Niemalże każda kobieta na różnym etapie swojego życia marzy o mężczyźnie, przy którym spędzi resztę swych dni. W większości dzieje się to we wczesnej młodości, w trakcie albo świeżo po skończeniu edukacji . Naiwne, noszące różowe okulary, pełne wiary w spełnienie marzeń wiele razy dają się złapać w sieć, zaprzęgnąć do szarej codzienności, do bycia żoną wszechstronną, oprócz jednego – bycia kobietą. Ta rola odeszła w chwili gdy na palec zawędrowała obrączka. Suknie ślubną zmieniły się w podomki.
O "ukurzeniu", ale przede wszystkim o drodze w walce ku odzyskaniu utraconej wolności dowiemy się z najnowszej książki Pani Nataszy Sochy.
Wiktoria to perfekcjonistka, w każdym calu. Prowadzenie domu, nie byle jakiego zresztą, stało się jej pasją i w pewnym sensie pracą. Czyszczenie, pranie, gotowanie i pieczenie. Każda czynność musiała być odpowiednio wykonana. Udoskonalała dom, samą siebie oraz wyposażenie. By jak się jej zdawało nigdy nie zabrakło dobrego jedzenia, klimatu domu i ogólnie czuła się spełniona tym co robi. Do czasu. Kiedy nagle, zupełnie niespodziewania podczas oglądania reklamy nowego i jak się wydawało niezbędnego w domu garnka, usłyszała informację, którą nie do końca zrozumiała. Przecież zawsze zgadzali się z Tymonem, ich role były równo podzielone. Ona miała dbać o płomień ogniska domowego – piorąc, czyszcząc no i gotując. On zarabiał. Sprawiedliwie prawda? Jej świat kręcił się wokół domu. Na koleżanki zabrakło czasu. Tak mawiał Tymon. Nie mogła zaryzykować stabilności ich dwuosobowej rodziny na plotki z przyjaciółeczkami.
Tak, mąż bardzo sprawnie i psychologicznie podszedł do układania życia swej pięknej i zakochanej żonie. Ta natomiast, niczego nieświadoma trwała w swoich marzeniach, przyzwyczajona i dumna z zajęcia jakie od chwili ślubu wykonywała. W końcu prowadzenie domu jest również pracą.
Teraz się okazało, że ogień, o który dbała zgasł. Dla ratowania resztek samej siebie wyjeżdża, zmienia wygląd, myślenie i ucieka do Niemiec. By złapać równowagę, odszukać utracony sens życia.
Na obcej ziemi, wśród obcych ludzi, dowie się, że nie ona jedyna zaznała losu nie do końca spełniającego oczekiwania, które przed ślubem jawiły się zupełnie inaczej.
Cztery kobiety, cztery historie. Jeden pomysł na zawalczenie o siebie, o odzyskanie własnej godności.
Gotowanie topless ma być w pewnym sensie terapią, sztuką akceptacji własnego wyglądu.
Każda kobieta jest piękna, musi tylko uwierzyć w to piękno. Odszukać i ukazać w odpowiednim świetle.
Nie chcę zbyt wiele pisać o samej fabule, ponieważ wydaje mi się, że każdy kto zainteresuje się tym tytułem powinien sam się dowiedzieć co kryje się za fasadą tak nietypowej okładki.
Było to moje pierwsze spotkanie z autorką, o której słyszałam bardzo wiele pozytywnych opinii. Troszkę niepewnie zagłębiałam się w lekturze Rosołu... na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne i już po chwili przepadłam.
Historie ukazane przez Panią Sochę są brutalnie prawdziwe, chwilami śmieszne, absurdalne, a nawet przykre. Jednakże podobne sytuacje spotykają kobiety nie tylko na kartach powieści. Podejrzewam, że większa część podczas czytania porównywała swoje życie do tych, z którym zmagały się bohaterki, z pewnością nie jeden raz zatrzymały się i zastanowiły czy aby już powoli nie doprowadzają się do "ukurzenia". Czym ono jest? Tego trzeba się już dowiedzieć z samej książki.
Natknęłam się w opiniach, że najnowsza pozycja autorki zostanie najlepiej zrozumiana przez żony. Ja żoną nie jestem, może kiedyś będę, ale przyznam szczerze, według mnie tę książkę powinny przeczytać wszystkie kobiety, po i przed ślubem. Dla ostrzeżenia, dla zapobiegania, dla uświadomienia. A, powiedzenie typu: "mnie to nie dotyczy" jest jak najbardziej złudne. Idealizując, marząc o szczęściu po wyjściu z kościoła nie zauważamy, że wpadamy w sidła czegoś co tak naprawdę nie istnieje. Nie mówię, że zawsze tak jest, jednak w większości przypadkach szara codzienność dopada bardzo szybko, zaczynamy kręcić się w kołowrotku gotowania, sprzątania, nie dbając o własne pragnienia, a przede wszystkim o same siebie. Jak roboty, mające do wykonania zadanie w określonym czasie.
Pani Natasza jest genialną obserwatorką, co udowadnia w każdym zdaniu, w każdej opisanej sytuacji. Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu, zmysłu i wyczucia. Tutaj nie ma kolorowania, wszystko jest prawdziwe, jak życie. Dlatego tak mocno trafia do odbiorcy. Przywiązałam się do tytułowych kur domowych, polubiłam i dopingowałam. Czuję niedosyt, zbyt szybko musiałam się z nimi rozstać.
Od pierwszej do ostatniej strony książka trzyma świetny poziom, jednak zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Coś niesamowitego. Dołączam do fanów Nataszy Sochy, mam nadzieje, że będę miała możliwość poznania się ze wszystkimi tytułami. Szczerze polecam, nie tylko kobietom.
Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Pascal.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki.
Każda kobieta jest piękna, musi tylko uwierzyć w to piękno. Odszukać i ukazać w odpowiednim świetle.
Nie chcę zbyt wiele pisać o samej fabule, ponieważ wydaje mi się, że każdy kto zainteresuje się tym tytułem powinien sam się dowiedzieć co kryje się za fasadą tak nietypowej okładki.
Było to moje pierwsze spotkanie z autorką, o której słyszałam bardzo wiele pozytywnych opinii. Troszkę niepewnie zagłębiałam się w lekturze Rosołu... na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne i już po chwili przepadłam.
Historie ukazane przez Panią Sochę są brutalnie prawdziwe, chwilami śmieszne, absurdalne, a nawet przykre. Jednakże podobne sytuacje spotykają kobiety nie tylko na kartach powieści. Podejrzewam, że większa część podczas czytania porównywała swoje życie do tych, z którym zmagały się bohaterki, z pewnością nie jeden raz zatrzymały się i zastanowiły czy aby już powoli nie doprowadzają się do "ukurzenia". Czym ono jest? Tego trzeba się już dowiedzieć z samej książki.
Natknęłam się w opiniach, że najnowsza pozycja autorki zostanie najlepiej zrozumiana przez żony. Ja żoną nie jestem, może kiedyś będę, ale przyznam szczerze, według mnie tę książkę powinny przeczytać wszystkie kobiety, po i przed ślubem. Dla ostrzeżenia, dla zapobiegania, dla uświadomienia. A, powiedzenie typu: "mnie to nie dotyczy" jest jak najbardziej złudne. Idealizując, marząc o szczęściu po wyjściu z kościoła nie zauważamy, że wpadamy w sidła czegoś co tak naprawdę nie istnieje. Nie mówię, że zawsze tak jest, jednak w większości przypadkach szara codzienność dopada bardzo szybko, zaczynamy kręcić się w kołowrotku gotowania, sprzątania, nie dbając o własne pragnienia, a przede wszystkim o same siebie. Jak roboty, mające do wykonania zadanie w określonym czasie.
Pani Natasza jest genialną obserwatorką, co udowadnia w każdym zdaniu, w każdej opisanej sytuacji. Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu, zmysłu i wyczucia. Tutaj nie ma kolorowania, wszystko jest prawdziwe, jak życie. Dlatego tak mocno trafia do odbiorcy. Przywiązałam się do tytułowych kur domowych, polubiłam i dopingowałam. Czuję niedosyt, zbyt szybko musiałam się z nimi rozstać.
Od pierwszej do ostatniej strony książka trzyma świetny poziom, jednak zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Coś niesamowitego. Dołączam do fanów Nataszy Sochy, mam nadzieje, że będę miała możliwość poznania się ze wszystkimi tytułami. Szczerze polecam, nie tylko kobietom.
Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Pascal.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki.
W zasadzie masz rację z tym, że powinny tę książkę przeczytać wszystkie kobiety, ale jednak takie, które coś już w życiu przeżyły, a nie te, których życiowe dylematy polegają na wyborze sweterka pasującego do torebki... ;)
OdpowiedzUsuńNatasza Socha jest mistrzynią cietej riposty ;)
Doskonała książka, oby więcej takich. Ja też czułam niedosyt, dla mnie ta powieść mogłaby się nie kończyć:)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś wyjdę jej na przeciw, jednak jeszcze to nie ten czas. ;)
OdpowiedzUsuńCzytam same dobre recenzje o tej książce. Muszę ją przeczytać!
OdpowiedzUsuńCzytałam "Maminsynka", który bardzo przypadł mi do gustu, dlatego na pewno sięgnę też po "Rosół z kury domowej" :)
OdpowiedzUsuńNiedługo strach będzie otworzyć lodówkę, bo gdzie nie spojrzę tam ''Rosół z kury'' :)
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że to powieść dla starszych, dojrzałych kobiet, które niestety mogą utożsamić się z bohaterką powieści. Ale może rzeczywiście niekoniecznie tylko mężatki odkryją coś dla siebie w tej historii, więc nie zarzekam się, że nie przeczytam :)
OdpowiedzUsuń