lipca 27, 2016

lipca 27, 2016

Szkolny tag książkowy

Szkolny tag książkowy


Jakiś czas temu zostałam nominowana do zabawy, ogólnie tego typu akcje blogowe zawsze lubiłam, bo i można miło spędzić czas, a dodatkowo dowiedzieć ciekawego o innych blogerach. Dzięki Magdzie z  Książkowych Wyliczanek  mogłam wziąć udział w kolejnej, równie interesującej :)

Kategorie są bardzo ciekawe, a więc do dzieła, bo pytań i odpowiedzi będzie dosyć sporo:). 


Wf - książka ze zmianą akcji

Próbuję wyłuskać z czeluści pamięci książkę, której zmiana akcji wywołała we mnie totalne zdziwienie, szok i niedowierzanie. I tak w sumie to nie pamiętam, ale chyba muszę wytypować tegoroczną, tę którą już miałam spisać na straty, a właśnie druga połowa i zakończenie kompletnie mną wstrząsnęły, bo akurat tego się nie spodziewałam. A dokładniej mówiąc, chodzi mi o.... 


 Praca domowa - książka czytana po nocach

Ha! Tutaj każdy, ale to każdy będzie w szoku, ale książka czy raczej seria dla której poświęciłam swoje noce, a nawet naukę do egzaminów co skończyło się oblaniem jednego, do tej pory wzbudza mnóstwo kontrowersji, negatywnych opinii, a nawet ironicznych żarcików. Nic to, ja się nie wstydzę. Pokochałam te książki, czytałam w każdej wolnej chwili, nawet w pracy pod biurkiem. Zasypiałam na tomiszczach, budziłam się i dalej czytałam. O czym mowa? xD 


Wypracowanie z polskiego - dzieło polskiego autora

Oj tutaj to mam ogromny problem, ponieważ polskich autorów to nawet lubię, niektórych  naprawdę bardzo. Jednak kiedy pada hasło "dzieło", to nasuwa mnie się tylko jedna, ta która podbiła serce wiele lat temu i pozostała w nim do tej pory, którą podziwiałam i podziwiam. Za styl, za kunszt i przede wszystkim odwagę bycia właśnie taką, w trudnych czasach. Moja ulubiona, moja idolka i wzór. I jej pierwsze dzieło, które miałam przyjemność poznać i ukochać. 

 
WOS - książka poruszająca społeczne problemy 

Oj, tutaj to dosyć trudne zadanie. Przeczytałam wiele pozycji poruszających problemy społeczne. Po trosze chyba w każdej są takowe ukazane. Niekiedy były  to tytuły bardzo trudne, bardzo poruszające, ale tutaj znowu muszę cofnąć się w odległą przeszłość, do opowieści już dorosłego mężczyzny, opowiadającego własną historię. Jakże porażającą i bolesną. Może ktoś o niej słyszał, ale polecam z całe serca. Tylko uprzedzam, jest brutalna.  Czytałam będąc jeszcze w gimnazjum? A może już w liceum. Do tej pory pamiętam co ze mną zrobiła... 


   Technika - książka z licznymi szczegółami  

Ojej, nie mam pojęcia. Liczne szczegóły w sensie miejsc w których rozgrywa się akcja książki, czy gadżety? Sama nie wiem jak to interpretować, więc zrobię po mojemu:).
No więc jeżeli chodzi o technikę, to od razu mam książkę Mroza, o tych kosmitach, czasie przestrzennym, czyli wszystko co nie ogarniam, mimo największych chęci. No to była lektura, która zmuszała moje szare komórki do myślenia, przegryzania a i tak na końcu nie wiedziałam czy na pewno wiedziałam co jest czym xD. 
Miejsca, najnowsze technologie, dla mnie ogólnie kosmos jest nie do ogarnięcia;).
  

 Historia - powieść nieżyjącego już autora

Tutaj nie może zabraknąć mojej ukochanej autorki, której powieści są przepiękne, wyważone. Co tutaj dużo mówić. Klasyka sama w sobie. Jestem ogromną fanką tej kobiety, która dla wielu stanowi zagadkę. Dla mnie zaś zawsze będzie ponadczasowa i zawsze będę się nią zachwycała. 




Pokój psycholog - dzieło które wpłynęło na twoje życie 

Ha! Ogromną rolę w moim jeszcze nie nastoletnim, ale już pełnym niespotykanie wielkich emocji życiu odegrała dwutomowa seria o bliźniakach. Pamiętam, że te książki działały na mnie terapeutycznie. Wprost nie potrafiłam bez nich funkcjonować. Jak tylko ktoś sprawił mi przykrość i zaczynałam odczuwać dotkliwy smutek, biegłam do półki i sięgałam po jedną z nich. Mama śmiała się, że pierwsze egzemplarze zaczytałam na śmierć. Coś w tym jest, ponieważ kartki dosłownie się rozsypały. Cóż miłość musi ponosić straty. Teraz z rozrzewnieniem wspominam czasy gdy śmiałam się do łez podczas czytania, zaś dowolne fragmenty cytowałam na wyrywki:). 


Sklepik szkolny - miejsce, gdzie kupujesz książki

Ze mną bywa różnie, zależy od tego gdzie jest promocja. Nie ukrywam, jestem wyłapywaczem promocji wszelkiego rodzaju. Nie lubię przepłacać. Skoro mogę odczekać i w cenie jednej, mieć dwie cudne książki, a czasem nawet trzy?;) 

Gabinet pani dyrektor - książka z nutką grozy 
 W zasadzie nie czytuje strasznych książek, ponieważ jestem boi d... no więc nie czytam i już, ale... Lata temu, jeszcze w liceum (jakaż ja w liceum byłam odważna i ryzykowna) posłuchałam się namowom braciszka, by poznać twórczość pewnego autora. Jako młoda i głupia zgodziłam się. "Bo wiesz, horror na ekranie a w książce to całkiem inna bajka, przecież ty lubisz horrory", owszem lubiłam będąc jeszcze w gimnazjum, później coś mnie się odmieniło. Wracając do książki, zabrałam się za czytanie i do prawdy, albo jestem masochistką, albo ta książka ma w sobie coś takiego, że nie pozwoliła się odłożyć przed zakończeniem. Była obrzydliwa, była przerażająca i brutalna. Bałam się spać, bałam się chodzić w biały dzień. Coś okropnego, ale przeczytałam.  Trauma do końca życia. 
 


I na tym zakańczam swoje wynurzenia Tagowe, pora na nominacje!:)

Do tagu nominuję Sylwunię - blog Recenzentka książek 
                        Mariusza - blog Książki w pajęczynie  
Agatę - blog Naczytane

Życzę miłej zabawy! :) 

lipca 25, 2016

lipca 25, 2016

Przeklęta

Przeklęta

Chyba większość czytelników ma swoich ulubionych autorów, na których książki czeka ze zniecierpliwieniem. I chociaż jest się otwartym na nowości, tak jednak Ten ulubiony zawsze, ale to w każdej chwili będzie miał pierwszeństwo kiedy tylko ukaże się najnowszy tytuł.  
I jedną z moich ulubionych autorek jest właśnie Iga Wiśniewska, stało się to zupełnym przypadkiem i muszę przyznać, że moja sympatia zbudziła się już od pierwszej książki opowiadającej o zbuntowanej i niesamowicie złośliwiej Malice.  Długo ubolewałam kiedy trylogia została zakończona, długo przeżywałam, że ukazały się tylko w postaci ebooka, cóż. Ważne, że jest i poznałam. Jedyna seria, którą przeczytałam właśnie w tej formie, na żadną inną bym się nie zdecydowała. 
Wracając do autorki, każdy kto poznał twórczość Igi, wie i zdaje sobie sprawę, że jest totalną niewiadomą, nie można czegoś się spodziewać. Dlatego też byłam niezmiernie ciekawa Przeklętej dopadłam się do niej z radością, czy i tym razem zostałam podbita i moje wrażenia są więcej niż pozytywne? 

Zacznę od tego, że książka została napisana w narracji pierwszoosobowej z tym dodatkiem, że z perspektyw kilku bohaterów. Tak więc nie siedzimy w głowie tylko jednej postaci, ale możemy spojrzeć na sprawy oczami i emocjami innych. Czy mnie się to spodobało? Później do tego wrócę.
Trafiamy do miasta Rades, gdzie życie niby jest w porządku, ale niezupełnie do końca. Ludzie sobie żyją i tylko nieliczni mają świadomość, że obok nich spaceruje sobie taki zmiennokształtny.
Wiadomo, Iga musiała stworzyć coś nietuzinkowego, no to mamy króla i jego ludzi. Na różne potrzeby zmieniają swoje ludzkie postaci w zwierzęta. Jakie? A to już zależy. Od czego? Tego nie zdradzę. W jakie zwierzę zmienia się sam król? To ci dopiero będzie niespodzianka.
Niestety sam najważniejszy wraz ze swym "stadem" odczuje zagrożenie, nie jakieś tam zwykłe. Mianowicie od pewnego czasu, coś albo ktoś ( bardziej silniejszy od ich gatunku) w dosyć dziwny sposób zacznie mordować. Irytacja króla będzie tym większa, gdy jego własne dochodzenie do niczego nie doprowadzi i potrzebna będzie pomoc zwykłych ludzi. Jednak czy na pewno takich zwykłych?

Miriam jest niesamowicie inteligentna, zna chyba wszystkie języki i tak szczerze mówiąc jej przyjaciele nie bardzo wiedzą po kim i w jaki sposób zdobyła tak ważne zdolności. Kobieta skrywa tajemnice, prowadzi własne dochodzenie, tłumaczy książki i jest mamusią chrzestną u swej jedynej przyjaciółki z sierocińca. Dodatkowo posiada firmę, w której współpracuje z Rosjaninem Iwanem. Mężczyzną, który nie zadaje zbędnych pytań, jest dobry w swoim fachu i przede wszystkim dyskretny, a tego najbardziej potrzebuje Miriam. To właśnie do nich zwróci się sam alfa zmiennokształtnych. Sprawa nieco dziwna i podejrzana, ale jaki będzie miała finał i czy akurat tego spodziewają się główni zainteresowani?


Bardzo często zwracam uwagę w swoich opiniach na najważniejszą według mnie zaletę, którą charakteryzuje się Iga, dokładniej mówiąc w swoich książkach nie bawi się w ckliwe romanse. Jeżeli coś jest, to tylko lekko muśnięte, tak aby czytelnik mógł sobie dopisać własny scenariusz, albo w ogóle nie ma nic. Jak ja to uwielbiam u Igi. I chyba właśnie dzięki temu tak przepadam za jej książkami. Ponieważ nie muszę przewracać oczami kiedy już dochodzi do jakiejś sytuacji. Każdy już chyba wie, nie jestem zwolenniczką romansów, nie lubię tej całej zabawy w uniesienia i zanudzania. Tutaj tego na całe szczęście nie znalazłam. I właśnie co jeszcze jest najpiękniejsze bez całego bełkotu o erotycznych ekscesach książka zawsze jest mocna. Zawsze zaskakuje i nie zanudza. Po prostu mamy akcje, mamy emocje.

Nie będę ukrywała, oczekiwałam Przeklętej, byłam ciekawa co tym razem otrzymamy, w jaki sposób zostaniemy zaskoczeni. Jakież są moje odczucia w ogólnym rozrachunku, czy polubiłam bohaterów?

Zacznę od Miriam, jedna wielka niewiadoma, ale w pewien sposób bardzo polubiłam tę postać. Mimo, że niewiele o niej samej się dowiadujemy, praktycznie do samego końca czytelnik nie ma pojęcia o jej życiu i całej reszcie.
Iwan, tego faceta wręcz nie można nie polubić, zabawny, cięte uwagi i jak już pisałam, nie męczący zbędną dociekliwością, prawdziwy partner w pracy, ale i chyba oddany przyjaciel. 
Król zmiennokształtnych, no niestety ten osobnik działał mi na nerwy, taki jakiś irytujący no i ogólnie nie w moim typie, jednak nie przeszkadzał mi za bardzo. 
Spotkamy oczywiście wiele innych postaci, które odegrają bardzo ważną rolę w całości, jednak to ta trójka jest kluczowa, to oni będą musieli narażać życie nie mając pojęcia kto jest ich przeciwnikiem.

Z tego co pamiętam, bo książkę przeczytałam już dosyć dawno. Miałam pewne zastrzeżenia, jedno co mi się przypomina to chyba fakt, że na początku nie potrafiłam wgryźć się fabułę. Co jest bardzo dziwne bo jeszcze tak nie miałam. No nic, musi kiedyś być ten pierwszy raz. Ważne, że później poleciało i dałam się wciągnąć. Przeczytałam, odczułam emocje i w ogólnym rozrachunku jestem zadowolona. Co do samego sposobu narracji, nie wiem czy tak do końca przypadło mi do gustu. Może gdyby dotyczyło jedynie najważniejszych postaci, ale w tym przypadku, mnie troszkę męczyło. Co nie znaczy, że źle się czyta, widać jestem ostatnio czepliwa i marudna, nie zwracajcie na to uwagi, napisać musiałam.
Nie było porywów miłosnych, chociaż coś tam się pojawiło jakaś mięta przez rumianek, ale nie raziło po oczach, więc jest dobrze.  Aha i zakończenie, nie wiem czy ja właśnie tego oczekiwałam, bo chyba miałam nadzieje, że nie stanie się to co stało.
W każdym razie książka przypadła mi do gustu, z chęcią poznałabym dalsze losy Iwana, to jest facet. No w sensie takim, że no fajny w tym co robił, żeby nie było. Polecam! 



lipca 14, 2016

lipca 14, 2016

Szklany miecz

Szklany miecz


Nie wiem dlaczego, a może i wiem. No w każdym razie zawsze obawiam się kontynuacji serii. Jakoś przeważnie się dzieje, że ta druga zazwyczaj rozczarowuje mnie. I chociaż nie wiem jak się staram to i tak wychodzi, że kolejna nie dorównuje drugiej. Dlatego też po genialnej Czerwonej królowej, którą byłam naprawdę niesamowicie zachwycona z pewną rezerwą zasiadłam do czytania historii o Mare i srebrnym księciu oraz rewolucji jaka nastąpiła. 
Czy przy lekturze Szklanego miecza towarzyszyły mi podobne emocje do poprzednich? 


O tym jak zakończyła się pierwsza część pisać nie muszę, kto ma za sobą powinien pamiętać, a jeżeli nie to mówi się trudno. Wraz Mare musimy stawić czoła Mavenowi oraz jego podłej nikczemnej matce. Królowej srebrnych.
Teraz jednak zmierzają do miejsca, które rzekomo ma być bezpieczne, gdzie w końcu będzie można obmyślić plan odszukania ludzi z kartki otrzymanej od Juliana. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, że muszą to uczynić przed okrutnym nowym królem. Ci wyjątkowi są dla nich jedynym ratunkiem. 
Niby wszystko jest dobrze, niby zostali uratowani. Oboje z Calem żyją, ale coś nie daje spokoju dziewczynie. W dodatku książę został zamknięty w osobnej celi. Jakby nikt nie zdawał sobie sprawy, że gdyby chciał mógłby wszystkich pozabijać. Niechęć czerwonych jest zbyt silna. Napięcie widać w każdym ruchu, a nawet mimice twarzy. Jaka przyszłość czeka ocalałych, dokąd zmierzają i co dalej?

Miejscem do  którego zmierzają jest wyspa, położona bardzo daleko, gdzie znajdują się bunkry. To tam żołnierze pułkownika przesiedlili mieszkańców Pale, wśród nich znajdują się rodzice i rodzeństwo Mare. Jeszcze chwila a się spotkają. Ile to czasu minęło kiedy ostatni raz się widzieli? Jakimi wtedy byli ludźmi w porównaniu do teraz? Ona sama opuszczała dom jako zwykła nastolatka, powraca zupełnie inna, dziewczyna od błyskawic. Ktoś kogo boją się sami czerwoni, chociaż wcale nie chcą się do tego przyznać.

Przed Mare stoi trudne zadanie, musi odnaleźć się w nowej sytuacji w dodatku przekonać czerwoną gwardię do poszukiwań ludzi z listy, którzy zdają się być naprawdę ważni. Ponieważ w niewoli u Mavena będą stanowili śmiertelne zagrożenie. Rozpocznie się wyścig z czasem, niebezpieczne decyzje i jeszcze bardziej ich konsekwencje. Do czego jest zdolny człowiek aby osiągnąć cel i jak władza potrafi zmienić przekona się o tym sama Mare, już nie zwykła nastolatka, a dziewczyna z potężną mocą i siłą, która niekiedy będzie przerażała samego księcia Cala... 


Bardzo, ale to bardzo cieszyłam się, że mam w posiadaniu Szklany miecz i kiedy tylko odłożyłam na półkę czerwoną, zabrałam się za czytanie dalszej części i nagle po kilkunastu stronach utknęłam. Z początku myślałam, że to z nadmiaru emocji, że potrzebuję zrobić sobie chwilkę przerwy i później będzie lepiej. Ba! Byłam przekonana, że fabuła mnie porwie i nie wypuści ze swoich szpon do samego końca. 
Zrobiłam jedno podejście, później drugie i nic. Nie poczułam tego. Co gorsza nie poczułam nic, później zaczęła się we mnie wzbierać irytacja i znużenie. Odnosiłam wrażenie, że w książce nie dzieje się nic ciekawego poza chęcią znalezienia tych nowych, i nic poza tym nie ma większego znaczenia. 
O ile w poprzedniej byłam pochłonięta wydarzeniami tak tutaj, no drażniły mnie. Mare zrobiła się irytująca, nagle poczuła swoje zdolności, nie potrafiła ich ogarnąć. Sama nie wiem jak mam ocenić to co porobiło się z bohaterką. Z jednej strony dobrze, ogrom odpowiedzialnością, wszystkie wydarzenia musiały odcisnąć piętno, ale całość została tak dziwnie skonstruowana i w moim odczuciu dziewczyna  była denerwująca i jakaś sadystyczna. Jakby w pewnym momencie poczuła radość z tego jaka jest i korzystała do woli ze swej mocy.

W dodatku sama fabuła dobiła mnie kompletnie. Niestety nie tego się spodziewałam co zaserwowała autorka. Zdawałam sobie sprawę jak mniej więcej będzie wyglądało poszukiwanie, ale nie miałam pojęcia, że pani Aveyard poświęci na to wszystko aż tyle książki i co gorsze odbędzie się właśnie w taki, a nie inny sposób. Czuję się rozczarowana. Ponieważ kiedy już dzierżyłam książkę w dłoniach czułam się jak dziecko, szczęśliwa i pełna euforii, a tutaj coś takiego. 
Co do samego zakończenia, znowu wyjdzie, że jestem jakaś kosmitka albo jak zwykle się czepiam jednak nie zaskoczyło mnie w żadnym stopniu, chyba prędzej byłabym w szoku jakby nagle pojawiła się ekipa krasnoludków z królewny śnieżki. 
Nie chciałam aż tak skrytykować, do samego końca trzymałam się nadziei, bo czasem właśnie to zakończenie broni całość. Niestety. Z przykrością stwierdzam, że było źle. I jedynie co mnie jeszcze kompletnie nie zniechęciło  to ciekawość zakończenia. Oby autorka poradziła sobie i chociaż dorównała Czerwonej Królowej. 

 

lipca 08, 2016

lipca 08, 2016

Bóg zawsze znajdzie ci pracę

Bóg zawsze znajdzie ci pracę


Pamiętacie jak jakiś czas temu pisałam, że miewam takie chwile w swoim życiu decydując się na pewien tytuł zupełnie nie mając pojęcia dlaczego? Tak też było i w tym przypadku. Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo chciałam zapoznać się właśnie z tą książką, no ale cóż. Wylosowałam to i nie wypadało nie przeczytać i zrecenzować.  Czy jestem zadowolona po zakończonej lekturze Bóg zawsze znajdzie ci pracę ? Za chwilę postaram się wszystko w miarę konkretnie wyjaśnić. 

Nie miałam pojęcia kim jest Regina Brett, ale Irenka tak bardzo mi zachwalała, że za jej namowami stwierdziłam, no dobra. Mogę zaryzykować. Szczerze mówiąc nie lubię poradników, moralizatorstwa i tym podobnych.  Nie lubię również książek, które nawiązują do wiary. I nie chodzi tu o to, że jestem ateistką, czy jakąś wyznawczynią kaloryferów. Nie, nie, tylko po prostu nie jestem fanką książek, w których religia jest jakimś tam wyznacznikiem, kołem napędowym. No nie lubię i już. Nic to, ciekawość była silniejsza i postanowiłam czytać.

Autorka stworzyła książkę z pięćdziesięcioma rozdziałami, które to były tytułowymi lekcjami. Każda z nich dotyczyła jakiegoś wydarzenia z życia prywatnego Reginy. Na ich podstawie zostały wyciągnięcie odpowiednie wnioski, według nich autorka nakreśliła wytyczne na drodze życiowej jakie to mogą się pojawić u człowieka. No dobrze. Mamy wydarzenia, mamy omawianie tego jakie zmiany lepsze bądź gorsze wniosły. Czy można było czegoś uniknąć, jak nie powtórzyć tych samych, albo podobnych błędów. No i jeżeli już stanie się coś złego to nie oznacza, że mamy poddać się załamaniu, tylko wyciągnąć wnioski, pozbierać rozsypane gadżety, otrzepać i dreptać dalej.

Z pracą właśnie tak bywa, że albo mamy od razu taką, którą kochamy (szczęśliwcy), albo pracujemy bo musimy, bo jesteśmy materialistami, którzy wstają rano z grymasem na twarzy, bo znowu do tej cholernej pracy, no ale trzeba, i wizja wypłaty wynagradza wszystko. I aby właśnie nie trzeba było podnosić się z ukochanego łóżka z marsem na twarzy, powstała książką pani Reginy. Mająca pomóc tym, którzy pracować nie lubią, albo jeszcze nie wiedzą jak polubić.
Jedna z najważniejszych przesłanek autorki, to chyba jest coś, co można spotkać na niemalże każdej grupie wsparcia, dla obojętnie jak uszkodzonych psychicznie. Mianowicie "Musimy polubić, pokochać samego siebie". Tak, tak. Każdy o tym wie, ale zrobić nie koniecznie potrafi. Ja na przykład lubię siebie tylko czasami, nie wiem czy się kocham, bo jakoś tak nie rozmawiam sama ze sobą, aczkolwiek niekiedy mam ochotę powiedzieć, " nie martw się Bruchalku, takiej zołzy jak ty, to ze świecznikiem szukać". No ale później dochodzę do wniosku, że to już chyba nadaje się pod leczenie psychiatryczne ( nie żeby szpital dla umysłowych był zły, chyba mogłabym  tam czytać książki?) i rezygnuje, z przekonywania siebie, że jestem fajna i ogólnie happy, że jestem.  Co do pracy, czy ja swoją kocham, albo czy kocham swój zawód. To sama nie wiem. Z jednej strony lubię dzieci, mniej lubię ich rodziców, z którymi nie idzie się dogadać. I czasem mam ochotę rozpocząć nowe studia, a potem zakopać się w pokoiku z papierami i mieć to wszystko w nosie. Odbębnić te swoje cudowne osiem godzin,  wyjść do domu i mieć wszystko w poważaniu. To chyba jednak jest dobry pomysł... Na co mnie użerać z chorym systemem oświaty? No proszę, ten poradnik nawet pomaga.

Wracając do książki, to ja się jej troszkę bałam, że będę musiała czytać o tym jak to kochany Pan Bóg niewidzialną rączką zrzuca oferty pracy, ale na szczęście tego nie było.  Brett pisze zaskakująco lekko, można się dowiedzieć troszkę o jej życiu, można się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad swoim. Bo i jak wiadomo przykłady niekiedy mogą być podobne do naszego własnego. I chociaż ja nie przepadam za poradnikami, nie lubię form kazaniowych, tak tutaj nie było tragicznie. Może to nie jest mój numer jeden na półce, jednak nie powiem, że książka bezsensu. Ba! Jestem przekonana, że wielu czytelników będzie nią zachwycona. Nawet ja sama podczas pisania doszłam do prawdy związanej z moją pracą. No cóż, może po pedagogice przyjmą mnie jako panią sekretarkę, będę parzyła kawusię, odbierała telefony? Nie, tam też trzeba użerać z ludźmi. Muszę pomyśleć nad czymś innym. Ogólnie doszłam do wniosku, że jestem aspołeczna. Boże. I jeszcze się do tego publicznie przyznałam. Moja kariera zawodowa, jakakolwiek legła w gruzach.

W każdym razie, książkę można śmiało przeczytać, jest bardzo ładnie wydana, miło się na nią patrzy, lekcje też są w porządku. Nie mam specjalnych zastrzeżeń.




lipca 06, 2016

lipca 06, 2016

Kiedy odszedłeś

Kiedy odszedłeś



W jaki sposób można poradzić sobie po stracie kogoś bardzo bliskiego? I nie zawsze chodzi o partnera czy partnerkę, nie musi być to ktoś związany formalnie, bądź genetycznie. Wystarczy, że w naszym życiu zajmie jedną z ważniejszych ról, że pokochamy, dzięki niej i dla niej będziemy chcieli być lepsi.
A gdy nagle odejdzie, zabierze ze sobą cząstkę nas, pozostawiając tę okrutną pustkę, nie mówiąc jak dalej żyć. Co zrobić by świat wydawał się bardziej przychylny, a ból mniej dotkliwy? Louisa już wie, ale czy wskazówki otrzymane od Willa wystarczą? List skrzętnie ukrywany będzie miał moc jaką powinien?

Kiedy Will odszedł przez pewien czas żyła w innym świecie, robiła to, co on chciał. Zwiedzała miejsca, o których opowiadał, w których sam często bywał zanim doszło do wypadku. Zanim przestał być tym wspaniałym młodym człowiekiem. Teraz, ona, Louisa musi złapać równowagę. Odnaleźć własną drogę życiową i nie tracić czasu na rozmyślania, żałobę i postój. W końcu on by tego nie chciał. Niby tak łatwo znaleźć pracę, codziennie wychodzić z nowego mieszkania, a później do niego wracać. Z pozoru wszystko zaplanowane i wydawałoby się, że jak należy. Tylko czy aby rzeczywiście tak było?

Zamieszkała w Londynie, jak najdalej od miejsca, od ludzi, którzy kojarzyli się z nim, a później z dniem, który zmienił nie tylko jej życie. Próbowała robić rzeczy, z których Will byłby dumny, chociaż nie do końca wychodziło, jak było w zamiarach. Usilnie wmawiając sobie, że w końcu stanie się coś, że będzie lepiej.
I nagle przez zupełny przypadek, chwilę nieuwagi dochodzi do zdarzenia, które może nie odmienią życia Lou o 180 stopni, ale jednak namieszają w dotychczasowych zmartwieniach. Dni pełne marazmu i znużenia zastąpi coś innego, nieoczekiwanego i w pewnym sensie wstrząsającego. Chyba w najśmielszych snach nie oczekiwałaby takiej "niespodzianki" od losu.

Niby nowa i odmieniona, ale jednak wciąż ta sama Lou. Chwilami pogubiona, nie potrafiąca ruszyć z miejsca, przejmująca rolę zbawicielki świata, oprócz samej siebie. Czy w końcu odważy się i odnajdzie to, o czym wspomniał w liście Will? Rozbudzi niespokojną duszę? A może wróci do dawnej i wycofanej dziewczynki?

Zanim przejdę do wrażeń po zakończonej lekturze Kiedy odszedłeś, nawiążę do tej poprzedzającej, do tej która sprawiła, że przez kilka godzina nie potrafiłam powstrzymać łez, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego musiało się tak zakończyć. I chociaż próbowałam na wszystkie możliwe sposoby wytłumaczyć postępowanie i decyzję Willa, i tak nie pomagało. Czułam dotkliwy ból, jakbym to ja straciła tę osobę. Chyba jeszcze nigdy do tego stopnia nie wczułam się w fabułę i nie rozpaczałam po zakończonej książce.
Dlaczego wspomniałam o Zanim się pojawiłeś? Ponieważ jak dla mnie to na niej powinna zakończyć się historia Lou i Willa. Z chwilą kiedy przeczytała list, kiedy ruszyła w nową drogę swojego życia, powinniśmy byli się z nią pożegnać. Autorka jednak doszła do wniosku, że jednak chce pokazać co działo się u kobiety po całej tragedii. Jak sobie  radziła, albo i nie z bólem i każdym nowym nadchodzącym dniem bez ukochanego.

Znowu spotykamy Louise, która jest w żałobie i jeszcze  nie odzyskała w pełni równowagi emocjonalnej, mimo podjęcia pracy i kupna mieszkania. Z tą różnicą, że wraz z nią "przeprowadzamy" się do Londynu, nieumeblowanego mieszkania oraz pracy w kawiarni przy lotnisku. Tak więc jakby nie wiele się zmieniło. Will odszedł, a ona sama powróciła do starych nawyków, przed poznaniem mężczyzny. W prawdzie chciała spełniać obietnice złożone przed jego śmiercią, ale w praktyce okazało się troszkę trudniejsze. Tak więc razem z Lou siedzimy w domu, jedziemy do pracy, poznajemy nowych dziwnych ludzi, bierzemy udział w spotkaniach dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego, ucząc się żyć bez nich.

Tak naprawdę nie pojmuje jakim cudem książka urosła do tak wielkich gabarytów. Kiedy otrzymałam swój egzemplarz spodziewałam się czegoś, sama nie wiem czego, ale no jakiś wydarzeń. A otrzymałam przegadaną i nudną historyjkę o tym co działo się z kobietą po śmierci ukochanego. Ja nie wnikam i nie oceniam zachowań ludzi, którzy przeżywają żałobę. Prawdę mówiąc nie chciałabym przeżyć czegoś podobnego, co przedstawiła autorka w poprzedniej części. Wiem, że najnormalniej w świecie bym tego nie uniosła i pewnie oszalała z rozpaczy kończąc w szpitalu dla umysłowo chorych. Jestem zupełnie nieodporna na tego typu tragedie. Bo jeżeli zwykła książka poturbowała mnie do tego stopnia, że przez kilka dni nie wiedziałam jak poradzić sobie z rzeczywistością, to w faktycznej konfrontacji mój koniec byłby prędki. Cóż... nie każdy ma nerwy ze stali.

Wracając do omawianego tytułu. Moim zdaniem, według moich odczuć, autorka powinna zakończyć na jednym tomie. Nie roztrząsać i analizować każdego dnia, godziny a nawet chwili, w której bohaterka nie umie wytrzymać sama ze sobą, z natarczywymi myślami. Z tym jak bardzo czuje się nieporadna, albo jak każdy jej mówi, że robi nie to, co powinna. Oczywiście pojawiają się nowe postacie, ale no to nie jest coś, co wywołało we mnie efekt "WOW", nie. Ot, trzeba było coś zaserwować i voila! Tym razem Jojo Moyes mnie nie poruszyła, wręcz przeciwnie. Czułam się znudzona, jakbym wręcz wciskała nos do cudzej tragedii, by dowiedzieć się jak najwięcej. Miałam ochotę zadać pytanie "ale po co? W jakim celu została napisana ta część?".

Szczerze mówiąc nie umiem określić czy chcę polecić, tę kwestię pozostawiam każdemu indywidualnie. W moim odczuciu skoro już musiała zostać napisana, mogłaby być o wiele krótsza i nie rozdrabniać o sprawy niewiele wnoszące do treści. Cóż, każdemu podoba się co innego, wiem jednak, że jestem jedyną osobą nie zachwalającą. Nie powiem, że książka jest zła, aczkolwiek mnie nie poruszyła.
      
Tekst stanowi oficjalną recenzję dla portalu Papierowy Pies
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger