stycznia 27, 2023

stycznia 27, 2023

O kocie i zimie, a także o ludziach ;)

O kocie i zimie, a także o ludziach ;)

 KOT


Jak się styczeń zaczął pisałam dwa posty wcześniej. I muszę przyznać, że tyle się dzieje, a to jeszcze nie koniec miesiąca ;).  

Na początku napiszę o piękności ze zdjęcia - w grudniu przed samymi świętami zamieszkała z nami Bobo. Koteczka adoptowana z domu tymczasowego. Szukaliśmy nowego kociego członka rodziny, ponieważ Wdpeka po śmierci siostry bardzo rozpaczała. I w pewnym momencie, byliśmy zaniepokojeni, czy poradzi sobie ze stratą i byciem samej.  Dlatego gdy przestała już jeść, a jej zachowanie wskazywało na ogromny smutek, podjęliśmy decyzję o poszukaniu towarzyszki dla bidulki. Ogłoszeń było naprawdę sporo, ale mnie w oczy rzuciła się ta bura ślicznotka z kołnierzykiem i skarpeteczkami. 

Pierwsze dni nie były łatwe, bo nasze nowe kocie dziecko, bardzo, ale to bardzo się bało. Trzy dni siedziała schowana za meblami. Nie jadła, nie piła. Zaczęłam się martwić, by się biedactwo nie rozchorowało. Na szczęście czwarty dzień, był przełomowy. Bobo nieśmiało wyszła i zaczęła podjadać smaczki, które były po prostu wszędzie ;). 

Nie znamy dokładnie przeszłości Bobo, ale w jej życiu musiało wydarzyć się coś bardzo złego. Panicznie boi się gdy ktoś próbuje wziąć na ręce, ucieka przerażona, nawet głaskanie musi być wykonywane "sposobem", by ręka nie była nagle uniesiona, bo reakcja jest jedna - ucieczka. 


Jak się po pewnym czasie okazało, nasza Bobo jest kiciusiem przepełnionym miłością, a najbardziej pokochała Wdepkę, miałam naprawdę wiele kotów. Jednak nigdy nie widziałam, by nowo poznany kot, tak bardzo pokochał drugiego. A Bobo wręcz biegnie z taką radością i miłością do niej, jakby mogła, to objęłaby ją łapkami :). Coś niesamowitego. Wdpeka jest bardziej powściągliwa w okazywaniu uczuć, ale widać, jak się poprawił jej nastrój, wspólnie szaleją i śpią. Nawołują, gdy jedna szuka drugiej. Bobo uwielbia się przytulać i gdy tylko ma możliwość, wkleja się całą sobą. Cudowny Kiciuś.


ZIMA 


Zima jaka jest, każdy wie, chyba nie jest niczym dziwnym, że jak co roku, epizody zimowe, zaskakują naszych szanownych drogowców. Muszę napisać, że w tym roku, pierwszy raz, w mojej karierze kierowcy, pokonały mnie warunki na drodze, ale na szczęście - nie zawiedli ludzie. 

Wiedziałam, że zapowiadane są opady śniegu, nie planowałam nigdzie jechać, ale planować sobie można. Na piątek był wyznaczony termin pogrzebu mojej ciotki, nie mogłam nie pojechać, bo to siostra ze strony ojca. Tak się dziwnie złożyło, że oboje mieli w tym samym dniu urodziny, tego samego miesiąca, a teraz się okazało, że odeszli w tym samym miesiącu, tylko kilka dni różnicy. W każdym razie, na pogrzeb pojechałam. Jak wspomniałam, był to piątek. Na sobotę był w planach śnieg. Wiedziałam, że będę musiała wstać wcześniej, zrobić co miałam zrobić i jechać. Nie przewidziałam, jak ten śnieg będzie intensywnie sypał.  

Jak zobaczyłam w jakim tempie zasypywane jest wszystko, spakowałam swoje zabawki i kota, by pędzić w stronę domu. Bo jak wiadomo - w niedzielę mogło być gorzej. 

Drogi były tragiczne, ale myślę no jakoś podjadę. Miałam świadomość, jakie podjazdy przede mną, ale jak to mówią - nadzieją umiera ostatnia. Zawieja była okropna, widoczność jeszcze gorsza, ale dzielnie jechałam, a raczej przecierałam szlaki ;). 

Pierwsze wzniesienie zostało zdobyte, nawet poszło gładko, chociaż już mi dało co nieco do myślenia, jak będzie dalej. Przy kolejnym, wesoło nie było, cztery auta przede mną walczyły o podjazd, a ja, Wielka odważna, stwierdziłam, że ani myślę utknąć w połowie drogi do domu, w dodatku z kotem. Ominę ich jakoś i jadę dalej. Nie wiem, jak mi się udało, ryzykowne było bardzo, ale szczerze, ja tak bardzo chciałam do domu, że nie myślałam nawet o strachu. Przejechałam, tamci zostali w tyle.  

Przede mną ostatnia i najgorsza góra. Nie dość, że wysoka, to jeszcze długa i z zakrętami. Taki wiecie, uroczy slalom, fajnie wygląda na zdjęciach, ale gdy warunki są ciężkie, można kręcić horrory ;).  

Niestety, już na samym początku zobaczyłam, że jeśli się uda, to będzie cud. Jednak cud się nie przytrafił, auto bardzo zgrabnie ustawiło się w poprzek drogi. Zawieja śnieżna, zimno, a ja sobie stoję po środku góry, a w samochodzie przerażony kot. 

Zadzwoniłam po wsparcie, ale miałam świadomość, że mój biedny R, musi pod te górę podjechać z drugiej strony, nie wiedziałam, jak ona tam wygląda, bo zakręty są jeszcze gorsze ;)).  No więc stałam przy aucie, bo w aucie jakoś nie czułam się pewnie. W pewnym momencie podjechał młody człowiek, próbował mi pomóc, niestety bezskutecznie. Wiecie i w tym wszystkim, najlepsze było, że on mnie nie zostawił. Czekał przy mnie, aż przyjedzie wsparcie. Ogólnie, tego dnia, ludzie pięknie pokazali, że są pomocni i potrafią się wspierać. Nie było człowieka, który nie wyszedł, czy nie zatrzymał, by pomóc komuś w potrzebie. Na własną rękę zorganizowali traktory z pługami, jeździli odśnieżali,wyciągali gdy zaszła potrzeba. 

Odśnieżarki pojechały - wieczorem. Jedna za drugą ;))))))). Gdy już ludzie sami sobie poradzili ze śniegiem. 

Plusem całej sytuacji, jest fakt, że nauczyłam się zakładać łańcuchy na koła :). Do tej pory nie było potrzeby, dziwne bo w końcu mieszkamy w górach, więc jasne jest, że często bez nich, nie ma szans wyjechać, ale nie pomyślałam, że będą potrzebne. I nie wzięłam. 


Bardzo dużo się u mnie dzieje, ale jeszcze nie mogę napisać co dokładnie. Mam nadzieję, że za jakiś czas, dokładnie nakreślę sytuację w której się znalazłam. Bo to jest jakaś komedia. I ostatnie kilka dni z powodu - dosłownie poturbowania psychicznego, nie byłam wstanie wstać z łóżka.  Wiecie taka równowaga, gdy jednego dnia ludzie pokazali dobro,  zaraz drudzy, musieli pokazać, jak potrafią dokopać. No ale, jeszcze nie o tym, za jakiś czas napiszę. Tymczasem, zostałam bez auta. Czuje się jak bez ręki. Samochód przebywa w dobrych rękach, musi zostać troszkę podreperowany, a ja, już za nim tęsknię. 


Tak się zastanawiam, co też przyniesie luty, patrząc po rozpoczęciu roku, naprawdę mogę spodziewać się wszystkiego ;). Chyba nic mnie już nie zaskoczy. Wybaczcie brak odwiedzin, nie miałam siły, ale zabieram się za nadrabianie waszych wpisów :)). 

stycznia 19, 2023

stycznia 19, 2023

Nie mów nikomu

Nie mów nikomu

Słowem wstępu - zanim przejdę do opinii książki. Bardzo dziękuję za słowa wsparcia, na szczęście bratowej jest już dużo lepiej. Wprawdzie stan jest określany jako poważny,  na szczęście odzyskała przytomność, nawet z pomocą pielęgniarek jest wstanie się poruszać - przy balkoniku, ale jednak.


Teraz już przejdę do książki, która przeczytałam, ponieważ na jednym z blogów, recenzja mnie zaciekawiła na tyle, by poznać fabułę tej historii. No i muszę napisać, że od czasu do czasu, lubię kiedy mnie tak przetrzepie pokręcona akcja, a jeszcze bardziej bohaterowie, których tajemnice, z każdą stroną stają się wręcz przerażające. Nie przedłużając, słów kilka o treści. 

Poznajemy małżeństwo Margo i Natana, gdy mężczyzna się dowiaduje o śmierci ojca. Jako jedyny syn, musi pojechać w rodzinne strony by pozamykać sprawy związane z pogrzebem i zdecydować co z domem rodzinnym. Jak się okazuje, w podróż do postanowił pojechać sam. Dla kobiety jest to ogromny cios, ponieważ uważa, że powinni być razem zwłaszcza w tak trudnych chwilach. Nie wiedzieć dlaczego, Natan bardzo źle reaguje na propozycje żony o wspólnym wyjeździe. Niestety nie jest wstanie tego zabronić. Podróż upływa w niezbyt przyjaznej atmosferze, a na miejsce docierają późnym wieczorem. W planach był nocleg w hotelu, który przy do tarciu na miejsce jest zamknięty. Nie mając wyjścia, mężczyzna decyduje o zanocowaniu w domu rodzinnym. Margo nie zdaje sobie sprawy z tego, co zastanie na miejscu, a jej wyobrażenia o posiadłości, w której wychowywał ukochany mężczyzna będą dalekie od rzeczywistości. 

Dom jest stary i tego można było się spodziewać, ale wnętrze otworzyło przed sobą wielki bałagan, który miał być dopiero wstępem, do tego z czym musieli oboje zmierzyć. Bo dla Natana powrót do przeszłości, którą za wszelką cenę próbował wymazać z pamięci, jest punktem zwrotnym. 

Dla Margo, podróż w rodzinne strony męża, ukaże przeszłość o której nie miała nigdy pojęcia. To w tym zimnym i obskurnym domu, człowiek, którego kochała i uważała za najcudowniejsze na świecie, pokaże swoją drugą twarz i tajemnice, która będzie przerażająca. Mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie takiego obrotu sytuacji. 

Czy wspólna podróż do świata, o którym chciał zapomnieć Natan, była słuszna? Co takiego odkryje Margo, że z przerażeniem będzie patrzyła na męża? I wreszcie, jaka tajemnice kryją mury starego domu? 


Nie mów nikomu, jest książką w klimacie starego miasteczka/ wsi gdzie od lat mieszkają ci sami ludzie, tylko nowe pokolenia dochodzą. Jest tutaj tajemnica sprzed wielu laty i właśnie to wątek przeszłości, według mojej oceny, jest filarem fabuły. Oczywiście wydarzenia, które dzieją się w teraźniejszości, nie są nudne czy potraktowane gorzej. Tylko, każda kolejna scena ukazuje nam pytania, których odpowiedzi musimy szukać przed laty. I właśnie dlatego, tak ciągnie do przeszłości. Kolejna sprawa to postaci. Margo, były chwile kiedy jej zachowanie mnie denerwowały, by później zaskakiwała decyzjami, o których nie podejrzewałam, za co zyskiwała plusy. 

Z kolei Natan, jest bardzo złożonym bohaterem, gdy go poznajemy, musimy uwierzyć, że to człowiek o wspaniałej osobowości, tyle wiemy ze wspomnień Margo. My natomiast, widzimy człowieka, który na sam wyjazd do domu ojca, zamyka się w sobie, by po przyjeździe eksplodować wszystkimi nagromadzonymi emocjami. Nie wiemy jednak, kto był w tej sytuacji ofiarą, kto katem, co się wydarzyło, że odcisnęło aż takie piętno. I przede wszystkim, czy Natan przez tyle lat małżeństwa udawał kogoś, kim zupełnie nie był? 

Odpowiedź nie jest taka prosta, jak z pozoru mogłoby się wydawać. Bo gdy docieramy do kluczowych wątków z przeszłości, prawda zaczyna być niepokojąca, by później okazać się w całej przerażającej krasie. I chyba właśnie to, robi największe wrażenie podczas czytania. Trudno jest napisać konkrety, ponieważ wtedy zdradziła bym zbyt wiele, a tego nie chce. Jednak, cały czas jest człowiek, którego uważamy za ofiarę, dobrego i troskliwego, by później, zobaczyć tę prawdziwą twarz, bezwzględną i wyrachowaną. 

Przeczytałam tę książkę za jednym razem, po prostu nie mogłam się oderwać, byłam niesamowicie ciekawa rozwiązania. I chociaż nie jest to tytuł z górnej półki, bardzo ambitnych lektur, to jednak uważam, że zasługuje na uwagę. Jest wiele emocji, chwilami ciężki klimat, świetnie ukazane pewne wątki, nie można powiedzieć, by coś było niedopracowane. 


stycznia 15, 2023

stycznia 15, 2023

Ach ten styczeń...

Ach  ten styczeń...

Jak to było? Nowy Rok - na pewno będzie lepszy? Taak, ja już od kilku lat nie wypowiadam tego zdania, nie myślę o życzeniu. Bo jakoś tak się dziwnie składa, że nowy rok, rozpoczynam ze stratą i nie mam pojęcia, czy to jakieś cholerne prawo serii, czy co innego. Bo uwierzcie, przełom grudnia/stycznia jest okresem kiedy całe moje pozytywne myślenie i zaklinanie pecha, trafia szlag.


Jak zwykle post będzie o czymś innym, niż miałam w planach. Jednak co zrobić, kiedy nagle w środku nocy dzwoni do mnie roztrzęsiony brat, który nie może wydobyć słowa. W tle słyszę płaczące i przerażone dzieci, bo ich mamę zabrakło pogotowie. Nieprzytomną z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Uwierzcie, w takiej chwili nie idzie myśleć - oj no może się zdarzyć. Od razu mam w głowie wspomnienia ze stycznia tamtego roku. Gdy to ja, przerażona wyczekiwałam telefonu ze szpitala, gdy oczekując rozmowy z lekarzem, nie wiedziałam czy wcześniej nie padnę z nerwów.  

Bo w tamtym roku walczył o życie mój tato. Niestety tej walki nie udało się wygrać. Jedynym "szczęściem" w tragedii, był fakt, że przed samą śmiercią wypisali do domu. Nie umierał sam, miał możliwość być z bliskimi. Nie wszystkim się to udaje. 

I teraz, te kilka dni temu, koszmar się rozpoczyna od nowa. Tylko teraz sytuacja jest bardziej tragiczna. My byliśmy/ jesteśmy dorośli. A u mojego brata, małe dzieci, które widziały przerażenie ojca, widziały nieprzytomną matkę. Wiedziały i czuły, że jest źle. Jak teraz powiedzieć, że będzie dobrze? Gdy lekarz powiedział wprost, że stan krytyczny, kłamać, zaklinać rzeczywistość? Nie wiem, ja mam cały czas w uszach te płaczące, wręcz wyjące z przerażenia dzieci. Środek nocy, a Oni przeżywają największą traumę w swoim dziecięcym życiu. 



Jestem zmęczona, kolejny rok zaczyna się jakąś tragedią. I nie piszcie mi proszę, to nie zależy od miesiąca. Bo ja naprawdę nie wiem, od czego zależy, gdzie tkwi problem. Jestem zmęczona już na starcie. Kolejny rok, mój dzień to czerwona linia telefonu, gdzie udzielam wsparcia, gdzie sama chowam swoje przerażenie, bo wiem, że ktoś inny przeżywa dramat. 

Styczeń, to miesiąc, który pod pozorem nowej nadziei, próbuje zburzyć spokój. Styczeń to dla mnie miesiąc straty i dni, które kojarzą się z bólem. 

Kilka dni temu minęło dwa lata, gdy straciłam dziecko, za kilka dni będzie rok od śmierci ojca. Myślę, że kolejnej daty śmierci, już nie potrzeba. Wystarczy. 



stycznia 10, 2023

stycznia 10, 2023

Sama

Sama

 


Dziś o książce, a dokładnie reportażu, który nigdy nie powinien zostać napisany. Ta historia nie powinnam mieć miejsca. Jednak skoro już wydarzyło się to wszystko, o czym napisała autorka, to nie powinno zostać przemilczane. I uważam, że należy mieć świadomość, tego

 z czym musiała się zmierzyć Kasia.

W domu rodzinnym dziewczynki, nie było sielsko, wręcz można powiedzieć, że było to miejsce, gdzie wszystkie koszmary dziecięce mogą się spełniać. Alkoholizm obojga rodziców, przemoc i ciągły strach. Często brak normalnego posiłku, czystych ubrań, czyli tego, co powinno stanowić podstawę funkcjonowania każdego człowieka - a zwłaszcza dzieci. 

Kasia nie miała warunków do nauki, bo niby jak, jeśli ciągle pijani rodzice wszczynali awantury, a ona razem z bratem musiała się chować, gdzie było możliwe, byle tylko nie stać się przypadkowa ofiarą. 

Pewnego dnia, do rodziców Kasi, przyjeżdża ksiądz Roman, uczy dziewczynkę w szkole i zwrócił uwagę na jej trudna sytuację rodzinną. Proponuję swoją "pomoc", w znalezieniu szkoły z internatem, by mogła spokojnie kontynuować naukę, wszystkim się ma zająć. Dla ludzi, którzy alkohol stawiają na pierwszym miejscu, taka propozycja jest wręcz jak dar od Boga - bo przecież są wierzący, jakże by inaczej. 

Kasia pakuje swój skromny dobytek i jedzie po nowe życie - niestety jeszcze nie wie, że to nowe, stanie się jej najgorszym koszmarem. A "wybawiciel", potworem z najgorszego horroru. 


Trudno, bardzo trudno czytało się książkę, która ma niespełna 200 stron, dokładnie około 180. I wiecie, ja przez cały okres czytania miałam ochotę na jedno - odszukać tego bydlaka, połamać mu nogi ręce, a potem wywieźć w miejsce jak najdalej od ludzi. Zostawić żeby zdychał. 

To czego dopuścił się "ksiądz" Roman, jest makabryczne i ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić, nie chcę, tego przez co przeszła Kasia. Mała dziewczynka zabrana z domu, w którym jak się okazuje, jej życie było szczęśliwe. Jakie to straszne, gdy będąc w piekle, można trafić jeszcze gorzej. Bo Kasia trafiła w sam środek tego piekła. 

I gdy czytałam tę książkę, pomiędzy opisami tego co robił ten zwyrodnialec, cały czas przewijały mi się przez głowę pytania - gdzie do cholery byli nauczyciele, pedagog szkolny? Wcześniej, gdy jeszcze była u rodziców? Czy naprawdę w szkole panuje aż taka znieczulica? Bo przecież jest wiele razy napisane, że chodzili razem z bratem w brudnych ubraniach. Czy zatem, już to, nie powinno być alarmujące dla nauczycieli/ wychowawcy? Ludzie, co z wami? Szczerze? Wstydzę się za wszystkich nauczycieli, za całą beznadzieją instytucje zwaną oświatą. Wiecie dlaczego? Bo wiem jak funkcjonuje, ja wiem, co się mówi o takich uczniach, za drzwiami pokoju nauczycielskiego, na radach pedagogicznych. Drodzy nauczyciele - pedagodzy. Nie powinniście wykonywać zawodu, jeśli odwracacie wzrok od ucznia, który ewidentnie potrzebuje pomocy. Ja wiem, co się mówi, gdy dziecko wykazuje cechy przemocy - nie potrzebny nam w szkole problem. To się mówi.  I dzięki wam, drodzy nauczyciele, są ofiary. A jedną z nich, jest Kasia. 

Dziewczyna została pozbawiona dzieciństwa, swojej godności i niewinności. Potraktowana jak rzecz, z którą można zrobić wszystko, ponieważ była bezbronna. Nie mogła liczyć na pomoc z żadnej strony. I ja kolejny raz się zapytam - co jest z ludźmi? Dlaczego odwracacie wzrok? 

Podziwiam Kasię, za jej siłę, że w pewnym momencie odważyła się przerwać ten horror, że mimo zakończenia, które wcale nie przyniosło zabawienia. Walczyła i dalej walczy o siebie. O inne ofiary, by nigdy nie musiały mierzyć z tym, czym ona musi. Bo przecież kłamie, bo dla pieniędzy zrobiła z siebie poszkodowaną. Bo ksiądz jest jak Bóg, niemożliwe, żeby dopuścił się takiego czynu. 

Ja nie chcę pisać o tym "księdzu", ponieważ dla niego należy się jedyna kara. Ja piszę do społeczeństwa, by przestało udawać niewidzących. By zrozumieli, że patrzenie na krzywdę i niereagowanie to jest współudział w jej robieniu. Tak, tak właśnie jest. Jeśli sami boicie się coś zrobić, zbierzcie innych, poinformujcie odpowiednie osoby. Nie odwracajcie głowy, bo to, co już zobaczyliście zostanie z wami. 

Nie napiszę oceny, bo cudzego życia się nie ocenia - zwłaszcza  czegoś takiego. Napiszę, że tę książkę trzeba przeczytać, nawet jeśli pomyślicie - nie dam rady. To ja powtórzę - Trzeba! Wiecie dlaczego? By nigdy, nikomu, nie przyszło na myśl, odwrócić się, gdy zobaczy słabszego w niebezpieczeństwie. 

Kasi, z całego serca życzę by jej życie stało się piękne. Bo może takie być. Wyszłaś z piekła, jesteś silna i dajesz ogromny przykład.  


stycznia 06, 2023

stycznia 06, 2023

Związek z internetu? Jak trafienie losu na loterii.

Związek z internetu?  Jak trafienie losu na loterii.

 


Muszę sobie jakoś odczarować styczeń. Dlatego postanowiłam zrobić wpis o poznawaniu ludzi w internecie, a dokładnie - potencjalnej "drugiej połowy". Będę brała te wszystkie określenia w cudzysłowie, ponieważ moje podejście do związków, jest bardzo różne od tego przyjętego w  społeczeństwie. Zanim jednak dojdziemy do czegoś większego, trzeba zacząć od początku. 


Korzystaliście kiedykolwiek z portali randkowych? Jest ich pełno i można powiedzieć, do wyboru do koloru. Aplikacje do telefonu i te bardziej klasyczne. Dla jednej grupy, miejsce niemożliwe spotkania kogoś konkretnego, inni czują się wręcz jak ryby w wodzie przeglądają profile nowych użytkowników. 

Aplikacji miałam wiele, pisało się z różnymi ludźmi, ale to jak przesiewanie złota od śmieci. Znaleźć wartościową osobę, jest naprawdę bardzo trudno. Można się zniechęcić i wiele osób odpuszcza. Zazwyczaj większość wiadomości dotyczy seksu. Ja miałam taki etap, że pytałam konkretnie gdzie i kiedy, kto jaki lubi ów seks, skoro mi na dzień dobry pisze propozycje, to niech okaże swoją odwagę dalej. Uwierzcie, bardzo szybko odwaga nie sięgała nawet ustalenia terminu spotkania ;). 

Ale jak to się u mnie zaczęło?



Pamiętam, jak wracałam z fatalnego weekendu. Byłam tak wściekła, że napisałam jeszcze z drogi, do brata by mi kupił jakiś czteropak piwa, bo potrzebuje żeby dobrze głowę przetrzepało. Brat nie pytał, brat rozumiał. Kupił. To był upalny dzień, mnie w środku wręcz roznosiło. Piwo było zimne, szybko zadziałało jak miało zadziałać. A ja, w tym swoim nerwie i pod wpływem, zasiadłam przed laptopem, otworzyłam stronę z jednym bardzo znanym portalem randkowym. Nadziobałam w opisie, żeby głupi ludzie do mnie nie pisali, bo takich nie lubię i nawet nie odpowiem. Nie pytajcie, o co chodziło z głupimi ludźmi, bo ja do dziś nie mam pojęcia, co się w mojej głowie ubzdurało pod wpływem emocji i alkoholu. 

W każdym razie, stronę założyłam, kilka zdjęć wygrałam. Na koniec stwierdziłam, że gdzieś muszą być jacyś normalni faceci i poszłam spać. To było na przełomie lipca/sierpnia. O swoim koncie przypomniałam sobie końcem grudnia, na dwa dni przed sylwestrem. 

Zalogowałam się i ujrzałam sporo głupich wiadomości  - a przecież zastrzegłam, że nie chce głupot ;). I dwie od jednego użytkownika, wysłane w różnych odstępach czasu. Zaciekawiło mnie coś w wiadomości i odpowiedziałam by kontaktował się przez e-maila, ponieważ nie będę traciła pieniążków na opłacenie możliwości pisania, które zazwyczaj było jałowe i nie warte choćby złotówki. A ja, bardzo nie lubię wydawać pieniążków na głupoty. 


W ten oto sposób, zaczęłam e-mailować z moim R, a nasza znajomość wcale nie miała w planach być początkiem czegoś poważnego. Kategorycznie tego odmawiałam, ponieważ w moim zamiarze było poznanie kogoś do wspólnych wycieczek i wyjścia do kina - później się okazało, że mój R kina nie znosi, ale to wyszło po czasie ;).  W każdym razie, nasze wspólne pisanie było super, w końcu należało ustalić termin spotkania, bo dzieci nie jesteśmy,  tylko dorosłe człowieki.  Termin więc uzgodniliśmy, godzinę również. Ja wyszłam, On miał się zjawić. Poszłam, czekałam, a jego jak nie było, tak nie było... A zima wtedy przyszła piękna, wręcz bajkowa i bardzo mroźna. 



Jak widzicie, strój by szalenie randkowy - jestem chodzącym memem dwóch wersji kobiet (jedna w szpilkach i kusej sukienusi) i ja, Muminek zawinięty szalikami, czapkami i opatulona, by żaden chłód się nie prześlizgnął. 
Tamtego dnia się nie spotkaliśmy. Czekaliśmy w dwóch różnych miejscach. Oboje nie mieliśmy zasięgu. Kiedy ja poszłam jedną drogą żeby go poszukać, on ruszył drugą żeby szukać mnie. I się mijaliśmy. W końcu oboje odpuściliśmy, było zimno. Ja wróciłam do domu, on też. Później się śmialiśmy, że byliśmy tak blisko siebie, a jednak daleko. 

I jeśli wtedy było zimno, to nasza kolejna "randka", odbyła się już w klimacie niemalże syberyjskim. Siarczysty mróz, piękne niebo, a oczy prawie stawały dęba. Do dziś się śmiejemy, że połączyły nas chusteczki higieniczne, ponieważ co chwila wycieraliśmy nosy z tego zimna ;). 


To nasze spotykanie na kawę, której ja nie piję, oraz wyjścia do kina - którego R, nie znosi,. Trwa sześć lat. A, że  6 jest moją ulubioną liczbą, z tej okazji powstał post. Bo jeśli ktoś szuka, drugiej osoby w internecie i już powoli traci nadzieję, to spokojnie. Czasem trzeba "przerobić", setki porąbanych wiadomości, żeby trafić na tą jedną. Nie jest łatwo przekopać  w gąszczu korespondencji, które napływają od "odważnych", przed monitorem. Często nawet spotkania okazują się nietrafione - takich również kilka miałam,  ale trzeba podejść z nastawieniem na kolejne doświadczenie. Mam wrażenie, że najgorzej, gdy bardzo nam zależy. Oczekiwania są zgubne i mogą wiele zepsuć. 

Właśnie - oczekiwania. Zazwyczaj logując się do portali, ludzie to robią z zamysłem znalezienia miłości. I od razu każda osoba, jest filtrowana jako potencjalny partner, mąż czy nawet ojciec dziecka. Napisałam z perspektywy kobiety, bo jednak nie wiem, jak sprawa wygląda od strony mężczyzn ;). Kobiety są niestety bardziej emocjonalne, zbyt szybko się angażują, przywiązują i później chyba bardziej rozpaczają gdy się nie uda. 

Dlatego myślę, że w przypadku portali randkowych, lepiej nie startować z zamysłem znalezienia  miłości, ponieważ presja może przytłoczyć obie strony.  Tylko towarzysza, do wspólnej rozmowy czy wyjścia na spacer. A jeśli ma być więcej, to na pewno z czasem się uda. 


Nie napiszę wam, że znalazłam w internecie miłość. Bo w moim słowniku to słowo nie figuruje. Nie wypowiadam magicznych słów, które dla większości są fundamentem związku. Mogę jednak napisać, że poznałam najlepszego przyjaciela i  człowieka, który mnie rozumie i nie ogranicza. A właśnie brak ograniczenia, jest tutaj kluczowy. Nie deklarujemy sobie, że będziemy razem do grobowej deski. Wręcz przeciwnie, jeśli któreś z nas stwierdzi, że czas rozstania, podziękujemy sobie za wspólne lata i nasze drogi się rozejdą. Nie lubię tych deklaracji - razem aż do śmierci. To nie dla mnie, ja tego nie czuje. Mogę powiedzieć  - razem, do póki nasz wspólny czas, będzie dawał przyjemność obu stronom.

Wiem, dla wielu osób,  jest to postawa wręcz kontrowersyjna. Jednak oboje mamy takie samo podejście do relacji, nie chcemy się ograniczać, nie chcemy zmuszać. Łatwiej jest wiedząc, że nie musimy. I wiecie co? My bez naszego - musimy, robimy więcej razem, od tych, którzy sobie deklarowali przed ołtarzem czy urzędnikiem ;).  Żeby nie było, ja nie mam nic przeciwko ślubom. O ile nie dotyczy mnie. 



Zatem, czy warto szukać w internecie? Oczywiście! Tylko na początek należy uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości, sporo wyluzowania i po prostu nie snuć wielkich planów. Tylko dać się ponieść chwili - dziś jest dziś, a jutrem się nie przejmuje. Szczerze, jakby mi ktoś w pierwszych wiadomościach zadawał pytania "przyszłościowe", z pewnością zakończyłabym znajomość prędzej niż rozpoczęłam ;). 

stycznia 03, 2023

stycznia 03, 2023

Szału nie ma, jest rak

Szału nie ma, jest rak

 


O księdzu Janie Kaczkowskim słyszałam bardzo dużo, jeszcze kiedy żył. Tylko wtedy nie bardzo byłam zainteresowana jego działalnością, a tym bardziej życiem. Słyszałam jedynie, że w młodym wieku został zdiagnozowany z glejakiem, a jego podejście do diagnozy budziło wiele emocji. Ogólnie zdanie na temat spraw kościoła, jak i samej wiary było dosyć przewrotne, jeśli spojrzy się z perspektywy tego, co zazwyczaj przedstawiają władze kościelne, te na najwyższym szczeblu. 

Książki, które zostały napisane jeszcze gdy żył, chodziły za mną od jakiegoś czasu, ale musiałam do nich dojrzeć. W końcu stwierdziłam, że wreszcie chce poznać człowieka, który ukazał inne oblicze choroby, a później samej śmierci. 


Nie ma szału, jest rak - to książka napisana w formie rozmowy - Katarzyny Jabłońskiej z księdzem Kaczkowskim. Zaczynamy w chwili, gdy jest po kolejnej operacji, zmuszony do leżenia w łóżku, co jak uważa sprzyja do rozmów i w ten sposób nie marnuje czasu. Nie ukrywa w żaden sposób, że chorobę przyjął lekko i mówiąc kolokwialnie - wziął na klatę. Jednak póki, jego organizm będzie wstanie funkcjonować, chce działać i przeżyć życie na swoich warunkach, nawet jeśli zostało naprawdę niewiele. 

W rozmowie z panią Jabłońską, dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy, nie tylko na temat samej choroby księdza i jej przebiegu. To również ukazanie pracy w hospicjum, jego podejścia do śmierci, umierania, ale i ludzi, którzy muszą stawić czoła rozstaniu z najbliższymi ludźmi.  I jeśli spojrzeć na tematykę, można by powiedzieć, że jest to książka przytłaczająca, ale uwierzcie, że nie. Ksiądz mimo wiszącym nad sobą wyrokiem, który jest bliżej, jak dalej. Ma w sobie wiele energii, której można wręcz pozazdrościć.  Mnie co najbardziej ujęło, to sposób w jaki jest prowadzone Puckie hospicjum. 

Nie od dziś wiadomo, że gdy pada nazwa hospicjum - w głowie jest jedno. Śmierć. Tylko nie do końca tak jest. Ponieważ często osoby, które tam trafiają, nie mają już możliwości dalszego leczenia, ale nie muszą od razu położyć do łóżka i umierać. Często po prostu potrzebna jest całodobowa opieka specjalistów, a rodzina nie zawsze ma możliwość zorganizowania w warunkach domowych. Wtedy właśnie potrzebne jest hospicjum. By nie zabrakło w razie potrzeby pielęgniarki i lekarza. 

Bardzo ważne co można się dowiedzieć z tej rozmowy, to jak wygląda etap umierania. Tego, jak często rodzina "utrudnia" odejście. Bo  nie ukrywajmy, śmierć dotyka najbardziej, te osoby, które zostają. I muszą zmierzyć się ze stratą ukochanej, często jedynej bliskiej osoby. I może nieświadomie, albo i nawet z egoizmu - nie celowego, ale jednak. Próbują przytrzymać kogoś przy sobie.  

Mnie rozbawiła, a wręcz rozczuliła w pewien sposób historia o pewnym panu. Otóż został wezwany ksiądz do umierającego mężczyzny, który miał dostać modlitwy i namaszczenie. Przybywający na miejsce kapłan, zapytuje gdzie ów chory, słyszy głos z dachu. Jak się okazuje, pan jeszcze przed śmiercią musiał naprawić dach, żeby nie zostawić żonie kłopotu gdy zostanie sama. Po załatwieniu ostatnich doczesnych spraw i przyjęciu modlitwy. Zmarł. 

Tak pomyślałam, jakie to w pewien sposób piękne, wiedzieć i świadomie umierać. Bez tego strachu czy nawet przerażenia. Rozprawić się z naszym życiem, dokończyć sprawy i odejść, gdy podróż się zakończy.

Jeszcze inne przykłady, to odsyłanie bliskich, by nie byl obecni, właśnie dlatego, że mogą zatrzymywać, prosić by ich nie opuszczali. Ksiądz opowiadał również o córce, która nie potrafiła poradzić sobie z odejściem ojca. Tak bardzo błagała go, by jej nie zostawiał, że jego stan agonalny był niesamowicie przedłużony. I pewnego dnia, po rozmowie z księdzem, poszła do ojca i mu pozwoliła na śmierć. Mężczyzna odszedł, ze spokojem, córka powiedziała, że jest gotowa się z nim pożegnać. 

Wiele kontrowersji wzbudziły słowa księdza Kaczkowskiego - że chce godnie przeżyć swoją śmierć, tutaj zaczęły się łapania za słowa. Co znaczy godnie. Bo ksiądz, przyznał, że jeśli wszystkie możliwe metody będą tylko przedłużeniem, jego leżenia, a dalsza egzystencja stanie zależna od innych osób. Zdecyduje się na zaprzestanie przyjmowania leków. By odejść na własnych warunkach. Zostaje więc pytanie, czy zatem ludzie, którzy odchodzą po długim leżeniu, umierają bez godności? Oczywiście wszystko zostało wyjaśnione. I myślę, że tutaj jest sprawa bardzo indywidualna. Kiedy jedni będą chwytali wszystkich możliwych metod, nie zważając na ich sens, inni będą chcieli żyć ten miesiąc krócej, ale bardziej świadomie. Każda z tych osób, ma prawo do podjęcia swojej decyzji, ale żadna nie jest złą. 

Książka jest bardzo skromna objętościowo, ale uwierzcie jej zawartość według mnie, bardzo bogata. Pani Katarzyna Jabłońska zadaje sporo pytań, na temat jakże aktualnej sytuacji podejścia kościoła do osób homoseksualnych - ogólnie dużo jest na temat seksualności, co może wydawać się "dziwne", zważywszy na fakt rozmowy z księdzem. Miałam wiele przemyśleń w trakcie czytania i już po zakończeniu. Jaka szkoda, że takich księży jest niewielu, a jak się już trafi - to zbyt szybko musi odejść. 

Polecam tę książkę, zmienia perspektywy na wiele spraw, na niektóre otwiera nowe spojrzenie. Jedno jest pewne, nie ma nudy. Mam w planach kolejna pozycję. 


stycznia 01, 2023

stycznia 01, 2023

Ahoj w Nowym Roku! ;)

Ahoj w Nowym Roku! ;)

 


Witajcie w 2023 roku! Jestem ciekawa co przyniesie, ale zanim nowe. Jak minął wieczór sylwestrowy, albo noc? Ja od wielu lat, nie praktykuje imprez. Zatem wczoraj wybraliśmy się na spacer do mojego ulubionego zamku we Wleniu. Świetna trasa spacerowa, mogłabym tam jeździć przynajmniej raz w tygodniu, chociaż polecam wiosna, podczas kwitnienia kasztanowców. Jest cudownie!  

Wzięłam ze sobą Tymbarka, żeby wypić przysłowiowy toast, pod ten Nowy Rok, oby nie był gorszy od poprzedniego. Mogę zabrzmieć fatalistyczne, ale jestem gotowa na wszystko ;). Nic mnie nie dziwi, oby tylko nie dobiło. 


Nie będę ukrywała, wieczór sylwestrowy spędziłam w łóżku oglądając filmy, o północy posłuchałam wystrzałów, by później w spokoju pójść spać. Moja wieś jak widzę, nie należy do miłośników strzelania - może szkoda funduszy, oby. W każdym razie było krótko i mało. Tak więc, chwilę przed pierwszą spałam w najlepsze ;))).  Swoje w życiu się wybawiłam i wypiłam. Teraz lubię ten mój spokój w domu. 


Jestem po Noworocznym spacerku. Pogoda iście wiosenna, u nas temperatura skoczyła do 16 stopni. Kurtkę ubrałam tylko dlatego, że mimo wszystko w kalendarzu styczeń i jakoś głupio nie ubierać. Jednak powietrze jest naprawdę ciepłe, ptaszki śpiewają. Aż już się nie chce powrotu zimy.






Pozostaje mi już tylko życzyć wszystkim wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku! 

A jeśli przyjdzie się zmierzyć z czymś trudnym, niechaj wystarczy sił!




Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger