Co roku robię pożegnanie, omówienie minionego roku. Jednocześnie składając życzenia na ten kolejny, nadchodzący. Na który bardzo często czekamy z wytęsknieniem. I chociaż nie zawsze odczuwam różnicy między starym a nowym, tak tym razem odliczam. Najpierw były to miesiące, tygodnie, niebawem pozostaną godziny.
Kiedy rok temu siedziałam z mamą, wyczekując 31-go, powiedziała mi coś, co sprawiło, że zaczęłam się śmiać. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że bardzo szybko będę musiała przyznać rację maminym słowom. Brzmiały następująco " To będzie rok przestępny, zobaczysz ile złego przyniesie i jak bardzo będzie trudny". Pomyślałam sobie - mamo, co Ty mi opowiadasz, jeszcze się nie zaczął a Ty już czarne wizje wprowadzasz. Jakże bym chciała żeby te słowa się nie spełniły, aby były tylko głupim zabobonem.
Nie wiem, może każdy rok przestępny jest trudny, jak dotąd nie zwracałam uwagi, może nie wpasowywałam trudności w dany termin. Wiem jedno. Gdy wybije godzina zero, kiedy kartka kalendarza pokaże pierwszy stycznia 2017 chyba popłaczę się z ulgi i nadziei. Na coś lepszego. Bo rok 2016 przyniósł wiele złego, zbyt wiele smutku i cierpienia. I chociaż były chwile gdy czułam nieopisaną radość. To gdzieś ta podła równowaga musiała sprawić, by dobre wspomnienia zostały przysłonięte smutkiem, czasem tragedią.
Miało być dobrze, nie wierzyłam w pecha jaki przyniesie przyszłość. I jak u każdego były lepsze i gorsze dni. Uśmiech przeplatał się ze smutkiem. Czasem niepewnością. Patrzyłam w przyszłość i nie widziałam nic. To bardzo dziwne, nie mieć poczucia co będzie dalej, i chyba właśnie wtedy zrozumiałam, że coś się stanie. Tylko najpierw było złudzenie dobra.
Często przypadki rządzą światem, tak było chyba pewnego lutowego dnia. Miałam być w pracy, miało mnie nie być w . Widać gdzieś ktoś, postanowił, że mam być w domu. Gdybym tego dnia była w pracy, byłby jednym z najgorszych dni w moim życiu. I chociaż na samo wspomnienie jest mi dziwnie, to cieszę się, że skończyło dobrze. Tego dnia zrozumiałam czym jest paraliżujący strach, kiedy najprostsze czynności stają się niewykonalne. Gdyby ktoś mi powiedział, że można w stresie zapomnieć numer na pogotowie - śmiałabym się. Teraz wiem, że gdy na Twoich oczach z kogoś uchodzi życie, możesz stracić rozum. Do końca swoich dni zapamiętam, jak wygląda człowiek, który dostaje zawału, nie miałam pojęcia jak ból potrafi zdeformować twarz. Uwierzcie, tego nie można zapomnieć.
My mieliśmy szczęście, szczęście w całej tragedii...
Później nastąpiła niesplanowana decyzja o wyjeździe do Warszawy, może nic w tym wielkiego, ale dla mnie bardzo udana i pełna cudownych wspomnień podróż. Spotkanie z ukochaną Irenką, poznanie Agatki. Innych kobietek znanych tylko wirtualnie. Coś niesamowitego. Dzięki wyjazdowi zrozumiałam, że przypadkowo poznani obcy ludzie, potrafią całkiem bezinteresownie wyciągnąć pomocną dłoń. Mam na myśli Ewunię, dzięki niej dotarłam do Warszawy. Dobrzy ludzie istnieją, tylko nie zawsze potrafimy ich zobaczyć.
Maj był pięknym miesiącem. Chodziłam naładowana pozytywną energią. Trzy dni sprawiły, że czułam się wspaniale.
I wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że za miesiąc wszystko się zmieni, że los przetasuje karty, wybierając bardzo brutalny zestaw.
Czerwiec okazał się letnim miesiącem smutku. Bólu i rozpaczy. Nie można przygotować się na stratę kogoś bliskiego. I nie mówię o rodzinie. Często obcy ludzie są o wiele bliżsi. Może były jakieś znaki, może ta niewiadoma co dalej zwiastowała tragedie... może.
Lato wydaje się przyjemnym okresem, w końcu oczekiwane urlopy, spotkania i wyjazdy. Mnie się kojarzy z żałobą. Odszedł człowiek, którego kochałam, który był dobrym i wartościowym człowiekiem. Pozostawił po sobie pustkę i smutek. Minęły miesiące a tęsknota nie znika. Później wyjechała najbliższa memu sercu osoba, zostałam sama. Rozumiałam i popierałam jej decyzję, tylko rozum z sercem nie zawsze potrafi współpracować.
Gdybym chciała zrobić bilans, tych dobrych i smutnych chwil... Chyba lepiej tego nie robić. Łapałam się dobrych dni, kiedy los wydawał się przychylniejszy, kiedy na siłę wmawiałam sobie, że będzie dobrze. W końcu już nie muszę. Odliczam. Niech ten paskudny rok się wreszcie skończy. Jestem zmęczona. Czy nowy będzie lepszy? Przyniesie ulgę i chociaż troszkę spokoju? Ja w to wierzę. Zaś ten mijający zapamiętam wybiórczo - chwile dzięki, którym mogłam uciec we wspomnienia i cieszyć nimi, kiedy było bardzo źle.
Ten post nie miał być smutny, ale chyba taki wyszedł. Chciałam napisać więcej dobrego, ale nie umiałam. Tęsknie za moją ukochaną przyjaciółką, za jej tatusiem, którego już nigdy nie zobaczę i nie usłyszę. Mam w pamięci wiele zdarzeń, teraz już tylko wspomnień. Kiedy umarł, zmieniło się wszystko. I chyba tej zmiany nie potrafię jeszcze zaakceptować. Może z czasem się to uda...
Chyba napiszę Wam życzenia w osobnym poście, tutaj jakoś mi nie pasują. Nie będę robiła podsumowania czytelniczego. Nie mam na to chęci, wybaczcie. Rok 2016 kojarzy się z tęsknotą i stratą.
Nie umiem napisać czegoś zabawnego, jak do tej pory.
Ten Sylwester będzie dla mnie trudny.