kwietnia 29, 2024

kwietnia 29, 2024

Kolejkowo - Wrocław

Kolejkowo - Wrocław

 

W ubiegłym tygodniu wybraliśmy się z kalasami 1-3 na wycieczkę do Wrocława. W planie było Kolejkowo i Lego. Jako, że jeszcze nie miałam okazji zwiedzić oba obiekty, nie ukrywam ciekawił mnie plan wycieczki. Wiadomo, służbowo to nie to samo jak samemu, Tutaj nie miałam możliwości w pełni skupić się na oglądanych makietach, ale mogę wyrazić swoją opinię i odpowiedzieć na pytanie - czy warto? 



I jak wspomniałam wcześniej, Kolejkowo prezentuje zwiedzającym fantastyczne makiety. W większości można odnaleźć te najbardziej znane obiekty i uliczki Wrocławia, ale nie zabraknie innych miejsc, są również fikcyjne. Co mnie zaskoczyło najbardziej - to detale. Kiedy wchodzicie do tego miejsca, macie wrażenie, że zminimalizowane miasto naprawdę żyje. Samochody się poruszają, tramwaje i pociągi. Gwar miasta słychać, roboty drogowe, miniatury ludzi przedstawiają przeróżne sytuacje, które możemy spotykać codziennie. Naprawdę kawał dobrej roboty. 

 


Sami zobaczcie na miniatury ludzi. Według mnie, wszystko prezentuje się bardzo rtealnie. Jeszcze nie miałam okazji widzieć makiety miasta z tak dokładnie zadbanymi szczegółami. Świetnie! Dodatkowo pan przewodnik opowiada wiele ciekawostek związanych z niektórymi scenkami umieszczonymi na makiecie. Niektóre są naprawdę zabawne. Dlatego warto przysłuchiwać się o czym opowiada w danym momencie zwiedzania. 

Tę scenkę musiałam uwiczenić :))) zwłaszcza, że upamiętnia prawdziwe zdarzenie. Nie będę pisała jakie, może ktoś wie? A ciekawym polecam odwiedzić kolejkowo...;)

 

Mam świadomość, że zdjęcia nie oddają uroku. Jednak uwierzcie mi na słowo. Naprawdę warto. Jeśli lubicie tego typu atrakcje:). Jak wspomniałam wcześniej nie mogłam na wszystkim się skupić ponieważ moje zadanie było inne. Dlatego stwierdziłam, że jeśli będę we Wrocławiu, to na pewno wybiorę się ponownie do kolejkowa. 

         Nie mogłam nie zrobić zdjęcia przy miniaturze mojej Śnieżki :). 




KJak widać wyżej, przechodzimy do Lego. I w moim odczuciu, te wszystkie figury,  nie zrobiły na mnie wwiększego wrażenia. Ot popatrzyłam, przeszłam i poszłam, natomiast dzieci były zachwycone. A kiedy zapytałam na drugi dzień, co najbardziej się podobało podczas wycieczki, to większość zgodnie wskazywała na Lego. Dla mnie to miejsce było nudne i drugi raz bym nie poszła. Dlatego to miejsce polecam głównie fanom Lego i rodzicom z dziećmi :).

Na sam koniec miejsce, w którym każde dziecko poczuje się szczęśliwe. Lego do układania w ilościach bez limitu :) Można siedzieć i siedziec, jeśli się tylko ma czas i wyobraźnie. 

Podsumowując - Kolejkowo podbiło moje serducho i na pewno jeszcze tam wrócę, żeby móc dokładnie obejrzeć wszystko jak należy i wysłuchać ciekawostek. Lego zostawiam milusińskim i większym fanom. Jak się okazało, ja już z tego wyrosłam.  

A tymczasem, rozpoczęłam majówkę, siedzę na balkonie, gdzie przez kilka dni będę wypoczywała. Na pewno będzie relacja, a teraz życzę Wam udanej majóweczki :).

kwietnia 22, 2024

kwietnia 22, 2024

Legnica

Legnica

 

 

Legnica jest miastem do ktrórego mam ogromny sentyment. Tutaj wiele lat temu rozpoczęłam studia i to miasto było mi bliskie przez kilka lat. Zanim zdecydowałam gdzie, nasłuchałam się wszystkiego co najgorsze o nim. I lepiej byłoby wybrać Wrocław. Tylko mnie do Wrocławia nic nie ciągnęło, nie czułam żadnej chęci poznania bliżej, a tym bardziej przebywania regularnie. Dlatego wyparłam wszystkie neagatywne opinie i postawiłam na Legnicę. 


Czy kiedykolwiek żałowałam swojej decyzji? Nigdy! Do dziś wspominam z sentymentem te wszystkie wydarzenia związanie z nauką. Ludzi, których poznałam i klimat miasta, szkoły. Nie wiem, dlaczego i skąd była u ludzi aż taka niechęć do właśnie tego miasta. Nigdy nie spotkało mnie nic groźnego, nawet gdy wracałam nocą z zajęć - zdarzały się powrotny napóźniejszymi pociągami. Nie odczułam zagrożenia, czy to na ulicy i samej stacji. 

Dlatego, kiedy mój R powiedział, że on właściwie nigdy nie zwiedził Legnicy zareagowałam w jedyny sposób. Musimy pojechać i razem się poszwędać. Pochodzić moimi studenckimi uliczkami, poszukać tych, których nie zdążyłam poznać. 

Zatem... zapraszam! :) 


Zamek Piastowski - wybudowany w drugiej połowie XII wieku. Tutaj miałam część zajęć. Także wiecie. Wykłady w zamku to nie byle co ;). Wewnątrz nie robił jakiegoś piorunującego wrażenia, grube mury, wysokie okna i właściwie więcej nie było. Zdobień, czy czegoś co sprawiało, że można było odczuć klimat podnosłości zamkowej. Tak szczerze, średnio lubiłam, bo było zimno i jakoś mało przytulnie. Nie lubię grubych murów... No ale, Zamek warto zobaczyć, jest dosyć spory ma otwary dziedziniec więc śmiało można wejść. 
 

Jak widać usytuowany na niewielkim wzniesieniu. Jak wiadomo, Legnica jest płaska niczym naleśnik, więc to wzniesienie można nazwać za spore:). 
 


Wspomniany wcześniej dziedziniec. Jak na dosyć spore gabaryty budowli, powierzchnia dziedzińca nie jest wielka. Ogrodu również specjalnie nie ma.  Tak oszczędnie w teren zielony..

Ujęcie z drugiej strony 
 
 
 
I uliczka obok której przechodziłam wiele razy, ale nigdy w nia nie skręciłam. A szkoda, bo było warto...

 
 Przepiękna mozaika na ścianie. Trudno przejść obok, żeby się nie zachwycić
A w tle widać Katolickie Liceum przy którym wznosi się przepiękna budowla - sakralna rzecz jasna. Kościół Jana Chrzciciela robi ogromne wrażenie..
 
 
   Pnie się wysoko, a tak naprawdę przechodząc uliczkami obok, nie widziałam wcześniej...

 

Nie ukrywam wpatrywałam się w budowlę jak zaczarowana, Uwielbiam takie piękności architektury. Wręcz trudno jest mie przejść obojętnie. Zobaczcie jaka jestem maleńka... ;)


Idziemy dalej...

 

Sentymentalnie przeszłam się przez przejście nad ulicą. Ileż się po nim czasami biegało, śpiesząc na zajęcia...;) może nie robi szału ten widok, ale dla mnie reprezentuje mnóstwo wspomnień:) Na tym przejściu mam zrobione zdjęcie i chyba nawet tutaj wrzucałam.. ;)

 

Tutaj już idziemy przez centrum - można rozpoznać bo jest kostka brukowa, ale ja bardzo lubię kiedy tej kostka, a nie paskudne płyty betonowe.

 
Katedra Apostołów Piotra i Pawła. Zewnątrz jest ładna i wewnątrz również robi wrażenie. Przede wszystkim bardzo wielka.  Wybudowana około 1225 roku. 
 


Miając katedrę  można trafić na pomnik "Julka".  Przedstawia ucznia, rzeźba plenerowa wykonana przez legnickiego rzeźbiarza Edwarda Mirowskiego w 2014 roku. 

 
 Natrafiam na taki oto mural. Murali nigdy za wiele :)
 
Teraz z centrum miasta przenieśmy się na obrzeża 
 

Legnica to parki.  Miejski o powierzchni 58 ha - robi imponujące wrażenie, jest gdzie spacerować i posiedzieć. 
Pamiętam ten park, gdy w 2009 roku przeszła potężna nawałnica. I chyba nigdy nie wymaże z pamięci widoku jaki po sobie pozostawiła. Kikuty połamanych konarów, niektóre wyrwane z korzeniami, wyglądały przerażająco, wręcz sprawiały ból... Teraz jest mnóstwo nowych drzew, myślę, że wielu przechadzając się po nim, nie ma pojęcia, co się wydarzyło.  Teraz już nie widać śladów po pamiętnej nawałnicy.  Jeśli ktoś ciekawy tutaj można zajrzeć. 

No ale... wracając do parku. Oprócz  miejskiego, są też mniej chyba znane i uczęszczane, na wjeździe do miasta od strony Złotoryi. Właśnie do tego miejsca chciałam się wybrać, ponieważ nigdy nie byłam. 


Właściwie wygląda bardziej jak miejski las, po którym przyjemnie można pospacerować, by odetchnąć od zgiełku codzienności. Uwielbiam takie tereny, gdzie jednak natura gra pierwsze skrzypce. I tylko wydeptane ścieżki świadczą o obecności człowieka. No, jeszcze kosze na śmieci, ale tylko chyba przy tej drodze na zdjęciu wyżej. Później już nie ma.

    Jak widać w tle, majączą zabudowania osiedla, ale tutaj po prostu piękna natura. Dzień był ciepły, słoneczny i pełen soczystej zieleni. Cudownie się spacerowało. Legniczanie nie powinni narzekać na tereny zieleni, bo tutaj nie tak daleko od centrum, można naprawdę odpocząć. 


W tym miejscu zakończę mój spacer. Mam nadzieję, że chociaż troszkę Wam się podobało. A do Legnicy naprawdę warto pojechać. Warto przejść się uliczkami miasta no i te parki. Są godne uwagi.  Jeśli byliście, dajcie znać jak odbieracie miasto.


kwietnia 19, 2024

kwietnia 19, 2024

Złamane dusze

Złamane dusze

 

 Tym razem przychodzę z opinią książki, dla  tych, którzy lubią niedokończone historie z przeszłości, rzucające pewien cień na doczesność. Dosyć długo tytuł ten, czekał na przeczytanie, ale czasem kiedy złapie mnie zastój, nie ma siły, nic mnie nie przekona i muszę przeczekać. W końcu gdy kryzys minął, mogłam zapoznać się z książką, która wzbudziła moje zainteresowanie. Recenzje  do niej przeczytałam  na jendym z blogów, więc wiedziałam, że się nie zawiodę. "Złamane dusze" kusiły i zaczełam czytanie.    A później... już nie mogłam się oderwać, ale od początku.

 

Idlewild Hall - miejsce, które 1950 roku kojarzyło się z ostatecznością. Tutaj trafiały dziewczynki sprawiające kłopot rodzinie. Problemy albo przyczyny mołby być przeróżne. Zachowanie, zdrowie, czy chociażby bycie nieśłubnym potomkiem. Cztery dziewczyny, które mieszkały w pokoju. Każda skrywała swoją tajemnicę. Nie było żadnym zaskoczeniem, że takowe miały. W końcu fakt bycia w tym miejscu coś oznaczał. Pytanie pozostawało inne, która z nich przeżyło coś gorszego i czy właściwie można było w ich sytuacji "targować" się na nieszczęścia?   

Wiedziały jedno, żeby przetrwać musiały trzymać się razem, dokończyć szkołę i wyjechać jak najdalej od Vermont. 

Fiona nigdy nie miała bezpośrednio doczynienia z dawną szkołą. W 2014 pozostały po niej tylko ruiny, jednak upiorność miejsca się zachowała. Część osób uważała, że w szkole pojawiał się duch pewnej dziewczyny. Wszystkie uczenniego ją widywały. A i teraz niektórzy obstawali, że widzieli czarną postać w całunie...

Jednak Fiona ma inny problem. Mimo dwudziestu lat od zamordowania siostry, nie potrafi zamknąć tej sprawy. Winny jest w więzieniu, ale kobieta czuje, że coś w tej sprawie nie zostało wyjaśnione. Krąży i celuje na oślep, a Idlewild Hall nie pozwala o sobie zapomnieć. W końcu na  starym boisku tej szkoły zostało porzucone ciało siostry. Dlaczego właśnie tam? 

Pozostaje kolejne ważne pytanie. Dlaczego po tylu latach, zupełnie nieznana osoba wykupiła ruiny szkoły i postanowiła odremontować? Czym naprawdę kieruje się starsza kobieta - właścielka nieruchomości? 



Chyba już nie raz pisałam, jak lubię kiedy wątki przeszłości przenikaja się wydarzeniami z teraźnieszjością. Podobnie jest i tutaj. Wprawdzie historia koleżanek, które trafiły do szkoły w Idlewild, wydaje się zupełnie inna, od tego co wydarzyło się aktualnie w miasteczku. To jest pewien łącznik. Muszę przyznać, że szkoła jak i wykreowana atmosfera wokół niej, budzi w czytelniku napięcie. Dziewczęta szeptają pomiędzy sobą o duchu pewnej kobiety, nawiedzającym szkołę, ale również tereny wokół. Co najciekawsze, każdy kto spotka tajemniczą postać, ma usłyszeć słowa, kierowane konretnie do niego. Nikt nie usłyszał tego samego co inni.

Mimo strachu i niecheci do miejsca w którym przyszło mieszkać dziewczętom, można zauważyć, między nimi więź i wspracie. Przez długi czas, powód odesłania do tej właśnie szkoły, każda kryje w sobie, a inne nie pytają. Aż do pewnego dnia, do zdarzenia, które wywołuje przełamanie niepisanej zmowy milczenia. Można pokusić się o stwierdzenie, że od tamtej pory przyjaźń tej czwórki ewoluowała i było tylko lepiej. Jednak dla jednej z nich, tajemnica, z którą przyjechała i próbowała się uporać - dosięgnęła i wyciągnęła ręce po swoje...

Z kolei Fiona nie potrafi zamknąć sprawy śmierci siostry, niby wszystko zostało wyjaśnione. Niby oprawca został ukarany. Powinna się pogodzić ze stratą i żyć dalej. Niestety nie umie, nie dlatego, że rozpamiętuje siostrę, ale cały czas czuje, że w toku postępowania, czegoś nie zrobiono. Coś zostało pominięte. A najdziwniejsze jest uczucie przyciągania. Do tego miejsca, gdzie znaleziono jej ciało. Zupełnie bez sensu. Na środku boiska starej szkoły Idlewild Hall...

Można się zastanawiać - ja też to robiłam. Jak obie sprawy mogą się łączyć. Dzieli zbyt wiele lat. W końcu żadna z tych dziewczynek, jeśli jeszcze żyła, nie mogła mieć cokolwiek wspólnego z morderstwem siostry Fiony. A jednak, po tylu latach wraca temat szkoły. Jakby duch jej pilnujacy, próbował przypomnieć o sobie. Pytanie dlaczego? Jaką tajmnicę skrywały mury szkoły, co wydarzyło się przed wielu laty zanim jeszcze powstała?

Klimat jest dosyć ciężki, ale nie taki jak niektórzy piszą - gęsty, że można kroić nożem. Tutaj odnosi się wrażenie jakby z każdej strony otaczała nas mgła, a nad głową wisiały ołowiane chmury, z których w każdej chwili może spaść deszcz. Niepokój towarzyszy juz od pierwszej strony i nie opuszcza, jest chwilami lżejszmy, ale czai się w zakamarkach. Cały czas budząc niepewność i nasuwając coraz więcej pytań. 

Odpowiedzi przychodzą, czy są zaskoczniem? Zależy czego oczekujemy, ale mnie wszystko usatysfakcjonowało, a nawet wzbudziło zaskoczenie. "Złamane dusze" uważam za naprawdę ciekawą książkę, którą mogę szczerzę polecić.

 

kwietnia 14, 2024

kwietnia 14, 2024

Rzeźbiarz łez

Rzeźbiarz łez

 

Są książki, które przeczytamy i właściwie już w chwili zamknięcia zapominamy o czym były. Są też i takie, pobudzające do myślenia i z nimi jesteśmy jeszcze przez chwilę po zakończeniu. Jest jeszcze jedna grupa książek. Po nich nic już nie jest jak było wcześniej. Wnikają w nas i pozostają na długo po tym, kiedy ostatnie zdanie, ostania kropka zostanie przeczytana. Takie książki trafiają się bardzo rzadko, ale kiedy już do nas trafią, dzieje się magia. I właśnie o takiej książce dzisiaj Wam napiszę...


Nicka wiedziała, że bycie delikatnym potrafi zdziałać cuda. Ratowała wszystkie zwierzątka, nawet, przed którymi każdy udziekał, bo wydawały się straszne, albo groźne. Delikatność - była życiowym przewodnikiem. A gdy straciła rodziców, to właśnie ono sprawiło, że przetrwała najtrudniejszy etap swoim życiu. I nie chodzi o przeżycie straty najbliższych ludzi. Czasem, gdy się wydaje, że już nic gorszego nie może się ptrzytrafić. Okrutny los, udowadnia, że potrafi doświadczyć jeszcze bardziej. 

Grave było miejsce, w którym dzieci po przekroczeniu progu traciły swoje dzieciństwo. Było miejscem, gdzie strach i ból stawał się codziennością.  Każda słabość okazywała się bronią dla osoby, która uwielbiała sprawiać cierpienie. Nigdy nie było wiadomo, kto, kiedy i za co otrzyma karę. 

Rigel nie znał swoich rodziców. Był dzieckiem Grave, został znaleziony pod drzwiami bramy. Został wychowany od niemowlęcia. Nie miał imienia. Jedyne co osobie wiedział, to że porzucili go rodzice,  bez jakiejkolwiek informacji w postaci listu, czy kartki choćby z imieniem. Znienawidzony wśród innych dzieci. Budził strach i przerażenie. 

 Nicka od zawszem marzyła o rodzinie. Gdy w końcu to marzenie ma szansę się spełnić. Okazuje się, że wraz z nią, zostaje adoptowany Rigel. Ten sam, przed którym uciekała całe swoje dzieciństwo.  



O "Rzeźbiarzu łez" dowiedziałam się zupełnym przypadkiem. Gdzieś wyświetliła się informacja o ekranizacji. Stwierdziłam, że zobaczę film i jeśli mnie zaciekawi - kupię książkę. Teraz, gdy poznałam już i książkę, mogę śmiało powiedzieć, że nie łatwo jest zrozumieć film, chociaż moja intuicja wyłapała, że to, czego nie zrozumiałam, te wszystkie niedopowiedzenia filmowe, będą miały swoje wytłumacznie w książce. Zamówiłam, a ile mnie kosztowało znalezienie książki z wysłką na już, a nie za miesiąc, wiem tylko ja.  Jednak czułam, wiedziałam, że ta historia mnie wciągnie. Nie przewidziałam jednego. Nie miałam pojęcia, że przeczytanie tej książki doprowadzi mnie do stanu w którym jestem teraz... 

Rzeźbiarz łez jest opowieścią, opowieścią pełną rozpaczy, opowieścią, która sprawia, że każda cząstka nas, zaczyna odczuwać ten ból.

Nicka i Rigel. Ona kierowała się dobrem i delikatnością, tylko delikatność mogła zdziałać cuda. Dlatego, nie potrafiła nikogo zranić. Nawet, gdy dostawała okrutne kary, kiedy uciekała zapłakana i przestraszona, potrafiła odnaleźć kolory w świecie, do którego trafiła. Na każdą ranę miała inny kolor plastru. Te plastry były lekarstwem na wszystko. Jednak każdego dnia, marzyła o domu i rodzinie. O ludziach, którzy przyjadą po nią i zabiorą z Grave...                                                                                                                 On był tym, przed którym wszyscy uciekali. Może nie odczuł strachu przed osobą, która krzywdziła inne dzieci, ale w jego sercu i umyśle skrywały się inne demony. Dzień po dniu, wyniszczały i odbierały nadzieję, że któregoś dnia, znajdzie się szansa na uratowanie.. 

 Chciałabym napisać tak wiele o książce, dla której zarwałam noc i czytałam tak długo, aż przestałam widzieć litery. A nawet wtedy nie chciałam odkładać, by czekać do następnego dnia. Nie umiałam rozstać się z nią rozstać, jednocześnie mając świadmosć, że jest ono bliskie.                                              Rzeźbiarz łez jest książką, która przenika nasze wnętrze i kiedy rozpoczniemy tę opowieść, nie będziemy mogli jej przerwać. A zakończenie, nie będzie definitywne. Bo ta opowieść stanie się częścią nas samych. 

Chciałabym napisać o emocjach, które towarzyszły mi podczas czytania.  Do momentu gdy  dotarłam do słów autorki. Słów, które mnie po prostu rozbiły na kawałki, zakończenie, które poruszło moje czarne serduszko. Przekaz tej książki jest tak piękny, tak cudownie utkany, że chyba nie można było ładniej ukazać i podsumować sedna tej opowieści. Mam jednocześnie wrażenie, że żadne moje słowa, nie są wstanie oddać uczuć, które towarzyszyły podczas lektury. Jak co chwila sięgam po książke, by odszukać fragment, cytat i pobyć tam jeszczę chwilę. Nie można o tym napisać, to trzeba po prostu poczuć.

Chciałabym żebyście poznali Rzeźbiarza łez, który opowiada swoją baśń, baśń pełną cierpienia i straconej nadziei...

Chciałam zostawić Wam  cytat z książki, jeden z piękniejszych jakie kiedykolwiek czytałam..

 

" I tak narodziła się Miłość. I poszła w świat, 

a pewnego dnia napotkała Ocean.

Ocean był oczarowany i podarował jej swój upór.

Spotkała Wszechświat, a on podarował jej swe tajemnice.

Spotkała Czas, a ten podarował jej wieczność.

Wreszcie spotkała Śmierć. Była przerażająca,

większa niż Ocean, niż Wszechświat, niż Czas. 

Przygotowała się, by stawić jej czoło, lecz ona 

podarowała jej światło. 

"Co to takiego?" - zapytała Miłość. 

"To nadzieja - odparła Śmierć. - Dzięki niej już zawsze,

nawet z daleka, będę wiedziała, że nadchodzisz. "


 

kwietnia 07, 2024

kwietnia 07, 2024

Góra Witosza

Góra Witosza



Druga część wycieczki do Staniszowa. Po zejściu z wzniesienia, na którym jest Zamek Księcia Henryka, minęliśmy kościółek i poszliśmy w miejsce gdzie jest początek podejścia do góry - jej wysokość to 484 m n. p. m. Nie będę ukrywała. Tutaj nie jest już lekko i przyjemnie. Schody od razy pną się mocno w górę, a samo podejście troszkę wymaga kondycji. Mnie akurat nie tyle nogi się zmęczyły, co miałam zadyszkę, ale nie z braku formy, ostatnio mam lekkie problemy zdrowotne, ale nie o tym. W każdym razie. Góra Witosza troszkę potrafi wycisnąć poty :).

Tak to wygląda od dołu. Szybko jest mocne podejscie i nie ukrywam jak podeszłam od razu zaczęłam się smiać, że nie ma czarowania. Zaczynamy z grubej rury ;). 

Trasa jest może troszkę wymagająca, ale naprawdę szalenie urokliwa, bo można znaleźć ciekawe przejscia w skałach, a to podziwiać jak wielka jest góra. Znaki świetnie prowadzą i nie ma szansy pomylić ścieżki. 

Wiecie ja zawsze mam lekki ubaw, kiedy sobie podpatruje na ludzi. Widać kto ma świadomość, jak powinno się wybierać na podejścia, nawet takie lekkie i może mało wymagające jak ta tutaj. No ale, gdy widzę panienki w kozakach z lateksu... to nawet mnie potrafi wmurować. Szczerze nie dbam o gusta, ale jednak brak wyobraźni budzi szok. Ludzie, nawet małe górki mogą zrobić krzywdę, jeśli jest się nieprzygotowanym. My dobrych butach, kilka razy straciliśmy przyczepność. Bo było stromo... 

 


Tak, tędy się przechodziło :) Bardzo przyjemnie i ciekawie. Mnie zastanawiało, czy to przejście samo powstało, czy może celowo? Nie wiem, muszę gdzieś poszukać informacji. 

 


Są i kolejne wspaniałe widoki, na całe pasmo gór. I nasza Śnieżka, która w tym roku pokazała, że potrafi być bezwględna. Teraz za każdym razem, gdy patrzę na tę ścianę, gdzie jest rynna śmierci, widzę tych ludzi... i nie mogę tego obrazu wymazać z głowy. To był piękny i słoneczny dzień, ale i tragiczny.  Śnieg w tym roku szybko znika, ale swoje zdążył zabrać.

Na tym koniec pierwszej wiosennej wycieczki, gdzie było cudownie ciepło, wręcz można było mieć wrażenie, że za chwilę lato wejdzie w całej okazałości.

kwietnia 02, 2024

kwietnia 02, 2024

Kwiecień! :) (:

Kwiecień! :) (:


Nastał kwiecień, a wraz z nim zrobiło się na chwile cieplej. Święta wyjątkowo zaskoczyły większość piękną pogodą i można śmiało było spędzić ten czas na łonie natury. O ile pierwszy dzień świąt leniłam się radonośnie wygrzewając przed domem, tak wczoraj tj, drugi dzień świąt, postanowiliśmy udać się na wycieczkę w celu spalenia kalorii :)

Tym razem padło na Zamek Księcia Henryka w Staniszowie oraz Górę Witosza.  Najpierw spacerkiem, nieśpiesznie ruszyliśmy w stronę Henia, bo jakoś to miejsce chciałam od dawna zobaczyć i ciągle było niepodrodze. Co można uznać za zabawnę, ponieważ codziennie jadąc do pracy, mijam wzniesienie na którym jest usytuowana budowla :)

Trasa jest naprawdę lekka i wręcz niewymagająca. Bardzo szybko mozna dotrzeć do celu. Jest kilka szlaków min. od Sosnówki. Marczyc oraz właśnie Staniszowa. U nas na wejsciu do ścieżki przywitał taki znak. Bardzo potrzebny, ponieważ wielu turystów "zapomina" o właściwym zachowaniu na szlaku. 


Dalej już była bardzo przyjemna ścieżka, która praktycznie leciutko pnie się ku górze, ale naprawdę wcale się tego nie odczuwa. Dopiero przy samym koóńcu można powiedziec, że jest lekko pod górkę :). 


My wybraliśmy się dosyć wcześnie. Śmiłam się, że gdy większość odsypiała rodzinne świętowanie, albo dopiero wstawała do śniadania, my już dreptaliśmy. Jednak warto było, ponieważ szlak był puściuteńki, dookoła spokój, cisza i gdzieniegdzie śpiew ptaków. Super! Na miejscu było kilka osób, ale miałam świadomość, że w drodze powrotnej, miniemy się z tłumamy. Nie pomyliłam się wcale ;)))).  Jednak zanim powrót, nasz cel był taki:


JJest to budowla wybudowana w 1806 roku. Niewielka i tak naprawdę wejście do środka jest tylko w celu dostania na wieżę widokową. Nie szłam, ponieważ nie lubię takich obiektów, dookoła było wystarczająco miejsca do podziwiania :).  Sami zobaczcie jakie piękne widoki można zobaczyć będąc na miejscu..
 


 Na miejscu jest sporo miejsca do siedzenia i odpoczynku, można śmiało przynieść jedzonko i zajadać chłonąc te przepiękną panoramę. Z tego co wiem, można również zrobić ognisko, ale chyba trzeba wcześniej powiadomić pracownika obiektu.  Nawet bez ogniska warto zabrać ze sobą prowiant i posiedzieć dłużej, miejsca nie brakuje, są stoliki, ławeczki, a nawet kamienie ;) widziałam nimi też nikt nie gardził. T

Tutaj już był koniec pierwszego etapu wycieczki, zmierzając w stronę widocznego w oddali kościółka,  musieliśmy przejsć kawałek dalej, by trafić pod Górę Witosza, o tej wyprawię napiszę w osobnym poście. Żeby nie było zbyt wiele na jeden raz ;). 

Dajcie znać, czy byliście w tym miejscu i jeśli nie, czy chcielibyście zobaczyć? Jest to przyjemna trasa na wycieczkę z dziećmi, naprawdę łatwo i przyjemnie. Polecam!









Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger