źródło |
Odkąd pamiętam, biografie stanowiły dla
mnie wyzwanie. Bo czytanie o życiu kogokolwiek wydaje się wkraczaniem w
sferę, która nie zawsze powinna być ujawniona. Takie jest moje zdanie. Z
drugiej strony, ciekawość ludzi, którzy w taki czy inny sposób
zasłynęli bądź wpłynęli na życie społeczeństwa, budzi pewne
zainteresowanie.
Dosyć
nieśmiało i niepewnie poruszam się po tej właśnie tematyce. Podczytuje
biografię, wspomnienia ich samych i ludzi, którzy znali daną osobę. Tym
razem padło na Stanisława Grzesiuka.
Słyszał
o nim niemalże każdy, a ten, kto nie słyszał, powinien swoją niewiedzę
choćby troszkę uzupełnić. Żeby być świadomym istnienia tego człowieka. I
chociaż jak każdy z nas, nie był idealny, to jednak nie można
powiedzieć, że był zwykłym artystą, który sobie po prostu trafił na
dobry moment i wypromował.
Grzesiuk
to osobowość, obok której nie można przejść obojętnie. Wychowywał się w
Czerniakowie i część wspomnień pochodzi właśnie stamtąd. Jednak jego
domem i miejscem, które kochał całym sobą, którego był i jest wizytówką
to Warszawa.
Śpiewał o niej, tworzył dla niej, po prostu żył tym miastem, które zachował w pamięci, jeszcze przed wybuchem wojny.
Niektórzy
twierdzą, że jest to nazbyt przerysowany obraz, że takiej Warszawy nie
znajdzie się w rzeczywistości, ani też w kronikach. Może prawdą więc
jest, że Warszawiakiem trzeba się czuć tam w środku, a nie tylko
mieszkać. To coś, co ponoć zrozumieją tylko oni. Ci, którzy wiedzą, że
tłum w tramwaju nie jest czymś strasznym, a normalnym. Zwykłe sprawy, a
jednak bardzo istotne.
Bardzo ciekawiła mnie postać "Króla życia", skąd ta nazwa, dlaczego właśnie taki przydomek otrzymał Grzesiuk?
Najlepiej
zacząć od początku książki, która wprowadza nas do historii tego
człowieka w chwili jego śmierci. Brzmi może absurdalnie, ale tak nie
jest. Chociaż na mnie ten rozdział tak smutny, a zarazem piękny wywarł
ogromne wrażenie.
Gdzieś
jest napisane, że Grzesiuk nie miał czasu, żeby umrzeć. On mimo
świadomości swojego stanu, był ponad niego, jakby miał mnóstwo spraw do
załatwienia. I śmierć po prostu musiała poczekać na odpowiednią chwilę
albo zabrać go w tak zwanym biegu.
Jednak
zanim śmierć, trzeba cofnąć się do życia. Życia, które często nie
oszczędzało. A, które On tak bardzo kochał i jak twierdził, trzeba
akceptować takie, jakie się otrzymało. Bez zbędnego narzekania.
Nie lubił nudy, która doprowadzała go do szału. Nawet choroba, nie potrafiła przytrzymać w bezruchu zbyt długo.
"W
dzień muszę leżeć, bo pilnuje mnie cały personel oddziałowy. Wieczorem
co pewien czas zagląda lekarz dyżurny. A ja nie mogę uleżeć. Więc
wychodzę i robię kolegom różne kawały."*
Na
co dzień, nie pokazywał swoich uczuć, które kojarzyły się z trudnymi
czasami, wspomnieniami pełnymi strachu, bólu i smutku. Twierdził, że ta
sfera nie nadaje się do pokazu. Dlatego większość zachowała go w pamięci
jako dowcipnisia, człowieka cieszącego się jazdą "zapchanym tramwajem"
albo na niewygodnej desce.
"Sława
Przybylska: Wiedziałam o jego obozie, wiedziałam, że był ciężko chory,
ale ten człowiek miał w sobie więcej radości z życia niż ludzie, którzy
nie doświadczyli ułamka takiej tragedii jak on. Pomyślałam, że ludzie,
którzy przeżyli taką traumę, potrafią mieć dystans do życia. (...)"*
Przeczytałam
tylko kilka biografii, więc nie mogę poszczycić się wielką znajomości,
tego gatunku. Jednak uważam, że właśnie ta, będzie bardzo długą moją
faworytką. I chociaż nie lubię oceniać cudzego życia, bo każde
wyjątkowe, nosi znamiona cierpień i radości. Wzlotów i upadków, to w
jakiś sposób historia Tego człowieka bardzo wryła się w moją głowę.
Może
dlatego, że ogromnym podziwem darzę wszystkich tych, którzy byli
więzieni w obozie koncentracyjnym. Podziwiam ich za wolę życia, za to,
jak potrafią żyć pomimo traumatycznych wspomnień. I co najważniejsze, to
zazwyczaj oni, potrafią się najpiękniej uśmiechać do życia. Coś
niesamowitego i godnego naśladowania. Bo to właśnie my, będący
szczęściarzami urodzonymi i wychowanymi w spokoju, nie umiemy cieszyć
się zwykłym dniem. Bo deszcz pada, bo kolejka do kasy, bo kawa za
gorzka. Jakie to jest płytkie. I mam na myśli przede wszystkim samą
siebie. Często siedzę i najnormalniej w świecie gderam. Zamiast po
prostu się cieszyć. Tym, co mam, bo moje mało dla kogoś będzie
wszystkim. Więc dlaczego nie jest dla mnie?
Myślę,
że powyższy cytat, mówi sam za siebie. Przykre jest jednak to, że
dopiero przeżyta tragedia czy trauma, zmusza nas, do uzmysłowienia, czym
jest życie.
Książkę
oczywiście polecam z całego serca, będę do niej często wracała. Wydaje
mi się, że jej nie trzeba streszczać, opisywać by zachęcić. Ten tytuł po
prostu trzeba samemu przeczytać, żeby zrozumieć.
Świetnie napisana, można w niej znaleźć niepublikowane do tej pory opowiadania, opatrzona fotografiami. Jednym słowem - idealna.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKA.
Po tak zachęcającej recenzji, nie można się nie skusić.:)
OdpowiedzUsuńTo nie dla mnie tytuł :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie tworzysz recenzje. To nie tylko opis tego, co można znaleźć w książce, ale też dużo spostrzeżeń, o których często się zapomina.
OdpowiedzUsuńDla mnie biografie też są takim wchodzeniem w głąb cudzego życia. Nie czytam ich zbyt wiele, ale chciałabym, bo wiele można się dzięki temu nauczyć o ludziach.
"Pięć lat kacetu" to była pierwsza książką o obozach, którą przeczytałam, także mam do niej sentyment. Ale biografii Grzesiuka nie czytałam nigdy. Pora to zmienić.
OdpowiedzUsuńJa spasuję, ale polecę tę książkę mojej kuzynce, bo ona jest wielką entuzjastką czytania biografii znanych osób.
OdpowiedzUsuń