W telewizji od kilku dni mówią o nieszczęściu w Głuchołazach i Kłodzku. To tam się wszyscy skupili i wcale się nie dziwie. Skala zniszczeń jest ogromna. Jednak nie tylko tam woda zrobiła swoje.
Moja wieś jak i okolice, również oczekiwała na efekty opadów. Na to, co się będzie działo. Jeszcze w sobotę robiono kontrolowane zrzuty wody z zapory. Wczoraj tj, w niedzielę po godzinie 15.20 Woda zaczęła przepływać "schodami", kaskadą. Czyli niekotrolowanym zrzutem wody. Jeśli ktoś pomyślał, że to sprawiło ubywanie wody, już mówię - jest w błędzie. Wody zaczęło przybierać i zbliżać do korony zapory. Około godziny pierwszej w nocy, woda przelała się przez górę zapory.
Ale jak to wyglądało na dole wsi? Nie mam odpowiedzi. Ponieważ w sobotę po godzinie 17.00 wieś została odcięta od prądu - do dzisiaj nie ma prądu. Tym samy większość straciła kontakt ze światem. W tym mój R. Bo kiedy On został w domu, ja w piatek po pracy, pędziłam do mamy, żeby pilnować, czy nic się nie będzie działo.
Teraz sobie wyobraźcie, że ja wczoraj ostatnią rozmowę jaka odbyłam z moim R, była o godzinie 15.00 zanim zapora zrzuciła wodę kaskadą. Wtedy było jeszcze stabilnie. Niebezpiecznie, ale stabilnie. wiedziałam, że nie mogę wracać do domu, bo trwała ewakuacja wsi, było wiadomo, że lada chwilę rzeka całkowicie zaleje dolną część Pilchowic. Zresztą i tak już nie miałam jak dojechać. Bo drogi były zalane - przynajmniej te, które znam i są w miarę bezpieczne w takich warunkach.
Po godzinie 15.20 kiedy wiedziałam, że woda leci ogromną falą, straciłam kontakt z R, nie wiedziałam co się dzieje. Ludzie nie mieli ze sobą kontaktu. Do dziś rano, byłam w niewiedzy.
Dziś już wiem, że mój dom jest bezpieczny. moja ulica nie została zalana. Niestety nie mogę wrócić. Niestety wszystkie drogi cały czas są nieprzejezdne. Woda utrzymuje się bardzo wysoko, we wsi rozlała się do wielkości ogromnego jeziora. Zapora cały czas zrzuca potężne ilości wody. Jak długo? Niewiadomo....
Niby jestem bezpieczna. Ale bycie uwięzionym, jest straszne. Chcę do domu. I nie mogę.