grudnia 29, 2022

grudnia 29, 2022

Rudawy Janowickie i ruiny zamku Bolczów

Rudawy Janowickie i ruiny zamku Bolczów

 


Pogoda zrobiła się taka jesienno/wiosenna bo temperatury są naprawdę wysokie jak na tę porę roku. Szkoda, że zima poszła sobie w siną dal, ale z drugiej strony nie narzekam, bo chodzić mogę w każdych warunkach - ważne by mieć wygodne ubranie i buty. Końcówka roku urozmaicona. Koty leczą się w domu. My jeździmy zwiedzać. Mój R ma ostatnie dni urlopu, później już zostaną tylko weekendy, a wtedy wiadomo. Tłumy ludzi, tłumów nie lubimy :). 

W planach była Szrenica, ale pogoda dosyć niepewna, od rana wiało i straszyli deszczem. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że zostajemy w domu. Później zaczęło niebo się rozcierać, więc uznaliśmy, że siedzenie w domu dla cieniasów i jedziemy. Jednak zmieniamy kierunek. Rudawy - ulubione góry mojego podróżnika. Schodził wzdłuż i wszerz, i ciągle widać ma chłop niedosyt. Ja nie narzekam. Rudawki dopiero odkrywam, jeśli chce być moim przewodnikiem, jestem jak najbardziej na tak. Zatem startujemy, a celem były ruiny zamku Bolczów.

Trasę można podzielić na te dłuższą i łagodniejszą oraz krótką z dosyć stromym podejściem. Jako, że lubię chodzić, a szybkie dotarcie do celu mnie nie satysfakcjonuje, zdecydowałam, że chce okrężną drogą. I wcale nie żałuję, ponieważ widoki były warte policzonych kroków. Skały, które są znakiem rozpoznawczym Rudaw, niezmiennie robią na mnie ogromne wrażenie i wręcz nie potrafię wyjść z zachwytu. 



Specjalnie stanęłam do zdjęcia pod skałą żebyście zobaczyli, jakie są wielkie . Z tego co przeczytałam to najwyższe wynoszą 20 metrów. Na wiele z nich można się wspiąć, ale my nie mieliśmy zbyt dużo czasu by kombinować ze wspinaczkami, poza tym wiatr cały czas dokuczał, a na szczycie wiadomo. 


Droga jest bardzo przyjemna, podejścia nie męczą, wzniesienia są delikatne, tak naprawdę się nie odczuwa, że pnie się w górę. Właśnie takie szlaki lubię, kiedy jest przyjemność z podziwiania widoków, zamiast morderczej walki o każdy krok podczas wspinania.


Zrobiłam mnóstwo zdjęć, nie wrzucę tutaj wszystkich, ale może jeszcze kiedyś wykorzystam do tworzenia wpisu na temat Rudaw Janowickich. Żeby trafić do trasy zmierzającej ku ruinom, należy dojechać do Janowic Wielkich i tam już kierując się znakami, łatwo jest znaleźć miejsce startu. 



Ruiny Zamku Bolczów - mury są fantastycznie wkomponowane w skały, robią ogromne wrażenie






Bardzo polecam to miejsce do wycieczki, jest naprawdę urokliwe i niewymagające kondycji fizycznej. Tutaj można iść spokojnym spacerkiem, bez ryzyka zmęczenia. Szczerze zachęcam, bo droga jest wręcz idealna, Jeśli ktoś lubi bardziej na dziko, można wybrać te krótszą opcje, lasem. 





Dajcie znać czy mieliście poznać tę okolicę, albo czy planujecie? I najważniejsze, czy podobają się widoki? :)


grudnia 28, 2022

grudnia 28, 2022

I po świętach ;)

I po świętach ;)

 


I minęły te dwa dni - bo Wigilia to jednak od wieczora się liczy ;). Ludzie biegali, szykowali, a później padali ze zmęczenia, ale nie wszyscy. U mnie nigdy nie jest normalnie. I tak, gdy część osób ganiała między garnkami, a chorymi - ponoć grypa zbiera żniwo. U nas na szczęście wszyscy zdrowi. Z ludzi. Bo w czwartek przed świętami, okazało się, że moja Wdepka zaczęła wydobywać z siebie dziwne dźwięki.  Troszkę poobserwowałam, ale sytuacja nie robiła się lepsza, a coraz bardziej niepokojąca. Decyzja jedna. Jedziemy do weta. Diagnoza nieco nas zdziwiła, bo w życiu bym nie pomyślała, że koty mogą zachorować na zapalenie gardła. Dokładnie tak. Moje kocie dziecię miało chrypkę i się dusiła. Dodatkowo wysoka temperatura. Zestaw zastrzyków, pakiet leków do domu. Ot tak się zaczął świąteczny klimat. Wieczorem pierwszego dnia świąt dołączył pies. I tutaj było o wiele gorzej, bo kaszel wzmagał z każdą godziną, w pewnym momencie zastanawiałam się czy nie zacząć szukać dyżurnej lecznicy. Całe szczęście daliśmy radę i we wtorek z samego rana wstawiliśmy i zaufanego weterynarza. Diagnoza ta sama. Jakiś paskudny wirus, jak widać nie tylko u ludzi.

 Na szczęście sytuacja opanowana, a my wczoraj z moim R, postanowiliśmy wyskoczyć w ramach resetu do Wrocławia. 



Jeśli Wrocław, to koniecznie należy zwrócić uwagę na krasnale! Uwielbiam wyszukiwać te nowe, a i z radością witam się z tymi dobrze już znanymi. Wiem, że jest odpowiednia mapa z zaznaczonymi miejscami gdzie szukać, ale szczerze mówiąc, o wiele większą radość sprawia mi przypadkowe znalezienie kolejnego . Kiedyś miałam nawet album ze zdjęciami "zdobytych" krasnali, ale gdzieś te zdjęcia się zapodziały, W każdym razie, wczoraj napotkaliśmy trzech łobuzów ;).



               Chyba jeden z pierwszych krasnali, ponieważ widać, że ząb czasu swoje już zrobił



Przyjechaliśmy z zamiarem odwiedzenia jednego z browarów - znany ogólnie jest Spiż, który rzecz jasna trudno nie polecić, ale jego minusem jak i plusem jest lokalizacja. Bo to rynek, a zatem mnóstwo ludzi, często po prostu nie mam miejsca. Wiadomo, czasem człowiek potrzebuje pobyć na uboczu. Dlatego naszym celem było właśnie takie miejsce - nie w centrum, spokojne a wręcz świetnie klimatyczne, zanim jednak browar - trzeba coś zjeść. Docelowo mieliśmy zjeść w innym miejscu, ale okazało się, że owa knajpka została zamknięta, więc szukaliśmy czegoś innego. I trafiliśmy na restaurację u Gruzina , mnie bardzo ucieszyła taka zmiana planów, ponieważ sporo potraw z gruzińskiej kuchni chciałam posmakować, w lokalu było pełne obłożenie, co zazwyczaj jest dobrym znakiem.  

Na pierwszy rzut poszło słynne Chinkali - wzięłam dwie wersje, zapiekana i Vege - tylko dlatego, że ta właściwa mięsna miała zaznaczona ostrość, a ja nie lubię domieszek ostrej papryki, więc zapobiegawczo poprosiłam o te łagodne. I dobrze zrobiła, bo ostrość była naprawdę spora. 



Szkoda, że nie ma możliwości wyboru łagodnie doprawionego mięska, ponieważ tyle co zjadłam, zdążyłam poczuć jakie jest przepyszne, a to ciasto fenomenalne, delikatne, cieniutkie.  Idealne. 



Kolejnym daniem było Adżapsandali (mam nadzieję, że dobrze napisałam) jest to danie z warzyw w sobie własnym z wieloma przyprawami ziołowymi i chlebem gruzińskim. Bardzo smaczne, tylko jeśli ktoś nie lubi mocnej woni ziół, może się trochę zniechęcić, ja akurat lubię, jeśli nie są ostre ;). 

Mój R wybrał sobie placek faszerowany serem i dodatkiem średnio ściętego jajka - Adżarskie duże się to nazywa. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia, bo już zaczął konsumować ;). Próbowałam, bardzo smaczne. 

W knajpce panował bardzo przyjemny klimat, miła obsługa, interesującą się czy dania są smaczne, umiejętnie nakierowująca co, dla kogo będzie najbardziej odpowiednie. 


 W końcu najedzeni mogliśmy się wybrać do naszego miejsca docelowego, które było całkiem blisko, więc spacer po sytym jedzonku jak najbardziej na plus. Pogoda była wprawdzie średnia, bo wiał bardzo mocny wiatr, ale bywało gorzej. A naszym celem była ta knajpka 


Jeśli chodzi o piwo, a dokładnie jego smak, to oboje jesteśmy bardzo wybredni. Nigdy nie kupujemy tych marketowych znanych badziewi, może są tanie, ale smak właśnie odzwierciedla cenę. Jeśli już pić, to coś, co będzie smaczne, ale nie tylko "przetrzepie" głowę. Poza tym, oboje nie lubimy się upijać, jeśli pijemy, to właśnie dla smaku. 



Wystrój jest dosyć osobliwy, ale bardzo w moim guście, my akurat siedzieliśmy w fotelach przy oknie, z widokiem na ulicę i sale. W głośnikach przyjemny rock, tak więc, nic tylko sączyć dobry napój i się relaksować. Ja wybrałam sobie piwo o smaku papai i marakui, świetne było, owocowy posmak, ale nie przesłodzone, jak te znanych marek smakowe, gdzie człowiek wątpi czy pije sok z dodatkiem piwa, czy jednak odwrotnie. Mój R, ma zupełnie inny gust, u niego musi być mocno wyczuwalna gorycz, i kiedy ja wybieram jak najdelikatniejsze, on musi czuć ten chmiel ;). Więc gdy kupujemy sobie wzajemnie,wiemy jedno - takie, które nam nie smakuje. 



Świetna choineczka z butelek, której nie można było nie uwiecznić. Śmiałam się zanim weszliśmy, że właśnie ciekawie by wyglądała choinka z butelek, wchodzimy a tutaj proszę - jest i ona. 

Był to krótki i taki bardzo spontaniczny wypad do Wrocławia, ot wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy. Czasem tak po prostu dobrze zrobić. Mam nadzieję, że jeszcze uda się pojechać wiosną, bo mam do zobaczenia kilka krasnali :). 



Ten pierścień nazwaliśmy pomnikiem rozwodników - nie mam pojęcia do czego on nawiązuje, ale jak to stwierdziliśmy, po kilku piwach zmienia się postrzeganie świata ;). Dla nas, jest pomnik rozwodników, a jeśli ktoś jest ciekawy prawdziwego znaczenia, można sprawdzić ;).  

Taki to czas poświąteczny, widziałam sporo osób, zdawało relacje z prezentów, nie miałam czasu robić zdjęć bo i w sumie, nie czułam potrzeby. U mnie obdarowujący spisali się na medal, dostałam świetne książki, piękna biżuterię no i ten, który nie zmieścił się pod choinkę - samochód. 

To teraz wyczekujemy Sylwestra! Jakie macie plany? 



grudnia 23, 2022

grudnia 23, 2022

Życzenia

Życzenia


 

Kochani, przyszła pora na złożenie życzeń. Jutro Wigilia. Zapewne większość z Was jest w trakcie przygotowań. Tego jedynego w swoim rodzaju klimatu oczekiwania. Oby były to dni pełne radości i w gronie bliskich ludzi.  Jestem ciekawa u kogo święta są ze  śniegiem- u mnie kilka dni temu spłynął smutno w rzeki :).



Wczoraj pisałam z koleżanką na temat potraw wigilijnych. Zawsze mnie ciekawi, co dobrego pojawia się na stołach. Bo wiem, że jest  różnica zależna od regionu i tego, co wyniosło się z domu. Dajcie znać, jakie u Was są potrawy i na które  najbardziej  czekacie.  Bo ja standardowo na pierogi z kapustą i grzybami. Uwielbiam pierogi. I mogę tylko te potrawę jeść  przez cały wieczór  😀. 


Prezenty już spakowane? :) ja swój dostałam  jeszcze przed świętami. Nie było  szansy żeby  zmieścił się w domu pod choinka, chyba tylko taką  pod domem..;)


Wesołych Świąt!! Niech będą piękne ❤️


grudnia 20, 2022

grudnia 20, 2022

Przedświąteczna, amatorska sesja "modowa" ;)

Przedświąteczna, amatorska sesja "modowa" ;)



Umówmy się - modelka ze mnie żadna. Nie lubię pozować, nie lubię się przebierać, ale - chciałam pokazać co upolowałam na wielkiej wyprzedaży. Nie dało się inaczej, jak odziać w zdobycze i pójść w zimę robić zdjęcia. Pierwsza sesja, której efekty będą poniżej, odbywała się ze statywem. Nie umiem pajacować przed aparatem. Mnie to szalenie męczy i podziwiam wszystkie dziewczęta, z tymi radosnymi uśmiechami w milionie zdjęć. Ja dostałam paraliżu od tego sztucznego uśmiechu ;).

Do rzeczy, na pierwszy rzut idzie kożuszek. O Borze szumiący, ile ja na niego polowałam. Najpierw miało być futerko, nawet zrobiłam głosowanie na Instagramie. Jednak moje uprzedzenia wygrały. Wiecie, ja u kogoś zachwycam się futerkami, ale mnie niestety już zawsze będą się kojarzyć z paniami o lekkim prowadzeniu. Dlatego doszłam do wniosku, że kożuszek. Jako mistrz promocji obserwowałam ceny długo, bardzo długo. Lubię się przyczaić i czekać. Gdy cena sięgnęła kwotę, którą mogłam zapłacić - kupiłam. I tak, to niepozorne odzienie, kupiłam za 124 zł. Szczerze, byłam przekonana, że w tym cienkim i jakby lichym palcie, ciepła nie odczuje. Jakież było moje zdziwienie, gdy w tych niemałych mrozach, nie odczuwałam zimna. Znaczy, nie jakiś poliester, tylko prawdziwa wełenka. Zakupiłam w Bershce, dzięki aplikacji, która mi rezerwowała aż zdecyduje się kupić. Do kożuszka zamówiłam śniegowce, ale przyszły brzydkie i odesłałam.  Te, które mam na stopach, były z tego cyber monday na Born2be. Kosztowały jakieś 145 zł.  Na zdjęciu poniżej będzie lepiej widać. 


Profesjonalne ujęcie i cała reszta. Można mi pozazdrościć kombinacji. Inaczej nie wiedziałam jak pokazać , żeby były widoczne, bo śnieg mi bardzo ładnie zasłaniał. Buty są genialne, gruba podeszwa, dzięki której nie czuje zimna od podłoża, futerko i przede wszystkim wygodne. Ostatnio z rozpędu wybrałam się na dłuższy spacer po moich dolinach i naprawdę świetnie się sprawdziły. 




A tutaj, torebka, którą kupiłam specjalnie do tej kurtki. Serio. Nie wiedziałam jaka będzie pasowała, a u mnie wszystko musi do siebie pasować, ale w moim stylu. Uwielbiam kolory, a jeszcze gdy się świeci to już całkiem. Czy wspominałam, że materiałowe pikowane nie dla mnie? Zmieniłam zdanie.  Jak zobaczyłam te holo pikowaną, wiedziałam, że musi być moja. Wykorzystałam promocję z cyber monday, kupiłam za jakieś 100 zł, co uważam i tak drogo. Nie ma co czarować, to nie jest markowa torebka, tylko ze zwykłej sieciówki, jakość również bez szału. Na szczęście, jak znam życie i siebie, w następnym sezonie już mi nie będzie się podobała. 


Bardzo lubię to zdjęcie, bo zrobiłam przypadkiem, po prostu odruchowo podniosłam twarz do padającego śniegu, klikałam pilotem i zostało uwiecznione. Uwielbiam śnieg, zawsze kochałam jak padał. Kocham też mróz. Im większy tym lepiej. Najlepsze spacery. Śnieżyce wyciągają mnie z domu. Gdy jest słońce, siedzę ukryta. Ot przewrotność.  Zdjęcie nie jest wyraźne, ponieważ aparat był zasypywany śniegiem, tutaj aż tak nie widać, ale to były mocne opady. 


Kurtka jest łupem zeszłorocznych polowań w House, nie wiem, czy można jeszcze kupić - chyba, że od kogoś. Ja wypatrzyłam na porządnej obniżce, bo kosztowała około 250 zł, a mnie się udało za niecałe 100 zł. Byłam w niej zakochana od pierwszego wejrzenia. Kwiatowe printy są najlepsze. W końcu jestem dzieckiem wsi, więc jakże inaczej ;).

No i to by było na tyle, chociaż mam więcej do pokazania, ale nie ukrywam, przebieranie się nie dla mnie, może za jakiś czas zbiorę siły. Tymczasem, kończę ten post. Mam nadzieję, napiszę kilka słów przed samymi świętami. Teraz pakuje rzeczy, by jutro (tj, w środę) jechać do mamusi. Na koniec podrzucam jeszcze kilka zdjęć z tej mojej super sesji, niechaj nie pójdą na marne ;)). 




Tak patrzę na zdjęcia i sobie uświadomiłam, że kompletnie nie mam pomysłu jak się ustawiać. Wszędzie tak samo. No top model na pewno bym wygrała za kreatywność ha ha. 




grudnia 12, 2022

grudnia 12, 2022

Dom w butelce

Dom w butelce

 


Nie pamiętam, co mnie skłoniło do decyzji o przeczytaniu właśnie tej książki. Może oczekiwania? Bardziej od zapoznania z opowieściami, byłam zainteresowana, sposobem, w jaki autorki ukażą temat i być może - odniosą do zaprezentowanych historii? Nie pamiętam, w każdym razie książka do mnie dotarła i rozpoczęłam czytanie o ludziach i ich jakże trudnych doświadczeniach. Czy uważam te publikacje za dobrą? O tym za chwilę.

Trudno jest zrobić jakikolwiek zarys fabuły, bo jest to reportaż. Zbiór rozmów z wieloma ludźmi z DDA - czyli dorosłych dzieci alkoholików. Nasi nazwijmy roboczo - bohaterowie, są w różnym wieku, a ich status społeczny jest bardzo rozbieżny. Możemy poznać osoby z nizin, ale również tak zwanych dobrych domów, gdzie alkohol był świetnie ukrywany, a o samym problemie wiedzieli i go widzieli tylko najbliżsi, co oczywiście wyśmienicie maskowali przed niepożądanymi spojrzeniami.

Rozmowy a dokładnie zadawane pytania są bardzo osobiste, ale w większości to odpowiedzi wzbudzają wiele emocji. Nie chcę tutaj przytaczać prezentowanych historii, ponieważ nie ma co ukrywać, każda jest na swój sposób traumatyczna i zostawia wiele negatywnych wspomnień. Trafiały się mniej trudne, gdzie alkohol nie doprowadzał do kompletnej ruiny rodzinnej, ale miał wpływ na opowiadającego w jego dorosłym życiu. Nie zawsze, dotyczył też samych rodziców, okazuje się, podobnie można reagować na problem, gdy zmaga się z nim inny członek rodziny - na przykład ktoś z rodzeństwa.

Można napisać, że zazwyczaj alkohol dotyczył jednego z rodziców, który kompletnie nie panował nad nałogiem, są oczywiście przykłady, gdy matka z ojcem siadała do kieliszka. Nie chcę tutaj kategoryzować ani wrzucać te historie do teczki - wszędzie wyglądało tak samo. Bo tak nie było. Alkoholik, alkoholikowi nierówny. Nie każdy, kto dużo pił, był agresywny i krzywdził fizycznie swoją rodzinę. Tutaj mamy przykłady różne. Przemoc fizyczna, psychiczna, jest i przeniesienie problemu z matki na dziecko. Wiadomej jest jedno - gdzie pojawiał się alkohol, tam pozostawiał w członkach rodziny trwałe znamię, które w późniejszym etapie życia dawało o sobie znać.

Nie mogę napisać o samych historiach, a dokładnie poddać ocenie, ponieważ są to spisane opowieści ludzi, którzy doświadczyli często bardzo wiele złego. Zastanawia mnie tylko w jakim celu została napisana ta książka? Bo w moich oczekiwaniach, to autorki miały poddać jakiejś analizie te wszystkie historie i w jakimś stopniu porównać, ukazać co i w jaki sposób wpływa na ludzi, kiedy reagować, co ewentualnie może zrobić ktoś, kto jest świadkiem. Bo skoro bierzemy na warsztat DDA, ludzi, którzy jeszcze tak niedawno nie mieli pojęcia, że ich udział w alkoholu kogoś z rodziny tak się nazywa, to dlaczego nie pójść dalej i cokolwiek napisać w słowie końcowym. A tu, książka kończy się ostatnią opowieścią. I kropka. W takim razie mam pytanie - co my, czytelnicy mamy zrobić z otrzymaną wiedzą? Wielka szkoda, że nie zostały tutaj ukazane na poszczególnych przykładach, konkretnych osób, problemy, co u kogo się przełożyło na życie.

Przeczytałam smutne rozmowy z wybranymi ludźmi, które w pewien sposób mnie obciążyły emocjonalnie. I zostałam porzucona przez autorki. Nie umiem polecić tej książki. Bo jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak wygląda problem alkoholu w rodzinie, jak czują się Ci ludzie, nie trzeba sięgać od razu po książkę, jest sporo filmów. Mnie zabrakło słów od autorki terapeutki - komentarza, czegokolwiek spinającego całość. Nie odradzam, ale specjalnie nie namawiam do przeczytania.




Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

grudnia 09, 2022

grudnia 09, 2022

Co kupiłam,co dostałam i co polecam.

Co kupiłam,co dostałam i co polecam.

 


Ostatnio sporo kupowałam i gdybym miała zrobić jeden post, wyszedłby naprawdę bardzo, bardzo długi. Dlatego zdecydowałam się pokazać część, a później porobię zdjęcia "szafowe", ponieważ podczas słynnej wyprzedaży,  dzielnie śledziłam i polowałam. Nie ukrywam, jestem wyjadaczem promocji, nie łapie nie na pierwsze lepsze. Bardzo długo obserwuje wybrane produkty i kiedy cena faktycznie jest satysfakcjonująca - biorę.  Wiem jak sklepy ładnie zawyżają ceny, by później pod pretekstem krzykliwych obniżek, zrobić sprytną promocję. Nie ze mną te numery.  Dziś będzie miszmasz.  Trochę taki dżem, mydło i powidło, albo dla każdego coś ciekawego. 

Zacznę od zbioru na zdjęciu powyżej. Jest to zawartość paczki jaka dostałam z okazji udziału w jednej z akcji kartkowej na grupie Facebooka - która ogólnie w tematyce zajmuje polecaniem książek, czasem są wyzwania itp. Co roku administratorka organizuje takie mini Mikołajki, gdzie chętne osoby się zgłaszają, jest losowanie i robienie paczek. Cena to jakieś 40 zł - więc nie za dużo. Moja paczka przyszła w środę i bardzo zaskoczyła bogactwem zawartości oraz trafności w gust. Mikołajka spisała się wyśmienicie. 



Zostańmy przy Mikołaju - u mnie nie robi się prezentów. Ani ja, ani mój R tego nie lubimy. Dlatego kupowanie prezentów wygląda mniej więcej tak - kup to, lub tamto, a najlepiej to dam Ci Pieniążka. Ja wiem, sporo osób lubi te otoczkę niewiadomej i cała reszta, my nie. Jesteśmy zbyt konkretni, niespodzianki nie u nas - romantyzm też nie nasza bajka. Dlatego ja w tym roku zażyczyłam sobie kupno zestawu kremów Dr Ireny Eris - sprawdziłam ten na dzień i jestem z niego bardzo zadowolona, więc teraz postanowiła uzupełnić kremem w wersji nocnej.  Zestaw trafiłam niedrogo bo za 120 zł + koszt wysyłki. Porównałam z wieloma sklepami internetowymi ta cena była najlepsza. 



Kolejne kosmetyki z promocji i to nie małej bo 50% dopadłam w sklepie puder i krem. A marka to The Balm. No i ja tyle słyszałam o kolorówce The Balm, takie zachwyty, że ojejku. Chciałam bardzo upolować, ale ceny to oni mają potężne. Nie ukrywam, przy mojej częstotliwości makijażu pełnego, było mi szkoda pieniędzy. No ale, fajna promka, skusiłam się - dzięki Bogu za intuicję, na miniatury. I wiecie, ten rozświetlacz jest spoko, ładnie odbija światło, ale czy wart takiej ceny? Bronzer mnie totalnie zabił,  źle się rozciera po twarzy, to  o wiele tańszy z Rimmel świetnie pracował z pędzlem, ten, jak ciapnie w jedno miejsce, tak zostaje. O tym czymś koloryzującym nie wspomnę. Zapach jest tragiczny. Rozprowadza po twarzy koszmarnie, czego bym nie użyła - chyba z palcem najlepiej idzie, no i krycie, a raczej jego brak. No nie polecam. Mnie te produkty nie przekonały, a na pewno nie w tej cenie. Jak wspomnę, była promocja, za wszystkie zapłaciłam 120 zł, ale szczerze? Boli mnie bardzo, bo jedyne co będę używała to rozświetlacz. 



Lecimy dalej, odkryłam dzięki jednej z influ - ale bardzo zaufanej. Firmę Gorteks. Ogólnie jeśli chodzi o bieliznę to preferuje sportową bez tych drutów, całej reszty i sloggy, moje ukochane, mięciutkie i wygodne. Tutaj pomyślałam, ok nie wszędzie przecież ubiera się te sportowe biustonosze, chociaż w moim przypadku bardziej ozdobę ;). Do rzeczy, nie znoszę koronek, a już przy ciele to dla mnie koszmar totalny. I nie byłam przekonana, ale Aśka polecała, jak Aśka Pachla poleca, to ja serio tylko jej potrafię zaufać. No i zamówiłam testowo jeden. Żeby sprawdzić, no i tutaj widać, że cena idzie z jakością, jest wygodny, nawet druty nie gniotą, koronki nie drażnią bo są gdzie mają być, a reszta to przyjemny materiał. Wiem, że są też większe rozmiary. Nie pomogę czy dają radę, bo jak widać, u mnie te raczej mniejsze. Gdzieś kobietki pisały, że są w porządku. Tak więc, można wejść na ich stronę, poszukać. Więc panowie i panie - jak znacie rozmiary ;) - mój jest kompletnym ignorantem i nie ma pojęcia co oznacza 80 B ;), zaglądajcie na stronę i szukajcie.


 Z bielizny wskakujemy do galanterii - tym razem kupiłam zestaw torebkę - zakochałam się w pikowanych, nie wiem jakim cudem. Bo jeszcze niedawno nie mogłam na to patrzeć. Kobieta jednak naprawdę zmienna jest. Wpadłam na stronę Puccini - widziałam do biedronek też coś wrzucają czasem, ale mały wybór. W każdym razie szukałam konkretnego koloru, a znowu trafiłam promocje to sobie dobrałam również portfel żeby pasowało pod kolor. Czy są minusy tej torebki? Zapięcie jest dosyć męczące do otworzenia i czasem zamknięcia. Jest pakowna mimo rozmiaru, mnie już troszkę nitki poleciały z pikowania i nie wiem, czy jestem taka niezdara, czy jakość jednak średnia. Jeśli ktoś ma, niechaj się wypowie jak to wygląda. Nie pamiętam niestety ceny za wszystko, ponieważ dosyć dawno kupowałam, ale chyba nie przekroczyłam 150 zł. Tak więc, bez tragedii. 



I tutaj moje perełki wśród perełek. Chyba z dwa miesiące przekonywałam internet, żeby znaleźć botki na obcasie idealne - dla mnie. Obcas miał być wygodny, ale nie za duży i nie za mały. A najważniejsze wyprofilowanie. I wreszcie jakość - chciałam coś porządnego. Szukałam, szukała i nagle patrzę - są! Wygląd idealny. Cena trochę mnie zmroziła, ale... czekamy na promocję.  W końcu zleciały, z 500 zł na 278 zł. Tak więc, deal życia. Dlaczego drogie? podejrzewam, że nie sama skóra tutaj jest wyznacznikiem, a projektantka. Bo nazwisko - Eva Minge większość kojarzy. Tak, to ta pani z dziwnymi barwami i nietypową uroda. Osobiście średnio łapie się na chwytliwe nazwiska, ale stwierdziłam, zamówię, jak nie będą wygodne to odeśle. Wiecie, one na zdjęciu tak nie wyglądają, w rzeczywistości ta skóra jest mięciutka i solidna, świetnie wyprofilowane, nie czuć wysokości i podbicie nie obciąża. Byłam lekko niechętna, że może wyjdzie przerost formy, ale okazuje się, że opinie były szczere i buty są super. 


Na koniec podrzucę zdjęcia zza kulis, gdzie moja dzielna towarzyszka i mistrzyni drugiego, a czasem pierwszego planu - pomagała mi w robieniu zdjęć ;).  Ciężko bidulce samej, nie potrafi się przestawić na brak siostry, zrobiła się bardzo absorbująca, domaga uwagi i poświęcania czasu. Nie jest typem kota, który lubi być sam, wystarczy, że ktoś jest obok. Musi czuć, że ktoś się nią zajmuje. 








Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger