Lato okazało się dla mnie pełne
ciekawych tytułów. I chociaż niektóre zostały dawno przeczytane, tak
dopiero teraz doczekały się opinii. O ile z czytaniem w ostatnich
miesiącach nie miałam problemu, przestojów i tym podobnych, tak z
pisaniem już było gorzej. Wynikiem czego, chciałam Wam kochani
zaprezentować książkę przeczytaną jeszcze w czerwcu.
Tajemnica dziesiątej wsi bardzo mnie zaciekawiła, czy całość spełniła moje oczekiwania i będę chciała polecić ją Wam?
Zefiryn
jest dzieckiem, mieszka wraz z wujem, któremu się nie przelewa. Pewnego
dnia, za namową opiekuna, chłopiec zostaje na noc w kościele, by
wykraść cudowny obraz. Noc, która odmieni życie nie tylko Zefiryna, ale
wielu ludzi.
I
mimo upływu wielu lat, w pamięci pozostaną obrazy ze zdarzenia, którego
się dopuścili. W prawdzie nikt ich nie nakrył, sprawa nie ujrzała
światła dziennego, to karę i tak otrzymali. Chyba gorszą od tej, którego
obawiali się przez całe swoje życie.
Minęły
lata, Zefiryn zmarł. Oprócz pamięci o nim. Niestety nie takiej, o
której większość ludzi marzy. We wspomnieniach mieszkańców On, jak i
jego posiadłość jawiła się złem i czymś, co wzbudzało strach i
przerażenie. Co takiego kryły ściany domu? Dlaczego nikt nie mógł
przekroczyć progu sieni?
Wiele
lat później, wnuk złego i przez niektórych nazwanych przeklętego,
przybywa do wioski. Nie kieruje nim chęć poznania korzeni. Trafia w to
miejsce karę. Skąd każdy uciekał. On musi zostać i zmierzyć ze sobą,
własnym życiem i w dodatku tajemnicą dziadka, a odkrycie jej wzbudzi w
młodym przerażenie...
Nie
wiem, jak to się stało, ale przygodę z Dziesiątą wsią, zaczęłam od
końca. Ja, która zawsze pilnuje, by nie zaczynać serii od końca, czy
środka, no cóż. Jakoś tak wyszło. Niemniej jednak, zanim dowiedziałam
się, że mam drugą część, ta była przeczytana.
I
jestem zadowolona, że zaczęłam nie w tej kolejności. Z przeczytanych
opinii, wynika, że poprzednia była słaba. I gdybym wcześniej o tym
wiedziała, z pewnością nie sięgnęłabym po Tajemnicę dziesiątej wsi, co byłoby błędem, ponieważ opowiedziana historia, wciągnęła mnie tak bardzo, że nie potrafiłam się oderwać od stron.
Pani
Agnieszka Olszanowska pisze bardzo ciekawie, stopniując napięcie. Byłam
pod ogromnym wrażeniem, jak można jeszcze pisać tak, by zdaniem po
zdaniu, wzbudzić aż takie emocje. Dodatkowo klimat tajemniczości i tego
zewsząd otaczającego zła, był niemalże namacalny. Dom Zefiryna wzbudzał
niepokój i ten można było poczuć, czytając. Za co ogromne brawo.
Postacie
wyraziste, nie płaskie, aby po prostu były. Nawet duchy przeszłości
"przemawiały" i wzbudzały odpowiednie emocje. Tutaj do niczego nie mogę
się przyczepić. Chociaż aż tak kolorowo nie jest.
Autorka
wzbudziła aż tak ogromną ciekawość, której zaspokojenie oczekiwałam
przy zakończeniu, przekonana, że wprawi mnie w osłupienie. No i niestety
się przeliczyłam. Sam koniec po prostu się stał. I nie bardzo
wiedziałam, czy taki był zamiar, czy nagle Pani Olszanowskiej urwała się
koncepcja, tak świetnie zbudowanej fabuły. Szkoda ogromna.
Co
nie oznacza, że książka nie jest godna uwagi, wręcz przeciwnie. Mnie
pochłonęła, nawet gdy musiałam odłożyć, zastanawiałam się nad tajemnicą
Zefiryna. A chyba nie ma lepszej rekomendacji, niż taka, że zostaje w
pamięci na dłużej. Polecam.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.
Brzmi niezwykle ciekawie i oryginalnie :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ciut nie wyszło... ale może przymknę na to oko ;)
Jeśli znajdę czas to na pewno zacznę od początku całą serię.
OdpowiedzUsuńIdę dzisiaj do biblioteki, to rozejrzę się za tym tytułem - i za poprzednimi też :)
OdpowiedzUsuńTo fakt,że jeśli zamykając książkę nadal jesteśmy w jej świecie, to dowód, że książka jest dobra! Ale ja jednak zaczęłabym od tomu pierwszego...
OdpowiedzUsuń