stycznia 31, 2022

stycznia 31, 2022

Chłopiec zwany gwiazdką

Chłopiec zwany gwiazdką


 


Jest to, ostatnia świąteczna książka, przeczytana już troszkę po terminie. Końcówka roku, jak również początek - kolejny już raz, będzie niebawem, że przełom grudnia/stycznia są po prostu tragiczne, pokazały mi, że planować to ja sobie mogę, a wychodzi i tak zupełnie inaczej.

„Chłopiec zwany Gwiazdką” przeczytałam bardzo szybko, może dlatego, że strony jakoś same przelatują, tekstu tak naprawdę nie jest zbyt wiele, jak w normalnej książce. I niby jest to kategoria, również dla dzieci, ale ja bym się jednak zastanowiła, czy dla wszystkich? A dlaczego? O tym napiszę za chwilę.

Mikołaj mieszka razem z ojcem, który pracuje w lesie jako drwal. Często zabiera syna ze sobą, ale ten, musi być bardzo ostrożny, by nie zbliżać się do zagrożenia. Tak naprawdę, wyprawy z ojcem do lasu, są jedyną rozrywką chłopca. W domu nie bardzo ma co robić - brakuje zabawek, nie licząc lalki z rzepy, którą dostał od zmarłej mamy. To jedyna pamiątka, którą po sobie pozostawiła. Jeśli chodzi o rzeczy materialne. Bo we wspomnieniach zawsze będzie obecna.

W domu jest biednie, zresztą, zamieszkiwaną chatkę nie można nazwać domem. Jednopokojowa izba, która służy, za sypialnie, kuchnie i łazienkę. Jednak Mikołaj nigdy nie narzekał, był z ojcem zżyty, a że czasem brakowało pewnych rzeczy, lub jedzenia? Cóż, ważne, że mieli siebie. Do czasu.
Gdy zjawił się pewien człowiek z propozycją wyprawy do miejsca, z którego nikt nigdy nie wrócił. Ekspedycja miała trwać kilka miesięcy. W tym czasie chłopiec, miał zostać pod opieką swojej ciotki - siostry ojca. I jeśli ktoś pomyśli, że to nawet dobrze. Srogo się może rozczarować. Ponieważ owa kobieta, nie przejawiała żadnych ludzkich odruchów względem dziecka. Zgorzkniała i złośliwa, na każdym kroku uprzykrzała życie siostrzeńcowi. Aż przyszedł moment, kiedy udręczony Mikołaj, uciekł z domu w poszukiwaniu ojca. Nie miał już nic do stracenia.

Miejsce, do którego zmierzał, wydawało się odległe i nierealne, a istoty zamieszkujące zupełnie nieprawdziwe. Jednak Mikołaj skrycie wierzył, że gdy uda mu się dotrzeć do tej magicznej krainy, odnajdzie ukochanego ojca i będą znowu szczęśliwi. Podróż okazała się nadzwyczaj trudna i ryzykowna, a to, co zastał u jej kresu, okazało się zupełnie inne, niż sobie wyobrażał. I nawet wizja spotkania z ojcem, została przyćmiona.

Nie mam pojęcia, co sobie wyobrażałam, gdy zdecydowałam na przeczytanie tej książki. Może tego, że zastanę magiczną historię, która na chwilę wprowadzi do świata baśni, w którym nierealne istoty i wydarzenia, mają swój charakterystyczny urok?

Pewne jest, że absolutnie, nie była to baśń, którą mogłabym polecić małym dzieciom. Może tym starszym. Fabuła jest dosyć osobliwa. Do momentu, kiedy nasz Mikołaj ucieknie z domu, chwilami jest wręcz przerażająco. Postać ciotki przebiła czarownicę z domu z piernika - ta chociaż karmiła biedne dzieci. Zołzowata ciotka chciała zamorzyć głodem swojego podopiecznego. Kolejna sprawa. Gdy przechodzimy do następnego etapu - w którym nasza wyobraźnia powinna pozwolić na zobaczenie tego, co raczej jest wątpliwe w rzeczywistości, ja miałam wrażenie, że będzie mimo wszystko magicznie.
Otóż nie! W książce mają pojawić się elfy, jakieś tam inne dziwy i cuda. Nie mam nic przeciwko elfom, mogłabym jakiegoś spotkać, niestety grzybki halucynki jeszcze mnie nie przekonały. W każdym razie, na pewnym etapie książki, jest wątek wybuchania głów. Tak, dokładnie tak, z ciekawym i nieco prześmiewczym opisem. No ja nie wiem, czy tę książkę dałabym dzieciom.

Trudno jest mi napisać, że ta książka jest zła i absolutnie nie należy po nią sięgać. Niestety dla mnie sporo fragmentów było zbyt przytłaczających i ciężkich, jak na historię, która miała być z pozoru klimatyczna i nastrojowa. Ja tego nastroju zupełnie nie poczułam. A jeśli chodzi o to, jak ten chłopiec stał się gwiazdką i cała jego późniejsza historia. Lekko mnie pokonała, a na pewno, nie przekonała. Nie odradzę, ponieważ wiem, że tego typu konstrukcje mają swoich zwolenników. Niemniej, „Chłopiec zwany Gwiazdką” nie trafi do każdego, a już na pewno, nie do każdego dziecka.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle

stycznia 30, 2022

stycznia 30, 2022

Bardzo długie popołudnie

Bardzo długie popołudnie

 


"Bardzo długie popołudnie" odczekało naprawdę długo w kolejce do przeczytania. I myślę, że dobrze się stało, ponieważ moment, w którym sięgnęłam po tę książkę, był dla mnie na tyle trudny, że potrzebowałam zajęcia umysłu zagadką kryminalną. W dodatku akcja rozgrywa się schyłkiem lat 50., ubiegłego wieku w Kalifornii. Co za tym idzie, będzie sporo udawanego szczęścia gospodyń domowych w bogatych dzielnicach, jak również rasizmu. A wszystko za fasadą pastelowego piękna.


Ruby nie znosi swojej pracy. Jednak bycie czarnym, nie daje zbyt wielkiego wyboru. Musi się chwilowo pogodzić, że jej marzenia, chociaż osiągalne, zostają odroczone na inny termin. Teraz, zmierza do pracy, gdzie znowu będzie musiała znosić upokorzenia ze strony białych pracodawców.
Tego dnia spóźniła się do pracy, wiedziała, że pani Ingram nie będzie zadowolona, niestety autobus jechał zbyt długo. To też, musiała dłużej zostać, niż było zaplanowane. Gdy wyszła do domu Joyce Honey, było kwadrans po piątej. Do tego domu nie szła w stresie, w prawdzie mąż pani Honey, nie lubił, gdy była podczas jego powrotów, to jednak z jej strony, nie poczuła się kimś gorszym i poniżonym. Można by się pokusić o stwierdzenie, że czuła się w pewien sposób zżyta z Joyce. Bardzo lubiła jej dwie córeczki.

Dlatego, gdy tego feralnego popołudnia zmierza w stronę posesji państwa Honey, z zaniepokojeniem dostrzega starszą córeczkę. Dziewczynka czeka, ale jej zachowanie jest nieco dziwne. Ruby zabiera małą ze sobą i kieruje się w głąb domu. Na miejscu słyszy płacz młodszej córeczki, więc jej kroki kierują się w stronę pokoiku dzieci. Dopiero później, odkrywa w kuchni ślady krwi i nieobecność Joyce Honey.

Detektyw Mick Blanke sprawdza ślady pozostawione w domu ofiary. krwi jest sporo, ale nie na tyle dużo, by sądzić, że mogłaby być przyczyną bezpośredniej śmierci kobiety. Zatem, co się stało z panią Honey i kto ewentualnie przyczynił się do jej zniknięcia?

Zatrzymana czarnoskóra Ruby, rzecz jasna nie jest podejrzana. Tak naprawdę nie powinna być w więzieniu, ale kolor skóry, bardzo często był powodem samym w sobie, by uznać daną osobę za podejrzaną.
Dla Micka sprawa wygląda dosyć dziwnie, niby powinien szybko odnaleźć kobietę - lub jej potencjalne zwłoki. A jednak w sprawie jest wiele nieścisłości. Mieszkańcy niechętnie chcą współpracować, wypowiadając się oględnie na zadawane pytania. Nawet przybycie na spotkanie komitetu, do którego należała zaginiona, nie naprowadza na konkretne tropy. Wszyscy są uprzejmi, mają swoje do powiedzenia, ale niewiele wnoszącego do rozwiązania zagadki.

Między czasie. Ruby również próbuje się dowiedzieć, co stało z jedyną kobietą, w tym udawanym i nieszczerym światku, która była jej przychylna. Jako osoba, która ma być niewidzialna i tak jest, też traktowana. Może wiele usłyszeć albo też zobaczyć. Z pozoru nieważne detale, mogą okazać się kluczowe w rozwiązaniu zagadki.

Czy jest coś, co ukrywała Joyce Honey, ta piękna, dobra matka i żona? Dlaczego stała się jej krzywda i gdzie się podziewa? Jak wygląda prawdziwe życie wypielęgnowanych, ładnie ubranych i zawsze uśmiechniętych gospodyń domu?


Dopiero po przeczytaniu książki, zwróciłam uwagę na opinie do niej. I cieszę się, że wcześniej się nimi nie zainteresowałam. Ponieważ z pewnością podeszłabym ze zniechęceniem i rezerwą. A tak, zaczęłam czytać książkę, której opis fabuły wydawał się intrygujący. Według niektórych czytelników "Bardzo długie popołudnie" jest łudząco podobna, do innej historii, szczerze nie mam zielonego pojęcia, o jaką chodzi. Na szczęście dla mnie, nie miałam porównania i czytanie było ogromną przyjemnością.

Według mnie, fabuła ciekawa i zgrabnie poprowadzona. Czułam zainteresowanie z każdą kolejną stroną, a zagadka dotycząca Joyce, była dla mnie, bardzo zgrabnie ukryta. Szczerze mówiąc, do samego końca, nie wiedziałam kto, stoi za zniknięciem kobiety. W prawdzie nie miałam swoich typów, jak to nie raz bywało. Tym razem, po prostu czytałam i oczekiwałam rozwiązania.

Zachowany klimat lat 50., możemy spotkać panie z dobrych domów. Przykładne żony i matki. Pięknie ubrane w eleganckich wystrojach wnętrz. Wszystko, sztuczne i naciągane. Bo w większości, za pięknym uśmiechem, kryły się nieszczęśliwe żony i matki. Często sfrustrowane rolą, której pełnienie przerastało.

Jest również druga strona tego świata. A dokładnie, czarnoskórzy mieszkańcy. Wegetujący w zapyziałych mieszkaniach, które z pewnością nie nadawały się do życia. Często wykorzystywani za śmieszne pieniądze. Poniżani w najrozmaitsze sposoby.

Właśnie w tych okolicznościach, detektyw będzie musiał prowadzić swoje śledztwo. Gdzie jedyna, wiedząca i widząca kluczowe elementy układanki osoba zostanie zdyskwalifikowana z powodu koloru skóry. Czy będzie możliwe rozwikłanie zagadki, czy uciekający czas zadziała na niekorzyść odnalezienia zaginionej? I czy w ogóle będzie istniała jakakolwiek szansa na odnalezienie żywej? A przede wszystkim, kto okaże się winowajcą?


Tekst stanowi oficjalną recenzję dla portalu DużeKa

stycznia 26, 2022

stycznia 26, 2022

Z piasku i popiołu

Z piasku i popiołu

 


Zarówno grudzień jak i styczeń, postanowiły mi dowalić po całości. Jeśli w grudniu myślałam, że jest źle i przestało mnie cieszyć wszystko co związane ze świętami, tak styczeń po prostu mnie wykoleił i porzucił na peronie bez drogowskazu. Przy zdrowych zmysłach trzymały mnie książki, jak zawsze zresztą. Dlatego ten paskudnie zaczęty rok, w całym jego tragizmie, oscyluje w  sporo przeczytanych książek - między innymi Z piasku i popiołu, Amy Harmon. Jeszcze w świątecznym anturażu, bo nim zabrałam się za pisanie, musiałam zająć przygotowaniem do pogrzebu. I tak, w tym wszystkim zostało zdjęcie, które teraz mnie drażni sielskością widoku, ale kompletnie mam ochoty na robienie nowego.  Przejdźmy zatem do treści książki, która wywołała we mnie niesamowite wrażenia. 


Zacznę od tego, że twórczość autorki znam bardzo dobrze. Przeczytałam wszystkie wydane w Polsce  książki Harmon, każda była świetna. Tym razem, autorka pokusiła się o zupełnie inny klimat fabuły. Bo znajdujemy się we Włoszech na początku lat 40-tych ubiegłego wieku. Jest niby końcówka drugiej Wojny światowej. Jednak właśnie w tym czasie, Niemcy na dobre rozpanoszyli się w tym kraju. Mieszkający od lat Żydzi, każdego dnia, można by rzec, pomalutku zostają wykluczeni ze społeczeństwa. 

W środku całego zamieszania była rodzina Evy Rosseli - żydówki i jej przyjaciela Angela Biancko. Chłopiec przyjechał do Włoch po śmierci matki, którą bardzo kochał i tęsknił za nią. Eva, również wychowywała się  tylko z ojcem. Tylko jej wspomnienie matki było odległe, straciła swoją bardzo dawno. To ojciec wychowywał ukochaną córkę, był zawsze wsparciem. Wraz ze swoją rodziną, która mieszkała w pobliżu. Trzymali się razem, chociaż nie brakowało kłótni. 

Dziewczynka i chłopiec szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. To jej pierwszej Angelo pokazał swoją tajemnicę, z którą przyjechał z domu rodzinnego. Eva natomiast, odkryła przed chłopcem fragmenty swoich zapisków w dzienniku. Mijały lata, a byli dla siebie nierozłączni. Aż przyszedł dzień, gdy starszy Angelo poszedł do seminarium - marzeniem jego rodziny było, by został księdzem. On sam, również uważał, że kościół i modlitwa są dla niego przeznaczeniem. I chociaż bardzo kochał Boga, nie potrafił pozbyć się uczucia, którym darzył Evę. Z jednego musiał zrezygnować.

Gdy Eva była w wieku wyboru studiów, okazało się, że żydów nie przyjmują na żadną uczelnie. Jej marzenia kariery muzycznej, przestają istnieć. Dziewczyna przepięknie grała na skrzypcach. To wujek odkrył jej talent i wiele godzin poświęcił na szkolenie warsztatu bratanicy.  Tymczasem rozpoczyna się coraz trudniejszy okres dla społeczności żydowskiej, o ile wcześniej, były tylko utrudnienia w życiu, tak z każdym dniem zaczynało się robić niebezpiecznie. W końcu, każdy kto miał możliwość uciekał poza granicę Włoch, by uniknąć wywiezienia do obozu lub rozstrzelania w nieoczekiwanych nalotach na domy. 

Przychodzi dzień, gdy Eva musi opuścić Włochy aby ukryć się w Watykanie, gdzie miejscowi księża i zakonnice przechowują żydowskie rodziny. Angelo, jako ksiądz ma możliwość podróżowania bez większego zagrożenia. Oczywiście istnieje ryzyko, ale o wiele mniejsze niż w przypadku Evy. Ona, musi jechać z fałszywymi dokumentami. By nie zostać zabitą. Gdy dociera na miejsce, ma nadzieję, że może tutaj będzie w miarę bezpiecznie. Jednak dosyć szybko się okazuje, że w tym okropnym dla ludzi czasie, spokój był na ostatnim miejscu.


Czytałam wiele książek Harmon, jedne były dobre inne wręcz świetne. I tak, jak pokochałam Pana Wilsona z Innej Blue, a raczej jego postać i całą ukazaną historię, której po prostu nie można przeczytać bez żadnych emocji. Tak równie wspaniale, czytałam Biegając boso. Myślę, że do te pory, były to moje dwie ulubione pozycje autorki. 

Teraz, poznałam zupełnie inną jej odsłonę, bo Z piasku i popiołu, już z samego poznania okresu rozgrywających wydarzeń, nie mogła być łatwa i przyjemna. Zazwyczaj unikam książek, w której jest tematyka wojny, obozów i całego okrucieństwa, które się wydarzyło.  Jednak, byłam bardzo ciekawa, jak autorka poradziła sobie z osadzeniem swoich postaci w centrum, tego piekła.  

Nie trudno jest się domyślić, że w fabule będzie ukazany wątek miłosny pomiędzy Evą i Angelo. Myślę, że w tym momencie, wiele osób może pomyśleć, ot jakaś przewidywalna fabuła. No cóż, ja znam Harmon i wiem, jak ta kobieta potrafi prowadzić swoich bohaterów i ukazać różne aspekty życia w taki sposób, że często samo czytanie sprawia ból. Dlatego, byłam ciekawa, ale zarazem bałam się, bo miałam świadomość, trudności tego, co zastanę. 

I tak, jest tu miłość. Tylko ta miłość jest okrutnie trudna i dosłownie bolesna. Eva od początku ma świadomość, że nie wygra z powołaniem Angelo. On, mimo wielkiego oddania do dziewczyny, nie rezygnuje i przyjmuje święcenia. Wyjeżdżą do miasteczka, gdzie obejmuje parafię. A później, kiedy wojna zatacza coraz szersze i brutalniejsze kręgi, pomaga tym, którzy są prześladowani. Również Evie i jej bliskim. 

Wszystko, co spotkało tę dziewczynę, było naprawdę straszne i chwilami przerażające. Ja zdaję sobie sprawę, że Harmon i tak, w mniej dokładny sposób ukazywała poczynania Niemców z Żydami. Bo te sceny były z pewnością o wiele bardziej brutalne. Jak można się dowiedzieć w posłowiu, autorka kilka fragmentów oparła o prawdziwe wydarzenia. Myślę, że dzięki temu, czuło się autentyczność. Ta książka nie jest reportażem, absolutnie. Ukazuje uczucie dwojga ludzi, który dzieli zbyt wiele, pochodzenie, religia i to, do czego zostali przeznaczeni. 

We mnie ta książka wywołała mnóstwo emocji, podczas czytania przeżywałam samą sobą. W tragedii, którą doświadczyło tych dwoje, uczucie jakim się darzyli, było wręcz niesamowite. Niestety ich relacje były zakazane, zwierzchnicy Angela, kategorycznie nakazywali odcięcia się od dziewczyny. Ona, nie potrafiła biernie czekać, aż przyjdzie wyzwolenie, niosła pomoc na różne, możliwe sposoby. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy postać tej dziewczyny wywoływała we mnie poczucie sympatii, Eva była postacią specyficzną, niekoniecznie negatywną, ale bardzo charakterną. Z kolei Angelo, miał w sobie mnóstwo dobra, cierpliwości i spokoju. Oczywiście, było wiele innych postaci, ale to na tym dwojgu skupia się główna uwaga i na wojnie. 

Trudno jest powiedzieć, że ta książka jest piękna. Ponieważ wewnątrz spotyka się mnóstwo okrucieństwa i straty. Mimo to, jest w niej coś niesamowitego i chyba dlatego czegoś, naprawdę warto przeczytać. 









stycznia 20, 2022

stycznia 20, 2022

Zatrzymana chwila

Zatrzymana chwila

 Tato..

                                                                   18.01.2022

stycznia 17, 2022

stycznia 17, 2022

Małe zbrodnie

Małe zbrodnie

 


Poznałam się jakiś czas temu z książkami Magdaleny Majcher, zazwyczaj poruszały trudne, rodzinne i społeczne tematy. I chociaż tematyka tamtych była ciekawa, a fabuła na pewno zmuszała do spojrzenia na pewne sytuacje z innej perspektywy, tak cały czas miałam wrażenie, że typowa obyczajówka, to nie do końca chyba to, co chciałabym czytać tej autorki. Bo widać, że Majcher posiada świetny zmysł obserwacji, wyszukiwania ciężkich i właściwie mocnych tematów. 

Dlatego gdy przeczytałam opis do Małych zbrodni, byłam niesamowicie ciekawa, jak to wszystko wyjdzie - historia prawdziwa. Oparta na wydarzeniach, które miały miejsce i wstrząsnęły krajem. Zasiadłam do czytania z ogromnym zainteresowaniem, ale również strachem, bo wiedziałam, że lekka lektura to nie będzie. Nie spodziewałam się jednak, do jakiego stopnia na mnie wpłynie. 


W małym miasteczku do miejscowego posterunku policji, wpływa zawiadomienie z komendy powiatowej o pewnym anonimie. Sprawa wymaga wyjaśnienia. Posterunkowy będący na służbie zna rodzinę, której dotyczy list, zresztą jak wszystkich mieszkańców. Wrotnowo jest małym miasteczkiem, tutaj wszyscy się znają. To też, zdaje się, że oskarżenie, które musi wyjaśnić policja, jest zwykłą sąsiedzką złośliwością. 

Na miejscu, okazuje się, że na strychu jednej z rodzin znaleziono szkielet małego dziecka. By dokonać oględzin miejsca, należy wezwać specjalne jednostki. Sprawa zaczyna nabierać tempa, w trakcie poszukiwać zostają odkryte kolejne szkielety. Podejrzana jest tylko jedna, Lidia Gładoch. Kobieta aktualnie nie zamieszkuje w domu swojego męża i teściów - uciekła. Rzekomo nie jest to jej pierwsza wyprowadzka. Zdarzało się już kilkakrotnie, by opuszczała rodzinę, a po pewnym czasie wracała. 

Rozpoczyna się dochodzenie, przesłuchiwanie najbliższej rodziny oraz poszukiwanie potencjalnej morderczyni. 

Tymczasem Lidia nie ma pojęcia co dzieje się w domu, w którym przez wiele lat żyła. Uciekła by dać sobie szansę na lepsze życie. By może któregoś dnia, zabrać dzieci i rozpocząć nowe życie. Nie ma pojęcia, że właśnie ta szansa oddala się z każdą kolejną minutą. Już za chwilę zgłosi się na posterunek policji, zostanie przesłuchana i zamknięta do wyjaśnienia zarzutów. 

Gdy przeczyta się opis tej historii, sprawa wygląda prosto - matka zabijała swoje dzieci. Po czym nie wytrzymała napięcia, które było podszyte wyrzutami sumienia. Dlatego uciekła z miejsca makabrycznych zdarzeń. Tylko rzeczywistość okazuje się o wiele bardziej brutalniejsza i straszna, niż to, co wyżej zostało napisane. 


Muszę zacząć już we wstępie, że przez cały czas, gdy czytałam książkę, tak okropnie było mi żal tej kobiety. I chociaż każdy powie - jest winna. Dopuściła się tego czynu, w taki czy inny sposób. To ja, i tak będę jej broniła, choćby dlatego, że po przeczytaniu jej historii, mam świadomość,  w jakim piekle znajdowała się przez wiele lat i nie mogła liczyć na wsparcie z żadnej strony. Męża, a nawet własnej matki. Jakże ja nienawidzę, gdy muszę czytać, jak matki widząc cierpienie swoich córek, których mężowie się nad nimi znęcali psychicznie, fizycznie i seksualnie, mogą powiedzieć - przysięgałaś, musisz być posłuszna. Niedobrze mi się od tego robi. Według mnie, to te matki, bierne, pozwalające na cierpienie dzieci, są winne temu,że stają się później tragedie. Nie każda potrafi żyć w roli popychadła i traktowana przedmiotowo. 

Lidię Gładoch spotkało wiele złego, chociaż jej wina jest niezaprzeczalna. Szczątki dzieci, są wyraźnym dowodem, to nie umiem napisać, że ona tego chciała i z premedytacją dopuściła do wielokrotnych morderstw. 

Pamiętam na zajęciach z psychologii, nasza wykładowczyni opowiadała nam o osobowościach. Jedne są dominujące, drugie bierne. Nawiązała do pewnego badania, które przeprowadzono w celu, sprawdzenia podatności na manipulacje. Zebrano określoną ilość ludzi, którzy nigdy nie wyrządzili żadnej zbrodni. Mieli wykonywać polecenie. Tym poleceniem, było rażenie prądem człowieka, który błędnie odpowiedział na zadane im pytanie. Wstrząsy były o sile od 15V do 450V - gdzie ta ostatnia groziła śmiercią dla karanego.  

Po otrzymaniu polecenia naciskali wybrane przyciski. Słyszeli krzyk tego człowieka. Jednak każdy, numer po numerze, naciskał. Niewielu poprosiło o przerwanie eksperymentu, niektórzy robili to wbrew sobie. A gdy badający, zapytali, dlaczego mimo wszystko nie przestali,  odpowiedź była jedna - dostaliśmy takie polecenie. Tak właśnie działa manipulacja. Oni robili co im kazano, nie potrafili sprzeciwić się władzy autorytetu.  Gdyby ktoś był ciekawy, jest to  eksperyment Milgrama. 

I teraz pozostaje pytanie, czy jeśli osoba, o skłonnościach podatnych do sterowania sobą i swoim postępowaniem, jest tak samo winna, jak ta, która decydowała i nakazywała? Gdy przez całe życie, było wmawiane posłuszeństwo, tym, od których zależy nasz los? Czy w prawie, powinno istnieć jakieś inne rozpatrywanie winy? 

Mną ta historia porządnie wstrząsnęła i opisane tragedie - mamy wgląd do tego, kiedy dzieci zostały pozbawiane życia, przez kogo. Chociaż tutaj, nie do końca jest wyjaśnione, jednak jeśli ktoś nie zna całej historii, nie będę zdradzała szczegółów. W każdym razie, cały ten proces, to dlaczego Lidia decydowała się na tak okrutne decyzję, mroziły krew w żyłach. Ja, z chęcią, wsadziła bym do więzienia całą rodzinę jej byłego męża. I nie miałabym żadnej litości. Cały czas mam głowie, jakie życie znosiła Lidia  (na potrzeby książki prawdziwe imiona i nazwiska zostały zmienione),czy gdyby miała wsparcie chociaż u jednej osoby, nie doszłoby do tragedii? 

Na sam już koniec, gdyby nie to, że opisana historia jest oparta na faktach, gdyby nie dramat, tego wszystkiego co przeczytałam i mam w głowie. Byłoby mi łatwiej napisać, że jest to fenomenalna książka. Bo jest, świetnie napisana, nie umiałabym się do niczego przyczepić. Widziałam, że autorka w tym cyklu ma inne tytuły. Muszę koniecznie nadrobić, by później znowu, zostać z chaosem w głowie. Niestety, często tak jest, że ocena kogoś obcego, przychodzi zbyt łatwo. O wiele trudniej, jest postawić na miejscu i sytuacji. Tego, z czym nawet oprawca, musiał się zmierzyć, co doprowadziło do tego miejsca, w którym się znalazł. Jak widać, nawet zbrodnie, nie zawsze są takie, jak przedstawiają dowody. 

Zdaje sobie sprawę, że nie jest to książka dla każdego. Niektórzy mogą mieć problem z udźwignięciem tematu. Niemniej, polecam. Warto poznać historię tej kobiety, bo - kto wie? Może gdzieś, w otoczeniu, jest taka Lidia, która potrzebuje pomocy? 



Premiera książki - 26.01.2022


stycznia 16, 2022

stycznia 16, 2022

Nie jest za późno

Nie jest za późno




Twórczość pani Agnieszki Olejnik poznałam wiele lat temu. Gdy rozpoczynała swoją przygodę może nie z pisarstwem, ale na pewno wydawaniem tego, co stworzyła.  Moją pierwszą przeczytaną książką autorki była Ava i Tim, skierowana do młodszych odbiorców, ale tak naprawdę dobra dla każdego wieku. I właśnie ta historia, a dokładnie problemy wśród dzieci, przemycone w ciekawą i fantastyczną historię, sprawiły, że poczułam sympatię do debiutującej autorki. Chciałam przeczytać kolejne.  Polubiłam serię smaki życia, później były kolejne. Te bardziej świąteczne zupełnie nie w moim klimacie, ale te poruszające trudniejszą tematykę, według mnie - są genialne. Jak na przykład Mów szeptem.  Dlatego, gdy otrzymałam propozycje przeczytania "Nie jest za późno", pomyślałam, że to będzie kolejne ciekawe spotkanie z twórczością Pani Olejnik, a jakie było? Postaram się dokładnie opisać. 



Poznajemy dwoje nastolatków Anikę i Bruna. Dziewczyna pochodzi z dosyć zamożnej rodziny, specjalnie nic więcej na jej temat nie wiemy. Ojciec ma swoją firmę, matka sklep i na tym koniec. Jest jeszcze pies - Gapa. 
Z kolei Bruno mieszka sam z mamą, nie ma zbyt wielu przyjaciół, tak naprawdę zaraz po szkole wraca do domu. Nie posiada komórki ani konta na znanych portalach społecznościowych. Jest świetnym rozgrywającym w siatkówce. Bardzo lubi czytać książki i co najciekawsze - pisze wiersze, dzięki którym wygrywa konkursy. 

Pewnego dnia, na corocznym Mikołajkowym meczu, organizowanym przez szkoły średnie. Anika i Bruno przypadkiem się spotykają. Ta chwila jest krótka. On idzie w swoją stronę, ona również. Później dziewczyna widzi przypadkowego chłopaka na sali, podczas gry, jest nim nieco zaciekawiona, ale również szybko zwraca uwagę na ubiór - Stary i noszący ślady użytkowania.  Zaczyna rozmyślać kim jest ów młodzieniec, podpytuje kolegów, którzy przyszli kibicować swoim drużynom. 

Anika zaczyna rozmyślać o spotkanym siatkarzu, szuka na stronach portali społecznościowych informacji, ale nigdzie nie ma wzmianki o nim. W jednej z rozmów dowiedziała się w jakich okolicach miasteczka mieszka. Pod pretekstem spaceru z psem, kieruje w stronę, gdzie mieszka Bruno. I w końcu się spotykają. 
Wspólne spacery, które nigdy nie trwają zbyt długo, bo chłopak musi wracać do domu, jego czas jest ograniczony.  A Patrycja nie potrafi o nim przestać myśleć, w końcu zaczyna zaniedbywać relacje z koleżankami, które w końcu chcą się dowiedzieć co jest przyczyną zmiany w jej zachowaniu. Wtedy, dziewczyna wypowiada słowa, których później bardzo pożałuje. 



Gdy otrzymałam propozycje przeczytania tej książki, byłam przekonana, że spotkam rozbudowane wątki i fabułę na miarę autorki. Bo każdy, kto poznał się z pierwszymi tytułami, wie jak świetnie potrafi poprowadzić akcję i włączyć wszystkie emocje. W prawdzie miałam świadomość, jakiej kategorii jest książka, niemniej oczekiwałam, że mnie kopnie. Niestety tak się nie stało. 

Zacznijmy od tego, dlaczego we wstępie wspomniałam o debiutanckiej książce, która czytałam ładnych lat temu. Gdy przypomnę sobie na jakim poziomie była pierwsza, wydana pozycja autorki, a to, co przeczytałam dwa dni temu. Odnoszę wrażenie, że nastąpiła pomyłka. Poziom jednej i drugiej, mimo zupełnie inne tematyki, jest przepaścią. 

Historia Aniki i Bruna jest do bólu płytka i nudna. Nie odczułam żadnych, ale to żadnych emocji. Ich "związek", celowo pisze go w cudzysłowie, bo czy można nazwać związkiem, kilka spotkań na spacerze, a resztę dziejącą się w wyobraźni obojga? Szczerze, ja nie spotkałam takich par, które kiedyś, w czasach liceum się zauroczyły, a później przez wiele lat, nie potrafiły stworzyć związku z nikim innym, ponieważ mieli w pamięci, tego przystojniaka z 3d czy piękność z ogólniaka. Nie wiem, może gdyby ich relacja była dokładniej ukazana, gdybym była świadkiem młodej miłości która naprawdę się wydarzyła. Nie w trakcie 15-to minutowych spacerów.  Może, byłoby łatwiej poczuć, tę dziwną więź, albo obsesje? Uwierzę w zauroczenie, ale nie wielkie uczucie, które odmieniło tych dwoje.

W czasach nastoletnich wręcz nagminnie się zakochiwałam, Jak sięgnę pamięcią, to mój etap liceum, składał się z ciągłych wzdychań do jednego czy drugiego. Nie wiem, jak można poczuć aż tak silne coś, po kilku spotkaniach, by nie potrafić ułożyć sobie później życia. 
Bo tak było w przypadku naszych bohaterów. W tej książce zabrakło wielu czynników, dzięki, którym można powiedzieć, że czuło się opisywaną historię. Tak, jakbym czytała zarys, który jeszcze nie został rozbudowany, a kluczowe fragmenty odpowiednio rozwinięte. 

Trudno jest mi napisać czy ta książka jest zła, bo ona jest najnormalniej w świecie niedopracowana. Każda postać jest potraktowana wręcz po macoszemu. Nie poznajemy zbyt tych ludzi. Anika, no jest młoda, niby o czymś marzy, ale tak naprawdę, jest zmienna w swych założeniach względem przyszłości. Bruno, on jeszcze ma jakiś charakter, do przeskoku w czasie, bo potem zaczyna zachowywać wręcz irracjonalnie. 
Koleżanki Aniki, czyli Patrycja i Natalia. No z takimi istotami, to ja bym w życiu nie chciała utrzymywać kontaktu, nawet do wspólnego zjedzenia śniadania. Widać, jestem już stara i nie rozumiem młodzieży. 
W każdym razie, te wszystkie osoby, zostały ukazane bardzo powierzchownie. Wydaje mi się, że zamysł mógł być naprawdę ciekawy, ale coś nie wyszło.  Mnie tak książka bardzo rozczarowała. Nie umiem polecić czegoś, co jest nijakie. 




Premiera książki - 26.01.2022

stycznia 12, 2022

stycznia 12, 2022

Żołnierskie serce

Żołnierskie serce

 



Żołnierskie serce, było moim drugim spotkaniem z twórczością autora. Po przeczytaniu "Szeptuna", byłam ciekawa, czy pan Tomasz Betcher, nieświadomie lub jakimś zmysłem, potrafi fenomenalnie odwzorować poszczególne cechy postaci - zaskoczyły mnie kobiece. Bo wiadomo, mężczyźni mają inne spojrzenie na pewne sprawy i siłą rzeczy, trudno jest zbudować sylwetkę, która naprawdę realnie zaprezentuje danego bohatera.  Podobnie jest w odwrotnej sytuacji, autorki nader często, przerysowując postacie męskie, dodając im cech, które w większości są domeną kobiet. Przez to, oczom czytelnika, ukazują się Panowie, w lot rozumiejący każdy grymas swej potencjalnej wybranki, analizujący każde słowo czy gest. 
No niestety, w rzeczywistości raczej się z tym nie spotyka. Chociaż, nie twierdzę, że takich przypadków się nie znajdzie, jednak jest ich niewiele. I ja osobiście, raczej bym uciekła od faceta, który dogłębnie poddaje analizie wszystkie zdarzenia.
Wracając do wyżej wymienionego tytułu, z wielkim zaciekawieniem zasiadłam do czytania. I muszę wyrazić swoją skruchę,ponieważ tekst obiecałam już dawno - drogi autorze, mam nadzieję, że wybaczysz.  Niestety z powodu wielu wydarzeń, musiałam zmienić plany, a ta recenzja, potrzebowała dokładności i napisania tego, co miałam zamiar wyjaśnić.  Nie przedłużając, poznajmy bohaterów i zarys fabuły. 


Piotr Walczak jest żołnierzem, który wrócił z misji w Afganistanie. Zamiast blasku chwały i dumy, musiał zmierzyć się z oskarżeniami i zainteresowaniem, które było dalekie od podziwu. Zmaltretowany psychicznie i zraniony fizycznie, próbuje odnaleźć równowagę i spokój, którego dawno już nie zaznał. Może w pewnym sensie z tchórzostwa, a może zmęczenia, ucieka od swojego rodzinnego miasta i mieszkania, jak najdalej, gdzie nie powinny go znaleźć kamery znanych stacji telewizyjnych oraz aparaty spragnionych rządzy dziennikarzy. W ten sposób, trafia do Sielna, małego miasteczka, którego życie, toczy się nieco innym rytmem niż wielkie metropolie, ale również działa w określony i charakterystyczny sposób - wszyscy się znają, a całą okolicą trzęsie jedna osoba, siedząca na najwyższym stołku okręgowej władzy

Dla Piotra jest to miejsce idealne. Stara kamienica po dziadku, który zmarł. Z pewnością będzie dobra kryjówką, żadnego tłumaczenia się przed znajomymi. Może zacząć wszystko od nowa i z ciekawości, poznać trochę przeszłości swojego ojca, który nigdy nie jeździł w rodzinne strony, a pomysł syna uważał za absurdalny. Co takiego wydarzyło się wiele lat temu, że ojciec z dziadkiem przestali utrzymywać kontakty? 

Tymczasem, kamienica ma pewnych lokatorów, Walczak wiedział o nich, dlatego nie był zdziwiony, że jedno z mieszkań jest zamieszkiwane. Nie czuł potrzeby zapoznawania się z sąsiadami. Jedyne czego pragnął to spokój i może zimne piwo - doskwierał okropny upał. 
Jeśli myślał, że będzie zupełnie anonimy, był w błędzie. Nawet do nieco ospałego miasteczka, dochodziły informacje z kraju. Głośna sprawa żołnierza, który został oskarżony o spowodowanie śmierci kompanów na wojnie, odbiła się echem, nawet w zapadniętych mieścinach. Dlatego wśród mieszkańców, wywoływał pewne emocje, podszyte strachem, niepewnością, ale jak wiadomo ciekawością. 

Pierwszą osobą, która spotka się z Piotrem będzie Emilia, lokatorka mieszkania, które wynajmowała od zmarłego dziadka. Dziewczyna wraz z dwójką rodzeństwa, miała możliwość na w miarę godne warunki za niewielkie pieniądze. Dla niej, był to luksus. Młoda kobieta aż za dobrze, pamiętała czasy gdy mieszkała z rodzicami, chociaż te wspomnienia wolałaby wymazać. Teraz, pełni opiekę nad młodszą siostra i bratem. Matka z ojczymem, wegetują w innej części miasteczka.  
Dotychczas, w miarę uporządkowane życie, może się zmienić za sprawą pojawienia się Piotra Walczaka, który ma pełne prawo pozbyć się lokatorów albo podnieść czynsz, którego ona nie będzie wstanie opłacić. Jedno jest pewne, nadchodzą zmiany, ale jakie? Szybko się przekona, jej rodzina, jak również mieszkańcy Sielna. 

W oczach ludzi, którzy znają sprawę z mediów, Piotr zasługuje na karę, przecież sytuacja wygląda tak, jak pokazała telewizja, sąd i prawnicy. A to, co wydarzyło się naprawdę i dlaczego doszło do katastrofy, wiedzą tylko dwie osoby. Walczak i jeszcze jeden żołnierz, leżący w śpiączce. Nie wiadomo czy przeżyje. Jest sam, przeciwko ciężkim oskarżeniom. Z demonami w głowie i wspomnieniami, które atakują zwłaszcza w ciemności.  

Emilii świat to rodzeństwo, którym się opiekuje, mieszkanie, które stało się azylem i szansą na spokój, oraz praca, która może nie jest szczytem marzeń, ale pozwala na zapewnienie najpotrzebniejszych potrzeb. Nawet jeśli miała marzenia i chciała czegoś więcej, to rzeczywistość szybko sprowadziła dziewczynę na ziemię. Trudno jest zmagać się z całym światem - nawet jeśli ten świat, ogranicza się do niewielkiej powierzchni i zaludnienia, gdy brakuje wsparcia i pomocy.  

Dwoje ludzi, których życie nie oszczędzało. Każde nosi swoje blizny i straty,  a także lęki - mimo, że bardzo różne. Ich spotkanie będzie próbą dla obojga, przewróci ich życie, bardziej niż można się tego spodziewać. 



Jak napisałam na początku, było to moje drugie spotkanie z twórczością autora. Żołnierskie serce, jest zupełnie inną tematycznie książką od poprzedniej - Szeptuna. Jednak właśnie w tej drugiej, szukałam podobieństw z pierwszą. I nie chodziło o fabułę, a właśnie kreacje i świetną konstrukcje bohaterów. Jak sam tytuł wskazuje i wcześniejszy opis, mamy tutaj żołnierza, czyli postać, która swoje w życiu widziała i doświadczyła. Walczak, to taki  facet z krwi i kości, był na wojnie, widział śmierć, więc jego obejście jest nieco szorstkie i bezpośrednie. Oczywiście zmaga się ze swoimi lękami, których trudno się wyzbyć, zwłaszcza po tym co przeżył. I chociaż teoretycznie jest już bezpieczny, w sensie fizycznym, to jego psychice daleko jest do spokoju.  Ucieczka z miasta, chęć zmiany otoczenia - można się łudzić, że to pomoże. Tak naprawdę, jeśli problem tkwi w głowie, to pojedzie z nami, nawet na drugi koniec świata. Podobnie było z Piotrem, jedyne od czego chwilowo się uwolnił, to media. Jednak gdy przychodził wieczór, jego pozorna stabilność znikała i pojawiał strach, przed którym nie umiał uciec. 

Mnie bardzo się podobała postać Piotra, jeśli ktoś poznał w swoim życiu żołnierza, który odbył misję w Afganistanie lub innym podobnym miejscu, zauważy, że Ci ludzie mają bardzo charakterystyczne zachowania. I autorowi, świetnie udało się odwzorować wszystkie te cechy, dzięki temu, była to bardzo realna postać. Oczywiście, zostały ukazane wahania nastroju, wybuchy agresji, problemy z pewnymi zachowaniami. Dodatkowo jest ukazana sprawa kalectwa, które było tragiczną "pamiątka" po tamtym zdarzeniu. 

Z kolei Emilia, jest właściwe jeszcze młodą dziewczyną, która szybko musiała dorosnąć. I z jednej strony, kiedy przygląda się jej, można z pozoru nie do końca akceptować tego w jaki sposób radziła sobie w życiu. Tylko gdy przychodzi takie prawdziwe, postawienie w jej sytuacji, a autor właśnie tak ukazuje naszych bohaterów, że siłą rzeczy, człowiek musi się z nimi zidentyfikować. Wtedy, można zauważyć, w jak trudnym położeniu była. Zależna od wielu czynników, niby samodzielna, ale odpowiedzialna za swoje rodzeństwo - w tym brat, który potrzebował szczególnej uwagi. 

W książce chyba każda ukazana postać, wywołuje odpowiednie emocje. I co dla mnie było i cały czas jest, ogromnym plusem. To to, że każda była autentyczna. Odgrywała swoją rolę od początku do końca. Nikt się nie pojawiał przez przypadek, by tylko pobawić się w tło. Widać, jak autor dopracowuje swoją fabułę, by nawet najbardziej epizodyczny wątek, był realny i dopasowany do całości. 

Żołnierskie serce jest bardzo dobrze napisaną książką, która wciąga już od samego początku. Fabuła przedstawia nam wydarzenia w czasie rzeczywistym, ale również odsłania fragmenty z przeszłości, które miały pośredni, albo bezpośredni wpływ na życie Piotra.  Dzięki wglądowi do jego przeszłości, można zrozumieć jego postawę, ale również zauważyć jak wielką przeszedł przemianę i ile go to kosztowało. 

Uważam, że warto przeczytać tę książkę. Sporo w niej prawdziwego życia, jest wątek miłosny, ale bez zbędnej przesady i naciągania. Nie brakuje nerwów, na ludzi, których chciałoby się wysłać w kosmos i to niekoniecznie w bezpiecznej kapsule. Było też niestety smutno i to wtedy, gdy już wydawać by się mogło, że nic złego być nie może.  
Cóż można jeszcze napisać, ja będę wyczekiwała kolejnej książki tego autora, a to powinna być najlepsze rekomendacja. Jeśli ktoś nie zna twórczości Pana Tomasza, to szczerze polecam nadrobić zaległości. Warto. 




Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu WAB.

stycznia 08, 2022

stycznia 08, 2022

Miłość w płatkach śniegu

Miłość w płatkach śniegu


 

Wacław i Albert to dwaj starsi panowie. Spotykają się w pewne zimne popołudnie zupełnie przypadkiem w jednej z kawiarni. Albert jako pierwszy, po kilku rozgrzewających kieliszeczkach nalewki, zwierza się staremu przyjacielowi ze swojego problemu. Otóż jako ojciec czterech, cudownych, ale dorosłych córek uświadomił sobie, że musiał popełnić błąd wychowawczy. 
Żadna z nich, nie kwapiła się, by opuścić rodzinną kamienicę i założyć własną rodzinę.
Dla owdowiałego mężczyzny, który kochał swoją żonę ponad wszystko, nie mieści się w głowie, dlaczego jego ukochane córeczki rezygnują z tak cudownego uczucia, którym jest miłość.

Wacław boryka się z podobnym problemem, o ile jest ojcem tylko jednego, ale jednak syna, który mimo ponad trzydziestu lat w metryce, nie kwapi się do ożenku. A firma trzeba komuś przekazać i co się stanie, gdy jedyny syn, nie będzie miał potomstwa?

Dwaj panowie, odważni i kilka kieliszków naleweczki, postanawiają wcielić w życie swój - jak uważają idealny, ale i lekko podstępny plan. Wspólnie uzgodnili, że syn Wacława w Święta Bożego Narodzenia, oświadczy się jednej z córek Alberta. No przecież, to plan idealny! Dwie szanowane rodziny, w dodatku przyjaciele. Wszystko musi się udać. Tylko zostaje drobny szczegół. Przedstawienia pomysłu głównym zainteresowanym.
I właśnie w tym momencie rozpocznie się zabawa. Ponieważ córki Alberta, z pewnością cudowne, zareagują w wiadomy sposób na pomysł tatusia. Podobnie sprawa będzie wyglądała w przypadku domniemanego Pana Młodego. Na szczęście starsi panowie, nie w ciemie bici, znając swoje pociechy, wiedzieli, które argumenty wytoczą, gdy sprzeciw okaże się zbyt mocny.

"Miłość w płatkach śniegu" - zaskoczyła mnie niezmiernie. Bo byłam przekonana, że zastane, taką typową, słodką, miłosną historię. A tutaj, autorka wykreowała tak niebanalne postaci, oraz fabułę, którą czytałam nie dość, że z ogromnym zaciekawieniem, to jeszcze co chwila wybuchałam śmiechem. Naprawdę, nie miałam pojęcia, że jeszcze znajdzie się książka, w tym klimacie, która mnie rozbawi.

Zacznijmy od postaci - Albert jest taki uroczym starszym panem, w wyobraźni widzi się go jako siwego, ale jeszcze pełnego klasy mężczyznę, kochającego swoje córki. Jego osoba jest pełna ciepła     i dobroci. Myślę, że już od pierwszego zetknięcia, nie ma możliwości, aby nie poczuć sympatii.
Z kolei Wacław, jest typem twardo stąpającego po ziemi, to on trzyma całe przedsięwzięcie twardą ręką. Nie ma możliwości, żeby wycofał się z raz wytyczonego celu. Jakim aktualnie, jest ożenienie swojego jedynego syna, nieważne jak, ale plan musi się udać. Czy można go polubić, ja myślę, że jest on balansem przy dobrym i nieco tkliwym Albercie, razem tworzą świetny duet.

Zanim przejdę do dzieci, muszę koniecznie wspomnieć o Gabrieli - siostry Alberta. Zwanej przez jego córki, cioteczką "G" jak Godzilla. Jest to kobieta, która swoim jestestwem bije po oczach, sposób wysławiania, poruszania, dama z minionej epoki. Oczywiście, jej zdaniem, bratanice są pozbawione ogłady, a niegdyś byłaby nie do pomyślenia. Rozmowy, które prowadzi z czterema kobietami, są komiczne i wnoszą mnóstwo humoru do fabuły.

I nareszcie one - cztery siostry. Aurelia, Kordelia, Emilia i Bibianna. Każda jest inna, tak naprawdę trudno powiedzieć, która wydawała się ciekawsza. Ponieważ wszystkie, odznaczały się silnym charakterem, nawet niepozorna Bibi, najmłodsza z latorośli. Jeśli miałabym ocenić, która z tych kobiet wydawała mi się najbliższa lub czy mogłam się z nią zidentyfikować, to miałabym problem. Nie do końca przypadły mi charakterki tych kobiet. Ich pomysły zniweczenia pomysłu ojca, będą wręcz komiczne, ale nie każdemu będzie do śmiechu, gdy zaczną wcielać go w życie.

Na koniec zostawiłam Pana Młodego - Konrada. Chyba pierwszy raz, było mi autentycznie żal postaci męskiej. Wmanewrowany podobnie jak wyżej wymienione siostry. Miał przeciw sobie, nie tylko absurdalny pomysł ojca, ale w dodatku, stał się celem ataku potencjalnych kandydatek, które wcale go nie interesowały. Szczerze mu współczułam, kiedy dochodziło do zapoznania z czterema zołzami, bo chyba tak można było nazwać siostry.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

stycznia 06, 2022

stycznia 06, 2022

Rozważania o społecznych i rodzinnych "musisz" i "tak trzeba"

Rozważania o społecznych i rodzinnych "musisz" i "tak trzeba"

źródło 


Zawsze gdy poruszam kwestie społeczne na Instagramie, zadziwia mnie, jak wielki jest odzew. Zazwyczaj czynię takie wpisy w relacjach, które niestety po 24h znikają, dlatego nie zawsze jest możliwość większej dyskusji. Jednak takie wpisy utwierdzają mnie, że wiele osób chce i często ma potrzebę, podzielenia się z innymi, tym, co nie zawsze jest popierane w gronie znajomych, a nawet bliskiej rodziny. Dlatego nosiłam się z pomysłem, że przy zmianie wizualnej bloga, rozszerzę wpisy, o społeczne i czasem podróżnicze. 

Dziś przyszła pora na wpis z kategorii, co nas uwiera, a o czym, nie każdy ma odwagę rozmawiać ze znajomy czy rodziną. Bo często brakuje siły przebicia, odwagi czy po prostu - jeszcze nie potrafimy. 

Zauważyłam, że mimo wielkie postępu, który jest widoczny na każdym kroku, mentalność ludzi jest jakby zamrożona. Dawniej uważano, że jeśli mąż bije to znaczy, że kocha. I na szczęście przemoc fizyczna od dawna jest potępiana. Chociaż temat co można, a czego nie,  w związku, bardzo wnikliwie przeanalizowała inna blogerka - Joanna Pachla.

 Dlatego nie będę powielała wątku.  Zwróciłam uwagę na co innego. Wśród rodziny i znajomych, cały czas ma się bardzo dobrze, wpieranie - zwłaszcza kobietą, co muszą zrobić, jak postępować, a najlepiej, żeby słuchały co muszą zrobić. Taki ślub, a raczej jego brak. Życie bez ślubu jest bardzo źle widziane. Już nie chodzi o wiarę. Jednak ślub musi być. Mogę tutaj przytoczyć przykład z własnego otoczenia. Chociaż, gdy zabrałam głos właśnie na Instagramie, okazało się, że nie tylko ja, przechodziłam przez najpierw męczącą, a później wręcz natarczywa drogę - kiedy wyjdziesz za mąż. Ano nigdy. 

Nie wiem, jak sprawa wygląda w miastach, bo pochodzę ze wsi. I tutaj, odkąd pamiętam, było tak. Kończyłaś szkołę średnią - chłopcy nie musieli.  Mogłaś iść na studia, później wręcz było to w dobrym tonie, bo niech ludzie wiedzą, że nie jesteś debilem. Mądra żona przy garach to skarb. I kiedy były te studia, uchowaj Boże czekać na zakończenie, będziesz za stara. Musiał odbyć się ślub. Koniecznie Kościelny(!!!) Na weselu, na które odkładało się latami hajs, potem sprzedawało kilka świń i krów, musiał być ksiądz. Bez księdza wstyd i plotki. I oczywiście największa wiejska Plotkara. Żeby później te plotki, były w mniej krytycznym tonie. Nie ważne, że tej osoby wszyscy szczerze nienawidzili. Musiała być, koniec i kropka

I wiecie, to nie jest tak, że ja się naśmiewam z tych moich koleżanek, których życie, właśnie w ten sposób się potoczyło. Tylko później funkcjonowanie w takim społeczeństwie wygląda mniej więcej tak - te, które awansowały bo wyszły za mąż, w swoim mniemaniu, uważają się za lepsze - mają mężów. Koleżanki, które tego nie zrobiły. Oj, nie dobrze, nie wypada utrzymywać z nimi relacji. Przecież są samotne - tak, życie w nieformalnym związku, jest wrzucane do kategorii - niechciana.  Nie lepiej wygląda sytuacja między rodzicami tych dziewcząt. Matki córeczek, które nie przyniosły wstydu i mają mężów, pusząc się, kroczą dumnie, wiedząc, że wstyd został zażegnany. Nawet ciąża przed ślubem, została wybaczona. Teraz, nie wypada utrzymywać znajomości z matką, której córka nie dostąpiła zaszczytu wyjścia za mąż - cóż, widać nikt jej nie chce. Tak drodzy państwo. Żyjemy w XXI wieku, kobiety niby są wyzwolone, niby decydują o sobie. A kiedy, jakaś chce życia w nieformalnym związku, albo o zgrozo  samotnie. Jest uważana za straconą, nikt jej nie chce. Widać jest beznadziejna. 

Drodzy państwo, zmuszanie do ślubów, dalej ma się dobrze. Pełne presji pytania - no to kiedy wesele? Mnie od lat w wychodziło bokiem. Ja nie twierdzę, że śluby same w sobie są czymś złym. Tylko pytanie, dlaczego? Dlaczego Ci, którzy ich nie potrzebują, są odbierani negatywnie i to w otoczeniu najbliższej rodziny i znajomych. Zauważyłam, że większość znajomych, którzy odprawiali huczne wesela, albo się z równym hukiem rozwiodła, albo żyje bo żyje. Nie, nie każde małżeństwo się tak kończy. Niemniej, to, czy związek jest dobry, czy nie, nie decyduje ślub. I wiecie, ja miałam zawsze na tyle siły, by mówić twardo, czego chcę, a zwłaszcza czego nie chcę. Niestety, była to bardzo trudna walka o samą siebie. Wiele znajomości przestało istnieć, ponieważ mój awans społeczny, nie poszedł utartą ścieżką. Nie wyszłam za mąż, nie mam dzieci.  

Temat ciąży i pytań o nią, poruszyłam kiedyś. O, ten, to dopiero wzbudził poruszenie. Nic jednak nie pobiło tego o poronieniach. O tym, napiszę innym razem, jest to zbyt mocny problem, który potrzebuje porządnego przygotowania. Bo o poronieniach, mają najwięcej do powiedzenia te kobiety, które były w ciąży zagrożonej, ale nigdy tego nie przeżyły. Druga grupa, uważa, że nie powinno w ogóle się o tym mówić. 

Wróćmy do tego, jak się żyje zwykłym parom, które nie chcą, nie czują potrzeby finalizować związek papierem czy przysięgą przed ołtarzem.  O singlach nie wspomnę. Jeju, ileż ja się nasłuchałam, gdy w pewnym etapie życia, zrobiłam sobie 5 lat przerwy. Naprawdę, było to calutkie 5 lat, bycia samej, wspominam ten czas czule, bo odpoczywałam od toksycznych relacji, umacniałam poczucie własnej wartości i gdy byłam gotowa. Wiedziałam, do czego absolutnie nie dopuszczę w potencjalnej nowej znajomości. Wiecie jak to wyglądało z zewnątrz? "jest stara" - miałam około 24-29 lat, "jest już straconą, w tym wieku?", "I naprawdę nie chcesz go poznać?" - tak, aranżowane spotkania, zwłaszcza te przypadkowe, jakże byłam "wdzięczna"!

 Zauważyliście, jak trudno pogodzić się z decyzją innych, kiedy się powie, jestem sam/a bo tak chce? Nie, Ty musisz kogoś mieć i Twoi znajomi/ rodzina, na pewno się postarają, żeby z kimś poznać. Nie chcesz? Nie, tak Ci się tylko wydaje. 



Jesteśmy cały czas, w mentalnej czarnej dupie. Inaczej o tym napisać nie można. Nasze społeczeństwo nie potrafi akceptować odmienności decyzji. Nie potrafimy szanować ludzi kiedy ich postrzeganie świata jest różne od naszego. Nie trzeba robić krzywdy, wystarczy, że nie idzie się utartym schematem i staje się wykluczonym. Najgorsze jednak jest to, że wiele osób, nie ma na tyle siły, by sprzeciwić się własnej rodzinie, a nawet znajomym. Strach przed ich opinią, a już tym bardziej potępieniem, jest wręcz ogromny. Takich ludzi jest wielu, pod wpływem presji, decydują się na związki, które nie do końca satysfakcjonują.

Nie będę uprawiała moralizatorstwa, tego w jaki sposób postępować. Każdy powinien sam nauczyć się stawiać pewne granice. Ciekawi mnie jednak, jak wyglądają te sprawy w waszym otoczeniu? Czy jest podobnie? A może, jednak postęp mentalny poszedł do przodu i wyżej opisane przeze mnie przykłady, dawno odeszły w zapomnienie? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami:)


stycznia 03, 2022

stycznia 03, 2022

Ukryte w ciszy

Ukryte w ciszy

 


„Ukryte w ciszy” przeczytałam dawno, nawet mogłabym napisać bardzo dawno temu. I szczerze mówiąc, żałuję, że od razu nie usiadłam i nie spisałam tych wszystkich emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania i już, wtedy gdy skończyłam. Mam nadzieję, że mimo czasu, jak najlepiej przekaże wam, co ma do zaoferowania książka, oraz dlaczego warto ją przeczytać.


Bohaterami książki są Felicja i Nikodem. Dwoje nastolatków, którzy uczą się w tej samej szkole. Felicja obraca się grupie rówieśników z tak zwanej elity. Spotyka się z chłopakiem, ma nawet jedną z lepszych koleżanek, z którą zazwyczaj spędza czas w szkole, niekiedy po zajęciach. Czasami chodzą na imprezy organizowane przez wspólnych znajomych - chociaż bardziej są to znajomi jej chłopaka. Dziewczyna, którą widzą w szkole jej koleżanki i koledzy, jest zupełnie inną osobą w domu. Można powiedzieć, że prowadzi tak zwane podwójne życie. Gdy zamykają się drzwi mieszkania, a ona wchodzi na teren szkolny, staje się zupełnie inną dziewczyną. Tak naprawdę, nikt nie ma pojęcia, jaką tajemnicę ukrywa i jak wygląda jej prawdziwe życie.


Nikodem nie musi nikogo ukrywać, nie zależy mu na dbaniu o wizerunek. Jest typem chłopaka, który robi wkoło siebie mnóstwo szumu i ściąga problemy. Jest niesamowicie wybuchowym nastolatkiem. I chociaż to syn dyrektora szkoły, to wcale jego życie nie należy do usłanego różami. Chłopak nie potrafi poradzić sobie z własnymi emocjami. Ma niesamowity talent do robienia zdjęć, takich, które wprowadzają w zachwyt, potrafi zobaczyć to, czego niewielu jest w stanie, kiedykolwiek dojrzeć. Chodząca sprzeczność - z jednej strony wrażliwy i umiejący wczuć się w problemy innej osoby. Z drugiej nieco nieobliczalny i czasem przerażający. Co sprawia, że jego postać jest tak niejednoznaczna? Dlaczego chłopak, który mógłby mieć wszystko, ma niewielu przyjaciół?


Gdy Nikodem robi zdjęcie Felicji - która zresztą nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie wie, że po dłuższej analizie, będzie można ujrzeć, co kryje się za uśmiechem, niesięgającym oczu. Zaintryguje go, dlaczego dziewczyna, która wydaje się ciekawa, spotyka się z niezbyt interesującym chłopakiem, który w ogóle nie zauważa jej zmiany nastroju, ani nie wykazuje żadnego zainteresowania jej osobą - poza rzecz jasna powierzchownością.

Jednym zdjęciem, nastolatek wywoła poruszenie i zainteresowanie, którego nie do końca się spodziewał. Jednak fala ruszyła i z jej siłą oraz konsekwencjami będzie musiał się zmierzyć. W dodatku nie tylko on, ale również, ta przypadkowa dziewczyna.

Wspominałam we wstępie, że ta książka zbyt długo czekała na opisanie. Jest mi trochę szkoda, że muszę wyłuskiwać z pamięci fragmenty, które w tamtym czasie wywoływały we mnie różne emocje. Na szczęście, to książka, którą nie zapomina się zaraz po przeczytaniu. Dlatego, nie muszę improwizować, jedynie, moje odczucia nie będą aż tak intensywne, a już stonowane i bardziej przeanalizowane, co w pewnym sensie, można odebrać na plus, ponieważ dokładniej przyjrzymy się problemom, które zostały ukazane w tej jakże niewielkiej książce.

Bardzo wnikliwie zostały ukazane postacie Felicji i Nikodema. Dziewczyna, która z pozoru wydaje się jedną z wielu nastolatek, zajmującą się fajnym wyglądem, spędzaniem wolnego czasu z koleżankami i chłopakiem. Ot, beztroska licealistka, która już niedługo osiągnie pełnoletność, ale do dorosłości brakuje znacznie więcej. Gdy przyglądamy się dziewczynie z perspektywy jej rówieśników, mamy wrażenie, że jest to wręcz płytka osobowość. Towarzystwo, w którym się obraca, to rozkapryszone, bogate nastolatki, którzy mają wszystko, ponieważ rodziców stać, na spełnianie zachcianek. Drogie ubrania, gadżety. Jest tak zwany lans w szkole i poza nią. Taki również wizerunek kreuje Felicja.


Z kolei Nikodem jest bardziej złożoną postacią, nie jest on nielubiany. Jednak ma skłonności do wdawania się w bójki, tarapaty i inne zło. Co najciekawsze, on wcale tego nie chce, po prostu tak się dzieje. Na wszystkie wydarzenia, które są związane z jego osobą, jest wyjaśnienie. Ponieważ w książce na podstawie postaci Nikodema, została przedstawiona osobowość borderline. Nie często można spotkać się w literaturze młodzieżowej czy nawet obyczajowej, właśnie z takim bohaterem. Uważam, że było to, bardzo dobre i właściwe posunięcie. Bardzo trudno jest zrozumieć osobę borderline, często ci ludzie, przerażają i wzbudzają skrajne emocje. Oczywiście, trudne jest, by zostawiać ich bez pomocy, ponieważ nigdy nie wiadomo, w jakim stanie emocjonalnym się znajdują. Niemniej, ważne jest, by mieć świadomość  o występowaniu i tego, w jaki sposób postępować.


Wracając do książki oraz całej historii, nie trudno się domyślić, że Felicja i Nikodem, na pewnym etapie, rozpoczną znajomość. To jest wiadome, tylko właśnie ich relacja, nie będzie przypominała takiej, której scenariusz łatwo dopisać. Z racji tego, z czym zmaga się Nikodem, oraz tajemnicy, którą tak mocno skrywa Felicja, nic nie może być proste        i poukładane.

Ja myślę, że scenariusz historii, który został ukazany w tej książce, był właściwym.  I chociaż zastanawiałam się, jak można by było poprowadzić losy tych dwojga, to miałam świadomość, że w ich przypadku, nie ma tego jedynego, właściwego zakończenia.


„Ukryte w ciszy” jest książką bardzo dobrze i wnikliwie napisaną, mimo że jest skierowana do młodzieży powinna zostać przeczytana również przez starszych odbiorców. W tej historii zwykłe problemy i wręcz błahostki nastolatków, są tylko tłem, do tego, z jakim życiem, potrafią zmagać się młodzi ludzie. I jak bardzo, chęć akceptacji wśród znajomych, przesłania inne sprawy. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale uwierzcie, że sytuacja, z jaką zmaga się główna bohaterka, zrobi wrażenie, a jej dalsze losy,            z pewnością pobudzą do rozmyślań i analizy. Do mnie ta historia jak najbardziej trafiła     i cieszę się, że zdecydowałam przeczytać. Pomimo wieku docelowego i mojego troszkę przeterminowania, nie odczułam dyskomfortu. Szczerze polecam, naprawdę warto.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle

stycznia 01, 2022

stycznia 01, 2022

Witam w Nowym Roku!

Witam w Nowym Roku!

 



     Zapora wodna w Pilchowicach 


No i drodzy Państwo, mamy to! Nastał Nowy Rok, który z założenia powinien nieść nowe nadzieje i marzenia oraz całą, długo wyczekiwana resztę. 

Zanim jednak te plany - których nigdy zresztą nie robiłam, a teraz to już całkowicie boję się cokolwiek teoretycznie wymyślać. Bo wiem, że i tak zdechnie zanim zdążę zwątpić.  Wróćmy do tego, który miał być tym lepszym od 2020. Każdy narzekał, uważał, że był najgorszy - ja nie. Dla mnie właśnie, wydawał się w miarę spokojny. Zatrzymałam się i miałam okazję doświadczyć innych rzeczy niż przedtem. Zrozumiałam, że żadne zakazy, nie będą mnie rozdzielały z rodziną. I o jedne samotne święta było za dużo. Więcej do tego nie dopuszczę.  
Spokojne podróże do pracy - ja nie doświadczyłam szczęścia narodowej izolacji, jeździłam normalnie. Najtańsze paliwo, odkąd samodzielnie poruszam się moją rakietą. Z łezką w oku i czule wspominam te cudowne dwa tygodnie.

Co natomiast mogę powiedzieć o 2021 roku? Tym, który miał na pewno być lepszy od tego, przez niektórych znienawidzonego?  No w moim przypadku rozpoczął się z przytupem. Takim, że ledwo wystartował, a ja, nie miałam pojęcia czy się podniosę i jeśli tak, to czy będę miała siłę i chęci stawić mu czoła. 

Mimo wszystko, podniosłam się i uparcie brnęłam, bo przecież skoro źle się zaczęło, to później powinno być już dobrze, prawda? 

Było różnie - myślę, że jak u każdego. Bilans korzyści i strat jest wyrównany. Dlatego nie ma sensu wynurzać wspomnień, pełnych żali i dramatu. Lepiej skupić na osiągnięciu. 

I gdy siadałam do pisania tego postu, dotarło do mnie, że w tym roku. Mój blog, skończy przepiękne  okrągłe 10 lat!!! Bywało różnie. Po cudownych i jakże pasjonujących latach, wielu współprac i zapoznaniu cudownych ludzi - choć nie tylko takich. Przyszedł moment kryzysu. Gdzieś zatraciłam swój zapał do pisania. Zgubiłam radość i byłam przekonana, że to nie ma już sensu. Moja działalność jakby stanęła w miejscu, a ja sama, nie miałam pojęcia co dalej zrobić? 

W końcu, po miesiącach rozmyślań. Doszłam do wniosku, że nie potrafię usunąć tej strony. Jest dla mnie zbyt ważna. Taka niewielka część mojego życia, które w pewnym momencie, kręciło się właśnie wkoło tego bloga. Postanowiłam nieco zmienić tematykę, chociaż chwilowo jest jeszcze więcej książek. Mam nadzieję, że uda się poszerzyć wpisy, o te nie tylko recenzyjne. Całkowicie zmieniłam wygląd i myślę, że pozostanę tutaj na dłużej. 




Powinnam napisać życzenia. Tylko aktualnie, trochę nie wiadomo, co komu życzyć. Dlatego niech każdy pomyśli o tym, co chce, a ja dopiszę - Niech się spełni! :) (; Oby ten rok, był łaskawszy i mimo przewrotności losu, obfitował w więcej w tych dobrych chwil. 
















Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger