maja 22, 2018

maja 22, 2018

Cała ja

Cała ja


Niniejsza książka była moim drugim podejściem do twórczości autorki. Poprzednia, którą czytałam, nie bardzo przypadła do mojego gustu.

Mimo wszystko doszłam do wniosku, że nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba. Dlatego stwierdziłam, że po jednej, nie będę się zrażała. Dam sobie i Pani Beacie (Auguście) jeszcze jedną szansę. No i jeśli, tym razem, nie zaskoczy. Mówi się trudno i odpuszczam. Bo wiadomo, czytać dla samej krytyki, to nawet ja - hejterka, nie mam najmniejszej ochoty.

Akurat dostałam propozycje, by przeczytać i opisać ten tytuł. Szczerze, troszkę się zastanawiałam. Czy chcę. W końcu jednak doszłam do wniosku, że sprawdzę, jak to się ma, może akurat, tamta książka mi nie podeszła. A teraz, będzie zupełnie inaczej.

O tym, jakie miałam wrażenia podczas i po zakończeniu czytania. Napiszę za chwilę. Najpierw zarys fabuły.


 
 
Poznajemy Milenę, nastolatkę u progu dorosłości. Właśnie straciła ojca, którego bardzo kochała. Zostały z matką same. Żałoba dla obu jest trudnym okresem. Trzeba jakoś przez nią przejść. Dla dziewczyny zostaje jeszcze szkoła. Prywatne liceum, do którego uczęszcza i nawet bardzo lubi. Nadmienić należy, że nastolatka pochodzi z bardzo znanej i zamożnej rodziny. I proszę o tym pamiętać, ponieważ ma to ogromne znaczenie.

Pewnego wieczora, gdy dziewczyna wybiera się wraz, ze swym chłopakiem na imprezę, dochodzi do zdarzenia, które zaważy na przyszłości Mileny. Zrozpaczona, rzuca się w pocieszające ramiona innego mężczyzny. Jacka, którego znała od zawsze. Przyjaciela jej ojca i matki. Nagle wiek, jaki dzieli tych dwoje, przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko, ich namiętności i uczucie, które nagle wybucha.

Oboje nie zdają sobie sprawy, że to, co szykuje im przyszłość, będzie ogromnym szokiem, ciosem po którym, naprawdę trudno się podnieść.
 
Paula jest bardzo skryta. Nie chce rozmawiać na swój temat, z nikim. Mieszka sama. W świeżo wyremontowanym domu. Uciekła od przeszłości, bo ta, była zbyt bolesna. Na wsi próbuje złapać równowagę.

Pierwszym krokiem, do jako takiej samodzielności, jest podjęcie pracy. Z niewiadomych przyczyn, kobiecie zależy, by nie otrzymać umowy, tylko zarabiać na czarno". Co próbuje ukryć?

Ostatnią rzeczą, o której myśli, to nawiązywanie przyjaźni czy też głębszych relacji. Zwłaszcza z mężczyzną.

I wszystko, układa się po jej myśli. Do czasu, gdy w nowej pracy, którą udało się podjąć, tak jak sobie, tego życzyła. Poznaje tajemniczego mężczyznę. Z jednej strony, nie chce z nim rozmawiać. Robi wszystko, by natręt, sobie odszedł i dał święty spokój. Z drugiej, czuje, że jest to trudne zadanie. Zwłaszcza że nowo poznany, nie daje się tak łatwo odprawić. Kim jest? I jaką odegra rolę w życiu Pauli?

Dwie dziewczyny, a jednak mające ze sobą bardzo wiele wspólnego. Co to jest? I jakie czeka na końcu zakończenie?
 
 
 
Teraz stoi przede mną, trudne zadanie. Bo to, co chcę napisać, ma oddać moje uczucia, które towarzyszyły od początku, do ostatniej strony. I uwierzcie, nie jest mi łatwo. Książka wywołała całą gamę emocji. I kiedy miałam zmienić zdanie, doszłam do zakończenia. I to, postawiło kropkę nad i. A jaka, jest moja ocena końcowa?

Zacznę od tego, że pomysł na fabułę był świetny. Naprawdę. Temat mocno kontrowersyjny. I tutaj trudno jest oceniać. Kiedy moralność wchodzi w szranki z uczuciami. Bycie obserwatorem jest piękne, możemy powiedzieć, że na miejscu X czy Y, na pewno zrobilibyśmy tak albo tak. Bardzo łatwo jest rozprawiać o cudzym kłopocie.

No i teraz. Temat był naprawdę dobry. Rzekłabym, że byłam pod wrażeniem pomysłu.
Tylko. No właśnie, tutaj jest miejsce, na przysłowiowe, miało być pięknie, ale...

Uważam, że gdyby Pani Beata (proszę mi wybaczyć, ale nie będę się posługiwała fikcyjnym imieniem, tylko tym prawdziwym) pokusiła się o obszerniejsze rozbudowanie fabuły, książka by zyskała i umocniła swoją pozycję. Niestety. Wydarzenia dzieją się zbyt szybko. W małym odstępie czasu przyglądamy się aż takim rewolucjom, które naprawdę, no nie umiem sobie wyobrazić, by miało przełożenie w prawdziwym życiu.

Rozumiem wybuch namiętności między Mileną i Jackiem, ale reszta. I ci, którzy przeczytali na pewno wiedzą, o czym teraz myślę. Działo się zbyt szybko. Będę się czepiała. Jednak naprawdę. Wystarczyło rozciągnąć w czasie. Dodać więcej wątków, zwyczajnych. A tak, książka serwuje bum za bumem, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać, czy za moment, nie spadnie bomba masowego rażenia.

Wątek Mileny był zbyt szybki, tam działo się po prostu jak w wirówce. W tak krótkim czasie tyle wydarzeń. No i jeszcze sprawa z pieniędzmi. Troszkę mnie drażniło, że bohaterka jest aż tak bogata.

Paula, szczerze. Bardzo mnie drażniła jej postać. I nie miałam ochoty na czytanie o niej, no ale trzeba było. W sumie obie dziewczyny na przemian dorzucały do pieca. Nie polubiłam ich. Tak, temat był dobry, ale ich zachowania, no cóż. Ja chyba jestem za biedna. I myślę innymi kategoriami.

No i najważniejsze. Zakończenie. Nie, no nie. Ta akcja na sam koniec była po prostu niepotrzebna. Za dużo. Nie na tak małej płaszczyźnie czasowej. Nie kupiłam tego. Nie dałam rady poczuć.

Wątpię by w rzeczywistości, ktokolwiek, ogarnąłby tego tyle. No ale zaraz, zapomniałam, Milena, jak i Paula, miały mnóstwo kasy. Kasa może szczęścia nie daje, jednak bardzo pomaga.

Jeszcze jedno, muszę wspomnieć, że wspólny wątek obu dziewczyn, był bardzo ciekawym pomysłem. No naprawdę, tego się nie spodziewałam. Super.
Tylko żeby, to było w większym odstępie czasu. Ten czas, no jest ważny.

Z żalem muszę napisać, że to drugie moje odczucie, o źle wykorzystanym pomyśle. Proszę mi wierzyć, gdyby poszło się głębiej w fabułę, gdyby zrobić konkretną powieść, można było zbudować emocje na mocnym fundamencie. A tutaj. Cóż. Nie wgryzłam się, nie dałam rady. Jest mi przykro. Byłam bardzo nastawiona na tak. Niestety. Pozostaje mi odpuścić. Nie chcę czytać, tylko po to, by później wylewać swoje żale. Nie o to, chodzi. Nawet ja, nie jestem aż tak zepsuta.

Wierzę, że książka znajdzie - w sumie już znalazła, swoich fanów. I bardzo dobrze. Temat jest dobry, mnie czegoś brakło, ale to mnie. Nie mam zamiaru zniechęcać. Myślę, że warto przeczytać, dla tego tematu. Daje sporo do myślenia.


Książkę przeczytałam, dzięki OMGbooks.



maja 13, 2018

maja 13, 2018

Zagadka zaginionej Kamei

Zagadka zaginionej Kamei
źródło

Chyba już wiele razy pisałam, jak bardzo lubię od czasu do czasu, podczytywać dziecięce książki. Bajki czy coś poważniejszego. Mogłabym wmawiać, że to z myślą o dzieciach, ale tych nie mam. Może i z poleceniem dla cudzych, to też byłaby ładna pobudka. Jednak prawda jest inna, ja po prostu bardzo lubię historyjki kierowane do dzieci. Tak po prostu. Uwielbiam rysunki, grafikę, która jest często bogata w kolory. Chociaż i minimalizm potrafi miło zaskoczyć. Grunt, że książki dla najmłodszych, zajmują miejsce na moich własnych półkach. I nie bardzo lubię się z nimi rozstawać. No może czasem. W większości są moje i już.

Nie ma się więc co dziwić, że gdy zobaczyłam zapowiedź, tegoż tytułu, poczułam się zainteresowana. Jakże miło wspominam, te moje pierwsze, dziecięce kryminały, rozwiązywanie tajemnicy i odkrywanie prawdy. Zaginiona Kamea zapowiadała się świetnym powrotem, do przeszłości. Czy tak też było?
 
Piotrek tego popołudnia wybrał się wraz z młodszą siostrą i swoim ulubieńcem Sherlockiem, do babci. Po drodze napotkał nową koleżankę, którą postanowił zabrać ze sobą, zawsze to okazja do lepszego zapoznania.

Jak się okazało, z pozoru zwykła wizyta, niezapowiadająca niczego wielkiego, zamieniła się w poważną sprawę. Na miejscu, gdy już wszyscy się przywitali, babcia, ze zgrozą odkryła, że zginęła jej broszka. I to nie jakaś zwykła. Tylko rodzinna pamiątka, kopia broszki księżnej Czartoryskiej.

Z taką stratą, nie można było się pogodzić. Piotrek wraz z koleżanką, postanowili sprawdzić, co się stało z Kameą, jakim sposobem zginęła. W końcu babcia mieszkała sama. Mogła gdzieś przełożyć albo do domu wkradł się złodziej. A może, ten kto postanowił zabrać pamiątkę rodziną, był kimś, kogo nigdy by się nie podejrzewało?

Jak zostanie rozwiązana zagadka? Kim okaże się złodziej, no i czy pierwsze dochodzenie, zakończy się powodzeniem? Tego należy dowidzieć się, sięgając po książkę.
 
Książkę czyta się ekspresowo. Wiadomo, w końcu jest skierowana do młodszej grupy odbiorców. Co nie oznacza, że dorośli, będą się nudzić. Absolutnie. Mnie ogromnie ciekawiło, co stało się z broszką babci, tego, w jaki sposób opuściła miejsce, w którym leżała od lat.

Dzieciom, książka na pewno przypadnie do gustu, zaopatrzona w ciekawe ilustracje, które w pewnym sensie, naprowadzają i ułatwiają rozwiązanie sprawy. Autorka w ten sposób, jakby komunikuje się z czytelnikiem. Co uważam za bardzo ciekawe.
 
Miło spędziłam czas, w towarzystwie książki Marty Guzowskiej, nawet było mi smutno, kiedy okazało się, że już nadchodzi koniec. Z chęcią przeczytałabym, coś bardziej rozwiniętego. Myślę, że na pewno wyszłoby ciekawie. 

Całość jest ładnie wydania, lekkie pióro i naprawdę interesujące dochodzenie. Myślę, że starsi i młodsi, na pewno nie będą narzekali. Szczerze polecam.
 
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKA.

maja 09, 2018

maja 09, 2018

Pocałunek morza

Pocałunek morza


Na temat tej książki, zaraz po jej premierze, ukazaniu się pierwszych opinii, rozgorzały się dyskusje. Oczywiście nie wiele wiedziałam, nawet tego, że mam swój egzemplarz. Zapomniany, leżał gdzieś na półce. W końcu usłyszałam, że przeczytać muszę, ale ponoć mam się szykować, na marną lekturę. Bo sporo osób, ma wiele zarzutów, no i ogólnie książka jest zła.

Zła byłam i ja, bo czytać nie chciałam, pod wpływem presji, zamówiłam. No i w końcu okazało się, że moja pierwsza myśl była słuszna. Nic to, czytać musiałam, pełna obaw, zagłębiłam się w fabule. No i o tym, jakież są moje wrażenia, opowiem za momencik.

 

Poznajemy Patrycję, dziewczynę, która jedzie gdzieś pociągiem. Podczas owej podróży, wspomina swoje dzieciństwo, a my wspominam wraz z nią, to też cofamy się w czasie. Do lat, od który jeden etap się zakończył, a zaczął drugi. Niekoniecznie lepszy.

Gdy dziewczynka miała kilka lat (nie pamiętam ile) zmarła jej matka. Ojciec bardzo się załamał, ona również była nieszczęśliwa. Na szczęście tatuś kochał, więc jakoś sobie radziła. Do czasu, aż któregoś dnia, dowiedziała się, że będzie nowa matka, a dokładniej macocha. Wtedy nie wiedziałam, kim jest, nowa kobieta w życiu ojca, ale bardzo prędko i boleśnie, miała otrzymać odpowiedź.

Praktycznie od chwili, kiedy miało dojść do zaślubin Patrycja z początku na tymczasem, przeprowadziła się do babki. Życie u tej kobiety oraz jej córki, nie było usłane różami. Obie cechowała niechlujność i ignorancja do wszystkiego, co można nazwać, poczuciem estetyki. W chałupie panował brud i zaduch. Bo wiadomo, gdzie się nie sprząta latami, tam na pewno nie pachnie fiołkami.
Patrycja miała jednak nadzieje, że gdy szał weselny minie, ojciec po nią przyjedzie i zabierze do nowego domu.

No i tak sobie czekała i czekała. Między czasie uczęszczała do nowej szkoły, próbowała ułożyć codzienność w nieprzychylnym dla niej domu.

No i tutaj, należy wspomnieć pewną postać. Mężczyznę o imieniu Zenon. Pan ten wzbudził w czytelnikach wiele kontrowersji. Czym dokładnie? Ano już śpieszę z wyjaśnieniem, Zenek po wypiciu kilku głębszych, po zakończonym weselu, przyszedł do Patrycji, no i w przypływie nie wiem czego, postanowił ją sobie po dotykać. Do stosunku, jako samego w sobie nie doszło, jednak Patrycja została, mówiąc kolokwialnie — zmacana. Wiadomo gdzie.

Później, okazuje się, że Zenon zrobił tak, pod wpływem słabości, no ale zasadniczo to dobry człowiek z niego był. I nawet Patrycji pomagał i ją wspierał, kiedy było bardzo źle.

I oto dochodzimy, do głównego zarzutu. Jak ofiara mogła zaprzyjaźnić się z oprawcą? Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć, na to pytanie, ponieważ nie dotknęło mnie coś podobnego.

Bardziej, zastanowiło mnie, dlaczego autorka, tak mało poświęciła uwagi, temu wątkowi. Bo, że Zenon miał, jakiś problem, pewne było na odległość. Tylko, dlaczego zrobiła z nich przyjaciół? Sama nie wiem, kombinowałam na różne sposoby, nijak mi nie wyszło.

Porzucę na chwilę ten wątek, bo fabuła na tym akurat się nie skupia. Patrycja dorasta, wraz z upływem lat, wie jak bardzo, zawiódł ją ojciec, jednak w głębi duszy i tak na niego czeka. Zaczyna próbować swoich sił w rozwijaniu pasji.

Między czasie, odkrywa tajemnicę, którą tyle lat nie znała. I teraz u progu swej dorosłości, poznaje.

Sporo dzieje się w życiu bohaterki, sporo wydarzeń, no i tajemnic, mniej lub bardziej zaskakujących.

 

Książkę przeczytałam dawno. I długo zastanawiałam się, dlaczego zebrała, aż tak marne opinie, niektóre wręcz przerysowane. Bo szczerze, ja rozumiem odmienne gusta. Jednak tutaj, jedyne, do czego można było się przyczepić, to nieszczęsny i jakby niedokończony wątek Zenona. Zdaje się, że był na niego pomysł, ale gdzieś się nagle urwało.

I rzeczywiście, można mieć o to, zarzuty, ponieważ sprawia wrażenie naciągniętego aż do bólu.

Druga sprawa, czego jeszcze bardziej nie rozumiem. Postawa Patrycji, sporo wyczytałam, że była drażniąca, swoją pokorą. Bo wszystkie złe wydarzenia, brała zbyt spokojnie. Kochani, no wybaczcie. Nie każdy jest złem wcielonym — myślę o sobie. I na wszelakie negatywne doświadczenia, ciska przedmiotami w ściany i rzuca się do przegryzienia tętnicy. Naprawdę, są ludzie, którzy na zło, reagują w taki sposób. Znam wiele podobnych Patrycji. I tak dziwiłam się, że nie potrafią się sprzeciwić, ale no jesteśmy różni. Co poradzić. Widocznie autorka, chciała pokazać kogoś takiego.

Mnie się czytało bardzo dobrze. Śledziłam z zainteresowaniem losy bohaterki. Mało tego, byłam negatywnie nastawiona, wręcz z niechęcią siadłam do przeczytania. I zanim się obejrzałam, zmierzałam ku końcowi.

I, mimo że książka faktycznie, ma kilka mankamentów, to nie uważam, by zasłużyła na aż tyle negatywnych słów. Często o wiele gorzej napisane książki, nie mają tyle krytyki. Jestem zdziwiona. Widocznie promocja była za słaba, gadżetów brak. No i widać jaki efekt.

Ja ze swojej strony polecam. Mnie się podobała. Ciekawie napisana obyczajówka.


maja 08, 2018

maja 08, 2018

Miłość i inne zadania na dziś

Miłość i inne zadania na dziś


Gdy pierwszy raz sięgnęłam po Kasie West, miałam mieszane uczucia. Przede wszystkim, autorka kieruje swoje historie w stronę młodzieży, po drugie, no jakby nie było, różnie teraz wygląda nastolatkowa literatura. I traf chciał, że bardzo polubiłam pióro pisarki. Później, bywało różnie. Jedne tytuły trafiły do mnie bardziej, inne mniej. Jednak miło się spędzało czas, w towarzystwie wykreowanych postaci.

Tak się jakoś dzieje, że wyczekiwałam nowości, by móc na te kilka chwil, oderwać się od swojego świat, cofnąć nieco w czasie. Z radością sięgnęłam po Miłość i inne zadania na dziś moje odczucia są różne, postaram się przedstawić wszystko po kolei.


 
Abby jest artystką, od dziecka pasjonuje się malowaniem obrazów. I właśnie w tym kierunku, chce wiązać swoją przyszłość. Bardzo jej zależy, by tego lata, dostać się wraz ze swoimi obrazami, na wystawę w muzeum, w którym aktualnie odbywa (chyba praktykę, zapomniałam, jak to się u nich nazywa). Jest pewien problem, dziewczyna nie spełnia warunków. Przede wszystkim wiek, a na dodatek, dyrektor muzeum, po obejrzeniu prac, stwierdza, że są poprawne technicznie, ale to wszystko. W obrazach Abby brakuje uczuć, emocji, które dodadzą głębi.

Jest jeszcze jedna sprawa. Nastolatka ma przyjaciela, Coppera, z którym tak się składa, spędzą wakacje w duecie. Ponieważ dwoje pozostałych z ich paczki, wyjechało na całe dwa miesiące. Niby fajnie, bo mają siebie, jednak nie do końca. Dziewczyna czuje coś więcej, niż czystą przyjaźń, tylko nie bardzo wie, co ma z tym zrobić.

W dodatku jej obrazy zostało odrzucone, musi postarać się, by namalować lepsze. To jest jej wakacyjny plan. Lista, za której sprawą, będzie umiała odczuć nieznane uczucia i przelać na kawałek płótna.

Punkty zostały rozpisane, trzeba zabrać się do działania. Tylko pozostaje pytanie. Czy właśnie o to chodzi? Czy wystarczy wykonać pewne zadania, by stać się lepszym artystą?

 
 
 
Mam bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia. Książka wydaje się lekka, taka typowo młodzieżowa. I w sumie jest. Tylko patrząc na jej objętość, byłam przekonana, że autorka zapewni zajmującą fabułę. A niestety, tak nie było. Przez pierwsze 200 stron, nie dzieje się nic. Zupełnie nic. Taki pamiętnik z wakacji dorastającej panny, jej rozterki, marzenia i cała reszta. I ok, mogłoby tak być, jednak nie przez połowę książki.

Autorka przyzwyczaiła mnie, że zawsze coś przemyci. Jakieś głębsze dno, no i tutaj niby ono również było.

Chodzi konkretnie o mamę Abby, no i szczerze? Jestem ogromnie rozczarowana, sposób w jaki temat, został potraktowany powierzchownie. Tak, aby było. Bo zawsze jest ukazany problem. I koniec. Nie rozumiem, w jakim celu było pisanie o tym i porzucone, jakby nie było sensu zagłębić dalej. A uważam, że skoro został poruszony, należało się mu bliżej przyjrzeć. No cóż, nie tego oczekiwałam.

Akcja rozwija się powoli, po przekroczeniu połowy, pojawiają się zdarzenia, które jakby dodawały całości charakteru. I, mimo że dalej, to nie jestem bum, czy jakaś jazda bez trzymanki, to czytało się znacznie lepiej, nawet z zainteresowaniem.

Oczywiście nie oczekiwałam zaskoczenie, bo akurat West pisze bardzo przewidywalne historie. Dlatego zakończenie, wcale nie było zaskoczeniem. Może poza jedną ze scen.

Odnoszę wrażenie, że autorka chciała bardzo dużo napisać, a w rezultacie porzuciła kilka wątków bez żadnego wyjaśnienia. I w sumie nie wiem, co mam myśleć. Mam poczucie, jakby książka była pisana w biegu, niesprawdzona do końca. Czego wynik jest taki, że naprawdę nie umiem się określić.

Niby nie oceniam źle, bo się tam wybroniło, ale nie jestem pod wrażeniem. Przeczytałam i szybko zapomnę. Myślę, że w tym przypadku, można było napisać mniej, a dokładniej. Wątku matki, nie przeboleje. Źle wyszedł. I chyba, lepiej było, po prostu nie poruszać. W tej formie jest nieprzydatny i nic nie wnosi.

Czy polecam? Sama nie wiem, można przeczytać. W czasie podróży, czekając na komunikację miejską, czy w kolejce. Jeśli ktoś się nie zdecyduje, niewiele straci.



Za możliwość przeczytania książki, dziękuję wydawnictwu Feeria.


maja 01, 2018

maja 01, 2018

Urodziny bloga - to już 6 lat!

Urodziny bloga - to już 6 lat!


Pierwszy raz, nie mam pojęcia co napisać. Napisałam jeden tekst. I usunęłam. Zastanawiam się, jak ten skończy. Czy zostanie puszczony w świat, czy pod koniec okaże się, że jednak też nie nadaje do publikacji. 

O mały włos, a zapomniałabym o urodzinach bloga. Nie wiem, coś ze mną źle się dzieje. Hejt, którym się zaczęłam parać, za bardzo mnie absorbuje ;)))



Nie zrobię konkursu, ponieważ kto mnie zna, dobrze wie, jak bardzo nie znoszę organizować, tego typu zabawy. Ba! Ja nawet nie lubię brać w nich udziału;)


Nie mam pojęcia o czym napisać, nie wiem czy ktoś w ogóle będzie czytał ten post.  I mam dziwne wrażenie, że klimat jaki teraz panuje tutaj, nie jest tym samym, do którego wkroczyłam, dosyć niepewnie, te sześć lat temu. I chociaż, nie planuje zamknięcia strony, to chyba straciłam serce. 


I chyba napiszę, coś do tych, którzy tak radośnie, pisali, że będąc szczerą - czy jak ja wolę, hejterką. Nie mam swojego życia czy też, jestem nieszczęśliwa (to mój ulubiony argument). Otóż drodzy broniący uciśnionych, wyobraźcie sobie, że nie trzeba być w głębokiej i czarnej dupie emocjonalnej, by napisać coś szczerze. A powiedzieć wam coś zabawniejszego? 


Gdy naprawdę byłam w tej ciemnej dupie i nie miałam siły żyć, to właśnie wtedy byłam najmilszym człowiekiem pod słońcem. Właśnie wtedy uśmiechałam się tak, jak nigdy w życiu.  Żeby nikt, powtarzam nikt, nie wiedział co tak naprawdę się dzieje. Dlatego, jeśli jeszcze raz, postanowicie, puścić ten smutny argument pod moim adresem, gdy napisze o waszym ukochanym autorku źle, puknijcie się w główki. Tak, właśnie tak. 

Będę pisała co myślę, będę mówiła co myślę. Bo mam serdecznie dosyć tego fałszu i zakłamania, panującego wśród blogerów. I mam szczerze w głębokim poważaniu, co i kto będzie o tym myślał. I powtórzę kolejny raz, większość sprzedała się za gifty, bo jak napisać prawdę, kiedy mi przypinkę wydawca posłał. Już nie wspomnę o kubku. Nosz kubek dostać, to lepiej niż milion w totka! Yeah! 



A wiecie co mnie bawi najmocniej? Stwierdzenie, że na żywo nie miałabym odwagi.  Tak kochani, musiałabym się nazywać, jak niektóre znane i baaaardzo rozpoznawalne blogereczki, które na targach, intensywnie studiowały strukturę ściany stadionu, byle tylko nikt do nich nie podszedł. Tak moje drogie, tak wygląda WASZA odwaga :) Bo ja, z miłą chęcią, podejdę i do autora, którego książkę skrytykowałam - o czym przekonała się Kasia Michalak.  Czy do ODWAŻNEGO blogera i powtórzę, co napisałam i co myślę.  


I teraz, gdy tak sobie siedzę, to czuje zażenowanie, że niektórzy z Was, nie mają po prostu za grosz wstydu i godności. 


Aha, mam prośbę, jeśli kolejny raz, zechce ktoś, użyczyć sobie wycinków, z moich tekstów, dajcie mi znać - w końcu jesteście odważni. I podlinkujcie całość. No przecież należą mi się chociaż wejścia na bloga. 



Takie moje orędzie urodzinowe.  A teraz idę pławić się w hejcie. Hogh.


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger