że film ma mnóstwo niedociągnięć, ponieważ ukazuje historię chłopca, który nie pobiera żadnych nauk. Mieszka wraz z ojcem na jakimś odludziu. Nagle znaleźli się obrońcy edukacji i całej reszty. Mnie jednak wydaje się, że w przekazie filmu chodziło o coś zupełnie innego. Nie jest nigdzie powiedziane, w jakim czasie została osadzona akcja. Zresztą nawet w dzisiejszych, również można znaleźć miejsca, gdzie ludzie żyją zgodnie z przyrodą, z daleka od cywilizacji. No cóż, jak się chce przyczepić, to powód zawsze się znajdzie.

źródło

Oglądałam film przepełniona emocjami. Płakałam, zachwycałam i kibicowałam bohaterom. Tak bardzo chciałam, żeby orzeł dorósł i jego historia znalazła dobre zakończenie. Natomiast ojciec znalazł kontakt z własnym synem, by przestali być dla siebie obcy. Tragedia, która się wydarzyła, zamiast umocnić ich relacje, rozdzieliła. Obaj zamknęli w swoim bólu i tęsknocie. 

W filmie nie ma wielu dialogów a mimo to, jest tak bardzo wymowny. Dodatkowo ogromne brawo za muzykę. Sarah Class stworzyła chwytające za serce nuty. Cały czas jestem pod wrażeniem dźwięków, które działają na emocjach widza. Takie właśnie filmy chcę oglądać.

Komu mogę polecić film Mój przyjaciel orzeł? Uważam, że film jest skierowany do każdego widza. Można oglądać samemu albo rodzinnie. Każdy kto, chociaż w maleńkim stopniu interesuje się pięknem przyrody, będzie pod wrażeniem tej produkcji. Szczerze i od serca polecam

Jeszcze Wam kochani podrzucam zwiastun, żebyście zobaczyli fragmencik z przepięknymi widokami i muzyką :)


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

grudnia 18, 2016

grudnia 18, 2016

Dary Anioła. Miasto kości

Dary Anioła. Miasto kości


Dzisiaj przychodzę do Was nie tyle z opinią, ile notatką na temat książki i filmów Dary Anioła. Miasto kości. Chyba niemalże każdy słyszał o słynnej serii Cassandry Clare jak nie dzięki zapoznaniu z książkami, to chociażby filmem. Broń Boże serial — o tym za chwilę.

Dla tych nieznających. Nie mających pojęcia, o czym mowa. Nakreślę kilka słów wprowadzających. Bo w końcu tekst będzie należał do opinio podobnych;)

Zacznijmy od jednej z głównych bohaterek 
Clare. Z pozoru zwykłej nastolatki, mieszkającej z matką, ojciec niestety poległ na jakiejś wojnie w Iraku. Taka jest oficjalna wersja niebycia tatusia z rodziną. Dziewczyna ma przyjaciela Simona, który jest przy niej od wczesnego dzieciństwa. Dokładnie nie wiem ile się znają, ale mniejsza o szczegóły.

Pewnego wieczoru wybierają się do klubu - Pandemomium ( mam nadzieje, że nie przeoczyłam czegoś istotnego w nazwie, książka jest zbyt daleko żeby sprawdzić — najwyżej zostanę potraktowana hejtem za nieznajomość szczegółów). Wchodzą sobie do klubu za rzucającym się w oczy młodzieńcem mającym niebieską fryzurę, przez co bardzo skupia na sobie uwagę nie tylko płci pięknej. Simon również zainteresował się potencjalnym rywalem, jednak nie ze względu na urodę a fakt, że przyjaciółka nie mogła oderwać od niego oczu (ach ta skrywana zazdrość). Pominę kilka zdarzeń, dojdę do najważniejszego.

Impreza się rozkręca, nasza panna cały czas obserwuje niebiesko
włosego, kiedy nagle zbliża się do niego przepiękna dziewczyna. Później oboje zmierzają w ustronnym kierunku. Rozumiecie, przynęta złapała, trzeba korzystać... Nic z tych rzeczy co Wam wpadło do głowy. Otóż piękność ma troszkę inne plany względem swej niebieskiej ofiary. Clare, przez którą przeleciały dreszcze niepokoju, postanawia sprawdzić, czy aby wszystko w porządku. I na zapleczu staje się świadkiem czegoś strasznego. Piękna dziewczyna wraz z dwoma kompanami postanawiają zaciukać niebieskiego. Clare wpada niczym obrońca utrapionych, chce uratować nieszczęśnika. Oprawcy są w szokubo jak PRZYZIEMNA ich widzi.

Okazuje się, że ich troje, są NOCNYMI ŁOWCAMI (nie mylić z mordercami), oni owszem zabijają, ale demony. Jakim cudem Clare ich zobaczyła? Jest to ogromną zagadką dla wszystkich.

Nieco później... dzieje się straszna rzecz. Spanikowana matka Clare dzwoni by, ta nie wracała do domu, oczywiście co robią posłuszne nastolatki? Biegną sprawdzić do domu, dlaczego matka im zabroniła. Oczywiście jak się zapewne domyślacie decyzja nie była mądra — cóż wymagać od nastolatki. W domu czyha na niegrzeczną córkę dosyć osobliwa niespodzianka. W postaci demona- pożeracza. Fajna nazwa prawda? Nasza nieustraszona zabija demona, Jace — jeden z nocnych łowców, postanawia dziewczynę zabrać do Instytutu, gdzie znajduje się ich siedziba. Co dzieje się dalej, tego nie zdradzę, może ktoś zechce przeczytać książkę, ewentualnie obejrzeć film...

Teraz co nieco o moich wrażeniach. Zacznę od tego, że popełniłam ten kardynalny błąd i obejrzałam najpierw film a później, wzięłam za książki. Nie miałam serii, chociaż bardzo jej swego czasu pragnęłam. Dlatego w akcje dramatu postanowiłam złamać własne zasady. Teraz będę troszkę porównywała film i książkę.

Przeważnie bywa tak, że film ma się nijak do książki i przegrywa w przedbiegach. W tym przypadku i w moim odczuciu film wydaje się jakoś lepszy. I szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, dlaczego został aż tak nisko oceniony. Aktorzy zostali fajnie dobrani — słyszałam wiele protestów, że Jezusie kochany, co za strasznie niepasująca obsada. Dla mnie teraz po zaznajomieniu z książką pasuje jeszcze bardziej. Mało tego, aktor wcielający się w postać Jace'a (Jamie Campbell Bower) świetnie odnalazł się w tej roli. Nie wyobrażam sobie by, mógł go zagrać ktoś inny. Podobnie było z Clare (Lily Collins) fakt, mogli dziewczynie zrobić bardziej rude włosy, bo w filmie są po prostu brązowe. Chociaż i tak jak dla mnie, mistrzostwem jest Magnus Bane (Godrfey Gao) cudowna charakteryzacja, te kocie spojrzenie( Mrrauu).

Ogólnie patrząc z perspektywy, to muszę się przyznać, że książkę czytałam z mniejszym zainteresowaniem, niż sobie wyobrażałam po zobaczeniu filmu. Siadłam do lektury. Było przyzwoicie, ale bez fajerwerków.

I nie było tak dlatego bo wiedziałam co będzie, już kilka razy sięgałam po książkę, na podstawie której oglądałam film. I nie miałam podobnego problemu. Wręcz przeciwnie. I szczerze mówiąc, ciesze się, że oglądałam film, ponieważ do każdej postaci mogłam przypisać konkretny wizerunek.

Ubolewam, że seria nie została nakręcona do końca. Twórcy po słabym odzewie ( przepraszam kogo? Ja chcę i to bardzo!) zrezygnowali z dalszych części. Ktoś inny wziął się za pisanie scenariusza i stworzył.... Tragiczny serial. O Boże Litościwy. W akcie desperacje i tęsknoty do normalnej produkcji włączyłam. I na wstępie umarłam z rozpaczy. Nad poziomem.

Na początek obsada. Została całkowicie zmieniona. Lily Collins zastąpiło jakieś dziewczątko z nie powiem jakim wyrazem twarzy i jeszcze gorszym sposobem bycia. Jej mimika, głos i całokształt sprawiały, że miałam ochotę zaciągnąć za rudę kłaczki poza kamery. Niestety nie mnie decydować.

Odtwórca Jace'a - hmmm szału nie ma, ale też bez tragedii. Jak na blondyna to też coś przegięli z przyciemnieniem;) Może zabrakło rozjaśniacza? Za to Clare jest ruda i głupia jak but. Albo dwa buty.

Zostawię już biednych aktorów. Przejdę jeszcze do zgodności. Ja nie wiem, czy to jakiś był festiwal. Kto wykombinuje najgłupsze sceny czy jak. Film pełnometrażowy odbiegał od oryginału. Ok, nie ma co dyskutować, jednak tam nie ma czasu na drobiazgi. Co innego serial. W tym czymś zrobili tak płytką i badziewną fabułę, że siąść, płakać, zastanawiając, nad czym bardziej. Poziomem odbiorców czy tego, jak twórcy obrażają widza, wypuszczając podobny wytwór....

Nie wiem, co mogłabym polecić. Książki są dobre — już zdradzę, że Miasto popiołów czyta się o niebo lepiej niż kości. Na pewno opiszę jak było dalej i czy warto. Natomiast szczerze i od serca NIE polecam serialiku. Koszmar. Strata czasu i kalorii. Nawet zimą.

Na zakończenie pozwoliłam sobie na małe porównanie aktorów - bo kto mi zabroni ;) 

źródło



Clare - Wydanie by Lily Collins

No nie jest ruda, ale ma o niebo mądrzejszy wyraz twarzy i mnie osobiście bardzo podoba jej gra aktorska. W sumie nie mogę się przyczepić do braku rudości. Tak lubię tę aktorkę;)











źródło
 
Jace - Jamie Campbell Bower

Zdradzić wam tajemnicę? Nie znosiłam tego aktora w Zmierzchu, nie mogłam na niego patrzeć. I kiedy wystąpił w tym filmie, nie mogę zrozumieć dlaczego tak się czepiałam. Uwielbiam jego mimikę, iskierki w oczach, ten uśmieszek. Achh Achhh  i oczęta. Jamie jest moich Jonathanem i nic tego nie zmieni :)







źródło      
 Magnus - Godfrey Gao

Sami przyznajcie.. jest genialny. Mój numer dwa, chociaż czasami nie wiem czy nie powinien być jeden;) Te kocie spojrzenie:))






      tutaj zapraszam do popatrzenia na serialowych, no .... ekhmm 
źródło
 Boziuuu, jaki ona ma dziwny wyraz twarzy, takiej słodkiej ... ;);) No w każdym razie wygląda na mało inteligentną:) Jace jak cię mogę. Szału nie robi, drzwi nie urywa, ale jest zjadliwy:)

 

grudnia 17, 2016

grudnia 17, 2016

Sezon na cuda

Sezon na cuda


Lubię sięgać po książki, od których bije ciepło, jest kilka polskich autorek piszących właśnie w takim klimacie. Wśród nich znalazła się Magdalena Kordel, która mnie podbiła serią o Malowniczem, ale jeszcze wcześniej było niesamowicie zabawne Uroczysko. Przy którym zaśmiewałam się do łez. Oczekiwałam wznowienia Sezonu na cuda, bardzo chciałam posiadać wszystkie części opowiadających życie Majki.
Książka dotarła do mnie akurat na Mikołaja, miałam cudowną niespodziankę do czytania, ale... nie spieszyłam się z nim. Dawkowałam rozdziały dlaczego? O tym za chwilę.

Mieszkańcy Malowniczego pomalutku szykują się do zimy, jak to późną jesienią bywa, każdy zastanawia się, czy nadchodzące święta będą białe a może niestety deszczowe i co za tym idzie, ponure i bez klimatu. Majka również zamartwia się pogodą, niekoniecznie tęskni za zimnem i chłodem, którego tak brutalnie doświadczyła poprzedniej zimy, ale teraz wie, że śnieg będzie dodatkowym wabikiem dla wielbicieli sportów zimowych. Chyba nie spodziewała się by, pomyślenie życzenia zostało tak dobitnie odebrane, gdzieś tam w przestworzach...

Dodatkowym zmartwieniem jest klasa, której wychowawstwo otrzymała, może nie tyle sami uczniowie, ile antypatia dyrektorki do nieco oryginalnych poglądów młodzieży. Majka, jak to osoba otwarta i szukająca w każdym człowieku dobrych stron, nie potrafi być przeciwko swoim wychowankom. Na domiar złego jako nowa w kadrze, jeszcze niezaznajomiona ze zwyczajami panującymi w okresie przed świątecznym, zostaje rzucona na głęboką wodę, nie mając pojęcia jaką niespodziankę „szopkową” szykują nowocześni uczniowie...

Uroczysko oczekuje pierwszych świątecznych gości. Zima zaplanuje okazać się w swojej najbardziej majestatycznej krasie. Natomiast mieszkańcy będą musieli borykać z codziennością, Majka ponownie nie będzie umiała przejść obok cudzej krzywdy. Licząc na pomoc tajemniczego Anioła...

Napisałam na początku, że książkę czytałam powoli. I to jest prawda, nie śpieszyłam się, nie chciałam jak najszybciej zakończyć, ponieważ Sezon na cuda otula czytelnika takim niepowtarzanym klimatem. Jest coś w tych książkach, co sprawia, że wczuwamy się w nie, doświadczamy losów postaci. I chociaż fabuła nie zaskakuje niczym nowym, to przyznać trzeba, że potrafi zainteresować czytelnika.

Bohaterowie wzbudzają sympatię albo antypatię. Niektórzy potrafią rozbawić do łez, inni rozdrażnić i wywołać negatywne emocje.

Sama nie wiem dlaczego, mimo pozytywnych cech jednego z osobników, nie polubiłam go a chodzi o weterynarza. Niby dobry i zabawny, jednak nie mój typ mężczyzny. Chyba bardziej polubiłam ojca jednego z uczniów — taki bardziej naturalny się wydawał.

Podczas czytania odczuwałam tęsknotę, konkretnie za śniegiem. Tym puszystym, sięgającym kolan, który niegdyś towarzyszył nam każdej zimy a teraz... Można sobie poczytać w książce. Jednak to nie jest jedyny atut książki. Sezon ma w sobie coś takiego, co pozwala mieć człowiekowi nadzieje, na dobre zakończenie nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. I chyba przede wszystkim dzięki temu tak trudno się z nim rozstać. Mieszkańcy mają swoje problemy i radości. Jak wszędzie. Dlatego są nam bardzo bliscy.

Bardzo lubię pióro Magdaleny Kordel, porusza tematy zwykłych ludzi, problemów, z jakimi większość z nas się zmierza, ukazując z różnych perspektyw, jednocześnie nie pozwalając by nadmiar złego przygniótł. Obiecując, że mimo najgorszego zimna, gdzieś znajdzie się zbłąkany koc, który otuli zmarznięte ramiona. Czy też tchnie wiarą w lepsze jutro,pokrzepiającym słowem, nie pozwalając przestać wierzyć w dobro drugiego człowieka.

Książkę polecam całym sercem, zwłaszcza teraz w te niekoniecznie piękne zimowe wieczory, jest świetnym poprawiaczem humoru, podnosi na duchu, nawet gdy jest bardzo źle.

grudnia 15, 2016

grudnia 15, 2016

Shadow

Shadow



W końce zebrałam się w sobie i przeczytałam drugą część historii Raven, która to w poprzednim tomie bardzo przypadła mi do gustu. Rzekłabym, że nawet bardzo jak na gatunek romansowy. Jak wiadomo kategoria nie moja ulubiona, ale dla wampirów w nowym i jakże ciekawym wydaniu zrobiłam wyjątek.

Byłam ciekawa co też, autor zaserwował w Shadow — opinie są niezwykle pozytywne, co jest miłym zaskoczeniem, ponieważ zauważyłam, że drugie części często bywają tymi słabszymi. Dlatego obawiałam się, czy i w tym przypadku tak się nie przytrafi. K

Książka odczekała odpowiedni czas przy łóżku i w końcu udałam się na spotkanie z Florencją oraz jej mroczniejszą stroną, gdzie krwiożercze wampiry szykowały się do....

Książka rozpoczyna się w ciekawym momencie, nasza bohaterka ma urodziny zaś ukochany, przyszykował jej dosyć osobliwy prezent. W sumie nie powinnam była się zdziwić, wszak jest istotą nadnaturalną. No w każdym razie książę nie bardzo spodziewał się reakcji swojej oblubienicy na widok, który ukazał jej oczom

W nocnym świecie dochodzi do intryg, kilkoro silniejszych wampirów knuje spisek przeciwko temu, który zasiada na tronie od setek lat. Ktoś jest zdrajcą, ktoś inny informatorem. Nie wiadomo komu można ufać. Dotąd niezachwiany autorytet księcia, nagle zostaje nadszarpnięty. Coraz więcej niebezpieczeństw czai się na skraju granic Florencji. Lada chwila a złe wieści skupią uwagę Kurii, która nie będzie miała litości.

W związku wampira i śmiertelniczki wszystko układa się jak należy. Oczywiście do czasu. Sielanka trwać nie może, ale chyba żadne z nich domyśla się kim, jest dobrze znany człowiek, który w przeszłości bardzo pomógł kobiecie. Tajemnice i tylko fragmenty odpowiedzi na pytania. Coraz więcej się dzieje, akcja rozpędza się z każdą stroną a jakie będzie zakończenie?

Nie chcę zbyt wiele zdradzać z fabuły, dlatego też mój opis jest bardzo skromniutki. Uważam, że każdy kto zapoznał się z pierwszą częścią i zapałał do niej sympatią, nie ma innego wyjścia a sięgnąć po Shadow, które nie tylko trzyma poziom poprzedni a podnosi poprzeczkę.

Nie pamiętam czy pisałam w poprzedniej opinii, ale w Raven dosyć długo się wgryzałam, tutaj nie miałam tego problemu. Akcja pochłania już od pierwszych stron. I chociaż książka jest z gatunku romans — za którym jak wiecie, nie przepadam, to jednak wiadome opisy byłam w stanie zaakceptować. Może było kilka scen, które sobie po prostu ominęłam. Bo ileż można czytać o ekstazie i całej reszcie. Mnie to nie sprawia specjalnej frajdy. Jestem zwolenniczką gry słów i niedomówień. Bez przysłowiowej kawy na ławę".

Niemniej jednak książka jest bardzo porządnie i ciekawie skonstruowana. Nie jest to jakiś płytki romansik, gdzie główne postaci dążą tylko do spotkania w wiadomym celu. Autor serwuje wiele smaczków związanych z historią sztuki, jest wiele odniesień do przeszłości. Co mnie sprawiało najwięcej radości.

Reynard bardzo sprawnie operuje słowem, dzięki czemu wykreowany fikcyjny świat, staje się bardzo wiarygodny. Mamy tutaj sporo dat i nazwisk pokrywających się z prawdziwymi zdarzeniami czy osobistościami, co sprawia, że całość tylko zyskuje w odbiorze.

Bardzo przypadła mi do gustu ta część, chyba jeszcze bardziej od poprzedniej, ponieważ tutaj cały czas akcja jest dynamiczna. Nie można ani przez chwilę się nudzić. Dodatkowo autor odkrywa coraz więcej kart, które sprawiają, że całość jawi się jeszcze bardziej mrocznie. Byłam pochłoniętą lekturą do tego stopnia, że nie zorientowałam się, kiedy dotarłam do zakończenia. Ze zdziwieniem odkrywając, że właśnie czytam podziękowania od autora...

Teraz pozostało oczekiwanie do kolejnej odsłony, ciekawość co autor zaserwuje swoim bohaterom. Już nie mogę się doczekać, mam nadzieje, że się nie zawiodę. Seria jest bardzo ciekawie skonstruowana i oby zostało tak do końca.

Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKA.

grudnia 10, 2016

grudnia 10, 2016

Wymianka świąteczna - czyli nie wytrzymałam i już otworzyłam :)))

Wymianka świąteczna - czyli nie wytrzymałam i już otworzyłam :)))
W tym roku dosyć długo zastanawiałam się nad uczestnictwem w wymiance świątecznej u Królowej Moli — czyli Fenko. Nie wiedziałam, czy chcę, ogólnie jakaś taka byłam niezdecydowana. W końcu po wielu dniach namysłu, konsultacji z zaufanymi (jakby chodziło o udział w konkursie mojego życia), zgłosiłam się. Później już pozostało oczekiwać na wiadomość kto komu, co i dlaczego tak mało ;)) A poważniej mówiąc, bardzo lubię ten klimat, kiedy nie wiemy, czyją ofiarą się staniemy, komu będzie robić prezent. Ja w tym roku nawet nie spodziewałam się na jakiego Mikołaja, a raczej Mikołajkę trafię....

Otóż kiedy już weszłam na stronę z wyczekiwanym wężykiem, sprawdziłam która biedna istotka padnie moją ofiarą... zobaczyłam czyją ja się stałam. By później przeczytać wiadomość o mojej Mikołajki. Któż to był? Myślę, że wielu z Was będzie wiedziało:):) Moją cudowną obdarowującą była... Kaś z bloga Czworgiem oczu,  radość niesłychana bo i znajoma i lubiana przeze mnie blogerka. Wymieniłyśmy się wiadomościami, zrobiłam olbrzymią listę życzeń, biedna kobietka aż nie chcę myśleć co się miała z komponowaniem dla mnie prezentu. I ja tutaj zanudzam, pewnie nikt tego nie czyta, krasnoludki biegają, a Was ciekawi jedno! Jak wyglądała paczucha i jej zawartość!!:D 
 
Dlatego już, już nie przedłużam, sami zajrzyjcie do mojej pięknej niespodzianki....
 
 
 
Ja Wam muszę powiedzieć, ileż lamentowałam biednej Kaś, dlaczego tak szybko i ogólnie ja chciałam doczekać do świąt, a tutaj już wysłane. Bidulka pewnie się zlękła, że nie chcę, albo jestem doszczętnie porąbana. No w sumie jestem, ale paczkę chciałam całym czarnym serduszkiem!! :), Kiedy już ujrzałam, wiedziałam jedno. Nie ma szans by tak stała, sama, opuszczona i czekała do tego dnia. Musiałam otworzyć....

Znacie to uczucie, kiedy w filmach ktoś dostaje paczkę, otwiera a, w środku widzi... nie prezent, a coś, co buduje napięcie? Ja nie znałam. Dzięki Mikołajce przeżywałam te wszystkie uczucia! :)
 
 
... Otwieram a tutaj coś takiego! Jeszcze muszę chwilkę poczekać, jeszcze samo otwarcie nie zdradziło tajemnicy zawartości. Mówię Wam kochani, wyjmowanie bibuły sprawiło mnóstwo radość — jak to niewiele potrzeba do szczęścia!:)


I kiedy już wyjęłam bibułę, oczom ukazał się ten oto widok... Zapiszczałam z radości!! Naprawdę, tak cudnie, z sercem zapakowane prezenty, karteczki z opisami rozczuliły mnie. Siedziałam i zachwycałam się przez kilka minut, nie wiedząc, czy zostawić — bo żal niszczyć i pozbawiać pięknej szaty podarunków, czy w końcu sprawdzić co tam się kryje...
Kasiu moja! Tyle radości, jeszcze zanim dowiedziałam się co, dla mnie wybrałam, byłam szczęśliwa i wzruszona! Paczka zrobiona w taki sposób, o jakim mogłam sobie tylko wymarzyć:) Teraz nawet jak piszę, wspominam te piękne uczucia radości:)

Wiem, dalej jesteście ciekawi, co było w środku. Zanim Wam pokażę, muszę coś zdradzić. Podczas jednej z wiadomości dotyczącej moich preferencji, napisałam, że ucieszę się ze wszystkiego. Nawet z kolorowego szkiełka. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, co ta cudowna kobieta sprezentuje! :)


Pierwsze co otworzyłam, co sprawiło, że totalnie rozmiękłam, a moje smoliste serduszko zabiło szybciej, było.... KALEJDOSKOPEM ! :)(: Kolorowe szkiełka! Lepiej tego nie można było zmaterializować. Wspomnienie dzieciństwa, cieszyłam się jak mała dziewczynka. Jeszcze raz dziękuję:) Oczywiście paczucha zawierała wiele innych wspaniałości, dla tych którym trudno się dopatrzyć, śpieszę z opisami.
Przepiękne wymarzone książki — strzał w dziesiątkę, nawet mamusia się podczepiła do czytania:)
HERBATKA — bo czytanie bez dobrej aromatycznej herbatki jest, no nie jest. Musi być, zwłaszcza zimą i podczas świąt!
Cudne bombeczki (te czerwone) Tego pudełeczka nawet nie zamierza otwierać, siedzi radośnie na mym regaliku szczęścia ( zainteresowanych odsyłam na mój instagram )
Świeca zapachowa — którą się dosłownie narkotyzuje, ponieważ mój ukochany zapach:)
Prywatna zakładka — Nikt, absolutnie nikt takiej zakładki nie ma:) Jestem szczęśliwa!:)
Woreczek łasucha — czyli coś, co niedźwiadki lubią najbardziej:):):)
Kalejdoskop (to zielone w choineczki) - moja wielka przeogromna frajda ( kolorowe szkiełka) Muszę zdradzić, że ta z pozoru mała rzecz ucieszyła nie tylko mnie, ale całą rodzinę;)
Kartka z przepięknymi życzeniami — Dziękuję!:)

Paczuszkę rozpakowaliśmy i już wiecie jakie cudowności otrzymałam. Kasie z całego serduszka jeszcze raz dziękuję — chociaż miała biedna relację na żywo w wiadomościach, co ja tam wypisywałam;) Tyle euforii musiało znaleźć ujście. Jestem szczęśliwa, wymarzona paczka!

grudnia 08, 2016

grudnia 08, 2016

Klamki i dzwonki

Klamki i dzwonki
źródło


Moim ubiegłorocznym odkryciem była twórczość Magdaleny Knedler, która zasłynęła dzięki zupełnie innej odsłonie Pana Darcy'ego. Na początku podchodziłam do książki z dystansem, by później na końcu stwierdzić, że autorka ma niesamowity dar pisania. Oczekiwałam kolejnych nowych, między czasie miałam przyjemność poznać osobiście twórczynię niesamowitych książek, popełniłam wywiad, który na pewno się ukaże. Były pewne problemy, ale będzie!
Wracając do omawianej książki, byłam ciekawa kolejnej odsłony. W jakie zakątki ludzkich osobowości zostaniemy poprowadzeni — bo każdy musi wiedzieć. Nawet jeżeli autorka napisze romans, to na pewno jego poziom będzie zupełnie inny od tych już wcześniej poznanych...

Jakież były moje odczucia podczas obcowania z lekturą Klamek i dzwonków, czy polubiłam bohaterów i wczułam się w ich życie ?

Eliza Ostaszewska miała marzenie, które po części zaczęła realizować. Własny tomik poezji, zorganizowany wieczorek poetycki. Dosyć długo pracowałaby dojść do celu i w końcu się udało. Może nie była powszechnie znana, ale kto powiedział, że nie można próbować zostać kimś więcej, niż tylko dorabiającą bibliotekarką. Praca na skrawku etatu, dorywcze korepetycje. Życie na pół gwizdka. Wieczne odkładanie pieniędzy, by w końcu wymarzony dzień mógł się spełnić. Miało być tak pięknie, jeden telefon i dotychczasowe troski odeszły na drugi plan. Schowane w kąciku na inny termin.

Nauczyła się żyć z dala od głębszych uczuć, przywiązywanie do innych ludzi było niebezpieczne. Dlatego ograniczyła swoje kontakty do minimum. Tak było bezpieczniej. Teraz, tak nagle musi zmierzyć się z przeszłości i tragedią niegdyś bliskiej przyjaciółki.

Jak Eliza sprosta zadaniu, które spadnie na jej barki, czy można odmówić prośbie osoby u kresu własnego życia?

Życie Alberta potoczyło się w dosyć dziwny sposób, zbieg okoliczności. Jedna urwana chwila. Może gdyby wtedy miała dalszy ciąg, teraz nie siedziałby we własnym mieszkaniu z poczuciem, że coś jest nie tak. Małżeństwo od dawna umierało, żona na siłę próbowała, aby ich rodzina się powiększyła. Im więcej nacisku i desperacji, tym bardziej oddalali od siebie.

On coraz częściej wracał wspomnieniami do pewnego spotkania w bibliotece, do zdarzenia, które wryło się w jego pamięci.

Dwoje ludzi mieszkających niedaleko. Kiedyś ich ścieżki się skrzyżowały aby, szybko rozdzielić i potoczyć w inne strony. Po latach los ponownie postawi ich obok siebie, jednak wcześniej podjęte decyzje rzucą cieniem na teraźniejszość.

Młoda kobieta, nagle zostająca opiekunką nastoletniej dziewczynki. Obie zagubione w nowych rolach. Próbujące radzić sobie i układać nowe życie.
Zapracowany adwokat, próbujący odmienić przyszłość, wplątujący w skomplikowane relacje.
Niby zwykła codzienność, jakże niekiedy bliska każdemu człowiekowi. Jedna źle podjęta decyzja, czy można zmienić bieg przeznaczenia? Jak odczarować los, sprawić by niemożliwe stało się możliwe?

Trudno jest mi napisać o książce, która w swej niewielkiej objętości zawiera tak wiele. Magdalena Knedler udowodniła, że jest pisarką utalentowaną. Poruszając tematy, zdawałoby się przerabiane, ukazała w zupełnie odmienny sposób. Zmuszając czytelnika do uczestniczenia w codzienności każdej z postaci. Ukazując ich słabości i walkę o samego siebie. Upadek i czasem powolne, ale jednak podnoszenie się do pionu.

Nie można jednoznacznie napisać, jacy są bohaterowie. Mam wrażenie, że tutaj każdy musi sam się z nim zapoznać.

Eliza, kobieta żyjąca w pewnym sensie z dnia na dzień, zostaje wciągnięta w problemy dawnej przyjaciółki. Przeszłość, która jawiła się ze smutkiem, musi powrócić. I lata stawiania muru nagle legły w gruzach. Zmierzenie się z chorobą i opieka nad zupełnie obcą dziewczynką. Nagle musi odnaleźć w zupełnie nowej sytuacji.  Przestać chodzić ponad chmurami, zejść na ziemię, gdzie trzeba zmierzyć z innymi niż dotychczas troskami. Nie wiem, czy polubiłam Elizę, ale nie odczuwałam do niej antypatii. Zastanawiałam się, jakie będzie podejmowała decyzje, jak ułożą się jej relacje z córką przyjaciółki. No i przede wszystkim czy życie uczuciowe w końcu się poukłada.

Większy problem miałam z oceną Alberta, troszkę mnie on denerwował. Niby nie kochał żony, ale nie potrafił się rozstać. Niby wiedział, że już nic nie pomoże temu małżeństwu, ale... Cały czas było jakieś  ale  i zobowiązania. Był to taki typ mężczyzny, których sama nie lubię. Chociaż z drugiej strony miał coś w sobie. Jak już napisałam na początku, książka nie jest jednoznaczna, trzeba przeczytać, aby zrozumieć każdego bohatera. A i tak ocena końcowa nie będzie łatwa.

Przyznać muszę, że fabuła z jednej strony wydaje się bardzo prosta i niczym nie zaskakująca, ale z drugiej czytałam zafascynowana. Oczekując tego, co wydarzy się na kolejne stronie. Zastanawiając co, tym razem zrobi Eliza albo Albert. I chociaż ja skupiłam się na opisie tylko tych dwojga, to w książce poznacie wielu bohaterów. I to nie będą jakieś tam płaskie postaci. O nie, nie. Kto poznał Magdalenę Knedler wie, o czym piszę. Tutaj każdy odgrywa swoją rolę, która nie jest bez znaczenia.

Chciałabym, aby każdego, kto nie jest pewny czy warto, przekonać, że jak najbardziej. Książka jest niesamowita. Zajmująca i zmuszająca do myślenia. W dodatku mój kochany Wrocław. Mam nadzieje, że więcej nie potrzeba do zachęty!
 
 Za możliwość przeczytania książki, dziękuje wydawnictwu Novae Res
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger