lutego 28, 2016

lutego 28, 2016

O mojej miłości do Północ i Południe...

O mojej miłości do Północ i Południe...



Od zawsze, no odkąd sięgam pamięcią kochałam się w filmach kostiumowych. Chyba pierwszym z nich, który obejrzałam i wywołał moją miłość była "Sisi", później już chłonęłam każdy gdzie piękne damy w szeleszczących sztywnych sukniach z dumnie uniesioną głową kroczyły majestatycznie. Wzruszałam się i złościłam na różne koleje losów bohaterów, ale przede wszystkim zakochałam się w klimacie tamtejszych czasów. Gentelemni i damy. Mężczyźni cudownie się wysławiający, bez tego chamstwa i grubiaństwa, mowa ciała i te spojrzenia, czasem nieśmiałe, skradzione... ahhh.... 

I tak, z tęsknoty do przeszłości postanowiłam odświeżyć sobie film na podstawie przepięknej książki Charlotte Bronte "Jane Eyre" dlaczego wspominam o niej skoro tytuł  posta mówi o zupełnie innej ekranizacji? Bo właśnie dzięki podróży w czasie, i usilnym namową Kasiek z bloga Z pasją o dobrych książkach  moje życie zostało przewrócone do góry nogami,  i od chwili obejrzenia pierwszego odcinka nic nie będzie takie, jak było.... Bo film ten, a dokładniej serial zawładnął moim sercem.  Przez kilka dni chodziłam, a raczej znajdowałam się w innym wymiarze, wręcz nie potrafiłam odnaleźć się w tej naszej dziwnej rzeczywistości, szukałam możliwości teleportacji do tamtych czasów... Niestety bez skutku. 

Nie miałam jesz cze możliwości zapoznać się z książką Elizabeth Gaskell, na dniach mam w planach zamówić piękne wydanie, o które postarało się wydawnictwo świat książki, ale to właśnie przez film moja dusza mało nie wyleciała z zawiasów. Boże, ileż ja się na nim wypłakałam i ogólnie co przeżywałam. 
Cudowna kreacja aktorów... Richard Armitage (!!!!)  Matko jedyna! Ten facet po prostu powinien dostać Oskara za tę rolę!! Normalnie przebił wszystko i wszystkich. Tak cudownie wcielił się w postać Johna Thorntona... AAaaa!! no będę Wam tutaj wzdychała, ale zrozumiecie jeżeli obejrzycie film, który trzeba zobaczyć!!!  Nie chcę Wam pisać o fabule - ja nic o niej nie wiedziałam i dobrze!  Jednak przyznać muszę, że jest bardzo, ale to bardzo emocjonująca,a chwilami naprawdę mocno, bardzo mocno wyciska z oczu łzy, rani serce, aż człowiek ma ochotę przeleźć przez ekran i pocieszyć tego kto cierpi. Naprawdę, tak się dzieje.   
Skoro już wspomniałam o obsadzie, wspaniałym Rysiu.., to należy też docenić Daniele Denby Ashe - filmową Margaret.  Ta dwójka spisała się dosłownie na medal i ja naprawdę nie pojmuję dlaczego nie otrzymali żadnej nagrody, albo chociaż wyróżnienia?! Dlaczego w czołówkach są reklamowane denne filmy typu Grey od którego chce się po prostu rzygać, zaś coś co ma poziom zostaje zepchnięte w głębie szuflady, a takie szmiry z ordynarnym językiem i gównianą fabułą, a raczej jej brakiem zdobywają topki. Boże! Zagrzmij w końcu i zrób coś z tym światem, albo mnie teleportuj.  Bo no nie uniosę, no nie uniosę i pójdę i zrobię im coś , ale jeszcze nie wiem za bardzo co...

Wracając do mini serialu, jest przepięknie nagrany, w dodatku ogromnym i szczerze mówiąc dla mnie bardzo istotnym filarem jest muzyka! O Jezu...tak przepięknie dobrana do danej sceny.  Zachwycam się już od kilku dni i uwierzcie obejrzałam odcinki kilka razy i dalej nie czuję żeby mi się znudziło, dalej wzdycham, i już się nie mogę doczekać kiedy przeczytam książkę, bo już sobie wyobrażam co tam się musi dziać! 


No sami zobaczcie, no przecież nie jest możliwe żeby serce nie zareagowało na takie spojrzenie! Po prostu każda romantyczna dusza coś poczuje... Rysiu! Kocham Cię za tę rolę!






I jeszcze tutaj, gdzie są tacy mężczyźni? No gdzie ja pytam?? Jak to jest możliwe,że teraz kobiety zachwycają się wulgarnymi samcami, którzy je traktują jak...  wiadomo jak. Czy ten świat schodzi na dno? Nie pojmuje. Idę szukam mojego woreczka, patyczka i wracam do tamtych epok..





Macie jeszcze prześliczną melodię, posłuchajcie, popatrzcie. Może się zachwycicie :)





lutego 24, 2016

lutego 24, 2016

Złe dziewczyny nie umierają

Złe dziewczyny nie umierają

Zawsze, odkąd pamiętam, interesowały mnie z reguły książki spokojne, czasem z mocno przewidzianą z góry fabułą, gdzie nic i nikt nie mogło mnie zaskoczyć. Nawet jeśli chodzi o filmy o podobnej tematyce, też nie są mi bliskie w żadnym stopniu. 
Przed przeczytaniem Złe dziewczyny nie umierają zadałam sobie pytanie – Wiktoria, co cię napadło? Czemu horror i dlaczego o takiej treści? Przyznam szczerze: NIE WIEM. Może dlatego, że to po prostu moje ukochane wydawnictwo Feeria Young, może dlatego, że zafascynowała mnie okładka... Powodów pewnie jest kilka, ale bądź co bądź, ja – niczego nie świadoma amatorka, postanowiłam zagłębić się w historię stworzoną przez Katie Alender. Z góry byłam przygotowana na kompletną porażkę oraz na fakt, że nic z tego nie wyjdzie, a jedyne, co we mnie pozostanie, to nutka goryczy i rozczarowania. Ale, moi Drodzy! Nic z tych rzeczy i nie tym razem! 
Główną bohaterką jest Alexis – typ buntownika, która często pakuje się w tarapaty i wagaruje, skutkiem czego, dziewczyna przynajmniej raz w tygodniu pojawia się na dywaniku u dyrektora. Nie jest też nie wiadomo jak popularna w swojej szkole, z reguły traktują ją jako jakiegoś dziwaka z różowymi włosami. W domu dziewczyna też nie może czuć się swobodnie. Jej matka, kompletnie pochłonięta pracą, nie ma czasu dla swoich córek. Ojciec natomiast niespecjalnie sprawdza się w roli opiekuna i głowy rodziny. Alexis większość czasu spędza w swoim ciemnym pokoju, wywołując zdjęcia. Inaczej jest u Kasey – osoby, z którą główna bohaterka ma całkiem niezły kontakt. Jej siostra od zawsze była dziwna i inna, a wszystkie jej dziwactwa są traktowane z przymrużeniem oka. Sprawa wymyka się spod kontroli, gdy dziewczynka zaczyna rozmawiać z lalkami i pojawiać się wszędzie tam, gdzie Alexis. Jak się potem okazuje – Kasey została opętana przez złego ducha, co skutkuje tym, że stanowi zagrożenie dla całej rodziny. Alexis postanawia działać i spróbować uratować sytuację. Czy jej się uda? Czy wszyscy wyjdą z tego cało? Jak dalej potoczą się losy dziewczyn i ich rodziców? Przekonajcie się sami!
Od pierwszych stron książka całkowicie mnie pochłonęła, a jej sarkastyczny klimat i cięte riposty, które można zauważyć w nienagannym stylu autorki, zmusiły mnie do wybuchania śmiechem lub po prostu uśmiechu. Elementy te sprawiły, że napięcie, które rosło w znaczącym stopniu zostało rozładowane. Ale tylko do pewnego momentu... 
Żeby była jasność – nie spotkałam się tu z niczym nowym, ale wszystko zostało tak plastycznie skomponowane w piękną całość, że aż wstyd byłoby o tym nie wspomnieć. A co najważniejsze (przynajmniej dla mnie) – pozycja ta niesamowicie pobudza wyobraźnię i wywołuje gęsią skórkę prawie na całym ciele. Bohaterowie są poddawani różnym uczuciom, czasem skrajnym – od sympatii po znienawidzenie, ale to w niczym nie przeszkadza takiemu czytelnikowi-amatorowi, jakim jestem ja. 
Podsumowując, gorąco polecam nowe dzieło wydawnictwa Feeria Young, któremu jednocześnie pragnę gorąco podziękować za możliwość zapoznania się z tą pozycją. To była niezapomniana przygoda i już teraz z niecierpliwością czekam na kolejną część!

lutego 20, 2016

lutego 20, 2016

Życie i śmierć - Zmierzch opowiedziany na nowo...

Życie i śmierć - Zmierzch opowiedziany na nowo...



Niemalże każdy słyszał o sławnej Sadze Zmierzch, chyba nie ma osoby, która na pewnym etapie nie natrafiła na książkę czy film. Opinie są różne, jedni szczerze nienawidzą, krytykują, za wszystko, krótko mówiąc zniżając do poziomu dna. Jednak są też fani, którzy z łezką w oku wspominają premierę słynnej serii o wampirach.

Sama zaliczam się do grupy fanów. Możecie sobie w tym momencie o mnie pomyśleć co tylko zechcecie. Tak, lubię Sagę i bardzo miło wspominam czasy kiedy nastąpiło wielkie BUM! Przeczytałam dwa razy całość, filmy oglądałam... no nie ważne. Wiele razy. I nawet jeżeli z perspektywy czasu widzę niedociągnięcia, to i tak mam do nich sentyment. Może dlatego,że wcześniej nie czytywałam fantasy, a Zmierzch był pierwszy? Nie wiem. Ważne, że uwielbiam historię o wampirach i niezbyt ogarniętej Belli.

Jako,że mija 10 rocznica od wydania pierwszej części, Stephanie Meyer postanowiła zrobić swoim czytelnikom "niespodziankę" i pobawiła się znaną wszystkim opowieścią. Jaki był tego rezultat i czy autorka słusznie postąpiła zmieniając coś, co zyskało rozgłos? Może lepiej było zaskoczyć czymś zupełnie innym?  Za chwilę wszystkiego się dowiecie.


Zacznę od tego, że "Życie i śmierć" jest odbiciem lustrzanym Zmierzchu, z tą maleńką różnicą, że postaci kobiece zmieniły się w męskie i na odwrót. Na pierwszy rzut możemy powiedzieć ok, ale jak to wygląda w praktyce, podczas czytania? Jakim jest bohaterem Beau i Edythe? 
Nie będę robiła zarysu fabuły ponieważ mija się to z celem, gdyż autorka z kalkowała WSZYSTKIE wydarzenia z pierwowzoru.  Z maleńkimi niuansami. Takimi jak na przykład wypady koleżanek, troszkę trzeba było włożyć zmiany, bo wiadomo "mężczyźni" nie pojadą kupować fatałaszki, albo umówić na wizytę u fryzjera czy kosmetyczki.

Beau przyjeżdża do Forks, robi wszystko co czyniła nasza Bella, nawet zagryza wargę - no jakże słodziutko! Kiedy przeczytałam owe zdanie, aż oniemiałam z wrażenia! Naprawdę. Idąc dalej nasz chłopczyk jest totalnym fajtłapą. Ja rozumiem, On nie miał być super boyem. Liderem drużyny futbolowej z masą pieniędzy. Bardzo dobrze, ale zniewieściały Beau...  był totalną katastrofą. Albo i nawet gorzej. Jego rozmyślenia,  jak się potykał, rumienił, nie potrafił prowadzić rozmowy... Nie. Natomiast Edythe, kolejna kopia z poprzedniczki, tylko tyle,że został kobietą. Mówiła, robiła, zachowywała się jak nasz Edward. No Gender rozszalał się na dobre, nie wiem tylko śmiać się, czy płakać?  Edyt jest przebojowa, pewna siebie. No raczej, wszak jakby nie było została obdarzona cechami męskimi. Zakochuje się w nierozgarniętym młodzieńcu, bo jak wiadomo każda silna kobieta, zwłaszcza z nadprzyrodzonymi mocami pragnie mieć TAKIEGO partnera. Jest nieśmiertelna, a tutaj może roztoczyć twarde ramionka nad kruchutkim Beau.

Miałam ogromne nadzieje, że powyższa książka będzie czymś nieco innym, że autorka wykaże się chociaż w maleńkim stopniu aby zaskoczyć swoich fanów. Niestety. Tak się nie stało. Z przykrością muszę stwierdzić, że Stephanie Meyer poszła po najprostszej linii, przerabiając i to w dość płaski i bez wyrazu sposób oryginał. Tego co zrobiła ze Zmierzchem nie można nawet nazwać "odgrzanym kotletem", prędzej poszatkowanym. Według mnie zniszczyła to, co było dobre i mimo krytyki, z którą nie jeden raz saga musiała się zmierzyć, nie zaszkodziła jej tak, jak ten beznadziejny i kompletnie zmarnowany pomysł niby nowej wersji. Totalna klapa, porażka i nie wiem co jeszcze.

Owszem, zamysł mógłby mieć miejsce gdyby usiąść i na spokojnie, przede wszystkim DOKŁADNIE zająć się bohaterami. Nie zmieniać w starym pliku "byłam" na "byłem", tylko wykreować na nowo postacie, a jedynie co, to wzorując się by zachować zgodność zdarzeń. W tym przypadku okazało się, że autorka sama sobie zadała cios w kolano. I to taki porządny.  
Dla mnie czytanie "Życia i śmierci" stało się męczarnią, zupełnie nie odnalazłam się w tym schemacie. Nie potrafiłam zdzierżyć "genderowej" Belli, inaczej ująć nie potrafię. To nie był Beau, to była Bella po przymusowej zmianie płci, o której nie miała pojęcia.

Zastanawia mnie jeszcze jedno, jak osoby doradzające mogły przyklasnąć czemuś takiemu? Rozumiem, chęć zrobienia hałasu, świetna sprawa. Okrągła rocznica, należy o sobie przypomnieć. Tylko dlaczego nie pomyślano wcześniej, nie zaplanowano dokładniej? Nie potrafię pogodzić się ze świadomością,że autorka sama, na własne życzenie zepsuła coś naprawdę fajnego.  I co najgorsze, czuje się  dumna.
Gdybym miała zacząć wyliczać wady tejże książki, opinia chyba nie miałaby końca. Dlatego poprzestanę na konkretach. 
Chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby ukazanie historii z perspektywy Edka, chociaż nie. Meyer już pokazała, że zupełnie nie radzi sobie we wczuwanie się w postaci męskie. Czego przykładem jest Beau. Koszmar w najczystszej postaci.

Jedynym plusem wydania tego tytułu jest opcja "dwie książki w jednym", a dokładniej mówiąc, z przodu mamy "Życie i śmierć" zaś po odwróceniu "Zmierzch", Osobiście skorzystałam z opcji numer dwa i odświeżyłam sobie historię oczami Belli. 
Kreacji Beau mówię stanowcze NIE, nie chcę nawet pomyśleć, że ktoś zechce ekranizować ten nieudany wytwór.
Moje serce jest zranione, czuję żal do autorki. Nie wybaczę tego co uczyniła czytelnikom. Tyle można było zorganizować z okazji tak okrągłej rocznicy. A tutaj? Poszła na łatwiznę w najgorszym wydaniu.. Boję się pomyśleć co się stanie za kolejne 10 lat. Czuję się rozczarowana, nie polecam. Szkoda czasu. Chyba, że ktoś nie ma w posiadaniu Zmierzchu, to wtedy tak, można sobie sprawić, aby przy okazji zerknąć pobieżnie co też kryje "zielone jabłuszko".
   

Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

lutego 18, 2016

lutego 18, 2016

Upalne lato Kaliny

Upalne lato Kaliny


Czytając dawno, dawno temu Upalne lato Marianny nie miałam świadomości, że książka ta będzie początkiem trylogii, ba! Nie miałam pojęcia,że będzie miała jakąkolwiek kontynuacje. Jednak pamiętam jak bardzo mnie zachwyciła. Niby nie wyróżnia się wartką akcją, niby niczym nie wydawałoby się, że zaskoczy, a jednak. Książka miała w sobie coś takiego co spowodowało,że czytałam ją z ogromną przyjemnością i ciekawością. Autorka bardzo zgrabnie prowadziła po fabule, dlatego też kiedy okazało się,że historia Marianny ma swój ciąg dalszy, a w dodatku możemy poznać losy reszty bohaterów, nie zastanawiałam się zbyt długo. I oto mam za sobą Kalinkę, czy utrzymała poziom poprzedniczki? 

Jak wielkie rany na psychice mogą zostawić zdarzenia mające miejsce podczas wojny? Co tak okropnego musiało się stać, że radosna i może troszkę naiwna Marianna stała się tak wycofana i może pewnym sensie zgorzkniała? Dlaczego tak bardzo się zmieniła? Gabriela, piastunka ale i wieloletnia przyjaciółka rodziny miała słabość do swojej podopiecznej, ale czy to było dobre? Może lata temu powinna była zmusić młodziutką Mariannę do zwierzeń, może gdyby zachowywała się inaczej, Kalina poznałaby swoją matkę z innej strony? Może nie byłyby sobie obce... A teraz, teraz Kalina sama jest matką i postępuję podobnie do swojej rodzicielki. Malutka córeczka urodzona, ale i porzucona w domu Gabrysi, która to pokochała dziewczynkę od pierwszej chwili.. Żeby tak Kalinka potrafiła obdarzyć miłością kogoś, kto powinien być dla niej najważniejszy. 
Niestety, kobieta nie zaznała uczuć ze strony własnych rodziców. Ojciec zawsze podporządkowany humorom Marianny, która nie odnajdywała się w rzeczywistości, na którą sama w przypływie słabości się zdecydowała.

Kalina, dorosła kobieta. Żona i matka. Ma wszystko, ale jednak jej życie wydaje się jakby puste. Od zawsze myśląca pragmatycznie. Nie skora do uniesień, do zachowań, których nie mogłaby kontrolować. Wszystko do czasu, do chwili gdy przez przypadek pozna pewnego człowieka, który odmieni jej spojrzenie na wiele spraw. Od wielu lat próbująca uciekać od samej siebie, od przeszłości będącej szarą i niezbyt przyjemną. Zdana na samą siebie, szybko nauczyła się skrywać to, co człowiek powinien uzewnętrzniać. Stojąca zawsze na uboczu, przyglądająca się poczynaniom przyjaciółek, nie skąpiących sobie wrażeń i korzyści z tego co niesie ze sobą młodość, ale nawet kiedy Ty zapomnisz o całym świecie i będziesz udawał,że Cię nie interesuje. Świat w końcu upomni się o Ciebie. I pokaże życie od tej drugiej strony. Czasem wbrew głównemu zainteresowanemu...
Jak Kalina upora się z demonami przeszłości, dlaczego Marianna stała się takim człowiekiem, a nie innym? Czy można uratować coś, co zostało wiele lat temu zaniedbane? 

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak,  kolejny raz pokazała,że potrafi pisać na jak najwyższym poziomie. Nie ma mowy by chociaż przez chwile czytelnik poczuł się znużony lekturą książki. Jak wspomniałam na początku pierwsza z trylogii była świetna, ale Marianna to tylko wstęp, takie preludium przed tym co zaserwowała autorka w Kalinie, retrospekcje przenoszące nas do czasów wojny, tego co zdarzyło się z młodą jeszcze Marianną, jak rzutowało na dzieciństwo i dalsze lata jej córki chwilami były naprawdę trudne. Wojna, każdy wie, że nie oszczędziła nikogo kto przeżył. I nawet jeżeli rany na ciele się zagoiły to niestety te w sercu, we wspomnieniach pozostały na zawsze..
Kalina boryka się z problemami ukrytymi głęboko na dnie własnej świadomości. Odcięła się od nich, co nie znaczy,że czasami nie dają o sobie znać. Wie,że jej zachowania są całkiem inne od tych, które cechują młode kobiety, ale mimo wszystko nie potrafi się przełamać. Małżeństwo bardziej z rozsądku niż uczuć. Po prostu tak jakoś wyszło. Nie jest nieszczęśliwa, wspólnie tworzą zgrany duet, partner jest inteligenty, potrafi wysłuchać i przede wszystkim nie wnika. Nie zadaje niewygodnych pytań o przeszłość... Tylko czy takie zachowanie jest właściwe? Może Kalina podświadomie wyczekuje czegoś zupełnie innego? 

Upalne lato Kaliny czyta się z ogromnym zainteresowaniem, z jednej strony byłam niesamowicie ciekawa tego co przydarzyło się Mariannie, z chęcią zagłębiałam się we wspomnieniach tamtych czasów. Z drugiej kibicowałam Kalinie, by zdążyła się opamiętać, by zrozumiała,że jeszcze wszystkiego może się nauczyć, tylko musi sama zdecydować o tym najważniejszym kroku. Przez całą książkę czułam pewnie napięcie, jednak to zakończenie wprawiło mnie najpierw w osłupienie, po prostu nie dotarł do mnie fakt tego co się zdarzyło. Byłam najnormalniej w świecie wstrząśnięta, nie mogłam i nie chciałam uwierzyć w TAKI koniec, autorka genialnie zagrała na emocjach. Wielkie brawo. Gdyby nie świadomość posiadania trzeciej części, chyba bym nie potrafiła pogodzić się z tą niewiadomą.  Jestem zachwycona talentem pani Zyskowskiej-Ignaciak. Kalinka, to lektura obowiązkowa, ja radziłabym zapoznać się z poprzednim tomem, niby można czytać każdą część odrębnie, jednak uważam,że Upalne lato należy zacząć od początku.  Szczerze i od serca polecam.
Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu MG.

lutego 16, 2016

lutego 16, 2016

5 sekund do IO

5 sekund do IO


Chyba większość z nas grała, bądź gra w gry komputerowe. Jedni uwielbiają sadzić roślinki, pływać, czy może też walczyć w przestworzach, lub na ziemi. Gra ma jedno zadanie. Przenieść nas, zainteresowanych do innego świata, gdzie rzeczywistość na chwilę zostanie zagłuszona czymś nierealnym, a jednak jakże fascynującym, im więcej producent włoży w swoje dzieło, tym lepszych efektów mogą spodziewać się konsumenci. Czas, który poświęcamy na tą formę relaksu może być zwodniczy, pochłonięci alternatywnym światem często zatracamy się, nie zdając sprawy ile godzin upłynęło bezproduktywnie. Jednak to "tylko" gra, cóż może się nam stać poza bałaganem w mieszkaniu, czy brakiem obiadu? Nic. Problem zaczyna się gdy cienka granica między światem fikcyjnym a realnym zostaje zatarta..

Koszmar, który mógł wydarzyć się tylko w scenie thrilleru, bądź w jednej z gier w jakiej nie jeden raz brała udział Mika, staje się rzeczywistością. O to siedzi ukryta w bibliotece, mając świadomość,że niebezpieczny psychopata biega z bronią w ręku i zabija każdego napotkanego po drodze ucznia lub nauczyciela.  Strach paraliżuje, przecież takie rzeczy się nie dzieją naprawdę, nie w tak nudnej i nie odznaczającej szkole, jak to Warszawskie liceum. A jednak. Oprawca czegoś szuka, do czegoś zmierza, jeszcze chwila i zostanie zauważona. Kiedy dwa spojrzenia się spotykają, Oczy Mikki robią się co raz większe ze zdziwienia. Przez głowę przelatuje mnóstwo wspomnień, i to jedno najważniejsze. Ona go zna! Wie kim jest morderca, ale dlaczego właśnie On? I dlaczego nie strzelił jej w głowię skoro mógł? 

Mika nie miała łatwego życia, kiedy umarł ojciec zamieszkała wraz z młodszą siostrą w pogotowiu opiekuńczym. Jak żyje się w takim miejscu? Nie zrozumie nikt, kto przez jakiś czas w nim nie pomieszka. Dla nastolatki wydaje się, że nie ma już nikogo z kim mogłaby dzielić ten dziwny stan. Nie potrafi płakać, czuje się zablokowana. Dopiero Bartek, jeden ze współwychowanków ośrodka przykuwa swoją uwagę, ciągłym graniem. To dzięki niemu Mika staje się jedną z najlepszych w tej dziedzinie. I to właśnie za sprawą dawnej pasji zostanie wybrana do trudnego i niebezpiecznego zadania...

Będę szczera, bardzo długo zbierałam się z przeczytaniem powyższej książki. Tak naprawdę sama nie wiem dlaczego po otrzymaniu przesyłki nie potrafiłam się do niej przemóc. Chyba musiała "nabrać mocy" i po prostu odczekać swoje. Kiedy już w końcu zasiadłam do czytania.. automatycznie przepadłam. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Wardy, owszem słyszałam o autorce, jednak do tej pory nie miałam sposobności zapoznać się z jej książkami. Zawsze z pewną niepewnością zagłębiam się w lekturze autorów, którzy zewsząd są zachwalani, może dlatego, że kilka razy srogo się rozczarowałam? Nie wiem. W tym przypadku było inaczej, pozytywnie. Już na samym wstępie zostajemy wciągnięci w fabułę, która mocnym uderzeniem zbija z tropu. Bo tak na "dzień dobry" morderstwo i niepokojące zachowania bohaterów wprawiają w osłupienie. Jako,że tematem przewodnim są gry o bardzo zaawansowanej technologii, całość jawi się jak wyjęta z filmu s-fi, do momentu gdy najnowsza gra zaczyna mieć uchybienia, a gracze zaczynają dziwnie reagować na jej brak.  Cały czas balansujemy pomiędzy rzeczywistością i światem nierealnym, gdyż akcja toczy się na dwóch płaszczyznach. W normalnej codzienności bohaterów oraz na IO gdzie można odczuwać wszystkie bodźce, przez co gra zdaje się jeszcze bardziej rzeczywista. Pozostaje pytanie w jakim momencie alternatywna przestrzeń zaczyna być niebezpieczna, kiedy zaczyna stanowić zagrożenie?

Jestem pod ogromnym wrażeniem samej konstrukcji książki, autorka wykazała się niesamowitą wiedzą w tematyce gier, całej terminologii oraz szczegółów, które stanowią ważne elementy, czytając odnosi się wrażenie,że napisała ją osoba żyjąca w świecie komputerów, bardzo dobrze odnajdująca się w ukazanej dziedzinie.  Druga, bardzo ważna sprawa. Znakomite wykreowanie bohaterów, zwłaszcza zarys psychologiczny nastolatków znajdujących się w pogotowiach opiekuńczych, ale i również tych z innymi problemami. Gra w pewnym sensie tworzyła świat w jakim zagubieni ludzie potrafili się odnaleźć, jednak czy taka złudna wizja samego siebie może być dobra? Czy w pewnym momencie nie doprowadzi do katastrofy ? Jak poradziła sobie główna bohaterka z tym jakże trudnym i ważnym zadaniem? 
Szczerze polecam przeczytanie tej pozycji, mnie podbiła i sprawiła, że nie potrafiłam się oderwać od stron, a samo zakończenie... Sami się przekonajcie. Naprawdę warto!

Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Media rodzina.

lutego 06, 2016

lutego 06, 2016

Sicario - FILM

Sicario - FILM




Sicario - w języku, a raczej slangu hiszpańskim oznacza płatnego zabójcę. Jak większość się orientuje Meksyk czy też Columbia poza pięknymi terenami oraz kulturą, słynie z okrutnych morderstw, porachunków gangsterów i ogólnie złem w najczystszej postaci. Twórcy filmu pokusili się o ukazanie małego fragmentu mrocznej strony świata przestępczego, które ma swoje źródło dużo wyżej, u ludzi będących pozbawionych wszelkich granic.  Jak to wyszło w ogólnym rozrachunku? Czy reżyser (Denis Villeneuve) podołał  i osiągnął zamierzony cel, czy Sicario uniosło swoją poprzeczkę?  

Zacznijmy od pomysłu fabuły, film rozpoczyna się dość mocno, nawet brutalnie. I za to wielkie brawo. Nie ma przydługiego wstępu, niepotrzebnego budowania napięcia.  Grupa agentów FBI podczas jednej z akcji odkrywa ukryte ciała, jak się okazuje był to masowy mord. Zleceniodawcą jest meksykański boss, parający się przemytem narkotykami. Aby móc przechwycić głównego oprawcę grupa musi dostać się do świata przestępczego, gdzie prawo rządzi się innymi kategoriami. Młoda agentka - w tej roli Emily Blunt.  Zostaje wytypowana do wzięcia udziału w całym trudnym i oczywiście niebezpiecznym przedsięwzięciu. Jak wiadomo Meksyk to nie Ameryka. Tam wszystko wygląda inaczej. 

Akcja toczy się miarowo, nie można powiedzieć, że coś zostało rozwleczone, czy może zbyt podkolorowane. Jest brutalnie, jest napięcie. I wszystko byłoby dobrze gdyby momentami nie zaczęły się dziać dziwne rzeczy, mianowicie zbyt wiele przeróżnych zbiegów okoliczności, wydawałoby się,że plan jest niebezpieczny, misja na bardzo wysokim poziomie i nagle PUFF. Chyba wątki poboczne wzbudzały więcej emocji, i tak naprawdę to one ratowały całość.  Nie do końca zrozumiałam dlaczego reżyser po dobrym rozpoczęciu postanowił pokierować fabułę w taką, a nie inną stronę. Zamiar i pomysł był naprawdę bardzo dobry. Świetna muzyka, wprowadzała odpowiednie emocje z czego jestem zadowolona, ale...Coś zaczęło się rozjeżdżać, jakby nagle panu Villeneuve znudziło się to co nagrywa, i postanowił szybciutko uciąć. Szkoda wielka, ponieważ  z tak ciekawą obsadą, scenariuszem można było naprawdę "poszaleć", bez podkoloryzowania. 

Co się tyczy aktorów, mam skrajne uczucia. Byłam bardzo mile zaskoczona doborem i wiele oczekiwałam... Niestety postać, w którą wcieliła się Emily Blunt,  porażała swoją beznadziejnością. Agentka FBI, wysyłana do zadań specjalnych, strzelająca do ludzi, nagle kiedy jej noga staje na Meksykańskiej ziemi, przemienia się w ciapę z wiecznym grymasem przerażenia na twarzy. Do pewnego momentu tłumaczyłam to zachowanie szokiem, jednak im dłużej, tym co raz gorzej, kobieta drażniła do tego stopnia, że zaczęło mi to przeszkadzać w oglądaniu filmu. Cały czas zastanawiałam się o co chodziło z jej rolą, po co na siłę została upchnięta do filmu? Niby agentka, a przypominała "świeżaka" dopiero co po ukończonej szkole policyjnej. Żenada. Moja ulubiona aktorka doprowadzała mnie do szału, wprost nie potrafiłam znieść scen w których się pojawiała.

Na szczęście Sicario broni doskonała gra Benicio Del Toro, który wcielił się w rolę Meksykańskiego agenta, w prawdzie jego misja była bardziej prywatna jak ku dobru całego społeczeństwa, jednak cała charakteryzacja i wczucie w rolę było bardzo dobrze ukazane, widać aktor świetnie sobie poradził, dzięki czemu Alejandro, mimo nie do końca nieskazitelnej przeszłości i zamiarów, wzbudzał sympatię. 

Nie będę zbyt wiele rozwodziła się na temat całej obsady,  wydaje mi się, że Blunt i Del Toro grają pierwsze skrzypce, z tą różnica, że aktorka poległa z kretesem i nawet jeżeli jej rola miała być właśnie taka, to niestety odegrała ją tak słabo  i nienaturalnie, że całość wołała o pomstę do niebios. W moim własnym odczuciu największym atutem  filmu jest rola Benicio Del Toro, aktor dzięki któremu Sicario  się wybroniło. Bo ze względu na właśnie tę postać warto obejrzeć film, z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to nie jest produkcja najwyższych lotów, jednak nie można powiedzieć, że nie warto zwrócić na niego uwagi. Byłoby to chyba zbyt krzywdzące. Nie ma szaleństwa, nie ma "ochów i achów", ale było przyzwoicie... Gdyby nie Emily Blunt...

Podsumowując, jeżeli nie podejdziecie do filmu zbyt krytycznie, a lubicie strzelaninę, brutalne morderstwa i działalność przemytniczą, możecie śmiało sięgać po ten film. Początek i zakończenie to takie mocne strony Sicario...

Tekst stanowi oficjalną recenzję dla portalu DużeKa. 

lutego 04, 2016

lutego 04, 2016

No to stosik! :)

No to stosik! :)


Przyszła pora na stosik, który został skompletowany w styczniu - no nie całkiem, jedna z pozycji jest jeszcze z grudnia. Dołączyłam ją jednak do tego z nowego roczku:)
Sporo tytułów, bo  z tego co widzę to podzieliło się po połowie, są moimi własnymi nabytkami. Z nowym rokiem nie wytrzymałam, korzystałam z promocji, wymieniłam się, jakoś chciałam poszaleć, a co! :)  nie przedłużając zaczynamy!

1. "Ruda sfora" Kossakowska - Bardzo polecana przez koleżankę, miała dwie sfory, ja dwa imperium ognia. Zrobiłyśmy sobie wymiankę - bardzo korzystną! :) Bo rudej jestem bardzo ciekawa. 

2. "Plaża Babylon" Edwards-Jones i ktoś tam;P - Prezent świąteczny od kochanej Angeliki z lustereczka:) Bardzo, bardzo dziękuję! Właśnie się do niej przymierzam!

3. "Lepiej - jakieś sposoby na lepsze życie" Rubin - Ta okładka żółta jak kurczątko ( kocham żółty) i opis przyciągnęły moją uwagę, obym się nie rozczarowała:)

4. "Trylogia. Strażnicy Nirgali" WojdowiczNie będe opisywała każdego tomu osobno, ponieważ cały pakiet kupiłam sobie w prezencie z okazji nowego roku, jeszcze nie czytałam, ale polubiłam styl autorki, więc możecie gadać co chcecie ja i tak jestem na TAK ;). 

5. "Zabić" i słynny PR Pleskot - Czasy PRL-u są jakoś moimi ulubionymi z historii nie tak całkiem odległej, więc nie byłabym sobą gdybym nie zdecydował się na ten tytuł. 

6. "Sekret zegarmistrza" Renata Kosin - Zaczęłam czytać, no zaczęłam. Każdy chwali, ja utknęłam. Wierzę, że jednak,że to tylko chwilowa przerwa, a później będę zachwycona jak inni. Oby!

7. "I że ci nie odpuszczę" Szarańska - Książka już dawno przeczytana, czeka na opisanie. Nie wiem dlaczego jeszcze tego nie uczyniłam... 

8.  "Pod wędrownym aniołem" Joanna M. Chmielewska - Jedna z moich ulubionych autorek, wydała bardzo prywatną książkę, musiałam ją mieć. No nie dało się inaczej...


Oczywiście jest mini sesyjka moich nabytków, oglądajcie podziwiajcie, piszcie co macie, co wam się podobało - albo co rozczarowało...:D 


 
                          Nie powiem co mi przypomina ten malunek na okładce, bo wyjdzie,że mam jakieś zboczenia... ;D       

            Jest moje żółciutkie cudo :) bardzo lowe! żółty zawsze i wszędzie.. plaża ma okładkę taniego romansa w stylu harleqin :D 

          No więc obie są w takim stylu, że mnie ani nie podbija, ani nie zniechęca. Chociaż zegarek w oryginale może być całkiem całkiem :)

                 Moja piękna, przewspaniała, prześliczna TRÓJCA - no sami powiedzcie,że są piękniaste, ochy i achy :)

                   Obie pięknie wydane, eleganckie i mające w sobie coś, co przyciąga. Naprawdę super wydania!


I moje ulubione pytania na koniec, co wam się podoba? Co macie? Czego jesteście ciekawi? :) 

 

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger