Jest i grudzień! Miesiąc, który od jakiegoś czasu średnio lubię, ale staram się nie nastawiać negatywnie, ale nie o moich lubianych miesiącach chciałam.
Pamiętacie kiedy pisałam, że Warszawa mnie testuje? Otóż nie przypuszczałam, że zaplanowany jest cały pakiet rozrywki pod tytułem "Bruchal w podróży do Warszawy" ;))). Gotowi na moją kolejną przygodę?
A zaczęło się mroźego poranka...
No więc, był piątek godzina 6.12 - nieludzka pora, ale cóż poradzić. Zasiadłam do mojego pociągu relacji Jelenia Góra - Wrocław. Gdzie we Wro miałam 35 min. do przesiadki w stronę Warszawy. Nie za dużo, nie za mało. W sam raz żeby nie pędzić z wywieszonym jęzorem i ciężką walizką do zmiany peronu. Plan idealny prawda? Ha! Nie ze mną!
Pociąg wystartował planowo, zatem słuchawki na uszy i oddałam się błogiemu słuchaniu muzyki - nieznoszę słuchać rozmów przypadkowych ludzi. Chociaż czasem jest to ciekawe doświadczenie społeczne, jednak na Boga, była godzina 6 rano, o tej godzinie mózg udaje, że działa,....ale ale! Jedziemy sobie, a po pewnym czasie pociąg się zatrzymuje. Okej, nic dziwnego, kolejna stacja. No i stoi, i stoi. Myślę sobie, hola coś za długo ten postój. Niezadowolona wyjmuje słuchawki i przysłuchuję rozmowom w przedziale. Długo nie muszę czekać by dowiedzieć o przyczynie.
Zamarzły tory. Moja pierwszy myśl - no bez jaj, jest tylko - 10 !! Bywało gorzej i jeździli No ale, pamiętacie jak ostanio pisałam, że ostatnio zima urosła do rangi zjawiska niemalże nadprzyrodzonego? No to już wiadomo, czemu tak straszyli;)))))
Tory zamarzły, pociąg stoi, a co za tym idzie. Mamy O P Ó Ź N I E N I E - już nie napiszę co pomyślałam, ale można wstawić odpowiednie słowo z kategorii, która nie jest w granicach kultury, ale szalenie pomaga, kiedy cisnienie skacze do 200. Siedzę więc w tym pociągu, wściekła, bo wiem, że pociąg do Warszawy pojedzie, ale beze mnie. Na następny nie mam co liczyć - brak miejsc. Kolejne słowo, które nie nadaje się do pisania.
W końcu pogodzona z losem, wyjmuje herbatkę, rozsiadam się na siedzeniu i walizce, dzownię do mamusi pożalić na los zły i okrutny. Bo zajęcia, bo koleżanka czekać będzie, bo koszty noclegu przepadają i w ogóle.
I nagle słuchajcie, kiedy konduktorka mnie informuje, że mogę sobie wysiąść i łapać pociąg powrotny, jakiś człowiek mnie zaczepia i mówi - Czy chce pani jechać z nami do Łodzi??
Okazało się, że pewne małżeństwo jechało do Wrocławia odebrać auto z salonu. Usłyszeli jak chodzę dowiaduje się o ten nieszczęsny pociag i w końcu jak żalę się mamie o tę Warszawę, więc zaproponowali, że mnie zawiozą do Łodzi, bo oni mieli jechać do Płocka, więc mogą mnie podrzucić.
To były sekundy na podjęcie decyzji. Od razu powiedziałam, że TAK jasne, zgadzam się na wszystko. Wiecie, to jest sytuacja, w której nie ma czasu na zastanawianie - halo! ja ich nie znam, kim oni są i cała reszta. W każdym razie wysiadałam we Wrocławiu, podjechałam z nimi do tego salonu. Poczekałam aż sfinalizują zakup auta, po czym zasiadłam w nowiutkiej skodzie - nie żebym była fanką, ale to nie moje. I wyjechałam prosto do Łodzi, z której do Warszawy połączenie było bez zarzutu.
Słuchajcie, to było niesamowite doświadczenie. W tym pociągu było wielu ludzi, którzy gdzieś jechali. Nie mogę uwierzyć, że trafiłam właśnie na tę parę, która zdecydowała się mi pomóc. Bo wiecie, mogli posłuchać mojego żalenia, powspółczuć i tyle. A oni, nie dość, że mnie wzięli, to się mną wręcz zaopiekowali. Cały czas pilnowali, żebym w tym przeładowanym pociągu się im nie zgubiła. Odwieźli pod same drzwi stacji pkp w Łodzi. No coś pięknego. Aż chce się napisać - dla takich chwil warto żyć:)
Zawsze powtarzam, że dobrych ludzi nie brakuje, pojawiają się nagle i niespodziewanie, kiedy z pozoru wydaje się, że znaleźliśmy w sytuacji bez wyjścia. Podobnie było z panią na lotnisku. Kto czytał, ten powinien pamiętać;) Kto ciekawy, możep pisać, podlinkuję:).
Moja podróż, która miała zacząć się o tej 6.12 i zakończyć o 13.26 nieco się przedłużyła. Do Warszawy dotarłam o 17.00 ;). Jednak dotarłam i nic więcej się nie liczyło.
Z tej całej radości kupiłam sobie w nagrodę mgiełki do ciała. Bo przecież to był czarny piątek i promka 1+1 to sobie skorzystałam, bo dlaczego nie?
Zaliczyłam również Warszawski jarmark, który jest taki sobie, ale za to kiczowata choinka pięknie świeciła i PKiN robi aktualnie z wielką choinę, nie wiem czy darczyńcy byliby zadowoleni z tego do czego aktualnie został wykorzystany;)
Żeby nie było - my się tam uczyłyśmy, a nie jak zarzuciła mi własna rodzcielka, pod jednym z postów na facebooku, że biegamy po jarmarku, kiedy oficjalnie pojechałam studiować. Człowiek niby dorosły i samodzielny, ale nie ma co liczyć, matczyne instynkty działają na każdym etapie życia dziecka - nawet jeśli już jest lekko podstarzałe ;).
Tak więc, są pilne studentki, chłonące wiedzę i całą resztę. A wszystko obkupione stresem, podróżą dłużej niż powinna, ale z sukcesem.
Jednak będę szczera, wtedy miałam siłę na tę podróż, która pobrała ze mnie mnóstwo energii. Aktualnie jestem na rozładowanych bateriach. Mój organizm dał mi do zrozumienia, że muszę odpuścić i niestety nie pojechałam na kolejne zajęcia. Czasem po prostu tak trzeba zrobić.

.jpg)






