Od zawsze, no odkąd sięgam pamięcią kochałam się w filmach kostiumowych. Chyba pierwszym z nich, który obejrzałam i wywołał moją miłość była "Sisi", później już chłonęłam każdy gdzie piękne damy w szeleszczących sztywnych sukniach z dumnie uniesioną głową kroczyły majestatycznie. Wzruszałam się i złościłam na różne koleje losów bohaterów, ale przede wszystkim zakochałam się w klimacie tamtejszych czasów. Gentelemni i damy. Mężczyźni cudownie się wysławiający, bez tego chamstwa i grubiaństwa, mowa ciała i te spojrzenia, czasem nieśmiałe, skradzione... ahhh....
I tak, z tęsknoty do przeszłości postanowiłam odświeżyć sobie film na podstawie przepięknej książki Charlotte Bronte "Jane Eyre" dlaczego wspominam o niej skoro tytuł posta mówi o zupełnie innej ekranizacji? Bo właśnie dzięki podróży w czasie, i usilnym namową Kasiek z bloga Z pasją o dobrych książkach moje życie zostało przewrócone do góry nogami, i od chwili obejrzenia pierwszego odcinka nic nie będzie takie, jak było.... Bo film ten, a dokładniej serial zawładnął moim sercem. Przez kilka dni chodziłam, a raczej znajdowałam się w innym wymiarze, wręcz nie potrafiłam odnaleźć się w tej naszej dziwnej rzeczywistości, szukałam możliwości teleportacji do tamtych czasów... Niestety bez skutku.
Nie miałam jesz cze możliwości zapoznać się z książką Elizabeth Gaskell, na dniach mam w planach zamówić piękne wydanie, o które postarało się wydawnictwo świat książki, ale to właśnie przez film moja dusza mało nie wyleciała z zawiasów. Boże, ileż ja się na nim wypłakałam i ogólnie co przeżywałam.
Cudowna kreacja aktorów... Richard Armitage (!!!!) Matko jedyna! Ten facet po prostu powinien dostać Oskara za tę rolę!! Normalnie przebił wszystko i wszystkich. Tak cudownie wcielił się w postać Johna Thorntona... AAaaa!! no będę Wam tutaj wzdychała, ale zrozumiecie jeżeli obejrzycie film, który trzeba zobaczyć!!! Nie chcę Wam pisać o fabule - ja nic o niej nie wiedziałam i dobrze! Jednak przyznać muszę, że jest bardzo, ale to bardzo emocjonująca,a chwilami naprawdę mocno, bardzo mocno wyciska z oczu łzy, rani serce, aż człowiek ma ochotę przeleźć przez ekran i pocieszyć tego kto cierpi. Naprawdę, tak się dzieje.
Skoro już wspomniałam o obsadzie, wspaniałym Rysiu.., to należy też docenić Daniele Denby Ashe - filmową Margaret. Ta dwójka spisała się dosłownie na medal i ja naprawdę nie pojmuję dlaczego nie otrzymali żadnej nagrody, albo chociaż wyróżnienia?! Dlaczego w czołówkach są reklamowane denne filmy typu Grey od którego chce się po prostu rzygać, zaś coś co ma poziom zostaje zepchnięte w głębie szuflady, a takie szmiry z ordynarnym językiem i gównianą fabułą, a raczej jej brakiem zdobywają topki. Boże! Zagrzmij w końcu i zrób coś z tym światem, albo mnie teleportuj. Bo no nie uniosę, no nie uniosę i pójdę i zrobię im coś , ale jeszcze nie wiem za bardzo co...
Wracając do mini serialu, jest przepięknie nagrany, w dodatku ogromnym i szczerze mówiąc dla mnie bardzo istotnym filarem jest muzyka! O Jezu...tak przepięknie dobrana do danej sceny. Zachwycam się już od kilku dni i uwierzcie obejrzałam odcinki kilka razy i dalej nie czuję żeby mi się znudziło, dalej wzdycham, i już się nie mogę doczekać kiedy przeczytam książkę, bo już sobie wyobrażam co tam się musi dziać!
No sami zobaczcie, no przecież nie jest możliwe żeby serce nie zareagowało na takie spojrzenie! Po prostu każda romantyczna dusza coś poczuje... Rysiu! Kocham Cię za tę rolę!
I jeszcze tutaj, gdzie są tacy mężczyźni? No gdzie ja pytam?? Jak to jest możliwe,że teraz kobiety zachwycają się wulgarnymi samcami, którzy je traktują jak... wiadomo jak. Czy ten świat schodzi na dno? Nie pojmuje. Idę szukam mojego woreczka, patyczka i wracam do tamtych epok..
Macie jeszcze prześliczną melodię, posłuchajcie, popatrzcie. Może się zachwycicie :)