lutego 27, 2018

lutego 27, 2018

Royal. Królestwo ze szkła

Royal. Królestwo ze szkła
źródło

W  ostatnim czasie sięgam po lżejsze lektury, może dlatego, że moja ukochana pora roku srogo mnie zawiodła i zamiast się nią cieszyć, mam takie nerwy, że szkoda słów. No i przez to wszystko, chodzę jakaś taka „tąpnięta” nie w tę stronę co trzeba. Nawet czytanie idzie mi opornie, a jeśli już, to coś, co nie wymaga skupienia, przenosi w inny, jakiś może ładniejszy świat. To też, gdy zobaczyłam zapowiedź Royal, pomyślałam sobie, że chyba powinnam przeczytać. I podejrzewam, że większość ludzie będzie w szoku, bo sama Irenka była przekonana o moim hejcie na tej książce, to zadziwię dziś wszystkich, ale o tym za chwilę.


 
Poznajemy Viterrę, królestwo stworzone po wielkiej wojnie, chyba trzeciej — przepraszam, jeśli coś namieszam, ale czytałam jakiś czas temu. W każdym razie Viterra znajduje się pod jakąś szklaną kopułą, chyba dla bezpieczeństwa, bo z tego, co rozbija się w mej pamięci, na zewnątrz jest skażone powietrze, ale jakim cudem u nich jest w porządku, zabijcie mnie — nie pamiętam. W każdym razie ludzie sobie tam żyją i są szczęśliwi. O ile przestrzegają głównych przepisów.

No i jeśli chodzi o przepisy to tutaj pora na naszą główną postać — Tatianę. Nastolatkę, która stoi już u progu dojrzałości, co za tym idzie, będzie mogła poślubić mężczyznę i założyć rodzinę. Dziewczyna nie bardzo ma na to ochotę, ale tak już jest w tym świecie. Jej marzeniem jest, zamieszkać z siostrą, bo po śmierci rodziców, wychowywały się u wujostwa. Ciotka koszmarna, wujaszek niby dobry. Gdy starsza z dziewcząt założyła sobie rodzinę, całe skupienie spadło na młodszą. No i teraz zaczyna się zabawa.

Cudowna cioteczka zgłosiła swą podopieczną do reality show. Stawką jest konkretna wygrana, bo finalistka, która dobrze wytypuje, poślubi samego księcia Viterry. A sprawa nie jawi się prosto. Ponieważ nikt nie wie, jak wygląda następca tronu.

Tatiana jest wściekła, nie planowała wziąć udziału w czymś tak beznadziejnym. Gdzie chodzi o przyszłość i walkę o zaślubienie kogoś, do kogo nic się nie czuje, trzeba być nazbyt wyrachowanym. Tatiana nie jest z tych. Nie, żeby była ofiarą losu. Ot po prostu marzy jej się romantyczna miłość. Jak to nastolatce.

Niestety, zostaje postawiona pod ścianą, musi wziąć udział. Od tego zależy jej przyszłość. I nie mam na myśli wygranej.
 
 


Przejrzałam na szybko opinie książki. No i troszkę jestem zdziwiona tak słabymi ocenami. A może to ja po prostu dałam się uwieść? Bo wiecie, Royal faktycznie nie należy do wybitnych. Jednak jest tak bajecznie napisana, że ja totalnie dałam się jej uwieść. Wpadłam w klimat. Wczułam się w rolę głównej bohaterki i wraz z nią przeżywałam wszystkie wydarzenia.

Co najważniejsze, Tatiana nie denerwuje. Jest naprawdę fajną nastolatką, naiwną tam gdzie powinna. To znaczy, potrafi źle interpretować intencje młodzieńców, potrafi marzyć, jak to bywa właśnie w tym wieku. Jednak nie przyćmiewa jej myślenia. Ona rozgląda się dookoła. I chociaż jej udział w grze jest wymuszony, to później opuszcza sobie niechęć i zaczyna kombinować, który z młodzieńców może być prawdziwym księciem.

A to jest, powiem wam najlepsze. Sama zaczęłam stawiać swoje typy, jednak sprawa nie wygląda prosto, bo każdy zręcznie manipuluje. Niby mam swojego, ale sama nie wiem, czy ten, to właśnie ten. Coś czuję, że w drugiej części dostanę pstryczka w nos, bo okaże się zupełnie co innego.

I wiecie co? Ja pokochałam tę zabawę. Normalnie chciałabym wziąć udział, dla samego klimatu dworskiego. Żeby poczuć się przez chwilę inaczej. Z chęcią obejrzałabym ekranizację. Nie obchodzi mnie krytyka innych. Ja się dałam temu uwieść. I odliczam do kolejnych tomów. I oby było ich jak najwięcej. Zakochałam się, to jest mój numer jeden w kategorii bajkowych.

Gdzieś słyszałam, że niektórym kojarzy się z serią Rywalki, ja na szczęście tego nie czytałam, nie mam porównania. Jeśli skończę to i będę cierpiała rozstanie, wtedy porozglądam się za rywalkami. A co będę sobie żałowała.

Mówię wam, teraz zimą, warto przenieść się do czegoś bajkowego, co nas, chociaż na chwilę zajmie czymś innym, niż mrozy i zimno. Polecam z całego serduszka. Czarnego, rzecz jasna.

 

lutego 21, 2018

lutego 21, 2018

5 sekund do IO. Rebeliantka

5 sekund do IO. Rebeliantka
źródło


Długo, oj bardzo długo przyszło czekać, na kolejną część książki. I szczerze mówiąc, gdy już Rebeliantka trafiła w moje ręce, miałam lekki problem z przypomnieniem sobie, na czym została przerwana poprzednia. Chyba tego w seriach nie lubię najbardziej, czasu oczekiwania, bo z jednej strony wiadomo, autor nie robot, z kolei pamięć jednak nie zapisuje wszystkiego. No i niestety, miałam troszkę braki. I z początku nie bardzo wiedziałam co i dlaczego się wydarzyło. Później jakoś już poszło.

Teraz pozostaje pytanie, czy i tym razem, było tak bardzo wciągająca i czy Pani Małgorzata Warda zaskoczyła mnie, czytelnika?




Mika podpisała umowę z firmą, która zajmuje się testowaniem nowej gry, bardzo realnej i bardzo niebezpiecznej, tutaj nie chodzi o zgubienie poczucia czasu, ale i narażenie własnego życia. O czym na własnej skórze przekonała się sama dziewczyna. 5 sekund do IO doprowadziło do wyniszczenia jej organizmu, gdyby w ostatniej chwili się nie odłączyła, gdyby. Śmierć podczas gry jest bardzo autentyczna, może wyrządzić szkody w naturalnym świecie.

Minął rok od pamiętnej tragedii, policja dalej prowadzi śledztwo, udział Miki niewiele posunął sprawę do przodu, przyjaciel jej ojca, czuje, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. I nie może narażać życia córki zmarłego kumpla. Nie wiadomo co robić, producent właśnie wypuścił nową grę, która ma być jeszcze gorsza od swojej poprzedniczki. Tylko nastolatka ma możliwość zagłębienia się do tego świata, musi być ostrożna. Jednak ryzyko zbyt duże, czy można zaufać tak młodej osobie?

Sama główna zainteresowana ma problem. Z jednej strony lojalność do policji, z drugiej w grę wchodzą uczucia do Janka, chłopaka poznanego na IO, odkryte przez nią tajemnice rzucają nowe światło, co nie znaczy, że ujawniając je, pomoże w sprawie, a może tylko zaszkodzić swojemu ukochanemu.

W dodatku zobowiązania, jakie wiążą się z dniem wejścia umowy w życie, zaczynają dawać o sobie znać. Jak ma teraz brać udział w zdradzie ludzi, których tak bardzo polubiła. A rzeczywistość wcale nie okazuje się łaskawa.

Czy ponowne przekroczenie progu świata gry, okaże się gorsze niż poprzednim razem? Co niesie za sobą rozwiązanie zagadki? I czy czasem, rzeczywiście lepiej żyć w niewiedzy?
 


Mam bardzo mieszane uczucia, bo jak wspomniałam we wstępie, bardzo, ale to bardzo oczekiwałam tej części. Byłam zachwycona IO, to też zaliczyłam lekkie rozczarowanie, kiedy pierwsze rozdziały, wcale nie pochłonęły mnie tak bardzo, bym nie potrafiła się oderwać od książki. Mało tego, czułam się chwilami znużona, miałam wrażenie, że jakoś za dużo jest tego samego co poprzednio. Powtarzane rozterki, te analizy wewnętrzne Miki, nie przemawiały do mnie.

Mimo wszystko nie poddawałam się, byłam zbyt ciekawa tego, co będzie dalej. Nie czytało się z zapartym tchem, ale coś trzymało mnie przy książce. I chyba to coś było, zapowiedzą tego, że naprawdę czasem warto, jest przetrzymać.

Akcja nagle nabrała innego wymiaru, nagle zaczęła pędzić i znowu nie mogłam wpaść w odpowiednie tempo, ale tym razem nie narzekałam. Byłam jedynie w szoku, ponieważ takiego obrotu chyba się nie spodziewałam. I jeśli w początkowych rozdziałach marudziłam, że jednak trzeciego tomu nie będę chciała czytać, tak po dobiciu do końca powiem jedno. Ja muszę koniecznie przeczytać!
No nie, co autorka zrobiła, to normalnie jakiś totalny odlot. Jestem pod wrażeniem i mam nadzieje, że nie będę musiała aż tak dłuuugo czekać?

Każdy, kto przeczytał pierwszą część, powinien sięgnąć po Rebeliantkę, a jeśli poczujecie jakieś dziwne opory w pierwszych rozdziałach powiem — Nic to. Czytajcie dalej. Naprawdę warto. Polecam! I dalej muszę czekać. Trudne życie oczekującego.



Za możliwość przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.

lutego 10, 2018

lutego 10, 2018

Suka śmieje się ostatnia

Suka śmieje się ostatnia


Gdy decydowałam się na przeczytanie niniejszej publikacji, nie byłam świadoma, czym tak naprawdę jest. I kiedy już wpadła w moje ręce i zaczęłam przeglądać, tak właśnie. Przeglądać, bo czytać to i nie było co, byłam w szoku. Bo niby pisać każdy może, jedni lepiej inni gorzej, to nawet przy wielce fatalnych książkach, nie myślałam, iż przyjdzie mi zmierzyć się z czymś takim.

Ponieważ Suka śmieje się ostatnia — nie jest książką. To zbiór postów. O różnym, zabarwieniu. Ot jakby każda/y z nas, postanowił wydać na papierze posty pisane na facebooku, no dajmy na to, w ciągu trzech lat, to taka moja luźna sugestia. I sobie dla ułatwienia posegregował według kategorii. To jest, koty, jedzenie, zainteresowania i tym podobne.

Tak właśnie wygląda owo dzieło. Kolejna perełka na rynku wydawniczym. Cóż, najwyraźniej ten rok, postanowił zaskakiwać mnie pod wieloma względami.




Jak widać, książeczka jest bardzo przyjemnie i po kobiecemu wydana, chociaż nie mówię, że kolor nie podpasuje mężczyznom, jednak treść, to raczej nie wiem. Bo niby kobietą jestem — chociaż bardziej zalatująca męskim spojrzeniem na pewne sprawy, no ale jednak. To te wpisy, szczerze mówiąc, nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Żadna to księga aforyzmów, które można wlepić, czy przepisać na kartkę, czy wpis do czegoś, co komuś podarujemy. Rozrywka wątpliwa, co mnie obchodzi podejście do pewnych tematów, jakiejś tam kobiety. Nie wiem, o co w ogóle chodzi. Zaczyna się tymi cytatami i tak sobie leci do samego końca.

No przyznam się szczerze, doznałam szoku. Nie mam pojęcia co z tym zrobić, przez długi czas udawałam, że wcale tego nie mam i nie będę musiała oceniać. Z drugiej strony chce mieć to już za sobą.





Okładka jest koszmarna, wpisy głupie. Po prostu głupie. Fajnie się może czyta coś takiego, gdy autor jest nam bliżej znany, dla mnie ta kobieta jest tylko imieniem i nazwiskiem. Papierowa postać. W dodatku cena, no chyba ktoś odleciał. Bo wydanie paskudne, treści brak, dlatego grzecznie pytam, za co te 27.90 ?? Ja bym nawet 5 zł nie zapłaciła za kartki okraszone wpisami z Facebooka. Liczyłam na luźną lekturę, może jakąś ciekawą babską historyjkę, ze szczerymi komentarzami, a tutaj wielkie rozczarowanie.

Nie mam pojęcia czy to odradzić, co Wam napisać. Trwam w szoku. Chyba po prostu udam, że to nie zostało wydane. Jeśli jednak taka forma publikacji komuś przypadła do gustu, proszę, dajcie znać.


lutego 07, 2018

lutego 07, 2018

Swiatło w Cichą Noc

Swiatło w Cichą Noc
źródło


Moje opóźnienie świątecznymi tytułami zaczyna już mnie samą, doprowadzać do rozbawienia. Co jednak poradzę, że zawsze muszę wszystko robić na odwyrtkę. Będę szczera, w czasie świąt nie mam kiedy czytać, a jeśli już znajdzie się wolna chwila, to albo po prostu odpoczywam, albo spędzam  w czyimś towarzystwie. No i takie właśnie książki, mogę czytać po tym całym szaleństwie. Ważne, że pora roku się zgadza.

Dzisiaj przychodzę z książką, która ma chyba najbardziej klimatyczną okładkę, taką pod wpływem, której ma się wrażenie, że ten magiczny czas już jest. Teraz pytanie, czy i wnętrze kryje podobne uczucia?

 
 
Jest grudzień, co za tym idzie, niemalże każdy wpada w ten typowy, dla miesiąca świątecznego nastrój. I nieważne czy jest śnieg, czy może chlapa. Coś zaczyna się dziać i po prostu siłą rzeczy się temu poddajemy. Chociaż nie każdy, wiadomo, bywają wyjątki.

Takim wyjątkiem jest pewne rodzeństwo. Dawniej lubili święta, cały ten zgiełk związany z przygotowaniami. I z pewnością cieszyło ich to całe zamieszanie. To jednak odległa przeszłość. Niegdyś wspaniały wieczór, zamienił się w najgorszy w ich życiu. I od feralnego zdarzenia, kojarzyło z utratą rodziców, smutkiem i świadomością, że już nigdy nie poczują tego, co było przedtem.

I gdy dla innych, tradycją jest przygotowywanie barszczu, uszek, czyli całego wigilijnego menu, Oni szykują się do wyjazdu na wakacje. By nie być i nie widzieć. Uciec od czegoś, co nie kojarzy się z ciepłem w grudniową i mroźną noc.

Magda, po latach omijania świąt, postanawia odczarować ten czas. Nie dlatego, że nagle coś w niej pękło, a po prostu chce zaimponować ukochanemu. Jego rodzina jest tradycjonalna. Mama opiekunka domowego ogniska, ojciec trzymający wszystko surową i stanowczą ręką. Zapewnia byt i dobry status domownikom. I właśnie dzięki temu szablonowi, przez lata oglądanymi, kieruje się mężczyzna, gdy postanawia związać się z Magdą.

Antkowi życie legło w gruzach, pełen goryczy i jeszcze niedowierzania, zmierza w stronę domu, który od dawna kojarzy się z bólem. I mimo upływu lat, niechęć jest dalej odczuwalna. Niestety teraz, znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Bez przekonania staje u progu przeszłości, w którym została babcia. Kiedyś cudowna i kochająca, a jak jest teraz? Czy sprawy, które zaważyły na losach całej rodziny, zmieniły również i babcię Kalinę?

A babcia Kalina czekała, przez cały czas, wypełniając swoje tęsknoty troską o dzieci, które zostały bez rodziców. I nawet, teraz gdy dorosły, nie potrafiła odmówić sobie i im, zainteresowania. W końcu byli jej bardzo bliscy. To też, gdy nagle Madzia, wyjawiła, że chce zorganizować wigilię dla przyszłego męża i jego rodziców, poczuła się zmartwiona.

 
 
 
Dosyć późno sięgnęłam po Światło w Cichą Noc, a jednak miałam wrażenie, że brak choinki i tej całej świątecznej otoczki, nie będzie mi przeszkadzał. I w sumie nie wiem, co się stało. No ale nie za bardzo poczułam właśnie tę historię. No ale od początku.

Przede wszystkim postać Magdy, bardzo, ale to bardzo nie polubiłam tej dziewczyny. Po prostu nie lubię podobnych postaci, zbyt naiwnych, zbyt ślepych. No rozumiem zakochanie się, tyle tylko, że jej związek z ukochanym był dosyć dziwny. Tych spotkań było niewiele, raczej przypadkowe. Bardziej przypominało to wszystko czasy, gdy wybrankowie widywali się na ustawionych schadzkach, w towarzystwie przyzwoitki, w ściśle określonym czasie. Bo zachowanie tych młodych było sztuczne, takie jakieś, bezbarwne.

Nie umiałam poczuć nastroju, nie umiałam wgryźć się w tych bohaterów. Jedyną postacią, która mnie podbiła, to był Antek. Taki konkretny, miał swoje przeżycia, jakoś najbardziej patrzył się trzeźwo na wiele spraw.

I w sumie, gdy już myślałam, że książka całkowicie mi nie podpasuje, wydarzenia jakby zmienił bieg, który miałam wrażenie, będzie przewidywalny do samego końca. Coś się pokomplikowało, coś namieszało. I nic, co wydawało się jasne, nie zostało takie samo na końcu. Dlatego, no muszę być szczera, zaciekawiłam się, jak dalej potoczą losy bohaterów. Nie wiem, co myśleć o niektórych. Wprawdzie moim faworytem cały czas jest Antek, no ale. Przewrotność losu bywa nieoczekiwana.

Może nie poczułam się w nastroju iście Bożonarodzeniowym, ale w ogólnym rozrachunku, książka wypada dobrze. Nie mogę powiedzieć, że jest to najlepsza powieść autorki. Nie, bo wiem, jak Pani Mirek, potrafi cudownie pisać, i teraz nie było źle, ale to nie to, za co pokochałam autorkę. Dlatego oczekuje kolejnej, nie boję się rozczarowania, to raczej nie nastąpi. Mam nadzieje jednak, że będę zaskoczona tym, co zastanę po powrocie do bohaterów.
 
 
 

lutego 05, 2018

lutego 05, 2018

Wszystko, tylko nie mięta

Wszystko, tylko nie mięta




Swoją przygodę z książkami Ewy Nowak, rozpoczęłam jakoś pośrodku, kiedy część Miętowej już podbiła serca czytelników, a kolejne miały to zrobić.

Planowałam sięgnąć po te pierwsze wydania, bo jak wiadomo, ciekawość czy faktycznie pierwsze był dużo lepsze od później pisanych książek, no i w ogóle. Po prostu lubię pióro autorki, nawet jeśli bywały tytuły, mniej wciągające, to nie umiem sobie odmówić, sięgnięcia po kolejny.

Tym razem padło na Wszystko, tylko nie mięta, w odświeżonym wydaniu. Czy ładniejszym? Kwestia dyskusyjna, poprzednie również miały swój urok. Najważniejsze jest wnętrze i jego przesłanie, czy trafiło do mnie? O tym już za chwilę.

 
 
Poznajemy pięcioosobową rodzinę Gwidoszów. Rodziców i trójkę dzieci. Najstarszy syn jest już w klasie maturalnej, przystojniak jak się patrzy, który zdaje sobie sprawę z uroku, jaki wywiera na płci piękniej. Kolejna jest Malwina, dorastająca panienka, na etapie pierwszych zauroczeń, porywów serca i fascynacji. No i Marynia, najmłodsza latorośl, przysparzająca starszemu rodzeństwo nieco kłopotów, ale i radości. Wiadomo jak to w rodzinie.

Przyglądamy się każdej postaci, poznając ich marzenia, radości oraz troski. Jedno należy przyznać. Gwidoszowie mimo zróżnicowania charakterów, tworzą zgraną całość, która może na siebie liczyć w każdym momencie, ale czy w praktyce, gdy nagle coś się przeoczy, bo przecież zawsze było dobrze, w porę zostanie zauważony problem jednego z członka rodziny?

Kuba, pewny siebie, kochający rodzeństwo, ale jak to nastolatek, nieokazujący uczuć. Mówiący szczerze i głośno na temat poglądów w pewnych spraw. Przez przypadek nawiązuje znajomość z pewną starszą kobietą, która otworzy mu oczy, że bardzo często, najciemniej bywa właśnie pod latarnią.

Malwina, jeszcze nieumiejąca zobaczyć w sobie piękno, dojrzewanie to taki okres, że jeden mały pryszcz wydaje się katastrofą, a co dopiero nieodpowiednia waga. I co z tego, że każdy chwali jej zgrabną sylwetkę, ona chce być piękna. Zwłaszcza teraz, gdy jej obiekt westchnień, nie jest byle kim.

Marynia, najmłodsza obserwatorka wszystkiego, co dzieje się w domu. Zadająca trafne pytania, nie pozwala zbyć się, odpowiedzią na odczepnego. Bardzo bystra i dociekliwa. Taka mała domowa iskierka.

No i rodzice, tato kochający mamę, nawet, wtedy gdy jej pomysły nigdy nie znajdują zakończenia. I mama, co chwilą ruszająca z nowym projektem na siebie, próbuje swoje siły w psychologii. Zupełnie nie podobna do swojej matki, przyglądającej się córce, z pobłażaniem a czasem i troską. Właśnie babcia, bardzo często będzie mówiła bez ogródek, co trzeba, filar rodziny.

 
Lubię czasem zaglądać do innych rodzin, do ich życia, które prowadzą. Tacy zwykli „Kowalscy”, którzy nie wyróżniają się z tłumu, a jednak potrafią przytrzymać uwagę, na dłużej. I tacy właśnie są Gwidoszowie, normalni, bez sztuczności. Kochają, spierają, ale i czasem pokłócą. Jak to bywa w większości domach.

Niby można by na tym skończyć, bo przecież opisywanie codziennego życia, przypadkowych ludzi, nie musi być interesujące, ale często to właśnie, patrząc na innych, możemy zrozumieć swoją sytuację, czy aby też nie znajdujemy, czy znaleźliśmy w podobnej sytuacji?

Bardzo interesującym wątkiem, jest ukazana relacja między Kuną a pewną panią, która będzie otwierała oczy nastolatkowi na pewne rzeczy. Na to, by nie czuł się pewny we wszystkim i wszystkich. Bo czasem, nawet w najbliższym otoczeniu, można nie zauważyć, że dzieje się jakaś tragedia. Ludzie cierpiący, nie zawsze chodzą z męczeńskim wyrazem twarzy, nie. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się maskują.

I wreszcie rodzice, no w końcu można powiedzieć idealni, tacy o jakich, nie jedno dziecko mogłoby marzyć. Rozmawiali ze swoimi latoroślami, uczestniczyli w ich sprawach. I nagle, coś w pewnym momencie uśpiło ich czujność. Czy popełnili błąd? Czy byli winni, temu, co się wydarzyło?

Może i ta historia jest zwyczajna, może nie wywiera ogromnego wrażenia na czytelniku. Jednak uważam, że właśnie przez swoją zwyczajność, tak dobrze trafia do odbiorcy, ukazując normalne życie, codzienność, w której znajdujemy się wszyscy i zdarzenie, na jakie często nikt nie jest przygotowany. Jak radzić sobie w sytuacji, gdy nie zauważymy, że członek rodziny cierpi, że coś dzieje się złego, w chwili, gdy sprawa nabiera poważne rozmiary. Co zrobić, jak zareagować?

Myślę, że jest to świetna książka, dla rodziców i nastolatków. Żeby jedni i drudzy potrafili zrozumieć, że czasem warto zadać pytanie, nawet gdy boimy się, usłyszeć odpowiedzi. Bo najważniejsza jest szczera komunikacja. Bez tej, nawet z pozoru idealna rodzina, zacznie mieć swoje rysy i pęknięcia.

Książkę oczywiście polecam, bardzo dobrze się czytać, jest lekka, ale jak to u Ewy Nowak, z odpowiednim przesłaniem.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.

lutego 03, 2018

lutego 03, 2018

Dwanaście niedokończonych snów

Dwanaście niedokończonych snów

Tak wiem. Święta już dawno za nami. Klimat jakby też przeminął, a ja nagle się obudziłam z książką iście gwiazdkową, no ale mam swoje wytłumaczenie. Po pierwsze czekałam aż będzie dostępna w formie e-book, po drugie, gdy miałam dosyć czekania i już gnałam zakupić, okazało się, że w księgarni brakło egzemplarzy. A, że jestem wierna tylko tej jednej, której reklamować nie będę, bo nie. To czekałam dalej na e-booka. No i ostatnio postanowiłam sprawdzić, czy jest i był! Od razu zabrałam się za czytanie, gdyby postanowił nagle zniknąć albo coś. I przeczytałam.

 
 
Główną bohaterką jest Momo, nazwa ta jest skrótem od nazwiska i imienia, ale dla ciekawych nie będę pisała. Niech sami się dowiedzą. Momo ma 28 lat, mieszkanie i własną galerię, tworzyła w niej dzieła z przedmiotów codziennego użytku. Praktycznie wszystko może stać się surowcem wtórnym, mającym drugie życie i nawet przeznaczenie.

Kobieta ma 28 lat, matkę i ciotkę, a nawet byłego męża. Żyje w swoim poukładanym życiu. Otacza się dwoma bezpiecznymi kolorami. Czarnym i białym. Czerń do ubierania, biel mieszkania. Ot taka równowaga. Zdaniem Momo, która nie znosi feerii barw, ogólnie ma dosyć osobliwe podejście do wielu spraw codziennych. Na przykład pożywianie. Zjada coś tam, bo musi. Gdyby zapytać co lubi, jaką potrawę, byłby z tym problem.

Świat kobiety jest prosty i przewidywalny. Czyli bezpieczny. Bez nieoczekiwanych wydarzeń, które mogłyby wytrącić z równowagi. Zburzyć ścianki w jej prostym pudełeczku.

Wszystko do pewnego dnia, a raczej nocy. Gdy we śnie zaczynają atakować kolory. Mnóstwo kolorów, których Momo nie może znieść. Gdzie podziała się bezpieczna czerń? Co z bielą? Dlaczego kolory, jeśli ona ich nie lubi, nie myśli nawet o nich. I przede wszystkim. Dlaczego ciągle śni ten sam sen, kończący się w podobnych momentach?

 
 
 
Kiedy tak czekałam sobie na książkę, wyobrażałam sobie ten typowo świąteczny klimacik. Taki wiecie, piernika z lukrem, albo herbaty z pomarańczą i czymś korzennym. I gdy tak zaczęłam czytać, moją pierwszą myślą było — Jak u licha świąteczna historia?? Bo o świętach tam nie praktycznie zbyt wiele. Atmosfera żadna, tylko pudełko bohaterki, jej dziwactwa i jakieś nudne życie. Potem poznałam matkę, zajmującą może dziwnym, acz potrzebnym fachem. I szczerze ja bardzo podziwiam ludzi pracujących w takich miejscach, tym bardziej fascynowały mnie opisy związane właśnie z matką.

No i gdy tak próbowałam zrozumieć, o co chodzi, że okładka świąteczna, a książka jednak nie, i zaczęłam się bać, że chyba jednak moje pierwsze rozczarowanie. Na plan wjechała ciotka Rebeka. I powiem szczerze, rozłożyła mnie na łopatki. Pomijając fakt, jej sposobu bycia i wypowiedzi, to po prostu uwagi rzucane, były naprawdę w punkt. I serio, dają sporo do zastanowienia.

Oczywiście kręcimy się wokół snów, zielonego swetra, a raczej właściciela tegoż fragmentu garderoby, sensu tego, co widzi bohaterka, a my razem z nią. I tak podczas czytania, przynajmniej ja, doszłam do wniosku, że jednak nie będzie tego piernika i w ogóle maku. Bo tutaj chodziło o coś zupełnie innego. No i podobało mi się to, naprawdę. Może niezbyt choinkowe, niezbyt gwiazdkowe. Bo bardziej analizujące istotę tego i owego. A jednak bardzo przydatne.

Nie ma tutaj pięknych opisów o ubieraniu choineczek, bieganiu za prezentami. Poznajemy Momo, która gdzieś na pewnym etapie, zamknęła się w sobie i, mimo że żyła to stanęła obok tego swojego życia. Razem z nią wyruszamy w podróż. Gdzieś tam przewijają się różni towarzysze, bo i matka próbuje zrobić coś, co pomoże zrozumieć wydarzenie sprzed wielu lat, które przyczyniło się do osobowości córki.

Kolejny raz było naprawdę magicznie, może nawet bardziej niż się spodziewałam. Było troszkę smutno, troszkę refleksyjnie. Bo postać Momo, to tak naprawdę wielu z nas, w mniejszym lubi większym stopniu.

No ale ja, pokochałam Rebekę, i normalnie doszłam do wniosku, że co tam e-book, książkę, tak czy siak, muszę kupić. A miałam oszczędzać. Nie ma lekko.

Cóż mogę jeszcze napisać, to nie jest typowa bombkowa historyjka, ale ma w sobie naprawdę świetne coś, bardzo przypadła mi do gustu. Nie wiem, czy są ochotnicy czytania po świętach, ale ręczę całym swym hejterskim, czarnym serduszkiem. Można śmiało i po świętach. Polecam!



Książkę przeczytałam dzięki Legimi.pl


lutego 01, 2018

lutego 01, 2018

Do trzech razy śmierć - czyli jak nie pisać książek

Do trzech razy śmierć - czyli jak nie pisać książek




Długo, oj bardzo długo zbierałam się do opisania tego czegoś. Nazwać książką nie mogę, ponieważ jest to obraza dla tych wszystkich pozycji, nad którymi ich twórcy pochylili się, zrobili odpowiednie przygotowanie, pomyśleli z szacunkiem o sobie i czytelnikach. 
Tutaj nie znalazłam nic, co mogłoby działać na korzyść w ocenie wytworu jak i na temat samego autora, którego jak większość już wie, cechuje nie tyle poczucie humoru, co żałosna próba bycia fajnym.  Czego konsekwencjami niestety są takie oto "cudeńka".  No to, zaczynamy opowieść o czymś, co może i chciało być książką, ale niestety tak jak i śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, tak w pisaniu, lepiej nie pisać, jak się nie potrafi. Ament. 


Zastanawiałam się czy mam opisać wyrób fabułopodobny, czy jednak sobie odpuścić, bo jakby nie było, autor naklepał stron, a o jakości już nie pomyślał. Byle znaki się zgadzały. Można i tak. Jakość? No cóż, chyba tutaj będę posiłkowała cytatami, których nie mogłam sobie odpuścić. Tyle smaczków znalazłam, że będzie co wybierać.  Uwierzcie. Nie ma sensu zagłębiać się w opis czegoś, co naprawdę nie istnieje. Bo ja naprawdę byłam ciekawa co też, sławny, że ochy i achy, promowany przez inne pisarki - Pan Alek Rogoziński potrafi stworzyć. No jakby nie było, wydawnictwo promkę zrobiło jak się patrzy. 

Dzięki tej promocji straciłam szacunek do owego wydawnictwa, jak i osób, które wypuściły do druku coś takiego i jeszcze czuło się dumne. Brawo Wy! 

Bo wiecie, wcześniej czułam się zniesmaczona, jakieś uprzedzenia, przez pryzmat aferek i takich innych. No ale co by nie było. Najlepiej samemu się zapoznać. A nożyczki i widelczyki, mnie się jednak spodoba i zapałam miłością do tfurczości. Zasiadłam, przeczytałam. Ach te emocje, ach ten cięty żarcik! 

My tu gadu, gadu, a raczej ja się rozpisuje, ale gdzież dowody, bo hejtować sobie mogę, ale żeby tak bez dowodu. Nie bójcie się nic, już Wam zapodaję, najpierw myślałam o całych scrinszotkach, ale mam jednak sumienie, pokażę tylko fragmenciki, opatrzone stronami. A co! 


 Książeczka opisuje, zlot pisarek w jakimś dworku na zadupiu, gdzie jedna z nich, najbogatsza, najbardziej nielubiana coś chce obwieścić. Nikt nie wie o co chodzi, nikt nie lubi pisarki, ale że ciekawość i w ogóle, to jadą. No i mają psikusa. Bo ktoś zabija jedną z nich. No i jest dramat, dochodzenie. Co robi towarzystwo po zajściu? Zamiast zwinąć żagle siedzą, bo przecież ciekawie i w ogóle. Aha, żeby było śmieszniej, razem z pisarkami, zaproszenie dostały wybrane blogerki. Ach to tak tylko na marginesie. Żeby nie było jakiś aluzji, nie nie. 

Policja robi swoje, pisarki swoje, blogerki też. Nawet się pojawiają pomocnicy w postaci kelnerów, czy też chłopców na posyłki. Atmosferka z dreszczykiem, ależ czego się nie robi dla sławy. Prawda Panie Autorze? Pan coś o tym wie, no ale przecież to tylko taka fikcja literacka, co ja się czepiam. Podła jakaś jestem. I nie znam się.


W ogóle tak mnie zaciekawiło, przy okazji czytania fragmencików do cytata. Jak to Pan Autor, pięknie sobie poużywał z kolegów jakby nie było po fachu, którego sam nie za bardzo się jeszcze nauczył, ale chcieć to móc, niekiedy nie ważne ile ofiar. Takie heheszki,  no ale wielki podśmiehujki z dramatów autorek, które nie zgadzały się z opiniami negatywnymi, bo żałosne i w ogóle. Ja niestety już nie mam, ale bardzo, bardzo mocno żałuję, żem nie uczyniłam zrzutki z ekranu, gdy wielce zdystansowany pan autor, szarpnął się z fragmentem niezbyt przychylnej opinii do swego dzieła i wylał wiadro pomyj na jedną z recenzentek. Recenzentkę, którą osobiście znam i wiem, że nie krytykuje dla krytyki. Ot napisała, że książki nie poczuła. Coś między nimi nie zaiskrzyło. No ale, pan autor się oburzył, prawo miał. Żale wylał w poście i... Post znikł. Kiedy tylko zobaczył, że jednak rzesza fanów swoje zrobiła i dołożyła pomyje na recenzentkę. Brawo Panie Autorze, Brawo! 

A teraz fragemncik, bardzo zabawny, rzecz jasna, pan autor ma już dystans do siebie i teraz tylko śmieje się ze sfrustrowanych autorek ;))))))


" W ciągu kilku dni zrobiło się prawdziwe piekło, podsycane przez blogerki, których jest chyba z milion. Czasem mam wrażenie, że blogów o literaturze jest więcej niż wydawanych książek." *

W ogóle panie autorze, ja tylko tak powiem, że dzięki tym blogerom pan ma swoją wątpliwą sławę. Bo jakoś nie rzuciły mnie się w oczy super opinie od nie-blogerów :)))  Także możemy troszkę się powyzłośliwiać. Jako hejterka, którą jestem i się już z tym nie kryję, powiem Panu, że tak troszkę strzał w kolanko, ale co tam. Nadrobimy uśmiechem, a przecież głupie blogerki i tak się nie skapną, co nie? :))) 




Wiecie co jest najgorsze? Że Pan Alek Rogoziński, w tejże ksionszce, tak perfidnie nabija się z innych pisarek, blogerów, ogólnie każdego jak popadnie, a inne moje koleżanki "po fachu" piały z zachwytu, że jakże to żarty się Pana trzymają, że jakie to fajne, bo przecież dystans i takie tam. Bo śmiał się z tych gupich, tępych i w ogóle. Bo my jesteśmy fajne, bo do nas się uśmiecha! Tak kochane, tak właśnie jest. I tego się trzymajcie. 


Smutne, smutne były żarty seksistowskie, gdzie ciągle było śmieszkowo podsuwane seksy z nieletnim, gdzie gwałciki nie są niczym złym, a tępy żart na temat murzyna, po prostu pozbawił mnie resztek jakichkolwiek nadziei, że to co czytam, faktycznie da się uratować.  

Tragiczne jest, że wydawca to wydał. Bo przecież liczą się sztuki, a co za tym idzie kasa. Że blogerzy czytali i nie widzieli nic,  co może się nie spodobać. Cholera, kobiety, jak nisko trzeba upaść, za te badziewne gifty chwalicie wszystko? Czy boicie się napisać prawdę, bo wydawca zerwie współpracę?? Czy jedno i drugie. Nie stać was na kubek? Koszulkę? Napiszcie, kupie wam te kubki i koszulki. Miejcie godność. 


Bo żarty z seksów z nieletnimi nie są śmieszne, są tragiczne i żałosne. Bo chwyty rzekomo celowego "chumoru", są na tak niskim poziomie, że aż mnie bolało samo czytanie tego. I wy tak serio? 


" Wszyscy mówili jej, że nie ma racji i że pewnie kradną sprzątające w naszym domu Ukrainki"**


Tak, bo każda Ukrainka to złodziejka i prostytutka, a każdy Muzułmanin to terrorysta. No po prostu jak widzę takie żarty, to mnie krew zalewa. Nie Panie Rogoziński, to nie jest śmieszne, to smutne, że nie potrafi Pan stworzyć żartu na poziomie! 



"Stoję koło Murzyna i nie umiem go przejechać. Co mam zrobić? (..) Znajdź Białego i go przejedź, może dostaniesz mniejszy wyrok."***


Bo wiecie,  żeby można było się na legalu ponabijać, owym Murzynem był... STAW! HA HA HA, no jakże to zabawne, ha ha ha, no po prostu pękłam ze śmiechu.  

Boże, zagrzmij, ale zapomniałam, pioruny w plastik i kartony nie trafiają. Jaka szkoda. Bo po prostu już nie mam siły żyć, ze świadomością, że takie DZIEŁA są tworzone i nawet drukowane. Tego, że ludziom się to podoba nie chce wiedzieć. 

To jak u Kasi M, ktoś powiedział - ja czytam i nie myślę o czym to jest, bo wtedy zwróciłabym uwagę na bzdury. Helloł! Gratulacje takiej postawy. Bo rozumiem książka lekka, taka do oderwania, ale dla Boga! Nie głupia!!


Ja próbuję zrozumieć ludzi, czytelników. Nie jestem za narzucaniem, chociaż jak widzę niektóre perełki, to mnie po prostu zadziwia jakim cudem. No ale ok. Gust. Jednak są pewne granice. No naprawdę są, tutaj każda możliwa została przekroczona. Poziom zerowy, a może i nawet minusowy.  Fabuły to tam nie ma, chumor mnie zabił.  Celowo piszę "ch", bo te tępe żarciki nie można nazwać humorem. 


 Powiem tak, przerażające jest, jak nisko upadł poziom pisanych książek. Jak nisko upadli czytelnicy, którym podoba się plucie w twarz, udający, że to nie z nich, a może nie zdający sobie sprawy? Chyba tej wersji będę się trzymała. 
Mnie ten wytwór poraził. Nigdy nie oceniałam autorów, tylko to co piszą, bo czasem pragnienie spełnienia marzenia bywa zbyt silne, brak talentu gdzieś się nie zauważy. Tutaj po prostu  zastałam coś o wiele gorszego. Drogie wydawnictwa, wstydźcie się, czytacie i nie widzicie? Czy tak jest łatwiej. Wstyd. 
Panie autorze, nie wiem jakim pan jest człowiekiem, ale to co zostało tu napisane, niestety zmusza mnie do przykrych wniosków. Sława nie musi oznaczać upodlania siebie i innych. 





 Książkę (z nieprzyjemnością) przeczytałam dzięki Legimi.pl



* str. 133
** str. 151
*** - str. 158

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger