Ostatnio z koleżanką rozmawiałyśmy na temat formy spędzania urlopu. Tak się złożyło, że obie radośnie i z zapałem latałyśmy po domach ze ścierą i mopem. Potem wjechały urocze memy typu - powiedz, że masz urlop nie mówiąc, że masz urlop, a na zdjęciu... akcesoria do sprzątania. Nie powiem, plany na pierwszy i drugi tydzień lipca miałam nieco luźne, bez szaleństw i całej reszty.
No ale, drodzy państwo. Ja już chciałam malować świat na zielono, kiedy to wiosna stwierdziła, że jedzie do nas okrężną trasą. Teraz mam sobie pomalować słońce na niebie i wmawiać, że jest ciepło?
Powiedzieć, że jestem rozczarowana, to jakby nic nie powiedzieć. Ponoć poznaje się że jest się dorosłym, kiedy cieszy nas latem wieszanie prania, które szybko schnie. W tym roku nawet ta maleńka radość paskudnego dorosłego życia została mi odebrana. Jedyne co robię, to biegam z suszarką między domem, a przed domem między deszczami. Nie wiem, co i gdzie poszło nie tak. Bardzo mi się to nie podoba. Bardzo.
Od kilku dni przeglądając tik toczka, widzę relacje osób, którym wylosował się urlop w najpaskudniejszą aurę jaka może być. Bo nad morzem deszcz i wiatr, to jeden wielki smutny.. sami wiecie co. Nie ma co ubierać w kolorowe papierki. Deszcz podczas wyjazdu to zło. Jeden dzień można zapić, znaczy jakoś przetrwać. Kilka dni to już jest zemsta Posejdona, ale kogoś innego, co był od pogody. Nieważne.
No i teraz nadchodzi ten dreszcz emocji. Bo oto i ja niebawem wyruszę na te moje wyczekane wakacjowanie. Śledzę pogodę, która słuchajcie zmienia się z godziny na godzinę. Będzie deszcz czy nie będzie. Normalnie może powinnam obstawić - jakiś hajs by z tego był. Jak już pogoda będzie... no.
W końcu, na któryś dzień deszczu, kiedy to patrzyłam na świat rozmywany i ogólnie jesienny z cyklu czas na - hoa hoa. Dla nie wtajemniczonych, klimat Zmierzchu, w sensie sagi Zmierzch, bo jesienny vibe i tak dalej. Były też memy, że fajna jesień tego lata i tak dalej. Ja to się boję, że nie pochodzę w tych moich sukienkach, które z taką radością kupowałam zimą. To jest doprawdy bardzo niesprawiedliwe. Ale wracając do tego kolejnego dnia deszczu, gdy nagle po deszczowej drzemce, otworzyłam oczy, ujrzałam - S Ł O Ń C E! No więc wyskoczyłam z łóżka, mówię mojemu R, dawaj zbieraj się idziemy na Zaporę, trzeba głowy przewietrzyć, Chodź, padało nikogo nie będzie. He he he...
Chyba o tym samym pomyślało kilkadziesiąt gnijących ludzi w domach ;D
Ludzi było naprawdę sporo, aut jeszcze więcej - nie mam pojęcia jak to możliwe. Ale tak było. Nie kłamię! Zresztą nieważne. Przeszliśmy się troszkę nad zaporę, potem nad stację, na most, który miał zostać wysadzony, ale nie został. Nie poszliśmy bo już trzeba było wracać. I dobrze, bo jak tylko doszliśmy do domu.
Nie zgadniecie.
Zaczął padać deszcz. I była burza. Bo przecież dawno nie było ;D
I tak sobie siedzę i rozmyślam. Pogoda w tym roku jest fenomenalna. Wiosna przycięła z nami w nie powiem co, ale widzę Lato startuje w wyścigu na najbardziej deszczowe i ogólnie bure i ponure. Temperatura też specjalnie nie idzie do góry, ale przecież były zapowiedzi tych 40-to stopniowych upałów. Chyba podzielić te 40 na dwa dni, albo nawet trzy. To tak, wtedy będzie się zgadzało :D.
Jak widzicie, ręce opadają i wszystko inne. Ten tydzień też zaczął się słonecznie, ale nie przesadzajmy. Już na horyzoncie chmury, deszcz i ... a jakże. 16 stopni na liczniku. No przecież nie możemy się rozbestwić. Jeszcze nie daj Bóg się przyzwyczai człowiek do dobrego. Hartować się trzeba, zaraz zima. A nie, czekajcie, ona jeszcze się chyba nie skończyła. W końcu pamiętnego roku, w Sylwestra było 18 stopni... także prawie jak w Lipcu!
Na zdjęciach Zapora W Pilchowicach. Mogłabym napisać, że nie ma śladu po powodzi, ale na jednym widać u dołu jakie są zniszczenia. Swoją drogą, póki co, nikt nic z tym nie robi. Może czekają na następną?