Moim ubiegłorocznym odkryciem, a dokładniej mówiąc już u schyłku roku, była twórczość Marty Kisiel i jej genialnego Nomen Omen, przy którym zaśmiewałam się do łez. Gdzieś tam obiło mi się o uszy, że jest i inna również przez niektórych wyżej oceniana książka autorki, cechująca się podobnym poczuciem humoru. Ostrzyłam sobie na nią ząbki, chodziłam, planowałam. No bo jakże każdy już czytał, a ja jeszcze nie. Smutno mi było niesamowicie. Cóż jednak poradzić. Życie jest brutalne, terminy jeszcze bardziej. Musiałam czekać. I czytać inne zalegające i dopraszające uwagi. Jednak nie zapomniałam. Dożywocie mnie wzywało i kusiło. Aż w końcu dostałam. W prezencie. Alleluja! Radość niesłychana. Nic tylko usiąść i czytać. A nie! Źli ludzie nie pozwolili rozkoszować się nowym nabytkiem, bo przecież co? Terminy. Nic to. Chcąc nie chcąc, bardziej nie chcąc, poczyniłam co musiałam i w końcu pięknego dnia zasiadłam wygodnie zatapiając w lekturze....
Spadki to taka fajna sprawa, żyje sobie człowiek i nagle dostaje powiadomienie, że oto jest spadkobiercą i musi wstawić się na rozprawie by dokonały się wszelkie formalności związane z zapisem nieważne czyim, tylko tym co się dostało. Konrad nie widział zbyt wiele o swoim darczyńcy, otrzymał zapis no i trzeba było się zająć dobytkiem, niekoniecznie wyczekiwanym. Jako człowiek miasta narkotycznie wąchającym dymek spalin, czuł się w owym smrodku niczym ryba w wodzie. Bo i zgiełk, i beton były czymś wręcz cudownym. Czegóż więcej do szczęścia mogło być potrzeba? No jak to czego? Spadku!
Teraz telepał się bezdrożami rzeczypospolitej, bardziej pospolitej i mniej do rzeczy, własnym wysłużonym już autkiem. Pojazd jednak nie bardzo radował się z narzuconej podróży więc i postanowił wyrazić swoje potępienie nagle i bez uprzedzenia. Jak zgasł to na amen. Biedny mieszczuch w środku łona nie tego kobiecego, a natury musiał się w nie zagłębić jeszcze bardziej. Wstrząs i trauma to za mało. Bo tam las i tu las, niebiosom dziękować za asfalty! Jakiekolwiek ślady cywilizacji, skąpe bo skąpe ale zawsze. Przemierzając bezkres odludzia dociera własnymi nogami i staje przed swym spadkiem, porażającym jestestwem. I chyba gdyby nie fakt, że auto zdechło już by wracał drogą powrotną do zadymionego ukochanego miasta. Niestety. Siła wyższa właśnie postawiła kropkę, a raczej wielokropek nad losem tegoż oto pisarza zwanego Konradem Romańczukiem. Właścicielem Lichotki oraz ku jego własnej (jeszcze) niewiedzy dożywotników...
O domu z wieżyczką w klimacie nieco starszawym Konrad nigdy nie marzył, o wystroju gotyckim tym bardziej, jednak w najczarniejszych snach nie spodziewał się, że przyjdzie mu mieszkać z aniołem zwanym Lichem, widmem nieszczęsnym Szczęsnym oraz ośmiornicą Krakersem, aaaa i jeszcze pląsające utopce! Tak, lokatorzy wyborowi. Śmiać się czy płakać, może jedno i drugie. W każdym razie o nudzie mowy być nie może.
Nieprzystosowany mieszczuszek i gromadka przedziwnych osobników. Dobijająca się agentka i goniące terminy... ach te terminy, zawisły nawet nad głównym bohaterem...
Kiedy w końcu, wreszcie i nareszcie zasiadłam do czytania nie bardzo wiedziałam czym tym razem zaskoczy mnie autorka, opis na okładce to jedno, zaś zapoznanie z treścią to drugie. Kto już przeczytał wie o czym myślę. No w każdym razie zaczęłam czytać i... I nie zaskoczyłam, na początku nie wiedziałam czy opisywane stworki to urojenia Konrada czy może co innego. Sama nie wiem co ze mną było nie tak. Do tego stopnia, że musiałam skonsultować się z Bujaczkiem, czy aby ja dobrze widzę co czytam i rozumiem przekaz. Gdy moje wątpliwości zostały rozwiane i mogłam spokojnie przyjąć do wiadomości, że Licho a i owszem robi za anioła, zaś Krakers naprawdę jest ośmiornicą, że o utopcach nie wspominając wyłączyłam przeprowadzanie analizy logicznej i po prostu czytałam.
Powiem moi drodzy, że no przepadłam. Po niezbyt ogarniętym wstępie wpadłam w wir wydarzeń niczym śliweczka w pachnący kompocik. Każda z postaci rozbawiała mnie do łez, ale już wszyscy razem to było coś totalnie odlotowego. Natomiast miłością mojego życia jest... Nie, nie Licho, całym sercem i łapkami pokochałam Krakersika. Boże, ja chcę Krakersa, niechaj ktoś mi wywoła z podziemi takiego stworka, który będzie szalał ze swymi mackami w kuchni. No przecież kiedy dochodziło do przeróżnych wydarzeń typu - widmo zachciało pogrzebać w szafie Konrada i nagle coś go przytrzymało, mianowicie jedna z macek Krakersa sugerując, że potrzebne jest sprzątanie po prostu umarłam ze śmiechu, o dokarmianiu Yorka nie wspomnę.
Nie mogę znowu powiedzieć, że nie polubiłam Licha, bo aniołka nie można było nie darzyć ciepłym uczuciem, zwłaszcza kiedy tak usilnie próbowało pomagać. I nie oszukujmy się, każdy chciałby mieć sprzątającego skrzydlatego przyjaciela, dla którego nowy mop i odkurzacz jawiły się gwiazdką z nieba.
I słów kilka o nieszczęsnym Szczęsnym. Boże! On był tak koszmarny, że aż uroczy. Genialna postać. Wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Nie jeden raz doprowadzał do szału, ale jakoś bez niego nie byłoby tak zabawnie.
Konrad również zyskał moją sympatię, zwłaszcza jego utarczki słowne z wymienionym wyżej widmem. Duet jak się patrzy.
Wydaje mi się, że polubiłam wszystkich. Nie będę pisała co dzieje w samej książce bo to po prostu trzeba przeczytać i przeżyć. Mnie było niesamowicie trudno się rozstać. I kiedy dotarłam do ostatniej kropki jakoś pusto się zrobiło i żal chwycił, że to ta chwila, gdy trzeba powiedzieć żegnajcie. Słyszałam, że ma być druga część, bardzo bym chciała, ponieważ brakuje mi Krakersa.
Jedynym elementem i ogólnie postacią, która według mnie nie musiała się pojawiać była akcja z drzewem i drewnianą panną. Mnie już to akurat nie wbiło się w gust, no ale ja muszę się czepić. Tak chyba z natury i własnej przekory.
Niemniej jednak książka jest genialna, poprawiacz humoru murowany, można się śmiać na każdej stronie. Myślę, że jeszcze kiedyś sobie do niej wrócę. Szczerze polecam.
jakie ładne zdjęcie <3 książkę czytałam tak dawno temu, że już jej w sumie nie pamiętam, ale ostatnio czytałam Nomen omen tej autorki i tak myślę, że mogłaby Ci się spodobać ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o niej, że to świetna powieść na nudę, po Twojej recenzji widzę, że tamte miały w sobie rację, przeczytam Dożywocie, gdy będę potrzebowała poprawiacza humoru.
OdpowiedzUsuńAle masz fajnego kota :) Szukasz Krakersa, a Twój kot jest pewnie sto razy lepszy. :D Książka marzy mi się od długiego czasu, podobnej historii nie miałam okazji czytać, a ten niebanalny wachlarz niebanalnych postaci bardzo przyciąga.
OdpowiedzUsuńAle rewelacyjne zdjęcie! Co do książki to postaram się mieć ją na uwadze, choć niczego nie obiecuję.
OdpowiedzUsuńŁadnie się prezentuje.. .Może kiedyś. ;)
OdpowiedzUsuńTy jak zwykle pod prąd, większość kocha się w Lichu, u Ciebie Krakers;)
OdpowiedzUsuńJakim cudem ja tej książki nie znam? I poprzedniej, o której wspomniałaś na początku? Czuję się niepocieszona i smutna :( Też chcę się wciągnąć w wir!
OdpowiedzUsuńA mój Nomen Omen gdzieś też na półce jest (miałam dwa :)) i nadal go nie przeczytałam, ale jestem gapa. Dożywocie to nie jest kolejny tom, tylko osobna historia?
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcie z kiciusiem ;)
Uwielbiam jak piszesz :D Płakałam ze śmiechu czytając.
OdpowiedzUsuńKrakers <3