lutego 20, 2022

lutego 20, 2022

Kiedy trudno nadać problemowi nazwę

Kiedy trudno nadać problemowi nazwę


 Miałam ostatnio problem. Ze sobą. I chociaż nie bardzo lubię pisać prywatę na blogu, taką typową prywatę. To stwierdziłam, że dziś się wyłamię. Jakieś dwa tygodnie temu, pisałam post, bardzo emocjonalny, gdzie potrzebowałam dać upust temu, co działo się ze mną w środku. I zrezygnowałam. Usunęłam, bo stwierdziłam, że nie ma sensu. 

Zauważyłam, że często nazwanie problemu, jest o wiele trudniejsze niż zmierzeni się z nim samym. Ja tak ostatnio miałam. O tym, że miesiąc z kawałkiem umarł mój tato, pisałam kilka postów wcześniej. Wiadomo, że było to, jedno z najtrudniejszych przeżyć. Tylko sytuacja, jest bardziej złożona. Bo żałoba sama w sobie, nie ma terminu. W pracy, oczekuje się, że gdy już zostały "odklepane", ceremonie pogrzebowe, wrócimy i będziemy pracowali jak dawniej. 

I wiecie, ja na dwa tygodnie, po prostu się odłączyłam od tych ludzi. Nie umiałam rozmawiać, nie chciałam rozmawiać. Ba, każdy mój uśmiech, każde wypowiedziane zdanie, było katorgą. Wstawałam rano do pracy, ubierałam się i dodatkowo przywdziewałam niewidzialną maskę. Udawałam, że jest w porządku, chociaż wcale tak nie było. Teraz, dochodzę do nazwy postu. 

Tak mocno, zapętliłam się w tym udawaniu, tak bardzo chciałam pracować na miarę swoich możliwości, że w pewnym momencie, przydusiłam te emocje, które w tamtym czasie, powinny były znaleźć ujście. A ja, zrobiłam to, co uznałam, że powinnam zrobić. Odcięłam  się od nich. 

Aż przyszedł moment, w którym zaczęłam czuć ból. Taki fizyczny, głowa, ręce, brzuch i nie wiem co jeszcze. Później, przestałam udawać miłą, byłam zła. Po prostu zła. Denerwowało mnie absolutnie wszystko. To, że ktoś się uśmiechał, to że inni chcieli się bawić bo karnawał.  W środku wszystko we mnie buzowało. Chciałam być niemiła i chciałam żeby inni, czuli się źle. 

Bo mi było źle. W środku wszystko we mnie krzyczało. Chciałam wykrzyczeć całemu światu, jak strasznie się czuje. Jak nie potrafię sobie poradzić z tym, co się stało. Że minął miesiąc, a ja mam w środku jedną wielką ranę i nie wiem, jak mam się nią zająć. Bo życie toczy się dalej, a ja mam wrażenie, jakby stanęło w miejscu i nie potrafię pójść dalej.  

Dopiero gdy siadłam z moim R, zaczęłam mówić, że coś jest ze mną nie tak. Nie umiałam tego nazwać, ale zaczęłam próbować, porównać swoje uczucia. I wtedy do mnie dotarło. Stłumiłam te uczucia, nie pozwoliłam żeby do mnie docierały. Chciałam sprawić przykrość przypadkowym ludziom, żeby przenieść swoje cierpienie, żebym nie była w nim sama. To jest złe, ale dopiero jak o tym powiedziałam, zrozumiałam swój problem. 

Przede wszystkim, przestraszyłam się, tego co poczułam te dwa tygodnie temu. Byłam w sklepie. Robiłam zwykłe zakupy, chodziłam między półkami. I zobaczyłam, cukierki, miętowe. Takie, które uwielbiał mój tato, musiał mieć zapas, więc zawsze w domu było kilka paczek. Gdy zobaczyłam te cukierki, nie mogłam złapać oddechy, zrobiło mi się słabo, przestałam widzieć. Ledwo wyszłam z tego sklepu, stanęłam na na parkingu i się rozpłakałam. Nie miałam pojęcia, że w ten sposób zareaguje, na widok głupich cukierków. 

Nie mam pojęcia, czy kiedyś będzie lżej, Czy przyjdzie dzień, kiedy powiem - już się z tym pogodziłam. Teraz, balansuje pomiędzy tym, jak powinnam się zachowywać np, w pracy, a tym, co tak naprawdę czuje. Osoby postronne, mogą powiedzieć, no przecież już minął miesiąc. Dla mnie, to dopiero miesiąc. Zresztą, każdy przeżywa inaczej, ale ludzie mają cudowną zdolność narzucania, tego, kiedy i jak powinniśmy przeżywać swoje tragedię. Myślę, że przez oczekiwania innych, robimy sobie największą krzywdę. 

Musiałam napisać ten post, czasem po prostu trzeba, dać upust temu, z czym w środku nie potrafimy sobie poradzić. 

Bo nikt nas nie przygotowuje na to, jak poradzić sobie ze stratą kogoś bliskiego... 




lutego 18, 2022

lutego 18, 2022

Cień Judasza

Cień Judasza

 



Cień Judasza, postanowiłam przeczytać, po zapoznaniu się z jedną z recenzji na blogu. Stwierdziłam, że opis i zarys fabuły, wydaje się bardzo interesujący. Bardzo lubię historie, które mają swoje źródło w przeszłości bohaterów. Tajemnice i inne smaczki, które są charakterystyczne dla małych miejscowości. Dlatego, gdy tylko odszukałam książkę w formie e-book, zabrałam się za czytanie. 


Jest lipcowy wieczór, dwie kuzynki szykują się na miejscowy festyn, na którym będzie okoliczna młodzież. Mnóstwo zabawy i alkoholu. Klaudia i Aneta, są od siebie różne, ale fakt pokrewieństwa sprawia, że zazwyczaj spędzają czas wspólnie. Tego wieczoru, również wybrały się na imprezę, miały spotkać na miejscu z kolegami. Jednak w środku nocy, po niewielkiej sprzeczce z kuzynką, Klaudia wróciła sama do domu. Dopiero późnym południem, dowiaduje się, że Anety nie ma, wszyscy jej szukają, a po dziewczynie ślad zaginął.  Na domiar złego, jakby mało było nieszczęść, jakiś niespełna miesiąc po zaginięciu kuzynki, dziewczyna znajduje ciało swojego ojca, powieszonego w stodole. 

Różne plotki krążyły po miasteczku, dla rodziny Klaudii i Anety, czas ten był bardzo trudny. Dziewczyna gdy tylko zdała maturę, wyjechała z rodzinnego domu i rozpoczęła studia w wielkim mieście, by odciąć się od spraw, które zniszczyły jej życie. 

Mijały lata, chociaż nigdy nie ustalono, co się stało z Anetą, czy ktoś zamordował nastolatkę? Czy doszło do nieszczęśliwego wypadku? Dlaczego policja niczego się nie dowiedziała i sprawa podejrzanie szybko została umorzona? 

Przeszłość dogania Klaudię, która po śmierci matki, wraca do rodzinnego domu, by zająć pogrzebem, a później rzeczami, które zostały. Chce uporządkować wszystko, a później zastanowić co dalej? Może sprzeda dom, bo nie zamierza wracać na stałe do tego miasteczka.  Okazuje się, że nie wszyscy chcą jej obecności, od kilku osób odczuwa przejawy wrogości, które wcale nie są ukrywane. Nawet ciotka z wujkiem są podejrzanie niespokojni. 

Podczas pobytu w domu, Klaudia znajduje wiele rzeczy. Zaczynają się również dziać niepokojące sytuacje - i nie, nie jest tu mowa o duchach. Komuś bardzo zależy, by przestraszyć dziewczynę, która według kilki osób, nie powinna wracać, a już na pewno, nie zajmować sprawą z przeszłości.  Wtedy, z pomocą przychodzi pewien mężczyzna. Wspiera dziewczynę i ma informacje z innej perspektywy, czy okażą się pomocne? 


Muszę przyznać, że dawno, nawet bardzo dawno, nie czytałam tak patologicznej książki. Fabuła niby ciekawa. Ot, znajdujemy się w rzucie z przeszłości, kiedy nasza bohaterka jest nastolatką, jesteśmy w noc zaginięcia Anety. Później, już tylko analizujemy każdy moment krok po kroku. Razem z Klaudią, która pomiędzy sprzątaniem, próbuje uzyskać dostęp do dokumentów z prokuratory. 

Zastanawiające jest zachowanie ciotki, która bardzo chce, żeby dziewczyna jak najszybciej posprzątała dom i nie drążyła więcej tematu z przeszłości. Według niej, sprawa jest zamknięta, Anety nie ma, nic już jej nie wróci i koniec. Natomiast dziewczyna, ma inne zdanie. Nie potrafi się pogodzić z nierozwiązaną zagadką, gdzie w tamtą noc, podziała się Aneta? Dlaczego nie ma osoby, która nic nie widziała, jakby nagle, każdy zapomniał o kogo chodzi. 

Z każdą kolejną stroną, zaczynają się odkrywać, poszczególne elementy łamigłówki. Ja miałam sporo swoich typów, w pewnym momencie, podejrzany był każdy. W prawdzie, mój typ był prawidłowy, bo ta osoba, która zrobiła co zrobiła, wydawała mi się podejrzana. To jednak, była jedna sytuacja, a dokładnie zdarzenie, które mnie totalnie pokonało. No nie powiem, tego się chyba nie spodziewałam. Miałam świadomość patologi, która będzie ukazana - bo takie małe miasteczka, gdzie każdy zna każdego, mają osobliwą zdolność do ukrywania wzajemnych grzechów, a wymierzanie kary - nawet jeśli w grę wchodzi morderstwo, ma swoje różne oblicza. Tak więc, no byłam przygotowana na wszystko. A jednak, ta jedna, była fenomenalna. Czytałam sporo podobnych książek, ale taka patologia, to trochę wyższa szkoła jazdy. 

Co najdziwniejsze, ja nie wiem, czy ta książka, jest w moim odczuciu dobra. Bo ona tak się jakoś toczy, swoim rytmem. Klaudia zaczyna denerwować - wiecie, to taki typ, która udaje, że nie zna przysłowia - najciemniej pod latarnią. Nie polubiłam tej dziewczyny. Nic nie przebije, tego jednego pana, który zajmował się wyrokami. Nie mogę tego napisać, ale mam nadzieję, że takich wypaczonych osobników, to jednak zostało już niewielu. Bo mimo wszystko, lekko niepewnie się poczułam. Zmęczyłam się nieco podczas czytania, było ciężko, tak dziwnie. Nie wiem, może to nie był dla mnie dobry czas, bo konstrukcyjnie, jest całkiem nieźle. Może nie wnosimy się na wyżyny kryminalnych zagadek, ale było przyzwoicie. Jeśli ktoś lubi, historie z ukrytymi tajemnicami z przeszłości, jak najbardziej, może przeczytać i się nie zawiedzie. 





lutego 11, 2022

lutego 11, 2022

Łóżkowe przemyślenia - czyli choroba w natarciu

Łóżkowe przemyślenia - czyli choroba w natarciu

 



Niech was kochani, nie zwiedzie sielskość zdjęcia - dopadło mnie chorubsko - nie to znane wszystkim. Sorry memory, są jeszcze normalne przeziębienia;) niemniej, nocka za mną tragiczna, więc teraz leżę i myślę. Kota mnie pilnuje,  za oknem pada śnieg. Wczoraj była wiosna i na plusie 11, a dziś jednodniowa zima. Taki mamy klimat. 


Ostatni czas był dla mnie niesamowicie trudny, ja akurat z tych, co nie bardzo potrafią w uzewnętrzniania publiczne. No ale, życie jest takie, że mimo prywatnej tragedii, do pracy należy wrócić. I tak, z rozwaloną głową, połykając łzy, musiałam dzień po pogrzebie ruszyć, uzbroić w uśmiech i wejść w rolę, którą pełnię.  Akurat trafił się okres niby fajny, ale w zaistniałych okolicznościach, mnie nie cieszy. Bo karnawał i walentynki. I właśnie o tym drugim, mam dzisiaj rozmyślania. 

Lubicie walentynki? Ja nigdy ich specjalnie nie obchodziłam, nie dlatego, że komercja, ot po prostu mój R, jest typem, który nie robi czegoś, bo ktoś tak powiedział. Ok, raz dostałam koc w serduszka, ale to dlatego, że tak jojczyłam, że chce, że serduszka i muszę koniecznie mieć. 
 Wcześniej, gdy żył tato, zawsze dawał mnie i mamie po czekoladzie. Fajne to było, bo u nas, walentynki, to był bardziej dzień okazywania sympatii ogólnej. Bez wzniosłych kocham Cię - będę szczera. Nie mówię tego ludziom. Z moim R, ani ja, ani on, sobie tego nie wyznaliśmy. Chyba, że do kota, to tak;))) ludziom, tego nie mówię. Wracając do walentynek - gdy byłam młoda, wysyłałyśmy sobie z koleżankami kartki, jeszcze wcześniej były sms-y z wierszykami. 

W pracy organizujemy walentynki, właśnie w formie okazania sympatii. Myślę, że to jest fajne, nie dlatego, by szaleć z prezentami, ale po prostu - doświadczyć czegoś pozytywnego. Tak, na co dzień, powinno się to robić, ale kiedy właściwie można zrobić kumulacje, to dlaczego by nie? No więc, ostatnie dni, jechała u nas, produkcja serc wszelakich. W moim wykonaniu kolor czarny. 
 
I skoro już jesteśmy przy walentynkach, to tak sobie ostatnio rozmyślam, o związkach i relacjach. Ostatnio jest na czasie film - oszust z Tindera. Nie każdy może wiedzieć co to jest, a zatem. Tinder to aplikacja, coś jak portal randkowy. Tylko troszkę oszczędny, przelatuje się przez zdjęcia, jak się nam dany osobnik podoba, możemy dać tak i rozpocząć konwersacje. Filmu jeszcze nie widziałam, ale chyba włączę za chwilę. W każdym razie, jestem ciekawa, jak zapatrujecie się na temat "związków" wirtualnych/ telefonicznych. Specjalnie napisałam związków w cudzysłowie. Bo w mojej opinii, relacja z kimś, tylko w formie telefonicznej czy wiadomości, jest nie do końca adekwatna, do tego, jak wygląda życie w realnych warunkach. Wiecie, przez telefon/ komunikator, można się wykreować, można powiedzieć i napisać wszystko to, co osoba po drugiej stronie, chce usłyszeć. Wiem, bo wiele razy przez to przechodziłam, gdy byłam młoda i łatwowierna. Tak naprawdę, poznaje się drugą osobę w codziennym życiu. Gdy przychodzi do tych bardziej przyziemnych spraw. 

Mnie się czasem chce troszkę śmiać, gdy wspominam moje początki z R, bo my, przez telefon, kompletnie się nie potrafiliśmy dogadać. I ciągle były kłótnie. W końcu stwierdziłam, że albo zamieszkamy razem, albo ja spadam, bo mi szkoda czasu. No i, w chwili gdy wparowałam z walizkami, przestaliśmy się kłócić. Troszkę odwrotnie, jak u innych. Zazwyczaj, to pisanie i rozmowy są słodkie i ociekające lukrem, a później jest prawdziwe życie;) U nas na szczęście, było odwrotnie.  

Dlatego, uważam, że wszelkie relacje, które rozpocznie się przez internet - u mnie tak było! Powinny, w miarę szybko - przejść do spotkań w rzeczywistości. Bo najnormalniej w świecie, może być tak, że jedna ze stron, zwodzi. Ja w życiu nie uwierzę, gdy koleżanka mi mówi, że jej "związek", opiera się tylko na rozmowach/ wiadomościach, bo facet nie może się wyrwać. W moim odczuciu,  zawył by alarm, a czerwona lampka oślepiła. Oczywiście, są różne sytuacje, ale można coś odwlec, miesiąc dwa, później. Jest to nabijanie jednej ze stron w butelkę. 

Nasłuchałam się wielu historii, które zazwyczaj, dla osoby postronnej, już na początku były podejrzane. Niestety, gdy w grę wchodzą emocje, zauroczenie, wyobrażenie tej drugiej strony, bardzo łatwo można się dać oszukać.  Chyba kompletnie przeraża, kiedy kobiety, dają się dodatkowo oszukać na pieniądze. To już jest kosmos. Jak w przypadku bohaterek wyżej wspomnianego filmu. Straty uczuciowe i finansowe. Ludzie w internecie są naprawdę różni, mogą się wcielać w różne role, byle tylko osiągnąć cel. 

No ale, już nie będę przedłużała. Są też happy endy. Ja mojego R, poznałam na portalu sympatia pl. Konto utworzyłam pod wpływem emocji po nieudanym randkowaniu z facetem poznanym nie przez internet. Byłam tak wściekła,stwierdziłam, że gdzieś cholera muszą być normalni faceci, więc gdy znieczuliłam się czteropakiem paskudnego piwa ;) Nie wiem do dziś, co to było, brat mnie poratował - albo i nie? W każdym razie, nastukałam w opisie, że głupi ludzie mają do mnie nie pisać, bo nawet nie zaszczycę odpowiedzą. Gdy wytrzeźwiałam, zapomniałam o koncie, przypomniałam sobie po dwóch miesiącach. Otworzyłam skrzynkę z wiadomościami. Były dwie od jednego człowieka, wysłane w różnych odstępach czasowych - pomyślałam, że facet to pewnie desperat, albo się zakochał w moich zdjęciach;)) odpisałam. No i finał jest taki, że jesteśmy My,  mały biały domek i kotek + drugi dochodzący;) 

A Wy? Jak zapatrujecie się na relacje wirtualne, czy według was, mają sens? I czy szukaliście kogoś przez portale randkowe? Trzeba mieć cierpliwość, to jest pewne;)(: . No i jak to jest z Walentynkami? Wersja romantyczna, ignorowanie czy może jak u mnie, przejaw sympatii do bliskich osób? 













lutego 09, 2022

lutego 09, 2022

Dziewczyna z Paryża

Dziewczyna z Paryża




 Gdy zobaczyłam zapowiedzi do Dziewczyny z Paryża, poczułam, że od razu chcę przeczytać tę książkę. W prawdzie tematyka wojenna jest dla mnie zwyczajnie za ciężka, to jednak miałam pewne przeczucie, że w tym przypadku nie będzie tak dramatycznie. Byłam bardzo ciekawa opowiedzianej historii z perspektywy kobiet mieszkających we Francji w tych jakże trudnych czasach. Na wstępie muszę napisać, że obraz wojny, jest tutaj tłem, które nie dominuje wydarzeń - nie znajdziemy się na polu walki bezpośrednio, ale jej skutki będą odczuwane przez pryzmat sytuacji bohaterów.


Lila jest krawcową u jednej z najmodniejszych paryskich projektantek - Coco Chanel. Uwielbia szyć ubrania, ale również projektować. Chodzą opinię, zresztą słuszne, że jej suknie mogłyby zrobić furorę gdyby zdecydowała się pracować na własny rachunek. Tymczasem, wybucha wojna, w Paryżu większość ludzi jest przeświadczona, że ich bezpośrednio nie dotknie. Bo jakim cudem, takie piękne miasto? Nic bardziej mylnego, już niebawem, każdy doświadczy na własnej skórze, że beztroska odeszła w zapomnienie. Lila boi się od samego początku, jeszcze zanim piekło rozpętało się na dobre, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki Amelii - ta, żyje dniem dzisiejszym, jest przekonana, że nie będzie tak źle, jak ludzie mówią. 


Sandrine wspomina ostatnią chwilę z mężem, kiedy to, musiała pożegnać się z nim na peronie. Został wezwany do walki z wrogiem. Rozłąka bolała, ale jeszcze bardziej niewiadoma i strach, że już się nigdy nie zobaczą. W domu zostali teście i ich syn Henri. Później, zostaną same kobiety i mały chłopiec, ale to na Sandrine spadnie ryzykowne zadanie, przez które będzie czuła strach każdego dnia i okrutną ocenę ze strony sąsiadów, a nawet bliskich osób. Niestety, ale w tym trudnym czasie, siła przetrwania, zwłaszcza gdy miało się dziecko, była warta wielu kosztów. Nawet, jeśli trzeba było znosić upokarzanie.  Wiara w powrót ukochanego męża i że w końcu wszystko jakoś się ułoży, dawała siły, gdy spadała na ramiona beznadzieja. 


Dwie kobiety, zupełnie dla siebie nieznane. Gdy ich życie jak wielu innych, podporządkowuje się pod rytm dyktatury wojennej, starają się ze wszystkich sił jakoś poradzić i walczyć, nie tylko o siebie, ale również o to, co najeźdźca, chce odebrać ich narodowi. Ryzykują wiele, ale są zdeterminowane, wierzą, że koszmar się skończy, a one, będą mogły zobaczyć tych, których kochają. Czy będą miały szanse?


Książka wciągnęła mnie już od samego początku. I tak, jest tutaj wątek miłosny - ja bym tego nie nazwała romanse, bo w tych okolicznościach, jedna z par, zdążyła się w sobie jedynie zakochać, a później wybuchła wojna. Z kolei druga, to małżeństwo, które zostaje rozdzielone. Mamy więc, dwie zupełnie różne sytuacje. Jednak obie te bohaterki, mają ze sobą sporo wspólnego. I myślę, że można poczuć sympatię do Lili i Sandrine. 

Co innego mogę napisać o koleżance Lili - Ameli. Och, to jest ten typ kobiety, którym ja niesamowicie gardzę i z chęcią bym dla takich wybudowała specjalne miejsce w piekiełku. Okropna postać, nie mogłam jej znieść i miałam nadzieję, że w końcu spotka ją los, na który sobie tak żmudnie pracowała. 

Dziewczyna z Paryża, jest według mnie, bardzo dobrą książką, chociaż jak wspomniałam we wstępie, nie należy jej traktować jak typowo wojennej. Ponieważ jest ona osadzona w tym czasie, są oczywiście wydarzenia, które z pewnością miały miejsce w realnym życiu, ale tutaj było sporo w oparciu o pewne fakty w wykorzystaniu na potrzeby tej właśnie historii. Mnie się podobało, ponieważ nie radzę sobie z mocnymi reportażami tego okresu. Nie umiem o tym czytać i najnormalniej w świecie, przerasta ogrom całego okrucieństwa. Jedynymi książkami, które przeczytałam od początku do końca, były historie Grzesiuka, ale to dlatego, że sposób w jaki pisał ten człowiek, nawet o makabrycznych wydarzeniach, był bardzo przystępny. Inne pozycje mnie przerażają. Może kiedyś, zagłębie się bardziej w temat. Teraz, tak krążę bocznymi uliczkami.  
Dlatego jeśli, ktoś jest bardzo dobrze obeznany z tematem oraz oczekuje mocnej dawki historii, to tutaj może się rozczarować. Jest to dobra książka, ale jakby ocenzurowana, a największe zło, dzieje się jakby troszkę dalej.  Niemniej, polecam, ponieważ warto przeczytać. 



Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Znak.

lutego 06, 2022

lutego 06, 2022

Echo z otchłani

Echo z otchłani

 


Udało się! Wreszcie, po wielu, wielu latach, od przeczytania Chóru zapomnianych głosów - słynnego jak maszynki Gilette - Remigiusza Mroza, przeczytałam kontynuację i mogłam spróbować zrozumieć, co za pierwszym razem szło mi opornie.  Myślę, że każdy zna autora, jeśli go nie zna, cóż, ja nie napiszę, że wiele stracił, bo ze wszystkich produkcji książek, przeczytałam może z 3? Nie wiem, zrobiłam podejście do Kasacji, ale mnie pokonała. Chór natomiast, dzieje się w kosmosie, kosmos kocham, nawet jeśli wszystko jest bajeczką, nie ważne. Lepszy kosmos od nawiedzonej  adwokatki - czy prokurator? Kim jest właściwie Chyłka? Może ktoś zna odpowiedź, tymczasem, lata temu, gdy byłam jeszcze na fali wszystkiego co działo się na rynku wydawniczym, nie podążyłam z innymi w miłości do Mroza, ale pamiętam, Chór zapomnianych głosów kupiłam, przeczytałam i czekałam. Lata mijały, Hakon i Dija Udin gdzieś dryfowali, a ja pomału zapomniałam o tajemniczym Rahmadul. 

Gdy w końcu zaczęło pobrzękiwać, że Echo z otchłani i jej bohaterowie, powracają niczym spalony feniks,  byłam bardzo ciekawa. Jakim torem poleci załoga naszej dzielnej ekipy - tyle zapamiętałam. Gdzieś odmętach bloga, można wyszukać tekst na temat pierwszej części, kto chce, niechaj poszuka. Zabawne jest, że chociaż tak długo czekałam, gdzieś mi umknęła premiera - halo! Wydawco, jak to tak, nie reklamować najbardziej poczytnego pisarza? Jak już nie ma stukniętej Chyłki, to już nie można dobrze sprzedać? Nie ładnie... ja dopiero dwa dni temu, zauważyłam, że była ta premiera. 


Po przydługim wstępie, przybliżę Wam drodzy czytelnicy, o czym jest Echo z otchłani. Otóż dzielna drużyna, która wyruszyła na poszukiwanie ratunku dla ludzi, natrafiła na pewne przeszkody. Zabijcie mnie, ale po tych 7 latach, nie jestem wstanie zapamiętać, co się wydarzyło na pokładzie statku. W każdym razie, Hakon Lindberg jako jedyny przeżył, a wraz z nim, tajemniczy Dija Udin - czy ja mogę na tym etapie napisać kim była Dija? Chyba nie bardzo, nie każdy czytał Chór, no szkoda. Ta dwójka tworzy dosyć osobliwą relację. Z jednej strony niemiłosiernie się kłócą, ale z drugiej jest między nimi nić porozumienia.  Chór zapomnianych głosów, z tego co pamiętam, zakończył się na etapie zbliżenia statków do Ziemi i pytania - co się tam wydarzyło? 

Otóż planeta z bliżej niewyjaśnionych przyczyn uległa jakieś zagładzie. Załoga wyprawy Ara Maxima, próbuje znaleźć jakiejś przesłanki świadczące o życiu na ziemi. W tym celu, prześwietlają każdy skrawek, by wychwytać ewentualne sygnały. 

Hakon i Dija Udin, po odczytaniu sygnału SOS, postanawiają wyruszyć na jedną z wysp - robią to, ponieważ ten pierwszy, chce coś udowodnić załodze swojego statku. Lądują na troszkę zdezelowanej ziemi, która niezbyt przyjaźnie się zachowuje, jeśli chodzi o warunki atmosferyczne. A to dopiero początek, ponieważ tubylcy, którzy wyjdą na spotkanie nowo przybyłym, stwierdzą, że są ich wrogami i ustrzelą biednego Hakona Lindgberga. Można się w tym momencie załamać, ponieważ kluczowa postać książki, na starcie zostaje ubita. Dija Udin jest wściekły, ale nic mu złość nie pomaga, powrót na statek niewiele mu pomoże, a dziwni mieszkańcy wydają się naprawdę dziwni. 

Tymczasem, gdy na statku rozchodzi się informacja o wyruszeniu na Ziemię Hakona wraz z niezbyt mile widzianych towarzyszem, załoga próbuje zrozumieć cel, dla którego Lindgberg dopuścił takiego zachowania. Nie otrzymał zgody na wyruszenie. Główny dowodzący próbuje namierzyć, w jakim miejscu przebywają, przyjaciółka Hakona - Ellyse, ma pewne domysły, dlaczego ten, postanowił samotnie wyruszyć na ląd.  Niestety gdy otrzymują informacje o jego śmierci, muszą podjąć pewne decyzje, które skomplikują dalsze losy załogi. 


Myślę, że porządnie namieszałam w opisie fabuły, którą nie bardzo mogę opisać, żeby nie zdradzić zbyt wiele. A jednak, nawet gdybym się o to pokusiła, pewnie efekt byłby podobny, ponieważ książka, jest tak pokręcona, że ja sama, niewiele z niej zrozumiałam.  

Jedno jest pewne, to nie był ten sam klimat, który odczuwało się podczas czytania Chóru, wtedy autentycznie czułam niepokój i w każdej chwili wyobrażałam sobie, że wyskoczy armia obcych, która wymorduje całe towarzystwo. Kto zna książki Mroza, ten wie, jak lubi opisy krwawej jatki, tego się też i tym razem spodziewałam.  Tymczasem, na dzień dobry, Hakon obrywa, pada trupem, Ellyse, próbuje go wskrzesić. I teraz, nadchodzi moment, kiedy z pewnością jako jedyna, będę narzekała, na wątek Ellyse i Hakona. Bo mnie ich relacja w tej płaszczyźnie, kompletnie nie podeszła. On tam leżał, nie wiem ile, podtrzymywany, że niby żyje. Ona kombinowała żeby wrócić na Rahmadul i naprawić Konchę, cuda na kiju.  Wątek romansowy mnie zdenerwował, jak będę chciała romansu w kosmosie, to sobie poczytam Kasię M. 

Oczywiście nie brakuje, przepychanek słownych między załogą statku a Dija Udinem, który jest przecież jakby więźniem, ale z różnych przyczyn ustala warunki. I wszystko byłoby ok, ale w pewnym momencie, odniosłam wrażenie, że fabuła rozjechała się i to w jakim świetle był pokazywanym Dija, bywało męczące. Raz demon, raz bohater, raz go nienawidzili, później był jedyną nadzieją. Będę szczera, no doprowadzało mnie do szału. Opera mydlana z wątkiem kosmicznym. 

Rozbawił mnie fragment ze zbawicielem - to już będę wiedzieli tylko Ci, co przeczytali Echo z otchłani. Naprawdę, miałam spory ubaw z groteskowości sytuacji. Niemniej, było tego zbyt mało. Ponieważ dalej, akcja się zaczyna mieszać, myślałam, że tylko mój umysł nie dźwignął tego całego zaginania czasu, tuneli, wyjścia poza linię, ale poczytałam opinie - nie jestem sama. Widać, nie każdy ma umysł otwarty na podróże w czasoprzestrzeni. 

I wreszcie dochodzimy do zakończenia. Ja nie wiem, nie do końca tego oczekiwałam. Naprawdę, po przeczytaniu Chóru, miałam w wyobraźni tyle opcji, a tutaj co? Jakieś to było, za słabe na całość książki. Nie powiem, Echo nie jest wybitną lekturą, ale można sobie poczytać, w celu oderwania od rzeczywistości. Jest wiele wątków przegadanych na siłę, nie wszystko wytłumaczone tak, jak oczekiwałam. Bo co się działo na ziemi, jest pobieżnie i mnie nie przekonało. Istotnym plusem, jest szybkie czytanie. Bo w końcu język prosty, jak budowa cepa. Nawet określenia, które powinny być typowo "kosmiczne", tym razem zostały oszczędzone. Nie jest ich zbyt wiele. 

Podsumowując - Echo z otchłani, nie dźwignęło poziomu Chóru, ale jeśli już ktoś przeczytał pierwszą część, z czystej ciekawości może przeczytać jak potoczyły się losy Ara Maximy i co stało się z ludźmi na Ziemi. 


lutego 03, 2022

lutego 03, 2022

Kosmetycznie - dla wrażliwców

Kosmetycznie - dla wrażliwców



Dzisiaj nietypowo - bo kosmetycznie. Na blogu niewiele pisałam o kosmetykach. Więcej w relacjach instagramowych. Jednak pomyślałam, że nie każdy ma konto Ig, a może moje skromne polecanki przydadzą się i będzie można skorzystać:)

Zacznę na początku od tego, że moja skóra twarzy, jest bardzo, ale to bardzo wrażliwa. Ja nie mogę sobie pozwolić na kupno kremu, który ładnie pachnie, kosztuje te 9,99 i jest super. Niestety nie. I tak, wiem, często nie jakość idzie w parze z ceną, ale tutaj, cóż. Drogeryjne kremy, maseczki i cała reszta, robią mi krzywdę. Jakiś czas temu zakupiłam piękny box Pure Beauty. Super, cudownie zapakowany, kosmetyki świetne. Tylko, niestety nie wszystko było dla mnie. Z doświadczenia wiem, że muszę ostrożnie sprawdzać nowości. Tak też uczyniłam. I niestety, coś poszło, bardzo, ale to bardzo nie tak. Do tej pory nie wiem, co i dlaczego, wywołało na mojej twarzy, tak silną reakcję alergiczną, że prawie płakałam z bólu. Przez chyba 5 dni, moja skóra była czerwona, zaogniona i piekąca. Oczywiście nie obyło się bez konsultacji lekarskiej, otrzymałam leki, Tabletki + maść. Maść, po której było gorzej! O święci Pańscy, co ja przeżyłam, maść na reakcje alergiczną, pogłębiła objawy. Dostałam gorączki. I serio, przestałam się śmiać. Zrozpaczona, bo to wieczór - co robić? Policzki płonęły żywym ogniem, twarz w zimnej wodzie, ale na jak długo? I w końcu z pomocą przyszedł.. ALOES. A dokładnie, miąższ z tej rośliny. Dosłownie 10 min, a nie było ognia i pieczenia. Robiłam okłady chyba przez pół nocy. Od tamtej pory, moje zasoby kosmetyczne ograniczyły się do tych na zdjęciu powyżej. 

Może ten wstęp był przydługi, ale musiałam nakreślić, jak to wygląda w moim przypadku i może jest ktoś, kto również musi być tak ostrożny. Moje kremy, to nie jakieś specyfiki przeciwzmarszczkowe, które mają w składzie cuda na kiju. Ja mogę nawilżać i łagodzić. A gdy aloes naprawił krzywdę, którą wyrządziła maść za 65zł o pojemności 14ml, z pomocą do stosowania w domu przyszedł krem kupiony w aptece. 


Skierowany dla osób z AZS, ja wprawdzie tego nie mam, ale skoro dla tych biedaków się nadaje, to i mnie zaszkodzić nie mógł. I rzeczywiście, bardzo mi pomógł. Łagodził suchość skóry, nawilżał, ale nie zostawiał takiej nieprzyjemnej tłustej powłoki. Kosztował niespełna 10zł. Polecam, jest naprawdę dobry. 



Do stosowania zewnętrznego - zwłaszcza podczas mrozów. Używam moją ukochaną Biodermę. Jestem ogromną fanką tej firmy, jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Ten krem mam już drugi rok - to znaczy, kolejne opakowanie. I świetnie chroni skórę przed mrozem. Jest tłusty, więc ostrożnie, nie każdemu może się odpowiednio wchłonąć. Ja cierpię na przesuszenia, więc nie zostaje taka świecąca skóra. Zauważyłam, że ceny produktów są różne, zależy na jakiej stronie się sprawdzi. W aptece zakupiłam za jedyne 25zł, chodzą drożej, ale też na allegro można trafić w podobnej granicy cenowej. 



Ta pianka jest fantastyczna, na początku nie polubiłam się z nią, bo po nałożeniu, skóra zrobiła się mocno ściągnięta i miałam wrażenie, że jest wysuszona. Dopiero później, zauważyłam, że to było takie złudzenie. Pianka świetnie nawilża i wygładza skórę, dodatkowo łagodzi podrażnienia, więc śmiało można stosować przy niedoskonałościach. Bardzo polecam, ale cena, cóż dosyć spora - 55zł. 



Kolejna Bioderma, tym razem taki krem koloryzujący z filtrem SPF 50, ja go używałam przez całe lato, aż do jesieni. Na początku troszkę się obawiałam, bo kolor wydaje się ciemny, ale po nałożeniu się po prostu dopasowuje i nie sprawia wrażenia odcinającego od reszty ciała. Mnie zależało żeby skóra twarzy się nie opalała i taki efekt otrzymałam.  Opakowanie jest dosyć wydajne, jeszcze  sporo zostało - muszę sprawdzić ważność, czy będę mogła korzystać w tym sezonie. Kosz spory, ja polowałam na promocje, ale i tak chyba wyszło około 60zł. 



Kolejny produkt to serum  The Ordinary, ma działanie zwężające pory i wygładzające. Czy rzeczywiście efekt był taki, jak napisano na opakowaniu? No nie do końca, bo skóra faktycznie jest napięta i wygładzona, ale pory średnio się zwęziły, nawet po codziennym stosowaniu. Tak więc, jeśli ktoś chce zakupić w celu poprawienia wyglądu i wygładzenia. Jak najbardziej polecam, niestety z porami w moim przypadku sobie nie poradził, a nie mam ich aż tak, mocno widocznych, żeby naprawdę był z tym problem.  Koszt około 55 zł.


I moje odkrycie, krem do rąk Swederm, który uratował moje dłonie. Były tragicznie wysuszone, w pewnym momencie wręcz popękane. Nie wiedziałam już co nakładać, czym smarować. Dostałam polecenie tego kremu. Jest fenomenalny, jestem nim zachwycona, już po pierwszym użyciu była ulga i widoczna zmiana, a po dwóch dniach, skóra odzyskała gładkość. Jedynym minusem jest cena - z tego co kojarzę kosztuje około 43 zł, jak na krem do rąk może się wydawać dużo, ale naprawdę warto i jest wydajny. 


Jeśli chodzi o makijaż, w moim wykonaniu jest bardzo oszczędny, nie umiem w tony tapety, tych wszystkich mazideł i świecideł. Oczywiście posiadam w kosmetyczce, podkład, róż, brązer a nawet rozświetlacz, tylko ich nie używam;) Na co dzień, moimi kompanami są tusze do rzęs z Maybelline w wersji brązowej, przez przypadek kupiłam i się w nich zakochałam. Efekt naturalny, ja mam swoje rzęsy ciemne więc nie potrzebuje przesadzonej czerni. Ja te tusze kupuje zazwyczaj w sklepach internetowych za max 13,99, ale stacjonarnie w sklepach widziałam ceny około 34 zł. 

Do brwi - również naturalnie ciemnych, stosuje najtańszy produkt Lovely w szczoteczce, kolor ciemny brąz. 


Na zdjęciu głównym znajduje się jeszcze krem CC Lirene, muszę przyznać, że jest on całkiem fajny - użyłam go chyba ze trzy razy, bo jak wspomniałam, no nie chętnie lubię zakrywać skórę, nawet kremami kolorującymi. Wyjątek Bioderma, bo mnie po prostu nie uczula. Po innych, zawsze, ale to zawsze wychodzą mi plamy. 

Oczywiście kosmetyków do twarzy mam o wiele, wiele więcej. Niestety w większości przypadków, są to produkty, które mnie uczuliły, wystąpiły dziwne reakcje, przez co musiałam zaprzestać stosowania. Jeśli chodzi o makijaż, no cóż... jestem za leniwa;)  Jestem ciekawa, czy znacie te produkty, a może coś wam wpadło w oko?:)



lutego 01, 2022

lutego 01, 2022

Wzgórze Piastów

Wzgórze Piastów


 

Twórczość pana Krzysztofa Koziołka, poznałam jakieś trzy lata temu, gdy natrafiłam na książkę - Pod śnieżnymi kotłami. Przeczytać musiałam, wszak moje tereny w książce. Jak żeby ominąć historię kryminalną, która rozgrywała się w znanych mi okolicach.  Przypadła mi do gustu i zaczęłam szukać kolejnych tytułów. Muszę jeszcze opisać fenomenalnie napisaną Biały pył - Piekło na K2.  Tymczasem, dzisiaj będzie na temat Wzgórza Piastów, którego akcja rozgrywa się w Grunbergu (Zielona Góra), mieście, które również miałam okazję poznać z racji studiów. 


Jest wiosna 1939 roku, wojsko Niemieckie szykuje się do wojny, na granicach zaczynają pojawiać podejrzane umocnienia. Dla nieświadomych mieszkańców, zachowanie wzmożonej czujności nie wydaje się dziwne. Ot, widocznie jest taka potrzeba. Dla Franziski von Haften, każda wzmianka dotycząca zbrojenia czy czegokolwiek, co może świadczyć o przesłankach wojennych, wzbudza jej czujność. Dlatego z podwójnym zainteresowaniem śledzi poczynania swojego męża - inżyniera, zajmującego wzmacnianiem Odry. Co dokładnie się dzieje w miejscu, które skrywa tajemnice? Jakież to umocnienia i co jeszcze ukrywa wojsko?  

Hrabina, która pracuje dla polskiego wywiadu, jest bardzo dobrze przeszkolona, wie w jaki sposób dyskretnie zbierać i dokumentować informacje. Została również poinstruowana w jaki sposób nie dać się zdemaskować, jeśli zostałaby nakryta w chwili zbierania materiału dowodowego. Chociaż szpieguje swoje męża, to jednak czujność powinna zostać zachowana.  Z jednej strony, kobiecie nie do końca odpowiada podwójna rola, ponieważ czuje, że zdradza swojego męża. Jednak mimo tego, za kogo została wydana, wie, że nie przestała być polką. Właśnie dlatego podjęła się tego zadania, ale również ze względu na przypadkowo poznanego mężczyznę. To on, zwerbował ją do tajnego wywiadu. Franziska zakochała się w Józefie, na początku ich romans był uroczy i wzbudzał mnóstwo emocji, ale później, okazało się, że tylko ona została ze swoim uczuciem. Odtrącona przez kochanka, pozbawiona zainteresowania ze strony męża. A na dodatek, na horyzoncie pojawia się kobieta, która może zniszczyć jej życie. 


Gdy Franziska spotyka przypadkiem Charlotte Stempel, zdaje sobie sprawę, że jej dotychczasowe życie i zajęcie, które ukrywa, jest ogromnie zagrożone.  Mimo to, musi zachować spokój i ostrożność, by nie zdradzić się z targającymi emocjami. Dlatego, kiedy otrzymuje wiadomość o śmierci tej kobiety, czuje ogromną ulgę. Nie wie, że od tej chwili, stanie się celem miejscowego asystenta kryminalnego - Juliusa Knote.  Bardzo upierdliwego i wyrachowanego człowieka, który z dnia na dzień, będzie coraz bardziej uprzykrzał życie. Co dla Franziski, jako agentki, będzie mogło okazać się bardzo niebezpieczne. Drążenie w jej  przeszłości, może zagrozić życiu Hrabiny. 


Kolejne spotkanie z twórczością pana Koziołka, jak zwykle udane. Cały czas zastanawiam się, dlaczego książki tego autora nie są zbyt reklamowane. Według mnie, jest to krzywdzące, ponieważ zasługują na uwagę, a niestety giną w odmętach, tych wszystkich pożal się erotyczków, czy innych gniotów. 

Wracając do książki. Akcja, jak już wspomniałam rozgrywa się na kilka miesięcy przed wybuchem drugiej wojny, ciekawie jest więc, spojrzeć na przygotowania oraz atmosferę, jaka panowała w narodzie Niemieckim, zanim doszło do strasznych wydarzeń. Interesujące również wydaje się, czy rzeczywiście kobiety, nie wiedziały, lub nie chciały wiedzieć, czym zajmowali się ich mężowe. Co tak naprawdę się szykuje. Bo przecież wojsko zaczynało się pojawiać na ulicach miasta.  Co można przeczytać w wielu fragmentach, kiedy Franziska usiłuje przekazać informacje dotyczące projektów jej męża. 

Interesujący był wątek kryminalny, ponieważ z pozoru przypadkowa śmierć Charlotte, powinna zostać szybko wyjaśniona - ot, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Jednak asystent kryminalny, który ma serdecznie dosyć swojego przełożonego, próbuje wyszukać coraz więcej informacji. Jego drążenie tematu staje się bardzo męczące. W pewnym momencie, odnosi się wrażenie, że ten człowiek jest dosłownie wszędzie. Niebywale drażniąca postać, chociaż nie można mu było odmówić przebiegłości. 

Z kolei postać Franziski jest dosyć dziwna. Z jednej strony nie potrafi sobie poradzić, że mąż przestaje wykazywać zainteresowanie jej osobą, ale nie czuje wyrzutów sumienia z powodu romansu. Raz tęskni za Józefem, który nagle przestaje traktować ją jak dotychczas, po czym, siedzi smutna, gdy mąż zadzwonił, że wróci później. Mimo, że jestem kobietą, czasem sama mam trudności ze zrozumieniem pewnych zachowań. Może jestem za mało kobieca, nie wiem. W każdym razie, Franziska jest osobliwa, ale jej rola agentki, dodaje dreszczyku podczas czytania. Te emocje czy zostanie zdemaskowana, co jeśli ktoś ją nakryje? 

Mnie ta książka bardzo się spodobała, przeczytałam chyba w jedno popołudnie. Nie wiem, czy jest coś, do czego miałabym zarzuty, uważam, że Wzgórze Piastów jest świetnie napisanym kryminałem, który warto przeczytać. 


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger