Bardzo lubię produkcje nawiązujące, do anomalii pogodowych, od zawsze
fascynowały mnie wszelakie filmy katastroficzne. Jednak jeszcze nigdy nie
miałam okazji, spotkać się z podobną tematyką w książce. Dlatego, gdy tylko
zapoznałam się z opisem powyższego tytułu, byłam zaintrygowana. Nie powiem,
oczekiwania moje względem tej pozycji były bardzo wysokie. Tym bardziej, że autorka
pokusiła się o opisanie Wielkiej Burzy, twierdząc już na wstępie, że
bardzo dokładnie się przygotowywała do tematu.
Nic tylko zasiadać i poddać się wirowi wydarzeń, które miały - jak sobie wyobrażałam, wzbudzić wiele emocji.
I owszem, wzbudziły, ale czy takie, które oczekiwałam. Zapowiadało się i strasznie, i niebezpiecznie...
Małżeństwo Pia i Ash, po wielu latach pracy w korporacji, życia w pędzie Brooklynu, postanowili porzucić, co mieli i wyjechać do miejsca, gdzie można doświadczać natury całym sobą. I tak z zatłoczonego Nowego Jorku znaleźli się w urokliwym miasteczku Isole, gdzie otaczające Vermontoskie góry wprowadzały w zachwyt i budziły spokój.
Własny dom, ogród i wszystko to, czego nie zaznali w ogromnym mieście. Natura dookoła. Czegoż chcieć więcej do szczęścia? Oboje byli stateczni, mieli swoje zajęcie, chociaż Pia ciągle czegoś szukała, a ostatnio jej zmartwienie stało się zajście w ciąże, a raczej trudności. I kiedy oboje zaczynają rozważać przeróżne możliwości, spada przerażająca informacja.
Okazuje się, że nad ich cudowne miejsce, w którym mieli zaznać pełnie szczęścia, nadchodzą przerażające burzowe chmury. Meteorolodzy nie pozostawiają złudzeń. Huragan, który nadciąga, może przybrać nieobliczalne formy, nikt nie ma pojęcia, jaka będzie skala zniszczeć, czego tak naprawdę mają oczekiwać, ponieważ jak dotąd nie odnotowano podobnego zjawiska... Strach i przerażenie pada nie tylko nad małżeństwem Pii i Asha, ale również resztą mieszkańców. Jak mają się zabezpieczyć przed potencjalnym zagrożeniem, co robić i czy ich życie jest zagrożone?
Miałam naprawdę spore oczekiwania, nastawiłam się na pełną emocji i tego charakterystycznego dreszczyku, jaki można spotkać podczas oglądania filmów katastroficznych. Wyczekiwałam chwili, gdy nadejdą te zapowiadane anomalie pogodowe, dziwnych "zachowań" natury oraz przeróżnych zjawisk, niespotykanych na co dzień.
Niestety, to wszystko było moim marzeniem, ponieważ autorka postawiła na dziwne zachowania głównych bohaterów, jakiejś smętnej i niezbyt udanej analizy psychologicznej. Nie wiem sama, chciała zabłysnąć z wiedzy obserwacji przyrody, czy jako terapeuta rodzinny? Bo ani jedno, ani drugie nie wyszło, lecz zacznijmy od początku.
Przede wszystkim narracja, była prowadzona z perspektywy Asha. Bardzo zabawne, naprawdę. Nie potrafię zrozumieć, w jakim celu autorki wpierają, że potrafią wczuć się w osobowość faceta? To jakiś kompleks czy coś innego? Przykro mi droga autorko, strasznie wyszła ta kreacja. Dlaczego? Ponieważ zachowanie Asha było zbyt kobiece, te wszystkie przemyślenia, nastawienie do pewnych sprawa (kto przeczyta, zrozumie) bardziej przypominało rozterki sfrustrowanej żony, niż mężczyzny, który wie czego chce. Włożone kilka schematycznych zachowań, które każda z nas może zaobserwować podczas oglądania dowolnego serialu. Niestety to za mało.
Kolejna sprawa, oczekiwałam tej burzy niczym Świąt Bożego Narodzenia. Tak dłuugo czekałam, ale zanim ona nastąpiła musiałam być świadkiem głupich zachowań Pii, a może raczej nie głupich co nienormalnych. Zważywszy się na sytuacje, mogło mieć usprawiedliwienie, niestety było ukazane rzutami, jakby autorka momentami przypomniała sobie - O Pia, muszę coś o niej napisać! No i napisała, co było naprawdę słabe. I nie przemawiało do mnie w żaden sposób.
Samej Burzy w Burzy było niewiele. Mnie interesowała przyroda, tego, co się będzie działo. A było mnóstwo przypuszczeń, wariackich zachowań mieszkańców, które naprawdę nijak się miały do tego, co autorka usilnie próbowała sprzedać. Pomysł może i był dobry, ale chyba pani Reilly zachłysnęła się samym faktem pisania, bo widać braki spójności. Rozstrzały między jednym a drugim zdarzeniem.
Większość z postaci była irytująca albo płaska. I w rezultacie nie wiedziałam, co było mniejszym złem. Ponieważ gdy zauważyłam, że tej Wielkiej Burzy raczej nie doświadczę, chyba tylko pod samą nazwą, łudziłam się, że może coś fabule zrobi ciekawe. Myliłam się i to strasznie. Książka stała się przewidywalna i drażniąca, doczytałam tylko dlatego by się upewnić, że nie osądziłam zbyt pochopnie.
Szczerze mówiąc, nie mam ochoty polecać, nie znalazłam niczego ciekawego, wydumana katastrofa, konflikt między Pią i Ashem na siłę. Nuda i jeszcze raz nuda. Aha, akcja z dżdżownicami rozłożyła mnie na łopatki.
Nic tylko zasiadać i poddać się wirowi wydarzeń, które miały - jak sobie wyobrażałam, wzbudzić wiele emocji.
I owszem, wzbudziły, ale czy takie, które oczekiwałam. Zapowiadało się i strasznie, i niebezpiecznie...
Małżeństwo Pia i Ash, po wielu latach pracy w korporacji, życia w pędzie Brooklynu, postanowili porzucić, co mieli i wyjechać do miejsca, gdzie można doświadczać natury całym sobą. I tak z zatłoczonego Nowego Jorku znaleźli się w urokliwym miasteczku Isole, gdzie otaczające Vermontoskie góry wprowadzały w zachwyt i budziły spokój.
Własny dom, ogród i wszystko to, czego nie zaznali w ogromnym mieście. Natura dookoła. Czegoż chcieć więcej do szczęścia? Oboje byli stateczni, mieli swoje zajęcie, chociaż Pia ciągle czegoś szukała, a ostatnio jej zmartwienie stało się zajście w ciąże, a raczej trudności. I kiedy oboje zaczynają rozważać przeróżne możliwości, spada przerażająca informacja.
Okazuje się, że nad ich cudowne miejsce, w którym mieli zaznać pełnie szczęścia, nadchodzą przerażające burzowe chmury. Meteorolodzy nie pozostawiają złudzeń. Huragan, który nadciąga, może przybrać nieobliczalne formy, nikt nie ma pojęcia, jaka będzie skala zniszczeć, czego tak naprawdę mają oczekiwać, ponieważ jak dotąd nie odnotowano podobnego zjawiska... Strach i przerażenie pada nie tylko nad małżeństwem Pii i Asha, ale również resztą mieszkańców. Jak mają się zabezpieczyć przed potencjalnym zagrożeniem, co robić i czy ich życie jest zagrożone?
Miałam naprawdę spore oczekiwania, nastawiłam się na pełną emocji i tego charakterystycznego dreszczyku, jaki można spotkać podczas oglądania filmów katastroficznych. Wyczekiwałam chwili, gdy nadejdą te zapowiadane anomalie pogodowe, dziwnych "zachowań" natury oraz przeróżnych zjawisk, niespotykanych na co dzień.
Niestety, to wszystko było moim marzeniem, ponieważ autorka postawiła na dziwne zachowania głównych bohaterów, jakiejś smętnej i niezbyt udanej analizy psychologicznej. Nie wiem sama, chciała zabłysnąć z wiedzy obserwacji przyrody, czy jako terapeuta rodzinny? Bo ani jedno, ani drugie nie wyszło, lecz zacznijmy od początku.
Przede wszystkim narracja, była prowadzona z perspektywy Asha. Bardzo zabawne, naprawdę. Nie potrafię zrozumieć, w jakim celu autorki wpierają, że potrafią wczuć się w osobowość faceta? To jakiś kompleks czy coś innego? Przykro mi droga autorko, strasznie wyszła ta kreacja. Dlaczego? Ponieważ zachowanie Asha było zbyt kobiece, te wszystkie przemyślenia, nastawienie do pewnych sprawa (kto przeczyta, zrozumie) bardziej przypominało rozterki sfrustrowanej żony, niż mężczyzny, który wie czego chce. Włożone kilka schematycznych zachowań, które każda z nas może zaobserwować podczas oglądania dowolnego serialu. Niestety to za mało.
Kolejna sprawa, oczekiwałam tej burzy niczym Świąt Bożego Narodzenia. Tak dłuugo czekałam, ale zanim ona nastąpiła musiałam być świadkiem głupich zachowań Pii, a może raczej nie głupich co nienormalnych. Zważywszy się na sytuacje, mogło mieć usprawiedliwienie, niestety było ukazane rzutami, jakby autorka momentami przypomniała sobie - O Pia, muszę coś o niej napisać! No i napisała, co było naprawdę słabe. I nie przemawiało do mnie w żaden sposób.
Samej Burzy w Burzy było niewiele. Mnie interesowała przyroda, tego, co się będzie działo. A było mnóstwo przypuszczeń, wariackich zachowań mieszkańców, które naprawdę nijak się miały do tego, co autorka usilnie próbowała sprzedać. Pomysł może i był dobry, ale chyba pani Reilly zachłysnęła się samym faktem pisania, bo widać braki spójności. Rozstrzały między jednym a drugim zdarzeniem.
Większość z postaci była irytująca albo płaska. I w rezultacie nie wiedziałam, co było mniejszym złem. Ponieważ gdy zauważyłam, że tej Wielkiej Burzy raczej nie doświadczę, chyba tylko pod samą nazwą, łudziłam się, że może coś fabule zrobi ciekawe. Myliłam się i to strasznie. Książka stała się przewidywalna i drażniąca, doczytałam tylko dlatego by się upewnić, że nie osądziłam zbyt pochopnie.
Szczerze mówiąc, nie mam ochoty polecać, nie znalazłam niczego ciekawego, wydumana katastrofa, konflikt między Pią i Ashem na siłę. Nuda i jeszcze raz nuda. Aha, akcja z dżdżownicami rozłożyła mnie na łopatki.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.
Patrz, ciągnęło mnie do niej, ale nie wzięłam i nie mam czego żałować z tego co tu piszesz. Odechciało mi jej ostatecznie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka sprawiła Ci zawód, ale czasami nie udaje się złapać wspólnej płaszczyzny porozumienia.
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Nie znam tej książki, ale widzę po Twojej recenzji, że nie mam czego żałować. Zatem dam sobie spokój z tym tytułem.
OdpowiedzUsuńWydawała mi się również interesująca, ale po Twojej recenzji widzę, że zmienię co do niej swe plany.
OdpowiedzUsuń