marca 03, 2020

marca 03, 2020

Too Late



Na początku, muszę napisać, jak to wygląda ze mną i z twórczością Hoover. Ja bardzo, ale to bardzo lubię jej książki. Chociaż jak wiadomo, zdarzają się lepsze i trochę słabsze. Mimo to, jestem zazwyczaj pozytywnie nastawiona do historii, które ukazuje czytelnikom. 
I nie było nigdy sytuacji, kiedy, poczułabym złość, albo jakieś zniechęcenie. Nie miałam uczucia wręcz zażenowania, tym, co czytałam. Aż do dziś. Kiedy to, zakończyłam swoją wątpliwą przygodę z Too Late. I teraz nie wiem,  co mam myśleć i robić.  Jednak od początku, Muszę napisać więcej, by było wiadome, dlaczego czuje negatywne emocje. 


Sloan jest studentką, mieszka ze swoim facetem, który jest również dilerem narkotykowym. O czym dziewczyna bardzo dobrze wie, chociaż tego nie popiera. Niestety z przyczyn osobistych nie może się temu sprzeciwić, dlatego tkwi w związku z Asą, co nie daje jej ani poczucia radości, ani niczego. W sumie to, tyle tylko, że ma dach nad głową i nie musi spać na dworcu, chociaż jakby dłużej pomyśleć, sądzę, że na dworcu miałaby o wiele większy spokój w nocy, jak w domu swojego faceta. 

Asa, jak już dowiedzieliście się wyżej, jest zamieszany w narkotyki. Kombinuje ile może, ponoć jest dosyć groźny, ma sporo pieniędzy i obsesje na punkcie swojej dziewczyny. Dokładnie tak jest, myśląc o Sloan, robi to w kategoriach - jest moja i tylko moja. I nikt, ale to nikt nie ma prawa nawet spojrzeć w jej kierunku. Ot, taka troszkę nienormalna miłość, ale czego można wymagać po kimś takim jak Asa? 

Jest jeszcze Carter, który poznaje Sloan na zajęciach, okazuje się, że razem studiują. No, a jeszcze później się okaże, że mają wspólnego znajomego. Co niekoniecznie będzie dobrze świadczyło o nich oboju. No ale, co tam. Można wybaczyć pewne małe grzeszki, zwłaszcza, gdy każde z nich, ma na sumieniu większe kłamstewka. 

Taki oto, zarysował nam się trójkącik. I dobrze, bo tak też jest. Asa, Sloan i Carter. Ktoś jest zły, ktoś inny chce być zły, a jeszcze kolejny chce uciekać, od jednego złego do drugiego. Namieszałam? Nie kochani, autorka dopiero miesza w tej książeczce.  Zatem, to dopiero maleńkie preludium, w porównaniu do całości. 


Chciałam dołączyć do grona zachwytów. Chciałam napisać i przede wszystkim poczuć, jak ta książka we mnie trafiła. W sumie to trafiła, w moje nerwy, które ostatnio i tak są już u kresu, ludzkiej wytrzymałości. I nagle, zjawia się Ona, cała w absurdzie i zaczyna smarować, epilog po epilogu. I ja się w końcu zaczynam zastanawiać, czy to już ten etap, kiedy ogórki zaczną przegryzać tętnice, a dla mnie stoi naszykowany kaftan bezpieczeństwa, czy po prostu kogoś wyobraźnia z lekka poniosła. 

Moi drodzy, jak wiecie, nie jestem pruderyjna, co nie znaczy, że lubię czytać o seksach z ganiającymi kutasami. Bo nie lubię tego typu określeń. Każde  ruchania i inne tego typu teksty, są po prostu obrzydliwe. I nie zmierzam udawać, że na mnie to działa w sposób fantazyjny. Jest wręcz przeciwnie. 

Uprzedzam, wiem, jaki zamysł miała autorka w tych tutaj scenach, ale po pewnym czasie, to już zaczęło zakrawać o jakąś komedię. Naprawdę, było chwilami strasznie, było napięcie. I super, gdyby Hoover, nie wiem w przypływie czego, nie doszła do wniosku, że jeszcze o czymś zapomniała. 

I się zaczęło. Wysmarowała jeden epilog, potem drugi i kolejny, i takie tam jeszcze, jakieś końce końców. A ja, zaczęłam się zastanawiać czy czerpała inspirację z jednego z odcinków mody na sukces, gdzie Ridge wpada do pieca i umiera, a potem nagle okazuje się, że przeżył. Oj tam, oj tam, Lekko się podsmażył, ale w końcu jaki problem przeżyć w rozpalonym piecyku, prawda? 

Tutaj było niemalże podobnie. Znaczy zabrakło pieca, ale absurdy poziom utrzymały. A mnie wręcz całość pokonała. Cieszyłam się, gdy zobaczyłam, że już nie ma więcej stron. Tak, ze smutkiem muszę to stwierdzić, koniec stał się dla mnie wybawieniem. 

Too Late mnie pokonała. To może i mogła być dobra książka, jednak autorkę poniosło. W sumie nie dziwię się, skoro pisała ją w ramach odskoczni, myślę, że powinna sobie była zostać w tej szufladzie. Szkoda, że ją przeczytałam. Chciałabym żyć w nieświadomości, że coś takiego istnieje...



4 komentarze:

  1. To książka zupełnie nie w stylu Hoover i zdecydowanie wolę inne jej powieści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po przeczytaniu tej książki, zastanawiam się co tak naprawdę jest w stylu Hoover. Bo gdyby rzeczywiście nie planowała tego pokazać światu, to by nie pokazała. A tak, ma zawsze usprawiedliwienie - uprzedziłam, że to taka moja odskocznia. Chyba tego nie kupiłam...

      Usuń
  2. ooo bardzo surowa recenzja, tak książka jest zdecydowanie szokująca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka jest zła. I nie powinna zostać wydana. Tekst i tak wyszedł łagodny, ale już nie chciałam zrównać ją z ziemią.

      Usuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger