Długo przyszło mi poczekać, na możliwość przeczytania ostatniej części z serii „Matki, czyli córki”
Nataszy Sochy. Wszędzie widziałam i słyszałam, że jest najmocniejsza
książka z trylogii. Już nie taka zabawna, chwilami wręcz brutalna w
szczerości opisów.
Niecierpliwiłam się ogromnie, ale cóż było poradzić, musiałam czekać i oto w końcu, nadeszła chwila, gdy zasiadła do czytania. I czytałam do tej pory, aż skończyłam, a stało się to w środku nocy, cóż poradzić, są książki, których nie można odłożyć „na jutro".
Kwiryna przyjeżdża do Warszawy jako nastolatka. Matka wysyła ją do
wielkiego miasta, twierdząc, że tam ma szansę na lepsze życie niż we
wsi. Dziewczyna miała udać się pod podany adres, by na początku móc się
gdzieś „zaczepić”, ale zbieg okoliczności sprawia, że poznaje Lucynę,
doświadczoną życiowo, nieco starszą od niej kobietę. Obie są samotne i
potrzebują pomocy. Być może siła wyższa zdecydowała, że miały się poznać
i razem stawić czoła trudnej codzienności.
Kira nie lubi mężczyzn. To znaczy, nie lubi być od nich zależna, nie chce się za żadnym uganiać. To oni mają płakać, kiedy ich zostawia, oni mają cierpieć. Nie Kira. I nie czuje potrzeby wiązania się z tym jedynym. Zabawa trwa dopóki nie padają poważne deklaracje. Wtedy dziewczyna zakańcza relację, szybko i w miarę bezboleśnie. Dla siebie oczywiście. Tego, co czują porzuceni, nie bardzo ją obchodzi.
Przestała wierzyć w prawdziwą miłość. Jej serce tylko raz zostało zranione, od tamtej pory postanowiła mieć wszystko pod kontrolą.
Dwie kobiety, które łączy pokrewieństwo, a dzieli wiele lat. Niby odległe, a jednak bliskie. I chociaż Kwiryna została wprowadzona w świat prostytucji niezupełnie w pełni radośnie, to zrozumiała, że takie życie jest lepsze, niż zamartwianie się o kolejny dzień, co włożyć do garnka i przede wszystkim za co?
Kira nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest podobna do prababki, o której nigdy nie słyszała. Nikt też nie wiedział, co takiego uczyniła ta pierwsza, że została znienawidzona przez własną córkę. A gdy sprawa ujrzała światło dzienne, coś jeszcze nie dawało spokoju.
Kira nie lubi mężczyzn. To znaczy, nie lubi być od nich zależna, nie chce się za żadnym uganiać. To oni mają płakać, kiedy ich zostawia, oni mają cierpieć. Nie Kira. I nie czuje potrzeby wiązania się z tym jedynym. Zabawa trwa dopóki nie padają poważne deklaracje. Wtedy dziewczyna zakańcza relację, szybko i w miarę bezboleśnie. Dla siebie oczywiście. Tego, co czują porzuceni, nie bardzo ją obchodzi.
Przestała wierzyć w prawdziwą miłość. Jej serce tylko raz zostało zranione, od tamtej pory postanowiła mieć wszystko pod kontrolą.
Dwie kobiety, które łączy pokrewieństwo, a dzieli wiele lat. Niby odległe, a jednak bliskie. I chociaż Kwiryna została wprowadzona w świat prostytucji niezupełnie w pełni radośnie, to zrozumiała, że takie życie jest lepsze, niż zamartwianie się o kolejny dzień, co włożyć do garnka i przede wszystkim za co?
Kira nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest podobna do prababki, o której nigdy nie słyszała. Nikt też nie wiedział, co takiego uczyniła ta pierwsza, że została znienawidzona przez własną córkę. A gdy sprawa ujrzała światło dzienne, coś jeszcze nie dawało spokoju.
Chciałabym zacząć od słów — Ach! Cóż to była za książka! Ileż
emocji, napięcia i tej charakterystycznej atmosfery przedwojennej
Warszawy. Jakże ciekawie czytało się te opisy miasta, ludzi i wszystkiego, co działo się właśnie wtedy.
Wątki
z Kwiryną i jej losami były naprawdę bardzo wciągające. I nie tylko ze
względu na profesję, którą się zajmowała. Bo zanim do tego doszło,
należało się odpowiednio przygotować. Właśnie droga do tej, można by
powiedzieć lekkiej pracy, były pasjonujące i szczerze mówiąc, robiły na
mnie ogromne wrażenie. Bo Kwiryna — Luiza, nie była jakąś tam podrzędną ulicznicą, to była dama do towarzystwa z wyższej półki.
Również
bardzo interesujące były podboje Kiry, która z niewiarygodną wprawą i
bezwzględnością zdobywała swoje ofiary i przyglądała się, jak wygląda
kolejny upadek instytucji małżeństwa, czy też wierności w związku. Co
nie powiem, chwilami przerażało, na myśl, że mężczyźni tak łatwo dają
się zmanipulować. No cóż, należy mieć nadzieje, że będąc w związku, nasz
partner nie spotka tego typu kobiety.
Oczywiście mamy podgląd na
życie Kaliny oraz jej nowej rodziny. Utrzymującej się trudnej sytuacji z
Konstancją, która uparcie nie potrafi zaakceptować nowego zięcia, tego,
że w jej życiu znowu pojawił się wiarołomny mąż. Zbyt wiele spraw
wymknęło się spod kontroli starszej kobiety. Latami uporządkowana
codzienność legła w gruzach, a wszystko przez... szalejące hormony
córki.
Chwaliłam poprzednie książki, bo i Hormonia
i Dziecko last minute bardzo wpasowały się mój gust, tak teraz po prostu
nie wiem co napisać. Kobiety po prostu są genialnie napisane. Zarwałam
nockę, musiałam zakończyć. Nie zasnęłabym w nieświadomości. I gdy już
dotarłam do końca, poczułam smutek. Bo koniec i co teraz?
Podsumowując, Kobiety ciężkich obyczajów po prostu trzeba przeczytać. Trzeba i koniec.
Skoro trzeba to przeczytam.:)
OdpowiedzUsuńTo nie jest książka, która by mnie zaciekawiła :)
OdpowiedzUsuńKsiążka nie dla mnie, ale podoba mi się jak piszesz :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam autorkę za to, że w tej serii każda kolejna część podobała mi się coraz bardziej. :) Też jestem wielbicielką ostatniego tomu.
OdpowiedzUsuńSama pora położenia się spać już sama świadczy za siebie!
OdpowiedzUsuń