listopada 29, 2018

listopada 29, 2018

Lawenda w chodakach

Lawenda w chodakach


Pamiętacie swoje pierwsze samodzielne wakacje, takie ze znajomymi, bez nadzoru dorosłych? Emocje towarzyszące i radość z przygody. Chyba każdy ma w swoich wspomnieniach taki wyjazd. Nie ważne czy to był zagraniczny, czy tylko kilka kilometrów od domu. Ważne, że nie było z nami rodziców i innych opiekunów. Pełna beztroska.

Pierwsze próby bycia dorosłym, udowodnienia, że się odnajdzie w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Zwłaszcza kiedy taki wyjazd, był w towarzystwie pierwszej miłości.

Dwie pary, które poznaliśmy w poprzednich tytułach z serii miętowej, wybierają się na wakacje objazdowe. W planach mają, najbardziej znane miejsca w Europie. Do dyspozycji samochód i odłożone oszczędności. I przede wszystkim - wielki optymizm.

Dla Kuby i Magdy szczęśliwych narzeczonych jest to kolejna przygoda we wspólnym związku. Oboje są przekonani, że ten wyjazd będzie niezapomniany. Wiktor i Damroka, mają przeżyć prawdziwy test swojego uczucia. I chociaż oboje deklarują o własnej lojalności, to jednak pobyt w tak odmiennym środowisku, daleko od domu, pokaże, że nie wszystkie obietnice łatwo jest dotrzymać.

Również dla obu dziewczyn, wspólne wakacje wiele nauczą. Bo Magda, jak i Damroka, będą miały różne poglądy i odmienne reakcje na pewne sytuacje. I z pozoru beztroski wyjazd, okaże się testem dla wszystkich razem i każdego z osobna. A wszystko w pięknych sceneriach i tym jedynym i wyjątkowym letnim klimacie.

Przeczytałam już dosyć sporo tytułów z tej serii. Jednak to Lawenda w chodakach, była dla mnie najbardziej przyjemna i wciągająca. Co nie znaczy, że inne są złe. Po prostu tutaj niesamowicie wczułam się w wyjazd tych młodych ludzi. Wspominałam swoje własne wyprawy.

Zazdrościłam im odwagi, tego, jak się zdecydowali na kemping w tych cudnych miejscach. Gdzie dla mnie, szczytem odwagi, była samodzielna podróż nad morze pociągiem. I wydawało mi się wtedy, że po prostu osiągnęłam szczyt dorosłości. W sumie nawet teraz nie grzeszę pewnością siebie. Nie umiem z dnia na dzień, wpakować się w pociąg i pojechać, zdobywać szczyty, czy też gapić na piękne fale, bo mam taką ochotę. U mnie zbyt wiele jest analiz. Sprawdzania wszystkich za i przeciw. I niestety, to nie przyszło z wiekiem, zawsze musiałam przemyśleć podejmowane decyzje. Moja spontaniczność kończyła się na wagarach.

Dlatego tak świetnie czytało mi się, o wszystkich przygodach tej czwórki. Te perypetie związane z kempingami. Jejku, jak ja bym chociaż raz, chciała przeżyć klimat kempingu. A nie zawsze wynajęte pokoje w pensjonacie czy hotelu.

Oczywiście nie zabrakło problemów, kłótni zakochanych, zazdrości, która wystawiała na próbę każdą parę. I główny temat zaufania, tego, jak łatwo jest o nim zapomnieć, kiedy w grę wchodziły silne emocje. Obie pary, doświadczyły odmiany, w sobie samych, we własnych związkach. Niektóre zdarzenia zapamiętali na długo. A czy wrócą wspólnie, tak samo, jak pojechali? Odpowiedzi na te i resztę pytań, należy szukać w książce.

Szczerze polecam, jest to chyba najbardziej przyjemny tytuł. I nie będzie cukierkowo różowo, ale podróże i atmosfera wakacji, będą grały pierwsze skrzypce.



 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.

listopada 28, 2018

listopada 28, 2018

Jeszcze więcej nieboszczyków, czyli śledztwo z pazurem

Jeszcze więcej nieboszczyków, czyli śledztwo z pazurem
źródło


Słynna już seria Babie lato, obfituje w bardzo ciekawe tytuły. I muszę przyznać, że jeszcze żaden mnie nie zawiódł.

Tym razem padło na kolejną część, przygód mojego ulubieńca Belzebuba i jego ludzi, którym cały czas, wydaje się, że to oni mają jego, a nie odwrotnie. Co oczywiście może się tak, na pierwszy rzut oka wydawać. Dopóki nie zapozna się z czarnym i niesamowicie charakternym kocurem.

Poprzednie spotkanie z bohaterami, jak i właśnie czworonożnym bohaterem, wspominam bardzo dobrze. Dlatego też, gdy ukazała się zapowiedź tej książki, bardzo się ucieszyłam i wyczekiwałam z ciekawością. Nie tego czy całość mi przypadnie do gustu - to było wiadome, ale atrakcji, jakie zafunduje Belzebub.

W Kraśniku życie toczy się swoim rytmem. Marylka wraz z mężem prowadzą ukochaną aptekę, powoli urządzają otrzymany w spadku dom. I po prostu cieszą się zmianą, która nastąpiła - mimo przygód. Jest oczywiście Belzebub, który był głównym sprawcą minionych wydarzeń. We wspomnieniach ludzi, zapisał się jako kot zdolny do wszystkiego. On sam, spoglądał na nich pobłażliwie, nie rozumiejąc, jak mogą być aż tak naiwni. Wszystko, co do tej pory uczynił, było zaplanowane.

Pewnego popołudnia, Marylka podczas spaceru ze swoim kotem, odnajduje zwłoki. No dobrze, ładnie by to może i brzmiało, ale z tym znalezieniem przez kobietę, to nie do końca prawda. Ciało znalazł Belzebub, podczas nocnej wyprawy. Zadowolony swym znaleziskiem, postanowił pochwalić się swojemu człowiekowi. Zaprowadził więc dwunożną w miejsce, gdzie dokonał odkrycia. Przy czym, nie rozumiał całej afery, która rozpętała się z chwilą, kiedy do Marylki i jej męża dotarło, co się stało.

Tymczasem w miejscowym komisariacie nastąpiły zmiany. Nowy komendant ma inne wymogi, wytyczne i jakoś inaczej zarządza swoimi podwładnymi. Nie każdemu się podobają nowości, niestety nic poradzić nie można. Akurat spada wieść o morderstwie. Upał niemiłosierny, denatka leżeć zbyt długo nie może. Trzeba sprawę jak najszybciej rozwiązać.

I może, gdyby śmierć owej kobiety, była jedyną, wszystko potoczyłoby się w miarę sprawnie. Jednak los bywa przewrotny, "różowe ofiary" zaczynają się mnożyć. Kto zabija i jaki ma motyw? I co będzie miał z nimi wspólnego Belzebub?

Jak już pisałam, bardzo polubiłam serię Babie lato, dzięki niej również odkryłam wiele świetnych autorek. Między innymi panią Kursę. Już wcześniej przypadł mi do gustu humor, w jakim była napisana książka. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć, o kotach. Uwielbiam, kiedy w fabule biorą udział moi ulubieńcy.

Jest tutaj wątek kryminalny, chociaż nie można go uznać, za Bóg wie jak porywający. Szczerze mówiąc, to dla mnie był on wątkiem pobocznym. Mimo że tak naprawdę o trupy chodziło. Tylko jakby tu powiedzieć. W tej kwestii pierwsze skrzypce grał kocur i to za jego sprawą odgrywa się wiele incydentów.

Całe dochodzenie jest dosyć osobliwe. Bo nic praktycznie nie łączy ofiar, poza jednym. Upodobaniem do różowej garderoby. Każda z denatek, była ubrana we wściekle różowe kolory. Łącznie ze wszystkimi dodatkami. Jednak nic poza tym, nie pomagało w naprowadzeniu na mordercę.

W książce sporo się dzieje, ale najwięcej w życiu Marylki i jej męża. Niby spokojny dom, ukochany kot. A coś nie tak. Otóż pewne rzeczy zaczęły ginąć, może nic wielkiego, tu widelec, tam łyżka, czasem jakaś bluzka. Co się z nimi działo? Gdzie znikały?

Upalne lato mogłoby się wydawać, że ludziom oprócz lenistwa po zakończonej pracy, nie przyjdzie nic innego do głowy. Nic bardziej mylnego. Gdzieś wśród Kraśniczan czai się morderca, czy kobiety w różu powinny się czuć zagrożone? Kto sieje postrach?

Mnie książka bardzo się podobała. Spędziłam miłe godziny podczas czytania. Faworytem a jakże, był mój ulubieniec kocur. Z czystym sumieniem polecam, zwłaszcza na poprawę humoru.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

listopada 26, 2018

listopada 26, 2018

Serce z ciernii

Serce z ciernii


Wiecie jak to jest, kiedy powtarzacie sobie, że już nie będziecie się wciągali w kolejną serię? Na pewno wiecie. I ja też, miałam nawet mocne postanowienie — nie będę sięgała po nowy tytuł z cyklu. Nie i koniec. Jak uważacie, dotrwałam w swoim postanowieniu? Oczywiście, że nie. 
I chociaż nie lubię być namawiana, to są bestsellery, które po prostu mnie przyciągają. Podobnie było z Sercem z cierni. 
Zapoznałam się z opisem i poczułam znajome uczucie, że muszę koniecznie przeczytać. Bo tak i już. Teraz pozostaje pytanie, czy  okazało się słuszne?



W zimnym i nieco odpychającym królestwie trwają przygotowania do ślubu. Mia i Quinn mają połączyć się z woli ich rodziców. Dziewczyna nie pała żadnym pozytywnym uczuciem do swojego oblubieńca. Książę natomiast czuje strach, przed dniem, w którym otrzyma za żonę właśnie tę dziewczynę. Nie wiemy tylko, dlaczego oboje darzą się tak nieprzychylnymi uczuciami.

Mia miała inne plany, od kilku lat szykowała się do zemsty. Po śmierci matki, żyła tylko tym jednym. By pewnego dnia znaleźć Gwyrach, która pozbawiła ją życia. Istoty te, nazywane również wiedźmami/demonami potrafią rzekomo zabijać samym spojrzeniem. Mają zdolność manipulacji.

Dziewczyna wraz z młodszą siostrą, musiały poradzić sobie po stracie ukochanej matki, w dodatku młodsza cierpiała z powodu zdrowia. Często zapadała na dziwne przypadłości. Wszystko to powodowało, że przyszłej żonie księcia, kiełkowała szalona myśl.

Ważny dzień się zbliżał. Jednak w chwili składania przysięgi, doszło do nieoczekiwanych wydarzeń. I żadne z młodych, nie miało pojęcia, dlaczego i kto dopuścił się takiego występku. Co takiego skrywały mury zamku? Jakie tajemnice?

Jedno jest pewne, oboje musieli uciekać. Mimo nieufności wzajemnej teraz musieli wspólnie stawić czoła wrogowi. Dodatkowo sprawy nie ułatwił fakt, że Mia nagle odkryła w sobie magiczne zdolności. Czy zatem jest demonem? Kim naprawdę są Gwyrach i czy jej własny ojciec, łowca tych kobiet, wiedział, że jego własna córka jest jedną z nich?
 


Moje postanowienie o nieczytaniu legło w gruzach. Teraz pozostaje pytanie, czy po przeczytaniu książki, trzymam się tego dalej i będę chciała kontynuować cykl? Zacznijmy od początku.

Pomysł na fabułę może nie wydaje się czymś nowym, a jednak całość została tak skonstruowana, że naprawdę ciekawiła i wciągała. Chociaż nie obeszło się bez kilku zastrzeżeń, tutaj jednak mam małe zarzuty do nazw, jakie wymyśliła autorka. Nie do końca trafiła do mnie koncepcja, gdzie pałeczka była siarqowa czy inne słowa z Q zamiast K, może to miało wynieść język na odrealniony razem z królestwem. Jednak mnie osobiście, na początku troszkę drażniło. Później już się przyzwyczaiłam. I przestałam zwracać uwagę.

Historia została ciekawie ukazana, bo mamy tutaj łowców czarownic. Mordujących kobiety i dzieci podejrzane o posiadanie magii. Są również tajemnice i przyznam szczerze, bardzo sprytnie zostały wkomponowane w fabułę. Na początku wydaje się, że nasza Mia ma plan, można się spodziewać po opisie, co mniej więcej się wydarzy.

Tylko właśnie, nic nie jest takie, jak z początku zakładamy. Nagle nasze podejrzenia zostają rozdmuchane, jesteśmy wyprowadzeni w pole razem z bohaterami. Ja naprawdę, jak już się pogodziłam z jednym odkryciem, nagle zostawałam zaskakiwana kolejnym. Świetnie i naprawdę wielkie brawo. Myślałam, że już w tej kategorii niewiele mnie zaskoczy, a tutaj miła niespodzianka. Jestem naprawdę bardzo na tak.

Zakończenie wywołało we mnie naprawdę zdziwienie. Nie sądziłam, że całość zostanie pokierowana w tę stronę. I muszę się przyznać, że miałam jeden moment zwątpienia. Na całe szczęście, nie zniechęciłam się i czytałam. Teraz jestem bardzo zadowolona. Będę wyczekiwała drugiej części. Polecam ten tytuł, myślę, że fani gatunku będą zadowoleni.





Książka do kupienia w księgarni Tania Książka 
 

listopada 19, 2018

listopada 19, 2018

Grzywa

Grzywa
źródło



Lubicie konie? Może jest ktoś, kto lubi na nich jeździć, może kogoś fascynuje oglądanie wyścigów konnych czy uczestniczenie w nich?

Ja koni od zawsze się bałam, nie w ten sposób, o jakim większość pomyśli, że zrobią mi krzywdę. Kopnie i zabije. Po prostu czułam do nich bardzo silny respekt. I nie rozumiałam wielu rzeczy, które dotyczyły traktowania tych zwierząt. Jedno jednak było dla mnie od zawsze wiadome. To konie zawsze najbardziej cierpiały przez ludzi i dla ludzi. Pod pięknym płaszczem miłości. Tylko jakiej?


Zonia szykuje się do ważnego wydarzenia, niebawem odbędzie się egzamin, dzięki któremu, o ile dobrze pójdzie, otrzyma stypendium. Zanim jednak się to stanie, musi bardzo intensywnie trenować. Pod okiem byłego mistrza jeździectwa — jej ojca. Dyscyplina i zasady, wpajane przez całe dzieciństwo, wpłynęły na jej postrzeganie pewnych spraw, ale czy te wszystkie regułki, rzekome twarde zasady, były tymi słusznymi?

Rodzice nastolatki mają stadninę, jednak ta nie została utworzona z powodu wielkiej miłości do koni. Tak wyszło, ojciec wspomniana sława, matka weterynarz. Często musiała zająć się porzuconymi, chorymi końmi. No i tak jakoś wyszło. Oczywiście mieli też swoje. Bo kto nie chciałby pobierać lekcji u sławy? Człowieka z tytułem i medalami. Co z tego, że sam „bohater”, nie miał specjalnego podejścia do ludzi, a tym bardziej zwierząt. Po prostu wcześniej miał wygrywać wyścigi. Za wszelką cenę. Kluczowe stwierdzenie.

Zonia również miała zrobić wszystko, by zdobyć medale, a następnie stypendium. Miała wykonać to, co zaplanował ojciec. I dziewczyna tak robiła, do pewnego momentu.


Nie bez przyczyny, wspomniałam we wstępie o wyścigach. I zanim nawiążę do książki, chciałam o czymś napisać. Jakiś czas temu, oglądałam relacje z wyścigów jeździectwa. Nie mogłam spać w nocy, akurat nadawali w telewizji i patrzyłam. Cały czas się zastanawiałam. Kto wygrywa? Człowiek? Jak? Siedzi na tym biednym stworzeniu i wydaje polecenia, wcześniej intensywnie go trenując. Czy koń odczuwa radość? Nie zauważyłam, by którykolwiek zarżał z satysfakcji, po dobrze przebiegniętej rundzie. I moje pytanie? Jaki jest cel tego „sportu” i co ma udowodnić?

Zonia, jak jej ojciec i chyba wielu ludzi, którzy wpadli w sidła tego dziwnego pędu, chciała zdobywać medale, mistrzostwa. Chciała być kimś. Tylko jakim kosztem? Już nie chodzi, o to, że jako córka właścicieli, musiała zajmować się obrządzaniem zwierząt. Wykonywała więcej, niż na przykład jej koleżanka, która przyjechała do nich, na same treningi.

Dziewczyna bardzo chciała tego stypendium. Jednak nie mogła przeżyć, że straciła swojego konia. Po pewnym incydencie jej ukochana Grzywa opuściła ich dom. Dlaczego? I czy musiało się tak wydarzyć. Mimo czasu ona ciągle myślała o swoim koniu. Próbowała go odszukać. W pewnym momencie do tych poszukiwań dołączył jeden z pracowników jej ojca. Młody chłopak. Bojaźliwy w stosunku do koni. I nierozumiejący radości ze zmuszania zwierząt, do wykonywania poleceń. Za wszelką cenę.

Bo musicie wiedzieć, że konie biegające w wyścigach, te piękne nagrody, ten cały splendor, przepłacają życiem. Nie czują radości. Częściej ból i strach. No ale, przecież one muszą to robić, by ludzie byli zadowoleni. Bo koń musi poczuć bat, bo bez wędzidła nie będzie posłuszny. Ja bym tym wszystkim bohaterom, włożyła wędzidełko do paszczaków i ciągała, wydając przy tym rozmaite rozkazy.

Tutaj świetną postacią jest mały Staś, ja to dziecko wręcz pokochałam. Za to, jak  swoją dziecięcą szczerością i ciekawością, pokazywał okrucieństwo dorosłych. Straszne jest, czytanie o tym, co człowiek potrafi zrobić dla sławy, dla medalu. Ja rozumiem sport, w którym stajemy do konkurencji osobiście. A nie, siedząc na grzbiecie, wydając polecenia i jeszcze mając za złe, gdy w chwili udręki zwierzę zareaguje obroną.

Przeczytałam tę książkę, utwierdziłam się w tym, co widziałam od dawna. Tutaj mowa o koniach, na nich więc się skupię. Bo one, zawsze musiały cierpieć przez głupotę i egoizm ludzki. Na wojnie, na pięknych przejażdżkach albo wyścigach. I co najgorsze, ludzie Ci, twierdzą, że kochają swoje zwierzęta.

Książkę oczywiście polecam. Zwłaszcza dla tych, którym się wydaje, że takie przejażdżki na konikach, są super cacy, będziemy mówić, co mają robić, a one się ucieszą.


 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle. 

listopada 04, 2018

listopada 04, 2018

Basia i lato pod psem

Basia i lato pod psem



Mówiłam Wam, jak lubię Basię? Na pewno. Często na blogu pojawiają się kolejne tytuły, tej uroczej serii skierowanej do dzieci. Nie potrafię się oprzeć, kiedy widzę kolejne zapowiedzi. Baśkę po prostu trzeba kochać.

Tym razem, do czytelników trafia nieco obszerniejsza forma, dzięki czemu można dłużej spędzić czas, w towarzystwie tej zabawnej dziewczynki, jej rodziny i znajomych. A o czym dokładnie, jest Basia i lato pod psem? Już Wam opisuję.
 


Lato w pełni, a co za tym idzie wakacje. Basia wraz z mamą i braćmi szykuje się powoli do wyjazdu na urlop. Tylko muszą jeszcze poczekać na tatę — to znaczy na dzień, w którym powie, że to już. I chociaż dziewczynka cieszy się z wyjazdu, to jej myśli zaprząta jedno, chciałaby mieć psa. Swojego własnego. Bawić się z nim, tulić i po prostu mieć. Niestety mama uparcie odmawia. Na szczęście tam, gdzie jadą, powinien być pies stróża, może uda się z nim pobawić?

Podczas podróży, dziewczynka jest świadkiem smutnego zdarzenia, pewien mężczyzna bije i źle traktuje swoje pieska. Dla Basi, która marzy o własnym czworonogu, takie postępowanie jest straszne. I nie potrafi zrozumieć, dlaczego ktoś może krzywdzić własnego przyjaciela.

Na miejscu, okazuje się, że jest pies, zachwytu Baśki nie ma końca, w przeciwieństwie do jej kuzynki — która ma ogromnym problem z przesadną czystością, co nieco utrudnia jej, jak i towarzyszom funkcjonowanie. Wszyscy mają nadzieje, że wyjazd na kemping i przebywanie przy samej naturze, pozytywnie wpłynie na małą pedantkę.

Jakie przygody czekają na Basię, jej rodzeństwo i kuzynkę? Co wytropi Azor — pies stróża? I jaką ważną rolę otrzyma nasza bohaterka? Będzie sporo się działo, przygód co niemiara. I najważniejsze pytanie — dla kogo to będą udane wakacje?
 
 


Jestem ogromną fanką Basi i jej rodziny, ale to wszystko za sprawą autorek. Panie w cudowny i ciepły sposób przedstawiają z pozoru proste codzienne problemy, zwykłej rodziny.

Nasza tytułowa bohaterka, marzy o swoim piesku. Niestety możliwości mieszkaniowe sprawiają, że mama nie chce się zgodzić. Troje dzieci i rodzice, w mieszkaniu. Troszkę mało miejsca do zamontowania w nim psiaka, domagającego uwagi i przestrzeni.

Te wakacje jawią się nasze Basi, jako najgorsze pod słońcem, towarzystwo marudzącej kuzynki, no i niepokój, czy zastanie na miejscu jakieś inne pieski? I będzie możliwość pobawienia się z nimi. Nasza dziewczynka tylko o tym marzy. A jak się czegoś bardzo chce, to ogromna szansa by się ono spełniło.

Siadłam do czytania, a ukazana historia do reszty mnie pochłonęła. Niby jest to forma typowo dziecięca, ale tak ciekawie i wciągająca, że ja naprawdę, przeżywałam te wszystkie przygody i perypetie, z jakimi zmierzała się rodzina.

Bo przyjazd późnym wieczorem podczas ulewy, pobudka w podtopionym namiocie, prezentowały się chwilami przerażająco, ale chyba właśnie takie atrakcje, wspomina się z uśmiechem na twarzy.

Autorki jak zawsze, bardzo mądrze i przystępnie ukazywały problem Basi, tłumaczenie dziecku, dlaczego nie można spełnić jej życzenia związanego z psem, czy też w pomocy zrozumieniu, dlaczego są źli ludzie, znęcający się nad innymi zwierzętami. Co uczynić, by takie incydenty nie miały miejsca, tego wszystkiego i wielu inny bardzo mądrych oraz pomocnych zagadnień możemy znaleźć w tej historii. Przede wszystkim jednak to wspaniała rodzinna atmosfera, chwilami z muchami w nosie u niektórych biwakowiczów. Nic nie jest przekoloryzowane, tylko ukazane tak, jak wygląda życie.

Niesamowicie przyjemnie spędziłam te kilka godzin, pojechałam na wakacje i przyglądałam się zmaganiom tej małej dziewczynki w pokonywaniu własnych słabości i udowodnieniu samej sobie, że odpowiedzialność to sztuka, którą można wypracować. Tylko trzeba chcieć. Szczerze polecam tę pozycję, koniecznie powinna zasilić biblioteczkę każdego sympatyka Basi.
 
 
Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Egmont.


listopada 01, 2018

listopada 01, 2018

Spadek

Spadek



"TO, CZEGO NIE CHCESZ, MOŻE SIĘ OKAZAĆ TYM, 
CZEGO WŁAŚNIE POTRZEBUJESZ"


Dorota próbuje się pozbierać, po kolejnym rozczarowaniu uczuciowym. Właśnie zakończyła związek, który jak uważała, na pewnym etapie sam się rozjechał. I tak naprawdę, nie wiedziała, czy odczuwa żal, że Kuba odszedł, a może bardziej złość, że znowu, nie poczuła tego, co trzeba. I teraz została sama. Chociaż nie tak całkiem.


Akurat, gdy ponownie została bez pary, do towarzystwa — na tymczasem, otrzymała pieska. Koleżanka musiała wyjechać, no i po wielu prośbach, wprowadziła do domu Doroty czworonoga. Dla kobiety i nowej lokatorki pierwsze dni nie były łatwe. Jednak szybko się okazało, że obie znalazły porozumienie i nawet zaczęły się lubić.


Jeśli Dorota myślała, że towarzystwo psa, jest wszystkim, do czego zdolny jest los, była w dosyć sporym błędzie. Już niebawem, miała się dowiedzieć, że posiada dziadka. Niby nic nadzwyczajnego, ale nasza bohaterka, nie znał swojego rodzonego ojca. Wychowywał ją ojczym, którego bardzo kochała i czuła się z nim związana emocjonalnie. Nagle, po tylu lata, otrzymuje obcego człowieka — dziadka. Co ma zrobić? Jak się zachować, czy powinna stawić czoła teraźniejszości, nie znając wielu fragmentów z przeszłości?

Podróż do miejsca, o którym nigdy nie słyszała. Do człowieka obcego, a jednak bliskiego. Dziadek, nie wiedziałam o nim, nie miała szansy poznać, polubić czy pokochać. Jak ma go traktować? Co zrobić w zaistniałej sytuacji? Staruszek podupadł na zdrowiu, potrzebuje opieki, ale dlaczego właśnie od niej, jest to wymagane?

Co czeka Dorotę daleko od jej Warszawskiego mieszkania? Czy będzie jej dane, poznać rodzonego ojca i dowiedzieć się prawdy, dlaczego odszedł?


Książkę mogę podzielić na kilka etapów czytania. Najpierw początek, który nie do końca mnie zainteresował, bym odpowiednio się wciągnęła w historię. Na szczęście w chwili, gdy poznajemy dziadka Doroty, akcja nabiera rozpędu.

Postać głównej bohaterki jest dosyć prosta. Ot kobieta, która ma problemy sercowe, swoje uczucia lokuje w nieodpowiednich dla siebie mężczyznach. Nagle musi zająć się dziadkiem, który jest dla niej obcym człowiekiem.

Szczerze mówiąc, nie bardzo potrafię ocenić tę postać. Niby wokół niej toczy się akcja, ale nie poczułam ani sympatii, ani niechęci. Ona po prostu była.

Co innego mogę napisać, na temat ciotki Celiny oraz właśnie dziadka. Oboje z silnymi charakterami. Pod warstwą szorstkości i czasem, zbyt brutalnej szczerości, kryły się dobre serca i dusze. Bardzo polubiłam tych dwoje i właśnie oni, byli tymi, którzy napędzali fabułę. W moim odczuciu oczywiście.

W książce poznajemy sporo postaci, chyba tak naprawdę nie znalazłam nikogo, kto byłby negatywny. Tutaj każdy odgrywa swoją rolę, w odpowiednim momencie.

Fabuła nie porywa, nie wgniata w fotel, ale to dobrze. Spokojnie prowadzona, bez zbędnych zrywów i emocji, które ostatnimi czasy, są bardzo często serwowane w książkach. Powolutku, wraz z Dorotą, oswajamy się ze zmianami, jakie zaszły w jej życiu. Przyglądamy się dziadkowi. Uparciuchowi, który za maską oschłości, ukrywał zupełnie inne oblicze.

Bardzo przyjemnie spędziłam czas, przy czytaniu Spadku. Może nie było ochów i achów. Jednak jest to bardzo sympatyczna książka, na jesienne wieczory. Ukazująca siłę więzów rodzinnych, potrzeby miłości — w każdym wieku. I tego, że tajemnice z przeszłości, dobrze jest odkryć.
 
 
 
 
 Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Edipresse Książki.
 
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger