października 13, 2017

października 13, 2017

Przygody kota Filemona




Pamiętacie kota Filemona? A Bonifacego? Chyba nie ma osoby, która chociaż raz nie widziała tej bajki. W telewizji albo w formie książeczki. Duet czarnego i białego kota jest znany do dziś. I chociaż stare kreskówki, wydawać by się mogło odeszły do lamusa, zaczynają powracać. Ku mojej ogromnej radości. Bo chyba nic nie przebije klimatu i ciepła, w jakim były tworzone.

Dlatego też dzisiaj przychodzę do Was z pięknym wydaniem tej właśnie bajki, która podbiła moje serce wiele lat temu i jest w nim do dziś.




Bajka rozpoczyna się od początku, to znaczy od momentu kiedy do domu, w którym mieszka dumny kocur Bonifacy wprowadza się malutki, lekko pokraczny kociak - Filemon. Jak przystało na osobnika płci samczej, starszy kocur nie czuje radości z przybycia towarzysza. W dodatku wścibskiego i ciągle gadającego. Ciekawość malucha męczy i irytuje. Najgorszy jest fakt, że w tych odczuciach pozostaje sam. Babcia z dziadkiem pałają radością wobec malucha, którego wszędzie jest pełno.  Dla dorosłego osobnika liczy się spokój i stały rozkład dnia,  najlepiej by miska była pełna, myszy same przychodziły pod nos, a zapiecek nie stygł. 




Co innego Filemon, przeciwieństwo starszego kolegi. Ten jest ciekawy świata, chciałby wszędzie wejść, otrzymać odpowiedzi na pytania, które nurtują, wejść tam, gdzie nie wolno i najlepiej by Bonifacy w końcu podzielił się swoją wiedzą na temat wielkiego, tajemniczego i nieznanego świata.
Niestety, daremne prośby, kocie dziecko jest niezrozumiane przez dumnego kocura.





I wiecie, co jest najciekawsze? Pamiętam, że jako dziecko, o wiele bardziej rozumiałam i lubiłam Bonifacego, postać Filemona wydawała się dla mnie zbyt nachalna, on wszędzie ganiał, zadawał sto pytań do.. Dziwne, bo przecież sama byłam dzieckiem, więc również miałam swoje ciekawości życia i tego, co dzieje dookoła, a jednak to ten zarozumiały wielki kocur podbił moje serce. Czyżby właśnie wtedy miała zadatki na kociarę, lubiącą spokój i ciszę? Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, sprawa wygląda podejrzanie, bo o ile przygody lubię i potrafię zaszaleć, to jednak wspominając siebie, z lat dziecięcych pamiętam, że byłam zbyt ostrożna. Moimi jedynymi „wyskokami” były wspinaczki po meblach, surowo zakazane. Nie lubiłam chodzić w miejsca, których nie znałam, nie byłam ciekawa samodzielnych ucieczek, moja przesadna ostrożność objawiła się bardzo szybko. Chyba urodziłam się z syndromem Bonifacego — po co się wysilać, skoro ciepły zapiecek i pełna miska wystarczą do szczęścia. Teraz chyba czuje lekko tym przerażona. I mam ochotę pobawić się w psotnika Filemona, U mnie jak widać, ze wszystkim na odwrót. Cóż poradzić.

Wracając do Przygód kota Filemona, przede wszystkim jest przepięknie wydana, aksamitna twarda oprawa, przepiękne ilustracje, z tamtych czasów, nic nie zostało unowocześnione. Za co jestem ogromnie wdzięczna. Żółtawe kartki, odpowiednia czcionka. Nie mam się czego przyczepić. Ten egzemplarz po prostu trzeba posiadać.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies.


2 komentarze:

  1. Właśnie podrzuciłaś mi pomysł na prezent mikołajkowy dla najmłodszych członków mojej rodziny kochana. Bardzo dziękuję.:)
    kocieczytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś nigdy nie przepadałam za kotem Filemonem...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger