czerwca 24, 2022

czerwca 24, 2022

Zakupowy przegląd

Zakupowy przegląd


 Nie wiem, jak to się dzieje w tym miesiącu, ale kompletnie nie mam czasu na zrobienie postu, bo napisać coś bym mogła, ale ja akurat nie lubię wrzucać tekstów o wszystkim i niczym. Blog traktuje trochę inaczej. Tutaj polecam, podsumowuje, a moja codzienność, to moja codzienność:).  Mam nadzieję, że w końcu się zmotywuje do robienia bardziej przyzwoitych zdjęć polecanych produktów, tymczasem, wybaczcie, że do jakości można sporo się przyczepić, niby kalkulatorem nie było robione, a jednak... Nie przedłużając, zaczynam o moich nabytków obuwniczych - tych wybranych, bo gdybym chciała pokazać wszystkie, cóż... te kilkadziesiąt par, trochę by nas wszystkich pokonało :))). 



A zatem, zaczynamy od butów Akardo - jest to Polska firma, tworzona przez rodzinę, buty, które oferują są ze skóry, ja mam już kilka par, ale tutaj pokazuje pantofelki, które są bardzo wygodnie i według mnie urocze. Nie znoszę balerinek, których płaskość po prostu odbiera urok nogom. Taka forma podniesienia stopy jest i wygodna, i nie odbiera wizualnego wrażenia. Wybrałam kolor żółty, ale z tego modelu były również te klasyczne.  Mam jeszcze sandałki z poprzedniego sezonu, biegałam w nich wszędzie i bardzo dużo, nigdy mnie ich buty nie obtarły, a zazwyczaj mam z tym problem.  Myślę, że tę markę mogę śmiało polecić - również panom, są oczywiście męskie buty, ale o wygodzie niewiele mogę powiedzieć;).  Za te buty w promocji zapłaciłam około 200 zł. 



I wreszcie buty, a dokładnie klapki, których nigdy nie chciałam kupić i zapierałam się przed nimi, rękami i nogami. Naprawdę, nie ukrywam, zawsze uważałam, że nie ma bardziej brzydkich klapek. Aż wreszcie, po obejrzeniu nie pamiętam ilu polecanek, pomyślałam, że sprawdzę słynne Birki (Birkenstock) właśnie ten model i koniecznie różowa pianka. Rzeczywiście, komfort chodzenia jest ogromny, nie ma porównania do innych gumowych klapek, które potrafią do krwi obcierać, zwłaszcza gdy stopa się po prostu przegrzeje. Nie ma opcji, ja w nich biegam w upały i jestem bardzo zadowolona. Cena promocyjna  wyniosła około 170 zł.




Teraz przejdźmy do kosmetyków. Jakiś czas temu, kupiłam piankę do mycia twarzy i serum Nacomi. Oba produkty w zestawie kosztowały taniej, a że jestem łowca wyprzedaży i promocji wszelakich, wiadome było, że spróbuję. Pianka jest o zapachu czarnej porzeczki, bardzo przyjemny, nie trąci sztucznością. Delikatnie oczyszcza twarz, ja wprawdzie wcześniej zmywam makijaż płynem miceralnym, więc nie wiem, jak sobie radzi bez wcześniejszego demakijażu. Jednak w opisie jest informacja by nie dostał się do oczu, więc rzęsy i powieki już nim nie oczyścimy, szkoda. 
Serum ma za zadanie zwężać pory i ściągać skórę. Czy zwęża? Jako tako, ja już się pogodziłam, że na efekt jakikolwiek to trzeba udać się po zabieg;). Niemniej, skóra  po nim jest przyjemna i rozświetlona, nie wysusza, szybko wysycha i nie zostawia uczucia lepkości.  
Oba kosmetyki polecam, są przyjemne w użytkowaniu, mnie nie uczuliły więc super, ale czy do nich wrócę? Nie wiem, może kiedyś. Cena za oba wyniosła mniej więcej 40 zł.





Kolejna para, to krem na dzień 40+ i krem pod oczy, również do tego przedziału wiekowego. Jest to słynna seria, która jak obiecywały reklamy, miała zdziałać niemalże cuda. Cenowo są chyba droższe od innych sióstr Bielendy, ale nie ma jakiegoś dramatu.  Zacznijmy od kremu, jest bardzo lekki, nie obciąża, nie robi efektu tłustej skóry, szybko się wchłania. Fajnie nawilża. Cudów nie zadziałał, ale też ich nie oczekiwałam. Krem pod oczy, jest również lekki, ja go używam tylko na dzień, żeby skóra pod oczami, teraz latem się nie przesuszała, mam świadomość, że moich zmarszczek nie wygładzi:).
Kupione również podczas promocji w Rossmanie, nie mam pojęcia ile zapłaciłam, ale miliony moment nie u Bielendy. 



No i przyszła pora na DM- owskie produkty. Tak, Jelenia Góra jest jednym z tych szczęśliwych miast, w którym ta znana sieć sklepów, zawitała. Trochę potrwało zanim przyszła okazja żebym odwiedziła - mimo, że codziennie przejeżdżam  obok, ale w końcu wpadłam i porozglądałam się co i jak. Kupiłam oczywiście znane chyba większości, DM - owe kosmetyki Balea. Żel do mycia, bardzo, ale to bardzo lubię ich żele, są świetnie. Skusiłam się również na lakier do włosów, używam raz na kilka miesięcy, ale czasem warto mieć. Jest nawet ok, wypróbowałam. 
Żel kosztował dosłownie grosze, jakieś 5 zł, a lakier 7 zł, w zaokrągleniu. 


Kupiłam również chusteczki nawilżające - jedno to chyba papier toaletowy, ale ja tego używam do wycierania kurzy;) średnio tego typu produkty drogeryjne stosuje do ciała. Składy to one raczej mają straszne. Jednak do wycierania kurzy czy innych rzeczy, jak najbardziej. Zapachy mają dosyć intensywne co mnie troszkę męczy, ale jakoś przeżyje. Lubię mieć w domu tzw. mokre chusteczki, bo często ich używam, buty świetnie domywają.  Za jedno opakowanie zapłaciłam około 3,50 zł. Cena niewielka.





A zatem, moje bardzo wybiórcze zakupy wyglądały mniej więcej tak, jak powyżej pokazałam. Mam jeszcze chęć pokazać zakupy do stylizacji paznokci, ale to już jak będę miała komplet, wtedy przeliczę ile wyniosła ta inwestycja:).  Rozpoczyna się sezon urlopowy, ja muszę troszkę poczekać, wykradam tydzień z drugiej połowy lipca, ale ten główny dopiero we wrześniu, więc jeszcze muszę poczekać. Gdzie się wybieracie? Macie plany urlopowe/ wakacyjne? 



czerwca 18, 2022

czerwca 18, 2022

Bridgertonowie - Grzesznik nawrócony

Bridgertonowie - Grzesznik nawrócony

 


Jak już kiedyś pisałam, jeśli czytuję romanse, to tylko historyczne. A do cyklu o Bridgertonach mam wyjątkową słabość, chociaż nie wszystkie części na równi podbiły mój gust, to i tak uważam, że czas spędzony przy lekturze losów tej rodziny, są bardzo przyjemną odskocznią od codzienności. Może nie wyczekuję premiery książek ze zniecierpliwieniem, ale gdy już są dostępne, zazwyczaj biorę się za czytanie w wolnej chwili. Przy okazji czterodniowego wolnego, postanowiłam zapoznać się z Grzesznikiem nawróconym, który niedawno miał premierę wznowienia w nowej szacie. 


Tym razem poznajemy losy Franceski, szóstej w kolejności rodzeństwa. Chyba o niej było najmniej w poprzednich książkach. Ta postać była zazwyczaj na uboczu, z tego co pamiętam, nie pojawiała się zbyt często. Wreszcie mamy okazję do poznania się z Franceską, autorka ukazuje nam postać dosyć innej osobowości Bridgertonów. O ile pozostała część rodzeństwa, jest niesamowicie kontaktowa i wylewna w swoich emocjach, tak tutaj można się domyślić, trzecia z sióstr, jest bardziej zamknięta w sobie i powściągliwa.  

Gdy rozpoczynamy lekturę, dziewczyna jest już mężatką z dwuletnim stażem, a więc w tym przypadku nie jesteśmy świadkami  słynnego balu debiutantek i całej zabawy w szukanie odpowiedniej partii. Frannie, związała się z hrabią Johnem Stirling i jest bardzo szczęśliwa u jego boku. Oboje bardzo się kochają, ale jest jeszcze jedna osoba. A dokładnie mężczyzna, który od pierwszego poznania z Franceską, czuje coś więcej niż tylko sympatię. Michael, bo o nim mowa, stryjeczny kuzyn Johna. Obaj byli razem wychowywani, kochają się jak bracia. Pech chce, że jedyna kobieta, która wzbudziła w nim uczucia, których się nie spodziewał, nigdy nie będzie jego. 

 Myślę, że w tym momencie muszę zakończyć jako taki zarys fabuły, ponieważ jeśli ktoś nie poznał tej historii, albo nie zna ogólnie serii, mógłby się poczuć pozbawiony elementu zaskoczenia. 


Przejdźmy zatem do mojej ogólne oceny książki, jak odebrałam postać Franceski, która jak już wspomniałam, jest czytelnikom najmniej znana.  Gdzieś mi przemknęło, że sporo osób oceniło ją mniej pozytywnie. Właściwie sama nie wiem, niby mnie nie denerwowała, ale miała w sobie pewne irytujące zachowania, ale nie były zbyt dokuczliwe, ja bardziej przymykałam na nie oko.

Fabuła do pewnego momentu jest dosyć ciekawie poprowadzona, jest ten element czekania, co będzie dalej, jak też potoczą się dalej losy naszych postaci. Nie umiem powiedzieć, czy byłam zaskoczona, a jeśli nawet, to czy było zaskoczenie pozytywne, bo w pewnym momencie, zachowanie naszej Frani, zrobiło się dziwaczne i chwilami nie spójne z tym, co próbowała wykreować autorka. Troszkę czułam zgrzyty, ale mam wrażenie, że w przypadku tej historii, pisarka skupiła się na ukazaniu innego wątku, który trochę wykoleił temat wiodący. 

Trudno jest powiedzieć, by Franceska podobnie do reszty rodzeństwa, była zżyta ze swoją rodziną, wręcz przeciwnie. Zachowuje spory dystans w relacjach z siostrami, o braciach już nawet nie wspomnę. O ile w innych częściach, najlepsze sceny to te, gdzie rodzeństwo spędza wspólny czas, ich przekomarzania są po prostu fenomenalne. Tutaj bardzo tego brakuje. Widać, jak odseparowana od rodziny jest ta postać. 

Bardzo mnie rozbawił i uważam, za zupełnie nietrafiony tytuł. Nie wiem, kto jest tym grzesznikiem nawróconym - z chęcią go poznam, ponieważ każdy, kto przeczytał książki z serii, na pewno zauważył, że w oczach autorki, a zarazem jej bohaterek, praktycznie większość męskich przedstawicieli, które wzbudzały zainteresowanie wśród panien na wydaniu, byli hulakami i rozpustnikami. Właśnie te nazewnictwa na zmianę możemy spotkać. Cóż za rozwiązły świat Angielskiej socjety, nadmienić należy, że każdy z tych hulaków, był przystojny, inteligenty, czarujący z kryształową duszą, ukrytą za fasadą rozpusty.  

I gdyby czytać kolejno każdą część, jestem przekonana, że ta schematyczność mogłaby zmęczyć, jednak raz ,czy dwa razy w roku, nie przeszkadza, na tę chwilę można zapomnieć, że Ci przystojni, to a jakże hulaki, ale jak już spotkają tę jedyną to nagle miłość przesłania widok na inne kobiety. Ciekawe czemu, kobiety usilnie próbują wierzyć w te bajki?

Niemniej, lubię poczytać, dla klimatu odległych czasów, mają w sobie pewien urok i przede wszystkim język, który nie jest żargonem ulicznym. Pełnym wulgaryzmów, co można spotkać we współczesnych romansach. Właśnie dlatego, z ogromną przyjemnością sięgam romanse historyczne, są lekkie, sprawdzają się wyśmienicie, gdy człowiek potrzebuje zresetować głowę.     


czerwca 13, 2022

czerwca 13, 2022

Przedsionek piekła

Przedsionek piekła

 


Przedsionek piekła jest książką, którą przeczytałam dosyć dawno, a jednak musiała trochę odczekać, zanim zdecydowałam się o niej napisać. Właściwie nie wiem, dlaczego od razu nie opisałam wrażeń po zakończonym czytaniu, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego wszystkiego, co zaserwowała autorka. Wiedziałam, że będzie to mocny thriller, ale gdzieś w swoich podejrzeniach, szłam ku zupełnie inaczej poprowadzonej fabule, ale zacznijmy od początku. 


Jak możemy dowiedzieć się z opisu od wydawcy, pewnego wieczora w małej miejscowości w pobliżu Colorado, podczas imprezy plenerowej, znika młoda dziewczyna - Abi. Z początku mieszkańcy, jak również rodzina, mają nadzieję, że nieobecność nastolatki wiąże się z przeholowaniem podczas zabawy z rówieśnikami. Emma, najbliższa koleżanka, uważa, że stało się coś złego, ponieważ jej zdaniem przyjaciółka nie mogła zaginąć ot tak. Skoro nie odbiera telefonu i z nikim się nie kontaktuje, najwyraźniej potrzebna jest interwencja policji. Co zresztą zostało już zgłoszone. 

Rodzina Abigail, uchodzi za dosyć osobliwą oraz przesadnie wierzącą - co moim zdaniem jest dosyć łagodnym określeniem, ale później do tego wrócimy. Matka dziewczyny od wielu lat żyje w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy jawą a snem,w domu natomiast rządzi jej mąż i ojciec dzieci. Samuel Blake, jest człowiekiem wręcz obsesyjnie oddanym modlitwie i wygłaszaniem mądrości z Biblii. Zaginięcie córki odbiera za pewnego rodzaju karę od Boga, który daje jego rodzinie szansę na nawrócenie i odkupienie grzechów, a tych wiadomo, jest pod dostatkiem. 

Trzeba przyznać, że w miasteczku Whistling Ridge, większość mieszkańców darzyła się dosyć skomplikowanymi uczuciami. Jedno ich wszystkich łączyło - posłuch pastora. Ten miał poważanie i zdanie decyzyjne, które opierało się rzecz jasna, na subiektywnych odczuciach i poglądach. 


Gdy znika Abi Blake, wszyscy chcą dowiedzieć się co naprawdę się wydarzyło, czy aby dziewczyna sama zdecydowała o ucieczce z domu i jeśli tak, to dlaczego? I najważniejsze pytanie, najbliższa przyjaciółka Emmy, z którą mówiły o wszystkich sekretach, jaka była naprawdę? Może obraz, koleżanki, był jedynie złudzeniem, a prawda skrywa mroczne tajemnice? Nie tylko związane z zaginioną nastolatką.. 


Przedsionek piekła - ten tytuł jest niebywale trafiony, ponieważ ukazane wydarzenia, a raczej odkrywane tajemnice, jawiły się jak z przedsionka piekła. Zacznijmy od obrazu miasteczka. Można powiedzieć, że zadupia rządzą się swoimi prawami. Ludzie się lubią mniej lub więcej, ale potrafią ze sobą wspólnie egzystować. Ja zawsze będę powtarzała, że Polacy są marudami i pierwsi do narzekania na wszystko, zwłaszcza na pogodę. Jednak to Amerykanie są nienormalni, pod każdym możliwym względem. Jeśli dzieją się okrutne zbrodnie na wielką skalę to u nich, jeśli nastolatki wyprawiają rzeczy od których włosy dęba stają, to gdzie? No w Ameryce, można by pisać i pisać. Dlatego, gdy sięgam po thrillery ukazujące wydarzenia właśnie w tym państwie, mam świadomość, że będzie się działo. 

Zastanawiam się kto w tej historii był normalny. Kto miał tak po prostu szczere zamiary względem drugiej osoby. Jeśli myślicie, że ta książka to oklepana tematyka zaginionej nastolatki, napiszę od razu, nic bardziej mylnego. To jak w tym obrazku z górą lodową, gdzie czubek ledwo wychodzi nad taflę wody, a pod spodem jest ukryta  potężna część. Podobnie jest z fabułą tej książki. 

Zaczynamy od podłego zachowania rówieśników Emmy, która jako pół latynoska, jest traktowana niczym śmieć, dosłownie. Później, jest tylko lepiej, bo relacje rodzinne w wielu domach, zakrawają od jakieś psychopatyczne kompilacje. No i wisienką na torcie, jest rzecz jasna pastor, we własnej ucieleśnionej, diabelskiej - przepraszam, kościelnej osobie. Pastor, był moją ulubioną postacią, szalenie go podziwiałam.  Chociaż, miał groźnego rywala, w swojej miłości do stwórcy, Pana naszego, mocno wielbionego. Samuel Blake. Och, on powinien być żywcem wzięty do Nieba, chociaż myślę, że piekielny kociołek byłby też w sam raz. 

Książka jest dosyć mocna, może przytłoczyć, może wywołać wiele emocji, które będą towarzyszyły nawet po zakończeniu czytania. Mimo upływu czasu, mam w głowie te wszystkie wydarzenia, które zostały odkryte, skrawek po skrawku. I nie umiem powiedzieć, które z nich, mną bardziej wstrząsnęło. Mam świadomość, że nie każdy będzie chciał przeczytać ten tytuł, jednak jeśli nie boicie się thrillerów, to polecam. 


czerwca 05, 2022

czerwca 05, 2022

Spełnione marzenie po czternastu latach

Spełnione marzenie po czternastu latach

 


Zawsze chciałam robić paznokcie. Nie takie, jak sobie większość z nas potrafi w domu - albo nie potrafi, byle po prostu były. Mnie ciągnęło do tych profesjonalnych. Pamiętam, najpierw były tipsy - kto nosił tipsy? Jako dwudziestolatka miałam szpony na całą długość tego tipsa, nic nie skracałam, tylko robiłam formę. Bo przecież kupiłam sprzęt i dziabałam sama w zaciszu domowym. Oczywiście ilu koleżankom zrobiło się tych, metodą domową tipsów. A jak mnie to odprężało, mogłam tak siedzieć godzinami, jak tylko miałam trochę wolnego czasu. 

Jednak było konkretne Ale, nie miałam techniki, nie miałam wiedzy. Owszem, było we mnie mnóstwo zapału i chęci wiedzy, tylko zabrakło funduszy, na realizację. Wtedy, byłam na pierwszym roku studiów, złapałam jakiś staż, dorabiałam pomiędzy jako kelnerka i jakoś się toczyło. Kwota potrzebna do szkolenia, przerażała i w pewnym momencie skutecznie zniechęciła. I w ten sposób, zrezygnowałam z mojego marzenia, może błahego, ale jednak. Skończyłam studia, poszłam do pracy w przedszkolu, długo tam nie wytrzymałam i wylądowałam tu, gdzie jestem. 



W końcu zdecydowałam się zapisać na szkolenie. Trwało trzy dni i było mega intensywne.


Nareszcie wiem, jakie popełniałam błędy podczas mojego wieloletniego wykonywania paznokci, bo później, gdy stare dobre, ale sztuczne tipsy, poszły w odstawkę. Nadeszła era, żeli i właśnie tę metodę, chciałam opanować do perfekcji, by móc zrobić sobie i późniejszym klientkom - które już czekają na zielone światło ode mnie, piękne paznokcie. 



Tak prezentują się zrobione przeze mnie paznokcie, te po lewej były wykonywane na mojej ręce, więc troszkę trudniej było technicznie, ponieważ do dyspozycji tylko jedna pomocna dłoń;). Uczyłam się dwóch wzorów, czyli migdał i kwadrat. Na modelce zrobiłam kwadrat, nie powiem, stres był ogromny, bardzo bałam się pracy frezarką na cudzych paznokciach, ale nie taki diabeł straszny, wyszło naprawdę świetnie. Jestem z siebie bardzo zadowolona, ogólnie dumna, że wreszcie się zdecydowałam. 



Jak widzicie, mam to! Zdobyłam certyfikat, ale przede wszystkim cenną wiedzę, dzięki której moje paznokcie będą robione pięknie, a ja, nareszcie, będę mogła cieszyć się z wykonanej pracy. Oczywiście, jeszcze sporo szlifowania przede mną, ale jak pisałam wcześniej, mnie to sprawia mnóstwo frajdy i nie mogę się wręcz doczekać, kiedy będę mogła robić następne mani:). 


Tak wyglądał mój początek czerwca, czyli jak pisałam w poprzednim poście, rozpoczął się intensywnie i z wieloma emocjami. Zobaczymy co przyniosą kolejne dni i tygodnie. 

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger