marca 31, 2022

marca 31, 2022

Marcowi ulubieńcy kosmetyczni

Marcowi ulubieńcy kosmetyczni

 



Dzisiaj przychodzę z moim kosmetycznym podsumowaniem marca, a niektóre kosmetyki były używane troszkę dłużej. Niemniej, postanowiłam napisać o produktach, które od pewnego czasu stosuje i mam już pewną opinię na ich temat. Jak wspomniałam w innym poście dotyczącym kosmetyków, jestem mocno ostrożna jeśli chodzi o smarowidła do twarzy i zanim zdecyduje się na kupno i później stosowanie, muszę się milion razy upewnić czy aby nie wystąpi jakaś alergia - a i tak, różnie bywa;) W każdym razie, mam kilka ulubieńców, którzy dzisiaj występują. Będzie też moja polecajka tutaj jednego kosmetyku, ale chcę polecić większość tej własnie firmy, bo stosuje już długo i jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona.  No więc, zaczynamy:) 


Krem  Clinic Way, Dr Ireny Eris - ileż ja się nasłuchałam pozytywów na temat właśnie tego kremu, tej serii. Jestem podatna na polecenia pewnych osób, bo wiem, że jeśli akurat one mówią, że warto, to warto. W końcu po długim zastanowieniu, postanowiłam kupić krem na dzień, z filtrem SPF 20. Wiadomo, o skórę trzeba dbać, a teraz słońce ładnie sobie dogrzewa. Będę szczera, nieco się bałam, czy firma nie będzię przereklamowana, a produkt nie będzie wart swojej ceny. Te kremy nie należą do zbyt tanich. Ja za ten słoiczek, wypatrzony na stronie jednej z aptek internetowych kupiłam za jakieś 75zł na promocji, (teraz widzę wyskakują niższe ceny, ale trzeba patrzeć na pojemność).  Nie ma co się oszukiwać, jak doliczyć krem na dzień, na noc i nie wiadomo co jeszcze, suma się uzbiera. Ja kupiłam wersję na dzień. Stosuje od 3 tygodni. Skóra na pewno jest w lepszej kondycji, nawilżona - ja mam problem z suchymi skórkami w okolicach nosa i czoła. Teraz nie zauważyłam, by występowało przesuszenie skóry. Dlatego na chwilę obecną, jestem zadowolona z tego kremu, ma bardzo przyjemną konsystencję, szybko się wchłania i nie pozostawia uczucia lepkości. Jestem na tak, nie uczulił, mogę polecić. 



Szczoteczka soniczna do twarzy - Tutaj również, długo zastanawiałam się nad zakupem. Nie wiedziałam, jak to się spisuje, jak reaguje skóra na te wypustki i ogólnie - bałam się czy nie podrażni. W końcu w przypływie ciekawości zakupiłam w jednym z supermarketów. Była niby na promocji, a okazało się, że jednak nie, więc zapłaciłam 60zł. Nie ma dramatu, chociaż widziałam podobne w niższej cenie. Nie ukrywam, pierwsze mycie było dla mnie mało komfortowe, denerwowały mnie wibracje przy twarzy, czułam się trochę jak u dentysty. I po pierwszym użyciu byłam przekonana, że raczej więcej tego nie zrobię. Jednak kolejny raz, ciekawość wzięła górę. Teraz, nie potrafię się z nią rozstać. Używam już drugi miesiąc, bywa nawet dwa razy dziennie - nie zauważyłam żadnych podrażnień, jeśli rano i wieczorem sobie umyję nią twarz. A skóra jest po prostu świetna, bardzo dobrze oczyszczona i gładka. Dodatkowo - świetna bateria. Używam od pierwszego ładowania, jak napisałam wyżej, kończę drugi miesiąc z tą szczoteczką i jeszcze nie padła bateria. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Żałuję, że wcześniej się nie zdecydowałam. Bardzo polecam, warto mieć to urządzenie. 


Olejek z witaminą E - Z tym olejkiem wyszło zupełnie przypadkiem i niespodziewanie. Chciałam sobie kupić w aptece jakiś krem pod oczy - tak, często kupuje w aptece kremy do twarzy. Pani farmaceutka po zapytaniu jaki konkretnie potrzebuję, poleciła mi ten olejek, bo ma bardzo podobne właściwości do tego, czego oczekiwałam od kremu. Mnie interesowało coś, co sprawi, że zmarszczki mimiczne wokół oczu, których mam coraz więcej, po prostu przestaną przybywać w tak szybkim tempie. Nie mam nadziei na wyprostowanie - za dużo się w życiu śmiałam;)  zakupiłam ten olejek, który miał sprawić, że skóra zrobi się gładsza. Kosztował grosze, to też nie oczekiwałam cudów. I wiecie, że on naprawdę mi wygładził te zagięcia? Naprawdę jestem w szoku, aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęć przed i teraz. Bo widać sporą różnicę. Nie wiem, co ta witamina robi, ale nie dość, że nie pogłębiają się paskudy, to jeszcze są płytsze. Super. naprawdę polecam, kremy pod oczy są naprawdę drogie, kupowałam różne i nie było wielkich rewelacji, a zwykły olejek zdziałał więcej. Ja go wmasowuje wieczorem, bo jak to olejek, jest tłusty, więc rano nie miałabym cierpliwości czekać aż się wchłonie. Dlatego polecam wieczorem po oczyszczeniu twarzy, masaż olejkiem, efekt gwarantowany:). 



Płyn do higieny intymnej Your Kaya - Kochani, przyszła pora na mojego ulubieńca ulubieńców, nie tylko ten płyn, ale firma. Najpierw napiszę o płynie. Zanim odkryłam jak jest cudowny w ogóle, zachwycałam się nim, jak to w końcu mogę się myć mydłem i nie mieć podrażnień, a później, wyczytałam, jak to kobietki stosują go do mycia twarzy. No i przepadłam. Jest to moja nie pamiętam, która flaszka. Dokupuje, muszę mieć zapas. Myję nim razem ze szczoteczką soniczną, twarz jest genialnie oczyszczona, radzi sobie świetnie z makijażem. Skóra nie jest ściągnięta, przesuszona, a tym bardziej podrażniona. 

Bardzo namawiam, jeśli ktoś jeszcze nie zna Your Kaya, żeby odwiedził ich stronę - zwłaszcza kobiety, bo ja do nich trafiłam, dzięki podpaskom:) Nigdy bym nie pomyślała, że kupowanie podpasek będzie mi sprawiało tyle radości. A dzięki nim, czekam na przesyłkę, jak na dzień dziecka - tylko co miesiąc;) dlaczego ich podpaski? Bo jako jedyne, nigdy, ale to nigdy mnie odparzyły, nie sprawiły, że było nieprzyjemnie. W moim przypadku nie ma tematu tabu, ja wiem, że o miesiączce, to lepiej, żeby nie mówić wcale, jednak nie ze mną. Tam są podpaski, wkładki, tampony i kubeczki. Do wyboru, co chcecie, wszystko świetnej jakości. Nie wspomnę o chusteczkach  nawilżonych do higieny intymnej. Nigdy, ale to nigdy nie miałam odwagi stosować takich chusteczek - bo potem uczulenie murowane. Te, są prawdziwym sztosem, mam zapas w każdej torebce, ma również moja mama. Polecam każdej kobiecie. Aha, do każdej przesyłki są dołączone krówki;)) wiadomo, coś słodkiego musi być. Zawsze się z tym moim R, śmiejemy, że on czeka równie radośnie na moje podpaskowe paczki, bo będą krówki..;) Link do strony jest na początku, ale zostawiam jeszcze Tutaj. Idźcie, sprawdźcie, ja subskrybuje, bo jest taniej, ale można oczywiście na spróbowanie jednorazowo. Na ich stronie są różne produkty, kremy, olejki intymne, sami zobaczcie. Właściwie, źle napisałam, to strona nie tylko dla kobiet. Panowie też mogą wejść, w końcu moje pierwsze podpaski kupił mi tato;) całe 20 lat temu w zwykłym sklepie;).  



Odżywki do włosów OnlyBio - Na sam koniec, moje ulubione odżywki do włosów. Nie mogę napisać bym miała przepiękne włosy, które robią wrażenie. Nigdy takich nie posiadałam i raczej, już tylko peruka może mi dać namiastkę czegoś, o czym zawsze marzyłam. Moją głowę zdobią nieco liche pasma, które albo są sianowate albo żyją swoim własnym życiem. Żeby nie było siana, stosuje na końcówki, przed myciem i po myciu - praktyka OMO, czyli Odżywka - Mycie - Odżywka. Sprawdza się naprawdę. Włosy są miękkie i ładnie się układają. Ja przez rozjaśnianie mocno zniszczyłam końcówki, a dzięki tym odżywkom, naprawdę jakoś wyglądały. Piszę w czasie przeszłym, ponieważ blondu już nie mam i musiałam troszkę podciąć, bo połamane końce były okropne. Niemniej, polecam te produkty, jak widać jedna tubka już jest na wykończeniu. Szczerze, nie wiem, czy ten skład jest supr, miałam droższe, niby lepsze, ale szału nie robiły. Jednak nie polubiłam się z szamponem OnlyBio, jest według mnie bardzo obciążający włosy - a miał nie przetłuszczać;) efekt jest odwrotny, włosy oklapnięte i matowe. Odżywki są fajne, ładnie pachną, nie obciążają włosów, nie zabierają objętości. Myślę, że można śmiało spróbować, cena również ok. Ja poluje na promocje i czasem uda się za około 16zł, z tego co wiem, normalna wynosi około 22-25zł. 



No i wyszedł mi post tasiemiec:) Nie umiem w krótkie pisanie, co poradzić. Dobrze, że na bloggerze nie ma limitu słów - jeszcze:). Mam nadzieję, że coś Was zainteresowało, może są produkty, które znacie? A jeśli macie pytania - zapraszam.  

marca 28, 2022

marca 28, 2022

Oświadczyny - Bridgertonowie

Oświadczyny - Bridgertonowie

 


Z serią Julii Quinn, zapoznałam się już jakiś czas temu, a wszystko za sprawą serialu na Netflix. Tak, najpierw zobaczyłam serial, a później, dowiedziałam się o książkach. I w ten sposób rozpoczęłam przygodę z Bridgertonami. Bo po pierwszym sezonie zrobiło się naprawdę głośno na temat serii, która ma już swoje lata, ale jakoś do tej pory, nie odbiła się aż takim rozgłosem na rynku czytelniczym. 

Cóż, już kiedyś pisałam, że romanse kostiumowe to moja słabość, nie będę ukrywała, że w takim wydaniu, mogę czytać o przewidywalnych zakończeniach i całej otoczce miłości. Tutaj, akurat mimo całej zabawy w konwenanse, nie brakuje śmiałych scen erotycznych - chociaż w pierwszym sezonie jak i części książki, było według mnie, naprawdę gorąco. I chociaż nie za bardzo lubię zbyt dokładnych opisów seksu, tak w tym przypadku, nie przeszkadzały, może dlatego, że mimo wszystko, obyło się od dosadnych określeń, których nie brakuje we współczesnej literaturze tak zwanej - erotyki.  Nie oceniam, jeśli ktoś lubi, to czyta.

Wracając do Bridgertonów, Oświadczyny były już piątą częścią, ta opisywała losy Eloise. Można powiedzieć, że właśnie ta siostra, oznaczała się jak na tamte czasy, ogromną charyzmą i buntem, dla losu kobiet. Wiedziała jak wygląda jej przyszłość, ale mimo to, próbowała walczyć o swoją pozycję wśród dominatu mężczyzn. Miała też ku temu możliwość, ponieważ rodzina, pozwalała na odrzucanie propozycji małżeństwa - nie każda panna, mogła pozwolić sobie na ten komfort, jednak ona, miała stabilną pozycję społeczną i wspierającą rodzinę. 

Co nie oznacza, że Eloise, nie chciała się zakochać, oczywiście, jak każda kobieta, miała w głowie obraz swoje przyszłego męża. Tylko kiedy mijały kolejne sezony, a kandydaci okazywali się nudni, traciła nadzieję na miłość, która spadnie jak grom z jasnego nieba. To też, zaplanowała sobie przyszłość starej panny z przyjaciółką u boku. I wszystko było piękne, do chwili, gdy owa przyjaciółka - wyszła za mąż, a ona, została sama. Wtedy, coś pękło w upartej Eloise, postanowiła zdecydować o swojej przyszłości w sposób, który mógł tylko jej jednej przyjść do głowy. 

Uciekła z domu, do mężczyzny, którego poznała z listów. Decyzja może wydawała się szalona i niebezpieczna, jednak ryzyko było niczym, w porównaniu z chęcią odmiany monotonnego życia. Wyjechała w trakcie wydawanej uroczystości, mając świadomość, że przez kilka godzin nikt nie zauważy jej nieobecności. Udała się do posiadłości Philippa Carne - któremu zresztą nie zdążyła wysłać powiadomienia o swoim przyjeździe...

Samotna dama podróżująca bez przyzwoitki, nic nie wiedząca rodzina. Równie nieświadomy planów potencjalnej narzeczonej Philipp i do tego, dwójka bliźniąt, siejąca postrach w całej posiadłości.  


Było to moje jak nie trudno się domyślić, piąte spotkanie z serią. Byłam ciekawa, czy autorka będzie umiała interesująco ukazać losy, drugiej siostry, która za każdym razem, była ukazywana jako buntownicza, hałaśliwa, wszystko wiedząca i widząca. Co nie znaczy, że Eloise, nie dało się polubić. Według mnie, w czasach gdy od kobiet wymagano subtelnych uśmiechów, nieśmiałych spojrzeń i mówienia tyle co nic, dodawała energii i nadziei, że nie każda dziewczynka, musiała zostać bierna i posłuszna narzucanym normom. I chociaż książka, jest typową fikcją, mnie ucieszyło, że pojawiła się właśnie taka postać. 

W tej części, Eloise jest już dwudziestoośmioletnią kobietą - uznawaną jako starą panną bez szans na znalezienie dobrej partii, z czego oczywiście główna zainteresowana nie wiele robiła. Jednak strata poczucia oparcia w jedynej przyjaciółce, popycha do decyzji, która wydaje się według niej najwłaściwsza. Co mnie wprawiło w radość, że właśnie w taki sposób, autorka ukazała wątek szukania miłości, a może i samej siebie, tej bohaterki. Dzięki temu zabiegowi, w książce nie brakowało ciekawych i często zabawnych wydarzeń. W dodatku w pewnym momencie, pojawiają się słynni bracia - a kto przeczytał choćby jedną z poprzednich części, ten wie, jak wszyscy razem świetnie się ze sobą porozumiewają. Każdy z Bridgertonów jest inny, ale wszyscy razem, wspaniale uzupełniają. 

Moim ulubieńcem, cały czas i niezmiennie jest oczywiście Benedict i to właśnie, część dotycząca jego postaci, jest moją ulubioną. Na szczęście, nie zabrakło go i tutaj, można powiedzieć, bracia dopełnili całości. Wiadomo, pierwsze skrzypce gra Eloise i jej potencjalny wybranek. Należy jeszcze wspomnieć o matce - Violett, która jest przykładem matki, powierniczki i przede wszystkim wsparcia dla swoich dzieci. Bardzo pięknie autorka ukazuje miłość i więź z dziećmi. 

Myślę, że jeśli ktoś już rozpoczął cykl Bridgertonów, to po prostu powinien przeczytać i tę część, ponieważ poziom jest utrzymany. Jesteśmy świadkami poznawania kolejnej drugiej połówki. Oczywiście należy pamiętać, że to książka lekka, taka w sam raz na spędzenie miłego popołudnia w ramach odprężenia. Ja bardzo lubię klimat jaki tworzy autorka i w tym jednym przypadku, nawet nie razi mnie przewidywalność fabuły. Jest napisana tak lekko i przyjemnie, że chce się po prostu czytać. 


marca 23, 2022

marca 23, 2022

Post (nie) modowy

Post (nie) modowy

 A zatem, przyszła wiosna, wraz z nią, siłą rzeczy zmiana garderoby, u nas - czyli w Jeleniej Górze, temperatura wyniosła całe 22 stopnie, a więc normalnie szaleństwo. Prawie się rozpłynęłam, jadąc służbowo/ bo dobrowolnie nigdy tego nie robię, komunikacją miejską. W autobusie grzało, parowało, prawie zemdlałam z wrażenia, a pan kierowca ani myślał uruchomić wentylację, albo chociaż uchylić okna. Cóż poradzić, takie to nasze żyćko, na szczęście wiedziona instynktem, ubrałam się już typowo wiosennie, więc męczarnie były ociupinkę lżejsze;).  Jednak do rzeczy.  Wspomniałam na początku o wymianie garderoby -  Ja ogólnie kocham kolory, po prostu im więcej kolorów, tym lepiej, Moja szafa wygląda jak papuga. Naprawdę. Chociaż czerwieni jest najmniej, to coś tam się również znajdzie. Dlatego, kiedy nastąpiła żałoba, ja wiedziałam, że z wiosną porzucę ciemne ubrania. A przynajmniej będę łączyła z czymś wielobarwnym. 

Dlatego, kiedy przez przypadek, zobaczyłam na instagramie u K- czyta odzienie, które szalenie mi się spodobało - zapytałam o firmę. Ostatecznie, zdecydowałam się na zakup nie tego, co Kasia w tamtej chwili prezentowała na sobie - bo jednak jestem z metra cięta i zbyt długi płaszcz wygląda na mnie dosyć średnio. Stwierdziłam, że kupię sobie Bomberkę!;) A jak, No i kupiłam. Marka była dla mnie obca, no i pierwsze wrażenie, to były ceny... cóż, no potrafią przestraszyć, ale że ja łowca promocji, siedziałam i cierpliwie czekałam. I wreszcie upolowałam o całe 100 zł w dół ;) deal życia.  Aha, jeśli chodzi o sklep jest to Naoko- store, nie przestraszcie się cen, chociaż mnie one bolały przez kilka miesięcy, aż zdecydowałam się na kupno kurtki zimowej, którą aktualnie wywiozłam z domu, ale z pewnością gdy nadejdzie sezon - pokażę:) tymczasem, tak prezentuje się bomberka - wybaczcie, ale słaba ze mnie modelka, nie specjalnie potrafię pozować ;) 



Tak to mniej więcej wygląda, jak wspomniałam, ja do zdjęć pozować średnio lubię - chyba, że ktoś mi przypadkiem zrobi, kiedy jestem po prostu nieświadoma;) Kurtka przyznam szczerze, bardzo mnie oczarowała, materiał jest bardzo przyjemny w dotyku, mięsisty i dosyć fajnie trzyma ciepło, nawet poranny przymrozek nie sprawił mi chłodu. I przede wszystkim print, ja kocham kwiatowe wzory, dlatego mam kilka kurtek - również zimowych, właśnie w kwiaty. Nuda nie jest w moim wydaniu. 

I teraz, moja kolejna polecanka, bo zdjęcie z kurtką, ładnie również eksponuje plecak worek, który zakupiłam z myślą o wiośnie. Mój codzienny ubiór jest raczej luźny, nawet jeśli ubieram sukienki, to raczej w stylu sportowym niż eleganckim - szpilek od wielu lat nie noszę. Dlatego, szukałam czegoś, pojemnego, wygodnego do mojego codziennego biegania. Znowu, wszystkie plecaki, jakie oglądałam były nudne. Czarne, jakieś takie granatowe, czasem żółty. I koniec. Nigdzie nie poczułam tego czegoś. Aż  końcu, zupełnie przypadkiem, przeglądając już w łóżku instagram, wpadły mi w oczy, cudeńka od Ew.Ko Handmade dziewczyna szyje cudne torebki - już mam kilka wypatrzonych, plecaki worki, plecaki zwykłe i takie na jedno ramię. Ja polubiłam się z tymi workowymi, dlatego stwierdziłam, że mój pierwszy zakup to będzie właśnie ten. Kontakt jest świetny, bardzo szybka wysyłka i personalne opakowanie. No nie ukrywam, lubię kiedy przesyłki są starannie zapakowane. Tutaj wszystko na najwyższym poziomie, a sam plecak, cóż - no jest miłość :) Lubię wspierać twórców, którzy sami robią piękne rzeczy, dlatego szczerze polecam. 


Powtórzę, żeby nie było - modelka ze mnie nie będzie. Raz, że za stara, dwa no z czym do ludzi:) Mimo to, myślę, że jakoś udało mi się zaprezentować i plecak i kurtkę. Bo wiem, że fajnie jest zobaczyć coś na kimś. Ja nie bardzo lubię, kiedy produkty są na zdjęciach, które do rzeczywistości mają bardzo daleko.  Dlatego, jeśli lubicie ręcznie robione produkty to zapraszam odwiedzić profil Ewy, a po kurtkę oraz wiele innych ładnych ubrań zapraszam na stronę Naoko - store, tylko tam, już radzę polować na promocję, ponieważ ceny regularne potrafią odstraszyć.;) Żeby nie było, że nie uprzedziłam:). 

 Dajcie znać, czy lubicie takie produkty szyte ręcznie, jeśli macie kogoś sprawdzonego zostawcie info, na pewno zaglądnę:)  Oczywiście post nie jest sponsorowany, wszystko kupiłam za własne, ciężko zarobione złotówki;)

marca 19, 2022

marca 19, 2022

Bardzo długi marzec

Bardzo długi marzec

 


Przeczytałam tę książkę jeszcze w lutym, planowałam od razu napisać tekst, ale nie potrafiłam zebrać myśli. A później, jakoś wpadłam w zawieszenie, przestałam czytać i pisać. Chyba mnie oderwało od rzeczywistości. W każdym razie, Bardzo długi marzec, zasługuje na chociaż kilka słów o tym, co ma do zaoferowania dla czytelników. 


Jest druga połowa lat sześćdziesiątych, poznajemy Adama Sandera, mieszkającego w Warszawie, który niebawem ma obchodzić swoje szesnaste urodziny. Wyczekuje tego dnia, ponieważ z okazji prezentu, jakimś cudem, rodzice załatwili bilet na koncert Stonesów. Oczywiście otrzymał pewne warunki, jakie musi dotrzymać, aby tego wielkiego dnia, mógł wyjść na upragnione wydarzenie. 

Adam uczęszcza do dobrego liceum, jego rodzice zajmują wysoko postawione stanowiska. W domu mają pomoc, w postaci dziewczyny, zajmujące się czystością i gotowaniem. Można powiedzieć, rodzinie Sanderów wiedzie się bardzo dobrze. Do czasu, kiedy pewne wydarzenia polityczne, skomplikują życie wielu ludziom, a nawet doprowadzą do tragedii. W środku całego zamieszania, z początku nieświadomie, znajdzie się Adam, którego pochodzenie, nigdy nie było stawiane w innym świetle, niż zostało pokazywane później. Okazuje się, że przez wiele lat, rodzice trzymali syna pod kloszem bezpieczeństwa i niewiedzy, czego późniejsze skutki, przyniosły gorzkie zderzenie z prawdą. 


Zastanawiałam się ile mogłabym napisać z fabuły, żeby nie zdradzić zbyt wiele, ale jednak sprawić, że będzie ona interesująca i zachęci do przeczytania. Ja, gdy sięgałam po tę książkę, nie miałam pojęcia o wydarzeniach, które działy się u schyłku lat sześćdziesiątych, a konkretnie, tego pamiętnego marca. Widać nauczana historia, przeszła pokaźną cenzurę, bo wiele informacji po prostu było dla mnie nowością. Cóż, jednak prawdą jest, że jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć, lepiej nie szukać tego w szkole. 

Wracając do książki, Adam jest nastolatkiem, który jak każdy jego rówieśnik, a przynajmniej jak większość. Ma swoje marzenia i priorytety. Chce spotykać się z kolegami, wyjść na wspomniany koncert i żyć tym, co dzieje się teraz i poczuć emocje pierwszego zakochania. Nie ma świadomości, że rzeczywistość, którą kreowali mu rodzice, była nieco przekłamana, a z pewnością, nie wiedział wielu istotnych spraw. Dlatego, gdy z rządzeniem losu, poznaje nowych znajomych, przez których jest świadkiem wydarzeń - jak się okazuje tych historycznych. Czuje się, że coś jest nie tak. Później, zrozumie, że była różnica między Polakiem, a polakiem i ten podział zrujnuje, jego poczucie przynależności. 

Bardzo długi marzec, jest książką bardzo dobrą, ciekawą, ale również trudną i ukazującą ówczesną rzeczywistość w całej krasie. Warszawa jest szara i ponura, wszechobecna propaganda panującego ustroju ma się w najlepsze. A gdzieś, w bocznych ulicach,  z dala od oczu, które nie powinny widzieć i uszu, które nie powinny słyszeć, zaczyna się rodzić bunt. Przed zakłamaniem i życiem, które nie daje żadnych perspektyw, przed tym wszystkim, co odbiera radość życia. 

Mnie ta książka niesamowicie wciągnęła, chociaż tematyki i wydarzeń, które częściej były tragiczne niż pozytywne, mimo to, nie potrafiłam się oderwać. Autor po prostu wciąga czytelnika, czuje się atmosferę, jest się po prostu w tamtych czasach i miejscu. Szczerze polecam, chociaż uprzedzam, losy Adama będą po prostu trudne, ale z pewnością warte poznania. Cieszę się, że spotkałam recenzje tej książki i dzięki niej, przeczytałam. Teraz sama polecam, przeczytajcie. 






marca 09, 2022

marca 09, 2022

Klątwa Berserkera

Klątwa Berserkera



Mam pewną słabość. Od zawsze lubiłam romanse historyczne. Dworskie klimaty, słownictwo i cała etykieta, sprawiały, że można się było przenieść w odległą przeszłość. A kiedy dodatkowo, był wpleciony wątek miłosny, gdzie para musiała zmierzać często z tajemniczymi zagadkami, to już wtedy przepadałam.  W ostatnim czasie zauważyłam, że autorów "wzięło", na odświeżanie Pięknej i Bestii, w przeróżnych kombinacjach. Nie mam nic przeciwko, jeśli rzeczywiście całość jest spójna i współgra ze sobą, a znana historia potrafi na nowo wciągnąć. 

Klątwa Berserkera, miała zaoferować coś w stylu wyżej wymienionej bajki. Z tą różnicą, że fabuła została osadzona w średniowieczu. Jest klątwa, jest tajemnica i wydarzenia, które mają zbliżyć do siebie kobietę i mężczyznę. 

Ona, jest dziewczyną, której los leży w rękach okrutnego szwagra. I mimo pochodzenia, nie może oczekiwać pomocy ze strony najbliższych. Kobiety muszą wykonywać polecenia mężczyzny, a ten, postanowił jak najszybciej pozbyć się jej z domu, by wydać za mąż, za równie jak On, strasznego człowieka. Strach przed przyszłością, która jawi się w najczarniejszych barwach, próbuje zrobić wszystko, byle tylko nie trafić do miejsca, gdzie będzie traktowana gorzej od nie jednej służącej. 

On, jest potomkiem mężczyzny, który przed wielu laty,
wyrządził wielką krzywdę swojej żonie i synowi. Od tamtej chwili, jego ród jest przeklęty i nic, nie jest wstanie tego odmienić. Władca posiadłości, postanowił, że będzie ostatnim potomkiem. Nie przedłuży swojego dziedzictwa, które przez lata, było pasem nieszczęść - zwłaszcza dla kobiet, który były pod przymusem brane za żony. 

Wszystko się zmienia, kiedy pewnego wieczoru ratuje życie młodej dziewczynie uciekającej przed wilkami. Kim jest i dlaczego znalazła się sama w tym miejscu? 


Uważam, że więcej nie trzeba pisać. Ponieważ całą książka, jak wspomniałam we wstępie, jest oparta na znanej historii. Tutaj, po prostu wydarzenia są nieco inne. 

Gdy widziałam reklamy i opinie do tej książki, byłam przekonana, że klimat średniowiecza i całość, będą naprawdę wciągające. Zasiadłam do czytania z ogromną ciekawością. No i niestety, ale moje końcowe odczucia są rozczarowujące. 

Zacznijmy od tego, że autorka miała jakiś zamysł, ale trochę nie bardzo potrafiła odnaleźć w klimacie, który postanowiła wybrać. Żeby książka miała ducha danej epoki, nie wystarczy napisać kilka zwrotów, które są charakterystyczne do danego okresu historycznego. Na każdym wręcz kroku, przewijały się te same określenia - chyba tylko po to, by podczas czytania nie zapomnieć, że to średniowiecze. Poza nimi, całość leci normalnym językiem, bez zachowania proporcji i atmosfery, jaka panowała w tym czasie. 

Jeśli ta książka, miała być parodią, to zgodzę się, była nią. Bo mnie było wiele razy do śmiechu, gdy czytałam niektóre zdania. Po prostu były tak nieudolnie konstruowane, że raziły w oczy. A proszę mi wierzyć, przeczytałam sporo książek osadzonych w odległych czasach.  Powtórzę, nie wystarczy napisać - giezło, by duch średniowiecza osadził czytelnika w ponurym i ciężkim zamczysku. Po prostu nie i koniec. 

Właśnie sobie uświadomiłam, że zarzutów, jest tak wiele, że nie będę dobijała tej opinii. Według mojego zdania, ta książka jest po prostu zamordowana brakiem podstawowej wiedzy autorki, jak pisać romanse historyczne. Ponury zamek, konie i rycerze - to za mało. Romans jest, banalny i bez polotu, ale co kto lubi. Tego akurat nie będę się czepiała. 

Czytałam w ramach odprężenia, było to po prostu czytadełko, dla zabicia czasu. Nie napiszę, że polecam, bo to przeciętniak niskich lotów. Jednak, jeśli akurat, będziecie stali w korku komunikacji miejskiej, a ta książka wpadnie w ręce/ czytnik. Można zaryzykować. 



marca 02, 2022

marca 02, 2022

Anne z zielonych szczytów

Anne z zielonych szczytów


 Anię z Zielonego Wzgórza poznał niemalże każdy - jedni z przymusu, bo szkolna lektura. Inni dobrowolnie sięgali po książkę opowiadającą historię sławnej rudej dziewczynki i jej opiekunów. Ja pierwszy i aż do tej pory - ostatni raz, czytałam jeszcze w szkole podstawowej. Nie umiem powiedzieć, bym zapałała miłością do książki. I gdy skończyłam, po prostu nie kontynuowałam dalszych losów bohaterki. Przyczyna była bardzo prosta, nie polubiłam Ani, jej gadulstwa i skrajnych emocji, które mnie wręcz męczyły.  

Nigdy mnie nie ciągnęło by powrócić do tej książki. Aż do teraz, kiedy to, rozgorzała dyskusja, a wręcz widziałam słowa krytyki i rozczarowania, na temat przekładu słynnej książki, które poczyniła Pani Anna Bańkowska. Pierwszy raz, zapamiętałam imię i nazwisko tłumacza. Jestem, niestety ignorantką i nie sprawdzam kto podjął się tego trudu - wiem, nie powinno się tak robić. 

W każdym razie, już zmiana tytułu wzbudziła ogromne wzburzenie, poryw emocji i reakcje - ależ jak to?! Stwierdziłam, że skoro zmiana wzgórza na szczyty wywołało taki ogrom niechęci, należy sprawdzić i zbadać wręcz sprawę. Dlaczego pani Anna, dopuściła się takiego "niegodziwego" czynu. Osobiście uważam, że spolszczanie imion, jest zbrodnią, dlatego fakt, że Ania jest Anne, a Maryla Marillą, bardzo mnie ucieszyło. Z pewnością, osoby znające książki na pamięć, znalazły wiele różnic. Ja nie, bo to było moje drugie spotkanie z tą sławną serią, więc po prostu czytałam. 

O losach Anne, słyszał chyba już każdy, więc nie będę się zagłębiała w opis fabuły, ponieważ nie widzę najmniejszego sensu. Napiszę natomiast, o moich odczuciach względem tłumaczenia. Bo na początku, jest bardzo ciekawy i rozjaśniający wstęp od pani tłumaczącej. Wyjaśnia, dlaczego tytuł został zmieniony, co on, tak naprawdę oznacza i dlaczego, pokusiła się o dokładne przełożenie słów autorki. 

Według mnie, tak dokładna interpretacja, jest bardzo dobra. Możemy dzięki temu, przybliżyć sobie, postać autorki, zobaczyć jej oczami osadę, w której mieszkała Anne wraz z opiekunami. Nie rozumiem, dlaczego zwolennicy poprzednich wydań, podnieśli aż takie oburzenie - a uwierzcie, w ostatnim czasie, nie miałam głowy na afery książkowe. I skoro ta, do mnie dotarła, to naprawdę musiało być głośno. Z jednej strony, było mi żal pani Anny, bo w końcu zrobiła kawał porządnej roboty, podeszła do tego przedsięwzięcia naprawdę dokładnie, zasięgnęła różnej wiedzy na temat autorki i oryginału, szukała jak najdokładniejszych tłumaczeń, więc dlaczego została skrytykowana? Później jednak, uznałam, że cały szum wokół tego wydania, mógł wyjść na dobre. W końcu, czytelnicy - w tym ja, zainteresowali się tłumaczem. Nie ma tego złego. 

Ja się zdecydowałam po wielu latach, by odświeżyć książkę - przyznam szczerze, spędziłam bardzo przyjemnie czas. Anne wprawdzie dalej mnie męczyła, ale później było już lżej. Etap zanim, podrosła, nie jest moim ulubionym. Na szczęście, w dorosłości jest dosyć znośna. Przyznam również, mnie najbardziej, podoba się postać Marilii, to właśnie dla niej, czytałam tę książkę. Jestem ciekawa, jak będzie z kolejnymi częściami, których nigdy nie przeczytałam. 

Mam nadzieję, że będą tłumaczenia właśnie kolejnych części. Tymczasem, muszę czytać w wersji starszej, gdzie Marilla jest Marylą, a Rachel Lhynde, Małgorzatą. Cóż, jakoś przegryzę te niedoskonałości. 
Mogę jeszcze dodać, że w mojej ocenie, warto przeczytać właśnie to wydanie książki. I jako pierwsze podejście, czy właśnie spojrzenie z odświeżonym tłumaczeniem. Nie ma sensu się zrażać tytułem - wszystko jest wyjaśnione. Polecam. 



Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger