lipca 06, 2016

lipca 06, 2016

Kiedy odszedłeś




W jaki sposób można poradzić sobie po stracie kogoś bardzo bliskiego? I nie zawsze chodzi o partnera czy partnerkę, nie musi być to ktoś związany formalnie, bądź genetycznie. Wystarczy, że w naszym życiu zajmie jedną z ważniejszych ról, że pokochamy, dzięki niej i dla niej będziemy chcieli być lepsi.
A gdy nagle odejdzie, zabierze ze sobą cząstkę nas, pozostawiając tę okrutną pustkę, nie mówiąc jak dalej żyć. Co zrobić by świat wydawał się bardziej przychylny, a ból mniej dotkliwy? Louisa już wie, ale czy wskazówki otrzymane od Willa wystarczą? List skrzętnie ukrywany będzie miał moc jaką powinien?

Kiedy Will odszedł przez pewien czas żyła w innym świecie, robiła to, co on chciał. Zwiedzała miejsca, o których opowiadał, w których sam często bywał zanim doszło do wypadku. Zanim przestał być tym wspaniałym młodym człowiekiem. Teraz, ona, Louisa musi złapać równowagę. Odnaleźć własną drogę życiową i nie tracić czasu na rozmyślania, żałobę i postój. W końcu on by tego nie chciał. Niby tak łatwo znaleźć pracę, codziennie wychodzić z nowego mieszkania, a później do niego wracać. Z pozoru wszystko zaplanowane i wydawałoby się, że jak należy. Tylko czy aby rzeczywiście tak było?

Zamieszkała w Londynie, jak najdalej od miejsca, od ludzi, którzy kojarzyli się z nim, a później z dniem, który zmienił nie tylko jej życie. Próbowała robić rzeczy, z których Will byłby dumny, chociaż nie do końca wychodziło, jak było w zamiarach. Usilnie wmawiając sobie, że w końcu stanie się coś, że będzie lepiej.
I nagle przez zupełny przypadek, chwilę nieuwagi dochodzi do zdarzenia, które może nie odmienią życia Lou o 180 stopni, ale jednak namieszają w dotychczasowych zmartwieniach. Dni pełne marazmu i znużenia zastąpi coś innego, nieoczekiwanego i w pewnym sensie wstrząsającego. Chyba w najśmielszych snach nie oczekiwałaby takiej "niespodzianki" od losu.

Niby nowa i odmieniona, ale jednak wciąż ta sama Lou. Chwilami pogubiona, nie potrafiąca ruszyć z miejsca, przejmująca rolę zbawicielki świata, oprócz samej siebie. Czy w końcu odważy się i odnajdzie to, o czym wspomniał w liście Will? Rozbudzi niespokojną duszę? A może wróci do dawnej i wycofanej dziewczynki?

Zanim przejdę do wrażeń po zakończonej lekturze Kiedy odszedłeś, nawiążę do tej poprzedzającej, do tej która sprawiła, że przez kilka godzina nie potrafiłam powstrzymać łez, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego musiało się tak zakończyć. I chociaż próbowałam na wszystkie możliwe sposoby wytłumaczyć postępowanie i decyzję Willa, i tak nie pomagało. Czułam dotkliwy ból, jakbym to ja straciła tę osobę. Chyba jeszcze nigdy do tego stopnia nie wczułam się w fabułę i nie rozpaczałam po zakończonej książce.
Dlaczego wspomniałam o Zanim się pojawiłeś? Ponieważ jak dla mnie to na niej powinna zakończyć się historia Lou i Willa. Z chwilą kiedy przeczytała list, kiedy ruszyła w nową drogę swojego życia, powinniśmy byli się z nią pożegnać. Autorka jednak doszła do wniosku, że jednak chce pokazać co działo się u kobiety po całej tragedii. Jak sobie  radziła, albo i nie z bólem i każdym nowym nadchodzącym dniem bez ukochanego.

Znowu spotykamy Louise, która jest w żałobie i jeszcze  nie odzyskała w pełni równowagi emocjonalnej, mimo podjęcia pracy i kupna mieszkania. Z tą różnicą, że wraz z nią "przeprowadzamy" się do Londynu, nieumeblowanego mieszkania oraz pracy w kawiarni przy lotnisku. Tak więc jakby nie wiele się zmieniło. Will odszedł, a ona sama powróciła do starych nawyków, przed poznaniem mężczyzny. W prawdzie chciała spełniać obietnice złożone przed jego śmiercią, ale w praktyce okazało się troszkę trudniejsze. Tak więc razem z Lou siedzimy w domu, jedziemy do pracy, poznajemy nowych dziwnych ludzi, bierzemy udział w spotkaniach dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego, ucząc się żyć bez nich.

Tak naprawdę nie pojmuje jakim cudem książka urosła do tak wielkich gabarytów. Kiedy otrzymałam swój egzemplarz spodziewałam się czegoś, sama nie wiem czego, ale no jakiś wydarzeń. A otrzymałam przegadaną i nudną historyjkę o tym co działo się z kobietą po śmierci ukochanego. Ja nie wnikam i nie oceniam zachowań ludzi, którzy przeżywają żałobę. Prawdę mówiąc nie chciałabym przeżyć czegoś podobnego, co przedstawiła autorka w poprzedniej części. Wiem, że najnormalniej w świecie bym tego nie uniosła i pewnie oszalała z rozpaczy kończąc w szpitalu dla umysłowo chorych. Jestem zupełnie nieodporna na tego typu tragedie. Bo jeżeli zwykła książka poturbowała mnie do tego stopnia, że przez kilka dni nie wiedziałam jak poradzić sobie z rzeczywistością, to w faktycznej konfrontacji mój koniec byłby prędki. Cóż... nie każdy ma nerwy ze stali.

Wracając do omawianego tytułu. Moim zdaniem, według moich odczuć, autorka powinna zakończyć na jednym tomie. Nie roztrząsać i analizować każdego dnia, godziny a nawet chwili, w której bohaterka nie umie wytrzymać sama ze sobą, z natarczywymi myślami. Z tym jak bardzo czuje się nieporadna, albo jak każdy jej mówi, że robi nie to, co powinna. Oczywiście pojawiają się nowe postacie, ale no to nie jest coś, co wywołało we mnie efekt "WOW", nie. Ot, trzeba było coś zaserwować i voila! Tym razem Jojo Moyes mnie nie poruszyła, wręcz przeciwnie. Czułam się znudzona, jakbym wręcz wciskała nos do cudzej tragedii, by dowiedzieć się jak najwięcej. Miałam ochotę zadać pytanie "ale po co? W jakim celu została napisana ta część?".

Szczerze mówiąc nie umiem określić czy chcę polecić, tę kwestię pozostawiam każdemu indywidualnie. W moim odczuciu skoro już musiała zostać napisana, mogłaby być o wiele krótsza i nie rozdrabniać o sprawy niewiele wnoszące do treści. Cóż, każdemu podoba się co innego, wiem jednak, że jestem jedyną osobą nie zachwalającą. Nie powiem, że książka jest zła, aczkolwiek mnie nie poruszyła.
      
Tekst stanowi oficjalną recenzję dla portalu Papierowy Pies

11 komentarzy:

  1. Powinna Moyes na niej skończyć. zgadzam się z Tobą, a jednak tę książkę przeczytałam i byłam zasmutkowana, bo jak się pozbierać, gdy odchodzi Will, chociaż po seansie byłam na niego wściekła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ja przeżyłam jego śmierć i to bardzo. Żałuję, że przeczytałam tę część. Bez niego to już nie to samo. Napisał list i mogło być to pięknym epilogiem. No cóż autorka zrobiła po swojemu.

      Usuń
  2. Podsumowując: nie kupować, bo i po co? Niektórych historii nie warto (a nawet nie powinno się) przeciągać na siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale autorzy liczą na dodatkowy zysk... podobnie było w przypadku pani Meyer, która niedawno na siłę przedłużała "zmierzch" ...

      Usuń
  3. Rozumiem, że mam sobie darować, a jak chcę poznać autorkę, to mam zacząć od innej;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam natomiast zupełnie inne zdanie, które dopiero z czasem się u mnie pojawiło. Też na początku ubolewałam, że Moyes postanowiła napisać ciąg dalszy. Nie rozumiałam tego. Niektóre powieści nie potrzebują ciągu dalszego. A mimo to Moyes (pod wpływem czytelników) postanowiłam wziąć się za drugi tom. No to uznałam, że okej, przeczytam.

    Zaczęłam lekturę... i marszczyłam nos. Brak Willa był tak widoczny, tak odczuwalny... to już nie ta sama historia. Nie ten sam człowiek. Lou się zmieniła; państwo Traynor się zmienili. WSZYSTKO SIĘ ZMIENIŁO! I kiedy tak o tym myślałam... czy nie tak właśnie wygląda życie? Kiedy w naszym życiu pojawia się drugi człowiek, a my zmieniamy się pod jego wpływem na lepsze... kiedy odchodzi WSZYSTKO się zmienia, co Moyes dobitnie ukazała. I tak jak w przypadku drugiego tomu (warto było go napisać? nie warto?) nie chcemy by był ciąg dalszy, tak w życiu też czasami wolimy nie wiedzieć, co było dalej.

    Gdy pomyślałam o tym, że Lou może być szczęśliwa z kimś innym niż Will wręcz krzyczałam, by tego nie robiła! A przecież... co w tym złego? Ile razy ktoś traci ukochaną osobę i po prostu musi żyć dalej?

    Jak dla mnie Kiedy odszedłeś może i koniecznym ciągiem dalszym nie był... ale ma w sobie takie plusy, że naprawdę warto przeczytać. Choć polecam, by zrobić sobie krótką przerwę pomiędzy pierwszym a drugim tomem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy tak, masz sporo racji i na dobrą sprawę można powiedzieć, że chyba właśnie taki miała zamiar autorka. Jednak ja dalej będę się upierała przy zatrzymaniu na pierwszej części. Wiadome jest, że po śmierci bliskiej osoby należy ruszyć z miejsca, nie rozpamiętywać. Nawet kogoś poznać, jak to było w przypadku Lou. Mnie natomiast chodziło o fakt, że chyba nie miałam siły przeżywać tych tęsknot, tych rozpamiętywań. Żałoba jest delikatna, trzeba z nią się zmierzyć żyjąc dalej i mimo bólu. Należę do osób, które nie lubią rozmawiać o swoich problemach i również nie lubię żyć cudzymi, interesować jak dana osoba sobie radzi. No taka już jestem. Tutaj jak wspomniałam kwestia indywidualna:).

      Usuń
  5. Jakoś w ogóle nie udało mi się sięgnąć po tą serię, ale może powinnam być z tego zadowolona?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pomimo wszystkiego mam w planach tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Słyszałam, że jest dużo gorsza od pierwszego tomu i raczej jej nie przeczytam...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger