kwietnia 30, 2017

kwietnia 30, 2017

Cień Sułtana

Cień Sułtana
źródło


Od jakiegoś czasu panuje moda na filmy, a nawet książki związane z tematyką dawnego Państwa Osmańskiego. I nie powiem, ja również zainteresowałam się dawnymi czasami, wcześniej nie spotkałam się z informacjami na ich temat. Wiedziałam tylko, że to bardzo źli ludzie byli... Tak, to naprawdę wiele wyjaśnia w braku wiedzy.

Na szczęście ktoś, gdzieś postanowił przybliżyć czasy świetności pięknej krainy, no i ukazać nieco podkolorowane losy jednego z najpotężniejszych Sułtanów. Zaraz później, niczym grzybki po deszczu, zaczęły wyrastać książki, które raczyły czytelników soczystymi historiami w tle...

Polska gorsza być nie mogła, dlatego i u nas powstała opowieść wzorowana na prawdziwych wydarzeniach, aczkolwiek opowiadająca zupełnie inną bajkę...

A jakież są moje odczucia po jej zakończeniu? Czy książka pani Marii Paszyńskiej przypadła mi do gustu i czy owa wersja była interesująca?

Naszą przygodę rozpoczynamy w pewnej osadzie, gdzie okoliczni mieszkańcy szykują się do święta, młodzi chłopcy uczestniczą w modlitwach, a ich rodziny szykują strawy oraz inne atrakcje na ten długo wyczekiwany dzień. Bajo — jeden z modlących chłopców, nie może się doczekać, kiedy będzie mógł zjeść ulubione pieczone jabłko, wyobraża sobie następny dzień, jako coś pięknego, jeszcze chwila, jeszcze troszkę i zaczną się cieszyć...

Niestety tego roku nie rozstawiono kramów, nie usłyszano wrzawy radości. Zewsząd dochodziła cisza, tak wymowna, że aż przerażająca. Bajo, wiedział, że Osmanie zagrażają, ich najazd był tylko kwestią czasu, miał nadzieje, że tym razem odjadą, a on będzie mógł wyjść ze swojej kryjówki, powrócić do rodzinnego domu. Jednak przyszło mu zmierzyć się z nieco innym scenariuszem.

Mehmed Pasza Sokollu od dłuższego czasu chodził zmartwiony, nie dość, że podbicie Szigetvaru okazało się, trudniejsze niż myśleli, na domiar złego aura panująca na Węgierskiej ziemi utrudniała funkcjonowanie, ich wspaniały władca Sułtan Sulejman coraz gorzej znosił złą pogodę. Wiek oraz choroby pozbawiały sił. Wielki Wezyr z trwogą spoglądał w stronę ukochanego pana, który niegdyś żwawy i silny dominował swoim jestestwem, teraz sprawiał wrażenie oddalającego od ziemskiego życia.

W tym samy czasie Nikola Zrinski przygotowywał się do najazdu Turków, którzy od dłuższego czasu powtarzali szturm na jego twierdzę. Przez cały czas oczekiwał nadejścia wsparcia, że już niebawem dotrą wojska, które pozwolą rozgromić nieprzyjaciela u bram.

Tymczasem Zrinski musi otoczyć opieką swoją rodzinę, żonę oraz córkę, która usilnie prosi, by pozwolić jej wziąć udział w walce. Mała Jelena wychowywana wśród braci nauczyła się dyscypliny/ Wie, że prawdziwy żołnierz nie okazuje strachu i wypełnia otrzymane polecenia. I właśnie te dwie nauki będą bardzo przydatne małej księżniczce..

Sięgnęłam po książkę z wielkim zainteresowaniem, ale i również rezerwą. Bo i on Sułtanie Sulejmanie był ciekawy film, mimo nieco przerysowanej fabuły, powstało wiele książek na podstawie prawdziwych wydarzeń. Forma, jaką obrała autorka, mogła okazać się czymś genialnym albo zgubnym.

Początek zapowiadał się obiecująco, bardzo szybko wciągnęłam się w wir wydarzeń, zaciekawiona czytałam kolejne rozdziały. Wszystko było świetnie, do pewnego momentu. I nagle zaczęło się dziać coś, czego się obawiałam. Opowieść momentami powiewała nudą, opisywane wydarzenia nie budził mojego zainteresowania, mało tego miałam ochotę przekartkować, by natknąć się w końcu na coś ciekawego. I po kilkudziesięciu stronach, faktycznie zaczynało ciekawić. Czytałam z zainteresowaniem, by znowu wpaść w nudny fragment. Takich sytuacji było dosyć sporo. Co nie napawało optymizmem. Zwłaszcza że po przymusowym przerwaniu lektury, nie odczuwałam chęci do jej powrotu.

Nie mogę napisać, że książka jest zła, ponieważ byłabym niesprawiedliwa. Bardzo ciekawe i barwne opisy, oddające klimat minionej epoki. Niestety zbyt wiele było rozważań Wezyra, jego wątpliwości i kombinacji. O wiele ciekawiej jawiły się rozdziały dotyczące Zarinskiego.

Mam bardzo mieszane uczucia względem tej pozycji. Z jednej strony jest ona ciekawa, z drugiej stron można by wyrzucić, ponieważ najnormalniej w świecie niczego nie wnosiły. Nie lubię nudzić się podczas czytania, a tutaj niestety dopadło mnie to często.

Zaciekawiłam się losami małej Jeleny, jednak jak sobie pomyślę, że znowu napotkam, podobne nudne rozdziały, mam ochotę sobie odpuścić. Mam nadzieje, że Pani Maria dopiero się rozkręci, zaskoczy w kolejnej części, będzie więcej akcji, dynamiki. Tutaj mi tego zabrakło.

Nie uważam by książka, była aż tak niesamowita — jak to jest napisane na okładce. Jest po prostu dobra. Wielkim plusem jest lekkie pióro autorki i dokładne zaznajomienie z poruszoną tematyką, oby kontynuacja okazała warta przeczytania.

 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

kwietnia 27, 2017

kwietnia 27, 2017

Statki - blok rysunkowy

Statki - blok rysunkowy

Dzisiaj przychodzę nie z bajką, a blokiem rysunkowym dla dzieci. Jest to dosyć nietypowy blok, ponieważ są w nim zawarte przykłady do narysowania, albo niedokończone rysunki. Wszystko wygląda jak w normalnym bloku, kartki można wyrwać.

Jak dotąd nie spotkałam się z podobną publikacją, dlatego bardzo mnie ona zaciekawiła. Postanowiłam sprawdzić, jak i czy w ogóle przypadnie do gustu dzieciom. Jakież są więc ich i moje wrażenia? Postaram się o wszystkim napisać.

Gdy tylko otrzymałam blok, byłam bardzo zadowolona, że posiadam coś innego niż zwykle, chciałam zobaczyć też, jak moje dzieci w domu zareagują, na niego inną kolorowankę, gdzie trzeba wykonywać rysunki według poleceń. Z jednej strony jest to bardzo dobra i ciekawa metoda, jednak z drugiej nie wszystkie dzieci mogą z nim pracować. Te jeszcze nieczytające będą miały problem, znowu siedzenie i czytanie poleceń — co musiałam z jednym praktykować, bywało męczące. Dla dziecka nie dla mnie. Jak większość wie, dzieci lubią być samodzielnie, zwłaszcza gdy chodzi o rysunki, tutaj potrzebna była pomoc.

Niektóre polecenia były krótkie, dzięki czemu mogłam tylko przeczytać i wyjaśni, a dziecko samodzielnie mogło już sobie pracować. Niestety w większości były bardzo skomplikowane



Kolejna sprawa, część poleceń nie bardzo mnie samej się podobało. Jak na przykład w rysunku powyżej — dziecko ma dorysować wyspę — tylko ile ma miejsca? Według mnie stanowczo za mało. Chyba że to taka wersja mini, sam wierzchołek, albo coś innego. Jedno jest pewne, moje dzieciaki nie wiedziały, jak mają wykonać zadanie, ponieważ marzyły się im domki i drzewka na tej wyspie....

Odnoszę wrażenie, że autor nie do końca przemyślał, do jakiego odbiorcy trafi blok. Dzieci w wieku przedszkolnym dopiero uczą się malować/ kolorować, nie wiedzą jak zrobić miniaturki czegoś, co nie zawsze potrafią odtworzyć...



I znowu mamy przykład bezmyślności autora. Jacy mają być pasażerowie? Dwa patyczki i głowa? Przypominam — dzieci mają problem z narysowaniem miniaturki.. Czegokolwiek. Szczerze mówiąc, mnie samej nie bardzo chciało się „dziobać” tych ludzików. Dlatego ograniczyłam polecenie do pokolorowania.

Do malowania w bloku zaprosiłam moich bratanków w wieku 7 i 5 lat, ten starszy już potrafi składać literki, więc część zadań nie była trudna, mimo wszystko te, które wymagały tak zwanego pilnowania tekstu, nie przypadło mu do gustu. Nawet w podręcznikach szkolnych, tych w wieku 5-6 lat, nie ma aż tak rozbudowanych tekstów. Zwłaszcza jeśli chodzi o zwykłe dokończenie rysunku, czy pracy z kodami.

Podsumowując, nie do końca jestem zadowolona z bloku. Pomysł rzeczywiście wydawał się ciekawy i miałam naprawdę pozytywne oczekiwania. Niestety wnętrze nie pasowało do małego odbiorcy, który chce miło i bezstresowo spędzić czas na kolorowaniu. Mnie samo chwilami irytowało, że na jednej stronie trzeba zrobić zbyt wiele, gdzie jak wiadomo, format A4 ma swoje ograniczenia, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci.

Nie chcę nikogo zniechęcać, być może to moje dzieciaki nie poczuły się zainteresowane, mimo wszystko można dać szansę. Jak wiadome gusta są różne, również u maluchów. Niech zdecydują same. Oceniając wydanie — jest bardzo ciekawe, kartki jak wspomniałam, można wyrwać i rozdzielić na kilkoro dzieci. Co jest bardzo ciekawym i trafionym pomysłem. Papier charakterystyczny dla bloku. Moje odczucia są mieszane, jednak decyzje o zakupieniu każdy powinien podjąć indywidualnie.

Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies

kwietnia 25, 2017

kwietnia 25, 2017

Mały Książę - wydanie ze wstępem

Mały Książę - wydanie ze wstępem


Na temat Małego Księcia powiedziano już bardzo wiele, powstało mnóstwo stron z cytatami. Nawet film opierający się na głównym motywie książki. Do Księcia lubimy wracać, czy to za sprawą poszczególnych fragmentów, czy odświeżaniem całości. W czym tkwi fenomen tej niepozornej książeczki? Co takiego zawiera w sobie, że ogromna część czytelników obdarza go miłością, a nawet Ci nieznający całości, zachwycają złotymi myślami?

Odpowiedzi oraz wielu ciekawostek, możemy znaleźć dzięki wydaniu ze wstępem, które można nabyć dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia. Jednak czy warto fatygować się po właśnie ten egzemplarz, postaram się skreślić w kilku słowach poniżej.

Chyba nie ma sensu, by streszczać fabułę książki, którą myślę, zna większość, a jeśli istnieje grupa jeszcze niemających w swoim dorobku tej pozycji, to nie wystarczy napisać, z czego mniej więcej składa się całość. Ponieważ Mały Książę od początku do końca czegoś nas uświadamia. Co najważniejsze interpretacje będą zależne od wieku odbiorcy. Sama czytałam książkę kilka razy. I pamiętam jakie wrażenia wywarła na mnie, gdy miałam czternaście lat, a jakie były dziesięć lat później.

Trudno jest powiedzieć, do kogo kierowana jest publikacja, z jednej strony może wydawać się, że dla dzieci, albo nastolatków. Z drugiej jednak coraz częściej odnoszę wrażenie, że to dorośli więcej będą umieć odnaleźć w tekście. Ponieważ dla dzieci zawarte fakty będą czymś wiadomym. Dla nas — dorosłych, pozwolą otworzyć oczy na sprawy, których już dawno nie pamiętamy.

 
 
„Dorośli kochają liczby. Gdy opowiadacie im o swoim nowym przyjacielu, nigdy nie interesują się tym, co najważniejsze. Nigdy nie pytają” Jak brzmi jego głos? W co najbardziej lubi grać? Czy zbiera motyle?". Chcą natomiast dowiedzieć się: Ile on ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?". Dopiero wtedy wydaje im się, że go poznali. Jeżeli powiecie dorosłym: „Widziałem piękny dom z różowej cegły, z pelargoniami w oknach i gołębiami na dachu..”, nie będą w stanie go sobie wyobrazić. Muszą usłyszeć: Widziałem dom za sto tysięcy franków". Wtedy wykrzykną: Jaki piękny!". "*

 
 
Wydaje się, że powyższy fragment ukazuje praktycznie wszystko. Nie jest tak. W książce możemy znaleźć o wiele więcej przykładów, które uświadamiają właśnie dorosłym, jak poszczególne etapy życia odzierają nas ze wzroku. Sprawiając, że stajemy się maszynami, niewidomymi, pozbawionymi wrażliwości. Gdzie wszechobecny pęd pochłania nas doszczętnie.

Wiele lat temu pokochałam tę książkę, pokochałam wartości, o których jeszcze nie miałam świadomości, a później to uczucie pogłębiło się, gdy przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo ta książka stała się dla mnie ważna. Uważam, że warto odświeżać sobie tę opowieść. Nie tylko poprzez cytaty, które są wyrwane z ogólnego kontekstu. Często mające co innego do przekazania. W okrojonej formie nie oddają tego, co powinniśmy zrozumieć. Ot, wkleję czy też, przepiszę ładną sentencję. Będzie się dobrze prezentowało... Nie do końca o to, powinno chodzić.

Byłam bardzo ciekawa wersji ze wstępem, który jak się okazuje, serwuje sporo wyjaśnień, można dowiedzieć się wielu istotnych rzeczy. Dodatkowo mamy sporo ciekawostek dotyczących samej książki, tego, jak powstał, dlaczego i co naprawdę miał nam przekazać. Dlatego, jeśli jeszcze nie posiadacie w swojej biblioteczce Małego Księcia, a planujecie zakup, to szczerze polecam ten egzemplarz. Poręczny, moje ulubione żółte kartki, solidna twarda oprawa. Wszystko jak najbardziej na plus.
 
 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies

* fragment str. 35

kwietnia 20, 2017

kwietnia 20, 2017

Chłopak na zastępstwo

Chłopak na zastępstwo



Nie wiem, jak to jest, być szkolną gwiazdą. Nie mam pojęcia jakim uczuciem, jest bycie w centrum uwagi. Nigdy nie wyróżniałam się z tłumu, nigdy też nie zależało mi na wianuszku znajomych, którzy bardziej lub mniej, będą podziwiali. Byłam sobie na uboczu, przyglądałam się i wyciągałam wnioski. Nie wiem, czy byłam lubiana. Z pewnością nie bardzo, bo siedziałam z nosem w książkach;)

W każdym razie czasem zastanawiało mnie, jak to jest ciągle chodzić w tym tłumie, czy te dziewczyny są szczęśliwe? Czy Ci wszyscy ludzie naprawdę je lubią? Jak to wygląda z ich perspektywy...

No i teraz, po wielu, wielu latach od ukończenia szkoły, mogłam sobie przeczytać o takim typie dziewczyny, który kiedyś bardzo mnie ciekawił. A jakie są moje ogólne wrażenia, postaram się opisać w dalszej części tekstu.
 


 
Właśnie mają wchodzić na salę, ma go przedstawić swoim przyjaciółka. Tyle o nim opowiadała, w końcu nadeszła pora by naocznie dowiedziały się o jego istnieniu. I nagle... On jej mówi, że to koniec. Właśnie teraz! Nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Co w takim wypadku ma zrobić Gia? Ta, którą każdy lubi, podziwia, uważa za kogoś naj?

Pomysł jest dość ryzykowny, ale w takich sytuacjach nie ma czasu na dłuższe rozważanie. Trzeba działać, bo kompromitacja jest czymś, co może zniszczyć jej całą reputację, a jak bez niej poradzić w szkole?

Przypadkowo spotkany chłopak, trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli nie odmówi, odstawi przedstawienie, a później szybko i bez boleśnie zakończy. Tak. Plan idealny....

Czasem bywa, że najlepszy plan może ulec zmianie, że coś, co było pewnikiem zawiedzie.Gia stojąc na parkingu i opowiadając nowo poznanemu chłopakowi o swoim problemie, nie przypuszczała, że właśnie ta decyzja pociągnie za sobą wiele nieoczekiwanych skutków. I chyba nie mogła spodziewać się jakie żniwo zbierze jedno, małe, niewinne kłamstewko w obronie własnej prawdomówności...
 
 


Z twórczością Kasie West, spotkałam się drugi raz. Byłam bardzo ciekawa czy wcześniejsze pozycje również przypadną mi do gustu. Wiadome jest, że poznanie najświeższej często stawia wysoko poprzeczkę, cofanie się do początku pisarskiej przygody, może grozić rozczarowaniem.

I chociaż Chłopak na zastępstwo, faktycznie był troszkę słabszy od mojej ukochanej p.s... to uważam to spotkanie z West za bardzo udane.

Przede wszystkim polubiłam tematykę, którą porusza autorka. O młodych ludziach, ich problemach i rozterkach. Z wszystkim, co spotyka albo spotkało większość z nas. Ci, którzy lata szkolne mają za sobą, mogą powspominać, porównać i zastanowić się, czy czasem warto jest „podkładać” pod grupkę ludzi, bo mogą nas wykluczyć, i co wtedy? No właśnie, co? Czy akceptacja za wszelką cenę jest tak bardzo ważna?

West opisuje czasy dzisiejsze, a więc wpływ mediów społecznościowych. Tego, jak bardzo zakorzeniło się w młodych umysłach, ale to już nie tylko problem nastolatek. My, starsi również możemy wpaść w to uzależnienie. By zdobywać jak najwięcej lajków, bo przecież im więcej, tym lepiej. Bo to oznacza, że jestem fajna/y. Prawda? Czyż nie jest tak? Żyjemy pod wpływem presji internetu. Tego ile osób nas zobaczy, przeczyta, zalajkuje...

Podczas czytania często łapałam się na myśli, jak trudne jest teraz życie. Dawniej, gdy nie było aż tyle dostępu do internetu, nie miało się świadomości istnienia facebooka czy instagrama, żyło się łatwiej. Oczywiście, miały miejsce inne rzeczy, konkurencja rówieśników była, jest i będzie. Jednak teraz człowiek został zniewolony. Nasze życie toczy się w internecie. Tam można znaleźć wszystko. Trzeba uważać gdzie i co się zrobi, by coś kompromitującego nie zostało wrzucone do sieci". Taka trochę przerażająca wizja.

Również u siebie zauważyłam pewne uzależnienie od mediów. I ta świadomość zaniepokoiła mnie. Pamiętam czasy, gdy w telefonie nie było internetu. Pisało się tylko sms-y i dzwoniło. Czasem mam ochotę kupić ten stary aparat i odciąć się od świata, który tak bardzo wciąga. Jeśli my, dorośli tak bardzo poddaliśmy się, co mają powiedzieć młodzi, dzieci, które nie znają innego świata? Świata bez lajków i wirtualnego istnienia...

Podsumowując te moje wywody, które coraz częściej zaprzątają mój umysł, chciałam polecić Chłopaka na Zastępstwo, nie tylko młodzieży. Bo i mnie samej książka uświadomiła o pewnych sprawach...

kwietnia 19, 2017

kwietnia 19, 2017

Zapach domów innych ludzi

Zapach domów innych ludzi
źródło

Zapach towarzyszy każdemu z nas. Jedne są przyjemne, drugie mniej. Kojarzące się z czymś pozytywnym albo negatywnym. Z czasami, które już przeszły do wspomnienia, albo tymi, które jeszcze można przywrócić właśnie dzięki zapachowi.

Zapach odgrywa bardzo istotną rolę w naszym życiu, mimo że nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Nasze domy również pachną, mieszkańcami, jedzeniem, środkami czystości, często niestety też brudem. Bardziej lub mniej charakterystycznie.
Wspomnienia również mogą mieć zapach, z tym, co wydarzyło się na pewnym etapie naszego życia, co wryło się w naszą pamięć. Niekiedy te bardzo lubiane, pod wpływem różnych sytuacji zrażają nas. Sprawiają, że nagle czujemy zniechęcenie...

O jakim zapachu domów, innych ludzi opowiada autorka? Czy historie w niej zawarte pobudzą zmysły czytelnika? Sprawią, że opisywane zapachy odtworzą się w naszej głowie?
Sprawdziłam. I o swoich wrażeniach za chwilę napiszę.


Opowieść zaczyna się wspomnieniem, gdy mała Ruth była jeszcze swoim domu rodzinnym. Gdzie ukochany tato zajmował się obrabianiem mięsa upolowanych zwierząt, mama zajmowała swoimi sprawami, ona zaś przysłuchiwała się rozmowom, przyglądając surowym kawałkom mięsa. Może się to wydać obrzydliwe, ale nie dla Ruth, ona uwielbiała przyglądać się pracy ojca. Nie brzydził ją widok krwi. Wszystko, co działo się pod ich dachem, zdawało się naturalnym. Tak po prostu było. Aż do dnia, gdy matka otrzymała wiadomość. I nagle wszystko uległo zmianie...

Poznajemy cztery przewodnie postacie, trzy dziewczyny oraz chłopiec. Wszyscy są nastolatkami, rówieśnikami. Mają swoje problemy, troski oraz marzenia, które próbują zrealizować. I teraz pewnie większość pomyśli o typowych dla ich wieku problemików. Nic bardziej mylnego.

Ponieważ Ruth, Dora i Hank stają przed losem, który nie oszczędzał, a który jeszcze nie pozostał przesądzony. Każde z nich popełnia błędy. Alyce wydaje się tą wygraną, mająca najlepszą sytuację, ale czy oznacza, że jej troski są mniejsze?

Historie postaci zostały opowiedziane z perspektywy każdej z nich, każdy rozdział opowiadana o konkretnej osobie. Dodatkowo książka została podzielona na pory roku, dlaczego? Jest w tym pewien ukryty cel...

 
 
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że książka aż tak bardzo mnie wciągnie. Rozpoczęłam czytanie i nie wiem kiedy, a nie potrafiłam oderwać się od stron. Śledziłam wydarzenia, jakie napotykali bohaterowie, miałam swoich ulubionych, którzy od razu wzbudzili moją sympatię, do niektórych potrzebowałam czasu, a jeszcze inni po prostu zostali znielubieni.
 
Sporo napisałam o tytułowym zapachu, bo proszę mi uwierzyć, ten odgrywa bardzo ważną rolę w całej książce. Kojarzy się z poszczególnymi miejscami albo osobami. Możemy niemalże sobie wyobrazić, jak wdychamy opisywaną woń, coś niesamowitego.

Jednak nie to jest plusem snutej historii. Nie wiem w jaki sposób, ale autorce udało się stworzyć klimat, który odczuwamy już od samego początku. Nie zawsze jest on przyjemny, chwilami można odczuć negatywne emocje. Cała mieszanina doznań.

Zapach domów innych ludzi,
jest niesamowitą historią, która ukazuje życie gdzieś hen daleko, w najzimniejszym i chyba najbardziej surowym Stanie Ameryki, gdzie zimno towarzyszy przez większość czasu. Czy ten chłód dominuje również w sercach mieszkańców?

Chciałabym móc tak po prostu napisać, że książka jest ciekawa. Niestety mam wrażenie, że słowa nie oddadzą mojego zachwytu. Bo właśnie jestem zachwycona debiutem Bonnie-Sue Hitchcock, będę ten tytuł polecała z całego mojego czarnego serduszka. Naprawdę cudowna opowieść.
 
 
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Secretum.
 
 

kwietnia 18, 2017

kwietnia 18, 2017

Silver. Trzecia księga snów

Silver. Trzecia księga snów
źródło


Rozpoczynając serie, mamy świadomość, że oto w pewnym momencie dojdzie do chwili, gdy trzeba będzie pożegnać się lubianymi — albo i nie. Bohaterami. Fabuła, która spowodowała, że zagłębialiśmy się w kolejne tomy. Nasza podróż dobija do ostatniej stacji... Tak. Jakby nie nazwać. Zakończenia niekiedy bywają smutne. Zwłaszcza te z lubianymi postaciami, gdy wyczekiwaliśmy na nowy tom, nagle musimy sięgnąć po ten ostatni, mając świadomość, że rozstania nadszedł czas...

Kto zawędrował już do trzeciej części Księgi Snów, wie jakie wydarzenia miały miejsce w dwóch poprzednich. Ci, którzy całość mają jeszcze przed sobą, powinni w tym momencie zaprzestać czytanie opinii, gdyż na tym etapie trudno jest ominąć zdradzenia jakiegoś wątku, który na początku przygody zepsuje cały odbiór.

Liv coraz bardziej zaczyna obawiać się Artura, który to okazał się groźnym przeciwnikiem, nie tylko dla grupy przyjaciół, ale jak się okazuje, ludzi postronnych. Nikt nie wie, do czego jeszcze może się posunąć. Sny zaprzestały być bezpieczne, należy użyć wszelkich sposobów, by zabezpieczyć się przed atakiem wroga.

Na domiar złego w korytarzach pokazuje się nawiedzona Anabel, która ma wiele do powiedzenia. Wszystko, co do tej pory wydawało się mieć wyjaśnienie, teraz uległo zmianie. Nie wiadomo komu zaufać, czy zaryzykować układ z wrogiem, by zniszczyć tego, który przestał kontrolować swoje czyny?

Bardzo polubiłam najnowszą serię Kerstin Gier, może nie były to książki najwyższych lotów, bo i kierowane w stronę nastolatek. No i konstrukcja dosyć lekka. Mimo wszystko, całość czytało się naprawdę ciekawie. Zwłaszcza pomysł ze spotkania w snach, przypadł do mojego gustu. Oczywiście, problemy postaci, były typowe dla młodzieży, co za tym idzie, nie obyło się bez dramatów miłosnych. Na szczęście autorka, już w poprzedniej trylogii udowodniła jak świetnie sobie radzi z tematyką. Dlatego nie przeszkadzały mi rozterki bohaterów. W pewnym sensie można było się nawet wczuć w ich sytuację.

Porównując wszystkie trzy części, muszę przyznać, że ta ostatnia wyszła troszkę słabiej od drugiej. Może to ja oczekiwałam zbyt wiele. Chciałam, aby autorka zaskoczyła nieoczekiwanym zwrotem akcji. Chwilami odnosiłam wrażenie, że jest zbyt słodko, przeciągnięte i przegadane. No ale, w końcu należy pamiętać, że seria kierowana do nastolatek. Nie można więc wymagać zbyt wielkiego szaleństwa.

Trylogia Silver jest w sam do odprężenia. Potrafi przenieść do świata, w którym można uwierzyć w rzeczy, które wydają się nierealne. Można zastanowić się przez chwilę — co by było, gdyby? Często podczas czytania, myślałam o takich spotkaniach w snach, jakby to było możliwe? Móc przeżyć podobną historię. Ciekawe prawda?

Na sam koniec, nie mogę nie skomentować wydania. Książki są dopieszczone pod każdym względem. Całość prezentuje się cudnie. Nie potrafię powiedzieć, która część jest ładniejsza. Wydawnictwo naprawdę się postarało. Posiadać tak piękne książki, to sama radość nie tylko dla oczu. Zwłaszcza że wnętrze nie zawiedzie, każdy, kto potrafi, chociaż na chwilę wrócić do czasów młodzieńczych oraz poddać się nutce fantazji, nie poczuje się zawiedziony... Szczerze polecam!

Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Media Rodzina.

kwietnia 13, 2017

kwietnia 13, 2017

Piękna i Bestia

Piękna i Bestia


Lubicie baśnie? Ja zawsze lubiłam. Zwłaszcza te trochę bardziej straszne. Przesłodzone mnie jakoś denerwowały. Sami przystojni książęta, szukający tej swojej wybranki losu. I, mimo że działy się różne wydarzenia, mające na celu nauczenia czegoś istotnego, to i tak nie były one bardzo spektakularne.

Ciągnęło mnie do tych bardziej mrocznych, czasem smutnych. I tak jak pokochałam „Dziewczynkę z zapałkami”, tak właśnie Piękna i Bestia podbiła moją sympatię od najwcześniejszych lat.

Zastanawiałam się, czy rzeczywiście można pokochać przerażającego potwora, czy Bella nie bała się zamieszkać w strasznym zamku. Jak wytrzymała rozłąkę z ukochanym ojcem... Wiele było tych pytań.

Książeczki z obrazkami przeważnie serwowały nieco okrojoną wersję, bez wielu szczegółów. I chociaż od dawna jestem dorosła, bardzo lubię wracać do bajek i baśni, ukochanych w latach dziecięcych. Dlatego też, gdy zobaczyłam zapowiedź formy typowo książkowej, postanowiłam się z nią zapoznać, po wieloletniej przerwie sprawdzić, czy dalej ma ten sam urok co kiedyś?

Opowiadać historii Belli i Bestii nie będę, większość się z nią dawno temu zapoznała. Myślę, że nie ma osoby, która na jakimś etapie życia nie spotkała się z bajką w telewizji, albo książeczką. Jak wspomniałam wcześniej, wersje ilustrowane są chyba nieco zubożałe. Spokojnie, aż tak bardzo nie umniejszają całości. Sens i przekaz pozostał niezmieniony.

Wydanie autorstwa Elizabeth Rudnick jest napisane bardzo przystępnym i lekkim językiem. Może przeczytać dziecko, ale i również osoba dorosła. Całość wciąga i odsłania więcej szczegółów, które ja chyba w czasach dzieciństwa nie miałam okazji poznać, być może jest to wina okrojonych wersji, jakimi dysponowały księgarnie. Nie mam pojęcia. W każdym razie miło było przeczytać odświeżoną wersję baśni.

Pomimo że znałam opowiadaną historię, dałam się ponieść temu niesamowitemu klimatu, wczuwałam się w akcje, jakby była czymś niesamowitym. I to należy uznać za największy atut. Książka pozbawiona wspomagających obrazków, tak intensywnie umiejąca działać na wyobraźnię. W końcu to była bajka jak dotąd znana z tych przepięknie ilustrowanych egzemplarzy. Gdzie Bestia przerażała swoim wyglądem, a Bella zdumiewała pięknem i gracją.

Poznawałam na nowo historię, która lata temu mnie podbiła. I chociaż minęło tyle czasu, znowu dałam się oczarować i wczuć w emocje bohaterów. Podziwiałam Bellę, denerwował mnie chwilami Książę. Och, wiele postaci wywoływało przeróżne emocje. A przecież to w końcu jedynie baśń...

Cieszę się, że mogłam sięgnąć po Piękną i Bestię, przenieść się na tych kilka chwil do innej krainy. Uwierzyć we wróżki, w zwycięstwo dobra nad złem. 
Szczerze polecam, zwłaszcza dla dzieci, które chcą czytać książeczki bez obrazków. Jest to bardzo dobra propozycja. Śliczna okładka, prosty język, niesprawiający trudności. Jestem jak najbardziej na tak.
 

kwietnia 03, 2017

kwietnia 03, 2017

Nie jesteśmy gotowi

Nie jesteśmy gotowi



Bardzo lubię produkcje nawiązujące, do anomalii pogodowych, od zawsze fascynowały mnie wszelakie filmy katastroficzne. Jednak jeszcze nigdy nie miałam okazji, spotkać się z podobną tematyką w książce. Dlatego, gdy tylko zapoznałam się z opisem powyższego tytułu, byłam zaintrygowana. Nie powiem, oczekiwania moje względem tej pozycji były bardzo wysokie. Tym bardziej, że autorka pokusiła się o opisanie Wielkiej Burzy, twierdząc już na wstępie, że bardzo dokładnie się przygotowywała do tematu.

Nic tylko zasiadać i poddać się wirowi wydarzeń, które miały - jak sobie wyobrażałam, wzbudzić wiele emocji.

I owszem, wzbudziły, ale czy takie, które oczekiwałam. Zapowiadało się i strasznie, i niebezpiecznie...

Małżeństwo Pia i Ash, po wielu latach pracy w korporacji, życia w pędzie Brooklynu, postanowili porzucić, co mieli i wyjechać do miejsca, gdzie można doświadczać natury całym sobą. I tak z zatłoczonego Nowego Jorku znaleźli się w urokliwym miasteczku Isole, gdzie otaczające Vermontoskie góry wprowadzały w zachwyt i budziły spokój.

Własny dom, ogród i wszystko to, czego nie zaznali w ogromnym mieście. Natura dookoła. Czegoż chcieć więcej do szczęścia? Oboje byli stateczni, mieli swoje zajęcie, chociaż Pia ciągle czegoś szukała, a ostatnio jej zmartwienie stało się zajście w ciąże, a raczej trudności. I kiedy oboje zaczynają rozważać przeróżne możliwości, spada przerażająca informacja.

Okazuje się, że nad ich cudowne miejsce, w którym mieli zaznać pełnie szczęścia, nadchodzą przerażające burzowe chmury. Meteorolodzy nie pozostawiają złudzeń. Huragan, który nadciąga, może przybrać nieobliczalne formy, nikt nie ma pojęcia, jaka będzie skala zniszczeć, czego tak naprawdę mają oczekiwać, ponieważ jak dotąd nie odnotowano podobnego zjawiska... Strach i przerażenie pada nie tylko nad małżeństwem Pii i Asha, ale również resztą mieszkańców. Jak mają się zabezpieczyć przed potencjalnym zagrożeniem, co robić i czy ich życie jest zagrożone?

Miałam naprawdę spore oczekiwania, nastawiłam się na pełną emocji i tego charakterystycznego dreszczyku, jaki można spotkać podczas oglądania filmów katastroficznych. Wyczekiwałam chwili, gdy nadejdą te zapowiadane anomalie pogodowe, dziwnych "zachowań" natury oraz przeróżnych zjawisk, niespotykanych na co dzień.

Niestety, to wszystko było moim marzeniem, ponieważ autorka postawiła na dziwne zachowania głównych bohaterów, jakiejś smętnej i niezbyt udanej analizy psychologicznej. Nie wiem sama, chciała zabłysnąć z wiedzy obserwacji przyrody, czy jako terapeuta rodzinny? Bo ani jedno, ani drugie nie wyszło, lecz zacznijmy od początku.

Przede wszystkim narracja, była prowadzona z perspektywy Asha. Bardzo zabawne, naprawdę. Nie potrafię zrozumieć, w jakim celu autorki wpierają, że potrafią wczuć się w osobowość faceta? To jakiś kompleks czy coś innego? Przykro mi droga autorko, strasznie wyszła ta kreacja. Dlaczego? Ponieważ zachowanie Asha było zbyt kobiece, te wszystkie przemyślenia, nastawienie do pewnych sprawa (kto przeczyta, zrozumie) bardziej przypominało rozterki sfrustrowanej żony, niż mężczyzny, który wie czego chce. Włożone kilka schematycznych zachowań, które każda z nas może zaobserwować podczas oglądania dowolnego serialu. Niestety to za mało.

Kolejna sprawa, oczekiwałam tej burzy niczym Świąt Bożego Narodzenia. Tak dłuugo czekałam, ale zanim ona nastąpiła musiałam być świadkiem głupich zachowań Pii, a może raczej nie głupich co nienormalnych. Zważywszy się na sytuacje, mogło mieć usprawiedliwienie, niestety było ukazane rzutami, jakby autorka momentami przypomniała sobie - O Pia, muszę coś o niej napisać! No i napisała, co było naprawdę słabe. I nie przemawiało do mnie w żaden sposób.

Samej Burzy w Burzy było niewiele. Mnie interesowała przyroda, tego, co się będzie działo. A było mnóstwo przypuszczeń, wariackich zachowań mieszkańców, które naprawdę nijak się miały do tego, co autorka usilnie próbowała sprzedać. Pomysł może i był dobry, ale chyba pani Reilly zachłysnęła się samym faktem pisania, bo widać braki spójności. Rozstrzały między jednym a drugim zdarzeniem.

Większość z postaci była irytująca albo płaska. I w rezultacie nie wiedziałam, co było mniejszym złem. Ponieważ gdy zauważyłam, że tej Wielkiej Burzy raczej nie doświadczę, chyba tylko pod samą nazwą, łudziłam się, że może coś fabule zrobi ciekawe. Myliłam się i to strasznie. Książka stała się przewidywalna i drażniąca, doczytałam tylko dlatego by się upewnić, że nie osądziłam zbyt pochopnie.

Szczerze mówiąc, nie mam ochoty polecać, nie znalazłam niczego ciekawego, wydumana katastrofa, konflikt między Pią i Ashem na siłę. Nuda i jeszcze raz nuda. Aha, akcja z dżdżownicami rozłożyła mnie na łopatki.


 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

 
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger