maja 30, 2016

maja 30, 2016

Alive - żywi

Alive - żywi



Zastanawialiście się kiedyś jakby to było stracić pamięć? Obudzić się pewnego dnia i uzmysłowić, że nie ma żadnych wspomnień. Nic, zupełna pustka. Szczerze mówiąc bywały chwile kiedy miałam ochotę zapomnieć niektóre wydarzenia z życia, żeby po prostu ktoś wymazał dany etap i już. Niestety jak wiadomo lekko być nie może, pamięć można stracić w wyniku wypadku, albo czegoś równie niebezpiecznego, ale nie wybrane fragmenty bo tak się nam podoba. Tak. Pamięć jest bardzo ważna i chociaż często chcemy by przestała serwować niektóre obrazy z przeszłości to w głównej wierze wiele jej zawdzięczamy. Bo obudzić się i mieć w głowie totalną pustkę nie napawa radością. Zwłaszcza kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy unieruchomieni, zamknięci w czymś ciasnym. Nie mając pojęcia w jaki sposób i dlaczego do tego doszło. 

Obudziła się za sprawą dotkliwego bólu z tyłu głowy, tak dokładnie nie potrafiła zlokalizować źródła, jednak wiedziała, że z tyłu jest coś niebezpiecznego i musi się tego jak najprędzej pozbyć. W dodatku nie wiedziała gdzie się znajduje, jej ręce oraz nogi były unieruchomione jakimś metalem. Czuła, że jest zamknięta w czymś, ale co to było? 
Kiedy w końcu zrozumiała, że leży w trumnie rozpoczęła dramatyczną walkę o wydostanie się na zewnątrz. W głowie kołatały myśli, mnóstwo pytań. Kto i dlaczego ją tam zamknął? Gdzie są rodzice? Gdzie w ogóle się znajduje. Nikt nie przychodzi, zupełna cisza. Walczyła zaciekle aż w końcu deski ustąpiły. Wydostała się z ciemnej skrzyni. Pierwsze co poczuła i ujrzała to pył. Wszędzie jasny pył. Wdzierający się do oczu, nosa i gardła.  Była sama w nieznanym miejscu, w pomieszczeniu ustawiono jeszcze kilka innych zamkniętych trumien. Czy w nich również spoczywali ludzie, tak jak ona?

Chciałam dopisać więcej na temat fabuły, ale po namyśle doszłam do wniosku, że zostawię w tej niewiele mówiącej wersji. Sama nie miałam pojęcia co takiego pan Sigler zaserwuje, opis wydaje się niesamowicie intrygujący. I już w tym miejscu mogę przyznać, że wielka niewiadoma jest praktycznie do samego końca. Dlatego właśnie mój rzut na fabułę jest tak ubogi. Nie chcę zdradzać nic, co mogłoby zniszczyć odbiór całości. A będzie on uwierzcie mi szokujący. 

Trochę z mieszanymi uczuciami zdecydowałam się na przeczytanie powyższej książki. Nie czułam się do końca przekonana czy aby na pewno trafi w moje gusta, no ale jakby nie było trzeba poszerzać horyzonty, zapoznawać z mniej znanymi gatunkami i voila! Rozpoczęłam lekturę Alive. 

Sam początek od razu skojarzył mi się z filmem Quentina Tarantino Kill Billem, każdy kto choć raz oglądał film, powinien pamiętać słynną scenę z trumną, w której została zakopana główna bohaterka. Tutaj mamy nieco podobną sytuację, z tą różnicą, że budząca się dziewczyna z początku nie ma zielonego pojęcia gdzie jest, co się z nią dzieje i jakim cudem znalazła się w zamknięciu.  Późniejsze sceny oczywiście są inne. 
W każdym razie dziewczyna w końcu za sprawą desperacji wyswabadza się i niszczy wieko trumny. Rozglądając się dookoła próbuje zrozumieć sytuację w której się znalazła, w ciąż zadaje sobie pytanie gdzie są rodzice, albo inni dorośli? Czy przyjdzie pomoc, komu zależało na jej krzywdzie? 
Później wraz z bohaterką odkrywamy, że w innych trumnach jest zamknięta grupa nastolatków, młodych chłopców i dziewcząt. Tak samo jak EM - bo tak się przedstawia pierwsza uwolniona. Nie mają pojęcia co się wydarzyło, ale jest jedna jedyna rzecz, która łączy ich wszystkich. Tego samego dnia mieli obchodzić dwunaste urodziny. Tylko tak troszkę wyglądem odbiegają od przeciętnych dwunastolatków. Z postury dorośli mężczyźni i kobiety. Ciała w pełni rozbudowane i rozwinięte.  

Wstępne rozpoznanie doprowadza grupę nastolatków do jednego wniosku. Ktoś chciał wyrządzić im krzywdę, nie pamiętają nic poza dniem własnych urodzin, dlatego teraz muszą dowiedzieć się gdzie jest wyjście i odszukać pomocy. Tylko czy za murami będzie bezpieczniej? Co takiego odnajdą po opuszczenia sali w której tyle lat spali, nie mając pojęcia co działo się na świecie. 

Każdy kto zakończy książkę powinien  przeczytać prośbę od samego autora, która jest zamieszczona chyba na przedostatniej stronie. Bardzo fajny i moim zdaniem przemyślany zabieg, mianowicie Pan Sigler prosi tych wszystkich ludzi, którzy przeczytali i poznali historię Alive o niespojlerowanie.  Aby nikt nie zdradzał szczegółów fabuły, która jest naprawdę intrygująca i trzymająca w napięciu. Będę szczera, sama nie zaglądałam do recenzji, które już się pojawiły, chciałam jak najmniej wiedzieć na temat fabuły, ale słowa autora utwierdziły mnie w przekonaniu, że każdy tekst powinien być ograniczony do minimum, niechaj zawiera same wrażenia po przeczytaniu, ale nie wyjawia zbyt wiele. Bo wtedy faktycznie potencjalny czytelnik utraci co najważniejsze. Radość z odkrywania skrawek po skrawku zagadki. 

Alive tak naprawdę czyta się jednym tchem. Jak siadłam tak nie potrafiłam się oderwać. Chwilami byłam przerażona, by później nie móc "połapać" z nowymi faktami, ale co najciekawsze. Do praktycznie ostatnich stron nie wiedziałam o co chodzi. Co spowodowało, że grupa dzieci, późniejsi nastolatkowie zostali zamknięci w tych nieszczęsnych trumnach. 
Gdzie one się znajdowały - tak tego nie wiemy, wraz z młodymi błądzimy szukamy, w głowie rodzą się pytania, ale znikąd odpowiedzi. Coś fantastycznego. Nawet przez chwilę nie podejrzewałam tego, czym zaskoczył autor. Byłam pod tak ogromnym wrażeniem, że musiałam się cofnąć i jeszcze raz przyswoić tekst, ponieważ w duchu oczekiwałam zupełnie innego wytłumaczenie, a tutaj proszę. TADAM! Niespodzianka. Super. W dalszym ciągu jestem zachwycona konstrukcją całości, tego jak autor prowadzi czytelnika po fabule, jak zwodzi i nie podrzuca gotowego rozwiązania. 
Akcja od początku do końca jest wartka, nie można się nudzić, nie ma wytchnienia. Jest napięcie, emocje trzymają do ostatniej strony, ale co najważniejsze kiedy już dotarłam do zakończenia  byłam niesamowicie zła. No bo jak to? Dopiero co zrozumiałam maleńką część i co dalej? Czekać nie wiadomo ile na kolejny tom? Tak się nie robi. Nie wiem jaki  będzie czas oczekiwania kontynuacji, mam nadzieje, że nie długi. 

Szczerze i od serca polecam każdemu kto odnajduje się w science fiction oraz literaturze z lekkim elementem grozy. Na pewno nie poczujecie się zawiedzeni, bo autor stworzył książkę na bardzo wysokim poziomie i mam nadzieje, że kolejna go podtrzyma. Oby tak było!



Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Feeria.

maja 28, 2016

maja 28, 2016

Łabędzi śpiew

Łabędzi śpiew


Jest takie powiedzenie by nie oceniać książki po okładce, ja od teraz muszę sobie dopisać drugie. Nie sugerować się tytułem, który może być o wiele bardziej mylący od okładki. 
Łabędzi śpiew nie wiem dlaczego skojarzył mi się z romantycznym fantasy, och ja naiwna. Jakże dalece tej książce do romantyzmu! Przeważnie zapoznaję się z notą od wydawcy, niestety w tym przypadku zupełnie o tym nie pomyślałam, co okazało się błędem. Ponieważ autor pod jakże ładnie brzmiącą nazwą ukrył coś przerażającego. Widmo zagłady całego świata oraz następstw wojny, która jak się okazuje nie jest końcem, ale dopiero początkiem koszmaru.
Akcja rozpoczyna się w momencie kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych zostaje postawiony przed trudnym wyborem.  Dokładniej mówiąc decyzją rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Brzemię jakie spada na jego ramiona zdaje się być coraz cięższe i nie do wytrzymania. Bo jak można jednym słowem przyczynić się do katastrofy całej ludzkości? Jednocześnie mając świadomość, że do bitwy tak czy inaczej dojdzie.  Pytanie tylko kto zada pierwszy cios? O ofiarach nikt nie chce myśleć. Wojna będzie i zbierze ogromne żniwo. Co nastanie później, kto przeżyje i w jaki sposób ludzkość poradzi sobie z jedną największych tragedii? Mnóstwo pytań i brak czasu na odpowiedzi, jeszcze chwila i nie będzie już nic. Natłok myśli zastąpią wystrzały bomb.  Ziemia stanie się jednym wielkim cmentarzem i pogorzeliskiem.  


Odkąd pamiętała była nazywana Nawiedzoną siostrą pewnie dlatego, że wierzyła w sąd Boży i nadejście Jezusa, który pewnego dnia zabierze ją z tego grzesznego świata. Należało tylko pokornie czekać. Kiedy myślała, że oto właśnie niebiosa się otwarły  stanęła twarzą w twarz nie z Jezusem a samym szatanem. Poczuła obezwładniający strach i zrozumiała jedno. Jeszcze nie nadeszła chwila śmierci, musi uciekać jak najdalej od zła depczącego po piętach. Kim był i dlaczego ją prześladował. Sprawy zaczynają nabierać innego obrotu gdy błądząc po zgliszczach Manhattanu znajduje pierścień, jest zbyt piękny by go wyrzuć, ale skrywa w sobie dziwną moc, która przyciąga i uspokaja. Mała błyskotka stanie się ważnym elementem w podróży do określonego celu. 

Swan kochała kwiaty od zawsze. Kiedy tylko miała możliwość na jakimkolwiek skrawku ziemi hodowała rośliny z którymi jak twierdziła potrafiła się porozumieć. Czuła ich ból kiedy ludzie je niszczyli, spokój gdy jesienną porą zasypiały.  W chwili tragedii były z matką w podróży ku nieznanemu. Uciekały byle jak najdalej. Przypadkowy przystanek, a może jakaś siła postanowiła by zatrzymały się w miejscu zupełnie odległym od reszty cywilizacji. Dwóch nieznajomych mężczyzn. Dookoła pola kukurydzy i jama w piwnicy. To dzięki niej ujdą z życiem. Lecz podróż, która się rozpoczęła dopiero później zacznie nabierać powagi. 

Planowali spędzić dwa tygodnie w podziemnym mieście. Wraz z rodzicami zmierzał do miejsca, które rzekomo chroniło przed atakiem bombowym. Ukryte z dala od newralgicznych punktów, przystań spokoju. Nikt jednak nie przewidział, że dla wielu wnętrze góry stanie się grobowcem. Ci, którym udało się przeżyć rozpoczną grę o przetrwanie. Bo dla Rolanda walka o życie stanie się grą w iście rzeczywistym świecie. Pozostaje pytanie gdzie kończą się złudzenia, a budzi dziki fanatyzm. Kiedy zabijanie budzi przyjemność. Gdzie podziały się granice między chęcią przetrwania, a rządzą mordu za wszelką cenę? Co może obudzić się we wnętrzu człowieka w chwili zagrożenia?

Nawiedzona siostra, mała dziewczynka i nastolatek fanatyk. Troje przypadkowych ludzi znajdujących się w różnych rejonach Ameryki. Każde z nich pragnie przeżyć, zaczynają zbierać wokół siebie ludzi. Coś albo ktoś popycha do jednego miejsca. Walka stanie się zażarta i nierówna. W świecie pełnym szaleństwa i śmierci nikt nie będzie czuł się bezpiecznie. Trzy grupy podróżujące nie mające o sobie pojęcia. Przerażająca postać czerpiąca radość ze śmierci. Podążająca w ślad za jedną z kobiet. Kim jest i czego chce? 


Na początku muszę napisać - Jakże ja się cieszę, że skończyłam tę książkę! I nie, nie była zła. 
Nie będę krytykowała jeżeli ktoś właśnie sobie pomyślał " o fajnie, będzie pojazd". Nic z tych rzeczy. Po prostu książka była, a dokładniej mówiąc jest przerażająca jak nie wiem co. Każdy kto regularnie mnie odwiedza wie, że nie czytuje horroru ani niczego co ma sobie coś strasznego czy brutalnego.
I kiedy zabierałam się za piękny tytuł nawet we śnie nie spodziewałam się tego wszystkiego. Jednak zacznę od początku. 

Na Amerykę spada grad bomb, rozpoczyna się jeden z najgorszych scenariuszy ludzkości. Wojna. Jedno słowo, a posiadające wielką siłę i to uczucie przerażenia. Na samą myśl - mnie przynajmniej, włosy jakoś dziwnie się unoszą. 
Miasta jedno po drugim zaczynają przypominać ruinę, dookoła słychać rumor zawalających się budynków, trzask szkieł oraz krzyk przerażonych uciekających ludzi. Jeszcze chwila, a nastanie budząca grozę cisza. Gdzieniegdzie można posłyszeć jęki konających. Autor nie poskąpił "barwnych" opisów szczątków, po których najnormalniej w świecie robiło mi się niedobrze. A to dopiero był początek. Najlepsze przed nami. Ameryka i zresztą nie tylko i inne państwa również. Umierały. Zasnuły się pyłem pożarowym. W powietrzu unosiły opary radioaktywne. Jedno było wiadome. Ci, którzy nie zginęli od razu czekała rychła i bolesna śmierć. Ostaną się najbardziej wytrwali i to Oni zadecydują o losach ziemi. 

Wśród nich właśnie znalazła się Nawiedzona siostra - moja ulubienica. Ze mną jest chyba coś nie tak, mam dziwne upodobania do ludzi, którzy mają nierówno pod czaszką. W każdym razie siostrunia była genialna i z początku  dzięki niej wytrzymywałam w czytaniu. Co będę ukrywała, jej teksty o Jezusie zjeżdżającym z nieba na talerzu czy spodku kompletnie mnie rozbroiły. 

Następną równie ważną postacią była dziewczynka o imieniu Swan, niezwykle rozumna i wytrwała. Szczerze mówiąc podziwiałam to dziecko, ale nie jej postawa jest ważna. Z niewiadomych nikomu przyczyn każdy kto się z nią spotkał otrzymywał polecenie żeby Swan uratować. Musiała przeżyć za wszelką cenę. Nikt nie tłumaczy dlaczego. Jasne było tylko, że miała żyć. 

Dla mnie przerażającą osobą był Roland. Jezusku nie dopuść bym kogoś podobnego napotkała w swoim życiu na drodze. Chłopaczysko młode i jakże wyrachowane. Nie miał w sobie żadnych ludzkich odruchów. Zimna kalkulacja i coś co budziło największe przerażenie. Radość na widok śmierci.  Pragnął władzy i nic nie potrafiło stanąć mu na drodze do wytyczonego celu.

Oczywiście w książce występuję masa innych bohaterów, każdy z nich odgrywa bardzo ważną rolę. Dla mnie zagadką było coś o różnych twarzach, ścigające biedną nawiedzoną siostrunię.  Niestety długo nie będzie nam dane dowiedzieć się skąd pochodzi i czego oczekuje budząca postrach istota.

Zastanawiałam się w jaki sposób opisać wrażenia po zakończonej lekturze. Ponieważ z jednej strony chcę jak najszybciej zapomnieć o tym co przeczytałam. Równocześnie mając świadomość, że książka jest naprawdę bardzo dobra. Budzi przerażenie, trzyma w niesamowitym napięciu i co najważniejsze. Kiedy chociaż na chwilę musiałam zaprzestać czytanie ciągle o niej myślałam. I mimo, że przy wielu scenach było mi słabo, mdliło i Bóg wie co jeszcze to czytałam dalej. Oczy robiły się coraz większe i większe aż w pewnym momencie doszłam do jednego wniosku, jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi dożyć wojny to niech mnie od razu coś zabije. Nie chce przechodzić przez koszmar, który opisał autor. Przeraża mnie taka wizja, szczerze niech mnie kto poczęstuje kulką w łeb i po sprawie. Sceny rzeczywiście apokaliptyczne. Atak bomb nie był straszny. Koszmarne były następstwa, co zrobiło się z ocalałymi ludźmi. Nie chciałabym przeżyć i zmierzyć z obliczem takiego świata.  Na długo pozostaną w mojej pamięci obrazy zaserwowane przez autora. Miałam ochotę na romantyczne czytadełko, a zmierzyłam się z brutalną wizją przyszłości. Oby nigdy nie nastąpiła.  

Krótko podsumowując Łabędzi śpiew  powinien przeczytać każdy kto odnajduje się w tego typu gatunkach, kto poznał już autora, zaś ten tytuł jeszcze nie zagościł w czytelniczej półeczce. Szczerze polecam mimo swej traumy na najbliższe dni. Świetnie napisana, nie mam się do czego przyczepić.





maja 26, 2016

maja 26, 2016

Relacja z Targów part.2 --> spotkanie z blogerami :) xD

Relacja z Targów part.2  --> spotkanie z blogerami :) xD


Nadeszła chwila by opisać wrażenia targowe, spotkania blogerowe i całą resztę związaną z wyjazdem, który nie był wcale planowany, ale jakoś tak wyszło kiedy Irena napisała, że chce jechać i może byśmy się spotkały, a najlepiej razem pomieszkały przez te kilka dni pobytu. Niewiele myśląc ogarnęłam bilety na samolot, z biletami jest taka śmieszna sprawa, bo zamówiłam na tydzień wcześniej, później załapałam, że przecież to nie te daty, więc zamówiłam na ten prawidłowy termin    (przebukowanie wychodziło drożej więc sobie odpuściłam), no i cudnie. Miałam bilety, Agata ogarniała spanie, było tylko załatwić urlopik w pracy i.... czekamy na przygodę! Z wyjazdem jednak nie było tak lekko jak się wydaje, bo przecież samolot z Wrocławia, więc musiałam dojechać najlepiej dzień wcześniej i nocować, bo lot z samego rana. Nocleg miał być, później się zbył, na szczęście dobra duszyczka w ostatniej chwili mnie przygarnęła,  to było po prostu niesamowite i Ewuniu serdecznie dziękuję!! :* Uratowałaś mnie przed rezygnacją. 
Następna sprawa to kolejny nocleg z niedzieli na poniedziałek, bo moje dziewczynki wyjeżdżały popołudniu 22-go, ja zaś następnego dnia, i co teraz? Ano znowu z pomocą wyszła mi cudowna osoba, a raczej ludzie czyli Madzia Kordel i jej kochany mąż przygarniając pod swój dach. Tak więc... wszystko poukładane, zostawało czekać na TEN termin i... 



Piątek godzina 7.35 Bruchalek ku własnemu zdziwieniu ląduje w Modlinie, nie żebym była pod wrażeniem samego lądowania, tylko godzina jakoś taka dziwna, bo miałam być o 8.00 no ale  widać loty też się mogą przyśpieszyć, korków nie było albo coś? ;)]]. Już za chwilkę nastąpić miało wielkie spotkanie z Irenką i Agatą, no i w końcu początek niezapomnianej przygody - nadmienię, że dziewczyny przyjechały specjalnie na lotnisko, po to aby ustrzelić słynny dziubek. Jak widać chociaż ta jedna rzecz wyszła nam planowo, bo później, później to już był istny żywioł :)). 


W końcu! Po wielu godzinach błądzenia, po telefonach, wiadomościach i groźbach - docieramy pod stadion, z lękiem zerkając czy aby już nie czyha na nas jaka ręka gniewu, bo nie dość, że Ja - wredna i podła przyleciałam ( niestety nie na miotle, ale lot zaliczony). To jeszcze tyle się spóźniłyśmy. Biedna Angelika musiała taszczyć książki, okażcie swoje współczucie dla ramion tej dzielnej kobietki, bo ja już niebawem miałam się dowiedzieć i poczuć na własnych wątłych rączkach co oznacza ten ciężar ;).  

Chyba dla każdego z nas, blogerów ważnym dniem na targach była sobota, ponieważ w ten dzień była umówiona nie tylko sławna loteria, ale i również spotkanie. Cała nasza trójka była niesamowicie ciekawa całego wydarzenia, bo w końcu inaczej jest sobie gdzieś tam komentować w odmętach internetów, co innego bezpośrednia konfrontacja. Jakież są moje i tylko moje wrażenia? ;) 



Jak większość wie, albo i nie. Loterię prowadziła Natalia ( książkowe  "kocha, nie kocha"), Madzia (książkowe wyliczanki) oraz Asia ( siostra Madzi) jeżeli kogoś pominęłam wybaczcie, dopiszcie;). 
No i tutaj muszę wam powiedzieć, że Natalia - Boże no cudowna kobietka! Nie da się nie kochać, nie polubić i ogólnie wulkan pozytywnej energii zarażającej uśmiechem!;) Jak ja się cieszę, że mogłyśmy się (w końcu!!) poznać w realu! Madzia, również mega sympatyczna dziewczyna, tak nas kochane przyjęłyście z radością, bo my tak troszkę niepewnie do Was zmierzałyśmy, a tutaj tak milutko i ogólnie dzięki Wam było wspaniale!:) 

 
Z wiadomych przyczyn nie mogłyśmy siedzieć na trybunach ( co nie znaczy,że gorzej się bawiłyśmy, co to, to nie ;> ) Musiałam, ale to musiałam integrować się z resztą ekipy - a tak naprawdę to łakomym okiem łypałam w stronę stosów książków, które co tu dużo mówić, no wołały mnie z daleka, więc sami rozumiecie, przykleiłam się do tej szybki oddzielającej :) Tam w oddali zasiadła ta wredna i podła Kasiek, której w żaden sposób nie mogłam uprosić by zeszła do nas się przywitać ( o zdjęciu nie wspomnę, nie wybaczę, smutno mnie jest niebywale)  w sumie troszkę wstyd się przyznać,ale nie wszystkich blogerów rozpoznałam, niektórzy sami się przedstawiali, inni z daleka spoglądali na mnie, na nas jak na kosmitki. Hmm no ja wiem,że troszkę byłyśmy głośno, ale cóż poradzić... poważnie to się w trumnie leży! ;)  My miałyśmy początkowo trzyosobową imprezę, Agata, Irena i Ja, później dołączyły Angelika z koleżanką Magdą o ile dobrze zapamiętałam? Także tego, widać miałyśmy siłę przyciągania.  

Tutaj to taka typowa ściema,że niby nie interesuje się przebiegiem loterii, a tak naprawdę dobrze wiedziałam co się dzieje, no i jeszcze Irena trzymała oczy na pulsie, jakby nie było nawet kiedy mnie się nie poszczęści to Irena jako już prawdziwa siostra podzieli książkiem:).

Szczerze to  nie bardzo wiem o co chodzi w tym zdjęciu, dlaczego Agata nam zrobiła, ale chyba jakiś powód musiał być, albo ma służyć do indywidualnej interpretacji. Irena zamyślona, ja szukam czegoś pod nogami, albo nie wiem gdzie. Ktoś coś? ;) 


 Kocham to zdjęcie!! Chciały sobie dwie zrobić przytulaska, to proszę niczym superbohaterowie nadciągnęli z dwóch stron  Asia i Mariusz. W ogóle to Mariusz był wszędzie, ja wam powiem z nim coś musi być, tak szybko się przemieszczać..., cholera Edkiem ze zmierzcha mi zaleciało, może wampir? Albo jakiś inny nie człowiek,  ja jestem szalona, ale Ten to już przebijał wszystkich na pokładzie ;)  


A tak się bawią blogerzy... przy pustym stole! Ha ha ha. Nie no, to był dopiero początek. I my naprawdę nie piliśmy alkoholu, to znaczy my trzy, co reszta tam miała w szklankach nie sprawdzałam, ale coś musiało być. Jaki eliksir albo inny magiczny napój. Jak widzicie, albo raczej nie widzicie. Cały czas brakuje Kasiek ( z pasją o dobrych książkach), która nagminnie mnie ignorowała, w dodatku krzyczała - tak tutaj się pożalę. No krzyczała na mnie, do mnie zamiast przyjść i trzasnąć sweet focie. No nie wybaczę! A jak mnie za rok nie będzie? :( Smutek wielki. Ale za to na pociesznie jest kto? Natalia i ... Mariusz! Mariusza to ja ogólnie nie znałam i każdego zapytywałam kim jest, bo szczerze mówiąc blogerów książkowych samcowych jakoś nie kojarzę, a tutaj proszę. Jeden taki oszołomek się trafił i wpadał w kadr jak popadnie;) Także jak by kto nie wiedział, jedyny pan na spotkaniu prowadzi bloga pod nazwą " książki w pajęczynie" ( robię darmową reklamę) no dobra za darmo być nic nie może, czekam na coś w zamian:),  jak ktoś ciekawy może zajrzeć, puścić hejtem i wrócić do mnie. 


No i tak na koniec. Jeden z mistrzów parkowania pod stadionem. Coś pięknego. Musiałam uwiecznić, bo takie perełki to ja wręcz uwielbiam. 


 No dobrze kochani, targi się zakończyły, większość z nas wróciła do codziennego życia. Praca czekała i za nic się nie dało udawać, że to jeszcze nie ta chwila. Zostały nam wspomnienia, piękne i mam nadzieje, niezapomniane. Ja tak sobie tutaj chwalę, ale każdy kto mnie zna zdaje sobie sprawę, że musi być jakieś, "ale" i ono oczywiście będzie. 

Przede wszystkim poczułam wielkie rozczarowanie pewnymi blogerami, którzy w sieci kreują się na takich cud wspaniałych, milusińkich i ogólnie jestem super. A jak to było na żywo? Ano gwiazdunie stały i niczym gimnazjalistki obcinały swoje rywalki - bo a nuż akurat ktoś pomyśli, że ona jest fajniejsza ode mnie. Mnie tak ogólnie rozbawia widok tej rywalizacji u niektórych osób. Ja bloguję dla siebie, odwiedzam ludzi, których lubię, cenię za to co robią i jak robią, ale głównie za to jacy są.  I na takich właśnie spotkaniach można zobaczyć kto na ile jest prawdziwy w tym wirtualnym świecie. Jak niektórzy zauważyli - ja jestę szalonę :) Ktoś musi, padło na mnie. Nie ukrywam się z tym. Jestem wredna, szczera do bólu, ale mam poczucie humoru. Nie znoszę gwiazdorzenia, obgadywania innych tylko dlatego, że wyglądają gorzej, albo zachowują się w inny sposób. A widziałam takie spojrzonka, niesamowicie mnie one ubawiły, obłuda się wylewała aż słodko robiło. Zwłaszcza gdy nagle w oczy rzucały się plakietki z nazwiskami. I nagle na paszczunie zostawały nakładane maski ( tych bardzo milutkich) Brawo drogie koleżanki blogerki! Tak trzymać!

Podsumowując, Targi Książki 2016 mimo tego błądzenia, mimo tych malutkich nerwów, uważam za wspaniałe, jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwa ze spotkań, poznań tylu świetnych ludzi. Mam nadzieje,że za rok będzie powtórka. Tymczasem dziękuję za uwagę. Oczekujcie ostatnie postu, książkowego! Czyli to, co niedźwiadki lubią najbardziej. Ja idę szukać nowego regału.. ;) 

Właśnie! Jak ja mogłam zapomnieć o Beatce?? Beatko wybacz mnie!! No zapomniałam napisać o naszej Beti G. Boże, źle ze mną, to już stan krytyczny, albo i gorzej. Ten mój mózg serio gdzieś się ulotnił podczas lotu. Kochana, ja tak myślałam, że kogoś ważnego mi brakuje, no przecież byłyśmy razem przy sesji z KOSZEM! ale siara. No siara na maksa z mojej strony. Angelika, jak dobrze, że ZAWSZE trzymasz rękę na pulsie moich tekstów:):*.

maja 26, 2016

maja 26, 2016

Ugly Love

Ugly Love


Miał być post dotyczący Targów książki, jednak przypomniałam sobie, że tutaj zaległa Hoover czeka, więc nie ma co, trzeba się wziąć do pisania, bo zaś będzie problem o czym była książka, a co najważniejsze jakież towarzyszyły emocje podczas czytania i czy w ogóle jakiekolwiek się pojawiły. 

Każdy kto poznał Colleen Hoover, wie w jakim stylu pisze i czego mniej więcej można oczekiwać. Po rozczarowaniu Maybe Someday , z leciutką dozą niepewności zabierałam się za Ugly, bo jakby nie było, szkoda się rozczarować książką, która może poszczycić się wpisem autorki - Irena jeszcze raz wieeeelkie dziękuję! 

Poznajemy Tate i Miles'a. Ona jest pielęgniarką rozpoczynającą swoją przygodę z pracą. On natomiast sąsiadem jej brata, z którym to na pewien czas będzie mieszkała.  Poznają się w dosyć dziwnych okolicznościach, które na pierwszy rzut nie rokują dalszą znajomością. A jednak. Coś między tym dwojgiem zaczyna się dziać. Początkowa rezerwa, a nawet w pewnym sensie niechęć ulega zmianie. Zwycięża ciekawość drugiej osoby, a także co innego, co? Chyba wiadome, ale nic nie pójdzie tak łatwo jakby mogło się wydawać. Niby oboje są stanu wolnego, niby oboje mogą sobie pozwolić na związek, ale coś jedno i drugie blokuje. O ile u Tate jest to spowodowane poprzednim nieudanym związkiem, tak u Miles'a powód leży dużo głębiej. 

Wdają się w relacje bez zobowiązań, w układ który wydaje się być w porządku. Wspólny seks, żadnych pytań. Jasno postawione warunki. Nie ma i nie będzie planów na przyszłość. Liczy się tu i teraz. Tylko czy tak rzeczywiście można? Jak długo żyć w czymś, co do niczego nie prowadzi, tak zupełnie bez emocji? Czy w ogóle istnieje wyłączenie uczuć? Trudno jest nie zadawać pytań, nie interesować osobą, z którą się spędza tak intymne chwile. W końcu musi nadejść moment gdy padnie to jedno z najważniejszych pytań, gdy trzeba będzie podjąć decyzje. 

Przeczytałam wiele opinii do tej książki, słyszałam same zachwyty, polecenia i Bóg wie co jeszcze. I kiedy już miałam swój egzemplarz nie mogłam się przemóc by zacząć czytać. Chyba obawiałam się rozczarowania. Ostatnimi czasy moje uczucia bywały wyłączone, chyba zaczyna mnie dopadać syndrom serca z kamienia, w każdym razie nadeszła pora i siadłam do lektury.  

Książka została napisana z dwóch perspektyw, Tate i Miles'sa ( wybaczcie jeżeli źle odmieniam jego imię, zupełnie nie znam się na gramatyce języka angielskiego) z tą różnicą, że Tate opowiada o tu i teraz, zaś  rozdział z mężczyzną ukazuje wydarzenia z przed sześciu lat. Dlaczego? O tym mamy przekonać się, dużo dużo później. Póki co obserwujemy jak rozwija się znajomość między tą parą. Jak oboje deklarują sobie, że  dotrzymają warunków umowy. Swoją drogą bardzo zastanawia mnie definicja "seksu bez zobowiązań", tak całkiem bez uczuć? Troszkę ciężko, bez uczuć to chyba raczej nie ma sensu, ale jak pamiętacie ja po nieszczęsnych "Barwach miłości" mam wymazaną pamięć w tej sferze i jestem dziewicą. 
Wracając do Ugly Love, są tam opisy "seksów", ale powiem wam, ja przeciwniczka tych scen, no czytałam i po prostu... no faaajne te fragmenty były. Tak pisać potrafi tylko Hoover, u nikogo innego chyba nie zdzierżyłabym wstawek z ich spotkań w wiadomym celu, a tutaj. O losie!
Na szczęście z samych seksów książka się nie składa, jest główny wątek, odkrywany skrawek po skrawku, razem z poznawaniem coraz większego fragmentu układanki wzrasta napięcie. Wszystko jest niesamowicie stopniowane, gdzieś wyczytałam, że książkę czyta się emocjami - przyznaję stuprocentową rację. Emocje nie opuszczają nawet na chwilę.  Ugly przeżywa się całym sobą, no ja w każdym razie bardzo przeżywałam, może chwilami coś mnie tam zgrzytało, bo wiadomo idealnie być nie może, jednak to maleńkie zastrzeżenie względem całości.
Bohaterowie są bardzo ciekawi, polubiłam praktycznie wszystkich. Najbardziej kapitana, świetny staruszek. 
Co do Tate, podziwiałam ją, że wplątała się w coś takiego. Ja bym nie potrafiła i nawet nie chciała by moja rola sprowadzała się tylko do jednego, przykre tak troszkę. 
Miles, jego historia jest odsłaniana powolutku i dopiero gdy poznajemy całą rozumiemy dlaczego postępował w taki, a nie inny sposób...

Nie mogę czytać książek Hoover, bo ona tak pięknie pisze o tej miłości, a mnie później jest tak bardzo smutno, że to tylko w książkach i mam doła, jest mi źle i ogólnie gdzie Ci faceci normalni ja się zapytuję?! No ileż można żyć miłością do bohaterów książkowych, Thornton nie istnieje, trzeba się w końcu z tym pogodzić. Miles to samo - nim też bym nie pogardziła.  I znowu odbiłam od głównego tematu, źle ze mną. 

Wypadałoby podsumować książkę, co ja kochani mam powiedzieć, no świetna jest. Naprawdę. W prawdzie to dalej nie poziom Hopeless, to nie mój ukochany Dean Holder, którego będę kochała po wsze czasy, ale jest naprawdę super. Taką Hoover uwielbiam, taką chcę czytać i niech w końcu tacy faceci jak w jej książka zaczną istnieć bo normalnie moje serducho całkowicie skamienieje. A książeczkę czytajcie! Ja chyba sobie jeszcze raz przeczytam.


maja 24, 2016

maja 24, 2016

Targi książki - Czyli będę zanudzać ;) albo i nie .. part. 1

Targi książki - Czyli będę zanudzać ;) albo i nie .. part. 1
Zastanawiałam się kiedy wrzucić post z wrażeniami targowymi, na początku miałam zrobić to za jakiś dłuższy czas - bo wiadomo zewsząd wysypują się relacje i chyba większość z Was ma po prostu dosyć. I wcale się nie dziwię, ale jak się okazało musiałam się troszkę podzielić z wpisami ponieważ będzie następująco. Jeden o tym co kiedy, z kim i  dlaczego. Drugi natomiast o moich wrażeniach, dotyczących atmosfery, ludzi i całego szału. Ostatni ukaże wszystkie zdobycze, które niestety nie przyjechały ze mną, dotrą dopiero za jakiś czas. 

Od razu proszę wybaczcie mój poziom językowy - mam pewne ubytki, nie mam pojęcia co się ze mną porobiło, może lecąc samolotem zostałam w chmurach? Któż to wie, nie ważne. Wracając do głównego tematu. Nie wiem od czego zacząć, więc zacznę od tego, że... 
Jestem MEGA SZCZĘŚLIWA i ogólnie zachwycona atmosferą. Nie miałam pojęcia jak będzie. Bo o samym wyjeździe zdecydowałam się pod wpływem chwili. I to dosłownie. Kupiłam bilety, zamówiłyśmy hotel. Nadszedł termin i oto 19-go o godzinie 7.40 jestem w Warszawie. A tam na lotnisku czekają na mnie.... 
 Moja kochana IRENKA i AGATA!!  Jak większość wie, poznałyśmy się z Bujaczkiem właśnie dzięki blogosferze, no i nagle po wielu wiadomościach, telefonach, skajpajach i tak dalej, doszło do naszego spotkania w realu. I to nie było ostatnie wielkie spotkanie, ponieważ cała niesamowita trzydniowa przygoda miała się dopiero rozpocząć. Ach cóż to były, są za wrażenia, no ale od początku. 


Kiedy już pierwsze powitalne zdjęcia zostały poczynione, udałyśmy się do centrum. No i tam dopiero rozpoczęła się zabawa. Bo moi drodzy, oto nas trzy można nazwać mistrzyniami gubienia się w Warszawie - coś pięknego ile razy my zabłądziłyśmy podczas pobytu. Każdy dzwonił, wypytywał co z nami się dzieje, a trzy księżniczki w tym czasie próbowały zrozumieć, dlaczego autobusy są tak pomieszane i dlaczego to musi być 117 a nie 505 ;). W końcu po trzech godzinach, tak, tak. TRZECH godzinach, z moim bagażem, zakupami lądujemy w hotelu, aby się ogarnąć i doprowadzić do ładu. By później na stadionie nie straszyć - chociaż jak wiecie JA miałam straszyć;)  No i jeszcze czekałam na obiecany stos - Kasiek?! Co z tym stosem? 
Po wielu pomylonych trasach autobusowych w końcu docieramy, No i jestę! No jestem w miejscu, które widziałam dwa lata temu, ale wtedy nie miałam pojęcia jak naprawdę może być na targach. Dopiero miałam się o tym przekonać...
W piątek na pierwszy ogień poszło spotkanie z Angeliką ( nie przez "dż"!) z Lustra Rzeczywistości, ja wiedziałam,że jest to świetna kobietka, ale okazało się, że jednak w realu jest jeszcze fajniejsza! :) Kochana wybacz,że musiałaś taszczyć te książki, tak dzielnie znosiłaś i jeszcze z uśmiechem na twarzy nas witałaś - a w końcu należało się nam dostać po głowach ciężkim torbiszczem :).  Angelika oczywiście zgarniała po drodze innych blogerów i tak oto wyglądało nasze pierwsze stadionowe/targowe zdjęcie! 

 
 Tak oto prezentują się blogerki, które po raz pierwszy mogły się zobaczyć w świecie prawdziwym, nie tym po drugiej stronie monitora czy też telefonu. Świetna sprawa!:)  Natalia wielkie dzięki za zdjęcia:).

Dzięki Angelice, miałyśmy możliwość poznać ekipę wydawnictwa Czwarta Strona oraz świetnego Piotra Sternala, który komunikuje się z nami blogerami w celu wiadomym :) Fotka rzecz jasna musiała być, w końcu zanim autorzy to najpierw są wydawcy i ich pracownicy prawda? A jak już są tacy sympatyczni to i zdjęcie jest koniecznością:))



Taak, teraz to już szczęśliwe i roześmiane byłyśmy gotowe na spotkanie z autorką, która dość porządnie wdarła się swym debiutem do serc czytelników. O kim mowa? O przesympatycznej oraz niezwykle skromnej Marii Paszyńskiej! Tak, tej Pani od Warszawskiego Niebotyka - którego mam w planach przeczytać :)


Kolejnym dniem. Chyba jednym z ważniejszych była sobota. Mnóstwo spotkań i polowań na autorów, ale przede wszystkim to jedno najważniejsze z Blogerami. Tak szczerze mówiąc nie miałam pewności czy chcę się ujawniać aż do tego stopnia w tłumie - zawsze to pewne ryzyko dla kogoś takiego jak ja... czyli brutalnie krytykującego ukochane przez większość książki;). A jednak poszłyśmy, ale o tym niebawem. Na początek o spotkaniach, które miałby być planowane i tych zupełnie przypadkowych, że tak ujmę "upolowanych". 


Tak, bo pojechać na targi to nie każdy może, więc ta zła i podła taszczyła książki dla biednych, nie mogących przyjechać i zbierała im autografy. Tutaj na "Diablicy" u Pani Miszczuk :).


I ta najważniejsza - nie dla mnie rzecz jasna, ale dla mojej Sylwiaczki, wybacz, że nie dotrzymałam słowa ze snapami, ale sama rozumiesz. Ten szał mnie pochłonął, ale co najważniejsze jest, no i niestety zostałam zdemaskowana. Koniec mojej ukrytej działalności. Życie jest jednak łatwiejsze gdy nie jest się rozpoznawanym ;););). 

No i ostatnia - dla mojej ukochanej Madzialenki, serduszka najdroższego. Autorka bardzo przez nas obie lubiana. Cudowna Ewa Nowak


I to jest właśnie przykład, że przypadki się zdarzają! Zupełnie niespodziewanie ujrzałyśmy Nataszę Sochę, która tak sobie rozmawiała z paniami, więc niewiele się zastanawiając - a raczej wcale. Dopadłyśmy do stoiska, zakupiłyśmy książki i prędko do Pani Nataszy po wpisy ;) To się nazywa szczęście:). 

Kto czytał "Pan Darcy nie żyje"? łapka w górę;) ha! będę się chwaliła, ale miałam swój pierwszy wywiad taki nie pisany, a nagrywany! Jestę dumnę;) Jest lans, a co! Z przemiłą i uroczą Magdaleną Knedler:). 



No i jeszcze Pani Krystyna Mirek, bardzo miła osóbka, która pisze naprawdę świetne książki. Szczerze polecam - taka mini reklama. 


No ... na dzisiaj koniec. Jutro tak sobie myślę, zdam relacje ze spotkania z blogerami. Tam na stadionie, czyli loterii oraz tego już poza. Mam nadzieje,że troszkę was zaciekawiłam. To tyle jeżeli chodzi o autorów. Następny post to już będą moje wszystkie przemyślenia. Zapraszam!


maja 14, 2016

maja 14, 2016

Historia Bez Cenzury

Historia Bez Cenzury

Ostatnimi czasy miewam zaniki pamięci. Tak, przyszła pora aby przyznać się do tej ułomności. Cóż... starzeję się, siwe włosy, zmarszczki i skleroza, czy jak to się tam zwie. Grunt, że zapominam co robię, albo na przykład zamawiam. I tak też było w przypadku HBC, kiedy to po powrocie z pracy ujrzałam paczuszkę z wiadomego wydawnictwa, uradowana postanowiłam od razu rozpakować i sprawdzić co też skrywa się w bąbelkowej kopercie. 
Bezmiar zdziwienia i szoku musiał odrysować się na mojej twarzy, ponieważ siedząca na przeciw mama aż zapytała co się stało. Ja natomiast stałam skonsternowana nie mając pojęcia, jakim cudem książka o tytule, który nic mi nie mówił z paskudną okładką trafił pod mój adres?! Szok. Stałam patrzyłam, oglądałam z każdej strony ( jakbym szukała odpowiedzi tam, gdzie na pewno nie znajdę, bo na biednej książce na pewno nie) myśląc, co zrobić z "tym" fantem?  HBC wylądowało na stosiku, czekając na dobre czasy, ja zaś odczuwając przerażenie własnym stanem umysłowym postanowiłam.... zjeść obiad. Jakby nie było pożywna strawa zdziałać potrafi wiele. 
Czas mijał, po zapoznaniu z kilkoma recenzjami zaufanych blogerów uspokoiłam się. W prawdzie odpowiedzi kiedy i czy aby na pewno zamówiłam niniejszy tytuł nie otrzymałam, ale chociaż miałam pojęcie,że autor pisze lekko oraz zabawnie, czyli nie powinno być źle, a jak się okazało w rzeczywistości? Zapraszam do dalszej części tekstu.

Historię każdy w szkolę miał, ale nie każdy kochać, ba nawet lubić chciał. Dlaczego? Ano z bardzo prostej przyczyny. Kiedy mówimy historia co nam się od razu nasuwa na pierwszą myśl? Tak. DATY. Daty były dla każdego przedsionkiem piekła, różne sposoby były by zapamiętać, jakieś 10 kilo cukru, 2 litry wody - przepis na bimber bodajże, ale pewna nie jestem,   grunt o jedno się rozchodziło. By w sposób łatwiejszy wpoić wiedzę do opornego mózgu, który się buntował, lamentował, zapamiętywać nie chciał. Osobiście przedmiot ten z czasów szkoły wspominam dwojako.  Swoją edukację rozpoczęłam z pasjonatką, która w cudowny sposób opowiadała o każdym temacie, więc i lubiłam ów przedmiot. Niestety schody strome i kręte do góry rozpoczęły się w pierwszej klasie liceum, gdzie właśnie młody pan fantasta nauczyciel, ambitnie chciał nam sprzedać worek dat, które nijak nie szło spamiętać. Jakież był efekty? Wiadome. Płacz i rozpacz bo groziła dwója, jakim cudem z miłości przeszło do nienawiści? Bardzo łatwo. Zamiast w sposób lekki ze sposobem "sprzedawać" wiedzę czuliśmy nad sobą presję, zamiast ciekawostek, opowiastek, były narzucane coraz to nowsze cyferki. Same daty, wszędzie daty.  Nic dobrego z tego wyjść nie mogło. Szkoda przeogromna, ponieważ zniechęciłam się bardzo. Zamiast dowiedzieć wielu potrzebnych wartościowych informacji zakuwałam tylko po to by później zapomnieć i już więcej się nie martwić. 

 Takich nauczycieli jest niestety wielu, ale na przeciw nim, i wbrew ich postępowaniu wyszedł Pan Wojciech Drewniak, który w niesamowity i barwny sposób przedstawia nam czytelnikom historię Polski. Począwszy od pierwszego króla. I szczerze mówiąc byłam trochę sceptycznie nastawiona do tej książki. Niby już znałam opinie innych blogerów, ale jakoś nie czułam się do końca przekonana. Jakież więc było moje zdziwienie gdy chcąc przeczytać jedną stronę w celu zapoznania ze stylem poświęciłam nocne godziny na czytanie. Nie potrafiłam się oderwać, chwilami się wręcz zaśmiewałam ze spostrzeżeń oraz trafnych ripost autora. Coś po prostu niesamowitego. Uczyłam się historii wiele lat, miałam też Królów ale.... szczerze mówiąc przed przeczytaniem HBC gdyby ktoś się mnie zapytał co wiem o Mieszko I albo Kazimierzu Wielkim, nie byłabym wstanie odpowiedzieć na żadne pytanie. Teraz, mam wrażenie jakbym nadrobiła te ogromne zaległości. Każda ciekawostka wryła się w moją pamięć na dobre. Czytałam zafascynowana nie mogąc się doczekać, co będzie dalej, równocześnie mając świadomość, że z każdą kolejną stroną zbliżam się ku końcowi. I taki żal się we mnie zebrał bo tak wyłożoną historię można by czytać i czytać, nie tylko na temat naszych władców, ale i innych również ciekawych, czasem i zapomnianych. 

Teraz gdy mam porównanie do książek serwowanych dla szkół, pisanych tak nieprzystępnym językiem, zdaje sobie sprawę jak bardzo jest to krzywdzące względem odbiorców, czyli uczniów. Sam fakt siedzenia w ławce nie napawa radością, a jeszcze teksty, które same w sobie są ciężkie, zniechęcają. Gdyby tak podręczniki uraczyć komentarzami Pana Wojciecha Drewniaka, jestem wręcz przekonana, że młodzież by skorzystała, zaś nauczyciele mogliby poszczycić się lepszymi rezultatami na kartkówkach czy innych sprawdzianach wiedzy. Niestety znam realia panujące w placówkach jakimi są szkoły, tego jak wybierane są podręczniki... Nie będę komentować, ale szczerze i od serca polecać Historię w wydaniu Pana Wojciecha, ponieważ jest świetnie przedstawiona i nawet najbardziej oporny umysł coś przyswoi. A nawet małe "coś" niekiedy jest ogromnym sukcesem. Cóż mogę więcej dodać. Nie zrażajcie się okładką, która według mnie jest drażniąca i co tu dużo mówić, paskudna. Wnętrze wynagradza i to z nawiązką! Szczerze i z całego serducha polecam! Warto! Nawet jeżeli nigdy nie lubiliście tego przedmiotu, a słowo historia wzbudza niechęć, tym razem na pewno się nie rozczarujecie. Ręczę słowem! 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Znak.


maja 09, 2016

maja 09, 2016

Były sobie świnki trzy

Były sobie świnki trzy


O moim uwielbieniu do pióra Olgi Rudnickiej pisałam wielokrotnie, jest to chyba jedna z niewielu autorek, której książki nie boję się brać w ciemno, nie znając nawet zarysu fabuły.  Jako,że na każdą nową  pozycję musimy czekać niesamowicie długo, wręcz z przytupywaniem nóżkami odliczałam kiedy to zjawią się u mnie świnki, i to w dodatku trzy. Z ogromną radością zasiadłam więc do czytania, bo wiadomo humoru nigdy za wiele. Po wspaniałym Diable, którego w planach mam przeczytać jeszcze raz. Rozpoczęłam lekturę najnowszej, cóż też otrzymałam, czy kolejny raz zostałam podbita przez Olgę Rudnicką? 

Poznajmy trzy świnki, to znaczy kobiety. Martusię, Jolę i Kamę.  Kobiety żyjące niby w ustatkowanym i spokojnym trybie. Z pozoru posiadające wszystko. Bogatych mężów, pieniądze na niemalże wszelkie zachcianki. Tylko tak jakby brakowało czegoś najważniejszego.  O czym w pewnym momencie małżonki zdadzą sobie sprawę i postanowią odzyskać. Pomysł niby dobry, ale gorzej z wykonaniem. W końcu zapobiegawczy panowie zabezpieczyli się intercyzami, one biedne nie mają żadnych oszczędności, ani niczego z czym mogłyby spokojnie rozpocząć nowe życie w pojedynkę. Co gorsze poziom do jakiego się przyzwyczaiły trudno poświęcić, najlepiej utrzymać status pozbywając się tych, którzy przestali już interesować.  

Pozostaje więc obmyślić plan doskonały, muszą zostać wdowami. Tak aby nie rzucić na siebie podejrzeń, tak więc przyczyna śmierci musi wyglądać jak nieszczęśliwy wypadek. Niby proste, ale nie do końca.  Koleżanki nie należą do za bardzo bystrych, niby coś wiedzą, ale kiedy przychodzi co do czego to już jest problem. Jedno jest pewne, muszą trzymać się razem, opracować wspólne wersje wydarzeń i... nie dać się złapać na nawet najmniejszej pomyłce. 

Przeczytałam, nawet chwilami się pośmiałam, ale... No właśnie. Niestety znajdą się "ale", będę troszkę narzekała. Nie myślałam,że do tego dojdzie, bo jakby nie było ulubiona autorka i tak dalej. Wiemy życie nie może być idealne, więc i każda książka nie musi być fenomenem. Tak też się stało w moim odbiorze ze świnkami. 
Nie odczułam podobnego zachwytu jak odbyło się przy diable, Diabła pokochałam, nie mogłam bez niego żyć i jak sobie przypomnę to od razu chcę biec po książkę i czytać, niestety nie mogę bo chwilowo wyszła z domu. 
Wracając do zemsty trzech zdesperowanych, nie wiem. Coś mnie tam nie podeszło. Wszystkie zbiegi okoliczności, które był wręcz cudem z nieba przestały śmieszyć. Policjant, który był tak bardzo ambitny, i widział coś czego nikt inny dostrzec nie potrafił drażnił mnie niemiłosiernie. Nie mogłam go znieść i już. Następne były one trzy. Dziwnie przypominające Natalki, kto czytał ten wie o czym mówię, kto nie to może i lepiej. W każdym razie, nie trafiło do mnie przesłanie humoru. Nijak. Sondra czy tam Sandra, była gwoździkiem do trumienki.

Nie powiem, były fragmenty kiedy no nie dało się nie zaśmiać, skłamałbym gdybym o tym nie wspomniała, jednak w ogólnym rozrachunku, stawiając świnki przy Diable, czy też Natalkach,  najnowsza plasuje się bardzo, bardzo niziutko i jest tylko o stopień wyżej nad Fartownym pechem, który do dziś uważam za pomyłkę autorki.  Nie czuję się nawet rozczarowana. Mimo wszystko ciesze się,że przeczytałam. Nawet słabsza pozycja nie jest wstanie zniechęcić mnie do autorki, którą po prostu uwielbiam i będę jej wierna.  Świnki tymczasem grzecznie zostaną posadzone obok swych sióstr na półeczce.

maja 07, 2016

maja 07, 2016

Srebrny chłopiec

Srebrny chłopiec



Powracamy do Åhus, które zostało otulone zimową poświatą, mróz ścisnął ziemię, śniegowa pierzynka przykryła wszystko co napotkała na swojej drodze. Dwoje mieszkających przyjaciół toczy normalne pozaszkolne życie, tylko czasami wspominając przebyte przygody związane z nowym domem Billie. Dziewczynka zadomowiła się w otoczeniu i teraz czuje się zadowolona z powodu przeprowadzki. Niestety, kiedy u jednych się układa, drudzy  muszą zmierzyć się z problemami..


Nad rodziną Aladdina zawisły ciemne chmury, interes który jak dotąd dobrze prosperował zaczął przynosić mniej zysków. Niby restaurację odwiedzają goście, jednak nie tyle jak bywało w minionych latach. Potrzebna była sprzedaż barki, ulubionego miejsca chłopca oraz jego znajomych. Teraz już pozostało zamieszkanie w Wieży ciśnień, wcześniej służącej tylko za restaurację. Chłopca jednak od pewnego czasu zaczęło niepokoić coś jeszcze. W prawdzie nigdy nie wierzył w duchy, ani inne zjawiska, lecz pojawienie się tajemniczego chłopca, ubranego zbyt lekko na zimową porę wydawało się jakby nierealne, a kiedy okazuje się,że Aladdin jako jedyny widuje nieznanego przybysza, znikającego w dosyć nieoczekiwanych momentach, strach zaczyna nabierać coraz większych rozmiarów. 

Na domiar złego z restauracyjnej kuchni zacznie ginąć jedzenie, podejrzanych brakuje, a każdego dnia zapasy zostają nadwyrężone. Nikt nie wie kto i dlaczego zakrada się nocą. 
Kolejny raz Billie, Aladdin oraz Simona dowiedzą się o starej tajemnicy miasteczka, która wiele lat temu przysporzyła trosk kilku rodzinom. Bo zagadka nagłego pożaru pracowni złotnika po dziś dzień nie została wyjaśniona, a co najciekawsze wieża ciśnień znajduje się w dokładnie tym samym miejscu... Czy ma to jakieś znaczenie? I kim jest znikający chłopiec, który ukazuje się tylko Aladdinowi? 

Bardzo przypadła mi do gustu seria o dzieciach zamieszkujących Åhus, tym razem mamy możliwość bliższego poznania z Aladdinem, który we wczesnym dzieciństwie przeprowadził się z Turcji. I chociaż pochodzi z tak pięknego i ciepłego kraju, to jednak tutaj czuje się bardzo dobrze i nie wyobraża by kiedyś mógł opuścić zimną, ale jednak urokliwą Szwecję. Teraz gdy w jego rodzinie zaczęło się gorzej powodzić, widmo powrotu do ojczyzny zakłóciło spokój i beztroskę dzieciństwa. W dodatku pojawiający chłopiec zaczyna napawać lękiem. Kim jest i dlaczego ukazuje się tylko Alladinowi? Czy ma jakikolwiek związek z tajemniczym zniknięciem skarbu z przeszłości, albo może jest złodziejem jedzenia... Rozwiązanie musi gdzieś być, ale jak dowiedzieć się prawdy nie mając pojęcia kogo i czego szukać?


W poprzedniej części wspominałam, że odczuwałam pewien strach podczas czytania, tutaj już tak bardzo nie byłam spięta, co nie ujmuje książce.  Wręcz przeciwnie, Srebrny chłopiec trzyma poziom poprzedniczki. Pozostawia przed czytelnikiem wiele zagadek, jest sporo niedomówień, wiele zawiłości, wraz z bohaterami musimy krok po kroku odkrywać kolejne elementy układanki by później móc złożyć wszystko w jedną spójną całość.  
I chociaż tym razem nie czułam przerażenia jak miało to miejsce w Szklanych Dzieciach, to  mimo wszystko czytałam z ogromnym zainteresowaniem, jednocześnie żałując,że nie mam jeszcze w posiadaniu trzeciej części. Bardzo wpasował się w mój gust styl autorki oraz sposób w jaki kreuje nie tylko postaci, ale i również ten jedyny w swoim rodzaju klimat. Mam nadzieje,że nie będę musiała zbyt długo oczekiwać na Kamienne Anioły. Książkę polecam z czystym sumieniem, jest ciekawa i wciągająca. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.

maja 05, 2016

maja 05, 2016

Przedpremierowo - Nadzieje i Marzenia

Przedpremierowo  - Nadzieje i Marzenia


Długo przyszło nam czytelnikom czekać do kolejnych odwiedzin w Malowniczem, gdzie znowu wstąpimy do znanych nam mieszkańców, dowiemy co słychać u Leontyny,  sprawdzimy jak miewa się Madeleine i jej rodzinka, która się powiększyła.  Czy coś wiadomo w sprawach, które nie zostały wyjaśnione, a tak bardzo nas zaciekawiły. 
Chyba większość czytelników po cudownej Tajemnicy Bzów, ze zniecierpliwieniem oczekiwała, albo dalej oczekuje tego dnia gdy w końcu, w spokoju zasiądzie w wygodnym fotelu i na te kilka godzin przeniesie w inne miejsce... Gdzie spotka się z Nadziejami i Marzeniami.... 

 Bardzo wyczekiwałam tego właśnie tomu, nie mogłam się go doczekać. Bo to co zrobiła Magdalena Kordel w mojej ukochanej Leośce  było czymś po prostu niesamowitym, miałam wrażenie,że dusza wyrwie mi się z zawiasu, a serce wyskoczy z piersi. Tak intensywnie przeżywałam losy Leontyny, do tego stopnia,że czas jakby się zatrzymał i ... nic nie istniało poza fabułą książki, a teraz w końcu mogłam dowiedzieć co dalej będzie z Madeleine, czy poukłada sobie w końcu życie i jakie tajemnice kryją się z testamentem wuja?


Do Malowniczego zawitała wiosna, ta astronomiczna, jak wiadomo w przyrodzie nieco później wszystko się odbywa, ale sama świadomość, że oto rośliny budzą się z zimowego snu napawa optymizmem i wiarą, że w końcu będzie lepiej, może nawet raźniej? 
Madeleine odczuwa troski rodzicielstwa, co gorsza jej stan narzeczeństwa jakoś tak dziwnie się ostudził i zamiast otrzymywać wsparcie od ukochanej osoby, czuje się jakby w dalszym ciągu była sama, tylko widniejący na palcu pierścionek przypomina o kimś, kogo nie ma. Kto powinien być i obdarzyć dobrym słowem gdy nadchodzi chwila zwątpienia, kiedy troski na chwilę stają się zbyt trudne by samemu z nimi poradzić. Michał.. Jest, ale jakby go nie było.  I Madeleine coraz dotkliwiej odczuwa jego nieobecność. Skoro zdecydował się na ślub, powinien zdawać sobie sprawę, że dzieci i ona Magda nie są meblami, które nabył, pozostawił w domu, sam zaś żyje tak jak do tej pory. Czasem tylko przypomni sobie o ich istnieniu. 

W przypływie dziwnego niepokoju Madeleine postanowi przeprowadzić z Michałem poważną rozmowę, nie zdając sobie sprawy,że to co od niego usłyszy na zawsze odmieni relacje między nimi, i tylko od jej decyzji będą zależne losy nie tylko ich związku, ale dzieci, które postanowili oboje adoptować.  
Na domiar złego sprawy spadku nie będą mogły dłużej czekać, a może długo odwlekany wyjazd będzie potrzebny dla obojga narzeczonych? Może gdzieś tam daleko od siebie, spoglądając na problemy z innej perspektywy dopatrzą się tego, czego nie potrafili dostrzec na miejscu? 

Wraz z bohaterką pojawiamy się w pięknym, romantycznym Paryżu, ale to nie o te piękne miasto rzecz się rozchodzi, tutaj tylko rozpoczniemy podróż, która będzie się rozgrywała zupełnie w innych czasach, w odległym miejscu. Gdzie działy się rzeczy niepojęte dla umysłu...
Każda historia zaczyna się w odległej przeszłości, podobnie było w przypadku Madeleine, która poznała skrzętnie skrywane tajemnice Leontyny, a to jak się okazało nie była pierwsza jaką miała odkryć, teraz rozpocznie podróż do czasów swoich pradziadków, do ludzi, którzy żyli w odległych i zapomnianych czasach. Zaś ich losy często będą bolesne jak i również niewiarygodne, zaś odkryta prawda wprawi w osłupienie nie tylko sama Madeleine... 

Nadeszła pora by zamknąć to co zostało niedokończone, by podjąć decyzje czasem bolesne, ale i słuszne. Zmierzyć z przeszłością i wyjść na przeciw temu co ma się dopiero wydarzyć. Jak poukładają się ścieżki Madeleine i jej bliskich? W jaki sposób podróż do Paryża wpłynie na nie tylko jej życie? 

Wyczekiwałam, ale i również obawiałam się tej książki. Dlaczego? Ponieważ nie chciałam by mnie rozczarowała, po Leośce tak długo znajdowałam się w innym wymiarze, i teraz gdy przyszło mi zmierzyć się z dalszą częścią poczułam strach, że oto może nie poczuje klimatu, bo jak po tylu emocjach, wylanych łzach iść dalej? Nie chciałam już zostać w sielskim Malownieczem, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej o tych, którzy żyli wcześniej. Czy uzyskałam to czego tak bardzo oczekiwałam? 

Zacznę od tego, że nie spodziewałam się, nie spodziewałam się,że Magdalena Kordel tak zgrabnie z tu i teraz wrzuci nas czytelników do zupełnie innego świata. W jednej chwili przemierzamy Paryż, podziwiamy oczami Madeleine te piękne ulice, sklepy i nagle...
Jest rok 1843 polną drogą ku okolicznej osadzie zmierza człowiek, z pozoru zdaje się być zwykłym żebrakiem, ale Ci, którzy poznali się na życiu wiedzą kim jest wędrowiec. Niegdyś Dziad był bardzo poważany, i chyba żaden domownik nie odważył się sprzeciwić woli tego, który miał w posiadaniu te dziwne zdolności.  Wraz z Maciejem - (bo takie imię nosił wędrowny Dziad) przemierzamy drogę, która wiedzie w miejsce, gdzie ktoś bardzo potrzebuje pomocy i chociaż stary Maciej wie,że przeczucie nigdy go nie zawiodło ze zdziwieniem spogląda w piękny dwór, do którego prowadzi aleja lipowa.  Szczęście jak wiadomo potrafi opuścić nawet tam gdzie żyje się dostatnio. 
Tak poznajemy  małżeństwo Barbarę i Janusza, którzy od lat borykają się ze strasznym utrapieniem i teraz gdy na ich barki spadła kolejna tragedia, nie wiedzą gdzie szukać pomocy. Zrozpaczona matka i zrezygnowany ojciec, który utracił resztki wiary. W jaki sposób nadejście nieznajomego Dziada może odmienić ich losy? Czy istnieją sprawy, których nie można wytłumaczyć rozumem? W które tak po prostu należy uwierzyć i spróbować postępować według wiary w słowa? 

Przyznam się, najbardziej uradował mnie moment przeniesienia w czasie, jak każdy wie jestem fanką historii, tego cudownego klimatu, który towarzyszy snutym opowieściom.  Dlatego ten fragment książki podbił moje serce, wciągnął w wir wydarzeń, przez co spędziłam czas nie odrywając się od monitora, czytając z zapartym tchem, oczekując tego co nastąpi dalej. Magdalena Kordel na kartach swojej najnowszej powieści w niesamowity sposób zabiera czytelnika z teraźniejszości w przeszłość,  gdzie świat wygląda zupełnie inaczej, rysując fabułę w tak idealny sposób, że trudno jest uwierzyć w fakt, że chwilę temu wraz z Madeleine przemierzaliśmy uliczkami Paryża, by teraz, właśnie w tej chwili wraz z Maciejem spoglądać w twarz bolejącej matki, słuchać opowiadań dotyczących obrządku żegnania zmarłych.   
Jako,że fabuła rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych,  możemy docenić kunszt pracy autorki, która poradziła sobie z tematyką będącą trudną, która wymagała dogłębnego zapoznania,bo pisać książkę typowo historyczną z charakterystycznym dla danej epoki językiem to jedno, zaś przeskakiwać z jednego w drugi, nie każdy pisarz potrafi. Magdalenie Kordel nie tylko się udało, a w dodatku zrobiła to  płynnie i bez problemu.  Niesamowite.  Jestem pod ogromnym wrażeniem. Widać jak wiele pracy i czasu zostało poświęcone tej książce. Ile serca włożono by ta powieść została zakończona na wysokim poziomie. Bo Leośka podniosła poprzeczkę bardzo wysoko, zaś Nadzieje i  Marzenia ją podjęły i zaniosły ku szczytowi. Brawo ogromne.

Jak to przy zakończeniach bywa pożegnamy się z bohaterami, ale Nadzieje i Marzenia dostarczą nam śmiechu i łez. Nie zabraknie ulubieńców, Pana Miecia bez którego Malownicze nie byłoby tak wyjątkowe, ale i poznamy z nieco innej strony Kraśniakową wraz z jej małżonkiem. Na naszych oczach  nastąpią zmiany,  jakie? Tego całym sercem polecam dowiedzieć się samemu zagłębiając w tę przepiękną lekturę. Warto!  

PREMIERA - 1 Czerwca 2016 rok.

maja 01, 2016

maja 01, 2016

To już moje, nasze .. CZWARTE URODZINY !!! !!!!

To już moje, nasze .. CZWARTE URODZINY !!! !!!!

Borze Szumiący! To już cztery lata jak straszę w sieci!!! Cholera, ale że naprawdę jeszcze nikt mnie nie postanowił złapać i zagrozić bym przestała popełniać swe wypociny? ;) Powiem Wam kochani, że od ostatnich urodzin Tyyyyyle się wydarzyło w moim życiu, tyle zawirowań, aż dochodziłam chwilami do pewnych myśli, czy aby nie zrezygnować ze strony. Tylko jak zrezygnować z czegoś w co włożyło się tyle serca??  No ciężka sprawa. Ja wam dziękuję,że mnie nie opuściliście kiedy zwątpiłam i się nie pokazywałam. Jesteście tutaj ze mną,  i chociaż nie jeden raz napiszę coś, za co wiem, macie ochotę strzelić mnie w łeb, to i tak zerkacie do marzeń :D w sumie dziwne by marzenia były takie wredne, ale widać wszystko na tym świecie jest możliwe :)).


Nie wiem co mam zrobić, od dłuższego czasu żyję w miłości do bohatera książkowego i nijak nie może mnie ta miłość opuścić. Każdy zapytuje kiedy ślub? I co ja biedna mam powiedzieć? Że oddałam serce postaci nie dość,że fikcyjnej,to w dodatku żyjącej przeszło sto lat temu... Ahhhh Thornton.... coś Ty mnie biednej uczynił.  No zostanę starą panną z blogiem, no  i kotem ;););). 



W ogóle kochani, to będę w tym roku straszyła na targach, więc w razie zamachu macie ułatwione zadanie. Będę i na pewno mnie zauważycie...
 Ogólnie to mam gdzieś te targi po zapoznaniu się ze spisem autorów i tym prześmiesznym planem, potwierdzam tezę, Warszawa jak zwykle daje dupy. O tak właśnie, daje dupy. Moją ulubioną autorką rodzimą jest Rudnicka, i co? I jajeczko w zoo, okazuje się, że do Olgi tylko w czwartek o kretyńskiej godzinie, sorry, ludzie pracują, wydębiłam urlop, ale bez przesadyzmu.  Mieszkam dosyć daleko, dotrzeć muszę i ogarnąć cztery literki, ludzie jak mogli najlepszą, no jedną z najlepszych autorek wypieprzyć w czwartek???  Jestem wściekła, tak bardzo,że gdyby nie fakt spotkania się z moją ukochaną Irenką, podarowałbym sobie kupione bilety i po prostu nie przyleciała, ale cholera za bardzo chce się spotkać z ludkami, więc będę. I jak sobie pomyślę, że muchomory wyrosną w sobotę czy tam w inny normalny dzień to mnie trafia. Boże, dopomóż mnie biednej. 

Teraz pozostaje pytanie, kto z moich odwiedzających będzie? Jest szansa się zobaczyć i uśmiechnąć chociaż? :) Nie jestem aż taka straszna (chyba) aczkolwiek do milusińskich nie należę... ;);). 




No dobrze, obchodzimy zacne cztery latka.  Cieszę się ogromnie, duma rozpiera i tak dalej. Jakby co, możecie złożyć Marzeniom życzonka ;).
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger