grudnia 03, 2023

grudnia 03, 2023

Opowieść błękitnego jeziora

Opowieść błękitnego jeziora

 

Sezon na książki świąteczne już od pewnego czasu otwarty, zatem i u mnie chociaż jedna z tego gatunku powinna się pojawić. Nie jestem fanką przesłodzonych opowieści, ale żebym nie wyszła na stuprocentowego Grincha, jedna przeczytana!  

Twórczość Doroty Gąsiorowskiej poznałam jeszcze przy debiutanckiej powieści, pamiętam byłam mile zaskoczona, ponieważ fabuła mocno mnie wciągnęła, a pióro autorki okazało się przyjemne dla oka. Później gdzieś się nasze drogi rozeszły, aż w tym roku miałam możliwość przeczytania - "Opowieści błękitnego jeziora". Jak już wspomniałam, książki świąteczne u mnie występują w minimalnej liczbie, ale zawsze staram się zrobić chociaż jeden wyjątek. Pozostaje pytanie - czy to był dobry wybór? 

 

 

Sonia wybrała się do Bukowej Góry w celu zbierania materiału do artykułu. Okres przedświąteczny, który i tak miała spędzić samotnie, postanowiła wykorzystać podwójnie. Bo i dłuższy wyjazd poza miejsce gdzie mieszka i pracuje, odpocznie od codzienności, a przy okazji na luzie, bez pośpiechu dowie się najciekawszych rzeczy do napisania tekstu. Wcześniej poznani właściele kawiarni okazali się bardzo przyjaźni, dlatego kobieta zdecydowała się na dłuższy pobyt, niż  początkowo zamierzała. 

 Gdy przyjechała na miejsce, zobaczyła, że zima w tym małym miasteczku rozkręciła się na dobre, ale nie zniechęciło to kobiety, przed wyruszeniem zapoznawczym po okolicy. Wcześniej wstąpiła przywitać się z właścicielami, by później ruszyć w dalszy rekonesans. Oczywiście nie mogła doczekać się wieczornego spotkania, podczas którego miała usłyszeć opowieść o historii złotego serca.  

W końcu kiedy dochodzi do rozpoczęcia jakże ciekawej opowieści, razem z Sonią zagłębiamy się w niesamowitej historii, która opowiada o jeziorze, przy którym nieliczni mogli spotkać pewną osobę. Tutaj zaczyna się początek losu ludzi, żyjących codziennością i cieszącym tym, co mieli, a nie liczyli, że mogą zyskać jeszcze więcej. 




Mam do tej książki mocno mieszane uczucia. Jak można się dowiedzieć z nakreślenia fabuły, Sonia przyjchała do Bukowej Góry w przedświątecznym okresie - bo jak wiadomo świąt nie lubiła. I wiecie, ja naprawdę rozumiem, że jest wielu ludzi nielubiących święta, ale naprawdę już tyle książek zostało napisanych w tym temacie, że można było sobie odpuścić epatowaniem niechęcią do gwiazdki, a później magicznym odczarowaniem...

No dobrze, ale nie myślcie, że będę cały czas narzekała, bo Opowieść błękitnego jeziora, ma naprawdę mocny filar fabuły, a jest nim, właśnie ta historia, po którą przyjechała Sonia.  Gdybym mogła, z chęcią bym wycięła z książki wstawki dotyczące Sonii, a zostawiła tylko tę o jeziorze. Nie mam pojęcia, jak autorka może napisać inaczej jedną książkę. Rozdziały dotyczące teraźniejszości były dla mnie drogą przez mękę, ale w momencie przejścia do przeszłości, nie mogłam się oderwać od stron. 

 Tytułowe jezioro ma swoją bardzo ciekawą przeszłość, która później opowiadana była jako jedna z wielu legend. Jedni wierzyli, inni  nie bardzo, ale  każdy był ciekawy, kto może zostać wyróżniony, by poznać kobietę mieszkającą nad jeziorem - Marana, bo o niej mowa, nie ukazywała się każdemu, ale pewnego dnia, wracającemu młodzieńcowi, który był u kresu sił, postanowiła pomóc. Z początku młody mężczyzna myślał, że się przewidział, ale trzymał w dłoni dowód, który był prawdziwy - złote serce. A razem z nim, jego życie miało się odmienić... I tak rozpoczęła się historia manufaktury czekolady.


Moim głównym  zarzutem co do rozdziałów z Sonią, była narracja pierwszosobowa. Naprawdę, kochani autorzy, nie róbcie tego powieściom obyczajowym! Można to przełknąć w przypadku młodzieżówek, kiedy faktycznie te przemyślenia mają sens i wnoszą sporo do fabuły, jednak obyczajówka? Czytało się jak po grudzie, a szkoda, ponieważ moja ocena byłaby zupełnie inna, gdyby nie narracja.

 Podsumowując, uwielbiałam rozdziały dotyczące historii złotego serca i klimatu jaki  stworzyła autorka do tego fragmentu książki. Wyczekiwałam, kiedy bedę mogła wrócić do tych ludzi i ich życia jakie wiedli. Naprawdę dla samej tej opowieści warto sięgnąć po książkę. Oczywiście nie ujmuje całości, mnie niestety nie porwała postać Sonii, ale jak wspomniałam, ciężko mi było przebrnąć przez formę narracji  i po prostu czułam zniechęcenie. Jednak jeśli komuś nie przeszkadza, to myślę,  że będzie zachwycony Opowieścią błękintego jeziora, ponieważ jest naprawdę wciągająca.

 

 

Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Znak Literanova.



listopada 25, 2023

listopada 25, 2023

Chłopi

Chłopi

 

                                                                    źródło


O najnowszej produkcji Chłopów na podstawie powieści Reymonta, było bardzo głośno. Bo i forma obrazu jaki został zastosowany, zwraca uwagę, nowa obsada i przede wszystkim interpretacja reżysera. Myślę, że wśród czytających, będzie trochę osób, które chociaż raz w życiu widziały film 1973 roku. Ja widziałam wiele razy i nie ukrywam, że do pewnego wieku nie bardzo rozumiałam przekazu, o co chodziło Reymontowi, co ta historia miała ukazać i dlaczego tak wielu się nią zachwycało. Dopiero kilka lat temu pojęłam znaczenie i właściwy przekaz. Jednak dziś nie o tym, a o najnowszej produkcji, która ledwo weszła do kin, a zyskała miano fenomenu i wręcz oscarowego poziomu, czy słusznie? 

                                                              źródło

Zacznijmy od warstwy wizualnej, jak wiadomo to ona przykuwa uwagę odbiorcy. Był moment, gdy nie byłam pewna, czy ten obraz nie zacznie męczyć oczu, ale po konsultacji z wieloma osobami, zaufałam, że nie będzie źle - nie było. Znaczy oczy nie ucierpiały, no ale.. właśnie.  Doceniam całą pracę włożoną w namalowanie klatka po klatce, ale w moim odczuciu, zupełnie niepotrzebnie został w ten sposób ukazany cały film. Wiele razy miałam wrażenie, że ta forma odbiera na uroku miejsc, ponieważ obraz jest jaki jest. A gdy ukazywano pejzaże lub inne panoramy, było po prostu nijak. Nie jestem pełna zachwytu do tej koncepcji obrazu. 

                                                                  źródło


Teraz co nieco o aktorach. Według mnie wszyscy byli świetnie dobrani i naprawdę jestem wdzięczna, że Jagnę zagrała aktorka, której uroda oddawała to przyciąganie, które miała ta postać. Z całą moją sympatią do pani Emilii Krakowskiej, ale w roli Jagny była po prostu... no nie i koniec. Tutaj wcielenie się w rolę wiejskiej "famme fatale" przez Kamilę Urzędowską, było naprawdę trafione. Chociaż moje określenie, jest nad wyraz, ponieważ postać Jagny jest mocno złożona, ale nie będę teraz za mocno zagłębiała, bo jednak w powieści, jest wiele innych osobowości, zasługujących na uwagę. Chociażby Hanka - Sonia Mietielica, jak dla mnie, jest to jedna z najciekawszych postaci, które można obserwować na kartach powieści, a i w filmie jej rola ma znaczenie. Bo przecież Hanka to kobieta, która w tamtych czasach, potrafiła walczyć o swoje, nie dla siebie, a dla rodziny. Dla dzieci. Mimo męża, który ją zdradzał, nie czuł w pełni odpowiedzialności nad rodziną i zapewnieniu im bytu, była mu wierna i lojalna. Potrafiła schować dumę, ale i później postawić. 
Bardzo dobrze w swojej roli odnalazł się Mirosław Baka - Boryna, który jak dla mnie pięknie oddał miłość do ziemi i tą odpowiedzialność, która wiązała się z obrabianiem - do póki trzymał się na własnych nogach. Jak wiadomo, Boryna to postać o której można długo rozprawiać. Mnie troszkę zabolało, jak zostało ukazane małżeństwo z Jagną, gdzie ewidentnie można było odczuć, że on ją po prostu kupił, a ona wcale tego nie chciała. Ja wiem, taka była interpretacja, film fabularyzowany, ale to mnie po prostu rozczarowało. 



I wiecie, ja rozumiem, że ów film, nie miał odwzorować książki kropka w kropkę, ale jednak Jagna, główna postać, która w wielu zagrodach zaprowadziła chaos - zwłaszcza w męskiej części, była jaka była. Ukazanie jej, jako niepewnej siebie, nieświadomej atutów i zainteresowania męskich spojrzeń, było po prostu słabe. Jagna bardzo dobrze wiedziała co robi, może nie chciała rozbijać rodzin, ale schlebiała jej uwaga mężczyzn. Nie miała nic przeciwko Borynie, była zapytania, czy chce go za męża. Nikt jej nie zmuszał, a tutaj? Mina cierpiętnicy prowadzonej na rzeź, wesele niczym stypa, bo biedna musiała tańczyć w tłumie mężczyzn. No przecież to aż bolało... Dobrze, niech ją się już przestanę czepiać. Byłam świadoma jak reżyser ukazał te wątki. Chyba z myślą o zainteresowaniu się filmem poza granicami kraju. 


Nie napiszę, że żałuję obejrzenia filmu, ponieważ w wielu momentach oglądało się naprawdę dobrze i jak wcześniej wspomniałam, swoją uwagę skupiałam na Hance, ponieważ chciałam zobaczyć jak tutaj będzie ukazana jej droga przemiany, którą przeszła. Cieszę się z doboru aktorki, całej kreacji, może i czułam niedosyt, ale nie chcę już za bardzo narzekać. Czy polecam? Oczywiście, jeśli nigdy nie widzieliście "Chłopów", będzie łatwiej oglądać, zwłaszcza bez znajomości książki. Tylko pamiętajcie, Jagna nie była nieświadomą panienką, która przypadkiem wdawała się w romanse;).  Ach i scena wygnania, oj oj, poniosło ich, ale cóż... teraz widać inaczej nie potrafią dotrzeć do odbiorcy. 

Dajcie znać, czy byliście, czy planujecie? Jaką macie opinie? Z chęcią podyskutuję - z tymi odmiennymi zdaniami jeszcze bardziej :) 


listopada 20, 2023

listopada 20, 2023

Dzisiaj kosmetycznie

Dzisiaj kosmetycznie

 

Miałam napisać dzisiaj recenzje, mam przeczytane dwie świetne książki, wczoraj oglądałam "Chłopów".  Będę chciała napisać trochę swoich przemyśleń na temat tejże produkcji, ale dziś będzie o kosmetykach. Trochę się uzbierało produktów, o których warto wspomnieć - niektóre  będę polecała, do kilku mam trochę zastrzeń. Nie przedłużając - zaczynamy! 

Aha, oczywiście podam ceny :). 


Zaczynamy od zapachów. Jakiś czas temu postanowiłam uzupełnić moje zasoby, poprzednie butelki zaczęły sięgać dna ;). Po długich analizach nut zapachowych, wybrałam wodę toaletową tę ze zdjęcia powyżej.  Versace - Bright Crystal - kwiatowo- owocowy - Mnie chodziło o piwonie, ponieważ bardzo lubię jej zapach. Dodatkowo w składzie znajduje się - Magnolia, Piżmo, Lotos, Bursztyn i Drewno. 

Bardzo przyjemny słodki zapach. Wszystko pięknie, ale jeden za to poważny minus. Trwałość. Szybko się ulatnia i tak naprawdę po godzine, nie czuć, że został użyty. Szkoda, ponieważ mimo wszystko półka cenowa nie siedzi w perzedziale 50 zł, a i takie potrafią lepiej się utrzymyuwać. Cena  za 30 ml - 200 zł. 


Przy zakupie Versace, otrzymałam próbki tej wody - Dolce Gabbana Devotion Eau de Perfum. Przyznam szczerze, gdybym nie otrzymałą tej próbki, nigdy w życiu bym nie pomyślała o tym zapachu, że tak bardzo mnie zachwyci. W nutach się znajdują - Owoce cytrusowe, Kwiat pomarańczy i Wanilia.  Coś niesamowitego, bo akurat Wanilia nie należy do moich faworytów, a tutaj zaskocznie. I przede wszystkim - trwałość! Utrzymuje się przez calutki dzień, a nawet gdy ubrania wrzucałam do prania,  był wyczuwalny zapach. Cudo, jestem naprawdę pod wrażeniem i szczerze polecam. Cena za 30 ml. 359 zł.

Teraz już możemy przejść do pielęgnacji. Jakiś czas temu kupiłam Box Pure Beauty.  Lubię sobie co jakiś czas zainwetsować w taką paczkę, ponieważ jest okazja za niewielkie pieniądze przetestować wiele różnych produktów.   Jeden produkt jest osobno kupiony, ale wrzuciłam tematycznie do serum ;)

Bye Eye Bag - serum pod oczy - Bardzo ciekawy i fajny produkt. Ładnie pachnie, chyba kawowo, jego zadanie jest ujędrnić i zmniejszyć zmarszczki. Stosuje od jakiegoś czasu i może nie ma sepktaktularnych efektów, ale skóra pod oczami zrobiła się ładniejsza. Zmarszczki mimiczne mniej widoczne, jednak  się nie oszukujmy, nie ma szans, by jakikolwiek krem, wyprasował zmarszczki ;). Tutaj bardziej mi chodziło o pielęgnacje zapobiegawczą i dbanie o skórę pod oczami. Polecam. Cena  za 30 ml  - 47 zł. 

Miya - serum z witaminą C - Sporo się naczytałam, jakie to dobre działanie mają serum z witaminą C, więc się ucieszyłam, że w pudełku znalazł się ten produkt. Zacznijmy od konsystencji. Jest jak woda, nie mam pojęcia, jak stosować, żeby produkt fajnie się rozprowadzał po skórze, gdy dam więcej kapie z dłoni, przy mniejszej ilości mam wrażenie, że pocieram suchymi palcami. Dodatkowo skóra jest dziwna i nie bardzo mi pasuje ten "efekt". Za chwilę się przekonacie, że ta marka, nie bardzo do mnie przemówiła, póki co - serum jest w mojej ocenie na Nie. Cena za 30 ml - 49 zł.

Swederm Face Booster - przy zakupie ulubionego kremu do rąk, dostałam w gratisie do przetestowania ten produkt. Jest to odżywcza emulsja do twarzy, do stosowania punktowego, pod oczy lub pod nos. Wszędzie tam, gdzie skóra potrzebuje pomocy podczas mocnego wysuszenia. Użyłam kilka razy, bardzo przyjemny kosmetyk. Cena 100 zł. 

 


 Bielenda - Serum z peptydami - w założeniu to serum powinno coś tam łagodzić, zmniejszać zmarszczki - ha ha ha za te cenę ;).  No ale, żeby chociaż dawało wrażenie jakiekolwiek, że napina skórę, albo próbuje wygładzić. A jak było? Ja smarowałam, to się lepiło, czasem się wchonęło, czasem rolowało - spokojnie, wiem jak oczyszczać skórę twarzy. W każdym razie. Według mnie, jest to kolejny nieudany wypust tej firmy. Na szczęścia cena niewielka bo 27 zł to nie majątek ;). 

Miya - żel pbooster z peptydami - Och, kolejny koszmarek z peptydami i w dodatku od Miya ;). Jejku ja bym w życiu tego nie kupiła, ale skończyły się moje ukochane kremy, a potrzebowałam już, bo stacjonarnie w moim mieście to nie było, a jak były, to jednak miliony monet, a one na promocji nie są tanie. No więc w przypływie desperacji wpadłam do drogerii i złapałam za to ustrojstwo, bo ludzie polecają. I ojezusku, jakie to jest okropne. Do tej galaretki to łyżkę, a potem na twarz to nie wiem, kleidło - może komuś się klejem pomyliło? Paskudka w różowym opakowaniu - haha, żeby nikt się nie domyślił, jaki psikus czeka po otwarciu ;)))). Cena za 50 ml 35 zł.


 Dr Irena Eris - Clinic Way 2 - słuchajcie, ja już nie wyobrażam sobie używać innych kremów. Uwielbiam Irenkę za te kremy i serio potrafię wyskrobywać do cna, aż będzie totatlnie czysty słoiczek. Najlepsze co mogłam odkryć, to właśnie te kremy. Jeszcze muszę zakupić wersję pod oczy. Działanie przeciwstarzeniowe, wygłądzające. No kocham. Moja skóra po nich jest po prostu cudowna. Miłość.  Żeby nie było, żadna reklama, kupuje już kolejne słoiczki za własne, ciężko zarobione pieniążki! Cena za jeden krem około 110 zł


Bielenda - Eco Fluid - Kolejny produkt z pudełka Pure Beauty. Tutaj miłe zaskoczenie, bardzo przyjemny i delikatny fluid, ja bym była bliższa do kremu CC, bo jednak krycie jest dosyć małe, ale za to makijaż nie wygląda ciężko i nienaturalnie. Bardzo go lubię do pracy, skóra jest ładna, ale nie obciążona. Pojemność to 30g a cena około 27 zł, ale z tego co właśnie widzę, nie można go kupić w polsce... został wycofany. Ciekawe dlaczego, co już odkryli, pewnie był za dobry i konkurencja się wściekła ;).

Bielenda - płynny róż i bronzer - tak naprawdę to oba produkty mają kilka zastosowań. Można używać jako cieni, do ust  (w przypadku różu, chociaż może jest ochotniczka do czekoladowych usteczek?) Natomiast bronzerem można śmiało przyciemniać jasne podkłady, fajnie się spisuje - sprawdzałam :). Jestem z nich zadowolona, przyjemne do rozprowadzania, mocno napigmentowane i bardzo wydajne. Ciekawe kiedy wycofają ;D.  Cena za jedno - 30 zł.



I tak oto, dobrnęliśmy do końca postu - mam nadzieję, że wytrwaliście do końca :). Miałam wrzucić więcej, ale stwierdziłam, że będzie zac dużo. Następnym razem jeszcze coś przemycę. Dajcie zna, czy znacie wyżej wymienione prodkty? A jeśli tak, czy wam się sprawdzają, albo może planujecie zakupić? Ewentualnie, czekam na polecanki :).


listopada 11, 2023

listopada 11, 2023

O wszystkim i o niczym :)

O wszystkim i o niczym :)

 

Dawno był post z cyklu o wszystkim i o niczym. Brakowało mi tych wpisów, więc dziś postanowiłam, że coś już się nazbierało z misz maszu, mam chwilę czasu, a dokładnie chęci pisania i oto jest. 

Jak widać na zdjęciu powyżej - jesień walczy u nas z zimą ;). Na Śnieżce spadł śnieg i uwierzcie, momentalnie zmieniło się potwietrze. Jestem ciekawa co będzie po weekendzie, bo w górach zapowiadane są opady śniegu.  Tymczasem, jeszcze jest jesień i muszę przyznać, że w tym roku nie można narzekać. 

 

Liści w tym roku też sobie nazbierałam, miałam radochę jak zawsze. Czasem mam wrażenie, że pewne odruchy z dzieciństwa w nas zostają. Do dziś uwielbiam iść po szeleszczących liściach i podrzucać nogami :).  Jednak jesień ma też minusy - krótki dzień. Jejku człowiek wraca z pracy i ma odruch iść prosto do łóżka, bo przecież nim się dwa razy obróci, a już ciemno. 

Pisałam Wam trochę wcześniej, że poczyniłam sporo zakupów, miałam zrobić sesje i przyznam się szczerze, że dałam ciała. Jakoś wizja przebieranek i gimnastyki z tym wszystkim, odebrała mi zapał. Mogłam zrobić dzisiaj tj. 11.11, ale pogoda zrobiła mnie w  bambuko. Bo miało padać, wieć myślę, a skoro deszcz, to nie będę wiozła do mamusi wszystkich potrzebnych klamotów, wstrzymam się na ładniejszy dzień. No i co? I dziś było pięknie! Trudno, pokaże część z moich "łupów", do których nie potrzebna jestem ja, jako "modelka". 

 

Mój najnowszy nabytek - czyli laptop dla nauczyciela. Skorzystałam radośnie z bonu. Nie wybierałam opcji z dopłacaniem na "lepszy" sprzęt, ponieważ uznałam, że szkoda mi pieniędzy. Z komputera korzystam tyle, co napisanie tekstu (zaglądanie do librusa) i oglądanie filmów, dlatego model za wybraną kwotę był w sam raz.

Tak więc moi drodzy - ja już mam, dajcie znać, kto się załapał - jeśli są na pokładzie nauczyciele;).

 Na tym nie koniec zakupów elektroniki, bo po 10 latach postanowiłam zakupić nową suszarkę do włosów. Tutaj pomagała w wyborze moja fryzjerka, która doradziła jaka firma i konkretny model, czy było warto? Oczywiście, szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jak bardzo zniszczyłam swoje włosy starą suszarką..

 

Wybrałam suszarkę firmy BabyBliss 6709DE o mocy 2100 W, no i wiecie, ja miałam tę moją poprzednią suszarkę, kupioną jeszcze w czasach studiów, czyli w sumie będzie więcej jak 10 lat ;)). Ogólnie działała i suszyła mi włosy, a razem z suszeniem cudownie przepalała. Tak więc wyszło, że przy okazji odświeżania koloru musiałam nieco zejść z długości. 

Jak widać troszkę musiałam ich stracić, ale mam nadzieje, że szybko odrosną, bo już polubiłam się w długuch.

Wystarczy o włosach, bo nie wiem, czy wiecie, ale jak listopad, to już sezon kalendarzy adwentowych. Co roku śledzę otwieranie i recenzje, który najlepszy. Co roku obiecuje sobie kupić ten z douglasa, ale potem się okazuje, że jednak nie jestem pewna, a potem żałuje. Jednak co roku kupuje ze znanej i sprawdzonej mi firmy - OnlyBio.


W tym roku marka OnlyBio połączyła się z E. Wedel więc w kalendarzu można znaleźć kosmetyki i słodycze. Spokojnie, wszystko zostało podzielone. Jedna połowa to kosmetyki, a druga jest ze słodyczami. Odradzam zakup w internecie bo jest drożej. W Rossmanie zapłaciłam 119 zł, a gdy przeglądałam oferty w internecie, koszt był około 190 zł, więc naprawdę warto się przejść do sklepu, ewentualnie zamówić na stronie Rossmana z odbiorem w sklepie - ale tylko wtedy gdy jest dostępny w wybranej placówce. 

 

Pamiętacie jak pisałam o swoim zaproszeniu samej siebie na kawie i ciacho, ale nie bardzo było co chwalić? Stwierdziłam, że dam temu miejscu jeszcze jedną szansę. No różnie bywa, może akurat wtedy coś poszło nie tak. W każdym razie, zabawnie było przy wejściu, gdy miła pani, zapytała dla ilu osób stolik, na co z radością odpowiedziałam, że aż dla jednej. Pani na chwilę straciła głos, potem z pewną niepewnością poprowadziła mnie do miejsca dla dwóch osób - super, mój kożuszek miał swoje miejsce na oparciu krzesełka, akurat padał deszcz, więc mógł wyschnąć.

Tym razem zamówiłam sernik chyba nowojorski? Chyba tak, były dwa w ofercie. Pani, ale już inna, doradziła, że właśnie ten będzie dobrym wyborem. Miała rację, naprawdę pyszny i warto było dać drugą szansę. Nawet kawa była smaczniejsza, wtedy dostałam zimną... Tak więc, tym razem miło spędziłam czas sama ze sobą. I stwierdziłam, że chociaż raz w miesiącu będę się zapraszała na kawę i ciacho. Polecam!



I tym soposobem dotarliśmy do końca w pisu o wszystkim i o niczym. Dajcie znać, czy lubicie sami się wybrać na kawę lub obiad? Ja kiedyś miałam z tym problem, ale ostatnio jestem na etapie, przełamywania własnych blokad.  Tymczasem, biorę się za odwiedziny Waszych blogów :).


listopada 08, 2023

listopada 08, 2023

Małomiasteczkowy

Małomiasteczkowy

 


Często pisałam, że bardzo lubię gdy fabuła książek zostaje osadzona w małych miasteczkach. Zazwyczaj kryminały, czy thrillery mają bardzo charakterystyczny klimat, gdzie tajemnice są znane w określonej grupie i ktoś z zewnątrz nie ma pojęcia w jaki sposób dotrzeć do rozwiązania.  Dlatego kiedy zobaczyłam recenzje Małomiasteczkowego, poczułam ogromną chęć przeczytania, właściwie nie miałam żadnych wątpliwości, ale czy słusznie? 


Joanna jak zawsze przygotowała się do biegania, miała swoje stałe trasy. Tego dnia również wiedziała gdzie pobiegnie. Ustawiła ulubioną playlistę i ruszyła w dobrze znanym kierunku. Zaczynało się ściemniać, jednak nie pierwszy raz pokonywała tę trasę, więc nie poczuła strachu. I to był błąd. Ktoś czekał na Joannę, a gdy się zorientowała było już za późno. 

Konrad po wielu latach wraca do Wiązowa. Nie czuje radości, ale są sprawy z którymi potrzebuje się skonfrontować. No i jeszcze ojciec. Informacja o jego chorobie była krótka i rzeczowa, raczej nie oczekiwał pomocy od syna, bardziej chciał powiadomić o ewentualnych następstwach. Konrad postanowił pojechać do ostatniego jeszcze żywego rodzica. Lata temu wyjechał po śmierci matki, przy ojcu nic go nie trzymało. Teraz wraca, czy po to, by nadchodząca śmierć mogła naprawić relacje między ojcem i synem?

Jest jeszcze jedna, bardzo ważna przyczyna. Powinna zostać rozwikłana wiele lat temu, jednak wtedy utknęła w martwym punkcie. A wszyscy, którzy pamiętnego wieczoru widzieli się z zaginioną dziewczyną, mają coś na sumieniu. Po tamtej nocy, nikt nie pozostał taki sam. Przeszłość zaczyna dopominać się swojego, czy nagłe zniknięcie Krysi było zaplanowane? Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy?   

Konrad rozpoczyna swoje własne dochodzenie, ma świadomość, że tym razem nie spocznie do póki nie się nie dowie  -  co się stało z Kreską? Kto widział ostatni raz żywą koleżankę i dlaczego sprawa nagle została zamknięta? Kto i jaką tajemnicę ukrywa? I najważniejsze - co mają  że sobą wspólnego zaginięcia dwóch kobiet? 


Należy już na początku napisać, że opis fabuły nie jest tym, co można z początku podejrzewać. Gdy przeczytałam jedną z recenzji, miałam mniej więcej jakieś swoje wyobrażenia. Nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że całość pójdzie w zupełnie niespodziewanym dla mnie kierunku. Zazwyczaj akcja idzie pewnym utartym schematem i możemy obstawiać, kiedy nasze typy się sprawdzą. Tutaj tak naprawdę można podejrzewać wszystkich o wszystko. 

Świetnie zbudowana warstwa społeczna i klimat miasteczka, które kiedyś było zapyziałą mieściną, a teraz próbuje się odrodzić niczym Feniks z popiołu. Dodatkowo kreacje postaci. Konrad jest człowiekiem  zagadką, dialogi z nim można porównać do ruletki, nigdy nie wiadomo na co wypadnie. Co siedziało w jego głowie, sposób przemyśleń i analizy, czy w ogóle taka była? 

Przydzielona partnerka, a raczej dowodząca sprawą Anna Rzecka, miała twardy orzech do zgryzienia. Aktualne zaginięcie oraz sprawa z przeszłości, która nagle zaczyna przejmować pierwsze skrzypce. Co się wydarzyło naprawdę? Dlaczego po tylu latach, komuś zależy na prawdzie, czego można się spodziewać po odkryciu wszystkich kart przeszłości? 

Książka wciągnęła mnie do tego stopnia, że tylko świadomość wstania rano do pracy, trzymała przy zdrowym rozsądku pójścia spać. W innym przypadku - jak nic, zarwałabym nockę żeby przeczytać całość. Napięcie było stopniowane i rosło z każdą kolejną stroną. Nie miałam pojęcia, co jeszcze się wydarzy, kto wyjawi swoje prawdziwe oblicze? Nie ukrywam, byłam mocno zdziwiona. Osoba, której nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę. Niesamowite,  nieczęsto się zdarza by moja czytelnicza intuicja zawiodła. Tym większe brawo dla autora. 

Mogłabym się "przyczepić" do jednego wątku, który moim zdaniem został zbyt szybko ucięty, a jednak oczekiwałam czegoś więcej. Nie chcę dokładnie pisać, ponieważ wtedy zaburzę przyjemność czytania. Podejrzewam, że tylko mnie to ukuło, alej już tak mam. Każdy poruszony temat, musi być odpowiednio potraktowany. 

Niemniej, uważam  Małomiasteczkowego za świetną lekturę, którą warto przeczytać. Na pewno się nie rozczarujecie. Genialny klimat, jest dreszczyk emocji, zagadka i nawet chwilami wyścig z czasem. Wszystkie składniki idealnego kryminału. Szczerze polecam!


listopada 01, 2023

listopada 01, 2023

Cześć w Listopadzie!

Cześć w Listopadzie!

 


Październik przeszedł do przeszłości, a ja mam wrażenie, że dopiero był wrzesień i żyłam niesiona stresem, ale i ciekawością - jak będzie w nowej pracy? No więc, skończył się drugi miesiąc, który o dziwo, był jakoś bardziej intensywny od pierwszego. Gdzie byłam przekonana, że właśnie wrzesień będzie dla mnie trudniejszy. A tutaj proszę, zupełnie inaczej, co nie oznacza źle. Po prostu, teraz wszystko ruszyło z kopyta i chyba teraz tak naprawdę czuję, że pracuje :).

Niestety ucierpiał blog, nie było zbyt wiele wpisów. Ucierpiały moje odwiedziny na Waszych blogach - wybaczcie! Pomalutku nadrabiam i myślę, że już teraz będę regularniej, a na pewno z czytaniem wpisów. Nie wiem jak posty u mnie, ale jakoś ogarnę ;)). 


Jesień zagościła na dobre, było trochę fajnych i cieplutkich dni. Gdy aż się chciało spacerować i podziwiać piękne widoki. Ciekawe co przyniesie nowy miesiąc. Mam lekki niedosyt bycia jesieniarą, nie porobiłam żadnych zdjęć. A mam tyle nowości do pokazania.  Muszę się wybrać na mini "sesję", bo naprawdę zapuszczam się tutaj.  Nawet na wycieczce dawno nie byłam. 


Za to byłam na kawie i ciastku sama ze sobą. Nie dlatego, że planowałam, ale po prostu przyjaciółka się rozchorowała i nasza randka została przeniesiona na inny termin. Stwierdziłam, że skoro już przyjechałam to pójdę sama. Kawa była ok, ale ciastko... spuścimy na to zasłonę milczenia. Przynajmniej klimat miejsca był przyjemny.  Później poszłam na spacerek po parku, tak więc nie ma co narzekać, trzeba szukać pozytywów. 



Ogólnie gdy myślałam o tym poście, miałam podły nastrój i obawiałam się jak mi wyjdzie, czy nie zacznę za mocno narzekać. Na szczęście już powoli mnie puszcza, mam wrażenie, że powraca optymizm. Uff, brakowało mi pisania i bycia tutaj. Jednak potrzebowałam przerwy. Tymczasem będę miała kilka pytań. Odpowiadajcie szczerze! 



Mała aktualizacja mnie - a tak poważnie. Poczyniłam ostatnio sporo zakupów, ubraniowych, bytowych  i tak dalej. Piszcie, czy chcecie prezentacje dokładniejszą, co gdzie, jak i po ile :). Zauważcie moje buty, powiem szczerze - jest miłość! No dobra, nawet jeśli nie napiszecie, że chcecie. I tak Wam zmontuje post ;), ale fajnie jeśli chcecie, to jak? Chcecie? :)))



W poniedziałek byłam u mojego Franka na cmentarzu - Franek to mój tato, ale tak się zadziało kiedyś, że po udarze, średnio ogarniał co oznacza "tato", i że to do niego się mówi. Dlatego siłą rzeczy, wszyscy zaczęli mówić Franek. I tak już zostało, nawet gdy już wiedział kim jest.  Ja się przyzwyczaiłam i mówiłam do końca Franek - nie, nigdy nie miał z tym problemu, tu nie chodziło o brak szacunku. W każdym razie, byłam z mamą na cmentarzu i wiecie, na tym cmentarzu są tak pięknie widoki. Położony jest na wzgórzu, a dookoła piękna panorama i ten kościół całkiem ładny. Kiedyś zrobię zdjęcie widoków, bo w poniedziałek ciągle ludzie chodzili i nie miałam możliwości. Zatem uwierzcie mi na słowo, obok kościoła są serio sztos widoki.  Przynajmniej mój Franek  ma fajną miejscówkę, a nie jakieś takie nijakie. 


Kończąc ten post o wszystkim i o niczym, chciałam napisać, że zacznę być regularna. Potrzebowałam nieco czasu na poukładanie wszystkiego i wpadnięcie w nowy rytm. Jeszcze zmiana czasu, której fanką nie jestem, chociaż wiem, że powrót do starego będzie jeszcze gorszy ;)). W każdym razie. Nie zapominajcie o mnie,  jak mnie dłuższą chwilę nie ma. Bo wrócę. Zawsze wracam, Jak bumerang. 


października 25, 2023

października 25, 2023

Stypendium Pentagramu - Mistic

Stypendium Pentagramu - Mistic


 Ostatnio czytam mniej książek z gatunku fantasy, ale czasami są opisy, które mnie po prostu przywołają i decyduje się sprawdzić. W końcu jeszcze kilka lat temu ta kategoria była moim numerem jeden, który później się trochę „przejadł”, ale nie mogę napisać, że zniechęciłam się bezpowrotnie. Dlatego, co jakiś czas, robię sobie odskocznię od thrillerów i wracam do starego dobrego świata istot dziwnych i niespotykanych.

Stypendium Pentagramu od razu mnie przyciągnęło i nawet nie miałam obawy, czy podjęłam słuszną decyzję i mogę polecić ten tytuł?

Dla Mistic, która nie do końca była zżyta z rodzicami, nastał trudny i dosyć zagadkowy czas. Jakiś czas temu otrzymali wiadomość, że siostra dziewczyny – Caroline, źle się poczuła w szkole, do której uczęszczała od roku. Stan był ciężki, dlatego rodzina zdecydowała się na szybką podróż do miejsca, gdzie próbowano uratować jej życie. Jednak po przybyciu do szpitala, rodzice otrzymują wiadomość o śmierci najstarszej córki.

Mistic próbuje zrozumieć, co się stało, jakim cudem jej zdrowa siostra, która nigdy nie narzekała na żadne problemy, mogła dostać dziwnego krwotoku i po prostu umrzeć. Jaka naprawdę była przyczyna jej śmierci i dlaczego w ostatnich miesiącach życia, nie utrzymywała żadnego kontaktu z rodziną?

Na poszukiwanie odpowiedzi nie musiała długo czekać, bo przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, otrzymuje wiadomość od rodziców o pewnej propozycji. Dyrektor szkoły, do której uczęszczała Carol, zaproponował, by Mistic przejęła stypendium po siostrze i zaczęła naukę od klasy drugiej. Czym się kierował i dlaczego wyszedł z taką inicjatywą? Tego dziewczyna nie wiedziała, ale jedno było pewne. Miała jedyną możliwość dowiedzieć się jaka była prawda. I nie zamierza zrezygnować z takiej szansy.

Szkoła w Dirvenly jest miejscem kompletnie odciętym od świata. Nie można kontaktować się z rodziną, samo położenie jest dosyć osobliwe. Z dala od miasteczka, otoczone lasem. Budynek również budzi pewne skojarzenia, ale nie tym martwi się Mistic pierwszego dnia. Jej głowę zajmują inne obawy, jak poradzi sobie w szkole, która kładzie bardzo duży nacisk na sztuki walki? Musi nadrobić sporo zaległości, a w dodatku rozeznać w sprawie siostry.

Już pierwsze dni ukazują się dziewczynie dosyć podejrzanie. Jest świadkiem przedziwnego zdarzenia, które budzi w niej przerażenie. Co gorsza, jedyny świadek zajścia, najpierw nie potrafi określić, co naprawdę się wydarzyło, by później po prostu sprawę bagatelizować. A to dopiero początek niewyjaśnionych sytuacji…

Mogę na początku śmiało napisać, że Mistic, jest bardzo dobrze i przede wszystkim ciekawie rokującym początkiem serii. Bardzo mnie ciekawi kontynuacja, ale zanim przejdę do pełnego podsumowania, co nieco o postaciach.

Mistic jest zwyczajną nastolatką, ma swój inny styl i raczej stroni od bycia w centrum zainteresowania. Co mocno się zmienia, gdy rozpoczyna naukę w Dirvenly. Uwaga szkoły skupia się na dziewczynie, która jako jedyna rozpoczęła naukę od drugiego roku i nikt nie ma pojęcia, jakim cudem do tego doszło. Sama główna zainteresowana, nie do końca chce zdradzać przed nieznajomymi, kim jest i dlaczego otrzymała taką szansę. Niewielu uczniów jest jej przychylnych, ale przyzwyczajona do życia w samotności, nie przejmuje się tym specjalnie. Do pewnego momentu
.
Sky, zdecydowanie bardziej wyrazista postać. Może z powodu negatywnego nastawienia do Mistic, może jej charakteryzacja bardziej przykuła uwagę. Dziewczyna uszczypliwa, wrogo nastawiona z pewnymi tajemniczymi zachowaniami. Polubiłam Sky, chociaż daleko jej do wzorowej bohaterki, ale może właśnie przez te celne uwagi i braku cukru, wydaje się bardziej realna.

Pozostają oczywiście postaci płci przeciwnej. Ethan i Tristan – ten drugi pojawia się nieco później, ale jego rola na pewno wnosi pewnego smaczku w fabule. Trudno jest mi określić, który z tych chłopców wzbudził większą sympatię. Ethan jest fajny, sympatyczny taki typ zamkniętego w sobie uprzejmego chłopaka. Znowu Tristan typowy łobuz, z zadziornym poczuciem humoru, ale jednocześnie umiejącym zachować jak należy. Jeszcze im się przyglądam, zobaczymy, jacy będą w kolejnej części.

Właśnie teraz zwróciłam uwagę na typowy schemat – czyli jest już znany każdemu czytelnikowi… trójkącik. Czy miłosny? Tego nie mam pojęcia, ponieważ autorka bardzo pięknie kluczy między temat uczuciowym. Niby zahacza o wątek sympatii bohaterów, ale nie rozwija wątku. Jak dla mnie super, ale jeśli oczekujecie emocjonujących szkolnych romansów, od razu ostudzę emocje – nie tutaj. Oczywiście można wyczuć pewne iskry między nastolatkami, ale całość jest wyważona i bez niepotrzebnego przyspieszania tempa.

Na pierwszym planie są zupełnie inne sprawy, które rozwijają się w bardzo ciekawym kierunku. Zakończenie nieco zbiło mnie z tropu i jestem szalenie ciekawa, co naprawdę się wydarzyło, dlaczego Mistic trafiła na dziwnych warunkach do szkoły, czy drugie dno będzie ciekawie rozwinięte? Na razie, pozostaje z tymi wszystkimi pytaniami w oczekiwaniu kolejnej części.

Jeśli lubicie książki fantasy, gdzie wszystkie postaci nadnaturalne mogą się pojawić, a do tego czarna magia nie jest straszna. Śmiało sięgajcie po Mistic.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

października 11, 2023

października 11, 2023

Tak jest okej

Tak jest okej

 


Dziś przychodzę z książką, do której miałam spore oczekiwania. Opis zapowiadał trudną i tajemniczą historię. Gdy tylko otrzymałam egzemplarz, zasiadłam do czytania – co w ostatnim czasie, nie często mi się zdarza, wspominam o tym, żeby później nie było wątpliwości, by moje nastawienie mogło mieć znaczenie w końcowej ocenie. Zanim przejdę do oceny, nakreślę zarys fabuły z mojej perspektywy.

Zbliża się przerwa świąteczna, więc studenci masowo opuszczają akademik, w celu udania się na zasłużony i zapewne długo wyczekiwany odpoczynek. Gmach z każdym dniem, a później już godziną, staje się coraz cichszy. Zostaje tylko jeden pokój, a w nim jedna osoba, która nie wybrała się do bliskich na święta – ta osoba to Marin. Dziewczyna pochodząca z dalekiej Kalifornii decyduje się pozostać w zimnym i zaśnieżonym Nowym Jorku. Sama.

Nie dała się nikomu przekonać, gdy otrzymywała zaproszenia spędzenia tych kilku, chociaż dni w gronie nowo poznanych już znajomych. Wiadomości z rodzinnego miasta ignorowała od kilku miesięcy. Od dnia, w którym jej życie dokonało przewrotu, a Marin pod wpływem impulsu zdecydowała się uciec, nikomu nic nie mówiąc.

Teraz w te zimne i samotne dni, musi zmierzyć z samotnością, ciszą i myślami. Nie wie, jak będzie wyglądał najbliższy czas, mimo roboczo zakreślonego planu nicnierobienia, znalazło się kilka dni na spotkanie z przeszłością i to dosłownie. Przed samymi świętami, zapowiedziała się w odwiedziny przyjaciółka z Kalifornii – Mabel. Znaczy, były przyjaciółkami, zanim Marin postanowiła bez słowa uciec, a przy tym wszystkim, nie odpowiadać na telefony i wiadomości od ludzi z dawnego życia. W końcu nadchodzi czas, by wyznać, co się takiego wydarzyło, że wywołało aż taką reakcję.

Jak można zauważyć, fabuła rysuje się bardzo tajemniczo i pierwsze co wpada do głowy – to pytania, cóż za tragedia spotkała główną bohaterkę? Dlaczego postanowiła odciąć się od bliskich osób, których gdzieś w głowie, cały czas nazywała przyjaciółmi?

Mogę napisać, że te pytania, a później kolejne, będą bardzo długo pozostawały bez odpowiedzi, ale zanim napiszę, czy rozwiązanie tajemnicy było rzeczywiście wstrząsające, wspomnę o Marin.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta postać była nijaka. Dosłownie. Jej rozmyślania, jakieś strzępki informacji, które pojawiały się z przeszłości, nie sprawiały, by czytelnik mógł poczuć cokolwiek. Autorka nie tchnęła w Marin niczego, co pomogłoby w zrozumieniu jej zachowania, wejścia w głąb jej uczuć. Po prostu była, jak nagłówek w gazecie, niby przykuwa uwagę, ale nie na tyle, żeby chcieć kontynuować czytanie.

Na początku się łudziłam, że autorka celowo buduje aurę tajemniczości, a później przy odkryciu wszystkich faktów, powali czytelnika jakimś trzęsieniem ziemi. Niestety z każdą kolejną stroną, byłam coraz bardziej świadoma, że to jest książka, która miała pomysł i na nim się skończyło. Odniosłam wręcz wrażenie, że po zbudowaniu napięcia, pomysł zdechł i została jedna wielka improwizacja.

Co najgorsze? Doczytałam, że jest to jedna z najlepszych książek autorki… cóż chyba nie chcę wiedzieć, jakie są te średnie.

Tak jest okej – tak, można dosłownie w ten sposób ocenić książkę. Jest okej, dla wahającego się czytelnika, który nie wie, czy chce poczuć emocje, a może po prostu przypadkiem wpadła w ręce, więc z braku laku, zawiesi oko na tekście. Zabrakło tutaj wszystkiego, co sprawia, że fabuła wciąga i sprawia, że uczucia i wydarzenia dotykające bohaterów, uderzają w nas samych. Może i tragedia, która w zamyśle, miała zrobić wrażenie, byłaby dotkliwa, gdyby autorka to naprawdę poczuła. Widać, że zabrakło oddania samej siebie. Dlatego cała książka jest płaska jak moja recenzja. Bo podczas pisania, nie czuje nic.

Czy polecam? Nie wiem. Sami zdecydujcie. Nie lubię przerostu formy nad treścią, a w tym przypadku właśnie tak było.



Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle

września 30, 2023

września 30, 2023

Nowa Sól

Nowa Sól

 


Jeden z cieplejszych wrześniowych weekendów spędziliśmy w okolicach Zielonej Góry i kiedy zwiedziliśmy skansen jak i niedalekie jeziora, na drugi dzień postawiliśmy na kolejne miasto - Nowa Sól.  Często piszę, jak lubimy poznawać miasta i miasteczka, odkrywać ciekawe miejsca i zakamarki. Dzień był naprawdę upalny, dlatego wystartowaliśmy wcześnie rano. Przeszliśmy przez centrum kierując się do parku krasnala. Dedykowany jest głównie dzieciom, ale kto powiedział, że dorosły nie nie może chociaż przez chwilę przypomnieć, jak być dzieckiem? ;)


Jednak zanim park krasnala, muszę pokazać mural, który znajduje się na jednej z ulic. Jak możecie zauważyć, uwielbiam tę formę sztuki. I szczerze mówiąc, lubię wyszukiwać podczas spaceru ulicami miasta. Ten tutaj mnie wręcz zachwycił. Przyjrzyjcie się uważnie - ile się na nim dzieje. Jest fantastyczny. Pole do interpretacji niesamowite. Stałam dosyć długo i tworzyłam własne historie do każdego fragmentu malunku. 


Ale park..!



Jak widać jest brama i ogrodzenie, co uważam za świetną sprawą. Rodzice mogą z dziećmi przychodzić, bez obawy, że gdzieś tam nagle pobiegnie za piłką na ulicę. Wiadomo trzeba pilnować, ale różnie bywa. Jednak ogrodzenie parku dla dzieci, który znajduje się przy ulicy, jest naprawdę fajnym pomysłem, a jak to wygląda za bramą? 





Dobra, muszę być z Wami szczera. Jaką miałam frajdę z huśtania! Jeszcze na czymś takim nigdy tego nie robiłam. I wiecie, jest ta 8.00 rano, chodzimy po parku i patrzę, no nie, no przecież muszę! Żadnego dziecka nie było, spokojnie - żeby nikt mi nie zarzucił, że się wcisnęłam w kolejkę, czy coś. Było pusto - co widać za moimi plecami, więc nie ukrywam, skorzystałam i niczego nie żałuję. 

W parku jest jeszcze miejsce wydzielone ze zwierzętami - kozy, sarenki, jakieś ptaki. Można zakupić jedzonko i karmić. Dzieci miały z tego radochę, nie wiem jak zwierzęta, bo miejsca według mnie trochę mało, ale co poradzić..

Następnym punktem było śniadanie i tutaj z chęcią polecę miejsce, które znalazłam w internecie. Naprawdę warto poznać będąc w Nowej Soli. 



Nazwa jest po prostu świetna - Kumka Gamułka ;))))). Wystrój bardzo w moim stylu i guście. Jedzenie naprawdę przepyszne, atmosfera bardzo przyjemna. Szczerze polecam. 

A po śniadaniu mój R bardzo chciał pójść do portu nad rzeką, bo był tam bardzo przyjemne miejsce do spacerowania oraz kładka nad rzeką, która prowadziła w przyjemne miejsce do wypoczynku nad brzegiem rzeki. 





Świetny pomysł na ozdobienie muru przy nadrzecznym deptaku. Bardzo ładnie się prezentują szklane mozaiki. 








Tutaj widok z tej "kładki", a po prawej stronie można zobaczyć fragment miejsca, gdzie zostały ustawione drewniane leżaki, można się położyć i odpoczywać nad wodą w mieście. Spokój, przyjemnie. Ogólnie tak mi dobrze było, aż nie chciało się wracać do domu. 

A wracając w stronę samochodu trafiliśmy na jeszcze jeden ciekawy mural :)


Nowa Sól to bardzo urocze i ciekawe miasto jeśli chodzi o atrakcje, czy dla turystów, czy miejscowych. Najbardziej co mnie urzekło, to mnogość parków, praktycznie co chwila można było trafić na chociaż maleńki klimatycznymi parczek w okolicy bloków/ kamienic. Super, że miasto jednak dba o przestrzeń dla mieszkańców, a nie sam beton. Polecam odwiedzić, naprawdę warto.

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger