Jestem, jestem! Wiem, miało być więcej, ale no tak się zadziało, że ostatni tydzień stycznia położył mnie do łóżka. Dopadło i mnie, nie miało litości. Jedyne o czym marzyłam, to by przestało boleć - wszystko. A gdy już mi przeszło... popędziłam do Warszawy. Ledwo żywa, ale uparta, bo zajęcia. Bo przecież nie odpuszczę. Bo przecież to WARSZAWA, a ja kocham to miasto. I jak się okazało. Warszawa postanowiła przetestować tę moją miłość...
Zaczęło się od tego, że bardzo chciałam poganiać po mieście, miałam cudowne plany. Nie dbałam o brak siły, bo przecież po chorobie, ledwo zipałam, to nic. Wyobraźcie sobie, że pełna radości wjeżdżam do mojego kochanego miasta, a tam... szaro, deszczowo i po prostu obrzydliwe. Nic to, myślę. Dam radę. Zostawiłam walizeczkę i popędziłam do muzeum iluzji....
Na temat Cosmic Muzeum, naczytałam się wielu pozytywnych opinii. Wszyscy zachwalali, że jest to miejsce, które wręcz trzeba odwiedzić będąc w Warszawie. Dlatego niewiele się zastanawiając, w ten deszcz i wiatr podreptałam do muzeum. Kupiłam bilet - bez zniżki calutkie 40 zł. Weszłam, przeszłam i moja pierwsza myśl - to tyle? Słuchajcie, pierwszy raz w życiu, miałam ochotę podejść do kobiety sprzedającej bilety i powiedzieć, że cena jest nieadekwatna do tego, co oferują. Rozczarowanie to mało powiedziane. Zaledwie dwie atrakcje, robią robotę, które można zobaczyć w internecie i to niestety one są chwytliwe. Nic poza tym. Już Wam pokazuje, o co tyle "krzyku".
Sala lustrzana...
Jak wspomniałam, jest to jedyne miejsce, które robi fajne wrażenie i można chwilę posiedzieć ze względu na zmieniające się kolory światełek.
Kolejnym miejscem jest pokój, którego nie ma...
Tak, to by było na tyle. Reszta to po prostu jakieś tam przedmioty, które sami możemy zrobić z efektem iluzji, aa no i pokój z piłeczkami plastikowymi, Różowy. Nie wiem, jaka to iluzja, ale możliwe, że nie ogarnęłam.
Jak widać po mojej minie. Nie umiałam ukryć rozczarowania, więc wyszłam i stwierdziłam, że idę się przejść. Mimo deszczu - pomyśleć co dalej.
I kiedy tak sobie szłam i już miałam zwątpić w moje uczucie i w ogóle, stwierdziłam, że się nie poddam. Mimo nieudanego wyjścia do muzeum, pogody. Warszawa mnie nie zniechęci. I tak stałam przed pałacem kultury, gdy nagle mnie olśniło. KINOTEKA! sprawdziłam repertuar i weszłam do środka.
Na co poszłam? wystarczy spojrzeć na plakaty. To był impuls. Jest kot, jest intrygujący opis. Kupiłam bilet i czekałam na seans. Jednak o czym była bajka, jak bardzo mnie poruszyła i dlaczego całym sercem polecam. Napiszę osobny wpis. Bo Flow, zasługuje na specjalny wpis. Jednak gdy wyszłam z kina, wiedziałam, że tak miało być. Że nie na darmo ta pogoda i zimno, prowadziło w wiadomym kierunku.
A to już na chwilę przed powrotem, kiedy razem z moimi kobietkami z grupy, musiałyśmy zejść na perony, by odszukać swoje pociągi. Wiecie to takie niesamowite. Cztery kobiety. Każda z innej strony Polski. Umówiłyśmy się przez internet, przyjechałyśmy i mieszkałyśmy te kilka dni. Było naprawdę dobrze. Śmiałyśmy się, bo przecież zawsze jest ryzyko, bo różnie bywa. Ale jakie to fajne, mieć zaufanie i wierzyć, że są dobrzy ludzie, Tak po prostu :).
foto autorstwa koleżanki ze studiów
Napiszę tak. Warszawę dalej kocham i nic tego nie zmieni. To miasto, ma w sobie to coś, co mnie przyciąga. Zawsze wracam naładowana pozytywną energią. Dodatkowo poznałam super kobietki. Czego chcieć więcej?
Sala lustrzana niesamowita.
OdpowiedzUsuńJa też planuję jakiś większy wypad na miasto. Na Kraków. Za miesiąc w urodziny, ale nie wiem jeszcze co z tego wyniknie.
Świetna relacja, pozdrawiam .
OdpowiedzUsuń