lipca 10, 2015

lipca 10, 2015

Collide



"Stuprocentowa love story" Taki napis widnieje na okładce książki, która podbija serca czytelników chyba już na całym świecie. W przypływie nie wiem czego( prawdopodobnie chwilowego zaniku mózgu) zdecydowałam się na zapoznanie z tytułem, który wydaje się być nijaki, ale może ma jakieś głębsze znaczenie  ukryte w treści.  Nie wiem dlaczego, do tej pory nie nauczyłam się, że w TAKICH książkach NIE znajdę czegoś głębszego. Widać moja nadzieja jest silniejsza od rozumu.  W każdym razie sięgam po publikacje, łudząc się, że miło spędzę czas w towarzystwie porywającej treści... Jakież są więc moje wrażenia po zakończeniu Collide ? Przekonajcie się sami. 

Poznajemy Emily, dziewczynę która dopiero co straciła matkę, przeprowadziła się do Nowego Jorku gdzie mieszka jej ukochany, oraz przyjaciółka. Mężczyzna chciał aby Emy zamieszkała wraz z nim, jednak ta stwierdziła, że jest jeszcze na to za wcześnie i wybrała towarzystwo Olivii,  Dillon, a raczej Debillon jest dziwnym facetem, od samego początku mnie irytował. Wprawdzie Emily ciągle wspomina jak to jest wdzięczna swemu partnerowi za to, że był przy niej w najtrudniejszych chwilach, no i nawet czasem jest miły, bo on bardzo dużo pracuje, więc ma prawo być zły, oraz nazywać ją "mała" gdyż ten zwrot jest niebywale romantyczny.  W dodatku lubi na niego patrzeć, niekiedy udaje się im razem gdzieś wyjść , o ile Debillon nie odwoła spotkania z kobietą, którą niby kocha, ale co zrobić? Wszak praca jest ważna. Ona zaś jest upośledzona i nie potrafi nic powiedzieć, gdyż On wszystko robi z myślą o Niej.  Emi postanawia pójść do pracy. Podejmuję posadę kelnerki. Splotem wielu nieprzewidzianych wydarzeń poznaje Gavina, mężczyznę bogatego i oczywiście przystojnego, na którego widok nogi miękną, zaś sklecenie zdania staje się niemożliwe. Gavin patrzy na piękność i nie może odwrócić od niej spojrzenia, uświadamia sobie, że MUSI ale to MUSI zdobyć właśnie tą kobietę. 

Piękna i jakże naiwna istotka jaką jest nasza bohaterka, uświadamia sobie, że między jednym a drugim zagryzieniem wargi poczuła coś głębszego do Gavina.  Niestety jest w związku z Debillonem do którego chce być lojalna, tylko nie potrafi wyrzucić z głowy twarzy tego niesamowitego przystojnego faceta. W jego towarzystwie zżera wargi, których od dawna powinna już nie mieć, gdyż tak napastliwe je podgryza. On natomiast co chwila oblizuje swoje usta, ponieważ na widok cudnej niewiasty ciągle coś mu zasycha, to znaczy wargi mu zasychają. Między czasie w związku, do tej pory idealnym coś zaczyna się psuć. Debillon zachowuje się inaczej, Emi niby przypadkowo dowiaduje się o tajemnicach skrywanych przez ukochanego, na szczęście jej naiwność jest tak ogromna,że ani przez chwilę nie ma zamiaru obwiniać go o coś niestosownego. Jeżeli dzieje się coś złego, to wyłącznie z jej winy. Cóż ktoś musiał zostać obsadzony w roli głupiej gęsi, padło na Emily.
 Jak się książka skończy, każdy powinien się domyślić, dlatego na tym skończę z fabułą i przejdę do moich WRAŻEŃ. 


Nie wiem, doprawdy nie wiem od czego mam zacząć. Było tak wiele momentów kiedy chciałam walnąć książką o ścianę, spalić albo Bóg wie co jeszcze, że aż sama siebie podziwiam, że dobrnęłam do końca. O święty Barnabo! Czegoś takiego jak żyje się nie spodziewałam. Co za beznadziejna książka.  Przede wszystkim bohaterowie, Emily. Jezu Nazarejski.  Ona była tak głupia, że aż miałam ochotę walić głową o ścianę kiedy czytałam sceny z jej zachowaniem. Ja rozumiem być zakochaną i ślepo wierzyć facetowi, ale ona to ani nie była zakochana, ani nawet nie kochała Debillona, może była przywiązana. Ich nie łączyło NIC. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Poza seksem. Związek jaki ukazała autorka, był płaski, bez czegokolwiek co mogłoby świadczyć o jej bezsensownym przywiązaniu do drania jakim był Debillon. No fakt, są związki toksyczne. Tylko, że to to nawet związku nie przypominało. Teksty typu " Mała idę do kibla" były tak żenujące, że nie mogłam ich znieść.  Mogła tłumaczyć przepracowanie, ale zobaczyć na własne oczy, że facet z inną kobietą robi COŚ i uwierzyć, że ON tego nie chciał jest szczytem głupoty i defektu mózgu, albo też jego braku. Błagam, nie tłumaczcie, że zakochane, zaszczute kobiety tak robią. Przecież to jest tak żenująco napisane, że gorzej być nie mogło. Całość przed moim straceniem zmysłów ratowali Olivia i Gavin.  Gdyby nie ta dwójka, uwierzcie, nie dobrnęłabym do końca. Bo Emily to postać głupia, nawet nie naiwna tylko bezmyślna,  pozbawiona mózgu. 
Przemyślenia jak to ona na niego, a on na nią działa. Moja wewnętrzna boginka wywracała oczami, a nawet miała nudności kiedy serwowano raz po raz przemyślenia Emily i Gavina.  I skoro już jesteśmy w tym miejscu. Może ktoś mnie uświadomi. O co chodzi z przygryzaniem warg ??? Ludzie z której strony to jest SEXY?? Bo ja nawet próbowałam sobie przygryzać przed lustrem, żeby załapać w czym rzecz. Niestety, do tej pory nie pojmuje tego wpychania do książek gryzienia, zagryzania. Może to taki sentyment do wampirów? Fetysz? To samo z oblizywaniem ust. Borze szumiący! Gorsze od tego zagryzania. Mnie osobiście obrzydza gdy ludzie w moim towarzystwie oblizują usta, a już stwierdzić za podniecające, czy sexy?
Czytanie Collide było gehenną, torturą połączoną z tragizmem. Nie mam zamiaru obrażać ludzi, którym się podoba ten wytwór. Gusta i guściki. Nie byłam świadoma, że to będzie aż tak słabe, żałuje czasu poświęconego na książkę pani McHugh.  Wymęczyłam się okrutnie. Nie będę polecała, ponieważ wiem, że tylko mnie się nie podoba, fani tego czegoś już szykują stos aby mnie na nim spalić. Wybaczcie. Nie mogłam napisać, że jestem pod wrażeniem. To znaczy nie, jestem pod wrażeniem, upośledzenia bohaterki. Znowu szablony. On/Oni bogaci, Ona szara mysza,piękna sierota, mameja życiowa. Nie mam już siły się powtarzać. Umarłam. Ta książka mnie zabiła. Barnaba nie pomógł.
Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie prawie się popłakałam ze szczęścia, że to już KONIEC. Mam traumę po lekturze tej wersji "love story". 


Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Akurat.
Książka bierze udział w wyzwaniu 52 książki. 



15 komentarzy:

  1. O święty Barnabo, nie pozostawiłaś suchej nitki na tej książce :) Coś ciężko ci ostatnio dogodzić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to? Podobało mi się Uroczysko, bardzo ale to bardzo :):)

      Usuń
    2. W sumie masz rację. W Uroczysku się odnalazłaś, a w Collide nie, więc równowaga zachowana :) W takim razie teraz czekam na kolejną, tym razem pochwalną recenzję:))

      Usuń
  2. Kochana będzie! Zdradzę tajemnicę, "Ten jeden dzień" podbił moje serce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie najbardziej w tej powieści dobił styl. Ilość egzaltacji i wydumanych dialogów nadszarpnął moją cierpliwość.

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie coś na razie ta książka nie interesuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Całkowicie cię rozmiem i mimo, że nie czytałam tej okrutnie szablonowej książki, popieram każde słowo. Z reguły nie siegam po takie ksiazki bo sa słabe. Nie wszystko, fakt, trafiaja się perełki, ale ogólnie rzecz biorąc, tego typu love story to dla mnie nic innego jak w kółko powielanie schematów, powtarzanie tego samego tylko zmieniajac imiona bohaterów. Nic dziwnego że masz ochotę się powiesić jak czytasz po raz 5 to samo..

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie, czeka na Ciebie nominacja: http://opiniumkosa.blogspot.com/2015/07/liebster-blog-award-3.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha ha te wstawki a la Grey są rewelacyjne. A ja i tak mam ochotę na tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż się boję sięgnąć po tę książkę... Naczytałam się samych zachwytów na jej temat, a tu Twoja opinia, która jest zupełnie inna niż wszystkie. Nie lubię szablonowych książek i irytujących bohaterów. No cóż, i tak ją przeczytam, bo mam na półce, ale może akurat mi się spodoba. Kto wie ;).

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja wiem, że to nieładnie się cieszyć, że spotkało Cię takie rozczarowanie, ale gdy tak się dzieje, to ja wtedy mam radochę z Twoich tekstów;) Uwielbiam, jak wbijasz takie szpile:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm mało kto polubił Emily... Ciekawe jak będzie u mnie, książka już czeka na półce:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wstawki z Greya... serio? O matko...
    Książka mi się podobała i czekam na tom II.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie z Greya.. ironia taka. Bo książka jawiła się takim samych chłamem jak tamto dziadostwo, ale rzecz gustu, ja po prostu nie lubię badziewi.

      Usuń
  11. Genialna recenzja!
    Dobrze się przy niej uśmiałam :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger