sierpnia 28, 2022

sierpnia 28, 2022

Święto chleba i piernika w Jaworze

Święto chleba i piernika w Jaworze

 

W dniach 26 - 28 sierpnia odbywało się święto chleba i piernika w Jaworze.  Już od kilku lat planowałam się wybrać, ale niestety pandemiczny cyrk uniemożliwił organizacje i dopiero w tym roku była możliwość.  Ostatni raz, byłam jakieś 13 lat temu, zupełnie przypadkiem trafiłam do miasteczka o którym wiedziałam, że istnieje. O corocznej imprezie nie słyszałam nigdy. Pamiętam, że widok przeróżnych chlebów zrobił na mnie wrażenie. Uwielbiam pieczywo i nic na tym świecie nie jest wstanie mnie przekonać do niejedzenia. Trudno, nawet jeśli kiedyś od niego przytyje;). 

Wyczekiwałam więc informacji, czy w tym roku będzie i kiedy. Gdy w końcu pojawił się plan imprezy, wiedziałam, że pojadę. Przede wszystkim, muszę napisać o Jaworze, jest to naprawdę bardzo klimatyczne miasteczko. Nie wiem, ale ma w sobie coś przyciągającego, co sprawia, że lubię tam być. Mimo, że nie jest jakieś spektakularnie wielkie, nie ma Bóg wie czego do zaoferowania, a jednak, można wynaleźć ciekawe miejsca do spaceru i podziwiania.  I właśnie, chciałam pokazać kilka ujęć ze smakowitych stoisk, ale również obrzeży, które są bardzo urokliwe. 


                    Chlebki, ten z przodu jest z oliwkami, kupiliśmy, jest bardzo smaczny. 



Te piękne wypieki pochodzą z Piekarnii pod Strzechą obiecałam dziewczynom, że podam nazwę. Dlatego łapcie namiary, a poniżej kolejne zdjęcia. Będzie też ŻABA, ona była do zjedzenia;).





Oczywiście jak w tytule można zobaczyć, były również pierniki, ale niestety nie dostałam pozwolenia na zrobienie zdjęć :(. Z jednej strony szanuje, bo każdy ma prawo odmówić robienia zdjęć, mimo, że miejsce publiczne, zawsze pytam czy wystawca wyraża zgodę, nie lubię takiego latania i fotografowania bezmyślnie, nie patrząc na zdanie innych ludzi. A wracając do pierników, te których nie mogę wam pokazać, były tak piękne, jakich nigdy nie widziałam, pierniki kocham miłością szczerą więc troszkę ich widziałam. Cóż, mam tylko na dowód, że były, ten oto domek.. z innego stoiska ;). 


Poza chlebem można było zaopatrzyć się w herbaty, miody, alkohole - ponoć wyrobu własnego, ale po zakupieniu butelek wina, poddaje wątpliwości ten wyrób własny ;))). Był okoliczny browar oraz chałwy. No i ten chałwy, ja akurat nie bardzo lubię, czasem coś skubne, ale mój R i mamusia są ogromnymi fanami. Dlatego kupiliśmy, ja kawałek na spróbowanie różanej z płatkami, a mój łakomczuch Orzechowo - czekoladowa. Droga była jak nie wiem, a smak... cóż. Może są w niej drobinki złota?;) 






Bardzo przyjemny klimat panował w rynku miasteczka, wystawcy sympatyczni z chęcią opowiadali o swoich produktach, Oczywiście można było degustować przed zakupem. Były przewidziane występy na scenie jakiś "gwiazd", ale niekoniecznie byliśmy zainteresowani. Po zakupie interesujących nas produktów, postanowiliśmy udać się w dalszą część podróży. Jednak gdzie pojechaliśmy, napiszę w osobnym poście. A poniżej zdjęcia Jawora. 

Budynek Ratuszu - uważam za jednej z piękniejszych jakie widziałam, na żywo robi wrażenie. 


W Jaworze jest bardzo dużo murów, nie mam pojęcia czy są to pozostałości tych otaczających miasto, prawdopodobnie tak, bo jest również Zamek. Mam zdjęcia z tamtego roku, jak się dokopie to pokaże. Niestety Zamek..., no przedstawia obraz nędzy i rozpaczy..  W środku miasta. Za to Kościół Pokoju prezentuje się wyśmienicie. Wiadomo, które władze mają łeb do interesu ;). 

Bardzo przypadł mi do gustu gmach budynku sądu. Lubię ten typ architektury, zawsze podziwiam. Tylko szkoda, że to sąd...;). 

                                 Mostek prowadzący do urokliwego parku.



 


Lubię parki i gdzie bym nie była, obojętnie jakie miasto czy miasteczko, szukam parków. Zawsze mam ogromną radość gdy trafiam na jakieś ukryte, nie te w centrum, tylko na uboczu. Ten właśnie jest dosyć daleko od rynku, ale warto się przejść, cicho, spokojnie. Naprawdę można się zrelaksować.
Jeśli kiedyś znajdziecie się w okolicach Jawora, warto odwiedzić, a zwłaszcza gdy będzie święto chleba;) ale nawet bez tego, okolica jest warta obejrzenia. 

sierpnia 25, 2022

sierpnia 25, 2022

Nie wiesz dlaczego

Nie wiesz dlaczego

 


Nie wiesz dlaczego - jest to książka kolejna z serii, która została wydana przed wydawnictwo Filia. Byłam niepewna czy można czytać nie znając poprzednich części, ale okazało się, że można i nie robi problemu nieznajomość wcześniej wydanych. Zatem, jest kryminał, jest thriller, czego chcieć więcej. Wątek młodzieżowy, licealiści, byłam więc ciekawa, jak to wszystko zostanie ukazane. 


W znanym już przez niektórych czytelników liceum Freuda, dochodzi do tragicznego zdarzenia - ktoś dokonuje zamachu na szkołę. Jest wybuch, ginie wielu uczniów i nauczycieli. Jednak grupka przyjaciółek, Marta, Sara i Wiktoria uchodzą cało, wszystko przez Dagmarę, która patrząc na koleżanki wsiada do nieznanego dla nich auta i odjeżdża. Niepokojące jest to, że żadnej z dziewcząt, nie wyjawiła gdzie się wybiera, co planuje. W ogóle nie miały ostatnio dobrego kontaktu. Niepokój wzrasta coraz bardziej, gdy nagle dowiadują się o wybuchu w szkole. 

Komu przyszedł ten szalony pomysł do głowy, dlaczego? Na te pytania próbowało znaleźć odpowiedź większość uczniów, rodziców i mieszkańców miasta. Bez wątpienia trauma pozostanie na długo. A między tym wszystkim, codzienne problemy nastolatków, próbujących odnaleźć się w rzeczywistości, która ich formuje. 

Sara należąca do grupy, która tworzy filmiki na tik- toku, od jakiegoś czasu zauważa, że zainteresowanie jej kontem jest niewystarczające według wymagań lidera grupy. Próbuje więc, za wszelką cenę zwrócić uwagę obserwatorów. Mogłaby sobie odpuścić, ale potrzebuje zarabiać na oglądalności, wyświetlenia są ważne. Niestety wirtualna rzeczywistość bywa brutalna. 

Wiktoria, źle radzi sobie z dokonanym zamachem na szkołę. Nie potrafi zrozumieć, jak większość uczniów, może chodzić radosna, zajmować głupotami, kiedy ich koledzy zginęli, a oni sami byli o krok od śmierci. Decyduje się wziąć udział w terapii grupowej, tak poradził psychiatra i którego leczy się od dłuższego czasu. Nie bardzo jest przekonana do tej formy pomocy, ale później łapie nić porozumienia z pewnym chłopakiem. 

Grupka znajomych, która staje w obliczu zagrożenia i strachu. A gdy opada dym wybuchu, dowiadują się, że bliska koleżanka zaginęła. Co się dzieje? Dlaczego przytrafiają te wszystkie wydarzenia? 


Czytałam tę książkę i nie będę ukrywała, przez pierwsze sto stron, tak, dokładnie tyle zajęło mi, wgryzienie w stylu autora. Bardzo, ale to bardzo męczyło mnie czytanie, forma jaką obrał pan Moss. Z przeczytanych opinii widziałam, że ma grono zwolenników - nic dziwnego, grupa docelowa jest młoda. Jak widać, jestem naprawdę stara, ponieważ większość skrótów myślowych, jak i nazewnictw po prostu nie rozumiałam. Slang młodzieży już jest dla mnie czarną magią. Zanim zrozumiałam co jest czym, troszkę mi zajęło. 

Nie ukrywam, że kolejnym problemem, było dla mnie zachowanie tych młodych. Ich płytkie myślenie, ten pęd w zaistnieniu w wirtualnym świecie, kompletnie do mnie nie trafiał. Miałam wrażenie jakbym orbitowała w innej galaktyce wartości. Szczerze, jestem szczęśliwa, że w moich latach młodości, nie było takiego dostępu do internetu i wiele uniknęłam. 

Kolejna sprawa to wątki i tematy poruszone w fabule. Odniosłam wrażenie, że autor chciał pociągnąć wszystkie możliwe problemy, z którymi zmaga się aktualnie młodzież. I w rezultacie był taki miszmasz. Troszkę wrzucimy tego, troszkę tamtego. Poprawność poglądowa musiała być ukazana - że na łapu capu, to co z tego? Było LGBT? Było, więc zaliczamy do rangi na topie. No nie, nie kupiłam tego, wcale. 

Uważam, że lepiej się zająć jednym tematem, ale naprawdę porządnie. Zamiast bawić karuzele, na jednym koniku jedzie depresja, na drugim uzależnienie od social mediów, na trzecim nietolerancja etc. Wybierz, na który wsiadasz? Cóż, zamysł mógł być dobry, jednak w moim odczuciu, te wątki były potraktowane po macoszemu, bez większego zaangażowania. 

Nie wiem, czy odbieram ten tytuł na plus czy nie. Widać, autor wie jak trafić do swojej grupy czytelników. Mnie średnio się czytało, miałam nadzieję, że w końcu niektóre sprawy będą konkretnie potraktowane, niestety tak się nie stało. Nie skreślam Pana Mossa, będę się przyglądała innym tytułom, może jednak się przekonam? 



Książkę przeczytałam dzięki współpracy z wydawnictwem Filia. 



sierpnia 20, 2022

sierpnia 20, 2022

Wszystkie kłamstwa Adama

Wszystkie kłamstwa Adama



 Wszystkie kłamstwa Adama" jest książką, którą przeczytałam naprawdę dawno temu. Co najciekawsze, dobrze pamiętam fabułę, a nieczęsto się to zdarza po tak długim czasie. Właściwie nie wiem, dlaczego od razu nie siadłam do napisania recenzji, bo zamierzałam zrobić to w miarę szybko. Jedyne co mnie tłumaczy to egzaminy, które w tamtym czasie miałam na głowie. Później już po prostu zapomniałam. Mimo wszystko mam w głowie wydarzenia, które się rozgrywały. O tym, czy warto sięgnąć po ten tytuł, napiszę za chwilę.


Poznajemy Beth, jest to kobieta w kwiecie wieku. Spełniona żona i matka. Wraz z mężem i córką mieszkają w pięknym domu. Ona jest kompozytorką, tworzy muzykę, ma jeszcze kilka niespełnionych marzeń, ale na razie, praca daje jej satysfakcję, co jest najważniejsze.

Przychodzi jednak dzień, w którym dotąd poukładane życie, nagle zostaje zburzone. Okazuje się, że mąż, od wielu lat miał romans, doskonale się ukrywał i prowadził podwójną grę. Po wielu latach wspólnie spędzonych kobieta ma wrażenie, że zupełnie nie zna mężczyzny, z którym żyła.

Adam, nie ma pojęcia, jak doszło do odkrycia jego tajemnicy, w końcu wszystko układało się wręcz idealnie i oto, został wyrzucony z domu. Żona nie chce go widzieć, córka ma tak ogromny żal, za krzywdę i kłamstwa, które doświadczyła przez niego matka. On, próbuje jakoś wybrnąć z sytuacji, jednak wiadomo. Zdrada to zdrada, nic tego nie zmieni.


Wydarzenia, które spadły na Beth, doprowadzają kobietę do rozsypki. Z rozpaczy coraz częściej zaczyna sięgać po alkohol, jednak w końcu decyduje się na wizytę u psychoterapeutki. Musi jakoś zacząć swoje życie od nowa. Nie ma pojęcia, że tajemnica dotycząca zdrady, będzie jak ten pierwszy klocek Domino, rozpocznie lawinę, tego, co było ukrywane przez wiele lat małżeństwa, natomiast Adam, okaże się zupełnie innym człowiekiem.



Kiedy czytałam tę książkę, cały czas miałam w głowie, jakim dupkiem jest Adam. I zastanawiałam się, jakbym postąpiła na miejscu Beth, odkrywając te jego wszystkie kłamstwa. Bo uwierzcie, zdrada jest naprawdę tylko początkiem. Zadaje mocny cios naszej bohaterce, a te późniejsze, tylko przekręcają nóż w ranie. Za każdym razem, gdy wydawało się, że ten głupek, już nic więcej nie ma do zaserwowania, wychodziło, że zbyt szybko złapaliśmy oddech.

Nie umiem napisać ani jednego dobrego słowa o tym mężczyźnie. Może ojcem chciał być dobrym, ale jest pewien wątek, gdzie tak naprawdę, odniosłam wrażenie, że każde jego zachowanie, było czystą manipulacją. Wszystko, co robił, było z myślą o sobie i własną korzyścią. Nawet w córce próbował wzbudzić litość, by przeszła na jego stronę.


Przez całą historię, widzimy jak Beth, że zrujnowanego życia, próbuje pozbierać samą siebie i odbudować na nowo. Muszę przyznać, jej droga do miejsca, w którym w pewnym momencie się znalazła, była niesamowita. Adam w swej perfidii próbował każdej metody, by wzbudzić współczucie byłej żony. Naprawdę, typ nie miał wstydu, ani jakiejkolwiek ambicji. Cały czas się obawiałam, czy Beth nie ulegnie i pozwoli wrócić. Nie napiszę, jaki był koniec, ale ta historia była szalenie zagmatwana.


Wbrew wszystkiemu, nie jest to książka przytłaczająca. Przeciwnie, jesteśmy świadkami, jak jedna chwila może odmienić dotychczasowe życie. I jak wiele trzeba zaparcia oraz wiary w siebie, by to życie na nowo ułożyć, nawet jeśli będzie wymagało poniesienia strat. Czytałam z zapartym tchem, ciekawa co będzie dalej, jakie przyjadą rozwiązania tajemnic.


Myślę, że jest to tytuł, który naprawdę warto przeczytać. Ja nawet, teraz gdy sobie przypomnę Adama, czuje tę pogardę, którą czułam podczas czytania. Jeśli po takim czasie, emocje są nadal żywe, oznacza jedno - książka została bardzo dobrze napisana.




Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa



sierpnia 15, 2022

sierpnia 15, 2022

Leniwy długi weekend

Leniwy długi weekend

 


Większość ludzi miało plany na te trzy dni wolnego. Słyszałam z każdej strony, co będzie robione, jakie wyjazdy i tak dalej. Sama na początku ambitnie wymyśliłam, a może gdzieś pojechać? W końcu stwierdziłam, że marzę tylko o jednym - by porządnie się wyspać i odpocząć. Ostatnie dni jakoś mnie wymęczyły i czułam się bez siły. Pogoda przyszła mi z pomocą, bo w sobotę padał cudowny deszcz, praktycznie calutki dzień. Uwielbiam deszcz, nie wiem, czy już tu kiedyś pisałam, ale... Nie znoszę słońca. Po prostu nie  mogę wytrzymać jeśli za długo jest bezchmurne niebo. Nie straszna mi szarość chmur. Dlatego nie męczy mnie jesień, ba! ja wyczekuje tych deszczowych dni, kiedy jest obrzydliwie ponuro, a dzień coraz krótszy. Taki troszkę odmieniec jestem. Dlatego sobota, była wręcz wspaniała, na spokojnie zrobiłam porządki w domu, a później odpoczywałam, zadzwoniłam do koleżanki i napisałam tekst na jedną ze stron z którymi współpracuję. 


Niedziela  była wyjazdowa, musieliśmy kogoś odwieźć do Wrocławia, więc po drodze postanowiliśmy zwiedzić kilka miejsc, które znajdowały się na trasie.  Zajechaliśmy do Kłonic, mała wioseczka w pobliżu Jawora. Znajduje się tam pałac, wygląda jakby ktoś go zaczął remontować i nagle przerwał pracę. Obeszłam teren dookoła. Wygląda na opuszczony, ogrody są zarośnięte. Nikogo nie widać. Cisza i spokój. Może ktoś miał plany, ale napotkał problemy? Nie mam pojęcia. Szkoda, budowla jest bardzo ładna, ogród z pewnością również ma potencjał. Niestety w chwili obecnej, żyje swoim życiem, czyli niszczeje. 




 

Zrobiłam sobie pamiątkowe zdjęcie. Jeśli ktoś zainteresuje się tym miejscem, które ma potencjał, będę miała dowód, że byłam tam, gdy nikt o nim nie słyszał i nie wspominał ;). 

Kolejnym miejscem, które postanowiliśmy odwiedzić, była Środa Śląska, lubimy jeździć po miastach i szukać ciekawych budowli, odkrywać coś nieoczywistego. W Środzie plan był zobaczenia wieży, na którą można wejść, niestety jak się okazało na miejscu jedynie w czwartki można wchodzić do środka, albo po każdej mszy, akurat była godzina, kiedy nie było żadnej odprawianej. Obeszliśmy dookoła i niepocieszeni szukaliśmy innych ciekawostek. Niedziela była bardzo parna i cały czas zbierało się na deszcz, przestałam liczyć ile razy zmokliśmy. Na szczęście było tak ciepło, że wcale nie odczuwało się zimna. 



Wspomniana wieża, która podziwialiśmy z dołu, szkoda, że nie udało się wejść. 

 
Taki mural wyrósł nam przed oczami, kiedy szukaliśmy jakiejś knajpki by zjeść obiad. Lubię murale, zwłaszcza kiedy mają swoją historię. Muszę zrobić zdjęcie pewnego w Jeleniej Górze, który za każdym razem wywołuje we mnie emocje. Opowiada pewną smutną historię, ale napiszę więcej, gdy będę miała zdjęcie. 

Tymczasem, zmęczeni ciągłym uganianiem między deszczami, w końcu znaleźliśmy restauracje, gdzie można było zjeść w miarę normalnie i przede wszystkim nieco wyschnąć. Po skończonym obiedzie, pogoda nieco się poprawiła, nawet wyszło słoneczko, postanowiliśmy się przejść nad jezioro, znajdujące w pobliżu naszego punktu jedzeniowego:).




Poniedziałek był dniem bez wyjazdowym. Pogoda średnio stabilna, nie było sensu zapuszczać się w góry, bo zapowiadali burze. Nikt normalny nie ryzykuje. Dlatego postanowiliśmy pochodzić po naszych starych rejonach, tylko trochę innymi ścieżkami. I tak, ja pierwszy raz odkąd mieszkam, tu gdzie mieszkam, szłam dzikim wąwozem, do wsi, którą uważam za najpiękniejszą jakie widziałam. 

W wąwozie miałam okazję zobaczyć wodospadzik, niestety nie miałam szansy zrobienia zdjęcia, ponieważ jakiś niespełniony Wiedźmin czy inny druid, zasiadł ze swoją świtą, ani myślał zrobić miejsca. Ja rozumiem, że każdy ma ochotę na sesję zdjęciową w mniej oczywistym miejscu, ale uważam, że kultura wymaga, aby umożliwić innym obejrzenie, a nie, nie dość, że ani myśleli by chociaż troszkę ustąpić miejsca do podziwiania, to jeszcze patrzyli z wyczekiwaniem kiedy sobie pójdziemy. Cóż, poznać na szlaku kto nie prawdziwy turysta, tylko szukający przygody. Zazwyczaj panuje wzajemny szacunek.

Szliśmy więc dalej i oto zza drzew, ukazał się tablica, gdy przeczytałam, okazało się, że tuż za nią leżą pozostałości po pomniku przyrody. Biedny został ofiarą natury, a dokładnie pioruna. Zrobiłam zdjęcia tablicy i już niestety "resztek" z fascynującego drzewa. 






Muszę przyznać, że nawet pozostałości zrobiły na mnie niebywałe wrażenie. Nigdy nie widziałam by świerk osiągnął takie rozmiary. Musiał być potężny. Szkoda, że nie miałam o nim pojęcia, gdy był jeszcze w swojej okazałości. 



A tu już koniec naszego krótkiego spaceru - bo te  5 km, to mały spacerek, ale w oddali już grzmiało, jak wspomniałam, nie było możliwości wybrać się gdzieś wyżej. W tle, za drzewami majaczy Zapora Pilchowicka. Zrobiliśmy taką małą pętelkę. Gdyby nie okropna duchota, mogłabym powiedzieć, że było idealnie. Jednak jestem zadowolona, lubię aktywną formę odpoczynku. Tak w skrócie upłynął nieco dłuższy weekend. Mam nadzieję, że i Wasz był przyjemny. 

Chciałam jeszcze napisać, że ja kompletnie nie nadążam za nadrabianiem waszych postów. Niektórzy wrzucają tak często, że zanim zakończę "rundę" z zaległościami, a już jest nowy. Niestety, nie mam na tyle czasu, by codziennie odwiedzać wszystkie blogi, które lubię. Po prostu nie jestem wstanie  przeczytać, a później jeszcze odnieść się do tekstu w komentarzu. Jestem w ciągłym niedoczasie, nie wiem, jak wy to ogarniacie ;)) zdradźcie sekret;). 





sierpnia 10, 2022

sierpnia 10, 2022

Środek lata

Środek lata

 


Kiedyś pisałam, że książki Małgorzaty Wardy nie należą do łatwych, nie każdy odnajdzie się w zawiłościach ludzkich problemów, które porusza autorka. Niemniej, uważam, że każda do tej pory przeczytana przeze mnie książka, zasługuje na uwagę i poznanie, ponieważ jest niewielu autorów, którzy tak wnikliwe zajmują się emocjami, problemami i potrafią zbudować historię, tak realną, że podczas czytania, odnosi się wrażenie, że jest publikacja oparta na faktach. 

Tym razem sięgnęłam, jak się okazało już po przeczytaniu przeze mnie książki, wznowienie tytułu - Środek lata. Bardzo przyjemny prawda? Nasuwa na myśl lekką historię, osadzoną w porze wakacyjnej, jednak nic bardziej mylnego. Nazwisko Warda na okładce, powinno wzbudzić czujność. I przygotować, że lekko na pewno nie będzie. W takim razie, co było? Jakaż to historia kryje za tą niepozorną okładką i przyjemnym na pierwszy rzut oka tytułem? 


Marlena jest dziennikarką w znanym piśmie, gdy dostaje zadanie zbadania sprawy zaginięcia pewnej młodej dziewczyny, od razu zaczyna działać. Minęło przeszło rok od zaginięcia Sylwii, policja zrezygnowała z dalszych poszukiwań, śledztwo stanęło w miejscu, ale przecież gdzieś musi być jakiś ślad. 

Jak wiadomo, pierwszym miejsce do którego udaje się kobieta, jest dom rodziny nastolatki. Bardzo możliwe, że jest coś, co przeoczyła policja, a jej uda odkryć i posunąć do przodu. 

Razem z Marleną zanurzamy się w relacje rodziny Fey, a dokładnie obserwujemy dzieciństwo Sylwii, Mateusza i Lucyny. Śledzimy wydarzenia z różnych perspektyw, co daje obraz wielu zawiłości w relacjach między trójką rodzeństwa. 

Na uwadze pozostaje pewna bardzo ważna, acz delikatna sprawa. Według nieoficjalnych informacji, sugerowano, że Sylwię i Mateusza łączy związek kazirodczy. Pozostaje pytanie, czy jest to tylko pogłoska i wstrętne domysły, czy rzeczywiście są przesłanki do podejrzeń. I jeśli tak, czy zaginięcie Sylwii jest nieszczęśliwym wypadkiem? Może ktoś odkrył tajemnicę dwojga rodzeństwa?  


Cóż mogę napisać, ta książka nie jest lekka. Wchodzi w głowę tak mocno, że po zakończeniu nie można przejść do codzienności. Ja jeszcze w pracy byłam w fabule. Analizowałam to wszystko co przeczytałam i próbowałam zrozumieć. Jednak zacznę od początku. 

Jak może się wydawać, wątkiem wiodącym powinno być zaginięcie Sylwii oraz rozwiązanie zagadki co się wydarzyło. Jednak autorka zabiera czytelników dalej. Zapoznaje nas z dziećmi, które są ze sobą mocno związane. Jesteśmy świadkami dzieciństwa Sylwii i Mateusza, więzi jaką tych dwoje się darzy. 

Z początku nic nie wydaje się nadzwyczajnym. Dziewczynka choruje, często jest wzywana karetka, co jak nie trudno się domyślić, źle działa na emocje dziecka, dlatego niczym dziwnym jest, chęć towarzystwa brata, w trudnej chwili. 

Później jednak, zauważamy, że myśli i zachowanie dziewczynki odbiegają daleko od siostrzanych uczuć do brata. I muszę napisać, ja mam trzech starszych braci, jak sobie przypomnę dzieciństwo, a później czasy nastoletnie, to nie ma szans, bym chociaż przez chwilę pomyślała, że któryś z nich jest piękny. Szczerze mówiąc, do tej pory nie umiem spojrzeć obiektywnie, nie wiem czy są przystojni, bo dla mnie nie są mężczyznami tylko braćmi. Wiem tyle, że różnią się od siebie wyglądem.  

Dlatego gdy czytałam fragmenty zachwytu Sylwii nad swoim bratem, czułam lekki niepokój i naprawdę trudno było mi  w nich odnaleźć. Następnie doszła zaborcza chęć spędzania czasu i uwagi, a gdy już dochodzimy do etapu młodzieńczości, jest jeszcze gorzej. Co najlepsze, te uczucia dzieją się w obie strony. 

W przypadku Sylwii i Mateusza jesteśmy świadkami dziwnej fascynacji między nimi. Ona uwielbia patrzeć na jego usta, oczy i włosy. Uważa, że żaden chłopak nie jest taki piękny - mój Boże, ja nie wiem jaki kolor oczu mają moi bracia. No i kolejna dziwna rzecz - spanie z bratem. Nigdy z żadnym nie spałam, znaczy jako dziecko, bo później wiadomo, każdy miał swój pokój, ale nie przyszło mi do głowy żeby iść się pakować do ich łóżek. Jejku ja o tym piszę i czuję niesmak. 

Mateusz również uważał Sylwię za wyjątkowo piękną, dodatkowo nie potrafił się jej w niczym sprzeciwić, wykonywał wszystkie zachcianki i kaprysy, miał ogromną słabość do siostry, ale nie taką jak brat do ulubionej siostrzyczki. Moi bracia to żadnej słabości w moim kierunku nie mieli, nie było lekko..

Żeby nie było, sytuacje opisywane wyżej, nie doprowadzały do zbliżenia seksualnego, ale jak dla mnie były nienormalne. Czy zaszło więcej między rodzeństwem, nie napiszę, ale sama świadomość, że rodzeństwo łączyły takie relacje, jest niepokojące.

Muszę wspomnieć, że to nie jest książka bez wad. Bo o ile warstwa psychologiczna rodzeństwa jest świetnie ukazana, tak było kilka wątków, które według mnie, zostały ominięte, a nawet niewyjaśnione. Chyba, że ja przeżywając uczucie między bratem i siostrą, coś przeoczyłam. I kolejna sprawa, po napięciu całej tej historii, gdy dochodzimy do końca, który wyobrażamy jako porządne tąpnięcie, okazuje się, że już faktycznie koniec. Nie wiem, może tak miało być, ale czegoś zabrakło. Mimo wszystko, uważam, że Środek lata, warto przeczytać. Mnie ta historia porządnie "trzepnęła", mój mózg jednak nie ogarnia tego typu zażyłości. Ja wiem, kiedyś były mariaże w bliskiej rodzinie, ale w moim odczuciu jest to obrzydliwe i tyle. 

Znowu napiszę, że nie każdy odnajdzie się w tej historii, ale nie jest brutalna, nie jest mocno przytłaczająca. Po prostu, jest popieprzona. 


sierpnia 03, 2022

sierpnia 03, 2022

Zakupowe zdobycze oraz ile wydałam na paznokciowe zabawki

Zakupowe zdobycze oraz ile wydałam na paznokciowe zabawki

 


W końcu się zebrałam i porobiłam troszkę zdjęć moich nabytków ostatnich czasów - chociaż i tak nie wszystkie, te ubraniowe jeszcze nie wszystkie dotarły, a jak mam już bawić się w szafiarkę to za jednym razem, bo przebieranie się nie jest moim ulubionym zajęciem. Tak więc, do rzeczy. Na powyższym zdjęciu moja pamiątka z nad morza - zawsze sobie coś kupuje, tym razem padło na torebkę, której kwiatowy wzór po prostu mnie rozkochał w sobie. Jak widać, wiejskiej duszy się nie ukryje:).  Torebkę jest modułowa, można nosić razem, albo każdą część osobno, póki co, noszę wszystko razem, sporo w niej mieszczę, cena całkiem fajna 68 zł. Jak na nadmorskie klimaty, nie tak drogo, widziałam droższe.

To teraz po tym delikatnym wstępie w końcu mogę pokazać zabawki do mojego hobby, które w czerwcu postanowiłam rozwinąć, czas na podliczenie kosztów paznokciowego szaleństwa - nie mam pojęcia czy kiedyś wyjdę na zero ;). 


Lampa z pochłaniaczem pyłu - stwierdziłam, że lepiej będzie kupić dwa w jednym, bo na co wozić tyle sprzętu, jak można mieć w jednym. Lampa jest w porządku, dobrze utwardza, ale pochłaniacz, no nie do końca spełnił moje oczekiwania, jak na warunki "domowe", tak sobie radzi z tym większym pyłem, na pewno jest o wiele mniej tego kurzu niż normalnie, ale gdybym miała więcej klientek to z pewnością kupiłabym mocniejsze.  Cena pochłaniacza pyłu z lampą wyniosła 260 zł. 
Dodatkowo kupiłam lampkę LED dla lepszego widzenia, jest na fajny klips, mogę wszędzie przypiąć, o to mi chodziło, kilka stopni natężenia światła, leciutka, składana. Jestem zadowolona, cena 79 zł. 



Frezarka, jest po prostu cudowna, mój najlepszy paznokciowy zakup. Ciuchutka, świetnie działa, pasują wszystkie końcówki frezów dostępnych w sieci. Dodatkowo ładnie wygląda, jest solidna. 
I powtórzę - cicha. Nie ma tego potwornego jazgotu, mocna, nie zacina, nie przerywa. Super. 
Cena 260 zł. 



Do tej pory wszystkie zabawki i sprzęty trzymałam w pudełku, ale stwierdziłam, że skoro jeżdżę do moich dziewczyn, muszę mieć porządny kuferek to przechowywania i przewożenia. Zakupiłam chyba jeden z największych. Jest naprawdę spory, wysokość około 90 cm. Niesamowicie pakowany, wszystko ładnie poukładane, stabilnie. Można odpinać poszczególne elementy, tak by nie nosić całości.  Troszkę nie byłam pewna, czy warto, bo jednak cena, jak się za chwilę sami przekonacie, dosyć spora, ale jak zobaczyłam, moje obawy zostały rozwiane. Ten model był najtańszy z dostępnych i wyniósł 380 zł. 

Jeśli podsumować, tylko to wszystko co tutaj mam, wyniosło mnie około 1 000 złotych, nie wliczam frezów, żeli i narzędzi, bo to dodatkowe 300 zł, których nie widać. Razem z kursem, moja stylistyczna przygoda wyniosła około  3 000 zł. 

Oczywiście mam sterylizator, ale już nie chciało mi się iść do łazienki robić zdjęcie, nie pamiętam ile kosztował, bo był kupiony jako pierwszy, ale to również spory wydatek. 


A na zakończenie pokaże wam, jak to warto sprawdzać ceny produktów pod czytnikiem, zwłaszcza w Rossmanie. O to moje zdobycze, które w cenie regularnej wyniosłyby około 250 zł. A zapłaciłam za nie wszystkie 66 zł 





Miałam zrobić zdjęcie paragonu, ale gdzieś mi koty zabrały do zabawy i niestety nie mam. Mniej więcej pamiętam, jakie były początkowe ceny. I tak, lampa z tym stojakiem na telefon kosztowała 16 zł, cena pierwotna 79 zł obiektyw do telefonu 9,99 cena pierwotna 39 zł. Uchwyt na telefon do samochodu chyba około 35 zł, ale nie mam pewności końcówki,  zapłaciłam 9,99. No i najlepszy deal, to powerbank z 99 zł na 33 zł. Słuchajcie, te ceny promocyjne nie były wcale zaznaczone, fiszki były normalne. Ja po prostu brałam każdą rzecz sprawdzałam pod czytnikiem. W Rossmanie często promocje nie są oznaczone i sporo osób po prostu nie wie. Jako, że jestem łowca promocji, po prostu czekam na cynk, kiedy są super obniżki i wtedy poluje. 

Na ten moment to już wszystko, będę starała się wrzuć te moje szafiarskie zdobycze, ale nie mam pojęcia kiedy, bo jak pomyślę o przebieraniu ;). A na wieszaku to nie, ja się tak nie bawię jednak. Ani to wygląda i w ogóle. 

Dajcie znać czy słyszeliście o ukrytych promocjach w Rossmanie i czy sprawdzacie ceny. Ja kiedyś upolowałam fajna gofrownice za 17 zł. Zawiozłam do mamusi ;).


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger