Dziś chciałam napisać o czymś zupełnie innym. Miało być o książce, którą jakiś czas temu kupiłam, a która w ostatnie wieczory prowadziła mnie po naszym kraju i dawała wiele radości. Chciałam Wam przedstawić autorkę tej książki, którą większość z Was pewnie zna, ale może nie każdy miał okazje przeczytać tę książkę. I napiszę o niej, ale nie dziś. Bo dziś walczę ze smutkiem i niepewnością, bo jutro będę musiała czekać na wiadomość, która zadecyduje o czyimś losie. A ja, nie wiem, jak sobie poradzę, gdy będę musiała podjąć ostateczną decyzję..
Zawsze, odkąd pamiętam byłam zbyt wrażliwa losem zwierząt. A to ptaszek, który wypadł z gniazda, a to kocięta porzucone przy drodze. To potrącony kot, nad którym płakałam - chociaż nie mój. Nie jest łatwo żyć, gdy każdy zwierzęcy dramat, jest moim własnym. Jeszcze gorzej, gdy coś złego, dzieje się moim pupilom.
Po świętach moja kotka zrobiła się inna, nagle przestała pić, jeść, leżała smutna. Nie chciała chodzić. Jeden dzień, drugi. Na trzeci - wiedziałam, że jest coś nie tak. Może się przejadła, może zatruła. Gdy przejście dosłownie kilku kroków kończyło się leżeniem, zdecydowałam o wizycie u weterynarza. Musicie wiedzieć, że są weterynarze od zwierząt i Ci od zarabiania pieniędzy. Zamiast pojechać do mojego zaufanego, wybrałam tego bliżej - bo bałam się, bo chciałam szybciej. Zostałyśmy obie zignorowane - kotu nic nie jest, ale wizyta 225 zł. Cóż, zapłaciłam i wyszłyśmy. Mimo wszystko, coś mnie niepokoiło, nie miała zrobionych badań, żadnego usg. Nic, pomacać ja też potrafię.
Zdecydowałam jechać te ponad 45 km do mojego weterynarza. Dla kota stres, ale wiem, że trzeba.
Jesteśmy na miejscu. Od razu weterynarz widzi, że kot odwodniony - tamta nie zauważyła, chociaż wspomniałam, że nie chce jeść i pić. Później usg brzucha, jeszcze się łudziłam, że może jest dobrze.
Okazuje się, że jest guz - duży, bo 6 cm z naciekami. U człowieka taki guz robi wrażenie, u kota jeszcze większe. Mnie się zrobiło ciemno w oczach. Dla kogoś tylko kot, a ja mam ją, jest dla mnie wszystkim. Inni mają dzieci, ja mam tę moją kotkę. Jutro kolejne badania, najważniejsze, czy będzie możliwa operacja ratująca życie. Jutro się dowiem, czy ta walka, która się zaczęła będzie miała dobry finał. Czy będę musiała podjąć najgorszą decyzję w życiu.
Każdy kto musiał zdecydować o zakończeniu życia swojego zwierzęcia, wie, jakie to straszne. Świadomość, że nie można pozwolić na jego dłuższe cierpienie, wiedząc, że właśnie go stracimy.
Mam nadzieję, że tę decyzję, jeszcze nie będę musiała podejmować. Jednak teraz, jestem po prostu załamana. Nie umiem sobie znaleźć miejsca, proszę to moje kocie dziecko, by walczyło, nie zostawiało mnie jeszcze. Dla kogoś, tylko kot, dla mnie, moja rodzina...
Czekam jutra i boję się okropnie, czy przed nami ostatnie wspólne chwile, czy jeszcze ten czas zostanie przedłużony. Kto rozumie i chce, niech pomyśli jutro o mojej kici, by wyniki były dobre...
Trzymaj się, przytulam :* :(
OdpowiedzUsuńPrzytulam serdecznie Ciebie i Twoją koteczkę....
OdpowiedzUsuńDlatego znalazłam pocieszenie w fakcie, że mojego starutkiego pieska potrącił samochód. Poszło szybko i nie musiałam podejmować tej okropnej decyzji 😔
OdpowiedzUsuńPomyślę Agnieszko. Trzymaj się. To samo przechodziłem w 2015 roku. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPS. U nas w 2015 roku wyrok niestety był jednoznaczny. Pani weterynarz musiała kotkę uśpić.
OdpowiedzUsuńCi, dla których zwierzę jest tylko zwierzęciem, nie zrozumieją, ale to ich problem. Kot to członek rodziny, po jego odejściu serce boli dokładnie tak samo. Nie rozróżnia, czy bliski ma dwie, czy cztery łapy.
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki za powodzenie leczenia. Ale jeśli wyniki będą jednoznaczne, za siłę, żeby pomóc jej się nie męczyć.
Wy nie macie dzieci to robicie wielkie halo z jakiegoś kota. Nie każda kobieta może zostać matką i nie powinniśmy dociekać z jakiego powodu, tu już Bóg decyduje to od Niego zależy. Wyroki są nie zbadane. O śmierci Ervishy już za pomniałyście a przejmujecie się kote
UsuńOczywiście doskonale Cię rozumiem i trzymam kciuki, żeby wszystko poszło dobrze, po Twojej myśli.
OdpowiedzUsuńMoja najstarsza kotka Figa ma już 16 lat i kiedy przed świętami mąż zaczął mówić, że ona mało je i ciągle przysypia, że to nie wróży niczego dobrego - martwiłam się bardzo. Tym bardziej, że robiła się lekka jak piórko. Jednak póki co( odpukać) jest dobrze. Dokarmiamy ją w domu, bo w stadzie zawsze wszystkim ustępuje i sama nie doje.
Z kolei nasz Perro ( pies rasy border colie) miał rok temu poważną operację. Panie weterynarki usunęły mu narośl wielkości strusiego jaja. Maż nie chciał badań histopatologicznych, a ja się uparłam i dobrze zrobiłam, bo lepiej wiedzieć jakie są rokowania. To "jajo" okazało się niezłośliwe. A prawie dwa lata czekaliśmy na tę operację, bo najpierw okazało się ,że ma mikrofilarię, którą trzeba było wyleczyć, a potem zaczęła się pandemia, która wszystko utrudniała. Miałam też pewne wątpliwości czy panie sobie poradzą i czy pies z tego wyjdzie, bo ciągle powtarzały, że operacja może się udać, ale miały przypadek, że pies nie przeżył narkozy...Ale poszło. Mnóstwo pieniędzy, ale pies żyje i wrócił do formy, powiedzmy... Choć niedawno przeżył mikro udar i o takich spacerach jak dawniej nie może być mowy. Ma już 11 lat i jak na psa rasowego to niestety dużo. Zagadałam Cię, sorrki...
Bądź dobrej myśli!
Pozdrawiam serdecznie
Znam ten strach ;( trzymam kciuki!!!
OdpowiedzUsuńMnie do dziś łapie smutek jak pomyślę o mojej kotce, która odeszła 3 lata temu. Zwierzak to przyjaciel na całe życie, także doskonale rozumiem co czujesz. Trzymam kciuki, żeby wszystko się ułożyło.
OdpowiedzUsuńAgnieszko,
OdpowiedzUsuńTotalnie Cię rozumiem. Tez tak zawsze miałam z tym przejmowaniem się losów innych zwierzaków. Zawsze emocjonalnie na ich los reagowałam. Zwierzaczek to nie tylko kotek, piesek, chomik itd- to ktoś więcej. To przyjaciel, członek rodziny - mam tak samo jak Ty. Sama zawsze mocno przeżywałam choroby moich skrzydlatych przyjaciół i bezsennie, w nerwach etc spędzałam dni, noce czekając co się stanie jak były chore. 4 lata temu mój kanarek miał nowotwór, byłam w pracy gdy tata zawiózł go do weterynarza ( ja w takich sytuacjach totalnie odchodzę emocjonalnie) na operacje, niestety chwilkę po niej od nas odszedł w moje urodziny - mam lzy w oczach jak o tym pisze bo utrata tych malutkich istot zawsze była dla mnie emocjonalnie trudna. Dlatego mocno, mocno Cię przytulam i życzę, aby Twojemu ukochanemu mruczkowi udało się pokonać choróbsko i by był z Tobą jak najdłużej .
Trzymam kciuki za leczenie. Straszne jest to, że musiałaś "kręcić się" po różnych lekarzach.
OdpowiedzUsuńNo te 225 zetek u pierwszego pseudo weterynarza, to ja bym wrócił i pokazał co wyszło u drugiego, ale wiem że człowiek nie ma głowy, kiedy przejmuje się zdrowiem i życiem swojego zwierzaka i szuka pomocy. Bardzo przykra sprawa i smutek się pojawia, bo sam mam pieska po trzech operacjach chirurgicznych i wiem, że to nie tylko pieniądze, ale ciężka walka o życie. Ciężko tak na odległość coś doradzić, ale wiedz, że jesteśmy wszyscy z tobą myślami 😔
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńBardzo przykre wieści, oby dało się jeszcze coś zaradzić!
OdpowiedzUsuńZnam ten ból. Pożegnałam kilka miesięcy temu mojego psiaka.
OdpowiedzUsuńu nas było tak samo z pieskiem... Co prawda minęło już mnóstwo lat, ale do tej pory pamiętam, że trzeba było go uśpić... Pocieszaliśmy się że po tym przynajmniej mu lżej bo cierpiał bardzo...
OdpowiedzUsuńRozumiem, co czujesz. Oby jednak udało się przeprowadzić zabieg. Przesyłam wirtualne uściski.
OdpowiedzUsuńWłaśnie w momencie gdy musiałam podjąć najtrudiejszą dla mnie decyzje poczułam jaką odpowiedzialnością jest zwierzak.
OdpowiedzUsuńMocno tulę! Sama mam dwa koty i kocham je ogromnie!
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro :(
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro. Ja też jestem wrażliwa na krzywdę zwierząt. Myślami łączę się z Tobą i życzę kici dużo zdrowia.
OdpowiedzUsuń