Tydzień temu spełniło się jedno z moich marzeń. Nie mam ich jakiś ogromnych, wychodzę z założenia by cieszyć się małymi rzeczami. Chociaż jak sobie pomyślę, to moje marzenie jednak wymagało dobrej organizacji. W każdym razie, zawsze chciałam spędzić urodziny nad morzem. Na starość ciągnie mnie do morza. Serce zawsze pozostanie w górach, ale tym razem potrzebowałam szumu fal i tego jedynego w swoim rodzaju klimatu naszego morza.
W pierwszej wersji planowałam pojechać sama. Jakoś tak się złożyło, że samotne wypady takie sama, sama są jeszcze przede mną. Wymyśliłam, że wsiądę w pociąg, nocą się prześpię i w dniu urodzin będę siedziała na plaży i po prostu celebrowała Ten dzień.
Podzieliłam się planami z moim R, rzucając lekko - a może chcesz pojechać ze mną? Nie myślałam, że mój chłop się zdecyduje. Bo jechać 500 km żeby zdmuchnąć świeczki na plaży to nieco zwariowany pomysł. A jednak. Stwierdził, że jedziemy. Nie pociągiem a samochodem. Zrobimy sobie przerwę nad jeziorem i następnego dnia, czyli w dniu urodzin dotrzemy nad morze.
Wyjechaliśmy w piątek popołudniu, jak tylko R wrócił z pracy. Wszystko było przygotowane. Oczywiście mogliśmy się spiąć i dojechać od razu na miejsce, ale po co? Miło było sobie odpocząć nad jeziorem, naładować bateryjki na następny dzień. Tak więc noc z piątku na sobotę spędziliśmy w takim uroczym miejscu. Chociaż przyznam Wam szczerze, widoki ładne, ale klimat miejsca średni. Nie poczuliśmy tego czegoś.
No i w końcu! dojechaliśmy nadmorskie rejony. Tutaj przerwa na kawę w Kamieniu Pomorskim i spacarek po miasteczku. Bardzo urokliwe, można się zatrzymać w drodzę do miejsca docelowego. My jechaliśmy kawałek dalej. Bo przecież musiała być plaża. Musiało być jak sobie zaplanowałam - nie myślcie sobie, że wszystko było jak chciałam, plany mają to do siebie, że lubią pozmieniać ;), ale i tak wyszło super!
I nareszcie! Było ciasto! Były świeczki i przede wszystkim - BYŁO MORZE :))))). Nie ważne, że wszystko, ale to wszystko było w piasku, łącznie z ciastem. Nie ważne i tak zjadłam ha ha. A ciasto szukałam naprawdę długo, bo sobota, godzina już popołudniowa, a ja musiałam mieć ciasto i koniec! Na szczęście znalazłam niedaleko plaży, bardzo pyszne było. Doprawione piaseczkiem. To nic, było idealnie, cieplutko po prostu cudnie. Wiecie, takie wiariactwo, przejechać całą Polskę, żeby usiąść na plaży i po prostu być.
Właśnie za to cenie mojego R, że dla kogoś byłaby fanaberia, jakieś widzimisię, a on po prostu wsadził mnie do samochodu i przywiózł nad to morze. Bo takie miałam marzenie. Potem biedny robił milion zdjęć, żeby księżniczka była zadowolona.
Nawet nie wiedziałam jak bardzo było mi potrzeba pochodzić po plaży, posiedzieć i słuchać tych fal. wyobraźcie sobie, że wcale nie chciało nam się wracać do spania. Siedzieliśmy mimo chłodu do północy. Było sporo ludzi, nawet się zaśmiałam, że również z dziećmi, ale nie Polskimi, bo nasze już dawno położone spać;). W każdym razie, piękny dzień, zakończony cudownym wieczorem.
Tutaj już było po deszczu, co zdradzają moje włosy. Naturalnie się kręcą, więc tylko kapnie kropla wody i zaczynają się falować. Natury się nie oszuka ;)).
No i ze sprawcą zamieszania. A tak poważnie, pomyślcie sobie, że mój biedny R, przez cały tydzień walczył ze stanem zapalnym zęba, a co za tym idzie, ogromnym bólem. Nie wiedziałam, czy zdecyduje się na jazdę, czy będzie miał siłę. Gdy patrzę na to zdjęcie widzę jak go przeczołgało. Tym bardziej jestem wdzięczna, że w tym swoim cierpieniu myślał o mnie. Cudowny człowiek!
A żeby nie było za słodko... Wróciłam chora. Tak mnie rozłożyło, że do czwartku nie wstawałam z łóżka. Równowaga koniecznie była potrzebna ;))). Na szczęście wracam do żywych. Boleję nad tym minionym tygodniem, miałam co innego robić, ale cóż. Nie narzekam. W beczce miodu musi być łyżka... ;) Nie żałuję i nawet gdybym wiedziała, że będę chora i tak bym pojechała! :))))))