marca 22, 2020

marca 22, 2020

Without Merit


W ostatnim czasie miałam spory zapas książek Collen Hoover, ale ta była już ostatnia w kolejce. Po rozczarowaniu Too Late, miałam troszkę opory przed czytaniem następnej. Z kolei nie chciałam się zrażać po jednym nietrafionym tytule. Dlatego odstawiłam chwilowe uprzedzenia i rozpoczęłam historię Merit i jej dosyć osobliwej rodziny mieszkającej w starym kościele. 


Tak, dokładnie tak. Rodzina Merit wraz z nią, mieszkają w starym kościele. Może niedokładnie starym. Po prostu ojciec dziewczyny zlicytował budynek, na który nie było stać ówczesnego pastora - z którym to ciągle miał spięcia. W każdym razie, rodzina przeprowadziła się do kościoła. Znaczy, kiedy ojciec ogarnął jako tako remont i przystosował pod zamieszkanie rodziny. A, że części został podzielone na cztery ćwiartki, to zyskały uroczą nazwę  - litr.  

Rodzina składa się z Merit, jej siostry bliźniaczki Honor, brata(którego imię zapomniałam, bo dziwnie się pisało) ich matki, nowej żony ojca i ich wspólnego syna imieniem Moby. Tak to mniej więcej wygląda. Troszkę skomplikowane? A gdzież tam,  ten opis jest niczym w porównaniu do tego, co dzieje się, kiedy wejdziemy do domu/ kościoła i rozsiądziemy wygodnie. 

Nasza główna bohaterka, pewnego dnia, przypadkiem spotyka chłopaka o imieniu Sagan - które od zawsze kojarzy mi się z ogromnym garem. W każdym razie, ów młodzieniec wywiera na nastolatce ogromne wrażenie. Cud miód maliny, ale czar pryska, gdy okazuje się, że jest on chłopakiem jej siostry bliźniaczki. 

Merit czuje się zrozpaczona, ale co się dziwić. Jak uważa, jej życie jest pokręcone i trudne. I w sumie tak jest. Matka mieszka w piwnicy, macocha jest nie do wytrzymania, siostra i starszy brat traktują ją jak wroga. I jedyna osoba, którą miała nadzieję, zostanie przy niej, jest zakazana. Jak sobie ma z tym wszystkim poradzić? 



No dobrze, opis musi być, taki jaki jest. Inaczej nic tego by nie wyszło. Bo ta historia jest totalnie pokręcona. I mogłabym powiedzieć, dawno nie czytałam o relacjach, na poziomie serialu brazylijskiego, ale jakby osadzonego w bardziej dramatycznych i mniej zabawnych ramach. 

Tak, no ale od początku. Fabuła jest naprawdę zagadkowa, ale ukazuje nam tylko perspektywę Merit. A ona sama, nie wiem. Była dziwną osobowością. Zresztą, cała rodzina byłą dziwna, nie ma co ukrywać. Jedynie Sagan, wydawał się być zagadkowy, ale w ten pozytywny sposób. 

Książkę do pewnego momentu czyta się naprawdę świetnie. I chociaż nadmiar wydarzeń, komplikacji na polu rodzinnym, jest przytłaczający, to brnie się dalej. Nie powiem, by nie męczyło głowy. Mimo to, byłam ciekawa, co autorka nam ukaże w ostatnich rozdziałach.  Jaka tajemnica zostanie odkryta. 

W końcu, gdy razem z bohaterami docieramy do punktu kulminacyjnego, który powinien być wielkim pierdyknięciem, a po nim to już tylko popiół i zgliszcza. Okazuje się, że Hoover, zabrakło pomysłu - co dalej? Bo uwierzcie mi. Po minięciu punktu 0, dzieją się jakby absurdalne rzeczy, których osobiście nie kupiłam. Naprawdę, odnoszę wrażenie, że coś podczas pisania zdechło w butach. Autorka postanowiła dociągnąć do końca, puścić do druku i wmawiać, że tak miało być. 

No nie. To się poczuło. Naprawę, ja poczułam spadek zainteresowania postaciami. Zaczęli żyć swoim życiem. Przez co, całość przestała trzymać się kupy. I ja nie mówię, że książka jest kompletnie do bani, nie warto czytać i tak dalej, ale no, kurczę. Hallo? Co to miało być? Ktoś mi wyjaśni? Taki wielki list, taka akcja i potem.... Nie wiem, czy mogę polecić ten tytuł. Przeczytajcie, jeśli jesteście ciekawi. 




2 komentarze:

  1. Mam za sobą bodajże sześć książek Hoover i tylko jedna mi się podobała. To znaczy reszta nie była zła, ale zdecydowanie nie czułam zachwytu. Na ten tytuł nie mam ochoty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie jedna z gorszych książek autorki, ale nie oceniłam jej krytycznie :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger