września 29, 2017

września 29, 2017

Zula w szkole czarownic

Zula w szkole czarownic
źródło



Jakiś czas temu poznałam się z Zulą, dziewczynką, która pochodzi z rodziny czarownic. Do tej pory nie miała pojęcia, że tak jest, ponieważ jej mama ukrywała ten fakt przed nią, jak i resztą swoich znajomych. Mama Zuli, nie potrafi pogodzić się w istnienie czegoś, co nie można wytłumaczyć naukowo. Wymogła więc na ciotkach dziewczynki, by nie ujawniały tajemnicy przed siostrzenicą, magia jednak chciała inaczej. Teraz nowa członkini musi zacząć pobierać nauki w specjalnej szkole, a tam czekają ją nowe przygody, jakie? O tym już za chwilę.

Szkoła czarownic znajduje się w innym wymiarze, gdzie czas płynie nieco inaczej niż na ziemi. Dzięki temu nasza mała czarodziejka może uczestniczyć w zajęciach, nie opuszczając zbyt wiele własnych lekcji. Akurat zbliża się Halloween, czas nauki. Ciotki przygotowują swoją ulubienicę do wyprawy, gdzie w końcu pozna babkę Liliannę, największą z czarownic i mentorkę. Tam daleko od domu ma poznać magiczne tajniki, zrozumieć dar, jaki otrzymała i dobrze się nim posługiwać.

Na Poziomkowej Polanie będą oczekiwały nie tylko dwie szalone cioteczki, ale i przyjaciele dziewczynki. Koledzy z klasy, którzy poznali sekret Zuli. I gdyby ktoś pomyślał, że dni nieobecności przyjaciółki będą się dłużyć nudą, były w ogromnym błędzie. Bo ciotki mają pewną sprawę do załatwienia, a w rozwiązaniu jej pomogą dwaj pomocnicy. Nie obdarowani magią, ale czymś zupełnie innym, również przydatnym.

Jakie przygody czekają na naszych małych bohaterów, czy może się zdarzyć coś nieoczekiwanego i przede wszystkim, jak przekonać rodziców do swojej wyjątkowości?

 
Ucieszyłam się, gdy trafiła w moje ręce kolejna część przygód Zuli, i chociaż seria jest kierowana w stronę młodszych czytelników, to i dla dorosłych będzie miłym oderwaniem od trudniejszych lektur.

Po zachwycie nad pierwszą częścią byłam niezmiernie ciekawa drugiej i tego, co ma do zaoferowania.

I chyba sama, postawiłam zbyt wysoko poprzeczkę, bo jakby nie było, książeczka kierowa a jest dla dzieci, a ja oczekiwałam, Bóg jeden wie czego. I żeby nie było, Zula w szkole czarownic, bardzo dobrze się czyta, tylko mnie jakby zabrakło dynamiki. Całość była zbyt przewidywalna, nawet jako historyjka dla tych młodszych. I kiedy myślałam, że no trudno, widać jestem zbyt stara do podobnych opowieści, nagle stało się coś nieoczekiwanego, co wzbudziło moje zainteresowanie. Nawet wywołało dreszczyk emocji, z pytaniem „Co będzie dalej?".

Oceniając książeczkę, Zula jest dobrą kontynuacją. Na pewno nie zawiedzie odbiorców, do których jest kierowana. Myślę, że nawet jeszcze bardziej wzbudzi ciekawość, bo zakończenie pozostawia czytelnika z zapytaniami, na których odpowiedzi chce się uzyskać, jak najprędzej.

Podsumowując, szczerze i od serca polecam Zulę w szkole Czarownic, młodszym i również starszym czytelnikom.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies.

września 27, 2017

września 27, 2017

Prawdziwa miłość

Prawdziwa miłość



Nadeszła pora by pożegnać się z Sagą Rodu Canterdorfów, poznać wszystkie tajemnice i dowiedzieć się, czy prawdziwa miłość naprawdę istnieje. Długo zwlekałam z czytaniem, jeszcze dłużej z napisaniem opinii. Nie lubię kończyć lubiane serie. Nie ważne ile ma tomów. I chociaż z jednej strony pozostawiane pytania nurtowały, to było na co czekać, a teraz? Odpowiedzi padły, nic nie pozostaje sekretem. Ostatnia strona książki została przewrócona... Koniec.

Przyszła pora na podsumowanie ostatniej, ale i całości. Jak odebrałam historię opisaną przez Panią Krystynę Mirek i najważniejsze. Czy teraz gdy wiem wszystko, poleciłabym tę trylogię Wam?


 
 
Część prawdy ujrzała światło dzienne, jednak to nie koniec. Kate walczy o życie, teraz gdy jest jej potrzebna pomoc czarownicy, ta akurat postanowiła opuścić to miejsce, w którym żyła od dziecka. Dwie kobiety łapiące ostatnie tchnienia, nie wiedzące, że wydarzenia, do których doszło, na zawsze odmienią losy wielu ludzi. Czy pomoc nadejdzie?

Aleksander wie, że nie jest dziedzicem, tylko co teraz? Dlaczego doszło do zamiany dzieci, gdzie jest prawdziwy Canterdorf? Kim jest on? Gdzie podziewa się Kate i dlaczego Lady Adler zniknęła?

Posiadłość rodu nie pamięta, by kiedykolwiek za murami posiadłości działo tyle spraw. Nagle wszyscy wyjeżdżają, zarządczyni, czająca w każdym zakamarku znika. Nikt jej nie szuka, bo i nie czuje potrzeby. Pozorny spokój już niebawem zniknie, a kiedy nadejdzie czas zmiany, nikt nie spodziewa się tego, co usłyszy.

Zamek nagle się wyciszył, jakby oczekiwał czegoś, co potrząśnie nim w posadach, pozostaje pytanie. Czy mury wytrzymają wstrząsy, które już niebawem mają nadejść? Dla kogo historia zakończy się dobrze, kto będzie wygranym, kto przegra? Każdy walczy o inną stawkę... A los lubi być przewrotny.

 
 
 
Zastanawiałam się jak bardzo zdradzić fabułę, doszłam do wniosku, że napiszę całkowite minimum. Tutaj już każdy jest zaciekawiony, jeśli nie. Moja rozwleczona pisanina i tak nie namówi. To też, przejdę od razu do moich odczuć, względem tej części, jak i całej trylogii. Bo trudno jest, nie zrobić podsumowania.

Ostatnia część ukazuje nam, czytelnikom, jak nasi bohaterowie przechodzą przemiany. Niektóre następuj nagle, inne kiełkują powolutku, czają się i sieją niepokój. Bo nie każda zmiana jest mile widziana przez nas. Często latami pielęgnujemy w sobie, przekrzywiony obraz na pewne rzeczy, później nie chcemy ich zmienić. Bo dlaczego? Do tej pory było dobrze. Tylko czy aby na pewno? Dobro — lubi sobie wmawiać, że jest dobrze. Byle tylko nie robić wkładu od samego siebie. A dobro nie zawsze przychodzi samo, często trzeba zainwestować, by zebrać plony...

Alice, Kate i Isabelle. Trzy kobiety, tak bardzo różne, a jednak mają ze sobą wiele wspólnego. Więcej niż mogłyby sobie wyobrazić. Całej trójki przyszłość ulegnie zmianie. Karty przetasują się w nieoczekiwany układ.

 
Analizując z perspektywy czasu wszystkie trzy części, muszę napisać, że to druga jest filarem sagi, to w niej dzieje się najwięcej dramatycznych i tajemniczych spraw. Tam byłam pod ogromnym napięciem, które nie mogło mnie opuścić.
Pierwsza delikatnie wprowadzała, smakując i dając nam przystawkę tego, co serwowane będzie później. Danie główne, najważniejsze i najbardziej odczuwalne. Natomiast zakończenie, było deserem. Słodko gorzkim, pytanie z przewagą czego? Tej odpowiedzi już nie udzielę, polecam sprawdzić samemu.

Przyjemne chwile spędziłam przy Sadze, jest mi jakoś smutno, że zakończył się czas oczekiwania na kolejny tom. Bardzo lubię dworskie klimaty, tutaj było wszystko w moim guście czytelniczym. Teraz cała trójka dumnie zdobi regał. A mnie pozostaje mieć nadzieje, że Pani Krystyna Mirek, jeszcze kiedyś powróci z podobną historią.

Myślę, że nie muszę nikomu polecać. Książki autorki są po prostu świetne. I ja na żadnej się nie zawiodłam.
 
 
 
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.
 
 

września 24, 2017

września 24, 2017

Tajemnica dziesiątej wsi

Tajemnica dziesiątej wsi



Lato okazało się dla mnie pełne ciekawych tytułów. I chociaż niektóre zostały dawno przeczytane, tak dopiero teraz doczekały się opinii. O ile z czytaniem w ostatnich miesiącach nie miałam problemu, przestojów i tym podobnych, tak z pisaniem już było gorzej. Wynikiem czego, chciałam Wam kochani zaprezentować książkę przeczytaną jeszcze w czerwcu.
Tajemnica dziesiątej wsi bardzo mnie zaciekawiła, czy całość spełniła moje oczekiwania i będę chciała polecić ją Wam?

 
 
Zefiryn jest dzieckiem, mieszka wraz z wujem, któremu się nie przelewa. Pewnego dnia, za namową opiekuna, chłopiec zostaje na noc w kościele, by wykraść cudowny obraz. Noc, która odmieni życie nie tylko Zefiryna, ale wielu ludzi.

I mimo upływu wielu lat, w pamięci pozostaną obrazy ze zdarzenia, którego się dopuścili. W prawdzie nikt ich nie nakrył, sprawa nie ujrzała światła dziennego, to karę i tak otrzymali. Chyba gorszą od tej, którego obawiali się przez całe swoje życie.

Minęły lata, Zefiryn zmarł. Oprócz pamięci o nim. Niestety nie takiej, o której większość ludzi marzy. We wspomnieniach mieszkańców On, jak i jego posiadłość jawiła się złem i czymś, co wzbudzało strach i przerażenie. Co takiego kryły ściany domu? Dlaczego nikt nie mógł przekroczyć progu sieni?

Wiele lat później, wnuk złego i przez niektórych nazwanych przeklętego, przybywa do wioski. Nie kieruje nim chęć poznania korzeni. Trafia w to miejsce karę. Skąd każdy uciekał. On musi zostać i zmierzyć ze sobą, własnym życiem i w dodatku tajemnicą dziadka, a odkrycie jej wzbudzi w młodym przerażenie...

 
 
 
Nie wiem, jak to się stało, ale przygodę z Dziesiątą wsią, zaczęłam od końca. Ja, która zawsze pilnuje, by nie zaczynać serii od końca, czy środka, no cóż. Jakoś tak wyszło. Niemniej jednak, zanim dowiedziałam się, że mam drugą część, ta była przeczytana.

I jestem zadowolona, że zaczęłam nie w tej kolejności. Z przeczytanych opinii, wynika, że poprzednia była słaba. I gdybym wcześniej o tym wiedziała, z pewnością nie sięgnęłabym po Tajemnicę dziesiątej wsi, co byłoby błędem, ponieważ opowiedziana historia, wciągnęła mnie tak bardzo, że nie potrafiłam się oderwać od stron.

Pani Agnieszka Olszanowska pisze bardzo ciekawie, stopniując napięcie. Byłam pod ogromnym wrażeniem, jak można jeszcze pisać tak, by zdaniem po zdaniu, wzbudzić aż takie emocje. Dodatkowo klimat tajemniczości i tego zewsząd otaczającego zła, był niemalże namacalny. Dom Zefiryna wzbudzał niepokój i ten można było poczuć, czytając. Za co ogromne brawo.

Postacie wyraziste, nie płaskie, aby po prostu były. Nawet duchy przeszłości "przemawiały" i wzbudzały odpowiednie emocje. Tutaj do niczego nie mogę się przyczepić. Chociaż aż tak kolorowo nie jest.

Autorka wzbudziła aż tak ogromną ciekawość, której zaspokojenie oczekiwałam przy zakończeniu, przekonana, że wprawi mnie w osłupienie. No i niestety się przeliczyłam. Sam koniec po prostu się stał. I nie bardzo wiedziałam, czy taki był zamiar, czy nagle Pani Olszanowskiej urwała się koncepcja, tak świetnie zbudowanej fabuły. Szkoda ogromna.

Co nie oznacza, że książka nie jest godna uwagi, wręcz przeciwnie. Mnie pochłonęła, nawet gdy musiałam odłożyć, zastanawiałam się nad tajemnicą Zefiryna. A chyba nie ma lepszej rekomendacji, niż taka, że zostaje w pamięci na dłużej. Polecam.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

września 14, 2017

września 14, 2017

Telefony do przyjaciela

Telefony do przyjaciela
źródło


Od dłuższego już czasu, mam problem z czytaniem literatury bardziej wymagającej. Możliwe, że mam jakieś przeciążenie lub za dużo problemów na głowie. W każdym razie moje lektury w ostatnim czasie albo są skierowane do młodzieży, albo lekkie obyczajówki. Bez większych emocji, które mogłyby przysporzyć mi dodatkowych negatywnych emocji.

Dlatego też, gdy ukazały się Telefony, od razu chciałam przeczytać. Nie przypominam sobie, bym miała styczność z twórczością Pani Łaciny i oto nadarzyła się okazja. Jakież więc są moje wrażenia? O tym już za chwilę.



Jechała do domu dziadków w fatalnym nastroju, ba! Jaki nastrój? Czuła się okropnie i miała wrażenie, że to uczucie szybko nie przeminie. Takie upokorzenie i na co jej to było? Mogła szybciej zareagować, ale w końcu serce nie sługa. Zakochała się i popełnia błędy, tylko ten był wyjątkowo przykry. Musi przestać myśleć. Za chwilę spotka babcię i siostrę. Może ktoś nawet po nią wyjdzie?

Będzie udawała, że wszystko jest w porządku. Cóż, pech najwidoczniej jest jej cieniem i nic nie może na to poradzić.

Gdyby jeszcze była taka jak Marzena, ona to ma charakter i niczego się nie boi. W dodatku potrafi pływać. A ona? Ma problemy z pisaniem, robi błędy. Uwielbia matematykę i szachy, ale co z tego? Ania wiedziała, że matematyka raczej nie pomoże w podrywaniu chłopaków...

Co innego myślała ta druga, gdyby ludzie patrzyli na nią przez pryzmat tego, jaka jest. Gdyby mogła przez jakąś chwilę poczuć się normalnie. Tak jak to sobie nie raz w głowie wyobrażała. Już nie wspominając o wyjściu z chłopakiem, przecież od razu wyjdzie, jaka jest. Nie ma lekko.

Krzysiek widział syrenę. Była piękna i płynęła w jego stronę. Kiedy zaczął czuć ból, ona nagle wyciągnęła rękę i go złapała. Później nie było już nic. Tylko dziwna biel. Chciał otworzyć oczy, usłyszeć, o czym jest rozmowa, która gdzieś tam w tle była prowadzona.

Później nie wiedział, czy piękna dziewczyna z mieniącym ogonem, była wytworem jego fantazji, czy pojawiła się naprawdę. Do czasu.

Dwie siostry, jeden chłopak. No i pomyłka. Oczywiście z tajemnicą w tle. Jak daleko sięga siostrzane przywiązanie. I gdy w grę w chodzą uczucia do pewnego chłopaka, można mówić o lojalności wobec siebie?



Byłam bardzo ciekawa stylu autorki, ale jakoś miałam przeczucie, że wpasuje się w mój gust. I tak też się okazało. Pani Anna Łacina pisze lekko, ale nie głupio. W Telefonach ukazała nie tylko młodzieńczą miłość, ale zawarła wiele innych ciekawych i ważnych wątków. Poza siostrzanymi relacjami, możemy przyglądać się, jak sprawy uczuciowe wyglądają ze strony chłopców. Co wspólnego z życiem mają szachy i czy rzeczywiście będąc zdrowym można mieć wszystko.

Nakreślone postaci są niezwykle wyraziste i nawet te mniej znaczące nie wydawały się mdłe czy bezpłciowe. Każdy miał do spełnienia swoją funkcję i chyba, nie miałam poczucia, by coś było potraktowane po macoszemu.

Polubiłam tych młodych, ale i również starszych bohaterów. Oczywiście znalazły się tak zwane, czarne charakterki, które wywoływały niechęć. Dzięki czemu całość nie była zbyt mdła.

Jedyne moje może nie tyle zastrzeżenie, ale bardziej zaskoczenie, to zakończenie. Odniosłam wrażenie, że było zbyt urwane. Może otwarta forma jest ciekawa, jednak mnie czegoś zabrakło i na sam koniec poczułam niedosyt. Co nie znaczy, że całość jest zła, absolutnie. Czytałam z ogromnym zainteresowaniem.

Myślę, że ten tytuł, śmiało można polecić starszym i młodszym. Ponieważ nie jest to typowa młodzieżówka, tkliwa i naiwna. Co uważam za bardzo ogromny atut. Natomiast autorkę wpisuję na listę ulubieńców.


września 12, 2017

września 12, 2017

Heaven. Miasto elfów

Heaven. Miasto elfów


Miasto jest nieodłącznym elementem życia każdego człowieka. Od zawsze towarzyszy mu hałas, zgiełk, kurz, sadza i dym. Bardzo łatwo się w nim zatracić, zgubić i przejść niezauważonym. Czasem ciężko znaleźć moment wytchnienia albo miejsce, gdzie można dać odpocząć myślom. Dla Davida taką ucieczką są dachy brytyjskiej stolicy. To właśnie tam czuje się wolny, może zapomnieć o kłopotach i wydarzeniach z przeszłości. Wszystko się zmienia, gdy pewnej nocy spotyka tajemniczą dziewczynę o imieniu Heaven. Towarzyszka przedstawia się i informuje chłopaka, że nie ma serca, ponieważ właśnie jej je wycięto. Chłopak - nie do końca przekonany o słuszności słów młodej kobiety - ostatecznie postanawia jej pomóc. David nie wie, że właśnie tą decyzją sprowadza na siebie kłopoty, a niebezpieczna przygoda dopiero się zaczyna. Jak wygląda życie Heaven i jaka jest jej tajemnica? Kto stoi za wszystkimi morderstwami i kto próbuje dorwać dziewczynę? Czy rola Davida w tej historii będzie znacząca?


Nigdy wcześniej nie spotkałam się z książką, która pochodzi z gatunku urban fantasy. Nie wiedziałam to końca, czy to będzie coś, co na pewno przypadnie mi do gustu. Od początku historia Heaven wydawała mi się jednocześnie ciekawa i smutna - na mojej twarzy malowały się na zmianę uśmiech i łzy. Poruszyła mnie również historia Davida, chłopak wiele się nacierpiał, jego przeszłość też pozostawia wiele do życzenia, budzi wątpliwości i jednocześnie litość. Prawda jest taka, że tych dwoje ludzi, mimo młodego wieku, widziało już dużo zła w życiu i są bardzo odporni na wszystkie ciosy - psychiczne i fizyczne. Wadą pozycji jest przede wszystkim to, że opisy ciągną się momentami za długo, czytelnik czeka na rozwój fabuły, a jedyne, co się może dowiedzieć to tego, jak wyglądają m.in. pomieszczenia albo krajobraz. Owszem, to ważny element świata przedstawionego, ale moim zdaniem nie w chwili, gdy akcja nabiera tempa. Przyznam szczerze, że choć język autora mi przypasował, nie potrafię znieść niesmaku i niedosytu, który mi pozostał po przeczytanej lekturze. Mam wrażenie, że tej książce czegoś brakowało - i tak, jak pomysł na treść był dobry, tak wydaje mi się, że niezrealizowany w stu procentach. Nie zauważyłam dynamiki, a ciąg przyczynowo-skutkowy niekiedy pozostawiał wiele do życzenia. 

Jeśli chodzi o bohaterów, podział również jest widoczny, bowiem są ci, wykreowani prawidłowo i ukazani w całokształcie, ale pojawiają się również postacie tajemnicze, których osobowość i historia nie jest dokładnie opisana. Sprawia to różne wrażenie na czytelniku, ponieważ nie byłam w stanie w pełni wyobrazić sobie bohaterów stworzonych przez Marzi.

Czy przeczytałabym kolejne pozycje tego autora? Myślę, że tak, bo nie można odmówić Christophowi kunsztu i lekkości w pisaniu. Odczuwa się te cechy momentalnie, dlatego też pozycję przeczytałam bardzo szybko. I choć pozostał niesmak połączony z goryczą, mam nadzieję, że wynika to przede wszystkim z tego, że jestem laikiem jeśli chodzi o urban fantasy. Nie zmienia to jednak faktu, że styl autora do mnie przemawia, a jego pozycje umilają mi wolny czas.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Papierowy Pies
Recenzje na ich stronie można znaleźć TUTAJ

września 11, 2017

września 11, 2017

Zerwij z nią!

Zerwij z nią!


Chyba nie potrafię rozstać się z twórczością Ewy Nowak, chociaż po każdej kolejne książce mówię sobie „to już pora”, nadchodzi nowość i nie potrafię się powstrzymać. I chociaż jestem w wieku dawno nienastoletnim, lubię poczytać o sprawach tych, którzy stoją u progu dorosłości. Ich problemach, rozterkach. W końcu w każdym z nas pozostaje cząstka tego niedojrzałego człowieka. Ewa Nowak pisze tak zgrabnie, że nauki mogą pobierać nie tylko młodsi czytelnicy, do których kierowane są książki...



Poznajemy Jacka, nastolatka z rozbitej rodziny. To znaczy, rodzice chłopca rozeszli się, On pozostał z matką, która po pewnym czasie związała się z innym mężczyzną. Jego ojciec zamieszkał z babcią. I do pewnego momentu wszystkim pasował ten układ. Jacek polubił nowego członka rodziny, niestety później ich wspólny język zaczął się rozmywać. Partner matki rościł sobie coraz więcej praw, rządził i próbował wychowywać młodzieńca. Co oczywiście napotkało się z buntem i ignorancją.

Atmosfera w domu była daleka od rodzinnej, to znaczy On czuł się wyobcowany, a mamusia z nowym synkiem i ukochanym tworzyli idyllę. Tylko jakby zabrakło miejsca dla pierwszego dziecka.

Tak odbierał obecną sytuację Jacek, coraz częściej przebywający poza własnymi czterema kątami. Schronienie znajdywał u przyjaciółki z klasy — Wandy. No i babci. Nie takiej, jaką sobie każdy wyobraża. Jego była pełna pozytywnej energii. Emanowała spokojem i mądrością. No i uwielbiała medytować, do czego namawiała wnuka.


Nastolatek od czasu do czasu pomagał ojcu i babci w wypożyczalni nart. Kiedyś całkiem dobrze prosperującej, teraz nieco z tyłu. Sprzęt stary, brak nowoczesności. Na szczęście znajdywali się chętni wypożyczania. Pewnie Ci, dla których brakło albo odechciało się czekać w konkurencyjnych zakładach.

Miniony tydzień nie należał do ulubionych, to też pozostanie w domu z „rodzicami” nie wchodziło w rachubę, Jacek z radością zajął się pracą przy ulubionym sprzęcie. I w miejscu chyba najbardziej bliskim poznał ją, nieco zabawną, ale mającą w sobie coś, co przykuło jego uwagę.

Jacek z rozbitej i nieco pokancerowanej rodziny. No i Emilka. Z pozoru mająca wszystko. Bogatych rodziców. Piękny dom, kieszonkowe, o które nie musiała się nigdy martwić. I plany na przyszłość. Niekoniecznie jej, ale chyba można sprawić rodzicom radość? Spełnić ich marzenia. I wszystko szło bardzo dobrze, dopóki tego zimowego dnia nie poszły po narty. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na chłopaka. Jak większość wie, sercu trudno porozumieć się z rozumem. Zwłaszcza gdy jest się młodym.

Znajomość z góry spisana na straty. Przynajmniej większość tak uważała. Ukrywanie przed rodzicami dziewczyny. Coraz większe problemy z ojczymem. I nie tylko z nim.

Jak zakończy się związek dwojga młodych ludzi, którym wydaje się, że mogą wszystko?




Byłam niezmiernie ciekawa powyższego tytułu, bo czy można jeszcze czymś zaskoczyć czytelnika? Wydaje się, że wszystko zostało napisane, każdy temat poruszony, a jednak. Autorka postawiła na trudne sytuacje w domach rodzinnych nastolatków, które kładą cień na ich funkcjonowanie. Wybory, jakie muszą podjąć niby własne, niestety nie do końca.

Bo chociaż Emilka  była bardzo mądra i świetnie przygotowana do medycyny,  gdzieś nurtowało pytanie — czy na pewno właśnie taką widziała dla siebie przyszłość? Kariera zawodowa jako lekarz? Poważna i odpowiedzialna sprawa. Ojciec już zacierał ręce, uzgadniał praktyki, dokształcanie i całą resztę. Brakowało tylko w tym całym przedsięwzięciu, głównej zainteresowanej. Dziewczyna robiła wszystko, co musiała, niestety nie mając radości na myśl o własnej przyszłości. Spotykając Jacka, poczuła, że oto nadeszła zmiana. Zakazana i bardzo niebezpieczna, ale jednak. Musiała tylko ukryć tę relację przed rodzicami niby nic trudnego.

U Jacka jest nieco inny problem, chłopak od dłuższego czasu miał problemy w szkole, matematyka nijak nie wchodziła do głowy, zapału do nauki brak. Ojczym ciągle wbijał mu szpilki, nic tylko na złość olać sprawę na całego. W końcu nauczycielka i tak się uwzięła, nie miał szans, żeby zmienić rokowania. Po pewnym czasie już nie tylko matematyka zagraża...

Gdy poznał Emilkę, szkoła przestała mieć znaczenie, nie zdawał sobie sprawy, że przyszłość nie będzie jawiła się zbyt kolorowo, zwłaszcza dla chłopaka o marnej reputacji.

Kolejny raz Ewa Nowak pokazała, jak świetnie potrafi wczuć się w problemy młodzieży, ale nie tylko ich. Również dorosłych, rodziców oraz otoczenie. Tych, którzy wydawać się może, powinni świecić przykładem, doświadczeniem i ogólną mądrością. A bardzo często zdarzało się, że to właśnie oni potrzebowali wsparcia i pomocy. By ktoś zwrócił uwagę na ich bezradność. Często pogubieni bardziej niż własne dzieci.

Bardzo polubiłam postać babci, osoby pozytywnej i mającej w sobie coś, co wzbudzało zaufanie. Nie była typową starowinką, pełna energii i chęci do zdobywania życia. Mobilizowała siebie i każdego, kto znalazł się w jej pobliżu. Nie pozwoliła na poddanie. Myślę, że takiej babci, potrzebuje każdy z nas. Osoby, która w najgorszej godzinie życia udowodni, że może być jeszcze gorzej i nie można siedzieć użalać się nad sobą.

Przeczytałam książkę jednym tchem i było mi szkoda, że muszę już kończyć. Przywiązałam się do bohaterów i trudno było z nimi rozstawać. Polecam każdemu, nie tylko młodzieży. Ciekawa i pouczająca.




Za możliwość przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu Egmont.

września 05, 2017

września 05, 2017

Dziewczyna, którą kochałeś

Dziewczyna, którą kochałeś




Jeden obraz. Na nim ona - ukochana malarza, kobieta z historią, okropnie trudnym, ale jednocześnie ciekawym życiem. Los pokierował wszystkim kompletnie inaczej niż sobie wyobrażała będąc młodą, pełną wigoru damą. Wędrowała przez wiele lat, szukając swojego miejsca, wielokrotnie wyszydzana i potępiana. I to za co? Za czyny, których nie popełniła, ale gdy przyszło co do czego, nikt nie potrafił postawić się na jej miejscu. W końcu trafia do domu Liv - osoby, która jako jedyna walczy o jej dobre imię i szacunek. Obraz to jej ulubiona rzecz w całym pomieszczeniu, a gdy pojawia się w jej życiu tajemniczy facet, który pragnie zabrać jej Dziewczynę, którą kochałeś, Liv zaczyna walczyć, bo jeśli się kocha, to można naginać i łamać wszystkie zasady. 

Kobietą z obrazu jest Sophie, która była kiedyś olśniewająco piękna, utalentowana i kochana. Wszystko się zmieniło w momencie, gdy na terenie Francji pojawili się Niemcy, a świat objęła pierwsza wojna. Wydarzenia kolejnych dni zabrały z bohaterki całą energię, a ona musiała mieszkać wraz z siostrą i z dziećmi w okupowanym miasteczku, w którym prowadziła restaurację. Każdego dnia kobieta tęskni za mężem - artystą, twórcą obrazu, martwi się o jego życie i nie potrafi normalnie funkcjonować. Coraz częściej płacze w kącie, jednocześnie walcząc o życie swoje i najbliższych, którzy jeszcze trwają przy jej boku. Historię dziewczyny poznajemy z jej własnej perspektywy, niestety w pewnym momencie "pamiętnik" się urywa, a losy Sophie pozostają nieodgadnione do pewnego momentu...

Gdy opowieść o Sophie zanika, czytelnik przenosi się do współczesności, by poznać kolejną główną bohaterkę - Liv. Jak się potem okazuje, kobieta jest aktualną właścicielką obrazu, który był prezentem od jej zmarłego męża. Liv nie jest kimś, kto łatwo się poddaje i tak się dzieje również tym razem, bowiem do końca walczy o coś, co jest dla niej najważniejsze, potrafi pokonać swoje słabości i zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę powinno liczyć się na świecie. Jak potoczy się jej życie? Czy obydwie kobiety odnajdą wreszcie spokój i szczęście? Jaką rolę w całej historii odegra Paul?

Z powieściami Jojo Moyes miałam już do czynienia wielokrotnie. Za każdym razem autorka poruszała mnie do głębi i jednocześnie czułam podziw dla tej kobiety za to, jak barwne, piękne i realistyczne postacie potrafi wykreować. Tak samo było w przypadku Sophie i Liv z Dziewczyny, którą kochałeś. Nienaganny styl i język autorki to również coś, co przypadło mi do gustu i sprawiło, że wprost nie mogłam się oderwać od tej książki. I choć bywały momenty, że Liv i jej uparte podejście do świata bardzo mnie denerwowało, wiedziałam doskonale, że to wszystko zostało stworzone po coś. Samej autorce nie można odmówić jeszcze jednego - potrafi wzruszyć czytelnika i dokładnie tak było w moim przypadku. Śmiałam się i płakałam na zmianę. Gorąco polecam każdemu, kto nie boi się zarwać nocy przy lekturze i chce odciąć się od aktualnego świata, by poznać niesamowitą Dziewczynę, którą kochałeś. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Papierowy Pies 
Recenzję na ich stronie można znaleźć TUTAJ

września 04, 2017

września 04, 2017

Apteka marzeń

Apteka marzeń
źródło


Gdy dowiedziałam się, że mogę przedpremierowo przeczytać najnowszą książkę Pani Nataszy Sochy, nie zastanawiałam się, o czym będzie, po prostu zdecydowałam się w ciemno. Bo i nad czym? W końcu jest jedną z moich ulubionych autorek. I wszystko było super, dopóki nie rozpoczęłam czytania...

Pierwsze strony i nagle... nagle zrozumiałam, o czym będzie, jaki temat poruszyła autorka. I pierwszy raz w życiu przerwałam czytanie po dwudziestu stronach. Nie dlatego, że coś było źle, że treść beznadziejna. Po prostu odżyły moje wspomnienia i w chwili czytania poczułam ten sam lęk, który towarzyszył mi jeszcze kilka miesięcy temu. Nie chciałam o tym czytać, nie chciałam od nowa przeżywać tego strachu i zastanawiać „co by było, gdyby”, gdybym nie miała tyle szczęścia w swoim nieszczęściu. Gdyby moje wyniki nie okazały się na tyle łaskawe. Bo są takie sytuacje, kiedy jest większe i mniejsze zło. W moim przypadku skończyło się „tylko” na wycięciu. Jednak do dziś zmagam się ze strachem, jaki towarzyszył przez kilkanaście koszmarnych dni. Dni, w których strach, rozpacz, złość mieszały ze sobą. I nic ani nikt nie potrafił nad tym zapanować. I ja tych dni nigdy nie zapomnę. Teraz miałam przeczytać książkę o ludziach, którym aż tak się nie poszczęściło...

Idziemy, biegniemy do przodu. Wstajemy do pracy, szkoły czy na wyprawę do parku zabaw dla dzieci. Zdarza się nam poczuć źle, w końcu to nic takiego. Nawet dzieci miewają swoje gorsze dni. I Ola też takie miała. Rozbolały nóżki, plecki, brzuszek. Kogo nie bolał brzuszek? Przecież nie można z każdym bólem biec do lekarza. Nie trzeba prawda? Dzieci nie chorują, a tym bardziej nie na straszne choroby.

Magdzie wydawało się, że słowa lekarza nie docierają do jej mózgu. Nie są kierowane w jej stronę, nie o jej malutkiej córeczce, którą tylko pobolewał brzuszek. Natłok informacji zlał się w jedną całość. I uwierzcie mi, ja doskonale wiem, jakie to uczucie zablokowania. Niedopuszczania tego, co właśnie padło z ust lekarza. I w chwili, gdy człowiek wyobraża sobie, że nic już gorszego nie padnie, nagle pojawia się On, ten, który nigdy nie czeka — czas. Mający w zwyczaju ignorowanie błagań tych, którym zostało go bardzo mało.

Bycie nastolatką nie jest łatwe, a jeśli dojdzie do tego nagła i niespodziewana informacja o posiadaniu nowego członka rodziny, znacznie utrudnia ten etap. Burzy hormonów, huśtawki nastrojów i całej reszty.

Karolina nie chciała być dziewczyną, zawsze interesowało ją to, co męskie. No ale los zadecydował inaczej. Teraz wprawdzie, nagle poczuła budzącą się w niej kobietę. Nadeszła pora na pierwsze zmiany, również w garderobie.

Życie lubi płatać figle, nie pytając o wiek, marzenia i plany na następny rok. Nawet na jutro. Nagle spada decyzja, że od teraz będzie zupełnie inaczej. I można się z tym zgadzać albo i nie.

Szpitale łączą ludzi i tych im towarzyszącym. Co najdziwniejsze, oni, ci, którym świat nagle się zawalił, są twardzi. Walczą dzielnie, pocieszając zdrowych. Nie bojących się mówić o ewentualnym niepowodzeniu w wyścigu po to, co najcenniejsze.

Karolina i Ola z pewnością nigdy by się nie spotkały. W normalnym życiu — tak większość może to nazwać. Gdzieś wśród ludzi, panuje niepisany podział. My normalni zdrowi, Oni — chorzy. Od których często się ucieka. Dlaczego? Bo strach blokuje normalne instynkty? Czy raczej nieświadomość, że większość z nas, może się tam „u nich,” spotkać?

Dwie dziewczynki, sporo lat różnicy, a jednak łapiące nic porozumienia. Każda toczy własną walkę, czy tam na mecie, spotkają się razem? I czym tak naprawdę jest zwycięstwo?





"Do wszystkich kobiet mających dylemat, czy lepasza jest na piance kawy rozetka, czy może serduszko. Do wszystkich ludzi, których denerwuje padający deszcz, zbyt głośno szeleszcząca gazeta czy też spóźniający się tramwaj. Do tych, którzy kłócą się o nic. Lub o włosy kota na poduszce. O smak rosołu. 
Raz jeden w życiu przejdźcie się korytarzem szpitala onkologicznego. Oddział dziecięcy.
Raz jeden..."



 Apteka marzeń była najtrudniejszą lekturą w moim czytelniczym dorobku. Potrzebowałam sporo czasu, by powrócić do czytania. Zmierzyć z ukazanymi historiami. I ja zdaję sobie sprawę, że podobnych tytułów, na rynku wydawniczym już jest kilka. Jednak jestem przekonana, że nie takich jak ta.

Tę książkę czyta się, uśmiechając przez łzy. U mnie ciągle coś siedziało w gardle i za nic nie chciało odpuścić, nawet podczas zabawnych sytuacji.

Bo tutaj nasi dzielni bohaterowie nie uderzają w rozpacz. Upadają, ale podnoszą się i walczą. Zdają sobie sprawę, z siły ich przeciwnika, mimo wszystko nie dając za wygraną.

Jest to również opowieść o tych, którzy stoją obok. Bezradnie przyglądają się zmaganiom tych dzielnych wojowników. Matki albo jak się nazywają onkomatki. Te, które nie płaczą, zawsze mają uśmiech na twarzy. Chodzące w niewidzialnych zbrojach. Funkcjonujące na dwa domy. Ten w szpitalu i ten, z rodziną, czekającą na powrót. Koniec koszmaru. W końcu każdy koszmar kiedyś się kończy...

Trudno jest oceniać książkę, poruszającą tak poważną tematykę. Niemniej uważam, że Pani Natasza Socha, zrobiła kawał świetnej roboty. I chociaż sama odebrałam ukazane opowieści bardzo osobiście, przeżywając bardziej, niż bym sobie tego życzyła. To jestem przekonana, że każdy, ale to każdy sięgający po Aptekę, zmieni swoje nastawienie, może zdecyduje się pomóc potrzebującym. Rejestrując do oddania szpiku, bo to naprawdę nie boli, a może uratować komuś życie. Pamiętajmy, że dziś to może być tylko historia na kartkach papieru, ale nie mamy pewności tego, co szykuje dla nas jutro. Nie bądźmy głusi i nieczuli na wołanie o pomoc. My widzimy „kolejną prośbę o pomoc”, „Oni” zastanawiają się, czy ta brutalna loteria okaże się łaskawa.

Cóż mogę jeszcze napisać, polecam Aptekę marzeń z całego mojego czarnego serduszka.



Data premiery -  13 września 2017




 Za możliwosć przeczytania ksiażki, dziękuję autorce.




Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger