listopada 12, 2017

listopada 12, 2017

Cuda i cudeńka



Ostatnio coraz więcej u mnie pozycji nawiązujących do zbliżających się świąt, tak się stało, że postanowiłam zacząć od Cuda i cudeńka. Jako że bardzo polubiłam twórczość Pani Agnieszki Olejnik, nie było wątpliwości, że i ten tytuł będę chciała przeczytać. Byłam niezmiernie ciekawa stworzonej historii, nowych bohaterów i tego, czy porwie mnie fabuła. Jak było? Zacznę od początku.



Poznajemy Helenę, która każe nazywać się Leną — ponieważ jej imię jest staromodne. Kobieta, bo, mimo że uparcie przypomina jak, młodo wygląda, metryka nie kłamie. Jest kobietą i nie ma co czarować, przyjeżdża do babki. Rodzinne więzy w tym wykonaniu nie bardzo są silne, ale staruszka doznała udaru i potrzebuje opieki całodobowej. Praktycznie cały czas leży, porusza się tylko przy asekuracji drugiej osoby. Jako że Helena nie miała aktualnie innego zajęcia, przyjechała do Lubska ze swojej wsi, o czym nad wyraz często będzie przypominała.

Trudne zajęcie sobie wybrała, ale jako życiowa optymistka, wierzy, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Babcia wróci do formy i może, kto wie? Znajdą wspólny język, którego do tej pory nie udało się nawiązać.

W ogóle okazuje się, że najstarsza z rodu jest odludkiem, nie żyje w zgodzie z sąsiadami. Nawet można powiedzieć, utrudnia niektórym życie.

Przed nową mieszkanką niełatwe zadanie. Helena jest totalnie różna od swojej babki. Potrzebuje towarzystwa innych ludzi. Samotność jest dopustem Bożym. Dlatego niewiele myśląc postanawia „zbratać” z lokatorami.



Oczywiście pomysł okazuje się sukcesem. Zyskuje znajomą w sąsiadce z naprzeciwka, piętra wyżej i jeszcze wyżej. Ogólnie jedna wielka sielanka. Nawet poznaje rehabilitanta babuni. Przystojnego mężczyznę. Reszty pisać nie muszę. Jednak jest coś jeszcze. Na samej górze, czyli strychu, znajduje się mieszkanie tajemniczego pisarza. Aktualnie przebywającego gdzieś daleko. Helena przypadkiem dowiaduje się, że babcia zajmowała się roślinami tegoż pana.

Rozpoczyna się korespondencja mailowa — w sprawie roślin rzecz jasna. No dobrze, nie tylko roślin. Helena zwierza się nieznajomemu ze wszystkiego. Od razu rzuca mi się skojarzenie z pewną bohaterką trylogii kwiatowej...

Helena, nowo poznani sąsiedzi, chłopak, który niby sprawia radość, ale jest pewne „ale". No i tajemniczy mężczyzna od maili. Aha i dwa anioły. Co z tego wszystkiego wyniknie?


Mam ogromny problem z oceną książki. Bo z jednej strony do pewnego momentu książkę czytało się genialnie. Czytałam, nie mogąc się oderwać. I nagle. Rozpoczyna się znajomość z rehabilitantem, maile z Borysem, pomaganie każdemu dokoła i ogólnie. Jeden wielki miszmasz.

Zacznijmy od postaci Heleny. Nie będę pisała Lena, bo mnie okrutnie denerwują skróty starych imion, które są piękne same w sobie. Unowocześnianie jest po prostu głupie. Taka moja opinia.

Kobieta pochodzi ze wsi. I ja naprawdę chciałabym wiedzieć, gdzie Pani Olejnik znalazła Taką wieś? Z takimi wspaniałymi ludźmi. Bo ja to chyba jednak nie wiem, gdzie mieszkam. No ale ok. Można powiedzieć, że moja wieś i moi sąsiedzi są antypatyczni i jedno wielkie zło. Bo tutaj naprawdę nikt nikim się nie interesuje. Nie biegamy po domach z ciastami, z plotkami „komu się świnia oprosiła". Mało kto jeszcze ma świnki — niestety. Helena cały czas powtarza jak to "u niej na wsi ludzie są otwarci, każdy wręcz przejawia rodzinne skłonności względem sąsiada". Taaaak, a świstak naprawdę siedzi i zawija czekoladę w te sreberka.

W mojej okolicy jest więcej wiosek niż miast. Naprawdę, musicie uwierzyć mi na słowo. Nikogo nie obchodzą sąsiedzi. Ciasto prędzej schowają, kiedy usłyszą, że ktoś się zbliża do drzwi. Ja sama, nie bardzo interesuje się „Kowalskimi".

Obraz wsi wykreowany przez autorkę to taki z lat dzieciństwa mojego ojca albo nawet i jego rodziców. Nie teraz. Ja bardzo proszę autorki nasze polskie. Przestańcie tak koloryzować. Naprawdę, na wsi ludzie nie są mili. Mało tego, są wręcz niemili, zwłaszcza dla nowych. Moja mama wprowadziła się ponad trzydzieści lat temu. Cały czas jest „tą z miasta". Wymawianym z pogardą, bo jak śmiała się poczuć swojsko. I to nie dotyczy tylko mojej wioski. Nie, takie są po prostu realia. A opisy, w których sąsiedzi biegną na pomoc samotnej kobiecinie, czy też przynoszą drwa. Między bajki można włożyć. Owszem, przybiegną popatrzyć. Oczywiście, są wyjątki, nie powiem, że nie. Nie ma jednak ogólnej miłości i atmosfery jednej wielkiej rodziny.

I nie mówię, że jest tu jedna wielka zawiść. Po prostu teraz na wsi ludzie chcą żyć swoim życiem. Nie ma rolników, którzy potrzebują pomocy sąsiada. Jak niegdyś przy sianie, wykopkach czy cieleniu się krowy.

Każdy siedzi w swoim ogródku. I nie ma ochoty by inni, zaglądali przez płot. Taka jest brutalna prawda.

Ja wiem, mogą paść zarzuty, że w moich stronach tak jest. Nie, nie tylko u mnie. Zrobiłam rozeznanie, zanim postanowiłam napisać. Mnie po prostu nużą te farmazony.

 
Kolejna sprawa. Odniosłam wrażenie, że książka na siłę byłą przegadana, by dotrzeć do takiej objętości. Według mnie zbyt wiele wątków bez znaczenia, które przyćmiły te naprawdę ciekawe. Bo nie jest tak, że Cuda i cudeńka uważam za beznadziejne. Nie, tylko ciągłe powtarzanie cudowności wsi, czy na siłę uszczęśliwianie sąsiadów, było zbędne. Swoją drogą, jestem ciekawa. Na jakiej wsi, sąsiadki tak pomagają w rodzinnych problemach. Ach, widzę wyobraźnia, potrafi ponieść.

 Ogólnie książka mogła być bardzo dobra. Jest atmosfera, ciekawe opisy miasteczka. Wyzwanie jakim jest opieka nad babcią, tajemnica z nią związana. W końcu staruszka nie utrzymuje kontaktu z rodziną, nikt nie wie z jakiego powodu. Pojawiają się nieznane osoby, które wnoszą bardzo wiele. I ten wątek razem z postacią właściciela strychu, powinny grać tak zwane pierwsze skrzypce. Jestem ogromnie ciekawa tajemnicy babci. I wiadome, sprawy z Borysem. Troszkę za mało mi było głównego wątku, a za dużo przegadania. Szkoda.

Ciekawi mnie kolejny tom, niestety mam obawy, że głównego wątku będzie niewiele, za to znowu spotkam się z nic niewnoszącymi opisami. Czasem więcej, nie znaczy lepiej. Mimo wszystko będę czekała. Zagadki za bardzo mnie interesują.





3 komentarze:

  1. Szkoda, że książka nie spełniła Twoich oczekiwań. Ja chyba na ten moment po nią nie sięgnę, ale kiedyś na pewno.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba dobrze, że książki nie miałam i tak w planach. Ale masz ślicznego kotka <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja babcia mieszka na wsi i potwierdzam - tam plotki i obgadywanie jest na porządku dziennym a nie "milusia i sympatyczniusia" atmosferka :) cóż, może autorki znają jakąś tajemną wieś? :)
    Co do Heleny - piękne imię, wcale nie starodawne (starodawne to może być hm... Gertruda może) i niepotrzebnie go tak zdrabniać :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger