grudnia 30, 2023

grudnia 30, 2023

Pamiętam...

Pamiętam...

 

Pamiętam grudzień 2022 roku. Jak dobiłam do końca dwunastego miesiąca, jednego z najgorszych roków w moim życiu. Pamiętam uczucie zniechęcenia, bezradności, a już na etapie końca roku - zmęczenia. Nie wiedziałam co będzie, jak będzie. Wiedziałam jedno - spotkało mnie tyle złego, że teraz to już po prostu musi być lepiej...  Gdy cofałam się wspomnieniami do początku tego nieszczęsnego roku. Zaczął się tragicznie, a później? Później to już była równia pochyła. Do mojego upadku. Dosłownie i w przenośni. Do momentu, gdy stałam nad przepaścią i balansowałam. Momentu, gdy krzyczałam z rozpaczy i w ostatnim dla mnie momencie powiedziałam - dosyć.  I zawróciłam - co było  początkiem trudnej drogi do tego miejsca, w którym jestem teraz. 

Pamiętam każdy dzień nowego roku...  jak walczyłam sama ze sobą o siebie. Jak wiele pracy musiałam włożyć w zmianę, jak bardzo zapomniałam o sobie w tym wszystkim co się wydarzyło. Ten upór, by udowodnić, że dam radę, zaczął zbierać żniwo. Nowy rok, ten rok, który sie właśnie kończy, był kontynuacją tego, co zaczęłam jeszcze w starym. I chociaż miałam jakieś plany, to nie miałam pojęcia w jaki sposób realizować. Mimo wszystko, szłam uparcie do przodu. 

Pamiętam każdy upadek... każdy był bolesny, ale za każdym razem podosiłam się i szłam dalej. Czasem potrzebowałam chwili, czasem chcialam się poddać, ale przypominałam sobie o jednym. Do póki mam siłę wstać, muszę walczyć. I się podnosiłam, poobijana, wymęczona. Szłam dalej bo wiedziałam, że jeśli sama nie stoczę tej walki, to nikt za mnie tego nie zrobi. 

Pamiętam gdy myślałam, że jednak nie dam rady... gdy siedziałam w rozpaczy i po prostu płakałam. Z niemocy i braku nadziei na jakąkolwiek poprawę. Bo myślałam, że ta droga jest zbyt trudna, że jestem zbyt słaba. Że nie mam siły, bo już za dużo tych upadków. 

Pamiętam, że był czas gdy zobaczyłam wszystkie odcienie czerni... i chociaż wydaje się to absutrdalne, to właśnie tak było. Wszystko miało odcienie czerni a ja się w nią zapadałam. Z każdym dniem bardziej i bardziej. 

Pamiętam dzień, kiedy wyszło słońce... mimo, że z nieba padał śnieg. Jak poczułam, że wziełam oddech, taki prawdziwy, który niesie ulgę. I zrozumiałam, że czerń zniknęła, a w końcu zaczynam widzieć kolory. Szarość przestała przytłaczać i poczuałam, że wyszłam z czarnej dziury, która próbowała mnie pochłonąć, ale byłam silniejsza. 

Pamiętam, że wyjście było początkiem.. tej prawdziwej walki o siebie, ale wtedy już wiedziałam czego nie chcę, a co muszę zmienić. Szłam pełna zapału i etap po etapie, wprowadzałam zmiany, analizowałam i działałam. Kierowałam się tym co najważniejsze. Nie wiedziałam dokąd jeszcze zmierzam, ale wiedziałam, że jestem na dobrym kierunku. 

Pamiętam przełom... gdy dobiłam do momentu, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej był nieosiągalny. Stałam patrząc w przyszłość i byłam pełna nadziei i uczucia, że będzie dobrze.

Pamiętam gdy zaczęłam czuć radość z małych rzeczy... tak po prostu. Uśmiechać się na widok ładnego kwiatka - który jeszcze niewdawno nie zwróciłby mojej uwagi. Cieszyć z codzienności i przestać wyczekiwać wielkich rzeczy. 

Pamiętam jak zaczęłam się uśmiechać do ludzi... bo wcześniej gdzieś ten odruch we mnie zaginął. Byłam smutna i rozgoryczona. Miałam wrażenie, że ludzie byli odbiciem mnie.  Zaczęłam od siebie, a później stała się magia. 

Pamiętam jak zmieniłam swoje nastawienie...do wszystkiego, do siebie, do innych i otoczenia. Jak przestałam szukać negatywów, a nawet z nieprzyjemnej sytuacji szukać czegoś dobrego - wiem, czasem naprawdę trudno, ale pisze to osoba, która naprawdę została mocno skopana ;).  

Pamiętam o tej mnie, która dostała mocną lekcję życia.... ale teraz wiem, że to było potrzebne. I mogę napisać, że jestem tu gdzie być powinnam. Było cholernie ciężko, wiele razy stałam ze łzami w oczach. Wiele razy chciałam zawrócić, ale się nie poddłam. Aż wreszcie osiągnęłam cel. 


Jestem szczęsliwa i gdy patrzę wstecz - te ostatnie dwanaście miesięcy były dobre  - mimo upadków, ponieważ każdy z nich, doprowadził mnie do miejsca w którym jestem. 

Rok 2023 się kończy, a ja jestem wdzięczna. Za to jak wiele się nauczyłam, jak ogromną zmianę przeszłam i jak bardzo jestem z siebie dumna.  To był dobry rok, mimo trudnego początku, który uważam za kluczowy - dzięki temu, co wtedy się działo, zrozumiałam samą siebie.  Gdyby ktoś równo rok temu, powiedział mi, że bedę tu gdzie jestem i jak wiele zrobię, pewnie zaczęłabym się śmiać. Bo wtedy wszystko było niemożliwe. A jednak się udało. 

Jestem wdzięczna sobie, że się nie poddałam, że walczyłam o siebie. Mogę śmiało napisać - 2023 byłeś ważny i dziękuję za każde doświadczenie. 




grudnia 28, 2023

grudnia 28, 2023

Poświąteczny miszmasz - czyli o wszystkim i o niczym :)

Poświąteczny miszmasz  - czyli o wszystkim i o niczym :)

 

 A więc święta za nami. W tym  roku nie pisałam posta z życzeniami, sama też ograniczyłam odwiedziny, bo najnormalniej w świecie, nie czułam potrzeby być tutaj. Jakoś stwierdziłam, że to miejsce powinno być dla mnie, a nie ja dla niego. Mam nadzieję, że ten czas - mimo bez moich życzeń, był dla każdego spokojny i taki, jaki potrzebował, albo przynajmniej oczekiwał. 

U mnie jak co roku,  spędzałam w domu rodzinnym. Na każde święta jeżdżę do mamy i wracam na sam koniec. Teraz z racji małego incydentu z kotem, musiałam zostać dłużej, ale już wszystko pod kontrolą i jak to się mówi - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Niby dom rodzinny zawsze będzie tym swoim, ale mam już to uczucie, gdy jednak lubię być u siebie :). Ha! U mamusi mam ten luksus - bo wiem, że u niektórych tego nie ma, ale mój stary pokój, jest dalej "mój". Dlatego kiedy przyjeżdżam śpię na starych śmieciach, a nie gdzieś upchnięta ;)). 

 


Pogoda niestety w tym roku uniemożliwiła spacery w celu spalenia kalorii zjedzonych serniczków. Nad czym mocno ubolewałam, ponieważ nie umiem za długo siedzieć, bezruch mnie męczy. I przyznam szczerze, wróciłam okrutnie zmęczona po tych kilku dniach lenistwa. Wczoraj rzutem na taśmę - tylko dlatego, że własnie mój pobyt się przedłużył, wykorzystałam powrót pogody i wzięłam najmłodszego Bruchalka na spacer po okolicy. A tam ustrzeliłam fajne zdjęcie. 

Zacny widoczek na Zamek Czocha, dawno temu wspominałam, że mieszkam po drugiej stronie jeziora, które przecina nam dostęp do zamku. Gdy nie ma liści, można sobie podziwiać widok budowli.  Aż szkoda, że przez tyle lat, nikt nie wybudował jakiejś "kładki" ;). Tylko trzeba naokoło jeździć. To pewnie dlatego, dopiero po 35-ciu latach odwiedziłam ten zamek ;)). Miałam za daleko.

Ale, ale... najfajniejsze zdjęcie ustrzeliłam dzisiaj w drodze na zakupy. Jechałyśmy z mamusią i zaczął  padać deszcz, gdy od strony wschodu pięknie świeciło słońce. No i sami zobaczcie. 

Aż zatrzymałam auto na poboczu żeby wyjść i zrobić zdjęcie. No po prostu było pięknie! Jak to czasem wyjazd na zwykłe zakupy daje okazje na zobaczenia czegoś ładnego. 

 

A na koniec moje Kicie w świątecznym anturażu :)

 



Planowałam napisać dziś recnzje ciekawej książki, ale ból głowy nie bardzo sprzyja skupieniu, dlatego luźniejszy wpis. Mam nadzieję, że jutro już wjedzie opinia, bo  zaczyna się zbierać kolejka książek do opisania.  

Dajcie znać kochani, jak u Was ten święteczny czas minął i co planujecie w Sylwestra?



grudnia 16, 2023

grudnia 16, 2023

Rok z Bobo! :) (;

Rok z Bobo! :) (;



 Właśnie mija rok od adopcji Bobo! Nie ukrywam jest to dla nas ważny czas. Nigdy wcześniej nie miałam okazji adoptować zwierzaka ze schroniska, czy domu tymczasowego. Stworzenia, którego przeszłość nie jest ciekawa. A właśnie z niezbyt dobra przeszłością trafiła do nas Bobo 15-go grudnia 2022 roku. Gdy jechaliśmy po nią, wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Jednak nie ukrywam, rzeczywistość okazała się trudniejsza niż sobie wyobrażaliśmy.  

Pierwsze trzy miesiące, nasza Bobo żyła w ciągłym strachu i przerażeniu. Na ciągłym czuwaniu, gotowa do ucieczki w każdej chwili. Stres odreagowywała podsikiwaniem... na łóżko. Chyba nigdy wcześniej, nie miałam tak często pranych Kordel. Bo dwa razy w tygodniu to jednak dużo. W końcu zaopatrzyliśmy się zapas podkładów, były dni, gdy po prostu większość miejsca, była w podkładach.  Bobinka źle reagowała na każdą zmianę, a czekała nas jeszcze sterylizacja. 

Nie wiem, kto się bał bardziej.... Miałam świadomość, że samo umieszczenie w transporterze będzie wyzwaniem. A co później? Po wszystkim? I to właśnie wtedy, gdy Kicia zaczęła nam ufa, kiedy już nie uciekała w chwili, gdy chodziliśmy obok niej. Niestety zabieg był konieczny i nie było możliwości jakoś obejść. Podejścia były dwa. Za pierwszym razem skończyło się na krwi - na szczęście tylko  u mnie i popsutym transporterku, ponieważ Bobik po umieszczeniu w środku, tak się w nim rzucała, że po prostu go połamała. 

Poszły w ruch tabletki. Po rozmowie z weterynarzem, ustaliliśmy, że będziemy podawać tabletki, które wycisza i umożliwią bezpieczne przewiezienie. Skończyło się podobnie jak za pierwszym razem. W końcu poczekaliśmy do rujki, tylko wtedy była możliwość podnieść Bobo. I mimo, że w normalnych okolicznościach pozwalała, tak kiedy miałam umieścić w transporterku, wpadła w panikę. Cóż, po godzinne "walce",  udało się i pojechałyśmy. Sam zabieg poszedł gładko, ale później... wróciliśmy do punktu wyjścia. Bobo była w traumie, mój R był w traumie, bo jego kiciuś jest traumie. Jeden wielki dramat. 


Na szczęście tym razem poszło szybciej. Bobo po miesiącu - ha ha, wiem jak to brzmi, ale niestety, kiedy dostaje się pod opiekę zwierzę pokiereszowane emocjonalnie, nic nie przychodzi łatwo. Potrzebny czas i mnóstwo pokładu cierpliwości. No więc, nasza Bobinka wróciła do nas i zaczęła się przytulać. 
Uwierzcie, jest to kot, wokół którego kręci się nasze życie, wszystko co robimy, planujemy, musi być związane z jej reakcją, żeby nie przyniosło niepotrzebnego stresu. A Bobo naprawdę boi się najmniejszych zmian. Wystarczy, że za długo nie ma nas w domu i biedna jest zestresowana i przeżywa rozłąkę. 


Wiecie co było wzruszające? Gdy po sześciu miesiącach weszła mi na kolana. Boże, prawie się popłakałam ze wzruszenia. Wszystko co jest naturalne u innych kotów, dla Bobo jest wyzwaniem. Można pogłaskać, gdy sama przyjdzie, nigdy z zaskoczenia. Nie ma szans żeby wziąć na ręce. Mimo roku, nie przepracowaliśmy tego lęku... może za jakieś pięć lat.... Póki co, jestem szczęśliwa, że przychodzi się tulić i leży przy mnie. Koniecznie z łapkami na ramieniu inaczej się nie liczy :).  Dodatkowo, Bobo się wspaniale komunikuje, jest niesamowicie mądra i pokazuje czego w danej chwili potrzebuje. Uwielbiam pobudki, kiedy o 5.00 rano wzywa do karmienia i nie ma, że się odroczy czas  ;))))).  Robi wszystko delikatnie, ale jednak uparcie. Chciałabym mieć możliwość nagrać jej dźwięki, jak się komunikuje, tego jeszcze nie słyszałam u żadnego kota. Może kiedyś się uda.

Tymczasem, kilka fotek Bobo - naszej rocznicowej Koteczki :)


 







Myślę, że każdy kto kiedykolwiek się zdecyduje na adopcje zwierzęcia, musi być świadomy odpowiedzialności i tego, że często w takich miejscach, są zwierzęta które często przeszły w swoim życiu koszmar. I teraz potrzebują czasu i spokoju, by zaufać i zrozumieć, że już nie spotka ich krzywda. Bo gdy czytam, że ludzie oddają zwierzaka po tygodniu, ponieważ jeszcze się nie zaadaptował, to mnie po prostu skręca brak odpowiedzialności u ludzi. Pamiętajcie, to nie są zabawki, nie można zwrócić bo mają jakieś uszkodzenia... 



grudnia 12, 2023

grudnia 12, 2023

Po tamtej stronie nieba

Po tamtej stronie nieba

Nie pamiętam już kiedy,  tak bardzo wyczekiwałam wydania konkretnej książki, jak właśnie tej kończącej cykl - Po tamtej stronie. Kiedy skończyłam czytać drugą część, miałam nadzieję, że czas oczekiwania nie będzie zbyt długi. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy informacji o premierze próżno było wyglądać. A ja żyłam wspomnieniami tego, co wydarzyło się w piekle. Bo druga część nosi tytuł - Po tamtej stronie piekła. I rzeczywiście bardzo trafnie było to ukazane. 

W końcu po wielu miesiącach jest informacja - będzie premiera, będą wysyłki. Nie zastanawiałam się ani chwili, zamówiłam., Bo przecież już dłużej czekać nie mogę. Jest, zabieram się zaczytanie i...


Teraz postulat do tych, którzy jeszcze nie czytali obu części, a przynajmniej drugiej. Przejdźcie do podsumowania ;).

Teodor już wie, że popełnił największy błąd swojego życia. I chyba już nigdy nie będzie mógł pogodzić się ze wspomnieniem tej chwili. Teraz jednak, musi stawić czoła rzeczywistości. Jedno istnienie ocalało, nie może zostawić dziecka na pastwę losu. Pod wpływem emocji, decyduje się zabrać dziewczynkę ze  sobą, a co będzie później? Czas pokaże, jedno co nauczyła go wojna - to nie planować, bo nikt nie był pewny następnej godziny, a co dopiero dalej.

Tymczasem Magda i Jakub mają przed sobą jedno z trudniejszych zadań w życiu. Zwłaszcza kobieta, która leci ze świadomością, że o mały włos, a znowu by zawaliła. W paskudnym nastroju nie pomaga złość Kuby, któremu jeszcze nie przeszło po sytuacji przed wylotem. Teraz jednak, muszą złączyć siły i pomóc Wiktorii. Nie widzą z czym przyjdzie im się zmierzyć na miejscu, gdzie prawo ma różne oblicza, a zwłaszcza dla skazanych za posiadanie narkotyków. 

A między dwiema sprawami, znajduje się dziadek Edward,  pilnie strzegący tajemnicy swojej przeszłości, która została zamknięta w pewnym pudełku. 


Ach, trudno jest mi odzwierciedlić co myślę o książce. Z jednej strony, wyczekiwanie napędzało emocje i może w pewnym momenciem były z byt wielkie. Nie wiem, ale zaczełam czytać podekscytowana, że w końcu się doczekałam i później, nagle powietrze zeszło. 

Nie chcę się czepiać, ale muszę napisać, że czuje niedosyt, bo mam wrażenie, że nie każdy wątek został należycie domknięty. A dokładnie mam na myśli córkę Bruna. Co się z nią stało? Dlaczego po prostu nagle nie było zainteresowania dzieckiem ukochanego brata, po którym zostało to dziecko?  Bardzo mi brakowało chociaż jakiejkolwiek wzmianki na koniec, skoro już mieliśmy spotkanie z synem Sary...

 Wróćmy do całości. Teodor był tym z braci, których nie lubiłam. To za Brunem poleciały mi łzy, to jego nie mogłam odżałować  i do końca miałam nadzieje, że zakończenie będzie inne. Jednak przeżył Teodor i ciesze się, że autor nie zrobił nagle z tego człowieka wzoru cnót. Niesamowicie została ukazana droga mężczyzny, jego wzloty i upadki, szukanie samego siebie, gdy już czuł się u kresu bo stracił wszystko, co zdawać by się mogło, trzymało przy życiu. Takie mentalne odbicie od dna i spróbowanie żyć pomimo czarnej listy przeszłości. Naprawdę ogromne brawo, ponieważ przez chwiłę poczułam niepokój, czy nagle nie nastąpi cudowna przemiana. 

Wątek z Magdą i jej siostrą, co tu dużo mówić. Moje uczucia do obu kobiet nie uległy zmianie i dzięki dziadkowi, naprawdę lubiłam wracać do tu i teraz. Jak pisałam we wcześniejszych opiniach, obie siostry to osobowości z którymi jest mi nie po drodze, ale właściwie lubię, kiedy jestem na nie, bo są emocje, a właśnie taki powinien być cel książki. 

Fragment na dachu - tego się nie spodziewałam, ale muszę przyznać zwilżył mi oczy, naprawdę cudnie to było zrobione, nie celowałam właśnie w taką formę. Dlatego było zaskocznie i był wzrusz. Dziękuję!


Podsumowując - to jest ten moment, kiedy mogą czytać Ci, nieznający dwóch poprzednich. Szczerze i z całego mojego czarnego serduszka polecam cykl po tamej stronie. Seria jest napisana bardzo porządnie, nie ma niedociągnięć, nie ma zapychaczy, które męczą podczas czytania. Sporo emocji, które wywołują złość, gniew, bezradność, żal i wzruszenie. Czyli wszystkie składniki świetnych książek. Polecam, pozostając w oczekiwaniu na nowe.




grudnia 09, 2023

grudnia 09, 2023

Zimowy przerywnik

Zimowy przerywnik

 

Pomiędzy tekstami dotyczącymi książek, postanowiłam zrobić zimowy przerzwnik. Co roku się śmieje, że grudzień to taki miesiąc, kiedy bardzo nas cieszy widok śniegu i nawet jeśli warunki na drogach są paskudne, a przejechanie krótkiego odcinka zajmuje dwa razy więcej czasu - to nic! Euforia zimowa wszystko potrafi zrekompensować, biały puch cieszy, bo zaraz mikołajki, bo święta za zakrętem i się cieszymy. Mimo wszystko, a po szarości listopadowej powiew nowości i zmiana pejzażu jest potrzebna.

Sama bardzo lubię zimowe kadry, dlatego kiedy tylko mam możliwość latam z telefonem i cykam zdjęcia, nawet jeśli widok jest taki sam, to zawsze inaczej się śnieg ułoży, to chmury nie te, co wczoraj, albo kolor nieba jakiś wyjątkowy. Trzeba korzystać i uwiecznić, bo niewiadomo jak długo przyjdzie się cieszyć zimowym widokiem. 

 


Bardo lubię widoki z mojej pracy i całą trasę kiedy jadę. Bałam się na początku, jak będzie zimą, czy dam radę, ale będę szczera - nawet jak jest ciężko, to widoki wszystko mi rekompensują. Codziennie jadę i się zachwycam widokiem gór. Coś pięknego.  To jest ten moment, kiedy cieszy mnie droga do pracy ;) (: . 

 


Taką zimę bardzo lubię. Teraz dosypało jeszcze więcej śniegu, na zdjęciach jest zaraz po trych pierwszych i drugich opadach. Dlatego będę co jakiś czas robiła aktualizację zimową. Nacieszmy się porą roku, która powinna być biała, a nie deszczowa jak dotychczas bywało - tak wiem, zima dopiero po 20-tym, ale dla mnie grudzień = śnieg :).

grudnia 03, 2023

grudnia 03, 2023

Opowieść błękitnego jeziora

Opowieść błękitnego jeziora

 

Sezon na książki świąteczne już od pewnego czasu otwarty, zatem i u mnie chociaż jedna z tego gatunku powinna się pojawić. Nie jestem fanką przesłodzonych opowieści, ale żebym nie wyszła na stuprocentowego Grincha, jedna przeczytana!  

Twórczość Doroty Gąsiorowskiej poznałam jeszcze przy debiutanckiej powieści, pamiętam byłam mile zaskoczona, ponieważ fabuła mocno mnie wciągnęła, a pióro autorki okazało się przyjemne dla oka. Później gdzieś się nasze drogi rozeszły, aż w tym roku miałam możliwość przeczytania - "Opowieści błękitnego jeziora". Jak już wspomniałam, książki świąteczne u mnie występują w minimalnej liczbie, ale zawsze staram się zrobić chociaż jeden wyjątek. Pozostaje pytanie - czy to był dobry wybór? 

 

 

Sonia wybrała się do Bukowej Góry w celu zbierania materiału do artykułu. Okres przedświąteczny, który i tak miała spędzić samotnie, postanowiła wykorzystać podwójnie. Bo i dłuższy wyjazd poza miejsce gdzie mieszka i pracuje, odpocznie od codzienności, a przy okazji na luzie, bez pośpiechu dowie się najciekawszych rzeczy do napisania tekstu. Wcześniej poznani właściele kawiarni okazali się bardzo przyjaźni, dlatego kobieta zdecydowała się na dłuższy pobyt, niż  początkowo zamierzała. 

 Gdy przyjechała na miejsce, zobaczyła, że zima w tym małym miasteczku rozkręciła się na dobre, ale nie zniechęciło to kobiety, przed wyruszeniem zapoznawczym po okolicy. Wcześniej wstąpiła przywitać się z właścicielami, by później ruszyć w dalszy rekonesans. Oczywiście nie mogła doczekać się wieczornego spotkania, podczas którego miała usłyszeć opowieść o historii złotego serca.  

W końcu kiedy dochodzi do rozpoczęcia jakże ciekawej opowieści, razem z Sonią zagłębiamy się w niesamowitej historii, która opowiada o jeziorze, przy którym nieliczni mogli spotkać pewną osobę. Tutaj zaczyna się początek losu ludzi, żyjących codziennością i cieszącym tym, co mieli, a nie liczyli, że mogą zyskać jeszcze więcej. 




Mam do tej książki mocno mieszane uczucia. Jak można się dowiedzieć z nakreślenia fabuły, Sonia przyjchała do Bukowej Góry w przedświątecznym okresie - bo jak wiadomo świąt nie lubiła. I wiecie, ja naprawdę rozumiem, że jest wielu ludzi nielubiących święta, ale naprawdę już tyle książek zostało napisanych w tym temacie, że można było sobie odpuścić epatowaniem niechęcią do gwiazdki, a później magicznym odczarowaniem...

No dobrze, ale nie myślcie, że będę cały czas narzekała, bo Opowieść błękitnego jeziora, ma naprawdę mocny filar fabuły, a jest nim, właśnie ta historia, po którą przyjechała Sonia.  Gdybym mogła, z chęcią bym wycięła z książki wstawki dotyczące Sonii, a zostawiła tylko tę o jeziorze. Nie mam pojęcia, jak autorka może napisać inaczej jedną książkę. Rozdziały dotyczące teraźniejszości były dla mnie drogą przez mękę, ale w momencie przejścia do przeszłości, nie mogłam się oderwać od stron. 

 Tytułowe jezioro ma swoją bardzo ciekawą przeszłość, która później opowiadana była jako jedna z wielu legend. Jedni wierzyli, inni  nie bardzo, ale  każdy był ciekawy, kto może zostać wyróżniony, by poznać kobietę mieszkającą nad jeziorem - Marana, bo o niej mowa, nie ukazywała się każdemu, ale pewnego dnia, wracającemu młodzieńcowi, który był u kresu sił, postanowiła pomóc. Z początku młody mężczyzna myślał, że się przewidział, ale trzymał w dłoni dowód, który był prawdziwy - złote serce. A razem z nim, jego życie miało się odmienić... I tak rozpoczęła się historia manufaktury czekolady.


Moim głównym  zarzutem co do rozdziałów z Sonią, była narracja pierwszosobowa. Naprawdę, kochani autorzy, nie róbcie tego powieściom obyczajowym! Można to przełknąć w przypadku młodzieżówek, kiedy faktycznie te przemyślenia mają sens i wnoszą sporo do fabuły, jednak obyczajówka? Czytało się jak po grudzie, a szkoda, ponieważ moja ocena byłaby zupełnie inna, gdyby nie narracja.

 Podsumowując, uwielbiałam rozdziały dotyczące historii złotego serca i klimatu jaki  stworzyła autorka do tego fragmentu książki. Wyczekiwałam, kiedy bedę mogła wrócić do tych ludzi i ich życia jakie wiedli. Naprawdę dla samej tej opowieści warto sięgnąć po książkę. Oczywiście nie ujmuje całości, mnie niestety nie porwała postać Sonii, ale jak wspomniałam, ciężko mi było przebrnąć przez formę narracji  i po prostu czułam zniechęcenie. Jednak jeśli komuś nie przeszkadza, to myślę,  że będzie zachwycony Opowieścią błękintego jeziora, ponieważ jest naprawdę wciągająca.

 

 

Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Znak Literanova.



listopada 25, 2023

listopada 25, 2023

Chłopi

Chłopi

 

                                                                    źródło


O najnowszej produkcji Chłopów na podstawie powieści Reymonta, było bardzo głośno. Bo i forma obrazu jaki został zastosowany, zwraca uwagę, nowa obsada i przede wszystkim interpretacja reżysera. Myślę, że wśród czytających, będzie trochę osób, które chociaż raz w życiu widziały film 1973 roku. Ja widziałam wiele razy i nie ukrywam, że do pewnego wieku nie bardzo rozumiałam przekazu, o co chodziło Reymontowi, co ta historia miała ukazać i dlaczego tak wielu się nią zachwycało. Dopiero kilka lat temu pojęłam znaczenie i właściwy przekaz. Jednak dziś nie o tym, a o najnowszej produkcji, która ledwo weszła do kin, a zyskała miano fenomenu i wręcz oscarowego poziomu, czy słusznie? 

                                                              źródło

Zacznijmy od warstwy wizualnej, jak wiadomo to ona przykuwa uwagę odbiorcy. Był moment, gdy nie byłam pewna, czy ten obraz nie zacznie męczyć oczu, ale po konsultacji z wieloma osobami, zaufałam, że nie będzie źle - nie było. Znaczy oczy nie ucierpiały, no ale.. właśnie.  Doceniam całą pracę włożoną w namalowanie klatka po klatce, ale w moim odczuciu, zupełnie niepotrzebnie został w ten sposób ukazany cały film. Wiele razy miałam wrażenie, że ta forma odbiera na uroku miejsc, ponieważ obraz jest jaki jest. A gdy ukazywano pejzaże lub inne panoramy, było po prostu nijak. Nie jestem pełna zachwytu do tej koncepcji obrazu. 

                                                                  źródło


Teraz co nieco o aktorach. Według mnie wszyscy byli świetnie dobrani i naprawdę jestem wdzięczna, że Jagnę zagrała aktorka, której uroda oddawała to przyciąganie, które miała ta postać. Z całą moją sympatią do pani Emilii Krakowskiej, ale w roli Jagny była po prostu... no nie i koniec. Tutaj wcielenie się w rolę wiejskiej "famme fatale" przez Kamilę Urzędowską, było naprawdę trafione. Chociaż moje określenie, jest nad wyraz, ponieważ postać Jagny jest mocno złożona, ale nie będę teraz za mocno zagłębiała, bo jednak w powieści, jest wiele innych osobowości, zasługujących na uwagę. Chociażby Hanka - Sonia Mietielica, jak dla mnie, jest to jedna z najciekawszych postaci, które można obserwować na kartach powieści, a i w filmie jej rola ma znaczenie. Bo przecież Hanka to kobieta, która w tamtych czasach, potrafiła walczyć o swoje, nie dla siebie, a dla rodziny. Dla dzieci. Mimo męża, który ją zdradzał, nie czuł w pełni odpowiedzialności nad rodziną i zapewnieniu im bytu, była mu wierna i lojalna. Potrafiła schować dumę, ale i później postawić. 
Bardzo dobrze w swojej roli odnalazł się Mirosław Baka - Boryna, który jak dla mnie pięknie oddał miłość do ziemi i tą odpowiedzialność, która wiązała się z obrabianiem - do póki trzymał się na własnych nogach. Jak wiadomo, Boryna to postać o której można długo rozprawiać. Mnie troszkę zabolało, jak zostało ukazane małżeństwo z Jagną, gdzie ewidentnie można było odczuć, że on ją po prostu kupił, a ona wcale tego nie chciała. Ja wiem, taka była interpretacja, film fabularyzowany, ale to mnie po prostu rozczarowało. 



I wiecie, ja rozumiem, że ów film, nie miał odwzorować książki kropka w kropkę, ale jednak Jagna, główna postać, która w wielu zagrodach zaprowadziła chaos - zwłaszcza w męskiej części, była jaka była. Ukazanie jej, jako niepewnej siebie, nieświadomej atutów i zainteresowania męskich spojrzeń, było po prostu słabe. Jagna bardzo dobrze wiedziała co robi, może nie chciała rozbijać rodzin, ale schlebiała jej uwaga mężczyzn. Nie miała nic przeciwko Borynie, była zapytania, czy chce go za męża. Nikt jej nie zmuszał, a tutaj? Mina cierpiętnicy prowadzonej na rzeź, wesele niczym stypa, bo biedna musiała tańczyć w tłumie mężczyzn. No przecież to aż bolało... Dobrze, niech ją się już przestanę czepiać. Byłam świadoma jak reżyser ukazał te wątki. Chyba z myślą o zainteresowaniu się filmem poza granicami kraju. 


Nie napiszę, że żałuję obejrzenia filmu, ponieważ w wielu momentach oglądało się naprawdę dobrze i jak wcześniej wspomniałam, swoją uwagę skupiałam na Hance, ponieważ chciałam zobaczyć jak tutaj będzie ukazana jej droga przemiany, którą przeszła. Cieszę się z doboru aktorki, całej kreacji, może i czułam niedosyt, ale nie chcę już za bardzo narzekać. Czy polecam? Oczywiście, jeśli nigdy nie widzieliście "Chłopów", będzie łatwiej oglądać, zwłaszcza bez znajomości książki. Tylko pamiętajcie, Jagna nie była nieświadomą panienką, która przypadkiem wdawała się w romanse;).  Ach i scena wygnania, oj oj, poniosło ich, ale cóż... teraz widać inaczej nie potrafią dotrzeć do odbiorcy. 

Dajcie znać, czy byliście, czy planujecie? Jaką macie opinie? Z chęcią podyskutuję - z tymi odmiennymi zdaniami jeszcze bardziej :) 


listopada 20, 2023

listopada 20, 2023

Dzisiaj kosmetycznie

Dzisiaj kosmetycznie

 

Miałam napisać dzisiaj recenzje, mam przeczytane dwie świetne książki, wczoraj oglądałam "Chłopów".  Będę chciała napisać trochę swoich przemyśleń na temat tejże produkcji, ale dziś będzie o kosmetykach. Trochę się uzbierało produktów, o których warto wspomnieć - niektóre  będę polecała, do kilku mam trochę zastrzeń. Nie przedłużając - zaczynamy! 

Aha, oczywiście podam ceny :). 


Zaczynamy od zapachów. Jakiś czas temu postanowiłam uzupełnić moje zasoby, poprzednie butelki zaczęły sięgać dna ;). Po długich analizach nut zapachowych, wybrałam wodę toaletową tę ze zdjęcia powyżej.  Versace - Bright Crystal - kwiatowo- owocowy - Mnie chodziło o piwonie, ponieważ bardzo lubię jej zapach. Dodatkowo w składzie znajduje się - Magnolia, Piżmo, Lotos, Bursztyn i Drewno. 

Bardzo przyjemny słodki zapach. Wszystko pięknie, ale jeden za to poważny minus. Trwałość. Szybko się ulatnia i tak naprawdę po godzine, nie czuć, że został użyty. Szkoda, ponieważ mimo wszystko półka cenowa nie siedzi w perzedziale 50 zł, a i takie potrafią lepiej się utrzymyuwać. Cena  za 30 ml - 200 zł. 


Przy zakupie Versace, otrzymałam próbki tej wody - Dolce Gabbana Devotion Eau de Perfum. Przyznam szczerze, gdybym nie otrzymałą tej próbki, nigdy w życiu bym nie pomyślała o tym zapachu, że tak bardzo mnie zachwyci. W nutach się znajdują - Owoce cytrusowe, Kwiat pomarańczy i Wanilia.  Coś niesamowitego, bo akurat Wanilia nie należy do moich faworytów, a tutaj zaskocznie. I przede wszystkim - trwałość! Utrzymuje się przez calutki dzień, a nawet gdy ubrania wrzucałam do prania,  był wyczuwalny zapach. Cudo, jestem naprawdę pod wrażeniem i szczerze polecam. Cena za 30 ml. 359 zł.

Teraz już możemy przejść do pielęgnacji. Jakiś czas temu kupiłam Box Pure Beauty.  Lubię sobie co jakiś czas zainwetsować w taką paczkę, ponieważ jest okazja za niewielkie pieniądze przetestować wiele różnych produktów.   Jeden produkt jest osobno kupiony, ale wrzuciłam tematycznie do serum ;)

Bye Eye Bag - serum pod oczy - Bardzo ciekawy i fajny produkt. Ładnie pachnie, chyba kawowo, jego zadanie jest ujędrnić i zmniejszyć zmarszczki. Stosuje od jakiegoś czasu i może nie ma sepktaktularnych efektów, ale skóra pod oczami zrobiła się ładniejsza. Zmarszczki mimiczne mniej widoczne, jednak  się nie oszukujmy, nie ma szans, by jakikolwiek krem, wyprasował zmarszczki ;). Tutaj bardziej mi chodziło o pielęgnacje zapobiegawczą i dbanie o skórę pod oczami. Polecam. Cena  za 30 ml  - 47 zł. 

Miya - serum z witaminą C - Sporo się naczytałam, jakie to dobre działanie mają serum z witaminą C, więc się ucieszyłam, że w pudełku znalazł się ten produkt. Zacznijmy od konsystencji. Jest jak woda, nie mam pojęcia, jak stosować, żeby produkt fajnie się rozprowadzał po skórze, gdy dam więcej kapie z dłoni, przy mniejszej ilości mam wrażenie, że pocieram suchymi palcami. Dodatkowo skóra jest dziwna i nie bardzo mi pasuje ten "efekt". Za chwilę się przekonacie, że ta marka, nie bardzo do mnie przemówiła, póki co - serum jest w mojej ocenie na Nie. Cena za 30 ml - 49 zł.

Swederm Face Booster - przy zakupie ulubionego kremu do rąk, dostałam w gratisie do przetestowania ten produkt. Jest to odżywcza emulsja do twarzy, do stosowania punktowego, pod oczy lub pod nos. Wszędzie tam, gdzie skóra potrzebuje pomocy podczas mocnego wysuszenia. Użyłam kilka razy, bardzo przyjemny kosmetyk. Cena 100 zł. 

 


 Bielenda - Serum z peptydami - w założeniu to serum powinno coś tam łagodzić, zmniejszać zmarszczki - ha ha ha za te cenę ;).  No ale, żeby chociaż dawało wrażenie jakiekolwiek, że napina skórę, albo próbuje wygładzić. A jak było? Ja smarowałam, to się lepiło, czasem się wchonęło, czasem rolowało - spokojnie, wiem jak oczyszczać skórę twarzy. W każdym razie. Według mnie, jest to kolejny nieudany wypust tej firmy. Na szczęścia cena niewielka bo 27 zł to nie majątek ;). 

Miya - żel pbooster z peptydami - Och, kolejny koszmarek z peptydami i w dodatku od Miya ;). Jejku ja bym w życiu tego nie kupiła, ale skończyły się moje ukochane kremy, a potrzebowałam już, bo stacjonarnie w moim mieście to nie było, a jak były, to jednak miliony monet, a one na promocji nie są tanie. No więc w przypływie desperacji wpadłam do drogerii i złapałam za to ustrojstwo, bo ludzie polecają. I ojezusku, jakie to jest okropne. Do tej galaretki to łyżkę, a potem na twarz to nie wiem, kleidło - może komuś się klejem pomyliło? Paskudka w różowym opakowaniu - haha, żeby nikt się nie domyślił, jaki psikus czeka po otwarciu ;)))). Cena za 50 ml 35 zł.


 Dr Irena Eris - Clinic Way 2 - słuchajcie, ja już nie wyobrażam sobie używać innych kremów. Uwielbiam Irenkę za te kremy i serio potrafię wyskrobywać do cna, aż będzie totatlnie czysty słoiczek. Najlepsze co mogłam odkryć, to właśnie te kremy. Jeszcze muszę zakupić wersję pod oczy. Działanie przeciwstarzeniowe, wygłądzające. No kocham. Moja skóra po nich jest po prostu cudowna. Miłość.  Żeby nie było, żadna reklama, kupuje już kolejne słoiczki za własne, ciężko zarobione pieniążki! Cena za jeden krem około 110 zł


Bielenda - Eco Fluid - Kolejny produkt z pudełka Pure Beauty. Tutaj miłe zaskoczenie, bardzo przyjemny i delikatny fluid, ja bym była bliższa do kremu CC, bo jednak krycie jest dosyć małe, ale za to makijaż nie wygląda ciężko i nienaturalnie. Bardzo go lubię do pracy, skóra jest ładna, ale nie obciążona. Pojemność to 30g a cena około 27 zł, ale z tego co właśnie widzę, nie można go kupić w polsce... został wycofany. Ciekawe dlaczego, co już odkryli, pewnie był za dobry i konkurencja się wściekła ;).

Bielenda - płynny róż i bronzer - tak naprawdę to oba produkty mają kilka zastosowań. Można używać jako cieni, do ust  (w przypadku różu, chociaż może jest ochotniczka do czekoladowych usteczek?) Natomiast bronzerem można śmiało przyciemniać jasne podkłady, fajnie się spisuje - sprawdzałam :). Jestem z nich zadowolona, przyjemne do rozprowadzania, mocno napigmentowane i bardzo wydajne. Ciekawe kiedy wycofają ;D.  Cena za jedno - 30 zł.



I tak oto, dobrnęliśmy do końca postu - mam nadzieję, że wytrwaliście do końca :). Miałam wrzucić więcej, ale stwierdziłam, że będzie zac dużo. Następnym razem jeszcze coś przemycę. Dajcie zna, czy znacie wyżej wymienione prodkty? A jeśli tak, czy wam się sprawdzają, albo może planujecie zakupić? Ewentualnie, czekam na polecanki :).


listopada 11, 2023

listopada 11, 2023

O wszystkim i o niczym :)

O wszystkim i o niczym :)

 

Dawno był post z cyklu o wszystkim i o niczym. Brakowało mi tych wpisów, więc dziś postanowiłam, że coś już się nazbierało z misz maszu, mam chwilę czasu, a dokładnie chęci pisania i oto jest. 

Jak widać na zdjęciu powyżej - jesień walczy u nas z zimą ;). Na Śnieżce spadł śnieg i uwierzcie, momentalnie zmieniło się potwietrze. Jestem ciekawa co będzie po weekendzie, bo w górach zapowiadane są opady śniegu.  Tymczasem, jeszcze jest jesień i muszę przyznać, że w tym roku nie można narzekać. 

 

Liści w tym roku też sobie nazbierałam, miałam radochę jak zawsze. Czasem mam wrażenie, że pewne odruchy z dzieciństwa w nas zostają. Do dziś uwielbiam iść po szeleszczących liściach i podrzucać nogami :).  Jednak jesień ma też minusy - krótki dzień. Jejku człowiek wraca z pracy i ma odruch iść prosto do łóżka, bo przecież nim się dwa razy obróci, a już ciemno. 

Pisałam Wam trochę wcześniej, że poczyniłam sporo zakupów, miałam zrobić sesje i przyznam się szczerze, że dałam ciała. Jakoś wizja przebieranek i gimnastyki z tym wszystkim, odebrała mi zapał. Mogłam zrobić dzisiaj tj. 11.11, ale pogoda zrobiła mnie w  bambuko. Bo miało padać, wieć myślę, a skoro deszcz, to nie będę wiozła do mamusi wszystkich potrzebnych klamotów, wstrzymam się na ładniejszy dzień. No i co? I dziś było pięknie! Trudno, pokaże część z moich "łupów", do których nie potrzebna jestem ja, jako "modelka". 

 

Mój najnowszy nabytek - czyli laptop dla nauczyciela. Skorzystałam radośnie z bonu. Nie wybierałam opcji z dopłacaniem na "lepszy" sprzęt, ponieważ uznałam, że szkoda mi pieniędzy. Z komputera korzystam tyle, co napisanie tekstu (zaglądanie do librusa) i oglądanie filmów, dlatego model za wybraną kwotę był w sam raz.

Tak więc moi drodzy - ja już mam, dajcie znać, kto się załapał - jeśli są na pokładzie nauczyciele;).

 Na tym nie koniec zakupów elektroniki, bo po 10 latach postanowiłam zakupić nową suszarkę do włosów. Tutaj pomagała w wyborze moja fryzjerka, która doradziła jaka firma i konkretny model, czy było warto? Oczywiście, szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jak bardzo zniszczyłam swoje włosy starą suszarką..

 

Wybrałam suszarkę firmy BabyBliss 6709DE o mocy 2100 W, no i wiecie, ja miałam tę moją poprzednią suszarkę, kupioną jeszcze w czasach studiów, czyli w sumie będzie więcej jak 10 lat ;)). Ogólnie działała i suszyła mi włosy, a razem z suszeniem cudownie przepalała. Tak więc wyszło, że przy okazji odświeżania koloru musiałam nieco zejść z długości. 

Jak widać troszkę musiałam ich stracić, ale mam nadzieje, że szybko odrosną, bo już polubiłam się w długuch.

Wystarczy o włosach, bo nie wiem, czy wiecie, ale jak listopad, to już sezon kalendarzy adwentowych. Co roku śledzę otwieranie i recenzje, który najlepszy. Co roku obiecuje sobie kupić ten z douglasa, ale potem się okazuje, że jednak nie jestem pewna, a potem żałuje. Jednak co roku kupuje ze znanej i sprawdzonej mi firmy - OnlyBio.


W tym roku marka OnlyBio połączyła się z E. Wedel więc w kalendarzu można znaleźć kosmetyki i słodycze. Spokojnie, wszystko zostało podzielone. Jedna połowa to kosmetyki, a druga jest ze słodyczami. Odradzam zakup w internecie bo jest drożej. W Rossmanie zapłaciłam 119 zł, a gdy przeglądałam oferty w internecie, koszt był około 190 zł, więc naprawdę warto się przejść do sklepu, ewentualnie zamówić na stronie Rossmana z odbiorem w sklepie - ale tylko wtedy gdy jest dostępny w wybranej placówce. 

 

Pamiętacie jak pisałam o swoim zaproszeniu samej siebie na kawie i ciacho, ale nie bardzo było co chwalić? Stwierdziłam, że dam temu miejscu jeszcze jedną szansę. No różnie bywa, może akurat wtedy coś poszło nie tak. W każdym razie, zabawnie było przy wejściu, gdy miła pani, zapytała dla ilu osób stolik, na co z radością odpowiedziałam, że aż dla jednej. Pani na chwilę straciła głos, potem z pewną niepewnością poprowadziła mnie do miejsca dla dwóch osób - super, mój kożuszek miał swoje miejsce na oparciu krzesełka, akurat padał deszcz, więc mógł wyschnąć.

Tym razem zamówiłam sernik chyba nowojorski? Chyba tak, były dwa w ofercie. Pani, ale już inna, doradziła, że właśnie ten będzie dobrym wyborem. Miała rację, naprawdę pyszny i warto było dać drugą szansę. Nawet kawa była smaczniejsza, wtedy dostałam zimną... Tak więc, tym razem miło spędziłam czas sama ze sobą. I stwierdziłam, że chociaż raz w miesiącu będę się zapraszała na kawę i ciacho. Polecam!



I tym soposobem dotarliśmy do końca w pisu o wszystkim i o niczym. Dajcie znać, czy lubicie sami się wybrać na kawę lub obiad? Ja kiedyś miałam z tym problem, ale ostatnio jestem na etapie, przełamywania własnych blokad.  Tymczasem, biorę się za odwiedziny Waszych blogów :).


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger