grudnia 13, 2019

grudnia 13, 2019

Royal. Miłość z aksamitu

Royal. Miłość z aksamitu


W końcu nadeszła pora, by opisać ostatni tom serii Royal oraz podsumować całą historię. Jeśli ktoś śledzi moje opinie od początku, wie jak zmienne bywało moje zdanie na temat poszczególnych części. Bo i poziom autorki wydawał się to spadać, to szybować nieco w górę. 

Jak było na ostatniej prostej? Czy Valentina Fast zaskoczyła czytelników i jeżeli tak, to czym? No i przede wszystkim, odpowiedź na główne pytanie, warto przeczytać serię Royal? O tym już za chwilę. 

Zbliża się ślub przyjaciółki Tatiany, do którego przygotowywało się niemalże całe królestwo. Uroczystość ma być piękna, bo i dopięta na ostatni guzik. I chociaż główna bohaterka, ma przed sobą trudne zadanie - wytrzymać towarzystwo księcia, który złamał jej serce. To cieszy się ze szczęścia jedynej, z którą połączyła nic przyjaźni.  

Na wiele zagadek jeszcze nie uzyskała odpowiedzi, ale ma świadomość, jak wieloma kłamstwami była otaczana do tej pory, pozostaje więc pytanie, jakie będą miały skutki w przyszłości Tani? 

W końcu, gdy wszyscy zebrani świętują zaślubiny, okazuje się, że Viterra została zaatakowana. Nie wiadomo kto i dlaczego dokonał napaści. Tatianie przypadkowo udaje się uciec tajnymi przejściami, a miejsce do którego trafia sprawia, że całe dotychczasowe życie, zostaje postawione głowę. A to dopiero początek trudności jakie staną na jej drodze. 

Okaże się, że rozterki z jakimi zmierzała się do tej pory, były niczym w porównaniu do tego, co teraz będzie musiała zrozumieć i poukładać w głowie. No i najważniejsze, dziewczyna będzie miała świadomość, że część przyjaciół została w niebezpieczeństwie. Plan pomocy jest trudny, ale czy niemożliwy? 

Do czego doprowadzi nas finał książki? Jakie wydarzenia czekają naszych bohaterów i czym jest prawdziwe szczęście? 


Powinnam szczerze napisać, jak wiele mieszanych uczuć towarzyszyło mi podczas czytania Royal. Pamiętam, jak pozytywne emocje odczuwałam po pierwszej części. Byłam zachwycona lekkością i bajkowym klimatem książki. Naprawdę, zostałam wręcz nim oczarowana.
 Później, dostałam kuksańca w bok, bo kontynuacja okazała się po prostu nudna i przeciągana, byle tylko było coś. Żadnych konkretów, takie flaki z olejem, które można sobie odpuścić i przeskoczyć do następnego rozdziału, a raczej tomu. 

Tak się niestety działo dosyć często, pierwsza połowa książki nieznośnie nużyła, później autorka musiała się ocknąć z letargu i nadrabiała na końcówce. I piszę o całej serii, nie tylko tym ostatnim. A skoro już o nim mowa. Miłość z aksamitu jest przyzwoicie napisana. Nie mogę wyznać, że mnie powaliła na kolana, byłoby to jawnym kłamstwem. Po prostu w tym przypadku, autorka już nie mogła sobie pozwolić na wodzenie czytelnika za nos, potrzebne były konkrety, wyjaśnienia pewnych niedokończonych spraw i wreszcie rozstrzygnięcie losów naszych bohaterów. Tak też się stało. 

Mogę zatem napisać, jestem usatysfakcjonowana. Bo pewne elementy były nawet dla mnie zaskoczeniem. Na przykład osoby, która była zdrajcą, w życiu bym się nie spodziewała, że to właśnie ta postać. 

Kolejna sprawa, bardzo ciekawie autorka ukazała motyw świata pod kopułą, dlaczego ludzie odcięli się od tego co było z zewnątrz i reakcja mieszkańców na atak. Myślę, że Valentina Fast bardzo dobrze poradziła sobie z tym wątkiem i ciekawie go poprowadziła. Tutaj naprawdę ogromny plus. 

Sami bohaterowie, no jak wspomniałam wcześniej, kilka części wstecz, Tatiana okrutnie mnie drażniła, nie wspominając Philippa. Tutaj czytałam ze względu na Henry'ego, postać najlepsza, najbardziej pozytywna. Według mnie, był filarem tej serii. Dla niego, chciałam wracać do książki, gdy czułam ogromne znużenie. 

Podsumowując, seria Royal jest dosyć nawiną i momentami ckliwą bajeczką. Można poczytać dla relaksu. W chwili, gdy czujemy przesyt czymś ciężkim i potrzebujemy oderwania od codzienności. Jest to seria dla niewymagających. Bo jeśli liczycie na serie o Bóg wie, jakim poziomie, możecie się srogo rozczarować. I nie, nie zniechęcam, uczciwie informuje. Seria Royal jest tak lekka, że można sobie podczytywać do porannej kawy, a nie przeżywania ogromu emocji. 


Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Media  Rodzina,


grudnia 10, 2019

grudnia 10, 2019

Listy do utraconej

Listy do utraconej


Nie pamiętam od kiedy ta książka leżała na półce. Nie wiem, dlaczego tak długo czekała na swoją kolej, bo przecież wiedziałam, że chce przeczytać. A jednak, czas leciał, a ona czekała na moment, gdy w końcu po nią sięgnę. I oto, trafiła w moje ręce i zaczęłam czytać. 
Wiecie jak to jest z młodzieżówkami? Jedne trafiają do człowieka już od pierwszych linijek, inne nie można przetrawić, ale się doczytuje do końca. Jeszcze są te, które odrzuca się w kąt i nie wraca już nigdy. 

Nie wiedziałam jak będzie z Listami, ale gdzieś w środku poczułam, że ta pora jest najwłaściwsza i odbiorę ukazaną historię tak, jak powinnam. Przeczytałam, teraz chcę przekazać słowami, uczucia, które towarzyszyły mi podczas lektury, 


Juliet przeżyła tragedię. Straciła mamę, która zginęła w wypadku samochodowym. Od tamtej pory, dziewczyna często pojawia się na cmentarzu, to miejsce, stało się dla niej bardzo ważne. I chociaż zdaje sobie sprawę, że ta, którą straciła jej nie usłyszy, nie potrafi przestać przychodzić. Zwłaszcza, że ma pewien powód. Julie pisze do matki listy, przelewa na kartki papieru uczucia, które jej towarzyszą, ma świadomość o absurdalności sytuacji. Bo te listy nigdy nie zostały i nie zostaną przeczytane, ale robi to, bo tego potrzebuje. 

Declan jest tak zwanym złym nastolatkiem. Za przewinienie, które dokonał musi odbyć prace społeczne. Jego zadaniem jest dbanie o czystość na cmentarzu. Praca jak każda inna. W końcu odrobi te kilkadziesiąt godzin i będzie miał z głowy.  Podczas przygotowywania miejsc wokół nagrobków do koszenia, znajduje list. Czyta go i poruszony słowami, postanawia odpisać. Dwa słowa. Tylko dwa słowa. 

Dla Juliet odkrycie wiadomości na liście do matki będzie wstrząsem. Nie dość, że niepowołana osoba ośmieliła przeczytać prywatną korespondencje, to jeszcze coś dopisała. Niby tylko dwa słowa, można by pomyśleć pomyłkowe. A staną się bardzo ważne dla obojga nastolatków. 


Pierwszy list, który rozpoczyna swoją historię, działa na czytającego. I już po nim, może spodziewać się, jakie emocje będą nam towarzyszyły podczas czytania. Historia ukazana przez autorkę, jest bardzo przygnębiająca i wzbudza wiele smutku. 

Zmagania tych dwoje nastolatków, którzy przeszli w swoim życiu przez rozpacz, gniew i poczucie odosobnienia. Każde próbowało poradzić w przeróżne sposoby. Często ranili siebie samych, nie zdając sobie z tego sprawy. Ból, gniew i rozpacz mieszały się ze sobą. 

Juliet uciekała na cmentarz do mamy, której i tak nie było. Jednak to ostatnie miejsce, które łączyło ją z tą, za którą tak potwornie tęskniła i nie potrafiła poradzić ze stratą. Dziewczyna miała dosyć słuchania porad, oczekiwań, kiedy powinna zakończyć żałobę. Bo czy można w końcu pogodzić się ze śmiercią najbliższej osoby? Jest jakaś konkretna data od do? 

Declan żył w głębokim poczuciu winy. Nie rozumiał, że na pewne zdarzenia po prostu nie mógł mieć wpływu, a jeśli nawet ktoś ponosił odpowiedzialność, za tragedię jaka się stała, nie był to on. Niestety, latami żył w przeświadczeniu, że zawalił. I teraz musi ponieść konsekwencje. Oddalał się od matki, oddalał od innych ludzi. Jedynym człowiekiem z którym rozmawiał, ufał i mógł liczyć w każdej chwili na wsparcie, był przyjaciel Rev. Poza nim, Declan był sam. Unikali go koledzy, unikali go nauczyciele, unikali we własnym domu. Zbuntowany, zły chłopak, po którym należało się spodziewać wszystkiego co najgorsze. 

Juliet i Declan znają się ze szkoły. Nie przepadają za sobą. Ona się go boi i nie wie, jak ma zachować w obecności chłopaka o najgorszej reputacji. On, nie wie, co ma myśleć o dziewczynie, która wydaje się na rozpieszczoną nastolatkę. 
Piszą do siebie listy, zwierzają z najbardziej skrywanych sekretów i przeżyć, nie mając pojęcia, że są tak blisko. Nie chcą zdradzać swojej tożsamości, nie chcą burzyć porozumienia jakie się między nimi zrodziło. Tragedie i potrzeba zrozumienia połączyła ze sobą. Jak zareagują, kiedy dowiedzą się kim są w rzeczywistości?

Ogrom smutku, który spada podczas czytania, chwilami przytłacza. Ta książka, jest wspaniale napisana, Dotyka ogromu problemów, odkrywa w człowieku to, co potrafi zniszczyć. Nie ukazuje samych nastolatków. Tutaj problemy, jakie dotknęły tych dwoje, a raczej tragedie, są o wiele bardziej złożone. Trudno jest napisać dokładnie, by nie zdradzić ważnych elementów całości. Myślę, że każdy, kto zechce zapoznać się z tytułem, powinien sam odkrywać po kolei, etap po etapie tajemnice Juliet i Declana, ale nie tylko ich samych, jak się później okazuje. 

Uważam, że autorka stworzyła genialną młodzieżówkę, którą śmiało można czytać w każdym wieku. Mnie Listy do utraconej ogromnie poruszyły, czytałam dopóki nie skończyłam. Warto było. Przeżywałam wszystko, z czym zmierzali się bohaterowie. Wczuwamy się na zmianę, w Juliet i Declana, przyglądamy się ich reakcjom na zdarzenia, które doświadczają oboje, mając wgląd na odbiór każdej z nich. Dzięki temu, tak bardzo odczuwa się całą historię. 

Cóż mogę jeszcze napisać? Dawno nie czytałam tak dopracowanej książki, wspaniałą, czytajcie. Naprawdę warto!




grudnia 08, 2019

grudnia 08, 2019

Każdy pies ma dwa końce

Każdy pies ma dwa końce


Dzisiaj przyszłam z książką, którą znam jeszcze z czasów przełomu dzieciństwa i dojrzewania. Był to dla mnie dosyć ciężki etap, dlatego moja mama, by jakoś załagodzić te wszystkie wahania nastrojów, podrzuciła mi dwie książki. Pierwszą było Nie głaskać kota pod włos, druga to prezentowana dzisiaj. I tak się jakoś stało, że rodzina Leśniewskich i główne postacie, czyli Bąble, stały się dla mnie Panaceum na wszystkie smutki. 

Oddałam serce tym książkom i pozostały ze mną przez wiele lat. Później dorosłam, a one odeszły w kąt. No i teraz, po przeszło 15 latach, postanowiłam przeczytać ponownie. Te, dzięki którym przetrwałam. Czy było jak kiedyś? Gorzej, a może lepiej? O moich wrażeniach i o tym, że warto mieć przy sobie Bąble, napiszę za chwilę. 

Rodzina Leśniewskich szykuje się do wakacji, w skład w chodzą rodzice, bliźniaki Beata i Paweł, zwane przez bliskich Bąble, a to dlatego, że oboje rosną wszerz niż we wzwyż. Jest jeszcze Agnieszka i Leszek. Najstarsi z rodzeństwa, chociaż ja nie pamiętam, które było starsze, w każdym razie dzieli ich jedynie rok. Także no. 

Wróćmy do fabuły, rodzina szykuje się do wyczekiwanych wakacji i urlopu. O ile Agnieszka już wie, jak spędzi pierwszy miesiąc odpoczynku, tak pozostali, nie do końca mają pomysł. Tato niestety nie otrzymał obiecanych wczasów, przez co można by rzec, pozostali na lodzie w środku sezonu letniego. To też, Leszek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, jako prawie dorosły młodzieniec - ma chyba 13 lat. Planuje wraz z kolegami ze szkoły udać się na plantacje malin. Wieść ta wywoła w domu spore zamieszanie. Chociaż maliny, będą niczym w porównaniu z tym, co zmajstruje dwójka najmłodszych latorośli.

Bo gdy dorośli uporają się z nieco chaotycznym planem urlopowym i wszystko będzie sprawiało wrażenie poukładanego, bliźniaki nieświadomie wpakują się w niezłe tarapaty. A wszystkiemu będzie winna akcja odchudzająca i ogórki. 

Nie będę pisała zbyt wiele o fabule. Z kilku powodów, pierwszy to brak tekstu dotyczącego pierwszej części. Musiałabym zbyt wiele zdradzić, a z tego, co widzę, jest sporo osób nieznających tej starej, acz wspaniałej mini serii. Druga sprawa to po prostu radość. Z czytania i odkrywania kolejnych fragmentów przygód. 

Bo musicie mi uwierzyć na słowo, już od pierwszej strony autorka zabiera nas pod skrzydła i przenosimy się do Warszawskiej rodziny lat 70, gdzie toczy się takie zwyczajne, ale urocze życie. Bez żadnego kolorowania, patosu. I chyba za tą szczerość Krystyny Boglar pokochałam te książki, Bo nie bawi się w zabarwianie rzeczywistości, ale pamiętać musimy kiedy powstały. Wtedy, mimo wszystko, pisarze potrafili pisać pięknie i bezpośrednio. Określenie tłuściochy, w odniesieniu do bliźniaków, nikt nie uważał za obraźliwe, bo takim nie było. Ot, po prostu dosadne. Teraz? Teraz z pewnością autorka dostałaby burę, nakaz poprawy, albo usunięta. Bo jak to? Nie można. 

I tak podczas czytania, możemy wspaniale wczuć się w zupełnie inne czasy, niby nie tak odległe, a jakby mające w sobie to coś. Zabawy podwórkowe, wiedza gdzie i o której przesiadują koledzy z klatki. Mimo braku telefonu, komputera, każdy się potrafił odszukać. Chyba dlatego, tak bardzo kocham te książki. Bo są prawdzie. 

No ale, nie narzekam na nasz dwudziesty pierwszy wiek. Musimy docenić co mamy.  I nie zapomnieć, o książkach, które po prostu same się czytają. Naprawdę, ja miałam swego czasu taką fazę, że po zakończeniu obu, zaczynałam od nowa. W rezultacie moje egzemplarze się rozsypały. Ten, tu na zdjęciu, zakupiłam sobie na Mikołaja. Chciałam to stare wydanie. To, które tak mocno pokochałam. I gdy czytałam teraz, po tych 15 latach z hakiem, czułam się najszczęśliwsza pod słońcem. Już nie mogę się doczekać, kiedy trafi do mnie Nie głaskać kota pod włos i znowu będę mogła, na kilka chwil cofnąć się w czasie. 

Jeśli jeszcze nie znacie tych książek, ręczę, obiema nogami i rękami. Kupujcie, szukajcie w bibliotekach. I czytajcie. Nieważne ile macie lat. 




listopada 18, 2019

listopada 18, 2019

Chilli

Chilli



Książkę Pauli Rewko zaczęłam czytać dosyć dawno, ale sporo wydarzeń, których miało miejsce, sprawiło, że porzuciłam lekturę na kilka tygodni. W końcu jednak należało zakończyć coś, co się zaczęło i nawet dobrze czytało. I tak, po sporym opóźnieniu, Chilli została przeczytana, a o tym, jak odebrałam tę książkę, już za chwilę.

Mea jest studentką psychologii, dziedzina ta od wielu lat pasjonuje dziewczynę. Przeczytała sporo książek tematycznych, na wykłady biega z ciekawością, jej wyniki w nauce są zadowalające. Tylko to wszystko, nie sprawia jej radości. Wręcz przeciwnie, jest kobietą sfrustrowaną, często wybuchową. Można by stwierdzić, że z jej psychiką nie do końca jest tak, jak należy. A może wręcz przeciwnie?

Pewnego dnia, postanawia założyć Grupę Demolka, za sprawą której, chce odmienić mieszkańców Gdańska. Potrzebuje tylko wzbudzić zainteresowanie odpowiednich osób, by zechciały do niej dołączyć i wspólnie siać zniszczenie. No i oczywiście, zależy jej na zainteresowaniu mediów i społeczności. W końcu nic nie ruszy, jeśli inni nie będą odpowiednio reagowali na poczynania jakiejś tam grupki narwańców.
Wszystko zostaje dokładnie przemyślanie. Akcja nabiera tempa z każdym dniem, coś w co nie do końca wierzyła, rozwija się naprawdę szybko. Celem jest zwrócenie uwagi ludzi, na to, co jest najważniejsze. Metody jakimi posługuje się Grupa Demolka, wzbudza wiele kontrowersji i strachu, a to dopiero początek. Po aktach wandalizmu, przywódczyni, postanawia pójść o krok dalej.  Policja jest bezradna, nikt nie potrafi namierzyć grupę, nie wiadomo, kiedy i gdzie zaatakują. Czego chcą i do czego zmierzają?
I tylko główna dowodząca wraz ze swoimi współpracownikami, zamierza doprowadzić swój plan do końca, ale czy realizacja odniesie zamierzone efekty? Jaki będzie finał Grupy Demolka?

Dawno już nie czytałam książki, która wzbudzała we mnie, tyle sprzecznych odczuć. Bo z jednej strony poczynania bohaterki były słuszne. Chciała uzmysłowić społeczeństwu, że sprawy materialne, nie powinny przyćmiewać tego, co jest ważniejsze od super auta, czy najdroższych butów. A by poczuć radość, nie trzeba czekać na gwiazdkę z nieba, tylko doświadczać w małych rzeczach.

Z drugiej jednak strony, jej postępowania niosło wiele sprzeczności. Mea to postać złożona. Z euforii popadała w smutek i złość. Nigdy nie było wiadomo jaki wybuch reakcji będzie jej dotyczył. Jeśli ktoś chciałby określić, że była nienormalna, to powiem, że tak byłoby najłatwiej. Myślę, że tutaj chodziło o coś zupełnie innego. Wielkich odkrywców również uważano za wariatów. A takimi nie byli. Tylko w tamtych czasach, ich poczynania wyprzedzały epokę. I chociaż nasza bohaterka nie próbuje odnaleźć antidotum na nieuleczalną chorobę, albo polecieć w kosmos za pomocą parasolki. To jej sposób postrzegania świata i chęć potrząśnięcia nim, może wywołać takie reakcje. Jest wariatką. Bo tak się określa ludzi odstających od reszty. Bo nie wpisuje się w narzucane przez lata ramy.

Książka wzbudza mnóstwo emocji. Nie potrafię określić, jak oceniam postępowanie bohaterki. Ponieważ sama Mea nie wzbudziła mojej sympatii, I to nie za sprawą swoich poglądów. Tylko po prostu, nie we wszystkim co wytykała ludziom, była konsekwentna w odniesieniu do siebie. Dlatego w pewnym stopniu, zachowywała się jak hipokrytka.
Ważne jest, że dotknęła wielu problemów współczesnego świata. Ludzie zamiast doświadczać życia, pędzą ku zdobyciu jak największej ilości pieniędzy. Nie czują, są jak roboty. I często gubią, co powinno być priorytetem.
Gdzieś przeczytałam, że metody jakie obrała były za bardzo brutalne. Nie wiem, nie odczułam tego w ten sposób. Bardzie uznałam za zbyt nierealne i niektóre sytuacje zbyt naciągnięte, by mogły być możliwe.

Podsumowując, książka Pauli Rewko jest warta przeczytania, choćby po to, by zrozumieć, że nie wszystko co w życiu uznajemy za ważne, takim jest. I może warto przyjrzeć się temu światu, który obrał niezbyt dobry kierunek, może czas by coś z tym zrobić? Mniej brutalnie, ale stanowczo?

Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe motyle

listopada 14, 2019

listopada 14, 2019

Znany szum morza

Znany szum morza

Sagę Nadmorską rozpoczęłam z polecenia, tak się stało, że zaciekawiła mnie i wyczekiwałam kolejnych tytułów. I teraz mam już za sobą zakończenie trylogii, która wywołała we mnie wiele uczuć. Mam nadzieje, że dam radę napisać swoją opinię na tyle zrozumiale, by nie wyszło, że jak zwykle jestem ta zła.

Ostatnią bohaterką jest Jagoda. Córka i wnuczka. Dwie ukochane kobiety w jej życiu, matka Gabriela i babka Marcjanna, doświadczyły w życiu wiele zła i cierpienia. Historia rodziny jest trudna, ale zarazem ciekawa i pasjonująca. Dla młodej dziewczyny, stojącej u progu dorosłości, jawi się czymś fascynującym. Ma nadzieje, że kiedyś wspomnienia, które skrupulatnie spisuje, doczekają się publikacji. Tymczasem, jej życie zajmuje chłopa, a dokładnie Tomek. Planują wspólną przyszłość. Tylko tak się składa, że każde ma inne wyobrażenie tego życia we dwoje.

Młoda kobieta ma skryte marzenia, ale również poczucie obowiązku i odpowiedzialności za rodzinę. Nie chce zostawiać samej matki z chorym ojcem, zwłaszcza że Gabriela, odkąd doszło do wypadku męża, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i założyła własny biznes. Każda pomoc jest na wagę złota, chociaż nie wymaga by córka, spędzała każdą wolną chwilę w pracy, to tak naprawdę cieszy się z tego oparcia.

Jagoda pragnie zostać w Ustroniu, nie widzi swojej przyszłości w wielkim mieście, jednocześnie kocha swojego chłopaka, Rozdarcie pomiędzy miłością do rodziny a mężczyzną, przysporzy wielu rozterek, ale również wzbogaci o ważne doświadczenia. Tylko czy będzie umieć wyciągnąć z nich nauki?

Pierwsze kroki ku dorosłości, próba odczarowania fatum wiszącego nad kobietami z rodziny. Czy Jagodzie uda się poskładać to, co dawno zdaje się, zostało utracone?

Wyczekiwałam zakończenia trylogii, byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób autorka zakończy Sagę Nadmorską. Jednocześnie tęskniłam do bohaterek, ponieważ nie ukrywam, zżyłam się z tymi kobietami. Nawet jeśli nie zawsze popierała ich postępowania, to jakoś tak po prostu, dobrze mi było w Ustroniu.

Dlatego, gdy tylko ukazał się tytuł, od razu postanowiłam przeczytać. Sporo czasu upłynęło, a dopiero teraz mogę opisać jakie odczucia towarzyszyły mi podczas czytania i czy finał był tym, czego oczekiwałam?

Zacznijmy od Jagody, poznajemy ją, gdy jest jeszcze w szkole średniej. Planuje pójść na studia, pracować i pomagać matce, w jakim stopniu będzie miała możliwości. Dziewczyna spotyka się z Tomkiem, chłopakiem z Ustronia, który właśnie rozpoczął studia w Szczecinie. Jest zachwycony wielkim miastem i jawiącymi się perspektywami. Bardziej doświadczona osoba, mogłaby stwierdzić, że zachłysnął się nowym, i po prawdzie, tak właśnie się zachowywał. A Jagoda wiernie czekała i z każdym dniem, nie wiedziała co zrobić ze swoją przyszłością.

Przyglądamy się również dwóm pozostałym kobietom z rodu. Marcjanna i Gabriela wiele w życiu przeszły, ta pierwsza za wszelką cenę starała się nadrobić stracony czas z córką, pomagać i wspierać. Druga natomiast, każdego dnia udowadniała przede wszystkim sobie, że jest silna i samowystarczalna. Co trzeba przyznać, było godne podziwu, zajmowała się niepełnosprawnym mężem, który wyrządził jej wiele krzywdy. Pracowała, była dobrą matką, jak i córką.

W finale sagi dzieje się naprawdę wiele. I kiedy czytałam, to w pewnym momencie zwątpiłam, której z kobiet dotyczy. I ja wiem, nie powinnam się czepiać, że było tego aż tyle. Tylko miałam wrażenie, jakby zbyt wielu tematów dotykała. Dla mnie te wszystkie wydarzenia lepiej było rozbić na jeszcze jedną część. Nie lubię, gdy w jednym tomie, chce się napisać o wszystkim, ponieważ wtedy, fabuła traci na wartości. Takie są moje odczucia. Uważam, że lepiej poprowadzić jeden, dwa wątki od początku do końca, niż kilka na raz i nie wyczerpać do końca.

Podsumowując, Saga Nadmorska to bardzo ciekawa i dobrze napisana trylogia. I chociaż miałam jakieś swoje zarzuty, nie potrafię się za bardzo czepiać. Wyczekiwałam każdej kolejnej, autorka bardzo dobrze potrafiła wzbudzić emocje, a to jest najważniejsze. Jeśli ktoś zastanawia się, czy warto, odpowiem, że tak.






listopada 09, 2019

listopada 09, 2019

Royal. Przysięga ze złota

Royal. Przysięga ze złota



Dawno mnie tutaj nie było, ale w końcu nadeszła chwila, kiedy postanowiłam powrócić, niczym feniks z popiołu i tak dalej.

I tak oto, dziś przychodzę z opinią, do piątej już części serii Royal. Przysięga ze złota. Musiałam nieco poczekać na przeczytanie kontynuacji, przyznam się szczerze, byłam niezmiernie ciekawa, co wydarzy się w krainie Viterry. No i najważniejsze, jaki poziom utrzymuje autorka. Bo pamiętam, że w poprzednich tomach bywało różnie, ale nie przedłużając, słów kilka na temat tej, która miała odkryć wiele tajemnic.

Mam nadzieje, że dla osób, które nie zapoznały się z serią, czytanie tekstu, może okazać się spoilerem? Skoro już wszystko mamy jasne, możemy zająć się fabułą. Zapraszam do czytania!

Tatiana z coraz większymi emocjami oczekuje finału. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że z pozoru przyjemna zabawa w show, zamieniła się nie tylko w huśtawkę na polu sercowym, ale i stała się zagrożeniem dla jej życia. Teraz powoli dochodzi do formy, ale strach przed tymi, którzy ją uwięzili i grozili, pozostaje. Kto i dlaczego posunął się do czegoś takiego? Czy sprawca zostanie zatrzymany? Na odpwowiedzi, jeszcze chwilę wraz z bohaterką będziemy musieli poczekać.

Tymczasem trwają przygotowania do najważniejszego wieczoru. Philip ma wybrać tą jedyną, pozostały tylko dwie uczestniczki, Charlotte i Tatiana, pierwsza jest pewna swej wygranej, druga szczerze wierzy w deklaracje księcia. Chce jedynie, mieć już za sobą ten ostatni występ. I móc w pełni cieszyć swoim uczuciem.

Niestety jak to w takich historiach bywa, scenariusz jest nieco inny. W najbardziej podniosłym momencie, książę zaskakuje swoją decyzją. Wszystkich, oprócz mnie.

A później, później mamy dramat naszej odrzuconej, niedoszłej przyszłej królowej. Co można oczywiście zrozumieć. Zawód miłosny i to na oczach publiki. Musiało zaboleć. Dlatego też, by wyleczyć zszargane emocje, dziewczyna udaje się w pewne miejsce, gdzie ma nabrać dystansu i nabrać nowego doświadczenia, które być może w przyszłości pomoże w dalszej karierze zawodowej, bardziej domyślni, z pewnością będą wiedzieli, o co chodzi, a do czego niebawem powrócę w tekście.

Odrzucona i zraniona Tatiana, przygotowania do ślubu przyjaciółki i pierwsze kroki w nowej rzeczywistości po konkursie, jak się to skończy?

Napiszę szczerze, już na wstępie. Decyzja o dokończeniu tej serii była pod wpływem, wydarzeń, które miały miejsce w minionym czasie. I chyba zakończyłabym przygodę z tą serią wcześniej, gdyby nie fakt, że potrzebowałam czegoś naprawdę lekkiego do poczytania. Royal miałam już rozpoczęty, więc postanowiłam dać szansę autorce. Czy słusznie?

Zacznijmy od postaci Tatiany. No była jaka była. Na początku bardzo polubiłam, w jaki sposób wykreowała ją autorka. Niestety im dłużej w Royal, tym bardziej miałam dosyć. Naprawdę. Ona była taka naiwnie męcząca. Tak, możemy wszystko tłumaczyć młodością, ale czytelnik może znosić pewne zachowania przez chwilę, a nie trzy kolejne części, Najbardziej rozbawiły mnie, czego zresztą do tej pory nie rozumiem, lekcje walk. Nie wiem, nie mam pojęcia, dlaczego Fast, uparła się, by stworzyć obraz walecznej nastolatki, która co? No właśnie, w jaki sposób wykorzysta swoje umiejętności?

Kolejna sprawa, Philip, ojejku, jakże prawdziwie napisała jedna z recenzentek, autorkę znowu poniosło. Bo sceny z księciem były tak męczące, że aż nie chciało się tego czytać i jak widziałam jego imię w tekście, miałam ochotę przekartkować książkę. Nie o taki efekt chyba chodziło? A może. Nie znam się w sztuczkach wielokątów miłosnych.

Chyba najlepszą postacią, o której z przyjemnością się czytało, był Henry. Tak, to taka osoba, której pojawienie się powodowało uśmiech na twarzy. I chyba dla niego, chce się czytać. Nawet jeśli nie jest teoretycznie postacią przewodnią.

Przysięga ze złota, jest nudna. Naprawdę muszę to napisać. Ponieważ oprócz momentu wyboru wybranki życia, do samego zakończenia, nie dzieje się nic, co mogłoby sprawić, że te wszystkie strony miały sens. Fabuła, której zresztą próżno szukać, jest przegadana w byle jaki sposób. Główni bohaterowie zaczynają męczyć niemiłosiernie. Gdyby nie posiadanie finalnego tomu, pewnie bym się nie pokusiła o sięgnięcie. A tak, zrobiłam to, by mieć po prostu za sobą.

Na ogólne podsumowanie Serii Royal, przyjdzie czas, dziś muszę Wam napisać, jak to jest z Przysięgą, a niestety, w moim odczuciu, wyszło bardzo źle. Nawet potrzeba czegoś niewymagającego nie pomogła, Umęczyłam się czytaniem. Szkoda.




Książkę miałam możliwość przeczytać dzięki wydawnictwu Media Rodzina.



sierpnia 19, 2019

sierpnia 19, 2019

Moja Jane Eyre

Moja Jane Eyre



Kto nie słyszał o historii miłosnej Jane Eyre? I chociaż wydawać się może ona, naiwna i dosyć naciągana. To ja sama, nie potrafię powiedzieć, by nie miała w sobie czegoś. Pamiętam, jak pierwszy raz czytałam książkę, a później obejrzałam mini serial BBC, byłam wręcz oczarowana. Kto jak kto, ale Charlotte Bronte potrafiła pięknie pisać. No i teraz, została napisana i wydana nieco zmieniona wersja sławnej klasyki, jak wyszła? Czy owa przeróbka nie zaszkodziła? I jak się czytało?
 


Jane Eyre jest nauczycielką w Lowood, ale ma ciche marzenie wyjechać i zostać prawdziwą guwernantką. Niestety ma jeden maleńki problem. Nie wie, jak powiadomić o tym, swoją przyjaciółkę.

W dodatku w okolicy pojawiają się ludzie z Towarzystwa, zajmującego się relokowaniem duchów. Tak, dokładnie tak. Łapią delikwentów i coś z nimi interesującego robią, ale tego zdradzić nie mogę. Członkowie owej organizacji, są wyjątkowi, albowiem nie każdy człowiek może zobaczyć umarłego, to też każdy potencjalny widzący jest na wagę złota.

Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy jeden z głównych pracowników, dowiaduje się o tajemnicy Jane Eyre, która potrafi nie tylko zobaczyć zjawę, ale w dodatku się z nimi porozumiewać. Stawka wysoka, Towarzystwo na gwałt potrzebuje zwerbować w swoje szeregi kogoś z podobnymi cechami. I kiedy przedstawiają swoją ofertę pannie Eyre, okazuje się, że ta tak po prostu ją odrzuca. I wyjeżdża.

Wtedy z pomocą towarzystwu, przychodzi przyjaciółka Jane, która od lat jest zafascynowana opowieściami związanymi z wyłapywaniem duchów. Żeby było zabawniej, tą przyjaciółką jest Charlotte Bronte.

Uciekająca Jane Eyre, podejmująca pracę guwernantki u Edwarda Rochestera. Goniące za nią Towarzystwo i duchy. Mieszanka wybucha? A i owszem.


Ciekawe to było spotkanie, niby starzy, dobrzy bohaterowie, a w tak ciekawiej i zgrabnie wykreowanej odsłonie, aż z radością śledziło się kolejne rozdziały. Bo postać Jane Eyre widzącej duchy, ba! nawet przyjaźniącej się z jednym, było niebywale ciekawym zwrotem akcji. I mnie się ta odmiana bardzo, ale to bardzo spodobała. Co więcej, nasza bohaterka była tutaj nieco bardziej konkretna, umiała kategorycznie powiedzieć nie — chociaż ja bym z chęcią popracowała w takim towarzystwie.

Kolejna sprawa to wpleciona w fabułę postać Charlotte Bronte, nie mam pojęcia, jaka była naprawdę. Jednak tutaj, autorki świetnie stworzyły jej osobę. Bardzo polubiłam Szarlotkę, która jak nikt inny potrafiła obserwować i wykorzystywać spostrzeżenia do tworzenia planów. A te są bardzo przydatne, zwłaszcza kiedy chce się współpracować z Towarzystwem.

Zawsze powtarzałam, że jestem zagorzałą fanką klasyków. I to się nie zmieniło. Jednak kiedy przeczytałam Moją Lady Jane i ta forma opowiedzianej historii przypadła mi do gustu, postanowiłam zapoznać się z kolejną. I chociaż Jane Eyre w pierwotnej wersji zawsze będzie moją ukochaną, to nie mogę przyznać, że ta odsłona jest zła. Wręcz przeciwnie. Świetnie autorki nakombinowały, jestem jak najbardziej na tak. Mam nadzieje, że jeszcze coś stworzą i będę mogła z radością przeczytać.

Tymczasem szczerze polecam Moją Jane Eyre, dla tych, którzy znają oryginał i tym, co jeszcze nie mieli odwagi po niego sięgnąć. Może ta wersja ich przekona.



sierpnia 09, 2019

sierpnia 09, 2019

Nie wiem, gdzie jestem

Nie wiem, gdzie jestem



Do przeczytania książki Gayle Forman robiłam kilka podejść. Nie byłam pewna, czy akcja wpasuje się w mój gust. 
Pobrałam sobie na półeczkę i czekałam, aż pojawi się opinia, której w pełni będę mogła zaufać. I ukazała się, od zaufanej recenzentki. Nie pozostawało nic innego jak czytać. A czy i mnie przedstawiona opowieść się spodobała?



Freya ma kryzys. Nikt nie wie, co się stało. Nagle jej piękny głos znikł. I żaden lekarz nie potrafi stwierdzić dlaczego, gdzie tkwi problem. Najgorsze jest to, że wszystko zdarzyło się podczas nagrań do jej pierwszej i wyczekanej płyty. Właśnie w takim momencie. Bezradność młodziutkiej dziewczyny, nacisk ze strony producenta i ogromne oczekiwania matki.

Pośrodku tego wszystkiego, jest ona, zagubiona i nie do końca szczęśliwa. Nie wiedząca gdzie jest i co ma zrobić ze swoim życiem. I nagle, świat jej zabiera grunt pod nogami, dosłownie i w przenośni.

Harun chce postawić wszystko na jedną kartę. Gdy uświadamia sobie, że wybór, przed jakim został postawiony, go unieszczęśliwi, decyduje się na ucieczkę. Tak po prostu. Chce zostawić rodzinę, przyjaciół i uciec. Czy jest to gest odwagi? Czy może raczej przejaw tchórzostwa?

No i wreszcie Nathaniel, przyleciał do Nowego Jorku w jednym celu. Musi tylko odnaleźć wyznaczone miejsce i plan, który został mu wyznaczony, dopełni. Zanim jednak to nastąpi. Spotka na swojej drodze, dwoje przypadkowych osób. I to spotkanie ukaże przed chłopakiem świat z zupełnie innej perspektywy.

Każde z tej trójki odczuwa samotność.
Nie ważne czy mają obok siebie bliskich. Można doświadczać boleśnie wyobcowanie wśród tłumu ludzi. Nie ma reguły. Zrządzenie losu sprawi, że się spotkają. A porozumienie, które się między nimi urodzi, z pozoru egoistycznych pobudek, pomoże rozumieć coś bardzo ważnego.

Tytuł tej książki jest po prostu świetny. Celny pod wszystkimi względami. I gdy tak czytałam sobie o losach Frei, Haruna i Nathaniela, zastanawiałam się, jak często my sami, nie wiemy, gdzie jesteśmy. Mimo że często otoczenie, jest nam jak najbardziej znane. Tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Nie ma nic gorszego, jak nie wiedzieć, gdzie się znajduje we własnym życiu. Co zrobić? Jaką podjąć decyzje? Gdzieś pójść..

Nasi bohaterowie są różni, jedyne co ich ze sobą łączy, to zakręt, na którym się znaleźli. Razem, zupełnie przypadkowo. Teraz zbierają swoje siły, by pomóc jeden drugiemu. Ich motywy nie do końca są szczere. Oczywiście nie chcą skrzywdzić jeden, drugiego. Po prostu niekiedy brak odwagi, kieruje nasze decyzje tak, by obejść problem szerokim łukiem. Jednak na końcu i tak, trzeba będzie się z nim zmierzyć. O czym dowiedzieli się również, nasi bohaterowie.

Nie bardzo chcę pisać, z jakimi trudnościami zmierzali się Freya, Harun i Nathaniel, dla mnie najlepszym było odkrywanie ich tajemnic, skrawek po skrawku. Zrozumienie każdego z nich, wczucie w sytuacje. I tak naprawdę, te historie, mimo że różne, sprawiły, że można odnaleźć, chociaż cząstkę siebie.

Jestem pod niesamowitym wrażeniem książki. Fabuła nie jest szalona, wręcz przeciwnie, snuje się miarowo, a jednak czytanie było cudowne. Autorka wspaniale poruszyła wiele problemów. Powtórzę co napisałam na instagramie, za mało jest o tym tytule, nad czym ogromnie ubolewam. Takie książki powinny być polecane. Jeśli ktoś tak jak ja, ma wątpliwości przed czytaniem, niech się czym prędzej ich pozbędzie. Warto!


sierpnia 02, 2019

sierpnia 02, 2019

Przeznaczenie i pierwszy pocałunek

Przeznaczenie i pierwszy pocałunek


Dawno nie przychodziłam tutaj z tekstami, co nie oznacza, że przestałam czytać. Przeciwnie, ale jakoś straciłam serce do tego miejsca. I chyba poczułam lekką niechęć, bo kto jeszcze zagląda na blogi i czyta? Chyba nieliczni. Mam nadzieje jednak, że jakaś maleńka część jest wierna blogom i tekstom, a nie tylko przewijaniu zdjęć na instagramie.

No ale, do rzeczy. Jakiś czas temu przeczytałam kolejną książkę Kasie West. Autorka ma to do siebie, że historie z pozoru kierowane tylko do młodzieży, trafiają również do tych starszych — przynajmniej ja tak mam. W każdym razie jest to już chyba jedna z nielicznych pisarek, które mimo tematyki z chęcią podczytuje. Dziś słów kilka na temat — Przeznaczenia i pierwszego pocałunku.
 


Główną bohaterką jest Lancey, aspirująca nastolatka do kariery aktorki. Ma już sobą kilka mniejszych produkcji, kamery i wcielanie się w różnie role nie sprawiają jej trudności. Od zawsze czuła się stworzona do tej pracy, którą zresztą z radością chce wykonywać. Niestety na chwilę obecną ma kilka przeszkód. Jedną z nich jest niepełnoletność i nieukończona szkoła. Godzenie nauki ze zdjęciami na planie jest trudne. Na szczęście nie niemożliwe. Tylko tutaj pojawia się zdaniem Lancey kolejny problem. W osobie nadopiekuńczego ojca, który co do minuty pilnuje czas spędzony na planie i nauki.

Nastolatka bardzo często czuje się ograniczana i wręcz pozbawiona chwili wytchnienia od oczekiwań ojca. W dodatku, gdy pojawia się kłopot z pewną rolą, tatuś dochodzi do wniosku, że dla jego córki potrzebny jest korepetytor. Właśnie teraz, gdy Ona ma do zagrania być może, najważniejszą rolę swojego życia. Wśród obsady są bardzo znane i rozpoznawane gwiazdy, dla niej, jest to ta chwila, by się wybić. A odrabianie lekcji, zwłaszcza z nudnym korepetytorem znajduje się na ostatnim miejscu.

I kiedy problemy mniejsze i większe zaczynają się nawarstwiać, Lancey odkrywa, że ktoś próbuje zaszkodzić jej wizerunkowi. Co może zaważyć na dalszej przyszłości, a nawet karierze aktorskiej. Pozostaje więc odnaleźć wroga i dowiedzieć się, kto nim jest i dlaczego to robi? Z pomocą, nieoczekiwanie przyjdzie, nie kto inny, jak Donovan. Chłopak od korepetycji.
 


Nie wiem, dlaczego ta książka ma aż tak płytko brzmiący tytuł, a jeszcze bardziej beznadziejny opis. Szczerze mówiąc, gdyby nie fakt, że znam już dosyć dobrze pióro West, w życiu nie zdecydowałabym się przeczytać. Nie zachęca też okładka. Ta książka po prostu całą sobą na pierwszy rzut wydaje się nijaka. A to błąd.

Bo owszem, Lancey jest młodą, jeszcze raczkującą aktorką. Tylko całość została naprawdę ciekawie i mądrze opisana. Są tutaj typowe dla autorki, problemy młodzieży, ładnie i zgrabnie ubrane. Dzięki czemu całość od razu wciąga i nie ma się odczucia — starości pokoleniowej. Naprawdę fajnie było przebywać na planie zdjęciowym, pomału poznawać nowego znajomego, który na początku wydawał się okrutnie nudny i bez wyrazu.

Jest tutaj również pewien konflikt między córką i ojcem, ale raczej chodzi o brak zaufania obu stron, do wykonywanych czynności. Myślę, że bardzo ciekawe autorka się tym zajęła, ponieważ chęć troszczenia o dzieci, a dokładniej zbyt wielka opiekuńczość potrafi zniechęcić nastolatka, który po prostu poczuje się niewystarczająco samodzielny. A w końcu rodzice muszą pozwolić, by ich dzieci, samodzielnie podejmowały swoje decyzje i również, ponosiły ich konsekwencje.

Bardzo przyjemnie spędziłam czas podczas lektury. Wprawdzie dosyć długo zwlekałam z zabraniem się do czytania, ale kiedy już to nastąpiło, było mi żal rozstawać z bohaterami. Jakoś tak jest, kiedy Kasie West napisze książkę, zakończenie bywa wręcz rozstaniem. Nie napiszę jednak, że ten tytuł jest najlepszy, bo nie jest. Ja mam cały czas swoją faworytkę, ale Przeznaczenie i pierwszy pocałunek śmiało, można przeczytać. Jest lekko, przyjemnie i subtelnie. Polecam.



Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Feeria Young.

lipca 13, 2019

lipca 13, 2019

Trzy kroki od siebie

Trzy kroki od siebie


Sięgnęłam po ten tytuł, ponieważ byłam bardzo ciekawa, czy ukazana historia, mimo tematyki, będzie umiała mnie podbić. Motyw chorób i miłości, która nie ma prawa się przytrafić, była i chyba nadal jest radośnie wykorzystywany przez autorów. No ale, może akurat się przytrafi, że jednak forma mnie, nieco wymagającą w tej kwestii, czymś zaskoczy. Dlatego właśnie, postanowiłam przeczytać Trzy kroki od siebie.


Stella i Will chorują na tę samą chorobę. Mukowiscydozę. O ile ona, jest wręcz maniakalną perfekcjonistką, właśnie na polu leczenia, dbania o kondycje swojego organizmu. Tak, chłopak jest jej totalnym przeciwieństwem.

Dziewczyna za wszelką cenę chce być zdrowa, a przynajmniej na tyle sprawna, by dotrwać do przeszczepu płuc, dzięki któremu jej wyrok śmierci, o kilka lat się przesunie, a ona będzie mogła w miarę spokojnie funkcjonować. O swoim zmaganiu z chorobą, opowiada na kanale youtube. Zdaje raport praktycznie z każdego etapu życia, nawet jeśli jest fatalnie. Ukazuje swoją chorobę taką, jaką jest, bez kolorowania. Nie obiera jednak nadziei, zależy jej, by każdy potrafił, na tyle ile jest to możliwe, cieszyć się tymi lepszymi chwilami. Gdy atak mukowiscydozy słabnie i nie trzeba przebywać w szpitalu.

Zupełnie inaczej sprawa wygląda u chłopaka. W jego przypadku to matka jest tą, która za wszelką cenę chce wyrwać syna, ze szponów okrutnego wyroku. Nie oszukujmy się, ta choroba zabija, prędzej niż później. Każdy, kto się z nią zmaga, ma tego świadomość. I Will wie o tym, aż za dobrze. Dlatego chce żyć, tak po prostu. Tyle ile może, robić co chce, bez żadnych zakazów. Niestety, póki nie jest pełnoletni, musi wykonywać polecenia matki. I jeździć po szpitalach, testować przeróżne metody, bez żadnego efektu. No ale, jeszcze trochę i uwolni się od przymusu leczenia. Właśnie wtedy poznaje Stellę.

Dziewczyna, która chce żyć jak najdłużej. Chłopak, któremu zależy by czas, jaki mu został, był w pełni wykorzystany. Niekoniecznie na pobyty w szpitalach. Tych dwoje się pozna, zakocha i zrozumie, że nie wszystko może być takie, jak z pozoru się wydaje.


Teraz powinnam napisać, jakże się wzruszyłam, a nawet wylałam łzy podczas czytania tej opowieści. Byłoby to jednak kłamstwem. Nie płakałam, nie byłam wzruszona. Nie doświadczyłam żadnych wzniosłych uczuć podczas obcowania z tym tytułem.

Przede wszystkim postaci. Stella to typ dziewczyny, który cholernie mnie drażni. I ja, tak naprawdę nie wierzę, że takie typy ludzi istnieją. No ale, niechaj będzie, że ona rzeczywiście była cudownie wspaniała, skupiała się na uszczęśliwianiu każdego dookoła. Aż się mdło robi na samo wspomnienie, nawet nie miałam okazji poczuć współczucie ze względu na jej chorobę.

Polubiłam Willa, chociaż był jakiś. Potrafił łamać zasady, bo przecież co mu zrobią? Miał wywalone na te całą otoczkę leczenia. Co mnie rozśmieszyło, przy opisach jego uczuć, jakie rodziły się do Stelli, serio wierzycie, że facet/ chłopak właśnie tak się zachowuje? Nie no, jak zwykle było zrobione tak, by dziewczęta miały nadzieje, że takie Will*/y drepczą po bezdrożach świata. Nie, moje drogie, nie. Tak to działa.

Kolejna sprawa to ich pożal się boże uczucie, jejku, jakież ono było bez polotu, bez czegokolwiek, co sprawiłoby, żebym przez chwilę przypomniała sobie, jak to jest, gdy pojawiają się motylki w brzuchu. Tutaj nawet zamulona ćma, nie zatrzepotała. Nędza, nędza i to okrutna. Ja rozumiem, miał być dramatyzm, bo choroba w ich przypadku, uniemożliwiała dotyk, ba oni nie mogli być bliżej niż na odległość iluś tam metrów. Smutne, łzy w oczach i tak dalej.

I ta historia mogła być spoko, tylko komuś, kto pisał, nie udało się, bo nie mogłam w ani jednym momencie, poczuć tego, co bohaterowie. No nic, dosłownie nic.

A najgorsze jest to, że widziałam fragment filmu, i ja, wiernie walcząca o wyższość książki nad filmem, stwierdzam, że w dwuminutowym zwiastunie, poczułam całą gamę emocji, niż po przeczytaniu książki. A to boli, uwierzcie. Film wyszedł lepiej od książki. Zawiodłam się okrutnie.

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Media rodzina.

czerwca 27, 2019

czerwca 27, 2019

Zimny kolor nieba

Zimny kolor nieba
źródło







Naczekałam się na ten tytuł. Jakoś tak się stało, że Obcy powiew wiatru, wzbudził moje zainteresowanie i sympatię do niektórych bohaterów. To też, wyglądałam premiery kontynuacji. I gdy wreszcie, mogłam zasiąść do czytania, naprawdę byłam szczęśliwa i zaciekawiona, co będzie dalej? Jak potoczą się losy tych trzech kobiet, a w zasadzie, głównie ich, bo w końcu innych ludzi, też dzieje się gdzieś przeplatały. W każdym razie książkę przeczytałam i mogę napisać słów kilka o wrażeniach.



Gabrysia uważa, że jest inna od swojej matki — Marcjanny, która odkąd sięga pamięcią, nie odznaczała się wylewnością uczuć. To z babką Janiną, miała cieplejsze i bardziej oddane relacje. Rodzicielka była obecna w jej życiu, ale jakby stała gdzieś na uboczu i niewiele interesowało ją co tu i teraz. W domu często wspominano młodość na Kresach, ta kraina w pamięci obu kobiet jawiła się jako najpiękniejsza i najwspanialsza. Do pewnego momentu. I właśnie o tym, nigdy nie chciały opowiadać, temat ten był objęty milczeniem i nagłym, nieobecnym wzrokiem. Co wydarzyło się, zanim na świat przyszłą Gabrysia? Na to pytanie odpowiedzi nigdy nie otrzymywała.

Na szczęście był też Emil, przyjaciel i powiernik. Traktowała go jak ojca, którym nigdy nie został, przez zaciętość Marcjanny. Z jednej strony pozwoliła temu mężczyźnie być towarzyszem życia, ale z drugiej nie dopuściła go do siebie. I tak byli razem, ale osobno. I tylko ta niewiele rozumiejąca dziewczynka, a później kobieta, przyglądała się dorosłym, niczego nie pojmując.

Lata mijają, Gabriela kończy szkołę, planuje podjęcie pracy. Niestety los, nieco krzyżuje jej plany i aspiracje. Musi na pewien czas odłożyć marzenia. Sytuacja polityczna w kraju jest niepewna, kto jest u władzy może wszystko, inni muszą zadowolić resztkami.

Aż pewnego dnia, ta młoda i naiwna dziewczyna poznaje mężczyznę, który na początku jawi się jak ze snu, ucieleśnienie marzeń. Tylko że ta piękna bajka, szybko się kończy, a rzeczywistość nie pozostawia wielu złudzeń.

Mamy tajemnicę sprzed lat, która będzie kładła cień na teraźniejszość i przyszłość. Jest również ból i brak zrozumienia, a wszystko przez kłamstwo dla dobra rodziny. I wreszcie, konsekwencje działań pod wpływem impulsu.




Jak wspomniałam we wstępie, nie mogłam się doczekać książki. Nie miałam jednak pojęcia, jak wiele będzie kosztowała mnie nerwów. Zacznijmy jednak od początku.

Gabrysia, bo o niej głównie jest książka, to młoda i nieco egoistyczna osoba. No dobrze, dla mnie była totalną egoistką. Miała wiedzę, jaką tragedią odcisnął swoje piętno los na tej rodzinie. I chociaż większość została niepowiedziana, to mimo wszystko, trudno jest zapomnieć tak okrutnych wydarzeń. Tego nie potrafiła zrozumieć Gabriela. Jej postawa wobec matki i to, w jaki sposób o niej myślała, niesamowicie mnie drażnił.

I gdy doszło, do momentu, który zaważył o jej dalszej przyszłości, muszę być tutaj szczera. Ta dziewucha tak okrutnie mnie rozdrażniła, że nie miałam na jej postępowanie żadnych tłumaczeń. Okrutna egoistka. I niech nikt mi nie wmawia, że młoda. Bo ja powtórzę, co niejeden raz pisałam, chyba nigdy nie byłam młoda. Ponieważ tak bezmyślnie nigdy się nie zachowywałam.

Najgorsze jest to, że bardzo nie lubiłam jej postaci. Oczywiście, tutaj nie zarzucam niczego co do książki, bo napisana jest świetnie, dlatego tak ogromne emocje we mnie wywołała.

Dlatego, kiedy okazało się, jakim człowiekiem jest Sławek, nie czułam współczucia dla Gabrysi. Nie umiałam. Była tak zaabsorbowana sobą, nie zważała na uczucia innych, a wymagała bardzo wiele. Cóż, otrzymała wysoki rachunek za takie postępowanie.

I gdy myślę o całej książce, nie tylko głównej postaci. Muszę napisać, że jest do bólu prawdziwa, realność wydarzeń, tego, w jaki sposób niektórzy z bohaterów postępowali, była zatrważająca. Może ukazana historia, nie odznacza się czymś zaskakującym, może fabuła nie będzie dla kogoś zaskoczeniem. Jednak dla mnie, ta saga, jest naprawdę bardzo dobrze napisana, w taki sposób, że jak się zacznie, to trzeba czytać do końca. Bo nie można się oderwać.

Oczywiście szczerze polecam. Straciłam nerwy, denerwowałam się niemiłosiernie. No ale, warto było. Takie książki lubię.




maja 31, 2019

maja 31, 2019

Samobójca

Samobójca

Będę szczera już na wstępie. Nie lubię debiutów. Różnie z nimi bywa, jedne są od razu strzałem w dziesiątkę, inne potrafią załamać. Z drugiej strony, lubię czasem dać szansę, nowemu, młodemu autorowi, który chce się sprawdzić. Wyobrażam sobie, jaki musi towarzyszyć przy tym stres oczekiwania — jaka będzie ocena? Dlatego, tym bardziej uważam, że należy być szczerym. Nawet jeśli uwagi będą niezbyt przyjemne.

Ta książka długo czekała na przeczytanie, za co przepraszam autorkę jeszcze raz. Kiedy w końcu przeczytałam, musiała odczekać na swoją opinię, no ale oto już jest. I mam nadzieje, że będzie szczera i sprawiedliwa.

Flora, dziewczyna inna od wszystkich. Nie z zewnątrz, ale w środku. Odbierała świat nieco inaczej od reszty, emocje przeżywała intensywniej. A kiedy doszło do jej największej tragedii w życiu, odcięła się od tego świata zupełnie. I chociaż uczęszczała do szkoły, nie potrafiła z nikim zawrzeć znajomości, nawet nie czuła takiej potrzeby.

Rodzice żyli osobno, matka była, ale jakby jej nie było przy Florze. Ojciec tylko wymagał, ale czy wspierał? Nie, a przecież z zawodu miał wspierać tych w potrzebie.

W końcu poznają się, Flora i Felis, a nie powinni. On miał być dla niej niewidzialny, coś jak anioł stróż, tylko w nieco innym wydaniu i założeniu. No ale, plany mają to do siehbie, że lubią ulegać zmianą.

Losy obojga nastolatków, w momencie, gdy ich ścieżki się przecinają — a jak się później okazuje, było to zamierzone, o czym jedna ze stron wiedziała. Zmieniają się, o czym oboje już nie wiedzieli. Miało wyjść zupełnie inaczej. On musiał wypełnić powierzone zadanie, Ona miała dojść do punktu, który został jej z góry wyznaczony. I nagle, role jakby się odwróciły.

Nie chcę za wiele pisać o fabule, bo każdy, kto zdecyduje się na przeczytanie, powinien odkrywać sam to, co zostało zawarte w książce.

Chciałabym Wam tutaj napisać, już teraz biegnijcie po książkę, bo jest fenomenalna.

Nie jest, ale nie jest też zła. Jeśli chodzi o sam pomysł. Ten jest w pewien sposób intrygujący, chwilami skłania do przemyśleń — czy rzeczywiście, ktoś, gdzieś poukładał naszą przyszłość, a my, nie mamy na to wpływu? Ciekawe.

Niestety muszę napisać, o minusach, a troszkę się ich nazbierało. Tutaj chyba przede wszystkim zawaliła korekta i redakcja. Nie wiem, dlaczego do tego doszło, ale wyszło na niekorzyść autorki. Bo błędów jest sporo. Można oczywiście udawać, że się ich nie widzi i czytać, ale nie o to chodzi. Ktoś ma swoje zadanie, powinien wykonać solidnie. Cóż, ucierpiała książka.

Kolejna sprawa, niektóre wątki są nieco szalone, zbyt szybko się dzieje w krótkim czasie. Rozwój pewnych wydarzeń jest zawrotny, jak na kolejce górskiej, rozpędzamy się i nagle zwalniamy. Podobnie jest z bohaterami, troszkę pewne uczucia zbyt szybko wybuchły, zbyt silne i poważne deklaracje, ja czegoś takiego nie kupuje, ale ja mam czarne serce, więc nie muszę być wiarygodna. Jest tu naiwnie, jest tak typowo młodzieżowo.

Fajny jest pomysł z tymi Niezmiennymi, bo mimo tych zarzutów, które padły, czytałam z zainteresowaniem. Chciałam wiedzieć, co się dalej wydarzy. Jak potoczą się losy Flory i Felisa. I jeśli mam być szczera, to o ile korekta ulegnie poprawie, autorka pozbiera swój warsztat, jak należy, a myślę, że jest to do zrobienia, będę wyczekiwała kolejnych części.




Za możliwość przeczytania dziękuję autorce. 




maja 28, 2019

maja 28, 2019

Cynamon, chłopaki i ja

Cynamon, chłopaki i ja




Po literaturę młodzieżową, zawsze chętnie sięgałam, nie miałam z tym jakoś nigdy problemu. Chociaż od pewnego czasu, nieco rozjechało się moje zainteresowanie tym gatunkiem. Cynamon jednak już miałam, nie wypadało więc nie przeczytać. Jestem sroką okładkową, a ta jest naprawdę w moim klimacie, pozostawało pytanie, czy opisana historia, również wpasuje się w mój gust?


Vicky jest typową nastolatką, ma swoje kompleksy, ma też prawdziwą przyjaciółkę i pewną dosyć ciekawą, ale i kłopotliwą przypadłość. Czasami, gdy poczuje zapach cynamonu, przenosi się w inne miejsce. Tak, dokładnie tak. Jest w alternatywnej rzeczywistości. W swoim ciele, ale o nieco zmienionym wyglądzie, jak i otoczeniu. Dlaczego tak się dzieje? Tego nie wiadomo. Jej przyjaciółka ma swoje pewne teorie, ale na razie, żadna nie ma potwierdzenia.

Tymczasem dotychczasowe życie Vicky, toczy się wokół szkoły, nadchodzącego balu u jednej z najbogatszych rodzin i mamy. Może to dziwnie zabrzmiało, ale odkąd mama rozstała się z jej ojcem, jest sama. I każdy tym się interesuje, chce znaleźć odpowiedniego kandydata na męża.

Nastolatka ma problem z chłopcami, wiadomo w tym wieku to normalka. Jest po uszy zakochana w jednym, najbardziej jej zdaniem przystojnym młodzieńcem. Niestety ten, nie wykazuje żadnego zainteresowania. Co gorsza, podczas przeskoków w czasie, okazuje się, że jej alter ego, w przeciwieństwie do niej samej, bardzo dobrze sobie radzi w tych sprawach. I podczas tych podróży, zaczynają się dziać zabawne i chwilami kłopotliwe sytuacje.

Jest ich dwie, zupełnie różne, a jednak te same. Nie mają pojęcia, dlaczego co jakiś czas zamieniają się swoimi ciałami i lądują w zupełnie innej rzeczywistości. Co z tego może wyniknąć?


Na początku byłam niesamowicie ciekawa tej książki. Od zawsze lubiłam tematykę podróży w czasie. Po mojej ukochanej trylogii czasu jestem otwarta na każdą podobną. Dlatego, gdy przeczytałam opis cynamonu, bardzo chciałam przeczytać. No i, okazało się, że niezupełnie jest tak, jak oczekiwałam.

Owszem były przeskoki, ale całość jakaś taka rozwleczona, przegadana nie tam, gdzie trzeba i odnosiłam wrażenie, jakby autorka miała pomysł, ale nie umiała go przełożyć na fabułę. Przez co improwizowała. Niestety, takie uczucia towarzyszyły mi przez pierwsze chyba 170 stron. Tak, sprawdziłam, kiedy zaczęło się dziać na tyle ciekawie, bym chciała kontynuować Cynamon.

Później faktycznie robi się ciekawej. Przerzuty w czasie zaczynają mieć jakiś sens. Przede wszystkim są dłuższe, przez co wydarzenia nabierają innego znaczenia. Chwilami było naprawdę zabawnie, mogłam wczuć się w emocje bohaterki.

Lubię od czasu do czasu poczytać młodzieżówki, nie uważam, by były kierowane tylko i wyłącznie do grupy docelowej. W tym przypadku troszkę się rozczarowałam, nie potrafiłam wczuć w pewne sytuacje i dosyć długo fabuła po prostu mnie nudziła. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy to czasem nie jest pora, by zakończyć przygodę z tą kategorią.

Mimo wszystko, obiektywnie oceniając książkę, muszę napisać, że nie jest ona zła. Po prostu u mnie nie zaskoczyło tak, jakbym tego sobie życzyła. Przynajmniej nie od razu. I chyba dlatego czuje się rozczarowana. Niemniej, książkę polecam fanom młodzieżówek.




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Media Rodzina.


maja 26, 2019

maja 26, 2019

Rektorski Czek

Rektorski Czek


Ta książka od razu mnie do siebie przekonała, zanim jeszcze trafiła w moje ręce. Nie wiem, ale miała w sobie zapowiedź naprawdę ciekawej i zajmującej lektury. I kiedy w końcu usiadłam do czytania, okazało się, że miałam racje. Zacznę jednak od początku. Bo chociaż na okładce napisane jest — romans kryminalny, to tego romansu, ku mojej radości było nie za wiele. Dlatego też nie do końca rozumiem, dlaczego taka kategoria widnieje na okładce. W każdym razie książka przeczytana, teraz napiszę o moich wrażeniach.

Akcja toczy się dwutorowo, zaczynamy od zapisków z przeszłości pewnego człowieka, który przed śmiercią, chce opowiedzieć historię kilku bardzo ważnych osób. Sto lat później, te notatki będą miały bardzo wielką wartość. Na razie, ów człowiek, prowadzi w pewnym sensie spowiedź z całego swojego życia.

Następnie przenosimy się do czasów współczesnych, poznajemy Karolinę, pracownicę archiwum. Wraz ze swoim mężem mieszkają w bardzo starej kamienicy, przez przypadek, kobieta znajduje nieprzytomną sąsiadkę, starszą panią. Może nie do końca jest to przypadek, po prostu Karolinę zaciekawiły niedomknięte drzwi mieszkania, weszła i jej oczom ukazał się dosyć nieprzyjemny widok. Gdy wezwała odpowiednie służby, postanowiła odwiedzić chorą w szpitalu, by oddać klucze. Na jednej wizycie się nie skończyło, bo dosyć osobliwa staruszka, okrutnie drażniąca, miała coś, co fascynowało archiwistkę. Mianowicie, stare i bardzo cenne zapiski. Przetrzymywane w sposób, który przyprawiał o dreszcze, osobę zajmującą się cennymi dokumentami.

Od chwili kiedy Karolina poznaje leciwą sąsiadkę, w jej życiu zachodzi wiele zmian. Zaczyna odkrywać tajemnice sprzed wieku, a ta wciąga i zajmuje każdą myśl. I chyba przez to całe zamieszanie, umyka kobiecie coś bardzo istotnego.

Nagle zaczynają pojawiać się dziwni ludzie, ona sama pada ofiarą napaści, później jest świadkiem tragicznej śmierci. A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Wszystko ma powiązanie ze starym mieszkaniem i jego właścicielką. Jaką tajemnice kryje stuletnie mieszkanie i jego właścicielka?

Jak napisałam na początku, nie do końca rozumiem tego romansu. Cóż, będę się tego czepiała. Romansu tam tyle, co kot napłakał, owszem są jakieś wyskoki na polu damsko-męskim, ale żeby od razu podpiąć pod kategorie romansu? Nie bardzo mi pasuje. W każdym razie uważam, że jest to atut. Bo zagadka dokumentów i treści zapisków, wciągały z każdą kolejną stroną.

Przede wszystkim, człowiek, który postanowił spisać swoje wspomnienia, był bliskim sługą słynnego lekarza, Rektora Uniwersytetu w Poznaniu. Człowieka niezwykle cenionego i poważanego. Te zapiski były niezwykle ciekawe. A wydarzenia, które miały miejsce przeszło sto lat temu, robiły wrażenie. Także chyba ta część książki, była dla mnie najbardziej interesująca.

Oczywiście, ciekawe były zadania, jakie otrzymywała Karolina od swojej upierdliwej sąsiadki. Obie kobiety miały w sobie coś drażniącego, chociaż staruszka, później, kilka razy wprowadziła mnie w rozbawienie.

Pani Joanna Jodełka, bardzo ciekawie połączyła przeszłość z teraźniejszością, wplatając w wydarzenia postaci, które, kiedy wniosły wkład w założenie Uniwersytetu. Ja cały czas będę się upierała, że to notatki historyczne zrobiły najwięcej dobrego dla książki, ale wątek kryminalny był świetnie i naprawdę ciekawie skonstruowany. W życiu nie domyślałam się, kim jest brodaty mężczyzna z samochodu, ale chyba właśnie o to chodziło. By do końca nie wiedzieć.

Czytałam książkę zainteresowaniem od początku do końca, nie było nawet chwili, bym poczuła znużenie, czy niechęć. Jak już zaczęłam, tak musiałam skończyć. Tylko nie dajcie się zwieść temu romansowi, bo tego akurat jest mało, za to kryminał w sam raz. Na całe moje szczęście. Polecam.


Za możliwość przeczytania książki, dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.


maja 04, 2019

maja 04, 2019

Licencja na dorosłość

Licencja na dorosłość

Długo, oj bardzo długo przyszło nam, fanom Klasy Pani Czajki, czekać na kontynuację tej serii. Pamiętam, jakie wywarła na mnie wrażenie ta pierwsza, kierowana do młodszych, ale i tak czytałam z ogromnym zainteresowaniem. Później była LO - teria. I problemy tych starszych, jednak jeszcze nie całkiem dorosłych ludzi. Ich losy były różne, niektóre decyzje przyniosły poważne konsekwencje. Po zakończeniu byłam niezmiernie ciekawa, co dalej? W końcu my, czytelnicy, otrzymaliśmy odpowiedzi, czy takie, jakie oczekiwałam?
 


Kto przeczytał Lo - terię, pamięta, co stało się z Małgosią, a raczej to, że nagle zniknęła. Minął już jakiś czas, odkąd po prostu zapadła się pod ziemię. Maciek cały czas jej szuka. I chociaż wie, że to, co było między nimi, już nigdy nie wróci, chce wiedzieć jedno — dlaczego? Dlaczego wyjechała i zostawiła go bez jakiejkolwiek wiedzy, dlaczego nie zasługiwał na słowa pożegnania? Często niewiedza, jest gorsza od najstraszniejszej prawdy. I właśnie tej prawdy Maciek szuka, chce stanąć przed Małgorzatą i usłyszeć, a później zakończyć ten etap życia.

Kamila, która związała się z Olkiem, czuje, że coś w tym związku jest nie tak. Niby wszystko było dobrze, ale gdzieś czuje, że powoli zaczyna się odsuwać od chłopaka. Przychodzi myśl, czy z nią jest coś nie tak? Po zmarłym Wojtku nie rozpaczała tak, jak powinna, teraz czuje, że znowu nie jest szczęśliwa.

Gdy poznaje Marcina, odpowiedzialnego i pochłoniętego wychowywaniem rodzeństwa chłopaka, zaczyna odczuwać inne emocje. Ta relacja jest dziwna i trudna. Bo Marcin, nie jest na każde jej zawołanie, mało tego, On nie boi się powiedzieć prosto w oczy Kamili, co myśli o jej zachowaniu.

Bardzo wiele, dzieje się w tej części. Niektóre sprawy potoczyły się w zupełnie nieoczekiwany dla mnie sposób, najważniejsze jednak zostało napisane.
 


Muszę przyznać, że nie bardzo trafiło do mnie, zachowanie Małgorzaty, jej decyzja, zachowanie i tłumaczenia. Pamiętam, co działo się z jej matką, to jak bardzo była przytłoczona atmosferą w domu. Tylko czy rzeczywiście, jej wręcz brutalne zniknięcie i odcięcie się od ludzi, którzy byli bliscy, było w porządku? Sama nie wiem, trudno jest osądzać. Wcześniej bardzo lubiłam tę postać, ale później po prostu było mi dziwnie, nie taką Małgo pamiętałam i nie umiałam się odnaleźć w jej postępowaniu. Oczywiście wszystko jest wytłumaczone, ale czy to wystarcza? Dla mnie nie, no ale takie niestety jest życie. Ludzie się zmieniają i często nic nie możemy z tym zrobić.

Kolejni bohaterowie, których już wcześniej poznaliśmy, Kinga i Michał, ta para jest dosyć specyficzna, ona totalna kujonka, niesamowicie ambitna — będę szczera, z takimi ludźmi zawsze było mi nie po drodze. Nie lubiłam kujonów. Dlatego też nie polubiłam Kingi. Jej celem była nauka, wszystko kręciło się wokół jak najlepszych osiągnięć. No, a reszta była wtedy, gdy znalazła się przerwa między jednym zakuwaniem a drugim. Podziwiałam Michała, ja bym na jego miejscu dawno uciekła.

No i Kamila, tej dziewczyny nie można określić, lubię czy nie lubię. Z jednej strony niesamowicie drażniła, z drugiej, potrafiła pozytywnie zaskoczyć. I ta mieszanka, sprawiała, że jej osobowość nie była jednoznaczna. Co można określić sporym plusem. No i kiedy dziewczyna poznaje Marcina, mamy możliwość przyglądania się tej znajomości, z rosnącym zainteresowaniem dlaczego? A to już należy samemu sprawdzić.

Książkę chciałam czytać długo, nawet sobie robiłam przerwy, ale tylko na chwilę, bo już po kilku minutach znowu sięgałam i czytałam. Bardzo trudno było mi się znowu z nimi rozstać. Nie wiem czemu, ale ta seria ma w sobie to coś, co sprawia, że oni wszyscy, stają się bardzo autentyczni, i przeżywa się wydarzenia, jakby były prawdziwe. Szkoda, że już za mną lektura. Może kiedyś, będę miała czas, żeby przeczytać wszystkie, jedna po drugiej. Bardzo polecam tę serię, jest świetnie i życiowo napisana. 
 
 
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger