maja 26, 2023

maja 26, 2023

Śnieżne kotły

Śnieżne kotły


 No więc  kochani, w minioną niedzielę postanowiliśmy udać się na śnieżne kotły, ale z tej perspektywy od dołu. Bo można iść na szczyt i z grzbietu oglądać stawu umieszczone w kotłach. Widoki ponoć są bardzo urodziwe i warto wybrać tę wersję trasy. Nie będę ukrywała, że moja kondycja jest jako taka, lubię chodzić, kocham góry, ale tylko mój R wie, jak wiele mnie to kosztuje wysiłku. Nie mam pojęcia dlaczego, bo ogólnie jestem bardzo aktywna fizycznie, po płaskim jestem wstanie przejść  30 km, niespecjalnie odczuwając - wiem bo sprawdziłam. A kiedy zbliżają się przewyższenia, no bywa trudno. Nawet bardzo. Dlatego bałam się tej trasy, ale na równi z obawami, chciałam zobaczyć widoki, które większość chwali. 

Spakowaliśmy się na wyprawę całodzienną, żeby sobie posiedzieć w pięknych okolicznościach natury i ahoj przygodo! 


Na starcie, gdy było całkiem przyjemnie, szlak taki jaki lubię, nic tylko Tupać. Dreptaliśmy sobie radośnie, a gdy byliśmy na 1/4 odcinka usłyszeliśmy, że gdzieś jest burza, grzmiało sobie delikatnie, można ładnie napisać  - pomrukiwało. Szliśmy więc dalej,  bo przecież już tyle za nami, nie ma co się bać. I nadszedł kryzys. Mój rzecz jasna. Szlak zrobił się wręcz okrutny, każdy krok był dla mnie męczarnią, w pewnym momencie zapytałam ile nam zostało i gdy usłyszałam, że ponad połowa tego co przeszliśmy zwątpiłam, a raczej czułam się pokonana. Mówię do mojego R, że ja zawracam, nie dam rady bo zaraz zaryje nosem o te kamienie. Gdy mieliśmy się wycofywać spotkaliśmy kuzynkę mojego R, która właśnie wracała ze spaceru, no i mówię do niej, taka rozżalona, jak bardzo chciałam pójść, ale chyba się przeliczyłam z kondycją. Na co Ania odpowiedziała, że miejsce w którym jesteśmy, jest kryzysowe nawet dla wyjadaczy, żebym szła dalej, bo za chwilę szlak się zmieni i będzie dobrze. Stwierdziłam, że ok, mogę jeszcze kawałek spróbować, jeśli nic się nie zmieni wracamy. 
Słuchajcie, faktycznie, minęliśmy ten punkt kryzysowy, jak dostałam powera, tak wystrzeliłam do przodu nie zważając na wcześniejszy spadek formy. 


Minęliśmy koralową ścieżkę  i już radośnie wręcz podbiegłam w stronę śnieżnych kotłów. Doczekać się nie mogłam widoku, bo wiedziałam, że będzie zacny, ale co innego wiedzieć ze zdjęć, a zobaczyć na żywo. 



Tutaj jeszcze widok z punktu widokowego przy skałach paciorkach, bardzo fajne miejsce na chwilę oddechu i odpoczynku, kiedy można się pozachwycać widokami.  No ale, przecież punkt docelowy kotły! Idziemy sobie idziemy i wtem...


Wejście zamknięte. Normalnie to był moment, w którym rozważałam czy jednak nie szkoda mi pieniędzy na mandat, ale z drugiej strony jakoś nie bardzo miałam ochotę się komukolwiek tłumaczyć. Zmęczona i wściekła, mówię do mojego R, że nie po to szłam tyle kilometrów tąmordercza trasą, żeby teraz zawracać - idziemy na górę! 


Sami zobaczcie być tak blisko i się poddać, no to nie ja, choćbym miała naprawdę nosem ryć po ziemi - albo deskach ;). stwierdziłam, że idę i koniec. Nie będę czarowała, że miałam super siły, szykowałam się na dojście do stawów, tam już nie było przewyższeń, a szczyt to jednak pięcie się cały czas do góry...

No i to już wyglądało mniej więcej tak, że szliśmy zygzakiem, który mnie doprowadzał do szału, chociaż wiedziałam, dlaczego właśnie w ten sposób wygląda wspięcie na szczyt, więc dreptalam ledwo żywa, ale równie uparta gdy w końcu ..


Widzicie te chmurę? Była czarna, a to nie była deszczowa chmura tylko burzowa. Grzmiało coraz mocniej i co gorsza kierowało w naszą stronę. Właśnie w tym momencie, stwierdziliśmy, że pójście w zaparte nie ma sensu. Na szczycie nie ma schroniska, to co widać jest nadajnikiem, bez dostępu dla turystów, w razie burzy, jesteśmy na otwartej przestrzeni. Aż taką ryzykantką nawet ja nie jestem. Nie boje się burzy, ale wiem, jak się może skończyć w górach. Tutaj zmiana może przyjść nagle, a wiedziałam, że jest dosyć agresywna, bo mamusia zdała mi raport co się działo u niej. 

R powiedział, że nie ma sensu ryzykować, kotły nam nie uciekną, nie mamy znowu tak daleko, żeby iść w zaparte. Odpuściliśmy. Było mi cholernie żal, bo uwierzcie spory to był wysiłek, byłam wręcz wykończona, a musiałam obejść się smakiem. Nie zobaczyłam z dołu, ani z góry. Cóż, widać mam pójść jeszcze raz.




W czasie powrotu, grzmiało coraz bardziej, zrobiło się wręcz upiornie ciemno, na szczęście deszcz nas złapał gdy zeszliśmy z tego najgorszego pionu, bo tam to chyba od wilgoci, w tych naszych bucikach byśmy nogi połamali. Mamy też miłe wspomnienia, fajnych ludzi spotkaliśmy po drodze, było wesoło, z niektórymi szliśmy spore odcinki, tak więc klimat był udany. 



Musiałam uwiecznić te dwa drzewa, pomiędzy którymi widać szczyty. Niesamowicie się obok siebie prezentuje. Życie i śmierć, jedno w pełni siły, a drugie już u kresu żywotu. Wspaniały kontrast. 

Jak widzicie, śnieżne kotły miałam na wyciągnięcie ręki, ale natura postanowiła, że to jeszcze nie był ten czas i będę musiała wrócić ponownie. Dlatego wyczekujcie kolejnej relacji z tego miejsca, ale chyba dopiero w okolicach sierpnia/września. 




maja 23, 2023

maja 23, 2023

Przegrana

Przegrana


 

Kontynuacja cyklu z komisarz Iwoną Banach. Po zakończonej "Wybranej", wyczekiwałam premiery i dalszej części wydarzeń, które bardzo mnie wciągnęły. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Gdy tylko tytuł pojawił się w zasobach Legimi, pobrałam książkę i zaczęłam czytać. O tym co działo się wcześniej pisałam w poprzedniej recenzji - od razu nadmienię, jeśli nie macie za sobą pierwszej, lepiej ominie zarys fabuły i sprawdźcie podsumowanie, dzięki czemu unikniecie ewentualnych spoilerów, który na tym etapie są nieuniknione. 


Iwona już wie, że została wmanewrowana w zadanie, które nie do końca było legalne i  nie działo się zgodnie z prawem wykonywanego przez nią zawodu. Czuje się podwójnie oszukana, a w głowie ciągle towarzyszy przeświadczenie, że jej zwolnienie z pracy i sytuacja, która rozpoczęła lawinę nieszczęścia, były z góry zaplanowane. Jednak nie ma pojęcia w jaki sposób udowodnić swoją niewinność. 

Tymczasem musi odnaleźć Matta, który rozpoczął krucjatę przeciwko klientom klubu. Wiadome jest, że ma informacje,jakich nie posiada policja. Idzie według sobie znanemu schematowi, więc nikt nie wie kiedy i w kogo uderzy. Przed Banach trudne zadanie, zwłaszcza gdy szukając informacji na temat Grzelińskiego, wychodzi na jaw, jego powiązanie z Krzysztofem - zaginionym partnerem kobiety. Element po elemencie składa układankę, a obraz jaki zaczyna się ukazywać wywołuje coraz więcej pytań, na które brakuje odpowiedzi. 

Gdzie jest Matt i Krzysztof? Co skłoniło tego drugiego mężczyznę do nagłego zniknięcia i dlaczego, funkcjonariusz tak osobiście zaangażował się w sprawie nielegalnego klubu, by zrezygnować z aresztowania, tylko wymierzenia krwawej zemsty? Jaka jest prawda i kto się za nią kryje? 



Seria z komisarz Iwoną Banach należy do bardzo dynamicznych, wywołujących w czytelniku wiele przeróżnych emocji. Tutaj od pierwszej strony akcja szybko się rozpędza i tak naprawdę nie wyhamowuje aż do samego zakończenia.  Może nie jest to książka brutalna w sposób dosłowny, ale bardziej działa na emocje, bo kiedy człowiek zacznie myśleć, że sytuacje, które są opisane mogą istnieć - a niestety możemy być pewni, że tego typu kluby istnieją, skóra cierpnie. To nie miejsca, gdzie ktokolwiek ma skrupuły, co jeszcze bardziej zachęca zwyrodnialców w krawatach. 

W tej części razem z Iwoną, tropimy przeszłość człowieka, który wciągnął kobietę  do tego procederu, o ile początkowe pobudki były słuszne, tak później okazało się, że zwierzchnicy nie mieli pojęcia o poczynaniach Grzelińskiego, jak również we wmieszaniu do zadania byłą wtedy komisarz Banach. Tym bardziej nasza bohaterka czuje rozgoryczenie, które może zniwelować odnalezienie człowieka, który zniszczył jej jak dotąd stabilne życie.  Niestety każdy kolejny krok, będzie prowadzącym do przepaści. Często się mówi, że jeśli prawda ma zabić - skłam. Myślę, że w sytuacji w jakiej znalazła się Banach, nie wiadomo co bardziej może zniszczyć. Gdy na pewnym etapie śledztwa, odsłaniają się karty, a te jasno prowadzą w stronę Krzysztofa. 

Przegrana - jakże ten tytuł jest wymowny i nie chodzi o sprawy zawodowe czy finansowe. W tym przypadku Iwona Banach traci o wiele więcej.  Wydarzenia, w których bierze udział czytelnik są bardzo intensywne i jak napisałam wcześniej - bardzo grają na emocjach. Dodatkowo zaczynamy grzebać w przeszłości, a tą często lubi ukrywać różne "smaczki". Ciekawie zostały ukazane te elementy fabuły i wreszcie wyjaśnienie, dlaczego Grzeliński tak fanatycznie podszedł do sprawy klubu. 

Jeśli mogę mieć swoje małe uczucie niedosytu - to jest nim zakończenie. Chyba spodziewałam się czegoś innego. Z drugiej strony, nie mam pojęcia jak inaczej mogło zostać ukazane. 

Była to niesamowita historia, a wydarzenia, opisane w obu częściach bardzo mocno zaangażowały moją głowę. Cieszę się, że poznałam twórczość Marka Stelara, będę wyczekiwała kolejnych książek. Ze swojej strony szczerze polecam. 


maja 19, 2023

maja 19, 2023

Noc Muzeów

Noc Muzeów

   


Braliście kiedyś udział w organizowanej akcji - Noc Muzeów? Nie ukrywam, było to moje pierwsze aktywne uczestnictwo, chociaż nocą trudno nazwać, bo jak zauważyła, jest to tylko z nazwy, noc może i w większym mieście, a tych mniejszych to późne popołudnie i wczesny wieczór.  Jednak nie narzekam, bo właściwie dla mnie samą radością było zobaczenie miejsc, które wcześniej były zamknięte przed zwiedzającymi. A dziś będzie o pałacu Lenno we Wleniu. Mam najbliżej do miasteczka, o Zamku we Wleniu już pisałam, dziś dlatego będzie o pałacu, który stoi bardzo blisko, na tym samym wzniesieniu. Dlatego przyjeżdżając w odwiedziny do Zamku, można za jednym razem wstąpić do pałacu na pyszne ciasto i kawę. 



Pałac dowiedziałam wiele razy, była w kawiarni, która serwuje naprawdę bardzo smaczne ciasto, ale poza kawiarnią, nią miałam okazji zobaczyć dalszej części budowli, a już o zamkniętym ogrodzie pałacowo- Zamkowym nie wspomnę. Za każdym razem jak byłam, podglądałam przez mury, nie mogłam przeżyć, że jest zamknięty. A tutaj proszę, nadarzyła się okazja. Dodatkowo w pałacu odbywał się koncert - Historie ukryte w muzyce. Tak więc uczta również dla ucha. 







Wnętrze pałacu - jak widać dosyć minimalistycznie urządzony, można wręcz stwierdzić, że wnętrze jest takie bardzo surowe, według mnie bez wyrazu. Niżej zamieszczę zdjęcia miejsc, które są dopiero w remoncie. Ciekawe jak będą wyglądały w efekcie końcowym. 



Ostatnie zdjęcie ukazuje przejście do wyjścia w stronę ogrodu, który zazwyczaj jest zamknięty. Właśnie nim przeszliśmy, ciekawa opcja przejścia nad ścieżką prowadzącą w stronę Zamku, takim mostkiem prowadzącym do szpaleru drzew otwierających ogród. 



Nade mną jest wspomniane wcześniej przejście z pałacyku do ogrodu. Świetnie jest to zrobione :). 






A tu już wspomniany ogród, może nie robi spektakularnego wrażenia, ale nie ukrywam lubię bardziej swojskie klimaty. Myślę, że ma potencjał tylko potrzeba nakładu pracy i więcej kwietnej roślinności. Za to niezapominajki nie zawiodły :).  Była jeszcze możliwość od godziny 20.00 wejście na Zamek z zapalonymi lampionami, co według mnie byłoby świetnym pomysłem gdyby organizatorzy, mieli świadomość o której godzinie zapada zmrok. Niestety w połowie maja, zachód słońce jest dużo później, o tej godzinie było całkiem jasno, więc te latarnie nie miały sensu.. Dlatego sobie odpuściliśmy. Szkoda, ponieważ byłam bardzo nakręcona, na NOCNE zwiedzanie, a nie wieczorne jeszcze przed zmierzchem. Cóż, może za rok będzie lepsza organizacja czasowa? Oby. Niemniej, dobrze, że są chęci wyjścia na przeciw taki akcjom i jak najbardziej trzeba kibicować. Na koniec wrzucę wam zdjęcia mnie samej, bo w końcu miałam okazję przyodziać sukienusie :)) Nawet zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie z R, ale niestety nie mam pozwolenia na publikację, co poradzić, ten mój chłop nie lubi udostępniać wizerunku. Trzeba uszanować. 



Jak widać problem z ustawieniem nóg jest aktualny. Może kiedyś się "naumie" stawać jak człowiek, mimo to, docencie moje starania, chciałam wyjść paradnie, jak na okoliczności ;)). 




maja 17, 2023

maja 17, 2023

Dom po drugiej stronie jeziora

Dom po drugiej stronie jeziora

 


Kolejna książka przeczytana pod wpływem recenzji, na jednym z blogów, które obserwuje. Tym razem padło na "Dom po drugiej stronie jeziora". Zabierałam się do niej chyba z trzy razy, ale nie dlatego, że miałam problem z wczytaniem, ale po prostu musiałam złapać ten moment, żeby mnie wciągnęło. Akurat długi weekend majowy bardzo się temu przysłużył, książka przeczytana, teraz jeszcze zarys fabuły.


Casey została "odesłana" do rodzinnego domu znajdującego się nad jeziorem.Miejsce o tyle ciekawe, że znajduje się w środku lasu, dodatkowo oprócz jej domu, stoją jeszcze trzy. Otoczenie spokojne, sprzyjające każdemu kto potrzebuje odciąć się od pędu życia, albo problemów. Jak w przypadku naszej bohaterki, która po nagłej śmierci męża, średnio radząc z sytuacją, musiała uciec od tłumów paparazzi. Jako dosyć znana aktorka - jeszcze bardziej znanej matki, ma świadomość, że każdy jej krok, a tym bardziej potknięcie, jest tylko zanętą dla rządnych sensacji dziennikarzy. 

Kobieta tymczasowo pomieszkuje w domu, w którym ostatni raz była wraz z mężem, tuż przed jego tragiczna śmiercią. Można to nazwać jako konfrontacje z traumą, chociaż ona sama uważa, że gorszego zesłania otrzymać nie mogła. Pobyt umila sobie szklaneczkami brandy, siedząc na tarasie i obserwując dom sąsiadów po drugiej stronie jeziora. A możliwości ma dobre, ponieważ budynek w większości skonstruowany jest z szyb, które nie są niczym zasłonięte. Pokusa ogromna, zwłaszcza gdy jest świadomość, że nie jest się widzianym. 

Przez przypadek pewnego popołudnia, Casey ratuje swoją sąsiadkę z domu na przeciwko. Katherine zasłabła podczas płynięcia przez jezioro, gdyby nie interwencja z pewnością by utonęła. Przez chwilę ta pierwsza, była przekonana, że wyłowiona kobieta nie żyje, jednak po chwili odzyskała funkcje życiowe. Okazuje się, że niedoszła ofiara utonięcia, to sławna była modelka, która jest znana w całym, kraju. Razem z mężem kupili niedawno dom po drugiej stronie jeziora.  

Podglądanie sąsiadów staje się dla Casey pewnym uzależnieniem - nie jedynym. W towarzystwie szklaneczki alkoholu lub kieliszeczku, zasiada wieczorami na tarasie i przez lornetkę zmarłego męża, podgląda życie Katherine i jej męża Toma. Dziwny jest obraz bez dźwięku, a jednak, trudno jest kobiecie zrezygnować, zwłaszcza gdy pewnego dnia jest świadkiem niepokojącego incydentu, po którym nie może skontaktować z Katherine.


 Gdy przeczytałam opis książki, byłam przekonana,że jest to jeden z kryminałów, który będzie wodził za nos, by później rozwiązanie zagadki wywołało oczekiwany element zaskoczenia. Nie ukrywam typowałam różne scenariusze, zwłaszcza, gdy przez długi czas podsuwane są pewne wskazówki, które jasno mogą dać do zrozumienia, kto może być winny. Wiadomo, że zazwyczaj taki zabieg jest w celu namieszania czytelnikowi w głowie, ale uwierzcie, takiego obrotu sprawy, w życiu bym się nie spodziewała i teraz z perspektywy czasu, mam jeszcze w głowie mętlik. 

Zacznijmy od Casey, trudno jest określić czy tę postać się lubi. Poznajemy kobietę, która nie potrafi poradzić z uzależnieniem od alkoholu - oczywiście nie widzi problemu w chęci codziennego wypicia odpowiedniej dawki trunku. W końcu ma nad tym kontrolę, ale czy rzeczywiście? Przez długi okres czytania, nie dowiadujemy się więcej, jak planu picia poszczególnych wariantów drinków, później zostaje wrzucona historia śmierci męża Casey, następnie tego, w jaki sposób trafiła do domu nad jeziorem. 

Małżeństwo Katherine i Toma, zostało ukazane minimalnie, tak naprawdę wszystko na czym można oprzeć swoją opinię, jest filtrowane przez spostrzeżenia głównej bohaterki. Dlatego widzimy, że Tom jest podejrzany, jego zachowanie sprawia, że można czuć pewne obawy, co do postępowania wobec żony. Tylko czy perspektywa osoby będącej ciągle pod wpływem alkoholu, ma prawo być wiarygodna? 

Gdy Katherine niespodziewanie znika, Casey postanawia rozpocząć swoje własne dochodzenie. Jest przekonana, kto postanowił się jej pozbyć i przede wszystkim dlaczego. 

Właśnie w tym momencie książki, akcja zaczyna się rozkręcać do tego stopnia, że były chwile, kiedy zastanawiałam się czy nadążam, za tokiem myślenia, a dokładnie wyobraźni autora. Nie mogę niczego zdradzić, jednak jestem szalenie ciekawa, co myślą o tym wszystkim, osoby, które przeczytały książkę. Bo ja naprawdę spodziewałam się wszystkiego - może poza Zombie.  Nie wiem, czy jestem rozczarowana, ponieważ to jest tak mocny element zaskoczenia, ale jednocześnie "odjechany", że oczy mi niemalże wypadły z wrażenia.  

Podsumowując, książkę warto przeczytać, ale zaznaczam - zaskoczenie jest dosyć osobliwe i z pewnością będą osoby, które go "nie kupią", co uważam za zrozumiałe, ponieważ sama jestem lekko rozdarta. Niemniej, całość plasuje się naprawdę dobrze, a koniec uznajmy, że jest z przytupem. 



maja 13, 2023

maja 13, 2023

O wszystkim i o niczym

O wszystkim i o niczym

 


Kolejna odsłona - o wszystkim i o niczym. Dzisiaj pomyślałam, że napiszę o ludziach i z chęcią poznam Wasze stanowisko na pewne sytuacje i zagadnienia. W końcu ludzie odgrywają w naszym życiu ogromną rolę, nie tylko ci goszczący w nim na dłużej, ale również przelotnie napotkani. Czasem wywołują negatywne emocje, częściej obojętne, a w mniejszości pozytywne. Różnie bywa. 

Co mnie uderza w społeczeństwie, to w większości - zazdrość. Zwróciłam uwagę, że "nie lubimy", cieszyć się ze szczęścia innych. Ba! Najlepiej wychodzi pocieszanie, gdy komuś się nie uda, bo przecież jest nieszczęśliwy, a to oznacza, że nie ma lepiej od nas. O wiele trudniej, jest powiedzieć - jak wspaniale, że Twoje plany się zrealizowały. No ale, tu już wchodzimy na mocne tematy, a wystarczy spojrzeć na ludzi idących chodnikami. Nie uśmiechają się do siebie obcy ludzie. Jej, jak to można się uśmiechnąć? Ktoś pomyśli, że pewnie wariat, albo najpewniej nastąpiła pomyłka. Bo uśmiech kosztuje, może być również odbierany jako zaczepkę do interakcji. I jeszcze jedno, jakże trudno jest powiedzieć obcej osobie coś miłego, komplement, ot zatrzymać się i wypowiedzieć dwa słowa - ładnie wyglądasz.

Zastanówcie się proszę, czy usłyszeliście się od nieznanej wam osoby, coś miłego, że specjalnie zaczepiła, by powiedzieć, że macie fajną fryzurę, buty lub bluzkę. A jeśli tak się stało, to ile razy? Jestem przekonana, że nie często, a jeszcze bardziej, że wasza reakcja była niedowierzaniem i zmieszaniem. 



Podczas wyprawy, o której pisałam w poście urodzinowym, zaczepiła mnie kobieta. Chciała zapytać gdzie kupiłam dres, bo szła za mną dłuższą chwilę i bardzo się jej podobał. W końcu zrobiła sobie zdjęcie loga, które jest na spodniach. I wiecie, kobieta czaiła się długi czas, bo nie wiedziała jak zareaguje. Mnie rozbawiły te podchody, bo najpierw poprosiła o zrobienie zdjęcia sobie przy słupku, później zapytała czy ja również chce, a na końcu o ubranie ;)).  Tak, wiem, że stoję jak sierota, ale zazwyczaj moje nogi są niekompatybilne z resztą ciała, jestem pokraka, nie ma co ukrywać prawdy. 




Podobnie było z tym płaszczem. Kobieta szła za mną pół miasta, aż w końcu odważyła się powiedzieć, że nie może się na niego napatrzeć i od razu rzucił się jej w oczy. I to jest bardzo miłe, kiedy niespodziewanie, przypadkowy człowiek powie komplement. Sama nie mam problemu z zaczepieniem i powiedzeniem, że coś mi się u kogoś podoba. Uważam za zupełnie naturalne.  Jakże o wiele trudniej usłyszeć mile i szczere słowa od osób z bliskiego otoczenia...


I właśnie docieram do najważniejszego - to zdjęcie zrobiła moja mama. Moja mama nie bardzo rozumie mój styl ubierania. Zwłaszcza kolorystki, podartych spodni i całej reszty. Ja wiem, że ubieram się trochę dziwacznie, chociaż tutaj usłyszałam, że wyszło bardzo młodzieżowo, dlatego zdjęcie przy zdychającej Magnolii. Jednak jeszcze nie o mamie, musimy cofnąć się w czasie. 

Miałam wtedy ze dwadzieścia lat i byłam na swoim pierwszym stażu. To było w biurze, moje pierwsze zderzenie z pracą papierkową. Większość wie, jak ubierają się panie urzędniczki, monotematycznie. I właśnie w tym miejscu, pracowała kobieta, której styl, szalenie mi się podobał. Byłam młoda, w tamtych czasach wręcz naiwna. Nie zapomnę, gdy po pewnym czasie, odważyłam się powiedzieć, jak mnie zachwyca sposób dobierania garderoby starszej "koleżanki". Wiecie co usłyszałam w odpowiedzi?  Czego oczekuje - co chce w zamian za ten komplement. Ten szok, do dziś pamiętam. Później zrozumiałam, że bycie uprzejmym jest zarezerwowane tylko wtedy, gdy ma się ku temu konkretne powody. A ludzie, coraz mniej potrafią być mili, a już na pewno bezinteresowni. 



Kiedyś usłyszałam, że jesteśmy jednym z najbardziej narzekających narodów, ale przede wszystkim, nie lubimy się uśmiechać, wymieniać uprzejmościami ot tak. Właściwie nie wiem, dlaczego tak jest. Jednak ze smutkiem stwierdzam, że to prawda. O wiele szybciej rozprawiamy na temat chorób, czegoś co nie wyszło.  Dajcie znać, jak to u Was wygląda, czy tylko ja mam pecha, że w moim otoczeniu coś królują smutasy, a zwyczajna radość dnia codziennego gdzieś upadła i leży porzucona? I czy jestem w gronie nielicznych, która lubi mówić przypadkowym ludziom, że mają odjechane buty - jeśli takie faktycznie mają ;). 



Na zakończenie wrzucam tulipany z ogrodu mojej mamy. U mnie było niewiele, ale z mojej winy. Wiem gdzie popełniłam błąd. Trudno, pozostaje liczyć, że mieczyki nie zawiodą :). W kolejnym poście opowiem Wam historię wyprawy do pewnego miejsca, do którego szliśmy polami;)))). 









maja 09, 2023

maja 09, 2023

Wybrana

Wybrana

 


Kolejna książka z kategorii kryminału, tym razem nieco inne klimaty od poprzedniczki.  Autor jeszcze mi nieznany, ale w końcu nie można zamykać się tylko na sprawdzonych, dobrze jest odkrywać nowe nazwiska i ich twórczość. Pozwoliłam sobie zerknąć już po przeczytaniu książki na opinie, ale jakie były, to już napiszę na końcu wraz z opisem moich wrażeń. Tymczasem fabuła. 


Iwona Banach pełni funkcję komisarza policji, przewodzi grupą zajmującą się zatrzymywaniem podejrzanych osób. Akcja do której została wyznaczona, miała pójść gładko i bez większych problemów, chociaż wiadomo w sytuacji gdy w grę wchodzą emocję aresztowanego, może wydarzyć się wszystko - mimo, że zadanie było realizowane w tajemnicy, wiec główny "zainteresowany", nie powinien był podejrzewać co się wydarzy. Jednak jak to bywa z pozoru łatwe zadania, okazują się najtrudniejsze. Działania potoczyły się w kierunku, który okazał się jednym z najgorszym. Zginął podwładny Iwony, ona sama zastrzeliła tego, po którego przyszli. Nie zdążyła zareagować, a może ktoś wcześniej dał cynk podejrzanemu?  

Dochodzenie w sprawie użycia broni oraz tego, czy Iwona zadziałała zgodnie z procedurami toczy się swoimi prawami. Ona sama, nie pojmuje dlaczego człowiek, po którego przyjechali zachowywał się dziwnie i czy rzeczywiście mogła zapobiec śmierci "Synka"? Niestety zarzuty są skierowane w stronę Iwony, która zostaje zwolniona dyscyplinarnie.   Gdyby tego było mało, w samym środku bałaganu jakim się znalazła, odkrywa, że partner, z którym żyła wiele lat, nagle zniknął. Nikt nie ma pojęcia gdzie się podziewa. Nie zabrał żadnych ubrań, tylko komputer i telefon. 

Porzucona i w dodatku bez pracy. Iwona musi stanąć na nogi, ale przede wszystkim zorganizować jakiś zarobek. Nie taka prosta sprawa, gdy w zawodzie nie ma co szukać, a inne miejsca, wymagają doświadczenia, którego akurat nie ma. Chwyta się różnych opcji, ale każda kolejna jest gorsza od drugiej, aż pewnego dnia, niespodziewanie zjawia się człowiek, który składa propozycje. Bardzo kusząca, ale równie niebezpieczną. Ryzyko jest potężne, ale i wynagrodzenie sowite. W końcu praca, jaką ma wykonywać należy do tych z kategorii - w białych rękawiczkach, najlepiej pod osłoną nocy. Kobieta zdaje sobie sprawę, że ludzie, którzy zaproponowali współpracę są bezwzględni i nie wybaczają błędów, jednak pokusa jest zbyt wielka. A później cofnąć się już nie można. 


Policjantka, która przechodzi na czarną stronę mocy, każde kolejne zlecenie wydaje się bardziej ryzykowne od poprzedniego, a "zabawa" dopiero się rozpoczyna. W co tak naprawdę wplątała się Iwona Banach i czy jest szansa by wyszła cało? 


Nie będę ukrywała, nie znam się na procedurach policyjnych, nie bardzo mnie nawet interesuje jak wygląda praca tych ludzi. Nie wiem, czy autor trzymał się wszystkich zasad, więc nie mogę się odnieść do tematu postępowania, które toczyło się w sprawie Iwony Banach. Jedno jest pewne, miało być emocjonująco, bo wieloletnia funkcjonariuszka zostaje wydalona ze służby dyscyplinarnie, gdzie tak naprawdę nie mogła wszystkiego przewidzieć, mimo swojego stażu doświadczenia. W jednej z opinii - chyba autor ma swojego antyfana, bo z tego co wyczytałam, ów pan męczy się uparcie w poznawaniu kolejnej książki, chyba tylko po to, by móc później skrytykować. Podziwiam za masochizm. W każdym razie, ów pan od opinii, stwierdził, że wszystko co dotyczy działań policyjnych, zostało źle napisanie. Jak widać, laikowi takiemu jak ja, wszystko grało prawidłowo, bo nie zauważyłam niczego nieodpowiedniego, mnie się czytało bardzo dobrze. 

Jednak wróćmy do fabuły, a dokładnie głównego wątku. Iwona rozpoczyna pracę i nie ma sensu lawirować w jakiej branży. Bo wszystko dzieje się nielegalnie z narażeniem ludzkiego życia. Co dokładnie już niestety napisać nie mogę, ponieważ trzeba razem z naszą bohaterką odkrywać skrawek po skrawku elementy układanki. Jak wiadomo, płotki na samym dnie, nie mają pojęcia w jakim celu wykonują swoje zdania. Kobieta miała świadomość, że balansuje nie tylko na granicy prawa, ale ryzyka własnego życia.  Niestety wszystkie konkrety dotyczące pracy,  były ukryte, a każda próba wyciągnięcia informacji mogła skończyć nieciekawie. 

Muszę przyznać, że była to wciągająca lektura i pełna emocji. Czytałam z ogromnym zaciekawieniem, ale i napięciem. Wiadomo już, że zadania wykonywane przez główną bohaterkę, nie należały do legalnych, a co za tym idzie - bardzo ryzykownych. Zwłaszcza, gdy każdy kolejny rozdział odkrywa przed czytelnikiem czego dokładnie dotyczy. Nie wypowiem się na temat zgodności opisów dotyczących pracy policji. Nawet nie mam zamiaru sprawdzać, bo jak wcześniej napisałam, zupełnie mnie nie interesuje. Policja rządzi się swoimi, niekoniecznie prawami, więc zagłębiać czy coś było zgodne, jest kompletnym nieporozumieniem. To jakby zapytać księdza o tajemnice spowiedzi. Sami rozumiecie. Książka dostarczyła oczekiwanych wrażeń, jestem ciekawa kolejnej części tego cyklu.  Ze swojej strony jak najbardziej polecam. 


Książkę przeczytał dzięki współpracy z Wydawnictwem Filia. 


maja 04, 2023

maja 04, 2023

Inkarnator

Inkarnator


 Pierwsze spotkanie z piórem Maxa Czornyja i akurat trafiłam gdy wokół autora toczyła się dosyć głośna afera. Nie powiem, pochyliłam się nad przedmiotem sporu publiki, ale jako osoba, która nie miała punktu odniesienia, stwierdziłam, że zapoznam się jeszcze ze stanowiskiem głównego zainteresowanego, po czym radośnie zasiadłam do czytania. W końcu nic bardziej nie podkręca chęci poznania pisarza, jak burza tocząca wokół jego osoby, prawda? 

Tytuł, który do mnie trafił nie ma nic wspólnego z tym, który wzbudził kontrowersje - od razu muszę o tym nadmienić, by nie było wątpliwości. Tutaj jest seria z Mortalistą, ja jako czytelnik wiecznie mieszający kolejność serii, zaczęłam chyba od środka? Nie ważne, gdzieś mi się obiło o oczy, że można czytać bez znajomości wcześniejszych części, ale warto się z nimi zapoznać. Dlatego teraz będzie o Inkarnatorze, a później wrócę do reszty. 


Trafiamy do Krakowa, gdy na miasto, a przynajmniej pewną jego część pada podejrzenie o atakach seryjnego mordercy. I to nie byle jakiego, ponieważ sposoby zabijania są delikatnie ujmując wyrafinowane, co niejednego ze śledczych przebywających na miejscu zbrodni, doprowadza do mdłości.  Oczywiście rozpoczyna się dochodzenia, kto gdzie i kiedy, jaka jest zależność pomiędzy ofiarami, czy znajdzie się coś, co sprawi,że będzie możliwie zapobiegnięcie kolejnemu? 

Gdy sprawa zaczyna wyglądać coraz upiorniej, o pomoc zostaje poproszony znany w policyjnych kręgach Mortalista. Honoriusz Mond - bo o nim mowa. Jest jedynym w swoim rodzaju i dziedzinie człowiek, który jest w stanie zrozumieć postępowanie zabójcy i ustalić jakie motywy nim kierują. Odpowiedź na pytanie, które nie daje spokoju policji, będzie gorsza niż niewiedza. Bo według wszystkich łączących ofiary punktów, będzie wskazywało na powrót jednego z najbardziej brutalnych i upiornych morderców. Czy jest zatem szansa, by tym razem uniknąć kolejnej masowej tragedii? W jaki sposób odnaleźć szaleńca, którego imię od lat, wywołuje zimny dreszcz przerażenia? 


Znany Mortalista w duecie z nietuzinkową "partnerką" Allegrą, która nieformalnie towarzyszy w tych bardziej dziwacznych przypadkach . On uważający, że wszystko można wytłumaczyć racjonalnie i naukowo, Ona wierząca w siły nadprzyrodzone. Wydaje się, że współpraca jest wręcz niemożliwa, ale nic bardziej mylnego. Pozostaje pytanie, czy wspólnymi siłami uchronią kolejne ofiary przed makabryczną śmiercią? 


Drodzy państwo, cóż to jest za lektura. Już pierwsze strony wywołują reakcje obrzydzenia, a dalej jest tylko "lepiej", w pewnym momencie zwątpiłam czy podołam, ale jestem uparciuch, więc myślę nie poddam się okrutnym opisom, będę dzielna i przeczytam. Na szczęście takich wątków, nie jest przesadnie wiele, a kiedy na prowadzenie wychodzi Honoriusz w towarzystwie Allegry, nie mogłam się wręcz oderwać od czytania. 

Przede wszystkim Mortalista - postać według mnie fantastyczna. Nie wiem od czego zacząć, by zapewnić, że z taka postać nie często się pojawia, a już na pewno nie  choćby w małym stopniu jak Honoriusz Mond. Mężczyzna, którego pocięte i dosyć przerażająco wyglądające zwłoki nie wprawiają w żadne silniejsze emocje. Jeśli już, to ciekawości, nad tym,co myślał mordercą wykonując pewne działania zanim zabił. Chłodne podejście i ocena sytuacji, później fenomenalna analiza tego co zobaczył i do czego można powiązać. Mnie wręcz fascynowało w jaki sposób łączył fakty. Dodatkowo sposób bycia od wyglądu po zachowanie, bo wiecie facet Fedorze i płaszczu przemieszczający po mieście hulajnogą elektryczną, wywoływał osobliwe wyobrażenie. 

Jest jeszcze Allegra, całkowite przeciwieństwo swojego dobrego znajomego, trudno opisać by relacja tych dwojga była typową przyjaźnią, jedno jest pewne - łączy ich spora więź, ale nie z tej materii co można wywnioskować. W każdym razie, kobieta, która ma ciekawą osobowość, wyczuwa pewne sytuacje intuicyjnie, a również zachowanie ludzi. Głęboko wierzy w zjawiska nadprzyrodzone. Dodatkowo uwielbia sączyć Chichę, której Mond nie znosi. 

Byłam niezmiernie ciekawa pióra Czornyja i oddać muszę, że pisze w sposób, który mnie kupił już od pierwszych stron. Świetnie wykreowane postaci, dialogi, które nie były przerysowane czy w drugą stronę drętwe i nie wywołujące zamierzonego efektu. Opisy morderstw przyprawiają o mdłości i ich opisy, no nie będę kłamała, ale całość tworzy atmosferę, która budzi strach, a chęć odgadnięcia kto kryje się za wszystkimi czynami, nie pozwala oderwać od książki. 
Uważam, że moje pierwsze spotkanie z autorem było niezwykle udane, jestem szalenie ciekawa innych tytułów z tego cyklu, dlatego mam w planach nadrobić. Polecam każdemu fanowi gatunku naprawdę warto przeczytać. Dla Monda i Allegry wręcz trzeba. 




Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Filia. 

maja 01, 2023

maja 01, 2023

Witajcie w maju!

Witajcie w maju!

 


Kochani! Jest już maj, mój ulubiony miesiąc w roku. Uwielbiam go za wszystko. Najpiękniejszą zieleń w roku, moje ukochane kwiaty - tulipany, bzy, piwonie i wszystko, co kwitnie w tym miesiącu. Jest po prostu idealny. 

Maj to również urodziny bloga. W tym roku 11 lat, w ubiegłym była okrągła rocznica, może gdyby nie mój stan emocjonalny inaczej bym wszystko zorganizowała, ale nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli. 

A jeśli chodzi już o blog i jego święto, to moi kochani czytelnicy. Napisać muszę słów kilka. Zwłaszcza do tych, którzy czytają, ale słowem się nie udzielają pod dyskusją - oczywiście macie do tego pełne prawo. Jednak ta strona, to miejsce -  jest Moje. Pisze o tym, o czym chcę. Nie każdy musi się zgadzać z moim stanowiskiem, ale nikt nie ma prawa sugerować co mogę tutaj zamieszczać. I tak nie posłucham ;).  Tworzę tę stronę zbyt wiele lat, wiele afer za mną, zawsze pisałam zgodnie z własnym sumieniem. Nie dałam się zastraszyć, czy pod wpływem nacisku zmienić zdanie. To nie działa w ten sposób. Zawsze dbam o to, by nikogo nie obrazić. Jest to moja żelazna zasada. Jednak tematy, które wybieram są moją decyzją, pisze o czym chcę lub czuję potrzebę. I powtórzę, nikt nie ma prawa tego zmieniać, w jakikolwiek sposób.

Tymczasem, zabiorę Was w bardzo przyjemną majówkową podróż. Pogoda sprzyja zwiedzaniu, trzeba korzystać jeśli tylko najdzie Ochota. 







     Z tym miejscem było zabawnie, bo każdy kto przychodził był zawiedziony. Sam słup, a widoku żadnego, wiec by upamiętnić przybycie, robiliśmy przeróżne wygibasy przy tabliczce ;) było naprawdę wesoło, mimo, że w większości się dopiero zobaczyliśmy w tym miejscu ;)). 




Mój R stwierdził, że ten kawałek drzewa wygląda jak Dzik i koniecznie muszę zrobić zdjęcie - czy Wy również widzicie dzika? :) 

Dziś nie zabraknie mnie samej i książki, bo blog powstał głównie z myślą o książkach, dopiero później zaczął ewoluować. Jednak na początku były książki ...





Zdjęcia zostały zrobione w Sokołowcu i Rudawach Janowickich - szczyt Ostra Mała. Jeśli ktoś jest ciekawy, mogę napisać więcej. Teraz zbierałam fotorelacje do postu urodzinowego. Bo podróże na równi z książkami odgrywają w moim życiu bardzo ważną rolę :). Dlatego połączyłam te obie pasje. 

Niech Maj będzie piękny, pod każdym możliwym względem! 





Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger