I minęły te dwa dni - bo Wigilia to jednak od wieczora się liczy ;). Ludzie biegali, szykowali, a później padali ze zmęczenia, ale nie wszyscy. U mnie nigdy nie jest normalnie. I tak, gdy część osób ganiała między garnkami, a chorymi - ponoć grypa zbiera żniwo. U nas na szczęście wszyscy zdrowi. Z ludzi. Bo w czwartek przed świętami, okazało się, że moja Wdepka zaczęła wydobywać z siebie dziwne dźwięki. Troszkę poobserwowałam, ale sytuacja nie robiła się lepsza, a coraz bardziej niepokojąca. Decyzja jedna. Jedziemy do weta. Diagnoza nieco nas zdziwiła, bo w życiu bym nie pomyślała, że koty mogą zachorować na zapalenie gardła. Dokładnie tak. Moje kocie dziecię miało chrypkę i się dusiła. Dodatkowo wysoka temperatura. Zestaw zastrzyków, pakiet leków do domu. Ot tak się zaczął świąteczny klimat. Wieczorem pierwszego dnia świąt dołączył pies. I tutaj było o wiele gorzej, bo kaszel wzmagał z każdą godziną, w pewnym momencie zastanawiałam się czy nie zacząć szukać dyżurnej lecznicy. Całe szczęście daliśmy radę i we wtorek z samego rana wstawiliśmy i zaufanego weterynarza. Diagnoza ta sama. Jakiś paskudny wirus, jak widać nie tylko u ludzi.
Na szczęście sytuacja opanowana, a my wczoraj z moim R, postanowiliśmy wyskoczyć w ramach resetu do Wrocławia.
Jeśli Wrocław, to koniecznie należy zwrócić uwagę na krasnale! Uwielbiam wyszukiwać te nowe, a i z radością witam się z tymi dobrze już znanymi. Wiem, że jest odpowiednia mapa z zaznaczonymi miejscami gdzie szukać, ale szczerze mówiąc, o wiele większą radość sprawia mi przypadkowe znalezienie kolejnego . Kiedyś miałam nawet album ze zdjęciami "zdobytych" krasnali, ale gdzieś te zdjęcia się zapodziały, W każdym razie, wczoraj napotkaliśmy trzech łobuzów ;).
Chyba jeden z pierwszych krasnali, ponieważ widać, że ząb czasu swoje już zrobił
Przyjechaliśmy z zamiarem odwiedzenia jednego z browarów - znany ogólnie jest Spiż, który rzecz jasna trudno nie polecić, ale jego minusem jak i plusem jest lokalizacja. Bo to rynek, a zatem mnóstwo ludzi, często po prostu nie mam miejsca. Wiadomo, czasem człowiek potrzebuje pobyć na uboczu. Dlatego naszym celem było właśnie takie miejsce - nie w centrum, spokojne a wręcz świetnie klimatyczne, zanim jednak browar - trzeba coś zjeść. Docelowo mieliśmy zjeść w innym miejscu, ale okazało się, że owa knajpka została zamknięta, więc szukaliśmy czegoś innego. I trafiliśmy na restaurację
u Gruzina , mnie bardzo ucieszyła taka zmiana planów, ponieważ sporo potraw z gruzińskiej kuchni chciałam posmakować, w lokalu było pełne obłożenie, co zazwyczaj jest dobrym znakiem.
Na pierwszy rzut poszło słynne Chinkali - wzięłam dwie wersje, zapiekana i Vege - tylko dlatego, że ta właściwa mięsna miała zaznaczona ostrość, a ja nie lubię domieszek ostrej papryki, więc zapobiegawczo poprosiłam o te łagodne. I dobrze zrobiła, bo ostrość była naprawdę spora.
Szkoda, że nie ma możliwości wyboru łagodnie doprawionego mięska, ponieważ tyle co zjadłam, zdążyłam poczuć jakie jest przepyszne, a to ciasto fenomenalne, delikatne, cieniutkie. Idealne.
Kolejnym daniem było Adżapsandali (mam nadzieję, że dobrze napisałam) jest to danie z warzyw w sobie własnym z wieloma przyprawami ziołowymi i chlebem gruzińskim. Bardzo smaczne, tylko jeśli ktoś nie lubi mocnej woni ziół, może się trochę zniechęcić, ja akurat lubię, jeśli nie są ostre ;).
Mój R wybrał sobie placek faszerowany serem i dodatkiem średnio ściętego jajka - Adżarskie duże się to nazywa. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia, bo już zaczął konsumować ;). Próbowałam, bardzo smaczne.
W knajpce panował bardzo przyjemny klimat, miła obsługa, interesującą się czy dania są smaczne, umiejętnie nakierowująca co, dla kogo będzie najbardziej odpowiednie.
W końcu najedzeni mogliśmy się wybrać do naszego miejsca docelowego, które było całkiem blisko, więc spacer po sytym jedzonku jak najbardziej na plus. Pogoda była wprawdzie średnia, bo wiał bardzo mocny wiatr, ale bywało gorzej. A naszym celem była ta knajpka
Jeśli chodzi o piwo, a dokładnie jego smak, to oboje jesteśmy bardzo wybredni. Nigdy nie kupujemy tych marketowych znanych badziewi, może są tanie, ale smak właśnie odzwierciedla cenę. Jeśli już pić, to coś, co będzie smaczne, ale nie tylko "przetrzepie" głowę. Poza tym, oboje nie lubimy się upijać, jeśli pijemy, to właśnie dla smaku.
Wystrój jest dosyć osobliwy, ale bardzo w moim guście, my akurat siedzieliśmy w fotelach przy oknie, z widokiem na ulicę i sale. W głośnikach przyjemny rock, tak więc, nic tylko sączyć dobry napój i się relaksować. Ja wybrałam sobie piwo o smaku papai i marakui, świetne było, owocowy posmak, ale nie przesłodzone, jak te znanych marek smakowe, gdzie człowiek wątpi czy pije sok z dodatkiem piwa, czy jednak odwrotnie. Mój R, ma zupełnie inny gust, u niego musi być mocno wyczuwalna gorycz, i kiedy ja wybieram jak najdelikatniejsze, on musi czuć ten chmiel ;). Więc gdy kupujemy sobie wzajemnie,wiemy jedno - takie, które nam nie smakuje.
Świetna choineczka z butelek, której nie można było nie uwiecznić. Śmiałam się zanim weszliśmy, że właśnie ciekawie by wyglądała choinka z butelek, wchodzimy a tutaj proszę - jest i ona.
Był to krótki i taki bardzo spontaniczny wypad do Wrocławia, ot wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy. Czasem tak po prostu dobrze zrobić. Mam nadzieję, że jeszcze uda się pojechać wiosną, bo mam do zobaczenia kilka krasnali :).
Ten pierścień nazwaliśmy pomnikiem rozwodników - nie mam pojęcia do czego on nawiązuje, ale jak to stwierdziliśmy, po kilku piwach zmienia się postrzeganie świata ;). Dla nas, jest pomnik rozwodników, a jeśli ktoś jest ciekawy prawdziwego znaczenia, można sprawdzić ;).
Taki to czas poświąteczny, widziałam sporo osób, zdawało relacje z prezentów, nie miałam czasu robić zdjęć bo i w sumie, nie czułam potrzeby. U mnie obdarowujący spisali się na medal, dostałam świetne książki, piękna biżuterię no i ten, który nie zmieścił się pod choinkę - samochód.
To teraz wyczekujemy Sylwestra! Jakie macie plany?