kwietnia 10, 2019

kwietnia 10, 2019

Obcy powiew wiatru

Obcy powiew wiatru
źródło



Sagi rodzinne mogłabym czytać i czytać. Jeśli są dobrze napisane oczywiście. Jednak prawdą jest, że nie potrafię przejść obojętnie, gdy wpadnie mi w oczy opis. Tak też było tym razem, dostałam polecenie i jak doczytałam, o czym dokładnie będzie, że saga i tak dalej, nie musiałam długo się zastanawiać.

Na temat twórczości Magdaleny Majcher troszkę słyszałam, ale do tej pory jakoś nie było mi po drodze. I w końcu oto pojawił się Obcy powiew wiatru, postanowiłam sprawdzić, jak też przypadnie mi do gustu opisana historia.
 


Poznajemy rodzinę Zielczyńskich, mieszkającą w Lubomlu, kiedyś ziemie te należały do Polski, tam właśnie swoje dzieciństwo i młodość doświadczyła Marcjanna. Nasza główna bohaterka. Dziewczyna ukończyła szkołę, teraz pozostaje tylko podjąć decyzję, co dalej? Jaką powinna wybrać drogę życia? Już niebawem przekona się, że jej zdanie nie będzie miało znaczenia, bo kto inny zadecyduje jaki los czeka wielu ludzi.

Zanim jednak do tego dojdzie, dziewczyna wyjeżdża na wakacje na wieś, do rodziny swojej matki. Miejsce, które od zawsze kojarzyło się z beztroską i szczęściem.

Teraz okazuje się, że większość koleżanek z dzieciństwa szykuje się do wyjścia za mąż, dla Marcjanny jest to trudny okres, ma wrażenie, że gdzieś ta dawna nić porozumienia znikła, ona została po inne stronie. Jeszcze dla niej niedostępnej.

Tymczasem po powrocie do miasta, okazuje się, że w kraju zaczyna dziać się coś złego. I chociaż wiszące widmo wojny wprowadzało napięcie, to wszyscy mieli nadzieje, że najgorsze rozegra się na zachodzie. W jakim byli błędzie! Rzeczywistość szybko postawi do pionu i sprawi, że każdy kolejny dzień będzie gorszy od poprzedniego. A najgorsze dopiero miało nadejść.

Ukochane rodzinne miasto, najbliższe okolice, nagle z dnia na dzień przestają być Polskie, mieszkańcy zmuszeni są do przyjęcia sowieckiego paszportu, w innym wypadku opuszczają miasto. Jak pogodzić się z taką zmianą? Żyć niby u siebie, a jednak już u obcych? Zostać czy wyjechać? Rodzinę Marcjanny czekały trudne chwile, jeszcze trudniejsze wybory przyszłości.



Jak wspomniałam na początku, było to moje pierwsze spotkanie z autorką. Myślę, że śmiało mogę określić za udane. Bardzo szybko wczułam się w fabułę książki, która już po pierwszych stronach zainteresowała i tak już się utrzymywało do samego końca.

Jako że akcja rozpoczyna się ostatniego przedwojennego lata, a później wydarzenia nabierają taki, a nie inny obrót, trudno napisać, by czytało się przyjemnie. Owszem styl autorki jest bardzo przystępny, opisywane wydarzenia nie przerażają brutalnością.

Jest to dobrze i ciekawie napisana saga rodzinna, której korzenie zostały zamieszczone w takim tle historycznym. Dlatego, jeśli ktoś liczy na bardzo dokładne opisy wydarzeń po wybuchu Drugiej Wojny Światowej, może poczuć się nieco zawiedziony.

Tutaj przyglądamy się rodzinie Zielczyńskich. Matce i ojcu Marcjanny, jej bratu, ale i również babce ze wsi, wujostwu i kuzynce Rozalii. O tej ostatniej trudno jest mi napisać coś pozytywnego. Ponieważ za każdym razem, jej zachowanie wprawiało mnie w coraz większe zdumienie. Według mnie jest to postać samolubna i po prostu bezmyślna. Ciekawa jestem, jak dalej potoczą się jej losy.

Sama Marcjanna nie wywiera wielkiego wrażenia, zwykła dziewczyna, ani pusta, ani zarozumiała. Może tylko pod sam koniec, nie do końca zrozumiałam, dlaczego została tak ukazana, ale co poradzić, tak zadecydowała autorka.

Mam problem z opisem i w sumie, gdy czytałam podziękowania, zdumiona byłam, że tyle się działo na temat Ustronia, skoro o tym miejscu mamy wzmiankę dopiero na samiutkim końcu, gdzie praktycznie dowiadujemy się niewiele. A tutaj cała uwaga skupiona właśnie tylko i wyłącznie na tej miejscowości, co z resztą? Jest to oczywiście takie moje czepianie, ale bardzo mnie zadziwiło, że pierwszy tom, którego akcja głównie rozgrywała się na Kresach, od razu rzuca nam cały splendor na Ustronie.

Jestem ciekawa, co będzie dalej, obawiam się tylko, czy autorka czasem nie planuje pójść w kierunku, który jest oklepany i na mnie raczej wywrze negatywne wrażenie, oby tak się nie stało. I akcja mnie porządnie zaskoczyła.

Tymczasem polecam, jest to przyjemna książka. Dobrze rokująca saga. Warto przeczytać.



kwietnia 06, 2019

kwietnia 06, 2019

Nad Śnieżnymi Kotłami

Nad Śnieżnymi Kotłami


Chyba znowu wracam do czytania kryminałów, po dosyć długiej przerwie, gdzieś powolutku zaczynam odczuwać chęć do zagadek z motywem morderstw. Na pewnym etapie czytania poczułam przesyt, czego wynikiem była kilkuletnia przerwa.

Tak się złożyło, że ostatnio trafiały w moje ręce dosyć ciekawe tytuły. Może nie są z kategorii ciężkich i chwilami grozy, ale na moje aktualne potrzeby, wpisały się w sam raz. Dziś przychodzę z opinią do książki Krzysztofa Koziołka — Nad Śnieżnymi Kotłami. Tytuł ten zainteresował mnie głównie dlatego, że akcja została umiejscowiona w ówczesnej Szklarskiej Porębie, jak i okolicach, tj. Jelenia Góra, Karpacz — miejscowości aktualnie bardzo mi bliskie. Sama akcja rozgrywa się na chwilę przed rozpoczęciem Drugiej Wojny Światowej, to też dzisiejsze ziemie Polskie, wtedy należały jeszcze do naszych zachodnich sąsiadów. Byłam niesamowicie ciekawa klimatu minionych czasów. Czy autor sprostał moim oczekiwaniom, a sama historia okazała się godna uwagi i poświęconego czasu?
 


Poznajemy asystenta kryminalnego Antona Habichta, od kilku miesięcy zamieszkującego Schreiberhau, miejsce, które pierwotnie jawiło się niczym wybawienie, lepsza pensja oraz lokum, w którym zamieszkali. Można by powiedzieć, że trafili do raju, niestety nie do końca tak było. Problem stanowiła praca, a dokładniej — przełożony. Szczerze nienawidził nowego pracownika, co za każdym razem dobitnie okazywał. Habicht czuł, że na posterunku inni współpracownicy drwią za jego plecami, co niektórzy nawet nie próbowali się kryć ze swoim nastawieniem. On sam niewiele mógł. Musiał zaciskać zęby i znosić upokorzenia, na przykład w postaci przydzielonych zadań.

I tym sposobem, a raczej kolejnym przytykiem, miało być wysłanie do jednego z hoteli górskich, w którym doszło do kradzieży biżuterii. Sprawa z pozoru dla zwykłego funkcjonariusza, a dostał On, asystent kryminalny, takie upokorzenie.

Na miejscu okazuje się, że główny problem szybko zostaje rozwiązany, ale traf chce, że Habicht, staje się świadkiem śmierci jednej z kobiet, nikt nie wie, czy był to nieszczęśliwy wypadek, a może ktoś przyczynił się do wypchnięcia z okna.

Razem z asystentem rozpoczynamy dochodzenie, które tak naprawdę będzie wierzchołkiem góry lodowej, a jej zakończenie zaskoczy nie tylko samego głównego zainteresowanego.


Książką bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, przede wszystkim wiedzą autora na temat opisywanych miejsc, przeróżnych ciekawostek, całej topografii. Byłam naprawdę pod ogromnym wrażeniem. Widać włożony wkład i dopieszczenie każdego szczegółu. Każda ścieżka, którą poruszamy się wraz z Antonem Habichtem została odwzorowana w taki sposób, że nie dało się jej nie zobaczyć oczami wyobraźni.

Nie zapominajmy, że mieszkańcami są Niemcy, również ich nastawienie do nadchodzącej wojny, oczekiwania zostały bardzo realnie odwzorowane. Można by powiedzieć, otrzymaliśmy możliwość wejść w ich buty i poczuć-chociaż nie rozumieć, zachowania w pewnym sprawach.

I chociaż postać Antona Habichta nie wzbudziła mojej sympatii, oddać trzeba, że mimo niechęci, czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Jego dociekliwość i upór były godne pochwały. Niestety tylko te dwie cechy. Bo zbyt rozdmuchane ego, bardzo często sprawiało, że miałam ochotę go kopnąć w głowę.

Pan Krzysztof Koziołek napisał bardzo ciekawy kryminał retro, ale co najważniejsze, zostały przemycone dosyć kontrowersyjne tematy, które jak podejrzewam, miały swoje miejsce w rzeczywistości. I jeśli my, Polacy jesteśmy oburzeni tym, co wyrządzili nam Oni w czasie wojny, to wystarczy przeczytać o tym jednym przykładzie, by zrozumieć, że dla Rzeczy, byli w stanie zrobić wszystko. Dosłownie wszystko. I ta świadomość budzi przerażenie.

Nie wiem, czy w obliczu odkrywanych tajemnic, stosowne będzie napisać, że książkę czytało się przyjemnie. Chwilami czułam szok niedowierzania, co żądza władzy potrafi zrobić z ludźmi. Jednak mimo tego, Nad Śnieżnymi Kotłami czyta się z zainteresowaniem, jest mnóstwo ciekawostek, które nie każdego na równi mogą zainteresować, ale na pewno nie przeszkadzają.

Szczerze polecam ten tytuł, sama mam w planach nadrobienie innych książek autora, mam nadzieje, że mnie nie zawiodą.
 
 
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger