czerwca 23, 2023

czerwca 23, 2023

Pałac z tragiczną historią

Pałac z tragiczną historią

Jest taki pałac we Wleniu, który skrywa w swojej historii, pewne tragiczne wydarzenie. Gdy posiadłość należała do rodziny Rohberk, nikt się nie spodziewał, że ich losy zostaną zapamiętane na wiele pokoleń i to w tej najbardziej dramatycznej odsłonie. 

Już samo pojawienie się na świecie Dorothei można by wpisać, jako przepowiednie, która rzuci cień na rodzinę. Dziewczynka przychodząc na świat "odebrała" życie swojej matce. Owdowiały ojciec zajmował się dzieckiem przy pomocy opiekunki. Kobieta stała się bliska nie tylko dla Dorte, ale również jej ojca. Można powiedzieć, że gdyby wtedy Wilhelm Rohberk poślubił Berthe Zahn, może przyszłość obu kobiet, a zwłaszcza córki, nie została przesądzona. Niestety zabrakło czasu. 

Losy kuzynek Dorothei i Urszuli były na celowniku pewnego człowieka, podstępnego i wyzutego z jakichkolwiek uczuć.   

O życiu Urszuli i Dorothei została napisana książka "Nikt Ci nie uwierzy",  przez Magdalenę Knedler. Muszę przyznać, że chyba, żadna historia nie wstrząsnęła mn do tego stopnia, bym nie była zdolna napisać  recenzji. Uczucia, które towarzyszą podczas lektury są potężne. Niestosowne jest wręcz napisać, że to dobra książka. Bo taka nie jest. To książka o wielkiej tragedii. Napisana mocno i obrazowo, nie pozostawiając wątpliwości. 


Jak widać na powyższym zdjęciu, przeczytałam w porze zimowej. Dokładnie dwa lata temu. Zaraz po premierze, zakupiłam i siadłam do czytania. Czytałam długo, bo nie można przeczytać jednym tchem. 
Bardzo bym chciała zobaczyć kiedyś ten pałac od wewnątrz, niestety nie miałam takiej możliwości. Ba! nawet wejście na teren ogrodu nie było łatwe. 

I właśnie w tym roku, pewnego pięknego dnia,gdy szliśmy na spacer, właśnie w pobliżu pałacu, zobaczyłam, że brama jest otwarta. Stwierdziłam, że nic nie stoi na przeszkodzie by zapytać, czy można zobaczyć chociaż przypałacowy ogród. Wnętrze mogą zobaczyć goście wynajmujący pokoje. Szczerze mówiąc, kusi mnie wykupienie jednej doby, tylko po to, żeby pobyć w tym pałacu w nocy... Ciekawe czy są duchy? Ale ogród! Czytałam o nim, więc i miałam chęć zobaczyć go na żywo. Nareszcie się udało. 







Nie ukrywam, że wydarzenia jakie miały miejsce w tym pałacu oraz wszystko co się działo w rodzinie obu dziewcząt - miały poniżej 18-tu lat. Było wręcz niewyobrażalne. Oczywiście można przeczytać wzmianki w internecie, ale to książka o której wspomniałam oddaje po prostu wszystko. I na cześć tych tragicznie zamordowanych dziewcząt, dobrze jest poznać. No i odwiedzić pałac! W środku jest piękny - nie robiłam zdjęć, ponieważ była impreza, ale można podpatrzeć Tutaj.


Trzeba przyznać, że właścicielom pałacu nie  brakuje poczucia humoru :) bylibyście chętni przenocować w tym miejscu? Mnie zawsze pociągały miejsca, które mają w sobie tajemnice i dramatyczne historie. W tym przypadku nie ma mowy o legendzie, wydarzenia są autentyczne. Tym bardziej dreszczyk emocji od razu się pojawia..;)

czerwca 16, 2023

czerwca 16, 2023

Lirogon

Lirogon

 


Długo ta książka czekała na półce. Mogę śmiało napisać, że w pewnym momencie zapomniałam o jej posiadaniu. Minęło ładnych parę lat, gdy na fali miłości do twórczości Cecelii Ahern, zaczytywałam się każda pozycją jaka się tylko u nas ukazała. Lirogon dostałam w prezencie z dedykacją od samej autorki,  I mimo radości, nie mogłam się przemóc do czytania. Jakby nagle czar prysł. W końcu szukając czegoś, co mnie wciągnie, poczułam, że nadeszła pora właśnie na ten tytuł. 

Byłam niesamowicie ciekawa, czy po latach pióro autorki wywoła u mnie podobne emocje jak dawniej? 


W małej Irlandzkiej osadzie na kompletnym odludziu mieszka dwóch braci bliźniaków, zajmują się uprawą roli. Ich życie to codzienna praca, skromny tryb życia i właściwe nawet rozmów prowadzą niewiele. Z nikim się nie spotykają, tylko ich dwóch i ziemia. Właśnie o nich, został nakręcony program dokumentalny przez troje przyjaciół - Bo, Rachel i Solomona. Gdy dowiadują się, że jeden z braci zmarł, postanawiają pojechać na pogrzeb, sprawdzić jak ten drugi, który został sam, poradzi sobie z obowiązkami, których wcześniej nie wykonywał. W końcu nie jest już młody, siły nie te same. 

Na miejscu postanawiają zrobić materiał w pewien sposób wieńczący temat braci, którzy poświęcili swoje życie pracy, żyli we dwóch nie zakładając rodzin. W czasie kiedy obie kobiety rozmawiają z mężczyzną, Solomon postanawia przejść po obejściu, posłuchać dźwięków natury, odciąć się na chwilę od pracy. W pewnym momencie słyszy coś dziwnego, a gdy idzie głębiej w las, jego Za ukazuje się młoda dziewczyna, piękna blondynka o zielonych oczach. Wydająca odgłosy wyłapane z otoczenia. 

Jak się później okazuje, dziewczyna ma na imię Laura i mieszka w maleńkim domku nieopodal lasu. Sama. Jej towarzyszami są dzikie zwierzęta i psy, które czasem odwiedzały. Dla ekipy realizującej swój dokument, odkrycie młodej kobiety, mieszkającej przez tyle lat w odosobnieniu w dodatku tak wyjątkowej - bo dźwięki, które z siebie wydaje, robią na każdym piorunujące wrażenie. Dla Bo, jest to szansa na kolejny wspaniały projekt, postanawia kuć żelazo póki gorące, nakręcić materiał, o tajemniczej osobie, której nikt nigdy nie widział. 

Pomysł wydaje się znakomity, sama Laura po namyśle reaguje dosyć pozytywnie, zważywszy na okoliczności - życie jakie do tej pory prowadziła, było dalekie od tego, które proponuje jej troje filmowców. Jednak ciekawość świata i świadomość, że przed zmianami nie zawsze można uciec, sprawia, że wyrusza w podróż, która wszystko odmieni, ale czy te zmiany będą takie, jakby mogła sobie wymarzyć? 


Zanim zaczęłam pisać recenzję, zerknęłam na opinie zamieszczone na znanych portalach książkowych. Będę szczera, jest mi po prostu przykro, że książka, która jest napisana pięknym językiem, pełna ważnych rozważań na temat życia i tego co się wokół dzieje, została tak nisko oceniona. Jeszcze żeby argumenty były naprawdę konstruktywne, ale zarzut, że "za długie zdania", czy "za dużo myślenia". Nie wiem, ręce mi opadły, po prostu brakuje słów. Ludzie, ale zamysł pisania książek, był pierwotnie po to, by poszerzać wiedzę, pobudzić myślenie. Ja wiem, lekko się czyta głupiutkie dialogi. Jednak to właśnie wartościowe przekazy, są ukryte tam, gdzie trzeba się jednak chociaż troszkę pochylić nad tekstem. 

Lirogon jest przepięknie napisaną historią, ukazującą jak łatwo można zatracić się w pędzie życia, które nie zawsze oferuje nam to, czego chcemy. Postać Laury/ Lirogona (bo tak zostaje nazwana dzięki swojej umiejętności), jest wyjątkowa, nie tylko dlatego, że potrafi naśladować wszystkie usłyszane odgłosy, ale dzięki tej umiejętności sprawia, że każdy, kto ją poznał, mógł zobaczyć samego siebie. Jej zdolność działała jak lustro fonetycznego. Trudno jest w skrócie napisać tę magię, ale byłam pod wrażeniem. 

Autorka w swojej historii zmusza czytelnika do wielu refleksji, nad biegiem za karierą, akceptacją ludzi, których nie znamy, ale mamy poczucie, że trzeba wszystkich zadowolić. Jest tutaj wręcz garść porządnych argumentów, które na pewno zostają w pamięci. I tak, zdania są długie, jest niewiele dialogów, za to wiele pięknych opisów. Zwłaszcza kiedy Laura coś przeżywa, gdy dzieje krzywda. Relacja jaka tworzy się między dziewczyną, a Solomonem, może bardziej więź i zrozumienie, bo dla wielu jej zdolność jest czymś dziwnym i nawet męczącym. Pięknie zostało ukazane wiele sytuacji, nie chce zdradzać, bo wtedy nie byłoby sensu czytać. 

Nie ukrywam, nie jest to książka dla każdego. Ahern, nie pisze typowych "słodko-pierdzących" romansów, gdzie fabuła rozgrywa według znanych schematów. Ta autorka skupia się na analizie ludzi, temu poświęca swoje książki, a uczucie, jeśli jest ukazane, nie jest głównym wątkiem. Dlatego, jeżeli ktoś oczekuje lekkiego czytadła, niech odpuści. Ja polecam osobom lubiącym książki bardziej wymagające i nieszablonowe. 




czerwca 12, 2023

czerwca 12, 2023

Koncert Andre Rieu

Koncert Andre Rieu



Lubicie spełniać marzenia? Fajnie jest, gdy można to zrobić - prawda? Mojej mamy marzeniem, odkąd pamiętam był koncert Andre Rieu. Namiętnie słucha na You Tube nagrań z koncertów. Gdy końcem stycznia napisała do mnie, że ukochany muzyk będzie w Polsce, moja reakcja była ekspresowa. Zadzwoniłam do brata czy jest chętny, bo sprawa wygląda następująco, a po 10 minutach kupowałam cztery bilety. Mama o niczym nie miała pojęcia, dopiero gdy już wszystko było ustalone, poinformowałam, że 10-go czerwca jedziemy do Gliwic na koncert. Radość ogromna, jeszcze zanim wszystko się wydarzyło. 

I właśnie w minioną sobotę byliśmy w Gliwicach gdzie na Arenie odbył się koncert. Organizacyjnie wyglądało następująco. Zarezerwowaliśmy hotel, żeby móc odpocząć po podróży przed koncertem, no i żeby oczywiście przespać się przed powrotem do domu. Tu najbardziej chodziło o mamę, dla której sama podróż 4,5 godzinna była dosyć męcząca, a jeszcze całe wydarzenie. No wiadomo, wiek swoje robi. Koncert odbywał się o godzinie 19.30 ale pojechaliśmy o wiele prędzej, żeby na spokojnie wejść, odszukać swoje miejsca, zaparkować auto. 


Nie mogłam nie skorzystać. Zdjęcie przy scenie na której występowali tak znani artyści - szkoda, że bez nich, ale w trakcie koncertu nie było szansy żeby podejść ;). Ochrona pilnowała..

Hala Areny - mam porównanie ze stadionem narodowym, no i muszę przyznać, że ten drugi wizualnie robi o wiele lepsze wrażenie w środku. Tutaj było ciemno, wręcz przytłaczająco, oświetlenie po prostu dziwne. Ja miałam wrażenie, że błędnik mi szaleje, bo patrząc w dół, kręciło się w głowie. Później się okazało, że nie tylko mnie, bo sporo osób, miało wręcz problemy z zejście po schodach. Czyli coś tam jest nie tak, jak powinno. 

Plusem  jest akustyka, świetnie rozchodziły się dźwięki, nie wiem jak wygląda to na narodowym, bo akurat nie byłam na koncercie, tylko innej imprezie, ale kiedyś sprawdzę. 

Jednak o wiele mniej przyjazne dla osób z niepełnosprawnościami jest przystosowana Arena, bo niby jest jakiś tam podjazd dla wózków, ale będę szczera, ja bym się bała z niego korzystać. O ile w Warszawie jest opcja podjechania pod same wejście do stadionu - trochę od tyłu, ale zaraz są windy, tak tutaj niestety nie. Mimo, że jest miejsce by auto przejechało, to jednak nie pozwalają.. 


Koncert - cóż ja mogę napisać. Jeśli ktoś lubi tego typu muzykę, to naprawdę warto wybrać się chociaż raz, bo usłyszeć na żywo orkiestrę, śpiewy -kontakt Andre z widownią, coś fantastycznego, atmosfera była naprawdę piękna. 

Dla mnie, taka łyżką dziegciu w beczce miodu, był występ gospel. Niestety nie znoszę tej muzyki, a utworów było aż pięć. Mnie bardzo rozczarowało, że aż tyle czasu, którego jednak nie było za wiele, na muzykę, która kocham, "stracono", na Krzyki gospel. No będę szczera, dla mnie to nie śpiew, tylko wydzieranie się bez zahamowań. Z kolei mój brat stwierdził, że właśnie te występy były dla niego świetne, więc tutaj jest już rzecz gustu. Niemniej, uważam, że na koncercie tego typu muzyki, można dla urozmaicenia wrzucić coś innego, ale nie aż tyle. Gdyby to była jedna piosenka, ale nie aż tyle. Mnie uszy wręcz pękały, mama siedziała z rozpaczą, bo podziela moją antypatię do gospel. Cóż, nie mogło być idealnie. 

Ogólnie przeżycie jest naprawdę ogromne, tutaj nie podlega dyskusji, że wrażenia i emocje są potężne. Koncert to co innego, od słuchania nawet najlepszej płyty. Wiadomo, że wisienka na torcie są busy, właśnie wtedy serwowane są najlepsze utwory, który się wyczekuje. I było po prostu pięknie. Będę powtarzała uparcie, żadne słuchawki czy głośniki, nie oddadzą dźwięków, które słyszmy na żywo. 

Jeszcze moim marzeniem jest koncert Hansa Zimmera, ale to już będę celowała na przyszły rok, może się uda? 

Na koniec rynek w Gliwicach, gdy po obiedzie poszliśmy się przejść, by chociaż troszkę zerknąć na miasto. Mnie się podoba, chciałabym kiedyś zajrzeć w niektóre miejsca, może się uda przyjechać. 




W drodze powrotnej do domu, przejeżdżaliśmy przez Mietków, gdzie jest ogromny zalew, gdzie długość zapory wynosi aż 3 km długości oraz 17 metrów wysokości. Powierzchnia akwenu jest imponująca bo 1 193 ha! Dokładnie tyle, kilka razy sprawdzałam czy się nie pomyliłam w czytaniu. No ale nie, jest naprawdę ogromne. Aparat mi nie uchwycił całości ;). 



           jak kliknięcie w zdjęcie to można sobie powiększyć i przeczytać, fajne ciekawostki. 

Na zakończenie wrzucę jeszcze zdjęcia z maminego ogrodu, bo gdy byłam jeszcze kwitły różaneczniki, niestety te pierwsze już skończyły, więc skorzystałam z tych późniejszych. 








                                    I jeszcze troszkę kwiatowego miszmaszu :) 






czerwca 07, 2023

czerwca 07, 2023

Jesień na Węgierskiej

Jesień na Węgierskiej

Sagi rodzinne są gatunkiem, który zajmuje w moim serduszku bardzo ważne miejsce, ale znaleźć taką, którą naprawdę warto przeczytać, nie jest łatwo. Zazwyczaj kieruje się intuicją, musi być to jedno zdanie w zapowiedzi, które sprawi, że będę wiedziała – to jest to. I właśnie tak było w przypadku Sagi rodu Deynerowiczów. Gdy przeczytałam notę od wydawcy, wiedziałam, że bardzo chce poznać losy tej rodziny. Teraz pozostaje najważniejsze pytanie – czy cel był trafny i było warto?

Akcja książki rozpoczyna się w momencie, gdy Jerzy Deynarowicz spotyka się ze swoim bratem Maciejem. Może nie byłoby w tym wydarzeniu nic nadzwyczajnego, ale od lat nie mieli ze sobą kontaktu, co sprawia, że ten drugi staje się nieco podejrzliwy. W jakim celu jest spotkanie i co planuje Jerzy, po którym widać, że jego życie nie do końca ułożyło się, jakby tego mógł oczekiwać. Zresztą dla nikogo nie jest tajemnicą, że jego finanse są ledwo wystarczające do utrzymania rodziny.

Inaczej sprawa wygląda u Macieja, który założył browar i jego interes pozwala na życie, którego zdaje się zazdrości brat, mimo że lata temu każdy krytykował szlachcica parającego się interesami niegodnymi tytułowi. Jak widać, było warto.

Tymczasem Jerzy pogubiony w swoim własnym świecie, próbuje odnaleźć siebie i może własną godność dołączając do wojsk napoleońskich i walczyć o wolną Polskę. Jego głowa nabita jest ideami i wiarą, że z odpowiednim przywódcą, kraj dźwignie się z kolan, a on sam, wróci w chwale do rodziny i nareszcie będzie cenionym człowiekiem. Nie ma jednak pojęcia, czym naprawdę jest wojna i co ze sobą niesie.

Gdy jeden z braci Deynerowiczów będzie odnajdywał zagubiona ambicje wśród koszar, drugi zakończy żywot w nieszczęśliwym wypadku. Tym samym obie kobiety z rodziny, pozostawione same sobie, postanowią połączyć siły, by razem stawić czoła losowi, który w tamtych czasach nie był im przychylny.

Agata – wdowa po Macieju i Marianna. Ta pierwsza nieco zbyt emocjonalna i chwiejna, ale świadoma, że musi sama zarządzać swoim życiem, na przekór wszystkiemu. Jednego czego jest pewna, to niechęć do ponownego wyjścia za mąż. Z kolei druga z kobiet, samą postawą budzi respekt, jest w niej coś takiego, że ludzie ustępowali drogę, patrząc z podziemiem, oczywiście wielu w ukryciu czuło niechęć i zazdrość, jednak mieli świadomość, że ta kobieta nic sobie nie robi z opinii społeczeństwa. To właśnie Marianna przejęła ster zarządzania pracownikami browaru, jej słuchali się bez mrugnięcia okiem. Nawet synowie Agaty czuli respekt połączony z sympatią do wujenki.

Dwie samotne kobiety prowadzące interes, którym powinien zarządzać mężczyzna. Taka sytuacja nie może zyskać aprobaty w czasach, kiedy kobiety nie miały prawa do decydowania o swoim losie. Czy Agacie i Mariannie uda się pokonać przeszkody i iść przez życie na własnych warunkach?

Lektura tej książki była szalenie wciągająca i mogę śmiało stwierdzić, że przeniosłam się w tamte czasy, obserwowałam codzienność kobiet, które były tak od siebie różne, a jednak mimo wszystko potrafiły znaleźć wspólny język. Stworzyły zgrany duet, dając sobie zrozumienie i przestrzeń. Jeśli miałabym określić, do której z pań było mi bliżej, to bez zastanowienia mogę stwierdzić, że Marianna zyskała moja ogromną sympatię. Co nie oznacza, że Agata była negatywną postacią, po prostu jej rozterki i zachowania w konkretnych sytuacjach, były dalekie od moich reakcji. Z kolei ta druga twardo stąpająca po ziemi, budząca respekt, miała cięty język i humor, który dodawał tylko charakteru.

Mam bardzo mieszane uczucia w stosunku do Jerzego, ponieważ przez dosyć większą część książki, starałam się go zrozumieć, nawet chwilami miałam wrażenie, że jego postępowanie naprawdę ma jakiś określony cel. Może przez chwilę czułam współczucie, ale później, gdy zachował się, jak zachował, straciłam do niego szacunek. I nie wiem, czy w kolejnej części, moja niechęć do niego nie zostanie pogłębiona. Jest to mężczyzna przepełniony goryczą i wizjami świata, który nie spełnia jego wymagań, chciałby żyć na określonych warunkach, ale sam od siebie nie wiele wnosi. Nie chcę określać jako tchórz, ale do odważnych również nie należy. Mimo całej negatywnej woalki mam wrażenie, że ten bohater jeszcze zaskoczy – oby pozytywnie.

Fabuła dzieli się na dwie przestrzenie – w jednej części jesteśmy w Sejnach i przyglądamy się życiu dwóch kobiet, które zajmują browarem i wychowują dzieci Agaty i Macieja. Bliźniaków – Jana Macieja i Matusza oraz Elżunię. Słów kilka należy się chłopcom, bo ich rola już teraz podkręcała emocje. Mateusz, który jest zupełnym przeciwieństwem do Jana Macieja. Ten pierwszy butny, mogłabym napisać w niektórych sprawach lekko fanatyczny – ciekawi mnie czy ten wątek zostanie rozwinięty. No i Jan Maciej, bogobojny artysta. Szukający spokoju w modlitwie i rzeźbie. Jestem ogromnie ciekawa, który z nich bardziej zaskoczy w następnej części.

Jestem bardzo ciekawa, co szykuje autorka, bo obrót wydarzeń, mnie nieco zadziwił, a nawet zasmucił, miałam nadzieję, że losy pewnych osób inaczej się potoczą. Jak to już bywa w sagach, te pierwsze tomy są wprowadzające i zazwyczaj niosą więcej pytań, a niewiele odpowiedzi, zatem pozostaje w oczekiwaniu i mam nadzieję, że ten czas szybko zleci.

Oczywiście polecam zapoznać się z Jesienią na Węgierskiej, która została osadzona w trudnych, ale również ciekawych czasach. Mam przeczucie, że ta saga będzie szalenie wciągająca.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.


czerwca 02, 2023

czerwca 02, 2023

Chatka górzystów

Chatka górzystów

 

Witajcie w czerwcu! I kolejny miesiąc wskoczył na liczniki. Maj już się skończył, było sporo zwiedzania, prac ogródkowych i wiele innych zajęć. Za to w Czerwiec weszłam bardzo intensywnie, bo z okazji dnia dziecka, wybraliśmy się do Chatki górzystów.  O tym miejscu słyszałam wręcz legendy. Każdy kto pochodzi z okolicy, a jest aktywnym w górach zna to miejsce. Ja do wczoraj tam nie dotarłam, męczyło mnie okrutnie, bo naprawdę tyle co słyszałam o szlaku, o tych słynnych naleśnikach z serem i jagodami. To można wręcz napisać osobna historię. Wymęczyłam mojego R, że ja muszę, ale to muszę iść do Chatki. Odszukaliśmy więc szlak.  Bo nie myślcie sobie, że dojście jest taki hop siup, co to, to nie. Nie napiszę, że góry są ogromne, ale sama trasa jak się sama przekonałam, potrafi być zwodnicza. 



My wystartowaliśmy z Rozdroża Izerskiego - bo Chatka górzystów znajduje się w Izerach dokładnie na Hali Izerskiej. Jest to miejsce, gdzie przecina się mnóstwo szlaków. I jak to jedna znajoma napisała - wszystkie drogi w Izerach prowadzą do Chatki górzystów :). Przyjechaliśmy więc do Rozdroża i wystartowaliśmy. 



Trasa przez praktycznie większą część wygląda właśnie tak - prosto prawda? Wręcz nie widać wzniesień, niczego co mogłoby wydawać się trudne do przebycia. I uwierzcie, ja te pierwsze 9 km przeszłam bez uczucia zmęczenia, jeszcze się śmiałam, że spoko - na luzie wrócimy, możemy sobie nawet zmienić trasę - jak łatwo ulec własnej naiwności.



Jak widać, widoki przepiękne - cały szlak to człowiek idzie i chłonie naturę całym sobą - normalnie co kilka kroków można się czym innym zachwycać. No i tupalismy sobie radośnie, byłam pełna wręcz euforii, nie mogłam się doczekać tych naleśników - bo przecież to one mnie ciągnęły! ;)






Cały czas sobie dreptaliśmy, gdzieś powyżej połowy tego co przeszliśmy znaleźliśmy taka kapliczkę jak na jednym zdjęć wyżej, oraz przepaść gdzie musiałam strugać wariata - jak widać czyste powietrze objawia się różnymi skutkami. No kochani! Było pięknie! Ale gdzie chatka?!


Tam pomiędzy drzewami, ta niepozorna ścieżka - to ostatnia prosta do Chatki. I właśnie za chwilę po wejściu na nią, okazało, że składa się z okropnych kamieni. Na sam koniec! Gdy ja już chciałam niemalże biec po tę naleśniki, na drodze musiały mi stanąć kamienie. Na prośbę dorzucam zdjęcie ścieżki z kamieniami. Widać tam bardziej dalej i one były naprawdę niewygodne do przejścia. Rowerzyści mieli niemały problem;) 


Cóż za nietakt, ale..


Tadam!! Jest i ona! No mówię wam, jakże mnie ten widok uradował. Byłam serio głodna - albo łakoma. albo łakoma i głodna. Nieważne, grunt, że wpadłam jak burza i wręcz rzuciłam do zamawiania naleśnika - dzicz normalnie, no dzicz! Dobrze, że ludzi nie było, bo wstyd jak nie wiem co.. No właśnie kochani - nie dajcie się zwieść tym pustym miejscom. To wygląda tak tylko w tygodniu i jak człowiek ma farta, lub jest wcześnie - jak my. Bo normalnie, jest morze, ale powtarzam morze ludzi. Gdzieś słyszałam wśród turystów, którzy po nas dotarli, że czeka się ponad 1,5 godziny. Także tak.. Polecam w środku tygodniu, poza sezonem. Weekend nawet nie ma co startować.  A teraz zobaczcie jak wygląda wnętrze. 


Sami zobaczcie! Coś pięknego, uwielbiam tego typu klimaty, no idealnie wręcz. w tym miejscu to ogólnie nie ma prądu -zeby się ktoś nie zdziwił, więc jeśli planujecie nocleg, to zalecam powerbanki naładowane. 


Widoczek przez okienko po prostu cudny. No ale, wreszcie naleśniki!Bo w końcu do nich gnałam.


I tak - naleśniki są z ciasta biszkoptowego, więc od razu uprzedzam, są mega syte i jeden wystarczy, ja całego nie zjadłam, mój R, jak zwykle po mnie dokańczał, ale to norma, chyba, że byłby to schabowy, schabowego nie oddam choćby nie wiem. No ale naleśnik. Ciasto biszkoptowe, nadzienie z sera coś niby twaróg, ale obstawiam, że wiadro i wierzch - ojeju, ojeju - Polewa jagodowa. Mój Boże, dla tej polewy warto było! Ser jak dla mnie średni, ale ja ser to zjem tylko z własnego zrobienia, bo kombinuje i mi tylko mój wyrób smakuje, R chwalił, że bardzo dobry ser, więc mną się proszę nie sugerować. Wróćmy do jagód. Jeśli lubicie jagody, to w tej polewie się zakochacie. Serce swoje oddałam. Jejku, ależ bym jeszcze zjadła, bez tego sera. Sam naleśnik z jagodami. Cena to 24 zł. 






Miejsce jest fenomenalne i uważam, że warto chociaż raz wybrać i po prostu się zachwycać. Uwierzcie, że zdjęcia nie oddają piękna otoczenia, które z każdej strony oczarowuje. Szłam i obracałam by zobaczyć jak najwięcej. Jednak uprzedzam, całość trasy wynosi około 20 km. Nie ma co czarować, trzeba mieć pokłady energii. Bo właśnie mnie zwiodło jak się na początku super szło. Tylko nie przewidziałam, że powrót swoje odbierze i a słońce, które towarzyszy przez cały czas, bo trasa nie jest zacieniona, po prostu wymorduje. Mimo kremu z filtrem spiekłam się do tego stopnia, że po powrocie twarz mnie paliła żywym ogniem. 

Czy mam zakwasy? Nie mam, już od dawna nie miewam zakwasów, ale zmęczenie już tak. Dało mi w kość i nie mam zamiaru nawet ukrywać, że bez problemu "przekicałam" powrotne kilometry. Byłam zmęczona, słońce już po prostu zamiast cieszyć męczyło, oczy piekły - mimo okularów. Ogólnie chyba na ostatnim kilometrze drażnił nas chrzest żwiru pod nogami ;)).  Trasa jest niepozorna, ale wymaga zasobów energii. Tak więc polecam szczerze, ale trzeba mieść świadomość, że zmęczy. 


Hmmm... taaak... tu jeszcze miałam "za dużo" siły i bezmyślnie marnowałam na podskoki.. ;)


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger