Chciałam wam się pochwalić dwiema przesyłkami, jedna była długo długo oczekiwania, pamiętacie konkurs u Magdaleny Kordel? Pisaliśmy opowiadania, Ci biorący udział mają już zapewne w dłoniach piękną książeczkę i jakże ważną, bo właśnie w niej pod imieniem i nazwiskiem oraz wybranym przez autora tytułem znajduje się opowiadanie. Dla mnie jako debiutantki nie może być nic piękniejszego jak ujrzeć pierwsze w życiu opowiadanie w formie papierowej !!:)) Jestem przeszczęśliwa:)))))
Natomiast druga przesyłka to cudowne zakładki, rękodzieło pięknie wykonane przez znaną nam blogerom książkowym jako
Czasu coraz mniej, a książek coraz więcej
otóż kochana Sylwia zrobiła w ekspresowym tempie te oto zakładeczki, będą one moimi wyjątkowymi na specjalne okazje:) Sylwuś jeszcze raz dziękuję!!!:)))
Dla zainteresowanych poniżej moje debiutanckie opowiadanie :)
Tajemnicza kobieta
Wczoraj
spotkałam moją babcie, niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że
zmarła dwadzieścia pięć lat temu. Nie byłam pod wpływem
alkoholu, ani innego środka odurzającego.
Wracałam
z zakupów, musiałam jeszcze zajść do koleżanki, której
obiecałam pożyczyć książkę. Usiadłam na ławce żeby sprawdzić
czy na pewno zabrałam ze sobą obiecany tytuł.
I
właśnie wtedy, nagle podchodzi do mnie kobieta. Ubrana w czarną,
przedwojenną sukienkę, z białym kołnierzykiem. Pomyślałam, że
pewnie chce zapytać o godzinę. Jednak było coś dziwnego, ta
twarz, łudząco mi kogoś przypominała, gdzieś już widziałam ten
uśmiech, spojrzenie...
Nagle
uświadomiłam sobie, że osoba stojąca przede mną jest moją
babcią! Słabo mi się zrobiło. Przecież umarła! Nie powinno jej
tutaj być. Czy ja zwariowałam? Chaotycznie zalewające myśli w
mojej głowie przerwał głos... babci.
-
Nie bój się mnie. Od razu odpowiem na Twoje pytanie. Nie, nie
zwariowałaś, naprawdę tutaj jestem.-odpowiedziała na niezadane
pytanie. Mam dla Ciebie tylko kilka dni. Wszystko co się wydarzy
musi pozostać tajemnicą. Nikomu pod żadnym pozorem nie możesz
powiedzieć, że mnie widziałaś! Może to być dla Ciebie bardzo
niebezpieczne!
No
tak, pomyślałam sobie, jeżeli komuś powiem, uznają, że już
całkiem oszalałam i wsadzą mnie do pokoju bez klamek. Zresztą
może jednak powinnam sama się tam udać? Przecież nie mogła
powrócić..No właśnie skąd?? Zza światów?! Boże to jakiś
koszmar! Zasnęłam na ławce przez przypadek, a to wszystko co się
dzieje jest beznadziejną senną marą. Tak, na pewno to tylko
sen.
-
Dominiko! Słyszysz mnie?! Mam dla Ciebie bardzo ważną informację,
musisz mnie posłuchać!
Nie
możemy tracić czasu na Twoje rozważania. Rozumiem, że jesteś w
rozterce. Jednak musisz mi zaufać. Jak wspomniałam mam niewiele
czasu dla Ciebie. Pozwolono mi tutaj przybyć. Uwierz, nie było
łatwo dostać aż takie wyróżnienie. Być może już nigdy więcej
się nie spotkamy...
-
Ależ babciu! Dlaczego? Może wyjaśnisz o co w tym wszystkim chodzi?
Niczego nie rozumiem. Jaki jest powód Twojego przybycia?? Co to
koniec świata nadchodzi?!
-Dziecko
może zacznę od początku. Wy tutaj na świecie, przestaliście żyć.
Tak, tak dobrze słyszysz. Biegacie, kłócicie się. Zatracacie w
pędzie za pieniędzmi. My tam na górze patrzymy na was i
truchlejemy.. Gdzie się podział najważniejszy cel życia? Dlaczego
już nikt nie potrafi być bezinteresowny? Co z miłością??
-
Miłość? O czym ty mówisz? Przecież kocham rodziców, siostrę.
Nie widzę i nie rozumiem problemu z jakim przybywasz. Widać całkiem
niepotrzebnie. Przepraszam cię ale bardzo się śpieszę. Muszę
jeszcze pozałatwiać parę spraw. Z autem pojechać na przegląd.
Możesz wracać spokojnie do swoich Serafinów. Nie ma żadnego
niebezpieczeństwa. Zamiast się tam na górze zamartwiać, zajmijcie
się piciem gorącej czekolady oraz spacerami.
-
Ależ moja droga! Jak możesz tak mówić? Czy ty słyszysz sama
siebie?
Boże
co za natrętna istota, nie wiem, duch czy zombie, to bez znaczenia.
Nie mam najmniejsze ochoty dłużej dywagować na ulicy. Przecież to
jakaś kiepska komedia!
-
Przykro mi, ale naprawdę muszę ciebie opuścić, kimkolwiek
jesteś... Do widzenia!
Nie
czekałam aż zacznie mnie zatrzymywać. Odwróciłam się i po
prostu odeszłam.
Wróciłam
do domu, nie miałam czasu na rozmyślanie. Nastał wieczór.
Zasiadłam przed dokumentami i nagle coś zwróciło moją uwagę. Na
parapecie leżało zdjęcie. Stare, bardzo stare, przedstawiało
grupę młodych ludzi. Kobiety i mężczyzn, stali objęci,
uśmiechnięci. Widać było, że szczęście z nich promienieje. Na
odwrocie widniała data oraz notatka. Grybów, czerwiec
1939r.
„Zawsze
i wszędzie razem, najwierniejsi”.
Biedni.
Pomyślałam sobie, już za kilka miesięcy miało ich spotkać coś
strasznego. Czy przetrwali razem wojnę? Czy ją przeżyli? Pytania
zaczęły się nasuwać, jedno po drugim.
Przecież
nie powinno mnie to obchodzić! W końcu tylu młodych, wspaniałych
ludzi spotkała tragedia. W takim razie dlaczego tak mnie poruszył
los tej grupy przyjaciół?
Nagle
zwróciła moją uwagę jedna z młodych kobiet. Wśród tych
roześmianych twarzy była moja babcia! Skąd to zdjęcie znalazło
się w moim pokoju na parapecie? Przecież wszystkie stare albumy
przebywały w piwnicy, zamknięte w kartonie. Nikt do nich od bardzo
dawna nie zaglądał.
Dziwne.
Niczego nie rozumiem. Najpierw to spotkanie, teraz zdjęcie? W
okolicach kręgosłupa poczułam przebiegające mnie ciarki...
Coś
zaczynało się dziać, coś czego nie rozumiałam. Zaczęłam
żałować. Tego, że nie wysłuchałam do końca co miała mi do
powiedzenia babcia. Jednak było już za późno. Trudno. Może ze
zmęczenia zaczynam wszystko wyolbrzymiać.
***
Minęło
kilka dni. Od tamtego zdarzenia nic więcej się nie przytrafiło,
nic co mogło by wzbudzić we mnie niepokój. Widać miałam gorszy
dzień. Nawet normalnym zdarzają się halucynacje.
Zdjęcie
widocznie przypadkiem się zawieruszyło. Nikt w końcu nie powinien
przejmować takimi detalami.
Wracałam
z pracy do domu. Dzień był piękny, słoneczny. Postanowiłam pójść
do parku na spacer. Tak dawno nie byłam na świeżym powietrzu dla
relaksu. Zawsze tylko ten pośpiech. Szłam między alejkami, w
stawku pływały kaczki z młodymi, dzieci dokarmiały rodzinkę
okruszkami chleba albo bułek. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Sama jako mała dziewczynka biegałam właśnie do tego stawu, ale
poza karmieniem, szukałam brzydkiego kaczątka. Tak, baśnie i bajki
odgrywały bardzo wielką rolę w moim kilkuletnim życiu. Wszystko
było piękne, łatwiejsze.
Usiadłam
na ławeczce, pomiędzy dwiema brzozami. Uwielbiam brzozy, emanuje od
nich siła, spokój oraz coś mistycznego. Przymknęłam powieki,
oddałam się temu błogiemu uczuciu. I nie zauważyłam, że niebo
zasnuły ołowiane chmury, choć kilka minut temu nie było nawet
obłoczka. Po dzieciach oraz ich rodzicach nie zostało nawet śladu.
Byłam całkiem sama. Zaczął wiać nieprzyjemny wiatr. Moje
brzozy już nie wyglądały na spokojne, wiotkie gałązki wyginały
się pod wpływem silnych podmuchów.
Postanowiłam
wracać do domu. Skoro zbierało się na burzę nie było sensu
siedzieć, narażać na niepotrzebne przemoknięcie. Nie chciałam
zniszczyć nowych skórkowych pantofelków, kosztowały
majątek.
Podniosłam
się z ławeczki, poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zmroziło
mnie. Pewnie jakiś złodziej albo morderca! Odwróciłam się.
Stanęłam twarzą w twarz z mężczyzną. Bynajmniej nie wyglądał
na rzezimieszka, z drugiej jednak strony jak wyglądają gwałciciele
albo mordercy?? Jednak w tym człowieku było coś. Jego oczy...
niesamowicie niebieskie. Powiedziałabym, że była to mieszanina
chabru z turkusem! Nigdy, przenigdy czegoś takiego nie widziałam.
Wpatrywałam się, nie mogąc wydobyć słowa. Nieznajomy również
milczał. Spokojnie prześwietlał mnie swoimi niezwykłymi
oczami.
Wiatr
się z każdą chwilą wzmagał, huczał w koronach drzew, zrobiło
się ciemno. Jakby zaczynało zmierzchać, a przecież była
jeszcze wczesna pora. Mężczyzna przerwał ciszę.
-
Możesz mi podać swoją dłoń?
-Aaa
- zająknęłam się - Ale w jakim celu, co chce mi Pan zrobić?
O co chodzi?!
-Podaj
mi swoją rękę, tylko o to cię proszę...
Posłuchałam
go, dosyć niepewnie zrobiłam o co mnie prosił. Tylko czy to była
prośba? W jego głosie słychać było zniecierpliwienie.
Położył
mi na dłoni zieloną, czterolistną koniczynkę. Zaczęłam się
śmiać. Choć wcale nie czułam się rozbawiona.
-Czy
to jest jakiś żart?! Proszę mi wszystko wytłumaczyć! Jak będę
chciała poszukać głupiej koniczynki pojadę na wioskę!
-Nie
rozumiesz, ona jest symbolem. Wiem, każdy może sobie takiej
poszukać.
-Chciałem
ci powiedzieć, że spotka cię wiele przykrości. Będziesz
cierpiała. Znajdziesz się w niebezpieczeństwie, ale w chwili gdy
zaczniesz się poddawać masz pamiętać o Niej... Tylko dzięki tej
zielonej roślince przetrwasz to co cię spotka...
-Słucham?!
Pan mnie ostrzega czy grozi?! Nie wierzę w ani jedno słowo! Co ma
do rzeczy jakiś nic nieznaczący chwast?! Widać przeholował ktoś
dzisiaj z alkoholem.
-Zapamiętaj
moje słowa. Wszystko się ułoży, ale musisz w to naprawdę
wierzyć.
Odszedł.
Tak po prostu. Nawet nie zauważyłam w którą stronę skręcił.
Skąd przybył? Kto chce mnie doprowadzić do załamania?
Słońce
z powrotem zaczęło świecić, wiatr ustał. Nawet ptaszki wesoło
poćwierkiwały. Boże! To jakiś obłęd! Może w pracy ktoś mi
dosypuje narkotyki? Mam zwidy. Koniecznie muszę zrobić badania na
wykrycie tego paskudztwa.
A,
może te wszystkie zdarzenia mają jakiś cel, najpierw babcia,
pojawia się nagle, jakby chciała mi przekazać bardzo ważną
wiadomość, teraz ten facet. Dlaczego nie posłuchałam babci?
Muszę
to sobie wszystko poukładać w głowie. Najlepiej jak wezmę kilka
dni urlopu i wyjadę w góry. Odpocznę, wszystko wróci do
normy...
Czy
wspominałam, że kocham góry? Nasze Tatry są przepiękne,
uwielbiam te widoki! Człowiek w obliczu majestatycznych wzniesień
czuję się taki mały. Zdaje sobie sprawę ze swojej bezradności.
Docenia przyrodę w pewnym sensie odczuwa szacunek do otaczającego
piękna.
Tak,
to był wspaniały pomysł. Nic tak dobrze nie wpływa na stan ducha,
jak wędrówki górskimi szlakami.
Może
w drodze powrotnej pojadę do Krakowa? Przejdę się po mieście,
zajdę do jakiejś przyjemnej knajpki.
Jak
pomyślałam tak uczyniłam. Piękny Kraków przywitał mnie słońcem,
zgiełkiem ulic, ale wszystko miało w sobie pewien urok.
Minęły
dwa tygodnie, od pamiętnego zdarzenia. Wszystko wróciło do normy.
Przemęczenie jednak potrafi spłatać figla Ważne, że już jest
dobrze.
Zaszłam
do antykwariatu, miejsca w którym zawsze potrafiłam odpłynąć na
wiele godzin. Godzinami buszując między półkami, czułam, że po
prostu żyję!
Wybrałam
kilka interesujących pozycji, spakowałam do torebki i ruszyłam w
stronę restauracji, w końcu od dobrych dwóch godzin, odczuwałam
uporczywy głód.
Może
to było przeznaczenie, może zbieg okoliczności. Nie miałam czasu
się zastanawiać. Wszystko działo się tak szybko, ale w chwili gdy
musiałam zareagować... poczułam się jak na zwolnionym tempie
filmu..
Dziewczynka
biegnąca chodnikiem, balonik odlatujący. Wbiega na ulicę by go
złapać i .. HUK!
Nie
ma już balonika, okropnie różowego balonika, dziecko leży, w
kałuży krwi. Nie wiem czy żyje. Podbiegam do niego. Nogi mam takie
ciężkie, jakby ważyły po dziesięć kilo każda.
Zaczynam
krzyczeć.
-Niech
ktoś wezwie karetkę! Potrzebna jest pomoc!
Staram
się przypomnieć lekcje pierwszej pomocy. Jednak między teorią a
praktyką jest ogromna przepaść.
Podnoszę
dziewczynkę, ma otwarte oczy. Nie płacze. Pyta się gdzie jest
balonik. Krwi jest coraz więcej. Prawa strona główki wygląda
strasznie. Ten widok będzie mnie prześladować już zawsze. Lecz na
razie błagam w myślach by w końcu nadjechała pomoc!
Dlaczego
to musi tak długi trwać! Co mam robić? Gdzie są rodzice tej małej
istotki? Jak mogli pozwolić żeby sama szła chodnikiem.
-
Dlaczego nie czuję bólu? - przerwała pytaniem, natłok myśli w
mojej głowie malutka.
-
Jesteś w szoku, to normalne, chyba..- odpowiedziałam dziecku.
-
Jak masz na imię? Gdzie są Twoi rodzice? - Musiałam zadać te
podstawowe pytania.
-
Jestem Julka, moja mamusia poszła do bankomatu po...
To
był ostatnie słowa Julci...samochód, który w nią uderzył,
pogruchotał część czaszki. Jej włoski były zlepione krwią i..
fragmentami mózgu! Nie było szans, nawet gdyby pogotowie zjawiło
się natychmiast. Klęczałam nad ciałem i nie wierzyłam. Nie
chciałam dopuścić do swojej świadomości informacji o śmierci
Juli. Miała co najwyżej pięć lat. Śliczna blondynka, kręcone
włoski opadały na ramionka. Teraz z każdą chwilą robiące się
szkarłatne.
Kiedy
zjawili się ratownicy medyczni tuliłam do siebie martwą
dziewczynkę.
Ból,
który odczułam w tamtej chwili był nie do zniesienia. Nie znałam
tego dziecka , jednak odczuwałam żal, tak potworny jakbym straciła
najbliższą mi osobę.
Dni
mijały, musiałam wrócić do pracy. Straciłam dotychczasowy zapał,
nie potrafiłam się na niczym skupić. Zawaliłam kila terminów.
Zdawałam sobie sprawę,że jeżeli szybko czegoś z sobą nie zrobię
stracę pracę. Coraz częściej moje myśli błądziły do chwili
spotkania z babcią. Dlaczego mówiła o miłości, że nie potrafimy
kochać?? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Czy tragedia z Julią
miała coś wspólnego z tym wszystkim?
-
Pani Dominiko! Szef prosi Panią do siebie..- sekretarka przerwała
moje rozważania.
Udałam
się do gabinetu Dyrektora, podświadomie czułam co chce mi
zakomunikować..
-
Dzień dobry, - odezwałam się na przywitanie.
-
Witam Pani Dominiko, może od razu przejdę do rzeczy. Zapoznałem
się z najświeższymi zestawieniami, Pani efektywność pracy jest
niezadowalająca. Rozumiem gorszy dzień. Staram się wczuć w
sytuację, którą panią spotkała. Niestety trwa to zbyt długo.
Nie mogę pozwalać, aby inni pracownicy zostawali po godzinach,
poprawiali błędy zrobione przez koleżankę. Jest mi bardzo
przykro. Dostanie Pani dwutygodniowy okres wymówienia. Oczywiście
proszę sobie wybrać zaległy urlop. Odprawa będzie jak w umowie...
-zawiesił głos.
Słuchałam
tego monologu i z każdą chwilą czułam jak osuwa się grunt pod
moimi nogami. Za późno się opamiętałam. Nie miałam do niego
żalu. Dba o firmę. Wiadomo. Nie może pozwolić,żeby przez jakąś
„głupią” śmierć dziecka, jego pracownica zaniedbywała swoje
obowiązki. Z drugiej strony miałam ochotę mu wykrzyczeć w twarz,
że nie ma pojęcia co czuję...ale czy to by coś zmieniło?
Wyszłam,
nawet się nie pożegnałam, pozbierałam swoje rzeczy. Trochę się
tego uzbierało przez te pięć lat. Jak łatwo się kogoś pozbyć.
Kiedyś byłam niezastąpiona. A, w chwili kryzysu, wymiana. Na
lepszy model?
Snułam
się chodnikiem, bez celu. Niosłam te moje klamoty. Nagle usłyszałam
szamotaninę. Za rogiem budynku, dwoje nastolatków prowadziło dosyć
burzliwą rozmowę, pomagając sobie rękoma. Odeszłabym nie
interweniując, ale chłopak zachowywał się brutalnie wobec
koleżanki. Trudno było stwierdzić czy byli parą.
Nigdy
nie lubiłam wtrącać się w sprzeczki zakochanych. Wychodzę z
założenia,że każdy musi się sam umieć dogadać. Natomiast
przemocy nie tolerowałam, zwłaszcza na polu mężczyzna –
kobieta.
Jednak
obyło się bez mojej pomocy, ubiegł mnie starszy Pan. Czym naraził
się na serię inwektyw, popchnięciem,a co najgorsze, brakiem
wdzięczności ze strony poszkodowanej.
-
Taki jest dzisiejszy świat..- usłyszałam komentarz oddalającego
się staruszka.
Musiałam
mu przyznać w duchu rację.
W
domu czekał na mnie list. Od matki zmarłej Julci. Byłam bardzo
zdziwiona. Skąd miała mój adres?
Otworzyła
i z zaciekawieniem zapoznałam się z jego treścią. Doznałam
szoku.
Droga
Dominiko!
Wiem,że
trudno Ci będzie uwierzyć, w to co za chwilę się dowiesz. Sama
nie byłam pewna czy powinnam się dzielić z Tobą tą informacją.
Po długich namysłach postanowiłam napisać lit. Nie mam odwagi
zadzwonić..Jesteśmy siostrami. Nasza wspólna matka urodziła mnie
dwa lata przed Twoim przyjściem na świat. Niestety w tamtym okresie
nie mogła się zająć moim wychowaniem. Dorastałam u kuzynki,
siostry ze strony dziadka Leona, nie miałyśmy ze sobą
kontaktu. Rodzina stwierdziła,że nie ma sensu komplikować życia.
Mieszkaliśmy tak daleko od siebie.
Jednak
teraz po prostu chciałam poczuć,że mam siostrę...
Dwa
miesiące temu stwierdzono u mnie raka. Umieram. Wcześniej moją
motywacją do walki z tą chorobą była Julia.. ale teraz. Nic mnie
nie trzyma na tym świecie. Widziałam Ciebie wtedy na miejscu
wypadku. Jeden z funkcjonariuszy policji powiedział jak się
nazywasz. Jakie to dziwne,że to akurat TY byłaś tam wtedy..
Ten
list jest w pewnym sensie pożegnaniem, chciałam Cię przeprosić,że
nie ujawniła się wcześniej, może wszystko potoczyło by się
inaczej. Może żyła by Juleńka..
Jest
mi niezmiernie przykro,że nie dane nam było być prawdziwymi
siostrami..,że nie poznałam drugiej siostry.. najmłodszej.
Oszczędź jej prawdy. Czasu nikt już nie cofnie. Wiem,że obarczam
Cię dodatkowym ciężarem. Być może postępuję niewłaściwie
pisząc do Ciebie. Jednak tak bardzo pragnęłam mieć świadomość,że
o mnie wiesz...
Karolina.
Tylko
tyle? Tak po prostu się ze mną żegnasz? Gdzie nocne pogaduchy ze
starszą siostrą? Gdzie wymiana doświadczeniami? Nie mogę pozwolić
jej umrzeć! Nie teraz!
Muszę
pojechać do Krakowa! Natychmiast!
***
Gdzie
jest ulica Narutowicza?? Czy nie mogła zamieszkać w centrum?
Biegnę jak szalona, jakby czas,który stracę na zwykły marsz był
bezcenny. Dlatego biegnę, gnana wewnętrznym głosem. Szkoda,że tak
późno się we mnie odezwał. Jest! Znalazłam adres. Czuję jak
serce tłucze się w klatce piersiowej. Nie mogę zapanować nad
oddechem.
Pukam
do drzwi, otwiera kobieta. Nie jest moją siostrą. Znowu mam
wrażenie,że ją znam. Jest ubrana w fartuch taki domowy. Na głowie
ma chustkę,takie co noszą babcie.. Wtedy dochodzi do mnie prawda!
-
Babciu.. to Ty? - głos więźnie mi w gardle. Czuję,że zaczyna
drżeć.
-
Tak dziecko. To ja. Nie posłuchałaś mnie, zignorowałaś.
Mówiłam,że mamy niewiele czasu. Miałam nadzieję,że zajmiesz się
dzieckiem kiedy Karolinka odejdzie...
-
Właśnie! Co z Karoliną? Gdzie jest? Muszę z nią porozmawiać! -
nie chciałam w tym momencie słuchać wymówek babci, wiedziałam,
że źle wtedy postąpiłam.
-
Nie ma jej. Odeszła. Wczoraj był pogrzeb.
-
Jaki pogrzeb?! Jak to odeszła?! - zaczęłam krzyczeć,
spazmatycznie łapałam powietrze, to nie mogła być prawda!
Miałyśmy porozmawiać...
-
Ta wasza pogoń za karierą, pogubiliście się. Pytałaś jaką
miłość miałam na myśli.
Nie
chodziło mi o porywy,charakterystyczne dla zakochania. Miłość
dojrzała. Do ludzi, Nie musisz wyznawać im tego uczucia, wystarczy
wysłuchać i spróbować pomóc. Ty drogie dziecko zostawiłaś mnie
na chodniku, nie interesowałaś się tym co miałam do
powiedzenia.
-Co
mogę zrobić? - tylko to pytanie przyszło mi w tej chwili do głowy.
Czułam wstyd, rozgoryczenia. Okazałam się egoistką. Usłyszałam
swój własny szloch. Poczułam jak nogi uginają się i opadam na
podłogę. Zwinęłam się w kłębek. Nie potrafiłam pogodzić z
tak dotkliwą stratą. Ból pozbawiał mnie oddechu, Był to fizyczny
i psychiczny.
Przypomniałam
sobie to uczucie kiedy umarła Julka..wtedy nie umiałam wytłumaczyć
żalu. Teraz wiem,że nie było to zwykłe rozstanie, ze zwykłym
dzieckiem. Serce czuło,że jesteśmy sobie bliskie. Mimo,iż nigdy
się nie spotkałyśmy.
Zdjęcie,
które znalazłam na parapecie. Poza babcią był na nim mężczyzna
z parku. Jeden z przyjaciół. Zginął jako pierwszy, Dzięki niemu
przeżyła moja babcia. Nie zastanawiał się ani chwili. To była
miłość, do drugiego człowieka. Do jego życia. Nie myślał
o sobie.
Dlaczego
właśnie On pojawił się tamtego dnia? Nie wiem, być może chciał
mnie przygotować na ten ból. Ostrzec. Wiedział,że babci się nie
udało do mnie dotrzeć.
Do
mojego serca.
****
Wydaje
się,że już nic gorszego nie może mnie więcej spotkać. Limit
tragedii wyczerpałam. Nic bardziej mylnego. Jeżeli jest źle,
pamiętaj, zawsze może być gorzej.
Wracałam
do domu. Babci już nie widziałam. Zawiodłam ją. Siostrę oraz
moją siostrzenicę. Wyrzuty sumienia z każdą chwilą stawały się
coraz uciążliwsze.
Przez
kilka dni żyłam na pograniczu rozpaczy. Resztkami sił wyniosłam
się z mieszkania Karoliny. Wsiadłam do samochodu i odjechałam.
Mieszkanie
przywitało mnie pustką. Tak, do tej pory nie odczuwałam
samotności, jak w tej chwili. Nie miałam przy sobie nikogo. Rodzice
w prawdzie mieszkali kilka ulic dalej. Jednak potrzebowałam kogoś
innego. Kto by mnie po prostu wysłuchał.
Był
i wspierał swoją obecnością. Nie posiadałam takiej osoby, nie
miałam przyjaciółek, jedynie koleżanki. Żadnej przyjaznej duszy.
Zatraciłam się w robieniu kariery... awanse, siedzenie po
godzinach, Co z tego?
Siedziałam
w fotelu, Patrzyłam w ścianę. Nie wiem co czułam. Chyba
nic.
Przestałam
jeść. Wychodzić z domu. Straciłam sens życia.
Nie
miałam pracy. Widać byłam kompletnie beznadzieja, Pod każdym
możliwym względem. Jaki był sens istnieć?
Ktoś
zadzwonił do drzwi. Z chęcią bym się nie podnosiła z miejsca,
ale nogi same poniosły mnie w stronę przedpokoju. Otworzyłam
drzwi, nikogo nie było. Na wycieraczce leżała maleńka koperta. W
środku
znajdowała
się czterolistna koniczynka....
Mam nadzieję,że dotrwaliście do końca:)