listopada 23, 2015

listopada 23, 2015

Obwieszczenie - przeczytajcie!

Obwieszczenie - przeczytajcie!


Kochani, no stało się co stać się nie powinno, ale... no NIE CZYTAMY!! Serce boli, boli i to ogromnie, ale nie mamy czasu. Ani Wikunia, ani ja. Obie żyjemy poza światem książkowym, tzn. poza tym recenzenckim. Wątpię aby ktoś z Was zainteresowałby się recenzją książki "Podstawy prawoznawstwa", u Wikuni sprawy nie mają się lepiej. 
Niestety, w moim przypadku zmiany do których sama dążyłam doprowadziły do tego, że po prostu fizycznie nie wyrabiam. Walczyłam wiele lat o staż, na którym naprawdę bardzo mi zależało. W końcu po to się uczyłam i oto mam, jestem w przedszkolu, a co za tym idzie wypompowuje się podczas tej jakże trudnej pracy asystenta nauczyciela. Między czasie rozpoczęłam nowe studia i... to już było gwoździem do.. no nie trumny, ale odłożenia książek na półki :(. Nie mam weekendów. Nie mam kiedy czytać, bo albo jestem w szkole, albo zakuwam. I tak oto kręci się moje życie. Jest mega intensywnie, spoglądam na książki i obiecuje sobie, że poczytam. No i czytam, ale zaledwie kilka stron i padam na twarz, ale nie zapominajcie! My wrócimy, tylko jeszcze troszkę, jeszcze potrzeba czasu na poukładanie haosu :) Postaram się w każdej wydartej wolnej chwili coś przeczytać i naskrobać. Nie zapomnicie marzeń i kobiet? Niech strona nie odejdzie w zapomnienie....
Odwiedzam wasze blogi, odwiedzam i czytam, tylko nie zawsze mam siłę napisać coś mądrego, a komentarze typu: "pomyślę, albo to nie dla mnie" nie są w moim stylu...

Teksty będą na pewno się pojawiały, ale nieregularnie, nie tak jak kiedyś. Po prostu u mnie teraz sprawa wygląda dość komicznie. Gdy mam chwilę siadam  i czytam, czytam, czytam, chodzi o ilość sztuk książek, później dopadam komputera i płodzę recenzje, następnie cyklicznie puszczam. Chwilowo nie mam nic, ale... w tym tygodniu na pewno coś się pojawi. Na pewno napiszę coś na później. 

Wybaczycie nieobecność? Te pustki? Nie zapomnicie? 

listopada 11, 2015

listopada 11, 2015

Bezlitosny

Bezlitosny






Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiem co mam napisać o obejrzanym filmie. Szczerze mówiąc nawet nie umiałabym o nim opowiedzieć. Bezlitosny reżyserii Ekachai Uekrongthama zapowiadał się jako trzymający w napięciu thriller ze sporą dawką emocji, wartką akcją, a wszystko dzięki naprawdę szanowanej obsadzie, bo w końcu główne role otrzymali między innymi: Dolph Lundgren, Ron Perlman oraz Michael Jai White.  Czegoż chcieć więcej, prawda? Tylko zasiąść do oglądania. Wprawdzie poruszona tematyka nie zaskakuje, o problemie handlu żywym towarem zostało stworzonych sporo filmów, co nie znaczy, że tym razem nie mogło być interesująco. Wszystko zależy od wizji reżysera, oraz sposobu wykorzystania delikatnego a zarazem kontrowersyjnego problemu. 

Detektyw Nicky Cassidy (Dolph Lundgren) zajmuje się ściganiem szefa mafii, specjalizującego w przemycie żywym towarem na terenie wielu państw, głównie europejskich. Jego ofiarami są młode Azjatki. Serbski mafioso potrząsa wieloma wpływowymi ludźmi, tych odgrywających konkretne znaczenie w świecie polityki. Dzięki czemu może liczyć na ochronę. Niestety i wśród tak zwanych "swoich" znajdzie się szpieg, i tak Nicky dostaje wiadomość kiedy i w jakim miejscu  będzie przebywał Viktor Dragovic (Ron Perlman).  Akcja ryzykowna, ale mająca zakończyć sprawę, niestety ginie syn Dragovica, zaś główny podejrzany dzięki odpowiednim ludziom zostaje uniewinniony i wypuszczony na wolność. Niczego niepodejrzewający detektyw nie ma pojęcia, że w chwili zabicia syna groźnego gangstera podpisuje wyrok na własną rodzinę. Zemsta nadchodzi szybko, w najmniej oczekiwanym momencie. Cassidy zostaje ciężko ranny, na jego oczach zostaje zamordowana żona, słyszy rozpaczliwy krzyk córki. Później zostaje pustka. Kiedy odzyskuje świadomość, gdy dociera straszna prawda wie jedno. Musi odnaleźć Dragovicia i pomścić utraconych. Jego cel jest jeden. To już nie jest sprawa na rzecz porywanych i sprzedawanych niewinnych dziewczyn, teraz Cassidy ma jeden cel. Zabić tego, który odebrał mu sens życia. Wraz z nim wyruszamy w podróż do Bankoku w poszukiwaniu Janko - syna mafiosa. Bo to właśnie on może zdradzić miejsce przebywania ojca.  Równolegle z wydarzeniami dotyczącymi detektywa, mają miejsce inne zdarzenia. W Tajskich domach publicznych Tony Jaa, zajmuje się podobnym zajęciem co Nicky, uniemożliwia handlarzom rozprzestrzenianie tego okrutnego procederu.  Okazuje się, że wraz z Cassidym mają wspólnego wroga. Po kilku bezsensownie niepotrzebnych sytuacjach połączą siły i rozpoczną poszukiwania Viktora Dragovicia. Jaki będzie finał? 

Zaczynając od początku. Film zaczyna się w momencie gdy pokazują biedną nieświadomą dziewczynkę, która zostaje odurzona czymś, następnie przewieziona do meliny przemytników. Tam zostaje stworzona jej "kartoteka" albo coś w tym rodzaju. Zdjęcia, kolejna dawka narkotyku i nienaruszona ma czekać na klienta. Później przenosimy się do centrum miasta, gdzie Cassidy ściga podejrzanego typka, który jak się okazuje  ma ważne dla zainteresowanego informacje.  W końcu poznajemy tego złego, wyzutego z morałów i wszelkich ludzkich odruchów. Wraz z synami omawia sprawy "działalności rodzinnej". Od tego momentu nagle zaczynaj dziać się przeróżne rzeczy. Widzimy kontener, po otwarciu którego wielu mężczyzn odrzuca z odrazy. Detektyw przy niemałym wsparciu atakuje mafiosa by, w końcu położyć kres jego niecnym czynom. I tu zaczynają się absurdy. Dragovic jest poszukiwany, śledzony od dłuższego czasu. Zostaje schwytany, podczas obławy ginie jego syn. Ojciec bardzo cierpi z tego powodu. Wracając do absurdu, Viktor nagle zostaje uniewinniony - ponieważ nie ma na niego żadnych dowodów. W takim razie dlaczego był poszukiwany? 

Druga sprawa, cała otoczka, strzelanina, bitwy i napięcie, którego ja niestety nie doświadczyłam, wyglądało na bardzo wymuszone. Zaryzykuję stwierdzenie, że pomysł na film uciekł gdzieś w trakcie pisania scenariusza, z bólem go dokończono, czego efektem jest całość marnej jakości. Aktorzy grali, innego wyjścia nie mieli. Jednak każdy, kto widział wcześniejsze role Lundgrena, zauważy, że jego postać była zbyt wymuszona, bez polotu i dosłownie płaska. Niby zemsta, niby gra o życie, a niestety zabrakło bardzo ważnego elementu dzięki, któremu śledzimy poczynania poszczególnych postaci. 

Sceny walk, wiadome jest, że wschodnie sztuki walk wyróżniają się w dość specyficzny sposób, tak jak o amerykańskiej produkcji możemy powiedzieć, że nie ma w sobie równych w efektach pirotechnicznych, samych zagład. Tak, bitwy tutaj w tajskiej odsłonie były wręcz nierealne. Bohaterowie musieli być albo ze stali, albo obdarzenie nadprzyrodzonymi zdolnościami. Ponieważ wiele ciosów normalny śmiertelnik po prostu by nie przeżył. Co dopiero przyjąć i automatycznie oddać. Coś niesamowitego. Tony Jaa miał chyba nogi ze stali, ręce z tytanu, a kręgosłup wyjęty. Lekkie zadrapania, troszkę krwi. Sama nie wiem co jeszcze. Zbyt podkoloryzowane, sceny, które nie wnosiły niczego szczególnego. Ot postrzelali, zademonstrowali jak ładnie potrafią walczyć wręcz. Jak całość miała się do głównego wątku? Nijak. Handel był wątkiem pobocznym, nie można było poczuć emocji, nie można było wpaść w wir wydarzeń. Film obejrzany i podejrzewam niebawem zostanie zapomniany.  Najgorsze jest, że nawet ścieżka dźwiękowa nie zapunktowała, miałam maleńką nadzieje, że chociaż w tej kwestii obejdzie się bez zastrzeżeń, ale niestety. Nie tego się spodziewałam po tak dobrej obsadzie. Czuję się rozczarowana.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa
  

listopada 09, 2015

listopada 09, 2015

Pięć minut

Pięć minut

Życie każdego z nas może zmienić się w przeciągu kilku minut, ba nawet w ułamkach sekund. Wszystko co wydawało się być stabilne i pewne przemija, zaś to co nastąpi może odmienić losy albo na lepsze, albo na gorsze. Gorzej gdy kilka minut, decyduje o przyszłości nie tylko jednej osoby. 

Diana jest jedynaczką, nigdy nie przeszkadzał jej brak rodzeństwa, ani też brak rodziców w domu, którzy poświęcali się pracy w szpitalu. Ojciec znakomity lekarz, matka pielęgniarka.  Córka radziła sobie od zawsze sama, a jeżeli potrzebna była pomoc, to sąsiadka z ulicy z chęcią zajęła się ich jedynym dzieckiem. I tak, mała Diana większość czasu, które powinna spędzić z własnymi rodzicami, przebywała u jedynej przyjaciółki Alicji oraz jej rodzeństwem. W domu państwa Busz czuła się bardzo dobrze, niemalże jak członek rodziny. 
Owszem, brakowało jej towarzystwa najbliższych, ale nawet do nieobecności rodziców w końcu przywykła. W wieku dwunastu lat zaczęła mieć jedno marzenie, by w jej świecie pojawiło się stworzenie, ktoś kto będzie dotrzymywało towarzystwa i czekało gdy wróci ze szkoły.  Pies, czasem zwierze potrafi więcej zrozumieć niż człowiek. Okazać zainteresowanie i miłość. 

Zmianom nie można zapobiec, następują czy tego chcemy, czy nie. Będąc bardziej lub mniej przygotowanym. Dla Diany pojawienie się na świecie braciszka było dziwnym doświadczeniem. Nie żeby była zazdrosna. Po prostu nagle w domu ktoś oprócz psa na nią czekał po powrocie z lekcji. Matka zajmowała się maleństwem z całym oddaniem, tato też uwielbiał najmłodszego potomka, ona zaś przyglądała się z boku, kochała Bartka, ale nie potrafiła aż tak się nim zachwycać. Będąc nastolatką nie łatwo jest osadzić się w roli opiekuńczej siostry. Zajmowanie maluszkiem jest ogromną odpowiedzialnością, każdy zdaje sobie z tego sprawę.
Chwila, dosłownie kilka minut by świat się zatrzymał, by nadciągnęły ciemne chmury, by życie rozsypało się na maleńkie kawałki. 

Mam wiele mieszanych uczuć względem powyższej książki. Przede wszystkim zdecydowanie była za krótka. Zaczynając od początku, sporo jest poświęcone na okres 12-tu lat Diany. Pierwsze samodzielne imprezy urodzinowe, oraz problemy, które według mnie powinny dotyczyć nieco starszym nastolatkom. W wieku dwunastu lat to chyba raczej jeszcze się jest dzieckiem, może gdzieś coś się próbuje podpatrywać, ale... alkohol czy coś innego to zdecydowanie za wcześnie. Chyba, że w większych miastach sprawy się mają inaczej.  Dość długo przyglądamy się problemom dorastającej dziewczynki, by dopiero po porodzie matki czas przyśpieszył. Wtedy nagle akcja nabiera rozpędu. Diana staje się nieco bardziej odważną, chwilami zbuntowaną dziewczyną, która chce spróbować czegoś co do tej pory jej nie ciągnęło. Oczywiście bez żadnych przesad. W wolnej chwili stara się uczestniczyć w życiu rodzinnym, a dokładniej mówiąc w pomocy przy zajmowaniu Bartkiem. 
Przyglądamy się pierwszym zauroczeniom, randkom, imprezom, kłótnią z przyjaciółką i nawet sprzeczkami z rodzicami. 
Gdy nagle staje się tragedia. Wydarzenie pozbawiające ład i porządek w rodzinie. Tragedia podwójna.  Przede wszystkim strata bliskiej osoby, ale i również postawa rodziców. I chyba ten wątek jest najbardziej szokujący i niezrozumiały. Osobiście nie potrafiłam pojąć zachowania matki, ale już tym bardziej ojca. Dlaczego i jak mogli w taki sposób postąpić. Widać szok i rozpacz potrafią obudzić w ludziach skrywane reakcje. 

Ukazany temat jest poważny, bardzo dobrze, że Iga Wiśniewska pokusiła się o zaprezentowanie problemu wybaczania, obciążenia psychicznego tak okropnym nieszczęściem. Niestety mnie czegoś zabrakło. Właśnie w tym momencie kiedy oczekiwałam rozwinięcia sprawy, przybliżenia stanu emocjonalnego obu stron, wyjaśnienia bądź zagłębienia w ich psychikę zostajemy tego pozbawieni. I nie jest tak, że książka jest słaba. Tylko pozostawia niedosyt. Masę pytań bez odpowiedzi. Jeżeli taki był właśnie zamysł autorki, to gratuluje. Ponieważ po tak nieco beztroskim początku nastąpiło BUM i zostałam porwana w miejsce do wydarzeń gdzie nie chciałabym się znaleźć, brać udziału i czuć tego co Diana. 
Całość jawi się bardzo smutno. Można by powiedzieć, że całe dzieciństwo bohaterki jest puste i pozbawione miłości. Co z tego, że mieszkała w pięknym domu, że nie nigdy niczego jej nie brakowało?  Zawsze na drugim planie, nawet wtedy gdy była jedyna... 
Czy polecam? Oczywiście, Pięć minut jest godna uwagi, jest pouczająca, ale i przygnębiająca. Mimo małej objętości zawiera tak dużo lekcji. Kilka minut, kilka sekund, a wszystko mogłoby wyglądać inaczej...

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować autorce Idze Wiśniewskiej 
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 

listopada 05, 2015

listopada 05, 2015

Stosiczek, stosiczek :)

Stosiczek, stosiczek :)
Zbierałam się i zbierałam do zaprezentowania stosiczka, w końcu się zmobilizowałam i pozbierałam październikowe nabytki w całość. Zorganizowałam sesję zdjęciową, a oto jej efekty :)


Zakup biedronkowy, czał był wtedy niesłychany i tak od lewej zaczynając:

1. "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes - Ciekawa jestem tej autorki, była okazja by sprawdzić, zakupiłam. Czeka w kolejce. 

2. Klub filmowy Meryl Sterep" Mia March - Opis od wydawcy bardzo mnie zainteresowała,  zobaczymy czy całość również będzie ciekawa. 

3. "Sześć córek" M. Gutowska-Adamczyk - Swego czasu wszędzie czytywałam recenzje tego tytułu, musiałam i to nabyć:)


4. "Błędny rycerz" Mull - Pierwsza część łupieżców podbiła moje serce, świetnie rozpoczęta seria, czy kontynuacja dorówna poziomem? Oby tak się stało!:)

5. "Seks Pozycja dla praktykujących" Joanna Mielewczyk - Tutaj chyba nie muszę pisać zbyt wiele;):) Zobaczymy co też autorka ma do przekazania pod tym jakże wymownym tytułem...

6. "Szczęśliwa skóra" Adina Grugore -Zastanawiam się czy moja skóra była kiedykolwiek szczęśliwa, mimo dbania i stosowania przeróżnych kosmetyków i środków. Jakoś nie widzę po niej szczęście xD widać jestem przypadek beznadziejny, może książka co pomoże? 


7. Pan Darcy Nie Żyje" Magdalena Knedler - Każdy tak zachwalał i polecał, że nie było wyjścia, musiałam i ja się postarać o swojego nieżyjącego Darcego ;)

8. "450 Stron" Patrycja Gryciuk - Mam ochotę zawołać - W końcu dotarła!! Tyleż się jej wyczekałam, że straciłam nadzieje, no i proszę, jest! :) 

9. Przypadki pewnej desperatki" Magdalena Wala - Już ze względu na sam tytuł trzeba przeczytać:)


10. "PLAYLIST for the DEAD" Michelle Falkoff - Gdy dostałam soundtrack do tej książki przeraziłam się. Szczerze, jest dla mnie zbyt depresyjny. Lubię melancholijne kawałki. No ale to co przesłuchałam przeraziło mnie... ciekawa jestem co tam w środku. 

11. " Wyśnij mnie" Jamie Ford - Miałam przeczucie, i zdaje się, że było trafione.. :)

12. Diabli nadali" Olga Rudnicka - KOCHAM DIABŁA AAAA AAAA AA !!! !!!! Dlaczego tutaj nie można wlepić serduszka? zaserduszkowałabym bloggera hehehehehe ;) 


13. "Odrodzona" C.C. Hunter - Tak polubiłam Dellę i Mirandę, że musiałam sięgnąć po książkę poświęconą jednej z nich :) 

14. "Aplikacja" Lauren Miller - Internet zostaje zalewany recenzjami tego tytułu. Zobaczymy czy moja będzie tak zachwalająca, jak te spotkane do tej pory..

16. "Czy wspominałam, że Cię kocham?" Estelle Maskame - Wiecie już co myślę, a jeżeli jeszcze nie wiecie to w poprzednim poście jest recenzja:). 


17.  Kalendarz 2016" Beata Pawlikowska - Ten kto ma już wie, ale ci którzy jeszcze nie widzieli. Musicie wiedzieć, że ten kalendarz jest przepiękny i cudowny i ogólnie TRZEBA go mieć! :)

18.  "Bezlitosny" Film - Tak, obejrzałam i nawet opisałam wrażenia o filmie, który zapowiadał się ciekawie. Jakie są moje odczucia? Tekst niebawem na blogu:)


19. "Pamiętnik Mal" Następcy - Ten pamiętnik jest tak genialnie wykonany, że nie mogłam mu się oprzeć:)

20. " Mały książę" Rozszerzona rzeczywistość - Każdy, ale to każdy zna historię małego księcia, ale to wydanie jest niesamowite. Niebawem pokażę Wam ile miałam radości nie tylko z czytania:)

21. Księga zaklęć Mal" Następcy - Księga wygląda jak taka prawdziwa księga zaklęć, które nie jeden raz widywaliśmy w bajkach o czarownicach... ;) 


Tak prezentują się moje nowości na półkach. Na niektóre z nich do tej pory nie mogę się jeszcze napatrzeć. Kilka jest tak ciekawych, że chyba przeczytam kolejny raz. Diabeł - Boże kocham diabła! No nie można go nie kochać, pokochaliście diabła? Co czytaliście? Chwalcie się! :) 

listopada 02, 2015

listopada 02, 2015

Czy wspominałam, że Cię kocham?

Czy wspominałam, że Cię kocham?

Bywają takie momenty, że potrzebuję lektury nieco mniej ambitnej, takiej do rozluźnienia i spędzenia przyjemnie czasu. Książka Estelle Maskame  wydawała się być idealna na spokojne popołudnie. Okładka niby nie porywająca, ale mnie niesamowicie przypadła do gustu. Taka iście "Amerykańska".
Bohaterami są nastolatki, więc chyba każdy wie czego fabuła będzie dotyczyła. W prawdzie obiecałam sobie, że ograniczę literaturę młodzieżową, ale coś mnie ciągnęło do tego właśnie tytułu... Czy moje odczucia okazały się pozytywne i jestem zadowolona z lektury? 

Rozwód, słowo samo w sobie nie napawa optymizmem. Dla stron zazwyczaj oznaczają ciężką przeprawę, jednak jeszcze gorzej kiedy uczestnikami rozpadu małżeństwa są dzieci. Eden od dawna rozstanie rodziców ma za sobą. Co nie oznacza, że rozumie postępowanie ojca i fakt, że ich opuścił. Nie tylko matkę, ale również własną córkę. Jednak kiedy dostaje zaproszenie na spędzenie całych wakacji w Kalifornii z mieszaniną uczuć przyjmuje ofertę. W pewnym sensie z ciekawości, ale i również chęci przeżycia czegoś nowego. W końcu jest nastolatką, deszczowe i ponure Portland nie jawi się zbyt kolorowo, co innego cudowne Santa Monica. Samą swoją nazwą zaprasza do odwiedzenia.

Samolot ląduje, dziewczyna oczekuje bagażu między czasie rozglądając się za dawno nie widzianym ojcem, nie ma pojęcia w jaki sposób powinna się z nim przywitać, jak zachowywać. Ogólnie cała sytuacja nagle zaczyna jawić się dość niezręcznie. Jednak jest już tutaj. I nie ma odwrotu. 
W domu ojca oczekuje na Eden, jego żona oraz przyrodni synowie chociaż ja osobiście nie rozumiem o co chodzi z tymi przyrodnimi, to synowie tylko Ellen, pokrewieństwa między nimi, a Eden nie ma żadnego. Chyba, że tylko formalnie na wzgląd ślubu rodziców. W każdym razie nasza bohaterka poznaje swoich całkiem nowych braci, to znaczy nie wszystkich. Brakuje najstarszego. Jak się okaże tego najbardziej kontrowersyjnego, ale i intrygującego.   
Tyler, pojawia się gdy impreza powitalna trwa w najlepsze, nie wiele obchodzi go przybycie córki męża swojej matki. Chłopak ma własne sprawy i zajmowanie nie swoim gościem nie szczególnie leży w jego zainteresowaniach. 

Dziewczyna w ciągu kilku minut wyrabia sobie odpowiednią opinię na temat najstarszego z braci, na szczęście rodzice wraz ze znajomymi znajdują sobie zajęcie przy grillu, więc może poudawać, że jest nieobecna. Po zapoznaniu z sąsiadką Rachel, dochodzi do wniosku, że może nie będzie aż tak strasznie.Te dwa miesiące jakoś przeminą.  
Z biegiem czasu Eden zapoznaje coraz większą ilość prawie rówieśników, których okres wakacji upływa na zakupach i imprezach. Niemalże wszędzie napotyka się na ukochanego Tylera, który to denerwuje to przyciąga. Sama już nie bardzo wie, które uczucia przeważają. Jedno jest pewne, ten typ faceta niestety nie może być obojętny. 
I tak z ogromnej wzajemnej niechęci oraz antypatii dochodzimy do chwili gdy w przysłowiowej "nienawiści do miłości jeden krok" dwoje nastolatków, "rodzeństwo" zakochuje się w sobie. I niby nic by nie było w tym niezwykłego gdyby nie fakt, że w oczach ludzi ich relacje mogą się wydać nieetyczne, rodzice nie będą zadowoleni z tego uczucia. Ogólnie same kłopoty.  W jaki sposób tych dwoje znajdzie rozwiązanie i czy w ogóle to uczucie ma racje bytu? 

Zanim książka trafiła w moje ręce, zanim rozpoczęłam czytanie z każdej strony docierały wieści jakaż jest wspaniała, że to po prostu wspaniała historia i ogólnie szał. Czy rzeczywiście? 
Przede wszystkim nie ujęłabym tej historii za fascynującą. Autorka postanowiła podjąć się tematyki wakacyjnej miłości z życia nastolatki. Oczywiście nie mogło zabraknąć tak zwanego trójkącika – niekoniecznie miłosnego, no ale jest wiadomy schemat On i One dwie.  Mamy wakacje, imprezy, utarczki z rodzicami no i masę alkoholu. 
Relacje między Eden a Tylerem są oczywiście niepoprawne. Chłopak jest typem cwaniaka, który ma wszystko w głęboki poważaniu, zwłaszcza zakazy narzucane przez rodziców. 
Eden mimo, że nie zna go, nie ma z nim nic wspólnego próbuje ingerować w poczynania braciszka. Dla mnie troszkę to było naciągane, nie znam chłopaka, ale jest w stosunku do mnie nastawiony na nie, więc wpycham się w jego życie żeby dowiedzieć dlaczego. Cóż, moje myślenie jest zupełnie odwrotne. Jeżeli ktoś ma mnie w poważaniu, to i ja się nie wprowadzam z buciorami do jego życia. Eden jednak ma rolę tej, która posiada jakiś tam zmysł i chce wiedzieć dlaczego Tyler jest taki, a nie inny. Jak widać każdy czarny charakter nosi maskę, trzeba ją tylko odkryć. Szkoda, że ja nigdy z czymś takim się nie spotkałam, jakże mało wiem o życiu. 
Nasza dziewczynka jest u ojca, z którym praktycznie nie utrzymuje kontaktu poza dzień dobry i dobranoc. Tatuś zaprosił córcię i na tym się jego rola skończyła. Dlatego też nastolatka imprezuje, pije i robi wszystko to co normalne nastolatki. Chyba normalne.  I mnie to w żadnym razie nie przeszkadzało. Tylko kiedy autorka raczyła nic nie wnoszącymi dla czytelnika opisami conversów, jeszcze raz conversów, które nasza panienka kochała nad życie o czym ciągle przypominała, o tekście piosenki na nich Naprawdę?   Było ponad moje siły, opisy butów, bluzki, tego jak siedzi, jaki ma smak kawa i innych bezsensów pojąć nie mogłam.  I tak mija nam pierwsza połowa książki. Nuda,nuda. Dziewczyna biega, chodzi na imprezy, które jej się nie podobają z ludźmi, których nie do końca lubi, po sklepach które też nie lubi i ogólnie robi wszystko czego nie lubi. Ma kompleksy, a jakże. Musi mieć. No i gdzieś między jednym pytaniem, a drugim do Tylera ( na które zresztą nie odpowiedział) zakochuje się. Tak, lubimy zakochiwać się w tych wrednych ignorantach.  
I chyba kiedy w końcu docieramy do miejsca gdzie ta dwójka coś tam do siebie czuje, można powiedzieć, że czytanie zaczyna robić się nawet przyjemne. Nie żeby owa miłość była piękna, cudowna i porywająca. Chyba po prostu przyzwyczaiłam się do tego i czytałam z lekkim zaciekawieniem tego, co autorka wymyśliła w związku z tym dwojgiem. Szczerze mówiąc polubiłam tą dwójkę, szkoda mi było, że ich relacje zostały tak trochę spłycone. Za dużo było opisywania spraw nie mających znaczenia, za mało analizy uczuć Eden i Tylera, rozwoju ich uczucia, nie poczułam nastroju. Jedna ze scen już zapowiadała dreszczyk emocji i nagle autorka chyba się rozmyśliła.  Szkoda. Ponieważ całość ma coś w sobie i mimo niedociągnięć, które momentami mnie drażniły to nie mogę powiedzieć, że książka jest zła. Mam ogromną nadzieje, że kolejna część okaże się jeszcze lepsza i Estelle Maskame podniesie poprzeczkę i naprawdę zaskoczy. Plusem jest szybkie czytanie, fabuła nie wymaga większego skupienia więc strony praktycznie same się przewracają.  Myślę, że ta seria może być ciekawa, a nawet zaskakująca, szczerze w to wierzę.

Za możliwość przeczytania chciałam podziękować wydawnictwu Feeria. 
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 
Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger